Kejti's Factory - Powieść w odcinkach
"Riauk"




10. Dusza Teeny


Copyright ©   Kejti - Katarzyna Kwiecińska

Teena siedziała na ławce przed domem, patrząc na rozpościerające się przed nią Pustkowie. Czekała, tak jak kobiety zawsze czekały i zawsze będą czekać. Była jednak w dużo lepszej sytuacji niż większość z nich. Mogła nawiązać z Riaukiem kontakt w myślomowie, ale nie próbowała tego. Wiedziała, że kiedy jej mężczyzna wyruszy w drogę powrotną, zawiadomi ją. Póki się nie odzywał, było jasne, że jeszcze nie czas, by wracał.
Patrzenie na Pustkowie nie miało więc zupełnie sensu. Była prawie pewna, że Riauk wróci, używając mocy. Jego koń stał przecież w stajni przy domu.
Jeśli oczywiście wróci.
Jednak siedziała i patrzyła w dal. Nie wszystko, co się robi, musi mieć sens.
Mogłaby śledzić jego uczucia i myśli, jak to parę razy w życiu robiła. Uniemożliwiałoby jej to jednak normalne funkcjonowanie, a przecież musiała prowadzić gospodarstwo i zajmować się dziećmi. Nana, najstarsza spośród Wojowniczek Nocy, potrafiła jednocześnie śledzić umysły innych i zajmować się swoimi sprawami. Było to trudne i przekraczało możliwości Teeny nawet teraz, gdy wprawiła się nieco w posługiwaniu mocą. Jednak bez nawiązywania kontaktu z Riaukiem czuła, że wszystko jest z nim dobrze, że nic mu się nie stało. Ich umysły były ze sobą na tyle zestrojone. Czasem sięgał ku niej i czerpał z niej energię. Czuła to i wtedy trochę się o niego bała. Był to jednak zupełnie irracjonalny lęk, typowy dla kochającej kobiety oddalonej od swojego mężczyzny o dziesiątki dni jazdy.
Raz tylko zupełnie przestała wyczuwać jego obecność w dostępnych im światach. Przez jedno popołudnie było tak, jakby umarł. Wtedy naprawdę wpadła w panikę i o mało nie postradała zmysłów. Była gotowa walić głową w ścianę i wyć z rozpaczy. Swój strach zdołała jednak ukryć przed dziećmi. Na tyle jeszcze nad sobą panowała. A potem na szczęście znowu poczuła, jak Riauk czerpie z niej energię. Nawet wtedy jednak nie odezwała się do niego w myślomowie. Żył, a skoro żył, miał wrócić.
Dzieląca ich odległość była powodem, dla którego nie rozmawiali. I nie chodziło wcale o to, że było to dla nich zbyt trudne. Teena po prostu nie chciała słyszeć jego myśli. Pragnęła usłyszeć jego głos i poczuć na ciele dotyk jego dłoni.
- Naprawdę chcesz tu mieszkać? – spytała, gdy przed ponad dziesięciu laty oznajmił, że zbuduje dla nich dom na Pustkowiu. Spędzili z sobą zaledwie dwa dni, a Świat zza Morza Ognia i Krwi był dla niej jeszcze zupełnie obcym miejscem.
Miała wrażenie, że to zdarzyło się bardzo dawno. Choć, właściwie też jakby wczoraj. Jak przez tak krótki czas tyle mogło się w jej życiu zmienić? Została matką. Przywykła do widoku spalonych słońcem traw. Nie potrafiła wyobrazić już sobie życia bez Riauka.
- Tu jest spokój. I przestrzeń – zatoczył wtedy krąg ręką, prezentując jej lekko pofalowane bezkresne Pustkowie. – W Dominium wcale nie ma tylu demonów, co opowiada się po wsiach – dodał jakby bez związku. – Nie siedzą w każdych krzakach. Tu jest ich jeszcze mniej. Tylko ludzie. Czasem jakiś rabuś czy brutal. Od wieków nie było też żadnych wojen. Trudniej zarobić. Ale można polować. – Wydawało się, że już wszystko przemyślał i zaplanował, gdy ona ciągle jeszcze nie była pewna, czy z ich związku coś wyjdzie.
- I chcesz mieszkać właśnie tu, bez żadnych sąsiadów czy towarzyszy? – upewniła się.
- Jesteś ty. Ludzie za dużo się czepiają. A jak kogoś polubisz i tak w końcu umrze.
Coś w tym było. Zresztą Teena robiła już w życiu niejedno. Mogła spróbować zamieszkać z nim na Pustkowiu i pierwszy raz naprawdę być z kimś. Może faktycznie nie potrzebowała nikogo więcej poza tym narwanym dzieciakiem. Tak go wtedy postrzegała.
Jednak nie całkiem wyszło tak, jak na początku planowali. Teraz mieli sąsiadów. Tak chyba było lepiej. Nie było go też jednak przy niej. Bez żadnego celu patrzyła w przestrzeń, wypatrywała czegoś tam, gdzie niczego nie mogła zobaczyć. Dręczyły ją nie tylko niepokój i tęsknota, ale też żal i gniew. Dlaczego to właśnie jej mężczyzna okazał się ważnym trybikiem w historii pobliskich światów? Dlaczego nie mogli po prostu żyć spokojnie, uprawiając pola? Przecież to właśnie on tego chciał.
Była tak pochłonięta myślami, że gdy w końcu coś zobaczyła, nie od razu to do niej dotarło. Na Pustkowiu pojawiła się drobna postać. Ktoś używający mocy? Riauk? Serce Teeny przez moment zabiło mocniej. Szybko jednak się zreflektowała. To nie mógł być on. Nie wyczuła w pobliżu obecności jego umysłu.
Obca sylwetka przypominała jednak Riauka. To był mężczyzna, niezbyt wysoki i bardzo szczupły. Nosił jednak na sobie dziwaczne ubranie, a idąc, wyraźnie utykał. Kierował się wprost do wioski. Wydawał się oszołomiony lub bardzo słaby. Po paru pewnie zrobionych krokach, zaczął się słaniać i zataczać. W końcu upadł. Teena tylko przez moment czekała, czy się podniesie. Zerwała się z ławki i pobiegła w jego stronę.
Kiedy dotarła do niego, nadal leżał bez ruchu twarzą do ziemi. Kucnęła. Obróciła go na bok. Żył, jego pierś unosiła się lekko i opadała. Był jednak nieprzytomny. Przyjrzała mu się uważnie. W jakiś niewytłumaczalny sposób przypominał Riauka, choć właściwie nie był do niego podobny. Jego twarz była szersza, o mniej drapieżnych rysach, a uszy miały ludzki kształt. Nie był też albinosem. Owszem, był blady. Krótko przycięte włosy miał prawie białe. Jego ciało nie było jednak tak bardzo pozbawione koloru, jak u Riauka.
To nie był czas, żeby o tym myśleć. Podniosła z ziemi ciało obcego i zaniosła go do swojej chaty. Nie był zbyt ciężki. Zdjęła mu buty zrobione z nieznanego jej, miękkiego materiału i położyła go do łóżka.

Obcy mężczyzna musiał być bardzo zmęczony, bo nie wyrwały go ze snu podniesione głosy dzieci, które najpierw chciały go obejrzeć i wszystkiego się o nim dowiedzieć, a potem protestowały, że jeszcze nie pójdą spać. Tylko jeden Loravandil na nic nie zwrócił uwagi. Siedział nieruchomo na swoim łóżku, i kiedy Teena przyniosła obcego, i gdy rodzeństwo wróciło na kolację. Tak samo było przez wiele poprzednich dni. Jego widok niezmiennie rozdzierał serce Teeny.
Rano dzieci z reguły mniej hałasowały, ale nie tego dnia. Parę razy też cofały się z podwórka, żeby się upewnić, czy obcy nie zaczyna się budzić.
- Nawet jeśli się obudzi, nie można go tak od razu męczyć – upominała je Teena wypychając za drzwi. – A swoje obowiązki zawsze trzeba wykonać.
Kiedy w końcu się ich pozbyła, oczywiście poza wciąż tkwiącym w bezruchu Loravandilem, posprzątała po śniadaniu.
Zabierała się za ugotowanie obiadu, gdy obcy otworzył oczy. Zerknęła na niego, ale wciąż wydawał się nieobecny umysłem. Wodził jednak za nią wzrokiem, wiec zestawiła garnek z ognia i podeszła do niego. Odniosła wrażenie, że jej widok sprawił mu ból.
- Jesteś Tina? – spytał. Wymówił jej imię dziwnie ostro, z obcym akcentem.
- Tak – odparła. – Ale kim ty jesteś?
Przez twarz mężczyzny przebiegł skurcz.
- Mam na imię Ireneusz. - Nie powiedział nic więcej, tak jakby się spodziewał, że będzie znała jego imię.
Przez chwilę milczał wyczekująco.
- Nie znasz żadnego Ireneusza? – zapytał w końcu.
- Nie. – Pokręciła głową, a przez jego twarz znowu przemknął skurcz. – Masz dziwne imię.
Mężczyzna głośno przełknął ślinę.
- Czy mógłbym dostać szklankę wody? – spytał.
- Oczywiście – odparła, choć nie miała żadnej szklanki. Drogimi wyrobami z cienkiego szkła ozdabiali swoje stoły bogaci mieszczanie i możnowładcy. Ona gardziła tego typu przepychem. Napełniła więc duży gliniany kubek i podała go nieznajomemu. Wypił wodę łapczywie, nie protestując, że naczynie jest nie takie, jak być powinno. Jego kolejne pytanie bardzo ją jednak zaskoczyło.
- Masz kogoś?
- Tak.
- Jak on ma na imię?
- Riauk.
- To dopiero jest dziwne imię. Gdzie jest teraz?
- Musiał coś załatwić. Wyjechał, ale wróci.
- Albo nie – zauważył obcy.
- Nie mów tak! – Teena podniosła głos. – Mój mąż to moja sprawa. On wróci! – W jej głosie słychać było ogień. – I wytłumacz mi w końcu, skąd się tu wziąłeś.
Mężczyzna zamknął na moment oczy.
- Moja dziewczyna, Tina, zginęła. – Wciąż wymawiał jej imię z tym obcym, twardym akcentem. – Nie mogłem żyć bez niej. Po prostu nic nie miało sensu. – Słowa z trudem przeciskały mu się przez gardło.
Teena uważnie przyjrzała się jego twarzy. W myślach nazywała go mężczyzną, ale czy miała rację? Po wyglądzie nie potrafiła oszacować jego wieku. Dopiero ton głosu uświadomił jej, że jest bardzo młody, i najprawdopodobniej śmiertelny. Ile mógł mieć lat? Dziewiętnaście? Dwadzieścia pięć? Miał tę młodzieńczą niestabilność psychiczną co Riauk, gdy spotkali się po raz pierwszy.
- Szukałem pomocy. Czytałem różne rzeczy. Tak poznałem teorię mówiącą o światach równoległych. Światy te mogą się bardzo od siebie różnić, ale spotykają się w nich te same dusze, istnieją inni Ireneusze i inne Tiny. Dowiedziałem się, że jeśli ktoś bardzo chce i odprawi odpowiednie obrzędy, może przejść do innego świata i odnaleźć duszę, którą utracił. Tak znalazłem się tutaj.
Przez moment oboje milczeli. Teena musiała przetrawić to, co usłyszała.
- Chciałeś więc, jakiemuś innemu Ireneuszowi odebrać jego Teenę? – zapytała w końcu.
- Nie. – Mężczyzna powoli pokręcił głową. – Chciałem znaleźć Tinę, w której życiu coś nie wyszło, która jest sama.

Znowu siedziała, gapiąc się na Pustkowie. Myśli przetaczały się przez jej głowę z siłą nawałnicy.
„Chciałem znaleźć Tinę, w której życiu coś nie wyszło.”
Przed chwilą sprzątała stajnię. Teraz odwlekała moment, gdy znowu zobaczy Ireneusza. Był w chacie. Kazała mu obrać i poszatkować marchew i cebulę, których potrzebowała do obiadu. Do tego się nadawał.
Z obcym trudno było się dogadać. Nie potrafił powiedzieć, jak nazywa się jego świat. Powiedział, że pochodzi z planety Ziemia. Teena nie była jednak pewna, czy słowa „planeta” i „świat” określają dokładnie to samo. Zwłaszcza że Ireneusz zdziwił się, iż nie jest na Ziemi. Powiedział też, że planety są kulami w kosmosie. Może tak nazywał otacząjący wszystko niebyt. Jednak z tego, co Teena wiedziała, ich wioska nie leżała na żadnej kuli. Jej pewność zaskoczyła Ireneusza. Uwierzył w teorię równoległych rzeczywistości, zakładał jednak, że wszystkie będą z grubsza podobne, pełne wielkich miast, z rozwiniętą technologią, cokolwiek to miało znaczyć. I chyba powinny. Przecież równoległe rzeczywistości powstają, kiedy cofa się czas. Tak w każdym razie twierdzi Kit.
- Po odprawieniu rytuału zapadłem w sen – opowiadał. – A może nie? Może to nie był sen? Nie wiem. Leciałem i widziałem siebie i Tinę. Urządzaliśmy mieszkanie, którego nigdy nie mieliśmy. Odwiedziła mnie w szpitalu, po tym jak przeszedłem operację wstawienia endoprotezy. A więc to był świat, w którym z moją nogą nie było aż tak źle. Ubrana w skóry i ze zgolonymi włosami wywijała nad głową grubym łańcuchem. Obroniła mnie w ten sposób przed chłopakiem, który dźgnął mnie nożem. To było na mrocznym podwórku, którego nigdy wcześniej nie widziałem. Chyba oboje mieszkaliśmy gdzieś w pobliżu. Miała bliznę na policzku. Ale i tak była piękna, na swój sposób. Z przyjaciółmi podróżowaliśmy luksusowym kabrioletem. Śmialiśmy się. Ich znałem. Ale żadne z nas nigdy nie miało takiego samochodu. A potem wypluło mnie tutaj.
Teena słyszała w życiu wiele z używanych przez niego słów, a Riauk nawet widział samochody i szpital, kiedy gościł w Świecie Prawdziwym. Mimo to pojęcia te pozostały dla Teeny abstrakcją. Jak ją dziwiły informacje o jego życiu, tak jego dziwiło wszystko, co mówiła o Świecie zza Morza Ognia i Krwi. Ireneusz nie nadawał się do życia na Pustkowiu. To było pewne. Coś tam wiedział o koniach, ale nie był dobrym jeźdźcem. Nie umiał posługiwać się bronią, nie znał się na roli, a do wielu prac fizycznych był po prostu zbyt słaby. Jak Riauk. Na tę myśl pierś Teeny ścisnął ból. Myślenie o Riauku było bolesne.
- Musisz wrócić do swojego świata – powiedziała, gdy tylko Ireneusz dał radę podnieść się z łóżka.
- Nie umiem – odpowiedział na to.
- Jeśli tylko potrafisz dokładnie go opisać, znajdziemy do niego drogę.
- Znajdziemy drogę? – Ireneusz gubił się w tym, co mówiła. Nie pojmował zasad funkcjonowania światów. Teenę dziwiły jego reakcje. Ona sama zdawała sobie sprawę, że wie bardzo niewiele, a jednak to, co dla niej było oczywiste, dla niego stanowiło wiedzę tajemną.
- Riauk ma przyjaciela, który od setek lat podróżuje między światami. On na pewno znajdzie drogę do twojego.
- Od setek lat?
- No tak. Jest nieśmiertelny, jak Riauk i ja.
- Nieśmiertelny?
Dla Ireneusza wszystko było nowe i niepojęte, czy wręcz niemożliwe. Wciąż wydawał się oszołomiony, na wpół tylko przytomny. Chyba sam zresztą traktował to, co się działo, jak bardzo długi sen.
- Wiele istot jest nieśmiertelnych: Wojowniczki Nocy, demony, Ludzie Lasu. – Teena wzruszyła ramionami. – Kiedy Riauk wróci, skontaktuje się z Kitem. Jemu będzie łatwiej go odnaleźć. Ich umysły są ze sobą lepiej zestrojone. – To, co mówiła, było prawdą, jednak jej zapewne także udałoby się odnaleźć umysł Kita. Dlaczego nie spróbowała? Nie potrafiła tego pojąć.
Ireneusz milczał przez moment. Zapewne nie wiedział, co to znaczy, że umysły są ze sobą zestrojone, ani w jaki sposób Riauk miał odnaleźć Kita. Nie zapytał o to jednak.
- A jeśli ja nie chcę wrócić? – To go martwiło najbardziej.
- Musisz wrócić. – Była tego pewna.
- Nie mógłbym wyruszyć dalej, na poszukiwanie innej Tiny? – Jego akcent doprowadzał ją do szału, upór też, a w umyśle wciąż pulsowała myśl: „Chciałem znaleźć Tinę, w której życiu coś nie wyszło.”
- Nie – odpowiedziała. – Człowiek powinien brać odpowiedzialność za swoje życie i swój świat, kształtować go, walczyć do końca, a nie uciekać. – Jej słowa brzmiały jak wyuczona formułka i nawet jej samej nie przekonały. W sumie nie miało to jednak znaczenia. Nie musieli podejmować jeszcze żadnych decyzji. Riauk wciąż nie wrócił. - I tak już skorzystałeś na przybyciu do naszego świata – dodała na pocieszenie. – Ze zdrową nogą będzie ci łatwiej.
Jeszcze pierwszego dnia, bardzo oszołomiony pytał, czy nie znalazła przy nim jego kuli. Teena zaprzeczyła. Była prawie pewna, że niczego ze sobą nie miał. Jednak kiedy zasnął, poszła w miejsce, gdzie go znalazła, żeby się upewnić. Niczego tam nie było.
Następnego ranka spytała, co mu dolega.
- Chorowałem – powiedział. – Moja kość biodrowa jest bardzo krucha i w każdej chwili może się rozsypać, a kiedy to się stanie... - Teena wyczuła w nim strach i smutek. – Nie będę już nigdy chodził. A może nawet umrę.
- Jeśli chcesz, mogę cię uzdrowić – zaproponowała bez zastanowienia.
- Mnie nie da się bardziej wyleczyć. – Jej słowa, zamiast go ucieszyć, wywołały irytację. – Chorowałem na raka, nowotwór zniszczył moją kość. Wyleczono mnie. Żyję. Ale z moją nogą niczego nie da się zrobić.
- Nie znam nazw chorób – odparła na to. – Może nie mają ich w naszym świecie, a może znają je tylko znachorzy. Natomiast mogę zobaczyć, co w czyimś ciele jest nie tak i to naprawić. Widzę uszkodzenia twojej kości.
- Jak?
- Mocą. – To była jej odpowiedź na wszystko, a jego to wyraźnie drażniło. Zresztą on w ogóle cały czas był podenerwowany. Teenie to nie przeszkadzało. Była przyzwyczajona do humorów Riauka. O ile jednak z reguły wiedziała, co gryzie jej mężczyznę, powodów złości Ireneusza nie potrafiła pojąć. Próbowała nawet sondować mu umysł, ale niewiele pojęła z jego myśli. Wyczuwała w nim tylko ogromny sprzeciw wobec otaczającego go świata. Nie akceptował istnienia mocy. Nie mógł się pogodzić, że Tina była od niego starsza, że miała dzieci. Cały czas dręczyły go także wątpliwości, czy naprawdę była Tiną. A kim innym miałaby być?
- Zgadzasz się, żebym cię uzdrowiła?
- Tak – powiedział z ociąganiem.
- A więc zrobione.
- Już?
- Już.
Potem jeszcze przez parę dni bał się opierać na chorej nodze, ale zauważyła, że robi to coraz częściej.
- Coś we mnie, tam w środku, się zmieniło – przyznał.
- Oczywiście – odparła. - Uzdrowiłam cię.

- O czym myślisz, mamo? – Teena nie spostrzegła, gdy dosiedli się do niej Ferro i Dżana.
- O niczym. – Machnęła ręką.
- Jak można o niczym nie myśleć? – zapytała Dżana.
- Można – zapewniła ją matka. – Ale dziś faktycznie myślę o czymś, a raczej o kimś. Myślę o Ireneuszu. Nie potrafię zrozumieć, kim on naprawdę jest.
- A ja nie rozumiem, jak można o nim myśleć – powiedział Ferro.
- Dlaczego?
- Bo w nim nie ma niczego ciekawego. Nie chciał ćwiczyć ze mną szermierki. Powiedział, że nie umie. Z końmi też mu nie idzie. Rozumiem, że boi się mojego Demona, ale on boi się też Łobuza i Cienia. Czy on w ogóle coś potrafi?
- Nic, co przydawałoby się w naszym świecie – zgodziła się Teena.
- Po co więc o nim myśleć? Jest fujarą i tyle.
- O nikim nie wolno tak mówić! – Teena skarciła syna, przybierając groźną minę. – Ludzie to nie tylko wojownicy i rolnicy. Jest w światach wiele profesji, są dziedziny wiedzy, o których nie mamy pojęcia. Nie możemy oceniać obcych naszą miarą. Poza tym, ludzie to też umysły i dusze. Nie ważne co umieją, ale czy są dobrzy.
- A on jest dobry?
- Tego właśnie nie wiem.
- Ale chciałabyś, żeby był? – domyśliła się Dżana.
- Zawsze się chce, żeby ci, z którymi się obcuje, a zwłaszcza ci, którym się pomaga, byli dobrzy – odparła Teena, ale czuła, że nie tylko o to chodziło.

Była bardzo zaskoczona, kiedy na jej progu stanęła córka szefa. Dziewczyna zastukała we framugę otwartych drzwi, ale nie poczekała na zaproszenie.
- Chyba musimy porozmawiać – oznajmiła.
- O czym? - Teena odwróciła się od płyty kuchennej. – Napijesz się kawy? - dodała przypominając sobie o uprzejmości.
- Nie. Przyszłam tylko na chwilę. – Córka szefa, mimo tych słów, usiadła na ławie przy stole. Nie nosiła już stroju myśliwego. Teraz miała na sobie białą bluzkę z haftem wokół dekoltu, haftowaną kamizelkę i pasiastą spódnicę, a więc ubrała się jak na porządną wieśniaczkę przystało. Włosy jednak nadal strzygła krótko. – Chyba powinnaś mi wytłumaczyć, kim jest ten mężczyzna, który u ciebie mieszka?
- Sama nie wiem. – Teena wzruszyła ramionami. – Przybył tu z innego świata i nie potrafi wrócić. Riauk, jak będzie mógł, skontaktuje się z Kitem i odeślą go, gdzie jego miejsce. To wszystko.
- A nie pomyślałaś, że on może być niebezpieczny? I że na twojego mężczyznę jeszcze długo przyjdzie nam czekać?
- Nie może być niebezpieczny. – Teena potrząsnęła głową. Drugie pytanie jakby do niej nie dotarło. – Jest śmiertelny, nie potrafi władać bronią, nie zna magii, nie umie posłużyć się nawet siekierą czy cepem. Jest zupełnie nieszkodliwy.
- A jednak tu przybył?
- Tam w swoim świecie spotkał jakiegoś kapłana, on go nazywał szamanem. Tamten nauczył go jednego rytuału i tak to się skończyło.
- I jesteś pewna, że to cała prawda?
- Cała. Przecież potrafię czytać w myślach. Nie mógł mnie oszukać.
Riauk uważał, że nie w porządku jest zaglądać do cudzych myśli. Ale ona nieraz to w życiu robiła. Dokładnie też zlustrowała umysł Ireneusza. Zataił przed nią tylko jedną z wizji, których, doświadczył podróżując między światami. Odwiedzał w niej Tinę w więzieniu. Nie przejęła się tym. Uznała, że nie chciał jej zrobić przykrości lub być może sam wolał zapomnieć o tym, co zobaczył.
- Chcesz w to wierzyć – stwierdziła córka szefa.
- Wiem to. Poza tym, co miałam z nim zrobić? Wypędzić? Przecież on nic nie umie. Zginąłby sam na Pustkowiu. Był chory.
Córka szefa wstała.
- Ja zarządzam tą wioską – powiedziała stanowczo. – Na przyszłość nie podejmuj takich decyzji sama. Chcę o wszystkim, co się tu dzieje, wiedzieć. Jesteś częścią tej wioski, a nie panią na włościach.

W końcu nadeszła wiadomość, na którą Teena czekała.
Wracam. – Riauk odezwał się do niej w myślomowie.
To dobrze – odparła. – Cieszę się, że żyjesz. Tęskniłam. To trwało tak długo. – Jej myśli były nieskładne, towarzyszyła im silna fala sprzecznych emocji. – To znaczy, że zabiłeś imperatora?
Nie. Ale będzie dobrze – zapewnił. – Zaraz ci wszystko opowiem.
A, żebyś nie był zaskoczony, w naszym domu nocuje zbłąkany wędrowiec. Podróżował między światami, przypadkiem trafił do nas i nie umie się stąd wydostać.
Myśli Riauka zakłębiły się. Potrzebował dłuższej chwili, żeby odpowiedzieć.
W porządku. - Sformułował takie zdanie, było więc prawdą. Teena wyczuła jednak jego niepokój.
Riauk stanął przed nią na ziemi Pustkowia. Jak zawsze, szczelnie spowity płaszczem i lekko pochylony, wydawał się taki niepozorny. Podszedł do niej. Wyprostował się. Odrzucił z głowy kaptur, powtarzając dobrze jej znane gesty. Z reguły, gdy nagle odsłaniał twarz, patrzący na niego ludzie przeżywali szok. Przerażała ich jego blizna, ten zupełny brak pigmentu w skórze i spojrzenie wąskich, czerwonych oczu, które tak często kipiały gniewem. Teena widziała go jednak zupełnie inaczej. Stał przed nią i uśmiechał się lekko. Nieśmiały i kruchy. Taki wzruszający. Ujął jej dłonie.
- Przepraszam, że to tak długo trwało. Nie mogłem wrócić od razu.
Teena nie słuchała go. Zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała w usta. Objął ją i odwzajemnił pocałunek.
Ireneusz stał w progu chaty jak wmurowany. Nie mógł oderwać od nich wzroku. Właśnie wychodził na dwór, gdy Riauk pojawił się na Pustkowiu. Zapomniał, dokąd i po co szedł. Stał i patrzył na tych dwoje, tak czule się witających. Dziwnie razem wyglądali, bo przybysz był od Teeny drobniejszy i o pół głowy niższy. Jak mogła widzieć w nim mężczyznę?
Gromadka dzieci minęła Ireneusza z piskiem.
Riauk i Teena już się nie całowali. Teraz on musiał przywitać się z dziećmi. Pieszczotliwym ruchem ręki mierzwił ich rude czupryny. Najmniejszego z rozwrzeszczanej piątki, Bluszcza, wziął na ręce i posadził sobie na biodrze.
- Nauczyłem się strzelać z łuku – powiedział pięciolatek.
- A ja zacząłem skakać na Demonie przez przeszkody. Sam je sobie zbudowałem. – Ferro też miał się czym pochwalić.
- Ja też skacze. – Sześcioletni Kit dumnie wypiął pierś.
- Ty nie skaczesz – sprostowała Dżana. – Twój kucyk torpeduje wszystkie przeszkody.
- Czasem skacze – zapiszczał Kit.
- Czasem.
- Przestańcie się kłócić. – Riauk śmiał się. – Jedne konie potrzebują więcej treningu, inne mniej.
Ireneusz nie mógł pojąć, jak dzieci mogły nie bać się kogoś o takiej twarzy, ani jak ten na pozór groźny przybysz mógł przemawiać tak łagodnie i tak swobodnie się śmiać.
- A gdzie Loravandil? – spytał Riauk. W jego głosie słychać było niepokój.
- W domu – odpowiedziała Teena ze smutkiem. – Nic się nie zmieniło. Wciąż się nie rusza i nie odzywa.
Riauk postawił na ziemi Bluszcza i poszedł do chaty. Tylko na moment zatrzymał się koło Ireneusza. Uniósł wzrok, żeby spojrzeć mu w twarz, ale mężczyźnie zdawało się, że wcale go nie spostrzegł.
- A więc to ty jesteś przybyszem z innego świata, który do nas trafił. Witaj – powiedział, nie poczekał jednak na odpowiedź.
Loravandil siedział nieruchomo na łóżku. Wpatrywał się przy tym w dal, w jakiś nieistniejący punkt. Był bardzo chudy, a jego oczy zapadły się. Żal ścisnął Riauka za serce. Tyle przeszedł, a nie potrafił pomóc swojemu synowi. Przez moment sam był gotów usiąść tak pod ścianą i już tam zostać. Przecież nic nie miało sensu. Przemógł jednak niemoc. Podszedł do Loravandila. Ukląkł przed nim.
- Wróciłem – powiedział. – Długo mnie nie było, ale wróciłem. Musiałem załatwić coś ważnego. Udało mi się i teraz jesteśmy już bezpieczni. Nikt nas nie skrzywdzi. Już nigdy. Obiecuję.
Chłopiec nie zareagował na jego słowa.
Teena, bliska płaczu, odwróciła się od nich i podeszła do kuchni. Zaczęła przygotowywać kawę.
Ireneusz cofnął się do wnętrza i usiadł przy końcu ogromnego, drewnianego stołu, stojącego na środku izby. Był wyraźnie zły, że zupełnie o nim zapomniano. Dzieci także zajęły swoje miejsca przy stole. Czekały. Wiedziały, że ojciec zaraz im opowie, co robił i gdzie był. Riauk zdjął płaszcz i odpasał dwa długie miecze. Jego uzbrojenie przeraziło i znowu zszokowało Ireneusza. Ten człowiek naprawdę był groźny, ale... Czy w tym świecie nie wynaleziono jeszcze broni palnej? Czyżby tu, gdzie trafił, wszystko było inne?
Riauk wziął na ręce Loravandila i z chłopcem w ramionach przyszedł do stołu. Siadając, posadził go sobie na kolanach. Teena postawiła przed wszystkimi po kubku gorącej kawy. Z bólem w sercu spoglądała na swojego mężczyznę. Wiedziała, że czuł się winny temu, co spotkało ich syna.
W końcu nadeszła pora na opowieść. Riauk mówił o tym, jak wyruszył do Dominium, nie wiedząc, dokąd tak naprawdę zmierza ani co powinien zrobić. Mówił o tym, że wszędzie rozesłano za nim listy gończe i ogłoszono iż jest niebezpiecznym zbrodniarzem, a w końcu oskarżono go nawet o zabicie imperatora. Ireneusz słuchał tego z przerażeniem. Riauk opowiadał o grupie poszukiwaczy przygód, których postanowił wykorzystać, gdy zrozumiał, że sam nie da rady niczego wskórać. O ich wspólnej wyprawie w góry, wprost w pułapkę przygotowaną na niego przez zarządcę za pozwoleniem imperatora. Władca Dominium nie stracił bowiem życia, a Riaukowi w końcu udało się z nim dogadać, choć tamten okazał się potężnym demonem, mającym na swoich usługach smoka. Opowiedział o tym, jak szybko zaprzyjaźnił się ze swoimi towarzyszami i zaczął żałować, że ich w to wszystko wciągnął.
- Życie śmiertelnych jest takie kruche – powiedział. – A jednak ludzie mają w sobie tyle odwagi i ognia. Zachowują się, jakby nic złego nie mogło ich spotkać, choć wiedzą, że czas, który im dano, jest krótki. Za długo izolowałem się od śmiertelnych i zapomniałem już, jacy oni są. A są naprawdę niezwykli. – Uśmiechnął się sam do siebie. – To ze względu na nich, gdy już było po wszystkim, nie mogłem tak od razu wrócić do domu. Obiecałem im zresztą, że spotkamy się znowu za pół roku.
- A wziąłeś pod uwagę, co ja o tym myślę? – burknęła Teena?
- Nie załatwiliśmy wszystkich spraw w Dominium – powiedział Riauk, po czym, jakby słowa kobiety zupełnie do niego nie dotarły, stwierdził - żałuję, że potem będziemy musieli rozstać się na zawsze. Chociaż nigdy nic nie wiadomo... - zawahał się. – Gdy naprawdę było już po wszystkim, spotkałem Bluszcza.
- Ja nie oddalałem się od domu – pisnął pięciolatek.
- Nie ciebie – roześmiał się Riauk – a kogoś, na kogo cześć otrzymałeś imię. Był ranny. Musiałem mu pomóc.
- Jaki on jest? – spytał mały Bluszcz.
- Trochę dziwny, woli zwierzęta od ludzi, ale... Jest dobry i rozsądny, kiedyś, dawno, uświadomił mi, co jest w żuciu ważne.
- A co jest? – dopytywał się chłopiec.
- Podążanie za swoimi marzeniami.
- Wszystko z nim teraz w porządku? – spytała Teena.
- Tak. – Riauk skinął głową. – Nadal jest niepokorny i robi co chce.
- Co zostało wam do załatwienia? – kobieta wypowiedziała słowo „wam” z naciskiem.
- Bluszcza poranili grasujący po górach ludzie o głowach zwierząt. Przez jakiś czas był też ich jeńcem. Zresztą nie tylko on. Uratowaliśmy wtedy jeszcze jednego mężczyznę. Z tego, co usłyszeli w niewoli, wynika, że gdzieś w tamtych górach ktoś tworzy kolejne takie istoty, jak nasi sąsiedzi. Coś z tym trzeba zrobić. Rozważałem, czy tych zwierzogłowych nie dałoby się tu do nas sprowadzić. Ale byli dość agresywni.
- Córka szefa by cię za to zabiła – zauważyła Teena.
- Odrzucili moją propozycję – ciągnął, jakby znowu nie usłyszał tej uwagi. – Zostawiliśmy ich losowi, jaki sobie wybrali. Nie powinno ich jednak przybywać. No więc znowu wyruszymy w te góry. Kiedy wszyscy odpoczniemy i przemyślimy sprawę. Mam nadzieję, że... nie masz mi tego za złe?
Teena nie odpowiedziała. Zapytała tylko:
- Imperator nie będzie miał nic przeciwko?
- Jeśli się okaże, że macza w tym palce jakiś demon, to pewnie spróbuję się z nim skontaktować. Załatwić sprawę oficjalnie. Zauważyłem, że on nie popiera gnębienia kogokolwiek. No, chyba że sprawy polityki tego wymagają.
- A czy ci ludzie zdają sobie sprawę, że ich wykorzystałeś?
- Tak – przyznał. – I potrafili mi wybaczyć. Przecież mówiłem, że śmiertelni są niezwykli. Ale... - zawahał się. – Nie chciałbym już nigdy w życiu czegoś takiego zrobić. Nie widziałem innego rozwiązania, ale żałuję. Idąc ze mną, ruszyli na pewną śmierć. Nie tylko oni, ale i ja nie byłem w stanie pokonać tej drogi. Zginęlibyśmy, gdybyśmy nie spotkali dziewczyny, w której zakochał się demon.
Opowiedział o Rosie.
- To dzięki temu demonowi nie musiałeś wzywać Kita na pomoc?
- W sumie tak. A kiedy było ze mną naprawdę źle, zwyczajnie nie byłem w stanie.
- Zaskoczyłeś go.
- Skąd wiesz? Rozmawialiście?
- Krótko – powiedziała Teena dziwnie cicho i wolno. – Mów dalej.
Riauk opowiedział więc o Ludziach Lasu, którzy mu nie uwierzyli, że jest potomkiem Wybrańca.
Ireneuszowi kręciło się w głowie od natłoku informacji. Smoki, demony, jakiś Wybraniec... Ze słów Riauka wynikało, że jego też dziwiła obecność smoków w tym świecie, ale demony były dla niego czymś powszednim. Ireneuszowi wydawało się, że zwariował.
Teena pobladła, gdy Riauk mówił o pojedynku z zarządcą i o ranach, jakich doznał.
- Mogłeś zginąć – wyrwało się jej z piersi.
- Mogłem – zgodził się. – Ale żyję i nic złego już nas nie spotka. Imperator obiecał, że więcej nikt nie będzie na mnie polował.
- I wierzysz mu?
- Wierzę – odparł Riauk.
Przez chwilę milczeli. Teraz będą bezpieczni. Nieruchomy Loravandil tkwił na kolanach ojca, bardziej podobny do lalki niż do żywego dziecka.
- Po wszystkim chciałem spotkać się z tą dziewczyną, której obiecałem zabić zarządcę – dodał. – Nie znalazłem jej. Nie odbudowała wiatraka. Sąsiedzi powiedzieli mi, że ruszyła przed siebie w świat.
- Szkoda – stwierdziła Teena.
- Kolej na was – powiedział Riauk. – Opowiedzcie, co się tutaj działo i kim jest nasz gość?
Młody mężczyzna drgnął. Nagle ze świata bardzo baśniowych opowieści, przywołano go do zrozumiałej dla niego, ale jakże trudnej rzeczywistości. Przedstawił się i w skrócie opowiedział swoją historię.
- Szukałem samotnej Tiny, ale źle trafiłem – stwierdził na zakończenie. - I teraz jestem tutaj.
Teena była mu bardzo wdzięczna, że tym razem nie powiedział, że szukał Tiny „w której życiu coś nie wyszło.”
- Będziemy musieli pomóc ci wrócić do siebie – zauważył Riauk. – Jutro skontaktuję się z Kitem.
Ireneusz nie zaprotestował.
- Z tym akurat nie będzie problemu – zauważyła Teena z wymuszonym uśmiechem. – Kit jest w wiosce.
- Co on tu robi?
- W sumie nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Wpadł do mnie tylko na chwilę. Powiedział, że ma jakąś sprawę do Mistral i Tiki. Twierdził, że to nic ważnego i że nie mam czym zaprzątać sobie głowy. Nocuje też u nich, bo u nas nie ma wolnego łóżka.
Riauk skinął głową, przyjmując to do wiadomości. Teena tymczasem musiała się zastanowić, czemu jeszcze nie odesłała Ireneusza. Owszem, rozmawiała o nim z Kitem, ale to było wszystko. Mogli załatwić to już dawno. Kit był w wiosce od kilku dni, ale nawet nie próbowała się z nim ponownie zobaczyć. Oczywiście, Ireneusz nie chciał wracać, ale mogła go do tego nakłonić. Czemu tego nie zrobiła? Bo było jej go żal? A może chciała, żeby został? I czemu córka szefa nie przyszła jej przypomnieć, że pora pozbyć się Ireneusza? Przecież chyba musiała zauważyć przybycie Kita? Do tej pory takie wydarzenia nie umykały jej uwadze.

- Zabierz dzieci na jakąś wycieczkę – zaproponowała Riaukowi Teena następnego dnia. – Bardzo się za tobą stęskniły.
Zgodził się. Czuł, że powinien. Chciał też odwlec w czasie moment, kiedy spojrzy Kitowi w oczy. Spodziewał się usłyszeć reprymendę za swoje czyny w Dominium.
- Oiolose, ty pojedziesz na Maćku, a Bluszcz dosiądzie twojej Kluski. Bluszcz, poradzisz sobie sam na koniu?
- Tak. Mam już prawie sześć lat. Kiedy kupisz mi kucyka?
- Niedługo. – Riauk roześmiał się. – Pobędę trochę w domu, odpocznę parę dni. Potem możemy wyruszyć do Jedynego Miasta po kucyka dla ciebie.
„Pobędę trochę w domu”. Kurcz złapał go za szczęki, a gardło wypełniła gorycz. Dom? Co to jest dom? Czy jeszcze go ma? Spodziewał się cieplejszego powitania. Tymczasem coś stanęło między nim a Teeną. Czyżby ten obcy mężczyzna? A może po prostu była zła, że tak długo go nie było?
- Ja nie chcę jechać na Maćku – zaprotestował Oiolose. – Ja chcę jechać na Klusce.
- Ja mogę jechać na Maćku – zgłosił się zawsze żądny wrażeń Ferro.
- Tak, tylko że Bluszcz nie poradzi sobie z twoim Demonem.
- Z Demonem nikt sobie nie radzi – zauważyła Dżana. – Powinniśmy go sprzedać i kupić innego kucyka.
- Ja sobie z nim radzę – rzucił Ferro bojowo. – To dobry koń. Dziadek też tak powiedział.
- Przestańcie – Riauk lekko poniósł głos. – Oiolose, widzisz, tylko Kluska nadaje się dla Bluszcza. Ustąp. Tylko dziś. Niedługo Bluszcz będzie miał swojego kucyka i będzie po problemie.
- No dobrze – zgodził się chłopiec, choć był wyraźnie niezadowolony.
W końcu dosiedli koni i wyruszyli na Pustkowie. Riauk wiózł przed sobą na siodle małego Loravandila, który nadal nie zwracał uwagi na otoczenie. Obok Riauka jechał wciąż lekko obrażony Oiolose. Ferro także starał się trzymać równo z ojcem, ale jego kuc szarpał się i napierał na wodze wyskakując w przód. Za nimi jechali obok siebie Dżana i Bluszcz, a na końcu Kit, którego wierzchowiec co i rusz stawał, dając do zrozumienia swojemu małemu panu, że poruszanie się kłusem to nie jest to, co lubi najbardziej.
- Pokażę wam pewne miejsce – powiedział Riauk, starając się nadać swojemu głosowi swobodne brzmienie. – Niedługo zobaczycie wystrzelającą z ziemi Pustkowia nagą skałę. Znajduje się w niej grota, która nieraz służyła za schronienie waszej prababce Dżanie. Wasz dziadek się tam urodził.

Skała i grota bardzo podobały się dzieciom. Penetrowaniu ciemnego wnętrza towarzyszyły emocje tym większe, że miejsce to, jako kryjówka ich prababki, choć nieznane, przynależało do nich.
Ferro spróbował także wspinaczki po stromych ścianach. Nie udało mu się, co prawda, wejść wysoko. Jego wyczyn wystarczył jednak, by Riauk zdążył zaczął się o niego bać.
Zjedli potem podwieczorek, siedząc na ziemi u podnóża skały. Chleb, ser i gotowane jajka poza domem smakowały znacznie lepiej. Riauk stoczył pozorowaną walkę na kije z Ferro. Chłopak zapowiadał się na dobrego szermierza. Potem walczył z Kitem. Walka szła im jednak nieskładnie. Sześciolatek miał problemy z koncentracją. Może był na to jeszcze za mały. Riauk próbował namówić do walki na niby także Oiolose, ale ten nie chciał. Oiolose w ogóle niechętnie uczył się szermierki. No tak, on już w swoim życiu zabił człowieka. To było zbyt wiele jak na tak małego chłopca.
- Tato, czy zawsze będziesz do nas wracał? – spytał nagle Bluszcz.
- Co? – Riauk spojrzał na niego, zamierając w bezruchu.
Na chwilę zapomniał, że wciąż toczy walkę z Kitem. Chłopiec zadał jednak cios, uderzając ojca w głowę.
- Ał! – zawył Riauk. Uderzenie syna nieźle go zamroczyło.
- Przepraszam! – wrzasnęli chórem Kit i Bluszcz.
Riauk uniósł rękę do głowy, wymacując sobie guza.
- Nieźle, Kit, nieźle. Krzepę to masz – potrząsnął głową. Zaszumiało mu w czaszce. – Skąd miałbym do was wracać? – zapytał. – Na razie nigdzie się nie wybieram. Dopiero za pół roku. Na trochę.
- Ale jeśli coś się popsuje między tobą i mamą, to chyba będziesz musiał pójść – stwierdził Bluszcz.
- A czemu coś ma się między nami popsuć?
- Ona dużo myśli o tym obcym – powiedział Ferro. – Nie wiem czemu, bo ja nie widzę w nim niczego ciekawego. On nie umie walczyć ani dobrze jeździć konno. Ala mama kazała mi tak nie mówić, nie oceniać go po tym, co umie.
- W tym miała akurat rację – stwierdził Riauk.
- Ale mnie się wydaje, że moje słowa sprawiły jej przykrość.
- Wracajmy – powiedział Riauk tylko. – Robi się zimno.
Teena mnie zdradziła – to była jedyna myśl, która wypełniała jego umysł.

Siedziała na ławce przed chatą. Kazała Riaukowi zabrać dzieci na wycieczkę, bo potrzebowała czasu, żeby pomyśleć. Znowu patrzyła na Pustkowie. Przez wiele dni siedziała tak na ławce i patrzyła w dal, czekając na niego. Teraz wrócił, a ona nie cieszyła się tak, jak powinna. Ireneusz powiedział, że szukał Tiny, w której życiu coś nie wyszło, która była sama. Czy coś w jej życiu nie wyszło? W jej życiu nie wyszło wiele rzeczy. Przez kilkadziesiąt lat, dopóki nie spotkała Riauka, nie robiła niczego sensownego. Nie chciała żyć jak inne Wojowniczki Nocy. Piła i ćpała, żeby poznać senne wizje, których tak bardzo zazdrościła ludziom. Kiedy los zetknął ją z Riaukiem, to nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Działał jej na nerwy i szczerze go nie znosiła, a jednak coś zmienił w jej życiu. Po ich pierwszym spotkaniu zaczęła się zastanawiać, dokąd zmierza, i zdała sobie sprawę, że błądzi. Nie potrafiła go zabić, gdy zapłacono jej za jego głowę. To jednak nie była jeszcze miłość. Kiedy zdała sobie sprawę, że go kocha? Uciekli razem, kiedy w Dominum próbowano go aresztować. Nie musiała wtedy z nim jechać. Spadł z konia. Dusił się i zabrakło mu energii, żeby oczyścić drogi oddechowe z zaklejającego je śluzu. Musiała mu pomóc. Zasnął potem z głową na jej kolanach, taki bezbronny i kruchy. Współczuła mu wtedy. Czy ich związek był oparty na współczuciu? Pamiętała, jak kochali się po raz pierwszy, przy ognisku, na ziemi Pustkowia. Nie było w tym odrobiny czułości. Riauk był brutalny. Chciał posiąść ją jak najszybciej. Chciał po prostu to zrobić. To był jego pierwszy raz. Był samotny i sfrustrowany. Teena sama była świadkiem jednej z jego wcześniejszych nieudanych prób zbliżenia z kobietą. A kiedy robił to z nią, nie chciał dać jej szansy na rozmyślenie się, na ucieczkę. Pozwoliła mu na to. Było jej go zwyczajnie żal. Nie czuła się jednak dobrze ani z jego, ani ze swoimi emocjami.
Szybko spróbowała coś zmienić. Zanim kochali się po raz pierwszy, tylko przez chwilę się całowali. To też nie było miłe. On wepchnął jej język do ust. Wtedy się na to zgodziła, ale kiedy spróbował to zrobić dzień później, odrzuciła głowę w tył.
- Nie musisz być taki – powiedziała spokojnie.
Nie odpowiedział. Tylko na nią spojrzał.
Czy on wie, jakie wrażenie robią na innych jego oczy? – pomyślała wtedy.
Stawiał między nimi mur spojrzeniem, ale ona nie była pewna, czy naprawdę tego chciał. Czy być może tylko przez ten upiorny kolor jego oczy sprawiały takie wrażenie.
- Co ty chcesz udowodnić? – spytała.
Chyba go zaskoczyła. Nie odezwał się jednak, ani nie poruszył.
- Chcesz ze mną żyć. Nie mnie krzywdzić – stwierdziła. Wyciągnęła rękę i delikatnie dotknęła jego naznaczonego blizną policzka. - Nigdy nie widziałam, żeby ktoś się tak ruszał z mieczem, jak ty. Jesteś piękny. I tak wiele potrafisz zrobić mocą, więcej niż ja, chociaż jesteś mężczyzną. – Czuła jak mocno zacisnął szczęki, zupełnie jakby jej słowa zadawały mu fizyczny ból. – Jesteś niezwykły. Czego chcesz więcej?
Nie odpowiedział jej wtedy, choć tego dnia spróbował kochać się z nią delikatniej. Jeszcze długo nie potrafił mówić o tym, co czuje. I chyba nadal wstydził się, że w czasie miłosnych igraszek nie zawsze był w stanie stanąć na wysokości zadania. To o to przecież wtedy chodziło.
Dlaczego spróbowała go oswoić? Za co można było go kochać? Był szlachetny i prawy, ale wtedy był bardziej skłonny do prawienia morałów innym, niż do zrozumienia, co czują. Jakby sam zawsze postępował jak trzeba! Arogancki, porywczy, wybuchowy, dumny – taki był. Był też zakompleksiony i rozpaczliwie samotny. Ona też była samotna. Potrzebowali się. Bardzo się potrzebowali. Nic więc dziwnego, że zostali razem. Choć było to trochę absurdalne.
- Masz jakieś plany? – spytała go rano, dzień po tym, jak obiecała, że z nim zostanie.
- Pojedziemy do Jedynego Miasta – powiedział, nie przestając zagarniać butem piasku na pozostałości po ognisku, przy którym spędzili noc. – Powinniśmy pomyśleć o budowie domu. Parę rzeczy trzeba będzie kupić. Narzędzia, gwoździe, garnki. Tego nie dam rady zrobić sam.
- Chcesz wziąć się za to tak od razu?
- Najpierw coś upoluję – wydawał się zupełnie poważny. To nie mógł być żart.
- A co ja mam robić w tym czasie? – spytała. Zbyt ją zaskoczył, by powiedziała coś bardziej sensownego.
Spojrzał na nią. Zmarszczył czoło. Przez chwilę myślał.
- Możesz iść ze mną – stwierdził. - Polowałaś kiedyś na króliki?
Nie polowała. To nie było jednak trudne. Wymagało tylko zachowana spokoju i ciszy, a poza tym dużo cierpliwości. Riauk wyraźnie dobrze czuł się w roli nauczyciela. Gdy opowiadał o zwyczajach i zachowaniu zwierząt, z jego twarzy na moment znikło napięcie.
- Jak możesz tak szybko celować? – spytała, gdy oddał z łuku strzał, zanim ona zdołała zobaczyć wychylające się spośród traw małe stworzonko.
Szczęki ścisnął mu skurcz. O co mogło chodzić? Przecież trafił.
- Nie patrzę. Słucham – zdołał powiedzieć. Dopiero wiele dni później przyznał się, że niewiele widzi, kiedy promienie słońca rażą go w oczy.
Czy on był właściwym mężczyzną? W końcu jej zaufał, odsłonił przed nią umysł. Czy naprawdę był jej przeznaczony? Nie myślała poważnie o tym, że mogłaby kochać Ireneusza. Był za młody, no i śmiertelny. Choć Riauk też był od niej dużo młodszy. Kiedy go poznała, był młodzieńcem, prawie dzieckiem. Ireneuszowi mogła tylko współczuć. Nie mogła go kochać. Gdzieś jednak, w jej świecie, mógł istnieć inny, nieśmiertelny Ireneusz, który był jej pisany.
I ten inny mężczyzna mógł nie być tak uwikłany w sprawy okolicznych światów. Mógł nie mieć za plecami galerii walecznych przodków i dziedzictwa nakazującego mu włóczyć się z mieczem po bezdrożach. Mógł też aż tyle w życiu nie narozrabiać. Być może z tym innym mężczyzną dałoby się żyć spokojnie. Nie bać się o niego i dzieci.
Czy jednak inny mężczyzna mógł kochać ją bardziej?
Nie. Szarpana bólami porodu wyzywała go od najgorszych. Urodziła mu chore dziecko. A on ją całował i jej dziękował. Dał radę to zrobić, choć wcześniej głównie pławił się w wyrzutach sumienia. Kiedy było trzeba, trzymał ją za rękę i gładził jej policzki. Zapewniał, że jest wspaniała i że ich pierworodny syn jest wspaniały. A przecież to, co ciekło mu po twarzy, to nie był pot. On też zajął się noworodkiem, przecinając mocą pępowinę.
Inny mężczyzna mógł wyglądać normalniej i być bardziej zrównoważony psychicznie, ale nie mógł kochać jej bardziej. Była tego pewna. Nie powinna więc grymasić i szukać nikogo innego. Sama też przecież kochała Riauka. Nawet jeśli na początku czuła wobec niego tylko współczucie i postrzegała go jako nieszczęśliwe, zwichrowane stworzenie, to dawno minęło. Czasem faktycznie był bezbronny, ale potrafił radzić sobie z życiem. Wiele razy już to udowodnił. I choć nieraz zachowywał się niemądrze, aż do spotkania z Ireneuszem nie wątpiła, że powinna z nim być. Może to nie była prawda, że w jej życiu coś nie wyszło? Może Ireneusz odnalazł ją tylko dlatego, że czuła się bez Riauka tak bardzo samotna?

W drodze powrotnej jechali wyciągniętym kłusem. Nie rozmawiali. Riauk wiedział, że nie powinien ujawnić swoich emocji przed dziećmi, ale nie potrafił myśleć o niczym innym, jak tylko o tym, by jak najszybciej znaleźć się w domu.
Ten człowiek, w czym był od niego lepszy? Przecież był słaby. Nie wyglądał tak, jak powinien wyglądać mężczyzna – chudy i wąski w ramionach. Ale czy on sam taki nie był? Owszem, był szybkim szermierzem, ale nie był silny. Choroba skutecznie wysysała z niego energię. No i na pewno nie był przystojny z czerwonymi oczami i blizną na policzku. Może mimo wszystko powinien ją usunąć? W sumie każdy mężczyzna był przystojniejszy od niego. Nigdy by jednak nie pomyślał, że dla Teeny może to mieć znaczenie.

Ireneusz wyszedł z chaty i zatrzymał się obok ławki.
- Mogę? – spytał.
- Tak – odparła. – Usiądź.
Przez chwilę oboje milczeli.
- Nie chciałaś, żebym pytał o twoje osobiste sprawy, ale muszę – wydusił w końcu.
- Słucham?
- Czy Tina to twoje prawdziwe imię? Czy sama je sobie nadałaś?
Zaskoczył ją.
- Sama je sobie nadałam – przyznała.
- Dlaczego?
- To dobre imię dla twardej kobiety.
- Moja Tina mówiła tak samo.
- Chciałam też zerwać ze swoją rodziną – dodała.
- Ona także.
Znowu przez chwilę milczeli.
- Jak masz naprawdę na imię?
- Dorotha.
- To imię też wymawiasz inaczej, ale to jest to samo imię. Ona miała na imię Dorota. Jeździła też na identycznym koniu jak wasz Maciek. On też miał na imię Maciek. Zginęła przez niego. Przewrócił się z nią na grzbiecie. Przygniótł ją. – Głos mu się załamał.
Teena wzdrygnęła się.
- Potrafisz grać na organkach? – spytał.
- Na czym? – Nie znała słowa, którego użył.
- To taki instrument. Dmucha się w niego.
- Potrafię grać na fletni – powiedziała, czując się coraz bardziej niepewnie.
Ireneusz pokiwał głową.
- A miałaś inne konie?
- Wiele. – Wzruszyła ramionami.
- Ale czy któryś z nich był jakiś szczególny?
- Arkus.
Ireneusz zesztywniał.
- Był gniady, z małą gwiazdką na czole? – spytał szybko. - Był agresywny, gryzł, prawda?
- Tak. – Spojrzała na niego zaniepokojona. Nie chciała z nim o tym rozmawiać. Właśnie udowadniał jej, że powinna żyć z jakimś Ireneuszem.
- A miałaś kiedyś psa?
- Nie. – Potrząsnęła głową.
- Nigdy?
- Nigdy. Psy żyją zbyt krótko.
- Moja Tina miała psa. Wiele dla niej znaczył.
A dla niej wiele znaczyły te słowa. Mogła odetchnąć. Nie wszystko musiało w jej świecie wyglądać tak jak w jego. Nie miała psa. Nie musiała też żyć z żadnym Ireneuszem.
- Światy mogą się jednak bardzo różnić – powiedział ze smutkiem w głosie. – Wrócę do siebie. Już wiem, że nie wolno mi wejść w czyjeś życie. – Zagryzł wargi. – Chyba zrobiłem wam krzywdę.
- Może nie jest aż tak źle. – Teena uśmiechnęła się słabo.
- Kochasz go?
- Bardzo. – Tym razem uśmiechnęła się jaśniej. – Zmienił moje życie, nadał mu sens.
Ireneusz skinął głową.
- Pewnie jest lepszym mężczyzną niż ja.
- Nie wiem. – Teena wzruszyła ramionami. – On też ma swoje wady, jak każdy.
- Ale... - Wyraźnie męczył się z tym, o co chciał zapytać. – Czy mogłabyś pokochać mnie?
- Nie – odparła zaskoczona.
On drgnął tak, jakby go uderzyła.
- Dlaczego?
- Jesteś za młody. Jesteś śmiertelny. Poza tym, kocham Riauka.
- Ale gdyby on nie istniał, no i gdyby nie było między nami tych różnic?
- O co ci chodzi? – spytała, przyglądając mu się uważnie.
- Bo żaden ze mnie mężczyzna – przyznał ze smutkiem. – Twoje dzieci to zauważyły. Jestem słaby, ciężko chorowałem, no i nie jestem zbyt dzielny. On musi być lepszy ode mnie.
- Nie mów tak! – Teena podniosła głos. – Nie możesz być o mnie zazdrosny. Ja należę do Riauka, nie do ciebie, nie może być inaczej! Ale... On jest odważny i dzielny. Jest jednak słabszy niż większość mężczyzn z tego świata i jego ciało także trawi choroba. Jeśli myślisz, że mogłabym nie móc cię kochać, z powodu tego, co działo się z twoją nogą, to tak nie jest. Czy jesteś zbyt mało dzielny? Chyba nie. Ty tak się oceniasz, ale przybyłeś tutaj. To musiało wymagać odwagi. Czy masz zły charakter? Chyba nie. Wczoraj bardzo ładnie się zachowałeś. Nie upierałeś się, że tu zostaniesz i nie powiedziałeś Riaukowi, że według ciebie w moim życiu coś nie wyszło.
Ireneusz skinął głową.
- Dziękuję – wyszeptał. – I przepraszam.
- Nie ma za co. – Teena uśmiechnęła się słabo. – Jeśli w ostatnich dniach zdarzyło się coś, co nie powinno się zdarzyć, było moją winą.
Ireneusz wstał.
- Przejdę się – powiedział.
- W porządku, ale... - zawiesiła głos. – Czemu chciałeś wiedzieć, czy mogłabym cię kochać?
- Zawsze byłem sam. Nie szło mi w życiu – powiedział cicho. – A potem poznałem Tinę i świat zaczął wyglądać inaczej. Chciałbym wiedzieć... Chciałbym móc wierzyć, że jeszcze mam szansę, że jeszcze mogę kogoś znaleźć.
- Na pewno możesz. – Teena uśmiechnęła się.
Kiedy szedł w stronę wioski, patrzyła za nim. Wciąż lekko utykał. Może nie potrafił do końca uwierzyć, że naprawdę go uzdrowiła, a może jego ciału po latach oszczędzania chorej nogi trudno było przekonać się do korzystania z niej.

Kiedy Riauk i dzieci wrócili z wycieczki, Teena siedziała sama na ławce przed chatą.
- Poradzicie sobie beze mnie z rozsiodłaniem koni? – zapytał Riauk.
- Oczywiście – odparł Ferro pewnie i wziął od ojca wodze Cienia. Był gotowy zaprowadzić do stajni dwa konie, dużego i małego.
Riauk zaniósł do chaty Loravandila. Nie chciał wszczynać kłótni przy dzieciach, a był pewny, że zaraz do niej dojdzie. Może Loravandil na nic nie reagował, ale Riauk był przekonany, że jego syn zdawał sobie sprawę z tego, co się wokół niego działo. W każdym razie chciał w to wierzyć. Posadził chłopca na łóżku. Potem wrócił do Teeny. Stanął przed nią.
- Dlaczego? – spytał. Głos mu drżał. – W czym on jest ode mnie lepszy?
Teena zamrugała oczami. Potrzebowała chwili, żeby zrozumieć, o co mu chodzi.
- Podejrzewasz, że cię zdradziłam? – spytała, powoli wstając.
- Tak.
- Ale nie zrobiłam tego.
Riauk wzdrygnął się.
- A więc dlaczego dzieci...?
- To tylko dzieci. One wszystkiego nie rozumieją.
- Ale dlaczego?
Teena tylko na niego patrzyła. Co się z nimi stało? Dlaczego nagle go nie poznawała? Dlaczego nagle wydawał jej się obcy? To on zamknął przed nią umysł, ale wina leżała po jej stronie. Wiele myśli przebiegło jej przez głowę. Pomyślała, że go straciła. Pomyślała, że jej życie bez niego nie będzie miało sensu. Pomyślała też jednak o bólu i żalu malujących się na jego twarzy. Nie powinna go ranić. Nie zasłużył na to. Jak więc miała mu powiedzieć prawdę? Musiała to jednak zrobić. Jeśli jeszcze kiedykolwiek mieli być razem, niczego nie mogła przed nim ukryć. Ich umysły znowu musiały stać się na siebie otwarte i idealnie zsynchronizowane.
- Nie zdradziłam cię – powiedziała w końcu bardzo cicho. – I nie myślałam o tym, nie tak, jak ty o tym myślisz. Nie z tym Ireneuszem. On twierdzi jednak, że skoro w jego świecie Teena żyła z Ireneuszem, w tym świecie powinno być tak samo. Przez moment myślałam o tym jakimś Ireneuszu, który być może istnieje w dostępnych nam światach i być może był mi przeznaczony. Tylko przez moment o tym myślałam. Tak naprawdę nie dbam o przeznaczenie. Pomieszało mi się w głowie z tęsknoty. Kocham ciebie i tylko ciebie.
- Więc twierdzisz, że powinienem się tym zupełnie nie przejmować? Że powinienem o tym zapomnieć? – Głos wciąż mu drżał tak z podniecenia, jak i z gniewu. – Powiedz mi więc, jak mam to zrobić? I co będzie, jeśli jednak pojawi się ten Ireneusz z naszego świata?
- On nie istnieje. Tak myślę.
- A jeśli się mylisz?
Tysiące razy mówiłem, że jesteś idiotą, prawda?
- Przepraszam was, Bluszcz zasnął w stajni. W łóżku chyba będzie mu lepiej, niż pod kopytami. – Pomiędzy Teenę i Riauka wszedł ten, którego nazywali Kitem. Trzymał na ręku śpiące dziecko obejmujące go za szyję.
Ale, że jesteś pierdolonym idiotą, jeszcze ci nie mówiłem. Zachowałem to na taki moment, jak ten – przekazał w myślomowie Riaukowi gapiącemu się głupio na jego prawy profil. Nawet na niego przy tym nie spojrzał.
- Dziękuję. – Teena wyciągnęła ręce po syna. – Chociaż myślałam, że wiesz. Bluszcz jest ostatnią osobą, której konie zrobiłyby krzywdę, nawet niechcący.
Doskonale o tym wiem. Potrzebowałem pretekstu pozwalającego wtrącić się w cudze problemy rodzinne – oznajmił Riaukowi, który teraz widział tylko jego plecy.
Teena przejęła Bluszcza od Kita. Chwilę delikatnie mocowali się z oplecionymi wokół jego szyi małymi rączkami.
Tylko ostatni dureń wściekałby się na tak zapatrzoną w niego kobietę za to jedynie, że jest wrażliwa na cudze cierpienie.
Teena znikła z Bluszczem wewnątrz chaty. Kit w końcu obrócił się i spojrzał w oczy przyjaciela. To było jak uderzenie.
Wraz z dzieciarnią trzymasz monopol na jej miłość. Ale dlaczego chcesz wyłączności na jej dobre serce? Może współczuć i pomagać, komu jej się żywnie podoba, a jej głupi chłop nie powinien jej z tego powodu krzywdzić.
Riauk po raz pierwszy w życiu milczał nie dlatego, że ktoś uraził jego dumę. Bał się odezwać. Bał się oczu Kita. Gdzieś tam w głębi umysłu kołatała mu się myśl, że być może jego przyjaciel jest równie potężny jak imperator.
A jeśli to do ciebie nie przemawia i potrzebujesz prostackich rozwiązań, banałów odpowiednich w sam raz dla twojego prymitywnego umysłu, wyobraź sobie, że najprawdopodobniej Ireneuszem tego świata jesteś ty sam. I owszem, może i Teena nie zachowywała się ostatnio do końca racjonalnie. Ale też długo kazałeś na siebie czekać.
Riauk milczał. Myśli kłębiły się w jego głowie, nie formując się w nic sensownego. Nadzieja zmagała się z rozpaczą. Może był Ireneuszem swojego świata? Podobała mu się opinia, że mógłby być Teenie przeznaczony. Znacznie mniej podobało mu się bycie odpowiednikiem Ireneusza – słabego, nieudanego mężczyzny. Ale przecież był taki, czy tego chciał, czy nie. Dlaczego jednak myślał o przeznaczeniu? Już to kiedyś przerabiał. Być może niczego takiego nie było. Nikt nie wyśpiewał mu przecież przepowiedni. Mógł żyć, jak chciał. Mógł decydować o swoim losie. Wiedział, że ma na to siłę. Zapewne więc był także w stanie walczyć o miłość Teeny. Jeżeli oczywiście musiał walczyć. Dotąd był pewny jej uczuć. Może nie istniał powód, żeby tę pewność miał stracić? A może był? Jednak wciąż nie potrafił wyzwolić się od nieznanego mu dotąd lęku, że to co wydawało mu się oczywiste i trwałe, wcale takie nie jest. We wnętrzu umysłu wciąż słyszał, jak brzmiał jej głos, kiedy po raz pierwszy powiedziała mu, że go kocha.

- Więc mamy nawet kafle do budowy pieca – w głosie Teeny pobrzmiewała drwina. Jechała wierzchem obok wozu, który również kupili. Riauk powoził niezbyt zadowolonym ze swojej nowej roli Kvälem. – Czy ty w ogóle wiesz, jak zbudować piec?
- Nie. Ale się nauczę.
- Zdajesz sobie sprawę, że źle postawiony piec może nawet zabić?
- Wiem. Nie musisz się tym martwić. – Nie mógł jej przecież powiedzieć, że zwróci się z pomocą do ojca. To nie brzmiałoby zbyt poważnie i męsko. – Nie zabiję nas.
- Raczej siebie. Wojowniczki Nocy nie umierają.
- Najstarsza z was uważa inaczej – burknął. – Zresztą, moja babka umarła.
- Zaczekaj... – w głosie Teeny słychać było zdziwienie. – Twoja babka, matka matki... Ta która miała berło... była Wojowniczką Nocy.
- Wiedziałaś o tym.
- Wtedy tyle się działo. Więc ja też mogę... – urwała.
Obrócił głowę w jej stronę, ale spod kaptura nie było widać jego twarzy.
- Nagle to do ciebie dotarło i chcesz umrzeć? – jego głos był zimny.
Zastanowiła się.
- Nie. Teraz tym bardziej chcę spróbować życia z tobą.
- Spróbować... – nie spodobało mu się to, co usłyszał.
- Postawmy sprawę jasno. Jesteś piękny. Potrafię zrozumieć, co czujesz. Ale to jeszcze za mało, żeby się zakochać, żeby myśleć, że chcę przeżyć z tobą wieczność.
Wieczorem ułożył się na ziemi po przeciwnej stronie ogniska. Wziął siodło pod głowę. Ona siedziała ze splecionymi nogami, przyglądając mu się ponad nie dającymi wiele ciepła płomieniami.
- No tak, ty nie sypiasz – stwierdził.
- Jednak odpoczywać na leżąco jest wygodniej.
Zamknął oczy. Nie odpowiedział. Nie poruszył się nawet. Może tak szybko zasnął. Niektórzy bardzo zmęczeni śmiertelni umieli tak szybko zasypiać. Jego ciało było takie wątłe. Teenie wydawało się, że gdyby nie kipiąca w nim złość na cały świat, mogłoby zabraknąć mu sił, żeby się poruszyć. Może jednak dało się go choć trochę oswoić i ucywilizować. Może by go to nie zabiło, a tylko uczyniło jego życie łatwiejszym.
Podniosła się i podeszła do niego. Nadal się nie poruszył. Położyła się obok. Dotknęła jego ramienia.
Drgnął gwałtownie. Obrócił głowę w jej stronę. Był w stanie spojrzeć na nią tylko jednym okiem, ale i tak ją to zmroziło. Cofnęła rękę.
- Co ty robisz? – warknął.
- Będzie ci cieplej – powiedziała mimo to.
Przez chwilę się wahał.
- W porządku – stwierdził w końcu. Znowu położył głowę na siodle.
Przysunęła się bliżej, tak, że jej piersi i brzuch dotknęły jego pleców. Jej ramię oplotło go, a dłoń spoczęła na jego dolnych żebrach. Jeszcze przez chwilę pamiętał, że nie powinno tak być, żeby kobieta była silniejsza od niego, żeby go ochraniała. Potem jednak uczucie przyjemności wzięło górę i zatonął w jej ramionach. Spokój, który od niej bił, był tym, czego tak bardzo potrzebował.
O świcie jednak wstyd wrócił. Nie wiedział, jak wydostać się spod ręki Teeny.
Ona od razu wyczuła moment, kiedy się obudził i napiął mięśnie, jakby gotował się do ucieczki albo walki. Uniosła się na łokciu. Pocałowała go w naznaczony blizną policzek, a potem wstała. Był zbyt zaskoczony, żeby jakoś na to zareagować.
Od tamtej pory co noc kładła się obok niego i każdego ranka go całowała. Nawet wtedy, gdy przed chłodem nocy zaczęły chronić ich ściany domu. A któregoś dnia do pocałunku dodała słowa – kocham cię.
Zarzucił jej wtedy ramiona na szyję i spojrzał w twarz. Miała intensywnie zielne oczy, jak trawa po deszczu i ciężkie, płomiennie rude włosy. Jej leciutko garbaty nos i policzki obsypane były piegami. Takie same piegi pokrywały piersi i ramiona. Wszystko to było niezwykłe i piękne, bo należało do kobiety, która była z nim.
Pocałował ją w usta. Poczuł przy tym pełną zdziwienia myśl Teeny, że jego upiorne czerwone oczy potrafią też patrzeć z miłością. Pozwolił jej poczuć swoje emocje. Długo się wtedy całowali, długo i spokojnie.
Nie zawsze potem było dobrze. Przeżył wiele złych dni. Nieraz czuł się bezsilny i wściekły na cały świat. Nieraz chciał krzyczeć i walić pięściami w ściany, czy zwinąć się w kłębek i szlochać. Nigdy jednak tego nie robił. Nie mógł. Był mężczyzną, ale przede wszystkim ojcem. Dzieci bardzo szybko pojawiły się w ich życiu. Nieraz w środku nocy wpatrywał się w ciemność, po cichu mierząc się ze swoim bólem. Teena jednak zawsze wiedziała, że nie śpi i czuła jego emocje. Nie wiedział, czemu jej na to pozwalał, ale tak było dobrze. Nic nie mówiła. Nie było właściwych słów. Później też nie komentowała jego momentów załamań, a było ich wiele. Otulała go ramionami. Akceptowała go słabym i przepełnionym złością.

Ale... dzieci... widziały... Pytały mnie... – To wciąż nie dawało mu spokoju.
No tak. Dzieci są bystrymi obserwatorami i w ogóle. Pytanie tylko, co zaobserwowały?
One...
- Uparty z ciebie dureń – rzucił Kit na głos i ruszył w kierunku stajni, z której właśnie wyszedł jego młodszy imiennik.
- O co mu chodziło? – spytała Teena, pojawiając się w progu.
Riauk podszedł do niej niepewnie. Jeśli Kit miał rację, on okazałby się najgłupszą istotą w dostępnych mu światach. A przecież sam, na bezdrożach Dominium, jakby w innym życiu, żywił ciepłe uczucia do Seleny.
- Jestem pierdolonym idiotą – wyszeptał.
- Tata powiedział... – zaczął mały Kit.
- Chodź, nauczymy Łobuza rozwiązywać potrójny węzeł – zaproponował duży Kit.
To chyba nie jest coś, co koń powinien umieć – przebiegło Riaukowi przez głowę, ale to nie była pora, żeby o tym myśleć.
Duży Kit wziął małego Kita za rękę i poprowadził z powrotem w kierunku stajni.
I nie kochajcie się zbyt długo. Muszę jeszcze nawrzeszczeć na ciebie za twoją lekkomyślność – przekazał Riaukowi w myślomowie. – Układ z imperatorem to duży ciężar, za duży dla ciebie. A zarządca też pewnie nie musiał zginąć.
Skąd wiesz, co zrobiłem?
Ja też nie zawszę postępuję właściwie – odpowiedział Kit, nie oglądając się. – Czasem śledziłem twój umysł. Nie dawałeś znaku życia, więc zwyczajnie się martwiłem.
- Skąd znasz takie brzydkie słowa? – spytała Teena. – Nigdy nie przeklinasz.
Z trudem powstrzymał się, żeby nie powiedzieć „od Kita.”
- Przepraszam, za brzydkie słowa i za wszystko. – Riauk objął Teenę w pasie, a w chwilę później wtulił twarz w jej ramię.
Zaskoczona Teena odruchowo oplotła go rękami. Jeszcze nie potrafiła uwierzyć w to, co się wydarzyło. Znowu czuła ciepło jego kruchego ciała. Jego umysł znów był na nią otwarty. Przekazywał jej swoją miłość i skruchę, pokazywał jej też ból i strach, jakich doświadczył.
Jej wargi dotknęły naznaczonego blizną policzka.
- W porządku. Już w porządku – wyszeptała. Nie umiała powiedzieć niczego bardziej sensownego, ale to wcale nie było potrzebne.

Riauk wpadł do chaty tylko na moment. Miał wziąć młotek i wrócić do stajni. Kucyki musiały się w nocy solidnie przepychać. Oderwały jedną z żerdek ogradzających ich zagrodę. Kiedy tylko przekroczył próg, od razu zapomniał, co tak naprawdę miał zrobić. Stał i gapił się na Loravandila. Chłopiec siedział na łóżku bez ruchu, w tym samym miejscu, w którym zostawił go wychodząc. Riauk znowu pomyślał, że nic co zrobił, nie miało sensu.
Udało mu się pogodzić z Teeną. Spokojnie zniósł reprymendę od Kita. Myślał jednak swoje. Wiele jego postępków z ostatniego czasu, nie było ani szlachetnych, ani zbyt mądrych. Zapewniły jednak bezpieczeństwo jego rodzinie. Owszem, może istniała inna droga, ale nie zaprzątał sobie już tym głowy. Jeszcze kiedyś będzie musiał porozmawiać o tym z ojcem, ale i to powinno dać się znieść. Kit zabrał Ireneusza na Magistralę, skąd można było dostać się do każdego z istniejących światów. Młody mężczyzna mógł tam odnaleźć drogę powrotną do swoje rzeczywistości. I zapewne ją odnajdzie. Kit miał tego dopilnować. Riaukowi został więc już tylko jeden problem, który zaprzątał jego myśli, problem niestety, jak mu się zdawało, nierozwiązywalny – Loravandil.
Pamiętał jak trzymał go na rękach, kilkudniowe niemowlę.
On jest taki drobny – pomyślał. Był tym przerażony. – Czy ja też tak wyglądałem? – Tego niepokoju nie chciał ubrać w słowa, a jednak i to pytanie zjawiło się w umyśle Teeny. Od kiedy na świecie były dzieci, o wielu rzeczach nie rozmawiali głośno.
Nie. Ty byłeś niemiłosiernie blady i pewnie się dusiłeś – odpowiedziała mu, nawet nie przerywając gry na fletni, a on wyczuł jej rozbawienie.
Często grała dzieciom przed zaśnięciem. Riauk brał najmłodsze z nich na ręce. Oiolose i Ferro przytulali się do niego z dwóch stron, Bluszcz zastygał tuż obok w bezruchu, Dżana pilnowała, żeby kręcący się Kit nie spadł z łóżka. Czasem tylko zamieniali się miejscami.
Riauk nie odpowiedział Teenie, nic nie dał po sobie poznać, ale zrozumiała, że jej kpina zraniła go do żywego.
Nie przejmuj się. To zdrowe dziecko – zapewniła go. – Może tylko jest najbardziej podobny do ciebie.
Wydawało mu się, że wtedy zrozumiał, czemu matka bała się go dotykać.
Najbardziej podobny do mnie – pomyślał teraz.
Podszedł do chłopca i usiadł przed nim na podłodze.
- Wiem, że to, co cię spotkało, nigdy nie powinno się zdarzyć – powiedział, zwracając się do niego jak do dorosłego mężczyzny. – Nie mogę tego jednak zmienić. To znaczy... - zawahał się. – Mógłbym cofnąć czas. Mógłbym machnąć ręką na to, że nie powinno się tego robić. W końcu inni cofali czas, by ratować moje życie. Nie wiem jednak, jak powinienem rozegrać wydarzenia tamtego dnia, żeby nic ci się nie stało. To nie jest takie proste. – Zamilkł na moment. Spojrzał na syna. Chłopiec zupełnie nie reagował na jego słowa. Wydawał się nieobecny duchem. Riauk spróbował zajrzeć do jego umysłu, ale wycofał się z niego prawie natychmiast. Uderzył w niego smutek i strach.
- Znam ból, którego ty zaznałeś – powiedział łamiącym się głosem. – Kilka razy doznałem śmiertelnych ran. Gdyby nie moc, już bym nie żył. Znam więc też strach, który był twoim udziałem. Nie wiem jednak, co tak naprawdę czułeś. Jesteś dzieckiem, a dzieci nie powinny znać bólu ani strachu. Ja jako dziecko nie znałem bólu. Rodzice mnie przed nim chronili. – Z trudem przełknął ślinę. Była gorzka. W oczach stanęły mu łzy. Nie sądził, że kiedykolwiek uzna poczynania matki za słuszne. – Ja też powinienem móc ochronić cię przed bólem. Chciałem i chcę tego. Starałem się i będę się starał. Nie udało mi się. Przepraszam. Może kiedyś dasz radę mi wybaczyć.
Loravadil wciąż niewzruszenie gapił się w przestrzeń.
- Straszliwie się boję, że nigdy się już do mnie nie odezwiesz. – Riauk oparł głowę o krawędź łóżka i zamknął oczy. Z pod jego powiek wypłynęły łzy. Czuł się zupełnie bezsilny. Nie wiedział, co jeszcze mógłby zrobić. Nie miał pojęcia, jak długo tak siedział. Łzy płynęły mu po policzkach, ale nie dbał o to.

Ferro pchnął drzwi i zatrzymał się na progu chaty. Zobaczył ojca siedzącego na podłodze, opierającego się czołem o krawędź łóżka. Riauk wyglądał na kogoś słabego i zgnębionego. Ferro przeleciało przez głowę, że nie powinien patrzeć na ojca w takim stanie. W chwilę później zupełnie o tym zapomniał. Spostrzegł, że Loravandil po raz pierwszy od dawna zmienił pozycję i skoncentrował na czymś wzrok. Chłopiec wyraźnie przyglądał się ojcu.
Nie wiem, co się tu dzieje, ale to coś ważnego – pomyślał Ferro. Wycofał się na palcach, po czym, najciszej jak mógł, zamknął drzwi. Usiadł na progu, opierając się plecami o framugę. Postanowił, że będzie pilnował, żeby nikt z rodziny nie wszedł do środka i nie przeszkodził w tym, co działo się między Riaukiem i Loravandilem.

- Ojciec jest w domu? – zadane gniewnym głosem pytanie zaskoczyło chłopca. Uniósł głowę i pojrzał w twarz córki szefa.
- Nie – odparł. Postanowił bronić drzwi i musiał się z tego wywiązać. – Poszedł obejrzeć pola.
- Przecież jest już po żniwach. Widziałam twoją matkę z pługiem. Nie skończyła roboty?
- Skończyła. – Kłamanie nie szło chłopcu zbyt składnie. – Ale ojciec chciał sprawdzić, czy wszystko dobrze zrobiliśmy.
Córka szefa spojrzała w stronę pól Riauka. Przez chwilę szukała go wzrokiem.
- Jak wróci, powiedź mu, żeby do mnie przyszedł.
- Powiem.

Riauk drgnął, gdy dłoń dotknęła jego włosów. Nie podniósł jednak głowy. Od razu pojął, że to nie ręka Teeny spoczęła na jego głowie, a mała rączka syna. To Loravandil w końcu zareagował i głaskał teraz ojca po włosach. Riauk zmusił swoje mięśnie, żeby się rozluźniły. Nie chciał spłoszyć chłopca nagłym ruchem. Musiał się jednak poruszyć. Musiał coś zrobić. Powoli, bardzo powoli uniósł głowę. Loravandil cofnął rękę. Czerwone, mokre od łez oczy Riauka napotkały wylęknione spojrzenie chłopca. Loravandil naprawdę na niego patrzył. Serce Riauka zabiło mocniej. Nie potrafił się już pohamować. Objął syna i mocno do siebie przytulił.
- Jesteś. Wróciłeś – wyszeptał, choć chłopiec zapewne nie mógł zrozumieć jego słów.
- Dlaczego płakałeś, tato? – zapytał Loravandil, wypowiadając pierwsze od wielu dni słowa.
- Bałem się – odpowiedział Riauk.
- Ja też się bałem – powiedział chłopiec. – Nie jest źle się bać?
- Nie. – Riauk potrząsnął głową. – Wszyscy się czasem boją.
- Wszystkim wolno?
- Wszystkim.
- Boję się bólu i krwi. Boję się być sam.
Riauk nic na to nie odpowiedział, ale Loravandil nie czekał na żadną odpowiedź. Oplótł szyję ojca ramionami i wtulił twarz w jego włosy.

Riauk stanął przed córką szefa z Loravandilem na ręku. Nie był pewny, czy powinien ciągnąć do niej dziecko, ale jednocześnie był też przekonany, że nie powinien zostawiać go teraz samego.
- Od jak dawna jesteś w wiosce?
- Jakieś trzy dni – odparł zaskoczony tym, jak była obcesowa. Nie przywitała się z nim. Nie zaproponowała też, żeby usiadł.
- No właśnie. Nie sądzisz, że powinieneś przyjść do mnie i zdać relację z tego, co osiągnąłeś? – Córka szefa była podenerwowana. Nie mogła znieść wwiercających się w nią intensywnie zielonych oczu chłopca.
- W sumie... Chyba masz rację – zgodził się Riauk. – Po prostu za dużo rzeczy się działo. Mieliśmy w domu tego obcego.
- Mieliście?
- Tak. Już go nie ma. Kit zabrał go na Magistralę.
- W porządku. Co więc zdziałałeś w Dominium?
Opowiedział jej wszystko, co wcześniej Teenie, ale bardziej zwięźle. Nie wdawał się w szczegóły. Nie rozwodził nad swoimi uczuciami.
- I uważasz, że naprawdę już nikt nie będzie na ciebie polował? Nie jesteś zbyt beztroski?
- Beztroski... – zmarszczył czoło. Szukał właściwych słów. – Zrobiłem, ile mogłem – powiedział po chwili wolno. – Twój ojciec we mnie uwierzył, choć wiedział mniej, niż ty. Prosił, żebym bronił jego ludzi. Robię to, jak potrafię. Tak, czasem coś mi umyka. Zdarzyło mi się w życiu czegoś nie dopatrzeć. Ale tym razem, sądzę, że niczego nie zaniedbałem. Imperator był zwierzchnikiem twojego ojca. A ten trzymał się na uboczu, nie wiem czemu. On nam już tego nie powie. Ale wiem, że cieszył się posłuchem nie tylko u wieśniaków. Był demonem, był trybikiem w mechanizmach władzy Dominium. Jesteś jego córką. Przejęłaś jego dziedzictwo. Nie ma powodu, żeby ktokolwiek miał to podważać. To, co stało się z waszą wioską, jak by nie było straszne, było dziełem jednego mężczyzny, któremu pomieszało się w głowie. Ja jestem włóczęgą. Przygarnęłaś mnie. Nikt tego nie zakwestionuje, skoro sam imperator nie ma nic przeciwko. A jest zbyt potężny, zbyt stary i zbyt mądry, by rzucał słowa na wiatr.
- Wspaniale – powiedziała córka szefa z przekąsem.
- Wydaje mi się, że tak jak jest, jest lepiej, niż gdybym go zabił – Riauk ciągnął swój wywód. – Przecież ani ja, ani ty nie przejęlibyśmy władzy w Dominium. A miejsce imperatora mógłby zająć ktoś głupszy i bardziej krwiożerczy, nawet gdyby był człowiekiem. Rozejm z imperatorem wydaje mi się czymś bardzo pewnym i trwałym.
- Ale nie masz dowodu na poparcie swoich słów.
- Nie mam – stwierdził Riauk wyraźnie już zirytowany. – Czy znaczy to, że musimy się pakować?
Drobne piąstki Loravandila zacisnęły się na koszuli i płaszczu Riauka, jedna na piersi, druga na plecach. Malec cały zesztywniał.
- Nie. Możecie zostać – zgodziła się łaskawie córka szefa. Tak jej kazał rozsądek. Chyba rozsądek. A może nie potrafiła znieść spojrzenia wlepionych w nią oczu dziecka? Czy po to właśnie Riauk go przytargał? Żeby grać na jej uczuciach? – Pamiętajcie jednak, że to ja tu rządzę. Nie powinieneś podejmować takich decyzji samodzielnie.
- Trochę nie było czasu na narady – burknął Riauk pod nosem.

- Widzisz, jestem starszy, mądrzejszy i silniejszy od niej – powiedział do chłopca, kiedy znaleźli się na drodze – a jednak, kiedy traktowała mnie z góry, czułem się bardzo nieswojo.
- Bałeś się? – spytał Loravandil.
- Chyba trochę tak – przyznał Riauk.
Chude rączki chłopca oplecione wokół jego klatki piersiowej zacisnęły się jeszcze mocniej.

Tego wieczora zasiedli do kolacji razem z Kitem.
- Ireneusz był zafascynowany Magistralą, gapił się na wszystko z rozdziawionymi ustami, mało mu się głowa nie ukręciła – oświadczył im łysy mężczyzna. – Chociaż ty nie wyglądałeś wiele mądrzej, kiedy byłeś tam pierwszy raz.
Riauk fuknął gniewnie, co jednak nie sprawiło, że uśmiech zniknął z twarzy Kita.
- Ja tymczasem miałem tu przejścia z córką szefa – powiedział.
- Nie przejmuj się i nie kłóć się też z nią zbytnio. Ma ciężko. Ciężej niż ty. Jeszcze wszystkiego nie ogarnia. Kim jest ani co z tym zrobić. Ale się stara, więc plus dla niej. Przyszło jej do głowy, żeby poprosić mnie o szkolenie i dała radę mnie znaleźć bez twojej pomocy.
- A to nie Mistral i Tika cię szukały? – spytała Teena, która właśnie wyszła ze spiżarni z kiełbasą i pokaźnym połciem boczku.
- Taka jest wersja oficjalna. Nigdy nie słyszeliście tego, co wam mówię.
W chwilę później zwrócił się w myślomowie tylko do Teeny – gdyby córka szefa nie wstydziła się, że nie do wszystkiego potrafi dojść sama, pewnie przyprowadziłaby mnie do ciebie, żebym wcześniej zajął się Ireneuszem. Burczała, że naprawdę musisz niewiele umieć.
Teena odwróciła się i wydobyła z szafki gliniane kubki. Postawiła je na stole. Chwilę później dołączył do nich dzban z miodem pitnym.
- Może więc pomówimy o czymś innym? – zaproponowała.
- Świetny mieliśmy urodzaj tego roku – wypalił Kit natychmiast. – Owies nigdy jeszcze nie był taki owsiany.
Riauk parsknął śmiechem.
Teena napełniła ich kubki i nawet Riauk zamoczył usta w miodzie. W końcu naprawdę mieli co świętować. Udało im się przebrnąć przez to, co zgotował im los i co zgotowali sobie sami. Teena uśmiechała się patrząc na Riauka, trzymającego Loravandila na kolanach. Blady, chudy chłopiec właśnie wyciągał rękę po kolejną pajdę chleba z dżemem.

9.12.2006 – Warszawa

C.D.N. Powrót do poprzedniej strony
www.kejti.pl ... Nie zapomnij zajrzeć tu za miesiąc ...