Kejti's Factory - Powieść w odcinkach
"Riauk"




10. Dusza Teeny


Copyright ©   Kejti - Katarzyna Kwiecińska

Teena siedziała na ławce przed domem, patrząc na rozpościerające się przed nią Pustkowie. Czekała, tak jak kobiety zawsze czekały i zawsze będą czekać. Była jednak w dużo lepszej sytuacji, niż większość z nich. Mogła nawiązać z Riaukiem kontakt w myślomowie. Nie próbowała tego. Wiedziała, że kiedy wyruszy w drogę powrotną, zawiadomi ją. Póki się nie odzywał, było jasne, że jeszcze nie czas, by wracał.
Patrzenie na Pustkowie nie miało więc zupełnie sensu. Była prawie pewna, że Riauk wróci używając mocy. Jego koń stał przecież w stajni przy domu.
Jednak siedziała i patrzyła w dal. Nie wszystko, co się robi, musi mieć sens.
Mogłaby śledzić jego uczucia i myśli, jak to parę razy w życiu robiła. Uniemożliwiałoby jej to jednak normalne funkcjonowanie, a przecież musiała prowadzić gospodarstwo i zajmować się dziećmi. Najstarsza spośród Wojowniczek Nocy potrafiła jednocześnie śledzić umysły innych i zajmować się swoimi sprawami. Było to trudne i przekraczało możliwości Teeny nawet teraz, gdy podszkoliła się nieco w posługiwaniu mocą. Nawet jednak bez nawiązywania kontaktu z Riaukiem, czuła, że wszystko jest z nim dobrze, że nic mu się nie stało. Ich umysły były na tyle ze sobą zestrojone. Czasem sięgał ku niej i czerpał z niej energię. Czuła to i wtedy trochę się o niego bała. Był to jednak zupełnie irracjonalny lęk, typowy dla kochającej kobiety oddalonej od swojego mężczyzny o dziesiątki dni jazdy.
Raz tylko zupełnie przestała wyczuwać jego obecność w dostępnych im światach. Przez jedno popołudnie było tak, jakby Riauk umarł. Wtedy naprawdę wpadła w panikę i o mało nie postradała zmysłów. Była gotowa walić głową w ścianę i wyć z rozpaczy. Swój strach zdołała jednak ukryć przed dziećmi. Na tyle jeszcze nad sobą panowała. A potem na szczęście znowu odnalazła jego umysł i odetchnęła z ulgą. Nawet wtedy jednak nie odezwała się do niego w myślomowie. Żył, a skoro żył, miał wrócić.
Dzieląca ich odległość była powodem, dla którego nie rozmawiali. I nie chodziło wcale o to, że było to dla nich zbyt trudne. Po prostu Teena nie chciała słyszeć jego myśli. Ona chciała usłyszeć jego głos i poczuć na ciele dotyk jego dłoni.
Tego jednak jednego dnia zobaczyła coś tam, gdzie niczego nie powinna zobaczyć. Na Pustkowiu pojawiła się drobna postać. Ktoś używający mocy? Riauk? Serce Teeny przez moment zabiło mocniej. Szybko jednak się zreflektowała. To nie mógł być on. Nie wyczuła w pobliżu obecności jego umysłu.
Obca sylwetka przypominała jednak Riauk. To był mężczyzna, niezbyt wysoki i bardzo szczupły. Nosił jednak na sobie dziwaczne ubranie, a idąc wyraźnie utykał. Kierował się wprost do wioski. Wydawał się oszołomiony, lub bardzo słaby. Po paru pewnie zrobionych krokach, zaczął się słaniać i zataczać. W końcu upadł. Teena tylko przez moment czekała, czy się podniesie. Nie zrobił tego. Zerwała się więc z ławki i pobiegła w jego stronę.
Kiedy dotarła do niego, nadal leżał bez ruchu twarzą do ziemi. Kucnęła przy nim. Obróciła go na bok. Żył, jego pierś unosiła się lekko i opadała. Był jednak nieprzytomny. Przyjrzała się jego twarzy. W jakiś niewytłumaczalny sposób przypominał Riauka, choć właściwie nie był do niego podobny. Jego twarz była szersza, o mniej drapieżnych rysach, a uszy miały ludzki kształt. Nie był też albinosem. Owszem, był bardzo blady. Krótko przycięte włosy miał prawie białe. Jego twarz nie była jednak tak drastycznie pozbawiona koloru, jak twarz Riauka.
To nie był czas, żeby o tym myśleć. Podniosła z ziemi ciało obcego i zaniosła go do swojej chaty. Nie był zbyt ciężki. Zdjęła mu buty zrobione z nieznanego jej, miękkiego materiału i położyła go do łóżka.

Obcy mężczyzna musiał być bardzo zmęczony, bo nie wyrwały go ze snu podniesione głosy dzieci, które najpierw chciały go obejrzeć i wszystkiego się o nim dowiedzieć, a potem protestowały, że jeszcze nie pójdą spać. Tylko jeden Loravandil na nic nie zwrócił uwagi. Siedział nieruchomo na swoim łóżku, i kiedy Teena przyniosła obcego, i gdy rodzeństwo wróciło na kolację. Tak samo było przez wiele poprzednich dni. Jego widok niezmiennie rozdzierał serce Teeny.
Rano dzieci z reguły mniej hałasowały, ale nie tego dnia. Parę razy też cofały się z podwórka, żeby się upewnić, czy obcy nie zaczyna się budzić.
- Nawet jeśli się obudzi, nie można go tak od razu męczyć – upominała je Teena wypychając za drzwi. – A swoje obowiązki zawsze trzeba wykonać.
Kiedy w końcu się ich pozbyła, oczywiście poza wciąż tkwiącym w bezruchu Loravandilem, posprzątała po śniadaniu.
Zabierała się za ugotowanie obiadu, gdy obcy otworzył oczy. Zerknęła na niego, ale wciąż wydawał się nieobecny umysłem. Wodził jednak za nią wzrokiem, dlatego zestawiła garnek z ognia i do niego podeszła. Wydawało jej się, że jej widok sprawił mu ból.
- Jesteś Tina? – spytał. Wymówił jej imię dziwnie ostro, z obcym akcentem.
- Tak – odparła. – Ale kim ty jesteś?
Przez twarz mężczyzny przebiegł skurcz bólu.
- Mam na imię Ireneusz. - Nie powiedział nic więcej, tak jakby się spodziewał, że będzie znała jego imię.
- W porządku. Co więc tu robisz? – spytała.
- Nie znasz żadnego Ireneusza? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Nie. – Pokręciła głową, a przez jego twarz znowu przemknął skurcz. – Masz dziwne imię.
Mężczyzna głośno przełknął ślinę.
- Czy mógłbym dostać szklankę wody? – spytał.
- Oczywiście – odparła, choć oczywiście nie miała żadnej szklanki. Drogimi wyrobami z cienkiego szkła ozdabiali swoje stoły bogaci mieszczanie i możnowładcy. Ona gardziła tego typu przepychem. Napełniła więc duży gliniany kubek i podała go nieznajomemu. Wypił wodę łapczywie, nie protestując, że naczynie jest nie takie, jak być powinno. Jego kolejne pytanie bardzo ją jednak zaskoczyło.
- Masz kogoś?
- Tak.
- Jak on ma na imię?
- Riauk.
- To jest dopiero dziwne imię. Gdzie jest teraz?
- Musiał coś załatwić. Wyjechał, ale wróci.
- Albo nie – zauważył obcy.
- Nie mów tak! – Teena podniosła głos. – Mój mąż to moja sprawa. On wróci! – W jej głosie słychać było ogień. – I wytłumacz mi w końcu, skąd się tu wziąłeś.
Mężczyzna zamknął na moment oczy.
- Moja dziewczyna, Tina, zginęła. – Wciąż wymawiał jej imię z tym obcym, twardym akcentem. – Nie mogłem żyć bez niej. Po prostu nic nie miało sensu. – Słowa z trudem przeciskały mu się przez gardło.
Teena uważnie przyjrzała się jego twarzy. W myślach nazywała go mężczyzną, ale czy miała rację? Po wyglądzie nie potrafiła oszacować jego wieku. Dopiero ton głosu uświadomił jej, że był bardzo młody, i przypomniał, że najprawdopodobniej był śmiertelny. Ile mógł mieć lat? Dziewiętnaście? Dwadzieścia pięć? Nie potrafiła tego ocenić. Miał jednak tę młodzieńczą niestabilność psychiczną, co Riauk, gdy spotkali się po raz pierwszy.
- Szukałem pomocy. Czytałem różne rzeczy. Tak poznałem teorię mówiącą o światach równoległych. Światy te mogą się bardzo od siebie różnić, ale spotykają się w nich te same dusze, istnieją inni Ireneusze i inne Tiny. Dowiedziałem się, że jeśli ktoś bardzo chce i odprawi odpowiednie obrzędy, może przejść do innego świata i odnaleźć duszę, którą utracił. Tak znalazłem się tutaj.
Przez moment oboje milczeli. Teena musiała przetrawić to, co usłyszała.
- Chciałeś więc, jakiemuś innemu Ireneuszowi odebrać jego Teenę? – zapytała w końcu.
- Nie. – Mężczyzna powoli pokręcił głową. – Chciałem znaleźć Tinę, w której życiu coś nie wyszło, która jest sama.

Znowu siedziała przed chatą, gapiąc się na Pustkowie. Myśli przetaczały się przez jej głowę z siłą nawałnicy.
„Chciałem znaleźć Tinę, w której życiu coś nie wyszło.”
Z obcym trudno było się dogadać. Nie potrafił powiedzieć, jak nazywał się jego świat. Sam fakt, że światy mogły mieć nazwy, wydawał mu się niewyobrażalny. Uwierzył w teorię równoległych rzeczywistości i nawet mówił, że mogą się od siebie różnić, zakładał jednak, że wszystkie będą pełne wielkich miast, samochodów i betonu.
- Po odprawieniu rytuału zapadłem w sen – opowiadał. – A może nie? Może to nie był sen? Nie wiem. Leciałem i widziałem siebie i Tinę. Urządzaliśmy mieszkanie, którego nigdy nie mieliśmy. Odwiedziła mnie w szpitalu, po tym jak przeszedłem operację wstawienia endoprotezy. A więc to był świat, w którym z moją nogą nie było aż tak źle. Ubrana w skóry i ze zgolonymi włosami wywijała nad głową grubym łańcuchem. Obroniła mnie w ten sposób przed chłopakiem, który dźgnął mnie nożem. To było na mrocznym podwórku, którego nigdy wcześniej nie widziałem. Chyba oboje mieszkaliśmy gdzieś w pobliżu. Miała bliznę na policzku. Ale i tak była piękna, na swój sposób. Z przyjaciółmi podróżowaliśmy luksusowym kabrioletem. Śmialiśmy się. Ich znałem. Ale żadne z nas nigdy nie miało takiego samochodu. A potem wypluło mnie tutaj.
Teena słyszała w życiu wiele z używanych przez niego słów, a Riauk nawet widział samochody i szpital, kiedy gościł w Świecie Prawdziwym. Mimo to pojęcia te pozostały dla Teeny abstrakcją. Tak jak ją dziwiły informacje o jego życiu, tak jego dziwiło wszystko, co mówiła o Świecie zza Morza Ognia i Krwi. Ireneusz nie nadawał się do życia na Pustkowiu. To było pewne. Coś tam wiedział o koniach, ale nie był dobrym jeźdźcem. Nie umiał posługiwać się bronią, nie znał się na roli, a do wielu prac fizycznych był po prostu zbyt słaby. Jak Riauk. Na tę myśl pierś Teeny ścisnął ból. Od jakiegoś czasu w ogóle myślenie o Riauku sprawiało jej ból i nie rozumiała tego. Coś było nie tak. Coś toczyło się nie tak, jak powinno.
- Musisz wrócić do swojego świata – powiedziała, gdy tylko Ireneusz dał radę podnieść się z łóżka.
- Nie umiem – odpowiedział na to.
- Jeśli tylko potrafisz dokładnie opisać swój świat, znajdziemy do niego drogę.
- Znajdziemy drogę? – Ireneusz gubił się w tym, co mówiła. Nie pojmował zasad funkcjonowania światów. Teenę dziwiły jego reakcje. Ona sama zdawała sobie sprawę, że wie bardzo niewiele, a jednak to, co dla niej było oczywiste, dla niego stanowiło wiedzę tajemną.
- Riauk ma przyjaciela, który od setek lat podróżuje między światami. On na pewno znajdzie drogę i do tego twojego.
- Od setek lat?
- No tak. Jest nieśmiertelny, jak Riauk i ja.
- Nieśmiertelny?
Dla Ireneusza wszystko było nowe i niepojęte, czy wręcz niemożliwe. Wciąż wydawał się oszołomiony, na wpół tylko przytomny. Chyba sam zresztą traktował to, co się działo, jak bardzo długi sen.
- Wiele istot jest nieśmiertelnych: Wojowniczki Nocy, demony, Ludzie Lasu. – Teena wzruszyła ramionami. – Kiedy Riauk wróci, skontaktuje się z Kitem. Jemu będzie łatwiej go odnaleźć. Ich umysły są ze sobą lepiej zestrojone. – To co mówiła, było prawdą, jednak jej zapewne także udałoby się odnaleźć umysł Kita. Dlaczego nie spróbowała tego zrobić? Nie potrafiła tego pojąć.
Ireneusz milczał przez moment. Zapewne nie wiedział, co to znaczy, że umysły są ze sobą zestrojone, ani w jaki sposób Riauk miał odnaleźć Kita. Nie zapytał o to jednak.
- A jeśli ja nie chcę wrócić? – To go martwiło najbardziej.
- Ty musisz wrócić. – Była tego pewna.
- Nie mógłbym wyruszyć dalej, na poszukiwanie innej Tiny? – Jego akcent doprowadzał ją do szału, upór też, a w umyśle wciąż pulsowała myśl: „chciałem znaleźć Tinę, w której życiu coś nie wyszło.”
- Nie – odpowiedziała. – Człowiek powinien brać odpowiedzialność za swoje życie i swój świat, walczyć do końca, a nie uciekać. Jeśli twój świat ci się nie podoba, zmień go. – Jej słowa brzmiały jak wyuczona formułka i nawet jej samej nie przekonały. W sumie nie miało to jednak znaczenia. Nie musieli podejmować jeszcze żadnych decyzji. Riauk wciąż nie wrócił. - I tak już skorzystałeś na przybyciu do naszego świata – dodała na pocieszenie. – Ze zdrową nogą będzie ci łatwiej.
Jeszcze pierwszego dnia, bardzo oszołomiony pytał, czy nie znalazła przy nim jego kuli. Teena zaprzeczyła. Była prawie pewna, że niczego ze sobą nie miał. Jednak kiedy zasnął, poszła w miejsce, gdzie go znalazła, żeby się upewnić. Niczego tam nie znalazła.
Następnego ranka spytała, co mu dolega.
- Chorowałem – powiedział. – Moja kość biodrowa jest bardzo krucha i w każdej chwili może się rozsypać, a kiedy to się stanie... - Teena wyczuła w nim strach i smutek. – Nie będę już nigdy chodził. A może nawet umrę.
- Jeśli chcesz, mogę cię uzdrowić – zaproponowała bez zastanowienia.
- Mnie nie da się wyleczyć. – Jej słowa, zamiast go ucieszyć, wywołały irytację. – Chorowałem na raka, nowotwór zniszczył moją kość. Wyleczono mnie. Żyję. Ale z moją nogą niczego nie da się zrobić!
- Nie znam nazw chorób – odparła na to. – Może nie mają ich w naszym świecie, a może znają je tylko znachorzy. Natomiast mogę zobaczyć, co w czyimś ciele jest nie tak i to naprawić. Widzę uszkodzenia twojej kości.
- Jak?
- Mocą. – To była jej odpowiedź na wszystko, a jego to wyraźnie drażniło. Zresztą on w ogóle cały czas był podenerwowany i zły. Teenie to nie przeszkadzało. Była przyzwyczajona do humorów Riauka. O ile jednak z reguły wiedziała, co gryzie jej mężczyznę, powodów złości Ireneusza nie potrafiła pojąć. Próbowała nawet sondować mu umysł, ale niewiele pojęła z jego myśli. Wyczuwała w nim tylko ogromny sprzeciw przeciwko otaczającemu go światu i przeciwko niej. Nie akceptował istnienia mocy. Nie mógł się pogodzić, że była od niego starsza, że miała dzieci. Jednocześnie jednak zazdrościł Riaukowi i to nie tego, że kogoś miał, a że miał właśnie ją. Cały czas dręczyły go także wątpliwości, czy naprawdę była Tiną. A kim miałaby być?
- Zgadzasz się, żebym cię uzdrowiła?
- Tak – powiedział z ociąganiem.
- A więc zrobione.
- Już?
- Już.
Potem jeszcze przez parę dni bał się oprzeć na chorej nodze. W końcu jednak to zrobił i powoli zaczynał chodzić nie utykając.
- Nie wiem, jak to możliwe, ale coś we mnie, tam w środku, się zmieniło – przyznał.
- Oczywiście – odparła. - Uzdrowiłam cię.

- O czym myślisz, mamo? – Teena nie spostrzegła, gdy dosiedli się do niej Ferro i Dżana.
- O niczym. – Machnęła ręką.
- Jak można o niczym nie myśleć? – zapytała ośmioletnia Dżana.
- Można – zapewniła ją matka. – Ale dziś faktycznie myślę o czymś, a raczej o kimś. Myślę o Ireneuszu. Nie potrafię zrozumieć, kim on naprawdę jest.
- A ja nie rozumiem, jak można o nim myśleć – powiedział siedmioletni Ferro.
- Dlaczego?
- Bo w nim nie ma niczego ciekawego. Nie chciał ćwiczyć ze mną szermierki. Powiedział, że nie umie. Z końmi też mu nie idzie. Rozumiem, że boi się mojego Demona, ale on boi się też Łobuza i Cienia. Czy on w ogóle coś potrafi?
- Nic, co przydawałoby się w naszym świecie – zgodziła się Teena.
- Po co więc o nim myśleć? Jest fujarą i tyle.
- O nikim nie wolno tak mówić! – Teena skarciła syna przybierając groźną minę. – Ludzie to nie tylko wojownicy i rolnicy. Jest w światach wiele profesji, są dziedziny wiedzy, o których nie mamy pojęcia. Nie możemy oceniać obcych naszą miarą. Poza tym, ludzie to też umysły i dusze. Nie ważne co umieją, ale czy są dobrzy.
- A on jest dobry?
- Tego właśnie nie wiem.
- Ale chciałabyś, żeby był? – domyśliła się Dżana.
- Zawsze się chce, żeby ci, z którymi się obcuje, a zwłaszcza ci, którym się pomaga, byli dobrzy – odparła Teena, ale czuła, że nie tylko o to chodziło.

Była bardzo zaskoczona, kiedy na jej progu stanęła córka szefa. Dziewczyna zastukała we framugę otwartych drzwi, ale nie poczekała na zaproszenie.
- Chyba musimy porozmawiać? – oznajmiła.
- O czym? - Teena odwróciła się od płyty kuchennej. – Napijesz się kawy? - dodała przypominając sobie o uprzejmości.
- Nie. Przyszłam tylko na chwilę. – Córka szefa mimo tych słów usiadła na ławie przy stole. Nie nosiła już stroju myśliwego. Teraz miała na sobie białą bluzkę z haftem wokół dekoltu, haftowaną kamizelkę i pasiastą spódnicę, a więc ubrała się jak na porządną wieśniaczkę przystało. Włosy jednak nadal strzygła krótko. – Chyba powinnaś mi wytłumaczyć, kim jest ten mężczyzna, który u ciebie mieszka?
- Sama nie wiem. – Teena wzruszyła ramionami. – Przybył tu z innego świata i nie potrafi wrócić. Riauk, jak będzie mógł, skontaktuje się z Kitem i odeślą go gdzie jego miejsca. To wszystko.
- A nie pomyślałaś, że on może być niebezpieczny? I że na twojego mężczyznę jeszcze długo przyjdzie nam czekać?
- Nie może być niebezpieczny. – Teena potrząsnęła głową. Drugie pytanie jakby do niej nie dotarło. – Jest śmiertelny, nie potrafi władać bronią, nie zna magii, nie umie posłużyć się nawet siekierą, czy cepem. Jest zupełnie nieszkodliwy. – Próbowała zapędzić Ireneusza do jakiejś pracy, ale niewiele z tego wyszło.
- A jednak tu przybył?
- Tam w swoim świecie spotkał jakiegoś kapłana, on go nazywał szamanem. Tamten nauczył go jednego rytuały i tak to się skończyło.
- I jesteś pewna, że to cała prawda?
- Cała. Przecież potrafię czytać w myślach. Nie mógł mnie oszukać.
Riauk uważał, że nie w porządku jest zaglądać do cudzych myśli. Ale ona nieraz to w życiu robiła. Dokładnie też zlustrowała umysł Ireneusza. Zataił przed nią tylko jedną z wizji, których doświadczył podróżując między światami. Odwiedzał w niej Tinę w więzieniu. Nie przejęła się tym. Uznała, że nie chciał jej zrobić przykrości lub być może sam wolał zapomnieć o tym, co zobaczył.
- Chcesz w to wierzyć – stwierdziła córka szefa.
- Wiem to. Poza tym, co miałam z nim zrobić? Wypędzić? Przecież on nic nie umie. Zginąłby sam na Pustkowiu. Poza tym był chory.
Córka szefa wstała.
- Ja zarządzam tą wioską – powiedziała stanowczo. – Na przyszłość nie podejmuj takich decyzji sama. Chcę o wszystkim, co się tu dzieje, wiedzieć. Jesteś częścią tej wioski, a nie panią na włościach.

W końcu nadeszła wiadomość, na którą Teena tak długo czekała.
Wracam. Mogę już teraz? – Riauk odezwał się do niej w myślomowie.
Oczywiście – odparła. – Musisz jednak wiedzieć, że w naszym domu nocuje zbłąkany wędrowiec.
Myśli Riauka zakłębiły się. Potrzebował dłuższej chwili, żeby odpowiedzieć.
Jeśli tylko z tobą nie sypia, zupełnie mnie to nie interesuje. – Był w stanie sformułować takie zdanie, było więc prawdą. Teena wyczuła jednak jego niepokój.
Oczywiście, że nie, głupku – zapewniła, Riauk stanął więc przed nią na ziemi Pustkowia. Jak zawsze szczelnie spowity płaszczem i lekko pochylony, wydawał się taki niepozorny. Podszedł do niej. Wyprostował się. Odrzucił z głowy kaptur, powtarzając gesty, które tak dobrze znała. Z reguły, gdy nagle odsłaniał twarz, patrzący na niego ludzie przeżywali szok. Przerażała ich jego blizna, ten zupełny brak pigmentu w skórze i spojrzenie wąskich, czerwonych oczu, które tak często kipiały gniewem. Teena widziała go jednak zupełnie inaczej. Stał przed nią i uśmiechał się lekko. Nieśmiały i kruchy. Taki wzruszający. Ujął jej dłonie w swoje.
- Przepraszam, że to tak długo trwało – wybąkał. – Nie mogłem wrócić od razu.
- Nie szkodzi. – Teena nie słuchała go. Zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała go w usta. Objął ją i odwzajemnił pieszczotę. Śmiesznie razem wyglądali, bo był od niej drobniejszy i o pół głowy niższy.
Ireneusz stał w progu chaty jak wmurowany. Nie mógł oderwać od nich wzroku. Właśnie wychodził na dwór, gdy Riauk pojawił się na Pustkowiu. Zapomniał wtedy dokąd i po co szedł. Stał i patrzył na tych dwoje, tak czule się witających. Zazdrościł mężczyźnie, który nagle zjawił się z nikąd. Odgadł, że tamten musiał być partnerem Teeny, tym na którego czekała. Ale jak ona mogła go kochać? Twarz przybysza przeraziła go. Był szpetny. Tylko tyle potrafił zobaczyć.
Gromadka dzieci minęła Ireneusza z piskiem.
Riauk i Teena już się nie całowali. Teraz on musiał przywitać się z dziećmi. Pieszczotliwym ruchem ręki mierzwił ich rude czupryny. Najmniejszego z rozwrzeszczanej piątki, Bluszcza, wziął na ręce i posadził sobie na biodrze.
- Nauczyłem się strzelać z łuku – powiedział pięciolatek.
- A ja zacząłem skakać na Demonie przez przeszkody. Sam je sobie zbudowałem. – Ferro też miał się czym pochwalić.
- Ja też skacze. – Sześcioletni Kit dumnie wypiął pierś.
- Ty nie skaczesz – sprostowała Dżana. – Twój kucyk torpeduje wszystkie przeszkody.
- Czasem skacze – zapiszczał Kit. Był bliski płaczu.
- Czasem.
- Przestańcie się kłócić. – Riauk śmiał się. – Jedne konie potrzebują więcej treningu, inne mniej.
Ireneusz nie mógł pojąć, jak dzieci mogły nie bać się kogoś o takiej twarzy, ani jak ten szpetny, na pozór groźny przybysz mógł przemawiać tak łagodnie i tak swobodnie się śmiać.
- A gdzie Loravandil? – spytał Riauk. W jego głosie słychać było niepokój.
- W domu – odpowiedziała Teena ze smutkiem. – Nic się nie zmieniło. Wciąż się nie rusza i nie odzywa.
Riauk postawił na ziemi Bluszcza i poszedł do chaty. Minął przy tym Ireneusza nie zwracając na niego uwagi.
Loravandil siedział na łóżku kiwając się w przód i w tył. Wpatrywał się przy tym w dal, w jakiś nieistniejący punkt. Był bardzo chudy, a jego oczy zapadły się. Żal ścisnął Riauka za serce. Tyle przeszedł, a nie potrafił pomóc swojemu synowi – o tym pomyślał i przez moment sam był gotów usiąść tak pod ścianą i się kiwać. Przecież nic nie miało sensu. Przemógł jednak niemoc. Podszedł do Loravandila. Ukląkł przed nim.
- Wróciłem – powiedział. – Długo mnie nie było, ale wróciłem. Musiałem załatwić coś ważnego. Udało mi się i teraz jesteśmy już bezpieczni. Nikt nas nie skrzywdzi. Już nigdy. Obiecuję.
Chłopiec nie zareagował na jego słowa.
Teena, bliska płaczu, odwróciła się od nich i podeszła do kuchni. Zaczęła przygotowywać kawę.
Ireneusz cofnął się do wnętrza i usiadł przy końcu ogromnego, drewnianego stołu, stojącego na środku izby. Był wyraźnie zły, że zupełnie o nim zapomniano. Dzieci także zajęły swoje miejsca przy stole. Czekały. Wiedziały, że ojciec zaraz im opowie, co robił i gdzie był. Riauk zdjął płaszcz i odpasał dwa długie miecze. Jego uzbrojenie przeraziło i znowu zszokowało Ireneusza. Ten człowiek naprawdę był groźny, ale... Czy w tym świecie nie wynaleziono jeszcze broni palnej? Czyżby tu, gdzie trafił, wszystko było inne?
Riauk wziął na ręce Loravandila i z chłopcem w ramionach przyszedł do stołu. Siadając, posadził go sobie na kolanach. Teena postawiła przed wszystkimi po kubku gorącej kawy. Z bólem w sercu spoglądała na swojego mężczyznę. Wiedziała, że czuł się winny temu, co spotkało ich syna.
W końcu nadeszła pora na opowieść. Riauk mówił o tym, jak wyruszył do Dominium nie wiedząc, dokąd tak naprawdę zmierza, ani co powinien zrobić. Mówił o tym, że wszędzie rozesłano za nim listy gończe, że mówiono, że jest niebezpiecznym zbrodniarzem, a w końcu oskarżono go nawet o zabicie imperatora. Ireneusz słuchał tego z przerażeniem. Riauk opowiadał o grupie poszukiwaczy przygód, których postanowił wykorzystać, gdy zrozumiał, że sam nie da rady niczego wskórać. O ich wspólnej wyprawie w góry, wprost w pułapkę przygotowaną na niego przez imperatora, który tak naprawdę wcale nie stracił życia. Opowiedział o tym, jak szybko zaprzyjaźnił się ze swoimi towarzyszami i zaczął żałować, że ich w to wszystko wciągnął.
- Życia śmiertelnych są takie kruche – powiedział. – A jednak ludzie mają w sobie tyle odwagi i ognia. Zachowują się, jakby nic złego nie mogło ich spotkać, choć wiedzą, że czas, który im dano, jest krótki. Chcą zdobyć jak najwięcej i jak najszybciej. Za długo izolowałem się od śmiertelnych i zapomniałem już, jacy oni są. A są naprawdę niezwykli. – Uśmiechnął się sam do siebie. – To ze względu na nich, gdy już było po wszystkim, nie mogłem tak od razu wrócić do domu. Obiecałem im zresztą, że spotkamy się znowu za pół roku. Nie załatwiliśmy wszystkich spraw w Dominium, które powinniśmy. Żałuję, że potem będziemy musieli rozstać się na zawsze. Chociaż nigdy nic nie wiadomo... - zawahał się. – Gdy naprawdę było już po wszystkim, spotkałem Bluszcza.
- Ja nie oddalałem się od domu – pisnął pięciolatek.
- Nie ciebie – roześmiał się Riauk – a kogoś, na kogo cześć otrzymałeś imię. Był ranny. Musiałem mu pomóc.
- Jaki on jest? – spytał mały Bluszcz.
- Trochę dziwny, woli zwierzęta od ludzi, ale... Jest dobry i rozsądny, kiedyś, dawno, uświadomił mi, co jest w żuciu ważne.
- A co jest? – dopytywał się chłopiec.
- Podążanie za swoimi marzeniami.
- Wszystko z nim teraz w porządku? – spytała Teena.
- Tak. – Riauk skinął głową. – Nadal jest niepokorny i robi co chce.
- Co zostało wam do załatwienia? – Teena wypowiedziała słowo „wam” z naciskiem.
- Bluszcza poranili grasujący po górach ludzie o głowach zwierząt. Przez jakiś czas był też ich jeńcem. Zresztą nie tylko on. Uratowaliśmy wtedy jeszcze jednego mężczyznę. Z tego, co usłyszeli w niewoli, wynika, że gdzieś w tamtych górach ktoś tworzy kolejne takie istoty, jak nasi sąsiedzi. Coś z tym trzeba zrobić. Rozważałem, czy tych zwierzogłowych nie dałoby się tu do nas sprowadzić. Ale byli dość agresywni.
- Córka szefa by cię za to zabiła – zauważyła Teena.
- Odrzucili moją propozycję – ciągnął, jakby nie usłyszał tej uwagi. – Zostawiliśmy ich losowi, jaki sobie wybrali. Nie powinno ich jednak przybywać. No więc znowu wyruszymy w te góry. Kiedy wszyscy odpoczniemy i przemyślimy sprawę. Mam nadzieję, że... nie masz mi tego za złe?
Teena nie odpowiedziała. Zapytała tylko:
- A czy ci ludzie wiedzą, że ich wykorzystałeś?
- Wiedzą – przyznał. – I potrafili mi wybaczyć. Przecież mówiłem, że śmiertelni są niezwykli. Ale... - zawahał się. – Nie chciałbym już nigdy w życiu czegoś takiego zrobić. Nie widziałem innego rozwiązania, ale żałuję. Idąc ze mną, ruszyli na pewną śmierć. Nie tylko oni, ale ja też nie byłem w stanie pokonać tej drogi. Zginęlibyśmy, gdybyśmy nie spotkali dziewczyny, w której zakochał się demon.
Opowiedział więc o Rosie. Opowiedział o Ludziach Lasu, którzy mu nie uwierzyli, że jest potomkiem Wybrańca, o swoim pojedynku z zarządcą, który wygrał, choć mało nie stracił przy tym życia, o smoku i o spotkaniu z imperatorem, który okazał się demonem.
Ireneuszowi kręciło się w głowie od natłoku informacji. Smoki, demony, jakiś Wybraniec, to wszystko nie mogło istnieć. Ze słów Riauka wynikało, że jego też dziwiła obecność smoków w tym świecie, ale demony były dla niego czymś powszednim. Czyżby w innych światach smoki nie były rzadkością? Ireneuszowi wydawało się, że zwariował.
Teena pobladła, gdy Riauk mówił o pojedynku z zarządcą i o ranach, jakich doznał.
- Mogłeś zginąć – wyrwało się z jej piersi.
- Mogłem – zgodził się. – Ale żyję i nic złego już nas nie spotka. Imperator obiecał, że więcej nikt nie będzie na mnie polował.
- I wierzysz mu?
- Wierzę – odparł Riauk.
Przez chwilę milczeli. Teraz będą bezpieczni. Teraz to się już nie liczy. Teraz jest za późno. Nieruchomy Loravandil tkwił na kolanach ojca bardziej podobny do lalki, niż do żywego dziecka.
- Po wszystkim chciałem spotkać się z tą dziewczyną, której obiecałem zabić zarządcę – dodał. – Nie znalazłem jej. Nie odbudowała wiatraka. Sąsiedzi powiedzieli mi, że ruszyła przed siebie w świat.
- Szkoda – stwierdziła Teena.
Przez chwilę znów wszyscy milczeli.
- Kolej na was. Opowiedzcie, co się tutaj działo i kim jest nasz gość? – Riauk po raz pierwszy spojrzał na Ireneusza.
Młody mężczyzna drgnął. Nagle ze świata bardzo baśniowych opowieści, choć przepełnionych przemocą, przywołano go do zrozumiałej dla niego, ale jakże trudnej rzeczywistości. Przedstawił się i w skrócie opowiedział swoją historię.
- Szukałem samotnej Tiny, ale źle trafiłem – stwierdził na zakończenie. - I teraz jestem tutaj.
Teena była mu bardzo wdzięczna, że tym razem nie powiedział, że szukał Tiny „w której życiu coś nie wyszło.” Wiedziała, jaki był Riauk, wiedziała, że zacząłby szukać w sobie wad i na pewno by je znalazł. To jednak ona miała wady, nie on. Bardzo chciała przeprosić go za wszystkie swoje złe uczucia i myśli, ale zabrakło jej odwagi.
- Będziemy musieli pomóc ci wrócić do siebie – zauważył Riauk. – Jutro skontaktuję się z Kitem.
Ireneusz nie zaprotestował.
- Z tym akurat nie będzie problemu – zauważyła Teena z wymuszonym uśmiechem. – Kit jest w wiosce.
- Co on tu robi?
- W sumie nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Wpadł do mnie tylko na chwilę. Powiedział, że ma jakąś sprawę do Mistral i Tiki. Twierdził, że to nic ważnego i że nie mamy czym zaprzątać sobie głowy. Nocuje też u nich, bo u nas nie ma wolnego łóżka.
Riauk skinął głową, przyjmując to do wiadomości. Teena tym czasem musiała się zastanowić, czemu jeszcze nie odesłała Ireneusza. Owszem, rozmawiała o nim z Kitem, ale to było wszystko. Mogli załatwić to już dawno. Kit był w wiosce od kilku dni. Oczywiście Ireneusz nie chciał wracać, ale mogła go do tego nakłonić. Czemu tego nie zrobiła? Bo było jej go żal? A może chciała, żeby został? I czemu córka szefa nie przyszła do niej ponowić prośby o pozbycie się Ireneusza? Przecież chyba musiała zauważyć przybycie Kita? Do tej pory takie wydarzenia nie umykały jej uwadze.

Następnego dnia także nie zaczęli od rozmowy z Kitem.
- Zabierz dzieci na jakąś wycieczkę – zaproponowała Riaukowi Teena. – Bardzo się za tobą stęskniły.
Zgodził się. Czuł, że powinien. Chciał także odwlec w czasie moment, kiedy spojrzy Kitowi w oczy. Spodziewał się usłyszeć reprymendę za swoje czyny w Dominium.
- Oiolose, ty pojedziesz na Maćku, a Bluszcz dosiądzie twojej Kluski – komenderował dziećmi. – Bluszcz, poradzisz sobie sam na koniu?
- Tak. – Chłopiec dumnie wypiął pierś. – Mam już prawie sześć lat. Kiedy kupisz mi kucyka?
- Niedługo. – Riauk roześmiał się. – Pobędę trochę w domu, odpocznę parę dni. Potem możemy wyruszyć do Jedynego Miasta, po kucyka dla ciebie.
„Pobędę trochę w domu”. Uśmiechanie się sprawiało Riaukowi problem. Kurcz łapał go za szczęki, a gardło wypełniała gorycz. Dom? Co to jest dom? Czy jeszcze go ma? Spodziewał się cieplejszego powitania. Tymczasem coś stanęło między nim, a Teeną. Czyżby ten obcy mężczyzna? A może po prostu była zła, że tak długo go nie było?
- Ja nie chce jechać na Maćku – zaprotestował Oiolose. – Ja chcę jechać na Klusce.
- Ja mogę jechać na Maćku – zgłosił się zawsze rządny wrażeń Ferro.
- Tak, tylko że Bluszcz nie poradzi sobie z twoim Demonem.
- Z Demonem nikt sobie nie radzi – zauważyła Dżana. – Powinniśmy go sprzedać i kupić innego kucyka.
- Ja sobie z nim radzę – rzucił Ferro bojowo. – To dobry koń. Dziadek też tak powiedział.
- Przestańcie – Riauk lekko poniósł głos. – Oiolose, widzisz, tylko Kluska nadaje się dla Bluszcza. Ustąp. Tylko dziś. Niedługo Bluszcz będzie miał swojego kucyka i będzie po problemie.
- No dobrze – zgodził się chłopiec, choć był wyraźnie niezadowolony.
W końcu dosiedli koni i wyruszyli na Pustkowie. Riauk wiózł przed sobą na siodle małego Loravandila, który nadal nie zwracał uwagi na otoczenie. Obok Riauka jechał wciąż lekko obrażony Oiolose. Ferro także starał się trzymać równo z ojcem, ale jego kuc szarpał się i napierał na wodze wyskakując w przód. Za nimi jechali obok siebie Dżana i Bluszcz, a na końcu Kit, którego wierzchowiec co i rusz stawał, dając do zrozumienia swojemu małemu panu, że poruszanie się kłusem to nie jest to, co lubi najbardziej.
- Pokaże wam pewne miejsce – powiedział Riauk starając się nadać swojemu głosowi swobodne brzmienie. – Niedługo zobaczycie wystrzelającą z ziemi Pustkowia nagą skałę. Znajduje się w niej grota, która nieraz służyła za schronienie waszej prababce Dżanie. Wasz dziadek się tam urodził.

Skała i grota bardzo podobały się dzieciom. Penetrowaniu ciemnego wnętrza towarzyszyły emocje tym większe, że miejsce to, jako kryjówka ich prababki, choć nieznane, przynależało do nich.
Ferro spróbował także wspinaczki po stromych ścianach. Nie udało mu się co prawda wejść wysoko. Jego wyczyn wystarczył jednak, by czuwający nad jego bezpieczeństwem na ziemi Riauk zdążył zacząć się o niego bać.
Zjedli potem podwieczorek siedząc na ziemi u podnóża skały. Chleb, ser i gotowane jajka poza domem smakowały znacznie lepiej. Riauk stoczył pozorowaną walkę na kije z Ferro. Chłopak zapowiadał się na dobrego szermierza. Potem walczył z Kitem. Walka szła im jednak nieskładnie. Sześciolatek miał problemy z koncentracją. Może był na to jeszcze za mały. Riauk próbował namówić do walki na niby także Oiolose, ale ten nie chciał. Oiolose w ogóle niechętnie uczył się szermierki. No tak, on już w swoim życiu zabił człowieka. To było zbyt wiele, jak na tak małego chłopca. Dzieci Riauka miały ciężkie życie, za ciężkie. Czy to była jego wina? Może nie powinien mieć dzieci?
- Tato, czy zawsze będziesz do nas wracał? – spytał nagle Bluszcz.
- Co? – Riauk spojrzał na niego zamierając w bezruchu.
Na ułamek sekundy zapomniał, że wciąż toczy walkę z Kitem. Chłopiec zadał jednak cios, uderzając ojca w głowę.
- Ał! – zawył Riauk. Uderzenie syna nieźle go zamroczyło.
- Przepraszam! – wrzasnęli chórem Kit i Bluszcz.
Riauk uniósł rękę do głowy, wymacując sobie guza.
- Nieźle, Kit, nieźle. Krzepę to masz – potrząsnął głową. Zaszumiało mu w czaszce. – Skąd miałbym do was wracać? – zapytał. – Na razie nigdzie się nie wybieram. Dopiero za pół roku. Na trochę.
- Ale jeśli coś się popsuje między tobą i mamą, to chyba będziesz musiał pójść – stwierdził Bluszcz.
- A czemu coś ma się między nami popsuć?
- Ona dużo myśli o tym obcym – powiedział Ferro. – Nie wiem czemu, bo ja nie widzę w nim niczego ciekawego. On nie umie walczyć, ani dobrze jeździć konno. Ala mama kazała mi tak nie mówić, nie oceniać go po tym, co umie.
- W tym miała akurat rację – stwierdził Riauk.
- Ale mnie się wydaje, że moje słowa sprawiły jej przykrość.
- Wracajmy – powiedział Riauk tylko. – Robi się zimno.
Teena mnie zdradziła – to była jedyna myśl, która wypełniała jego umysł.

Siedziała na ławce przed chatą. Kazała Riaukowi zabrać dzieci na wycieczkę, bo potrzebowała czasu, żeby pomyśleć. Znowu patrzyła na Pustkowie. Przez wiele dni siedziała tak na ławce i patrzyła w dal, czekając na niego. Teraz wrócił, a ona nie cieszyła się tak, jak powinna. Ireneusz powiedział, że szukał Tiny, w której życiu coś nie wyszło, która była sama. Czy coś w jej życiu nie wyszło? W jej życiu nie wyszło wiele rzeczy. Przez kilkadziesiąt lat, dopóki nie spotkała Riauka, nie robiła niczego sensownego. Nie chciała żyć jak inne Wojowniczki Nocy. Piła i ćpała, żeby poznać senne wizje, których tak bardzo zazdrościła ludziom. Kiedy los zetknął ją z Riaukiem, to nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Działał jej na nerwy i szczerze go nie znosiła, a jednak coś zmienił w jej życiu. Po ich pierwszym spotkaniu zaczęła się zastanawiać, dokąd zmierza i zdała sobie sprawę, że błądzi. Nie potrafiła go zabić, gdy zapłacono jej za jego głowę. To jednak nie była jeszcze miłość. Kiedy zdała sobie sprawę, że go kocha? Ocalił jej życie, zabijając mocą grupę napastników. Potem ona musiała uratować jego. Dusił się i zabrakło mu energii, żeby oczyścić swoje drogi oddechowe z zaklejającego je śluzu. Po wszystkim był bardzo słaby. Zasnął z głową na jej kolanach, taki bezbronny i kruchy. Współczuła mu wtedy. Czy ich związek był oparty na współczuciu? Pamiętała, jak kochali się po raz pierwszy, przy ognisku, na ziemi Pustkowia. Nie było w tym odrobiny czułości. Riauk był brutalny. Chciał posiąść ją jak najszybciej. Chciał po prostu to zrobić. To był jego pierwszy raz. Był samotny i sfrustrowany. Teena sama była świadkiem jednej z jego wcześniejszych nieudanych prób zbliżenia z kobietą. A kiedy robił to z nią, nie chciał dać jej szansy na rozmyślenie się, na ucieczkę. Ona też zresztą nie postępowała z nim delikatnie. Wciąż jeszcze nie potrafiła zaakceptować swojego uczucia do niego. Tak więc ich pierwsze zbliżenie polegało głównie na zadawaniu sobie bólu.
Za co można było go kochać? Był szlachetny i prawy, ale wtedy był bardziej skłonny do prawienia morałów innym, niż do zrozumienia, co czują. Jakby sam zawsze postępował jak trzeba! Arogancki, porywczy, wybuchowy, dumny – taki był. Był też zakompleksiony i rozpaczliwie samotny. Ona też była samotna. Potrzebowali się. Bardzo się potrzebowali. Nic więc dziwnego, że zostali razem. Czy jednak on był właściwym mężczyzną? Czy on był jej przeznaczony? Nie myślała poważnie o tym, że mogłaby kochać Ireneusza. Był za młody, no i był śmiertelny. Choć Riauk też był od niej dużo młodszy. Kiedy go poznała, był młodzieńcem, prawie dzieckiem. Ireneuszowi mogła tylko współczuć. Nie mogła go kochać. Gdzieś jednak, w jej świecie, mógł istnieć inny, nieśmiertelny Ireneusz, który był jej pisany.
Czy inny mężczyzna mógł kochać ją bardziej, niż Riauk? Inny mężczyzna mógł być przystojniejszy i bardziej zrównoważony psychicznie, ale nie mógł kochać jej bardziej. Była tego pewna. Nie powinna więc grymasić i szukać nikogo innego. Sama też go kochała naprawdę. Nawet jeśli na początku czuła wobec niego tylko współczucie, to minęło już dawno. Czasem Riauk naprawdę był bezbronny, ale potrafił radzić sobie z życiem. Wiele razy już to udowodnił. I choć czasem zachowywał się niemądrze, aż do spotkania z Ireneuszem, nie wątpliwości, że powinna z nim być. Dlaczego teraz zwątpiła? Może to nie była prawda, że w jej życiu coś nie wyszło? Może Ireneusz odnalazł ją tylko dlatego, że czuła się bez Riauka tak bardzo samotna? Może odnalazł ją tylko dlatego, że Riauka akurat nie było w domu? Może z tęsknoty mieszało się jej w głowie?

W drodze powrotnej jechali wyciągniętym kłusem. Nie rozmawiali. Riauk wiedział, że nie powinien ujawnić swoich emocji przed dziećmi, ale nie potrafił myśleć o niczym innym, jak tylko o tym, by jak najszybciej znaleźć się w domu.
Ten człowiek, w czym był od niego lepszy? Przecież był słaby. Nie wyglądał tak, jak powinien wyglądać mężczyzna – chudy i wąski w ramionach. Ale czy on sam taki nie był? Owszem, był szybkim szermierzem, ale nie był silny. Choroba skutecznie wysysała z niego energię. No i na pewno nie był przystojny z czerwonymi oczami i blizną na policzku. Może mimo wszystko powinien ją usunąć? W sumie każdy mężczyzna był przystojniejszy od niego. Nigdy by jednak nie pomyślał, że dla Teeny może to mieć znaczenie.

Ireneusz wyszedł z chaty i zatrzymał się obok ławki.
- Mogę? – spytał.
- Tak – odparła. – Usiądź.
Przez chwilę oboje milczeli.
- Nie chciałaś, żebym pytał, ale muszę – wydusił w końcu.
- Słucham?
- Czy Tina to twoje prawdziwe imię? Czy sama je sobie nadałaś?
Zaskoczył ją.
- Sama je sobie nadałam – przyznała.
- Dlaczego?
- To dobre imię dla twardej kobiety.
- Moja Tina mówiła tak samo.
- Chciałam też zerwać ze swoją rodziną – dodała.
- Ona także.
Znowu przez chwilę milczeli.
- Jak masz naprawdę na imię?
- Dorotha.
- To imię też wymawiasz inaczej, ale to jest to samo imię. Ona miała na imię Dorota. Jeździła też na identycznym koniu, jak wasz Maciek. On też miał na imię Maciek. Zginęła przez niego. Przewrócił się z nią na grzbiecie. Przygniótł ją. – Głos mu się załamał.
Teena wzdrygnęła się.
- Potrafisz grać na organkach? – spytał.
- Na czym? – Nie znała słowa, którego użył.
- To taki instrument. Dmucha się w niego.
- Potrafię grać na fletni – powiedziała czując się coraz bardziej niepewnie.
Ireneusz pokiwał głową.
- A miałaś inne konie?
- Wiele. – Wzruszyła ramionami.
- Ale czy któryś z nich był jakiś szczególny?
- Arkus.
Ireneusz zesztywniał.
- Był gniady, z małą gwiazdką na czole? – spytał szybko. - Był agresywny, gryzł, prawda?
- Tak. – Spojrzała na niego zaniepokojona. Nie chciała z nim o tym rozmawiać. Właśnie udowadniał jej, że powinna żyć z jakimś Ireneuszem.
- A miałaś kiedyś psa?
- Nie. – Potrząsnęła głową.
- Nigdy?
- Nigdy. Psy żyją zbyt krótko.
- Moja Tina miała psa. Wiele dla niej znaczył.
A dla niej wiele znaczyły te słowa. Mogła odetchnąć. Nie wszystko musiało w jej świecie wyglądać tak, jak w jego. Nie miała psa. Nie musiała też żyć z żadnym Ireneuszem.
- Światy mogą się jednak bardzo różnić – powiedział ze smutkiem w głosie. – Wrócę do siebie. Już wiem, że nie wolno mi wejść w czyjeś życie. – Zagryzł wargi. – Chyba zrobiłem wam krzywdę.
- Może nie jest aż tak źle. – Teena uśmiechnęła się słabo.
- Ty go kochasz?
- On jest całym moim światem. – Tym razem uśmiechnęła się jaśniej. – Zmienił moje życie, nadał mu sens.
Ireneusz skinął głową.
- Pewnie jest lepszym mężczyzną, niż ja.
- Nie wiem. – Teena wzruszyła ramionami. – On też ma swoje wady, jak każdy.
- Ale... - Wyraźnie męczył się z tym, o co chciał zapytać. – Czy mogłabyś pokochać mnie?
- Nie – odparła zaskoczona.
On drgnął tak, jakby go uderzyła.
- Dlaczego?
- Jesteś za młody. Jesteś śmiertelny. Poza tym, kocham Riauka.
- Ale gdyby on nie istniał, no i gdyby nie było między nami tych różnic?
- O co ci chodzi? – spytała, przyglądając mu się uważnie.
- Bo żaden ze mnie mężczyzna – przyznał ze smutkiem. – Twoje dzieci to zauważyły. Jestem słaby, ciężko chorowałem, no i nie jestem zbyt dzielny. On musi być lepszy ode mnie.
- Nie mów tak! – Teena podniosła głos. – Nie możesz być o mnie zazdrosny. Ja należę do Riauka, nie do ciebie, nie może być inaczej! Ale... On jest odważny i dzielny. Jest jednak słabszy, niż większość mężczyzn z tego świata i jego ciało także trawi choroba. Jeśli myślisz, że mogłabym nie móc cię kochać, z powodu tego, co działo się z twoją nogą, to tak nie jest. Czy jesteś zbyt mało dzielny? Chyba nie. Ty tak się oceniasz, ale przybyłeś tutaj. To musiało wymagać odwagi. Czy masz zły charakter? Chyba nie. Wczoraj bardzo ładnie się zachowałeś. Nie upierałeś się, że tu zostaniesz i nie powiedziałeś Riaukowi, że według ciebie, w moim życiu coś nie wyszło.
Ireneusz skinął głową.
- Dziękuję – wyszeptał. – I przepraszam.
- Nie ma za co. – Teena uśmiechnęła się słabo. – Jeśli w ostatnich dniach zdarzyło się coś, co nie powinno się zdarzyć, było moją winą.
Ireneusz wstał.
- Przejdę się – powiedział.
- W porządku, ale... - zawiesiła głos. – Czemu chciałeś wiedzieć, czy mogłabym cię kochać?
- Zawsze byłem sam. Nie szło mi w życiu – powiedział cicho. – A potem poznałem Tinę i świat zaczął wyglądać inaczej. Chciałbym wiedzieć... Chciałbym móc wierzyć, że jeszcze mam szansę, że jeszcze mogę kogoś znaleźć.
- Na pewno możesz. – Teena uśmiechnęła się.
Kiedy szedł w stronę wioski patrzyła za nim. Wciąż lekko utykał. Może nie potrafił uwierzyć, że naprawdę go uzdrowiła, a może jego ciału po latach oszczędzania chorej nogi trudno było przekonać się do korzystania z niej.

Kiedy Riauk i dzieci wrócili z wycieczki, Teena siedziała sama na ławce przed chatą.
- Poradzicie sobie beze mnie z rozsiodłaniem koni? – zapytał Riauk.
- Oczywiście – odparł Ferro pewnie i wziął od ojca wodze Cienia. Był gotowy zaprowadzić do stajni dwa konie, dużego i małego.
Riauk zaniósł do chaty Loravandila. Nie chciał wszczynać kłótni przy dzieciach, a był pewny, że zaraz dojdzie do kłótni między nim, a Teeną. Może Loravandil na nic nie reagował, ale Riauk był przekonany, że jego syn zdawał sobie sprawę z tego, co się wokół niego działo. W każdym razie chciał w to wierzyć. Posadził chłopca na łóżku. Potem wrócił do Teeny. Stanął przed nią.
- Dlaczego? – spytał. Głos mu drżał. – W czym on jest ode mnie lepszy?
Teena zamrugała oczami. Potrzebowała chwili, żeby zrozumieć, o co mu chodziło.
- Podejrzewasz, że cię zdradziłam? – spytała powoli wstając.
- Tak.
- Ale nie zrobiłam tego.
Riauk wzdrygnął się.
- A więc dlaczego dzieci...?
- To tylko dzieci. One wszystkiego nie rozumieją.
- Ale dlaczego?
Teena tylko na niego patrzyła. Co się z nimi stało? Dlaczego nagle go nie poznawała? Dlaczego nagle wydawał jej się obcy? To on w tej chwili postawił między nimi mór i zamknął przed nią swój umysł, ale wina leżała po jej stronie. Wiele myśli przebiegło jej przez głowę. Pomyślała, że go straciła. Pomyślała, że jej życie bez niego nie będzie miało sensu. Pomyślała też jednak o bólu i żalu malujących się na jego szpetnej twarzy. Nie powinna go ranić. Nie zasłużył na to. Jak więc miała mu powiedzieć prawdę? Musiała to jednak zrobić. Jeśli jeszcze kiedykolwiek mieli być razem, niczego nie mogła przed nim ukryć. Ich umysły znowu musiały stać się na siebie otwarte i idealnie zsynchronizowane.
- Nie zdradziłam cię – powiedziała w końcu bardzo cicho. – I nie myślałam o tym, nie tak, jak ty o tym myślisz. Nie z tym Ireneuszem. On twierdzi jednak, że skoro w jego świecie Teena żyła z Ireneuszem, w tym świecie powinno być tak samo. Przez moment myślałam o tym jakimś Ireneuszu, który być może istnieje w dostępnych nam światach i być może był mi przeznaczony. Tylko przez moment o tym myślałam. Tak naprawdę nie dbam o przeznaczenie. Pomieszało mi się w głowie z tęsknoty. Kocham ciebie i tylko ciebie.
- Więc twierdzisz, że powinienem się tym zupełnie nie przejmować? Że powinienem o tym zapomnieć? – Głos wciąż mu drżał tak z podniecenia, jak i z gniewu. – Powiedz mi więc, jak mam to zrobić? I co będzie, jeśli jednak pojawi się ten Ireneusz z naszego świata?
- On nie istnieje. Tak myślę.
- A jeśli się mylisz?
Tysiące razy mówiłem, że jesteś idiotą, prawda?
- Przepraszam was, Bluszcz zasnął w stajni. W łóżku chyba będzie mu lepiej, niż pod kopytami. – Pomiędzy Teenę i Riauka wszedł ten, którego nazywali Kitem. Trzymał na ręku śpiące dziecko obejmujące go za szyję.
Ale, że jesteś pierdolonym idiotą, jeszcze ci nie mówiłem. Zachowałem to na taki moment, jak ten – przekazał w myślomowie Riaukowi gapiącemu się głupio na jego prawy profil. Nawet na niego przy tym nie spojrzał.
- Dziękuję. – Teena wyciągnęła ręce po syna. – Chociaż myślałam, że wiesz. Bluszcz jest ostatnią osobą, której konie zrobiłyby krzywdę, nawet niechcący.
Doskonale o tym wiem. Potrzebowałem pretekstu pozwalającego wtrącić się w cudze problemy rodzinne – oznajmił Riaukowi, który teraz widział tylko jego plecy.
Teena przejęła Bluszcze od Kita. Chwilę delikatnie mocowali się z oplecionymi wokół jego szyi małymi rączkami.
Tylko ostatni dureń wściekałby się na tak zapatrzoną w niego kobietę za to jedynie, że jest wrażliwa na cudze cierpienie.
Teena znikła z Bluszczem wewnątrz chaty. Kit w końcu obrócił się i spojrzał w oczy przyjaciela. To było jak uderzenie.
Wraz z dzieciarnią trzymasz monopol na jej miłość. Ale dlaczego chcesz wyłączności na jej dobre serce? Może współczuć i pomagać, komu jej się żywnie podoba, a jej głupi, palantowaty chłop nie powinien jej z tego powodu krzywdzić.
Riauk po raz pierwszy w życiu milczał nie dlatego, że ktoś uraził jego dumę. Bał się odezwać. Bał się oczu Kita. Gdzieś tam w głębi umysłu kołatała mu się myśl, że być może jego przyjaciel jest równie potężny jak imperator.
A jeśli to do ciebie nie przemawia i potrzebujesz prostackich rozwiązań, banałów odpowiednich w sam raz dla twojego prymitywnego umysłu, wyobraź sobie, że najprawdopodobniej Ireneuszem tego świata jesteś ty sam.
Riauk długo milczał. Myśli kłębiły się w jego głowie, nie formując się w nic sensownego. Nadzieja zmagała się z rozpaczą. Może był Ireneuszem swojego świata? Podobała mu się opinia, że mógłby być Teenie przeznaczony. Znacznie mniej podobało mu się bycie odpowiednikiem Ireneusza – słabego, nieudanego mężczyzny. Ale przecież był taki, czy tego chciał, czy nie. Dlaczego jednak myślał o przeznaczeniu? Być może niczego takiego nie było. Nikt nie wyśpiewał mu przecież przepowiedni. Mógł żyć jak chciał. Mógł decydować o swoim losie. Wiedział, że ma na to siłę. Zapewne więc był także w stanie walczyć o miłość Teeny. Jeśli oczywiście było o co walczyć. Dotąd był pewny jej uczuć. Może nie było powodu, żeby tę pewność miał stracić? A może był? Jednak wciąż nie potrafił wyzwolić się od nieznanego mu dotąd lęku, że to co wydawało mu się oczywiste i trwałe, wcale takie nie jest.
- Ale... dzieci... widziały... Pytały mnie...
No tak. Stary, wyświechtany banał. Dzieci są bystrymi obserwatorami i w ogóle. Pytanie tylko, co zaobserwowały?
- One...
- Uparty z ciebie dureń – rzucił Kit na głos i ruszył w kierunku stajni, z której właśnie wyszedł jego młodszy imiennik.
- O co mu chodziło? – spytała Teena, pojawiając się w progu.
Riauk podszedł do niej niepewnie. Jeśli Kit miał rację, on okazałby się najgłupszą istotą w dostępnych mu światach.
- Jestem pierdolonym idiotą – wyszeptał.
- Tata powiedział „pierdolonym” – zauważył mały Kit.
- Chodź, nauczymy Łobuza rozwiązywać potrójny węzeł – zaproponował jego łysy imiennik.
To chyba nie jest coś, co koń powinien umieć – przebiegło Riaukowi przez głowę, ale to nie była pora, żeby o tym myśleć.
Duży Kit wziął małego Kita za rękę i poprowadził z powrotem w kierunku stajni.
I nie kochajcie się zbyt długo. Muszę jeszcze nawrzeszczeć na ciebie za to, co zrobiłeś zarządcy – przekazał Riaukowi w myślomowie.
- Przepraszam. – Riauk objął Teenę w pasie, a w chwilę później wtulił w nią twarz.
Zaskoczona Teena odruchowo oplotła go ramionami. Jeszcze nie potrafiła uwierzyć w to, co się wydarzyło. Znowu czuła ciepło jego kruchego ciała. Jego umysł znów był na nią otwarty. Przekazywał jej swoją miłość i skruchę, pokazywał jej też ból i strach, jakich doświadczył.
Jej wargi dotknęły jego naznaczonego blizną policzka.
- W porządku. Już w porządku – wyszeptała. Nie umiała powiedzieć niczego sensowniejszego, ale to wcale nie było potrzebne.

Riauk wpadł do chaty tylko na moment, miał wziąć młotek i wrócić do stajni. Kucyki musiały się w nocy solidnie przepychać. W każdym razie oderwały jedną z żerdek ogradzających ich zagrodę. Kiedy tylko przekroczył próg, od razu zapomniał, co tak naprawdę miał zrobić. Stał i gapił się na Loravandila. Chłopiec siedział na łóżku i bujał się w przód i w tył, wciąż tak samo. Riauk znowu pomyślał, że nic co zrobił, nie miało sensu.
Udało mu się pogodzić z Teeną. Spokojnie zniósł reprymendę od Kita. Myślał jednak swoje. Musiał zabić zarządcę. Musiał też spróbować zabić imperatora. Może nie były to uczynki ani szlachetne, ani zbyt mądre, zapewniły jednak bezpieczeństwo jego rodzinie w przyszłości. Owszem, może istniała inna droga, ale nie zaprzątał sobie tym głowy. Kit zabrał Ireneusza na Magistralę, skąd można było dostać się do każdego z istniejących światów. Młody mężczyzna mógł tam odnaleźć drogę powrotną do swoje rzeczywistości. I zapewne ją odnajdzie. Kit miał tego dopilnować. Riaukowi został więc już tylko jeden problem, który zaprzątał jego myśli, problem niestety, jak mu się zdawało, nierozwiązywalny – Loravandil.
Podszedł do chłopca i usiadł przed nim na podłodze.
- Wiem, że to co cię spotkało, nigdy nie powinno się zdarzyć – powiedział, zwracając się do niego, jak do dorosłego mężczyzny. – Nie mogę tego jednak zmienić. To znaczy... - zawahał się. – Mógłbym cofnąć czas. Mógłbym machnąć ręką na to, że nie powinno się tego robić. W końcu inni cofali czas, by ratować moje życie. Nie wiem jednak, jak powinienem rozegrać wydarzenia tamtego dnia, żeby nic ci się nie stało. To nie jest takie proste. – Zamilkł na moment. Spojrzał na syna. Chłopiec zupełnie nie reagował na jego słowa. Kołysząc się w przód i w tył wydawał się nieobecny duchem. Riauk spróbował zajrzeć do jego umysłu, ale wycofał się z niego prawie natychmiast. Uderzył w niego smutek i strach.
- Znam ból, którego ty zaznałeś – powiedział łamiącym się głosem. – Kilka razy doznałem śmiertelnych ran. Gdyby nie moc, już bym nie żył. Znam więc też strach, który był twoim udziałem. Nie wiem jednak, co tak naprawdę czułeś. Jesteś dzieckiem, a dzieci nie powinny znać bólu, ani strachu. Ja jako dziecko nie znałem bólu. Rodzice mnie przed nim chronili. – Z trudem przełknął ślinę. Była gorzka. W oczach stanęły mu łzy. Nie sądził, że kiedykolwiek uzna poczynania matki za słuszne. – Ja też powinienem móc ochronić cię przed bólem. Chciałem i chcę tego. Starałem się i będę się starał. Nie udało mi się. Przepraszam. Może kiedyś dasz radę mi wybaczyć.
Loravadil wciąż niewzruszenie gapił się w przestrzeń. Riauk oparł głowę o krawędź łóżka i zamknął oczy. Z pod powiek wytoczyły mu się łzy. Czuł się bezsilny, zupełnie bezsilny. Nie wiedział, co jeszcze mógłby zrobić. Nie miał pojęcia, jak długo tak siedział. Czuł łzy płynące mu po policzkach, ale nie dbał o to.

Ferro pchnął drzwi i zatrzymał się na progu chaty. Zobaczył ojca siedzącego na podłodze, opierającego się czołem o krawędź łóżka. Riauk wyglądał na kogoś słabego i zgnębionego. Ferro przeleciało przez głowę, że nie powinien patrzeć na ojca w takim stanie. W chwilę później zupełnie o tym zapomniał. Spostrzegł, że Loravandil nie kiwał się już, jak robił to od miesięcy, gdy zostawiło się go samego. Chłopiec wyraźnie przyglądał się ojcu.
Nie wiem, co się tu dzieje, ale to coś ważnego – pomyślał Ferro. Wycofał się na palcach, po czym najciszej jak mógł zamknął drzwi. Usiadł na progu, opierając się plecami o framugę. Postanowił, że będzie pilnował, żeby nikt z rodziny nie wszedł do środka i nie przeszkodził w tym, co działo się między Riaukiem i Loravandilem.

- Ojciec jest w domu? – zadane gniewnym głosem pytanie zaskoczyło chłopca. Uniósł głowę i pojrzał w twarz córki szefa.
- Nie ma – odparł. Postanowił bronić drzwi i musiał się z tego wywiązać. – Poszedł obejrzeć pola.
- Przecież jest już po żniwach. Widziałam twoją matkę z pługiem. Nie skończyła roboty?
- Skończyła. – Kłamanie nie szło chłopcu zbyt składnie. – Ale ojciec chciał sprawdzić, czy wszystko dobrze zrobiliśmy.
Córka szefa spojrzała w stronę pól Riauka. Przez chwilę szukała go wzrokiem.
- Jak wróci, powiedź mu, żeby do mnie przyszedł.
- Powiem.

Nagle czyjaś dłoń dotknęła jego włosów. Riauk drgnął. Nie podniósł jednak głowy. W ułamku sekundy pojął, że to nie ręka Teeny spoczęła na jego głowie, a mała rączka syna. To Loravandil w końcu zareagował i głaskał teraz ojca po włosach. Riauk zmusił swoje mięśnie, żeby się rozluźniły. Nie chciał spłoszyć chłopca nagłym ruchem. Musiał się jednak poruszyć. Musiał coś zrobić. Powoli, bardzo powoli uniósł głowę. Chłopiec cofnął rękę. Czerwone, teraz mokre od łez oczy Riauka napotkały wylęknione, zielone oczy chłopca. Loravandil naprawdę na niego patrzył. Serce Riauka zabiło mocniej. Nie potrafił się już pohamować. Objął syna i mocno do siebie przytulił.
- Jesteś. Wróciłeś – wyszeptał, choć chłopiec zapewne nie mógł zrozumieć jego słów.
- Dlaczego płakałeś, tato? – zapytał Loravandil wypowiadając pierwsze od wielu dni słowa.
- Bałem się – odpowiedział Riauk.
- Ja też się bałem – powiedział chłopiec. – Nie jest źle się bać?
- Nie. – Riauk potrząsnął głową. – Wszyscy się czasem boją.
- Wszystkim wolno?
- Wszystkim.
- Boję się bólu i krwi. Boję się być sam.
Riauk nic na to nie odpowiedział, ale Loravandil nie czekał na rządną odpowiedź. Oplótł szyję ojca ramionami i wtulił twarz w jego włosy.

Riauk stanął przed córką szefa z Loravandilem na ręku. Nie był pewny, czy powinien ciągnąć do niej dziecko, ale jednocześnie był też przekonany, że nie powinien zostawić go teraz samego.
- Od jak dawna jesteś w wiosce?
- Jakieś trzy dni – odparł zaskoczony tym, jak była obcesowa. Nie przywitała się z nim. Nie zaproponowała też, żeby usiadł.
- A nie sądzisz, że powinieneś przyjść do mnie i zdać relacje z tego, co osiągnąłeś? – Córka szefa była podenerwowana. Nie mogła znieść wwiercających się w nią intensywnie zielonych oczu chłopca. Ile ten mały miał lat, że wciąż tachali go na rękach?
- W sumie... Chyba masz rację – zgodził się Riauk. – Po prostu za dużo rzeczy się działo. Mieliśmy w domu tego obcego...
- Mieliście?
- Tak. Już go nie ma. Kit zabrał go na Magistralę.
- W porządku. Co więc zdziałałeś w Dominium?
Opowiedział jej to, co wcześniej Teenie, ale bardziej zwięźle. Nie wdawał się w szczegóły. Nie rozwodził nad swoimi uczuciami.
- I uważasz, że naprawdę już nikt nie będzie na ciebie polował? Nie jesteś zbyt beztroski?
- Beztroski... – zmarszczył czoło. Szukał właściwych słów. – Zrobiłem, ile mogłem – powiedział po chwili wolno. – Twój ojciec we mnie uwierzył, choć wiedział mniej, niż ty. Prosił, żebym bronił jego ludzi. Robię to, jak potrafię. Tak, czasem coś mi umyka. Zdarzyło mi się w życiu czegoś nie dopatrzeć. Ale tym razem, sądzę, że niczego nie zaniedbałem. Imperator był zwierzchnikiem twojego ojca. A ten trzymał się na uboczu, czemu, nie wiem. On nam już tego nie powie. Ale wiem, że cieszył się posłuchem nie tylko u wieśniaków. Był demonem, był trybikiem w mechanizmach władzy Dominium. Jesteś jego córką. Przejęłaś jego dziedzictwo. Nie ma powodu, żeby ktokolwiek miał to podważać. To, co stało się z waszą wioską, jakby nie było straszne, było dziełem jednego mężczyzny, któremu pomieszało się w głowie. Ja jestem włóczęgą. Przygarnęłaś mnie. Nikt tego nie zakwestionuje, skoro sam imperator nie ma niczego przeciwko. A jest zbyt potężny, zbyt stary i zbyt mądry, by rzucał słowa na wiatr.
- Wspaniale – powiedziała córka szefa z przekąsem.
- Dodam jeszcze, że wydaje mi się, że tak jak jest, jest lepiej, niż gdybym go zabił – Riauk ciągnął swój wywód. – Przecież ani ja, ani ty nie przejęlibyśmy władzy w Dominium. A miejsce imperatora mógłby zająć ktoś głupszy i bardziej krwiożerczy i mógłby taki być, nawet gdyby był człowiekiem. Rozejm z imperatorem wydaje mi się czymś bardzo pewnym i trwałym.
- Ale nie masz dowodu na poparcie swoich słów.
- Nie mam – stwierdził Riauk wyraźnie już zirytowany. – Czy znaczy to, że musimy się pakować?
Drobne piąstki Loravandila zacisnęły się na koszuli i płaszczu Riauka, jedna na piersi, druga na plecach. Malec cały zesztywniał.
- Nie. Możecie zostać – zgodziła się łaskawie córka szefa. Tak jej kazał rozsądek. Chyba rozsądek. A może nie potrafiła znieść spojrzenia wlepionych w nią oczu dziecka? Czy po to właśnie Riauk go przytargał, żeby grać na jej uczuciach? – Pamiętajcie jednak, że to ja tu rządzę. Nie powinieneś podejmować takich decyzji samodzielnie.
- Trochę nie było czasu na narady – burknął Riauk pod nosem.

- Widzisz, jestem starszy, mądrzejszy i silniejszy od niej – powiedział do chłopca, kiedy znaleźli się na drodze – a jednak, kiedy traktowała mnie tak z góry, czułem się bardzo nieswojo.
- Bałeś się? – spytał Loravandil.
- Chyba trochę tak – przyznał Riauk.
Chude rączki chłopca oplecione wokół jego klatki piersiowej zacisnęły się mocniej.

Tego wieczora zasiedli do kolacji razem z Kitem.
- Ireneusz był zafascynowany Magistralą, gapił się na wszystko z rozdziawionymi ustami, aż mało mu się głowa nie ukręciła – oświadczył im łysy mężczyzna. – Chociaż ty nie wyglądałeś wiele mądrzej, kiedy byłeś tam pierwszy raz.
Riauk fuknął gniewnie, co jednak nie sprawiło, że uśmiech zniknął z twarzy Kita.
- Ja tym czasem miałem tu przejścia z córką szefa – powiedział.
- Nie przejmuj się nią i nie kłuć się też z nią zbytnio. Ma ciężko. Ciężej niż ty. Jeszcze wszystkiego nie ogarnia. Kim jest, ani co z tym zrobić. Ale się stara, więc plus dla niej. Przyszło jej do głowy, żeby poprosić mnie o szkolenie i dała radę mnie znaleźć bez twojej pomocy.
- A to nie Mistral i Tika cię szukały? – spytała Teena, która właśnie wyszła ze spiżarni z kiełbasą i pokaźnym połciem boczku.
- Taka jest wersja oficjalna. Nigdy nie słyszeliście tego, co wam mówię. Swoją drogą obie panie miały niezłe używanie z ciebie, kiedy usłyszały, że stwierdziłaś, że sama nie odnajdziesz mojego umysłu.
Tym razem fuknęła Teena. Odwróciła się i wydobyła z szafki gliniane kubki. Postawiła je na stole. Chwilę później dołączył do nich dzban z miodem pitnym.
- Może pomówimy o czymś innym?
- Świetny mieliśmy urodzaj tego roku – wypalił Kit natychmiast. – Owies nigdy jeszcze nie był taki owsiany.
Riauk parsknął śmiechem, co nie często mu się zdarzało.
Teena napełniła ich kubki i nawet Riauk zamoczył usta w miodzie. W końcu naprawdę mieli co świętować. Udało im się przebrnąć przez to, co zgotował im los i co zgotowali sobie sami. Teena uśmiechała się patrząc na Riauka, trzymającego Loravandila na kolanach. Blady, chudy chłopiec uśmiechał się nieśmiało prosząc o więcej dżemu. Riauk - ten brzydki, gniewny mężczyzna był naprawdę wspaniałym ojcem i wspaniałym partnerem. Choć nie zawsze było im lekko, była przekonana, że z nikim innym nie byłaby szczęśliwa.

19.12.2006 – Warszawa

C.D.N. Powrót do poprzedniej strony
www.kejti.pl ... Nie zapomnij zajrzeć tu za miesiąc ...