Copyright ©   Kejti - Katarzyna Kwiecińska
Ręce wykonywały ruchy automatycznie, bez udziału umysłu. Ostrze kosy gładko przechodziło przez łodygi dojrzałego zboża. Riauk powoli posuwał się naprzód. Pot gęstą strugą płynął mu po plecach. Sprawiał, że koszula ciasno przywierała do ciała i krępowała ruchy. Pochylał głowę, chroniąc twarz przed promieniami słońca. Najchętniej odrzuciłby kosę i poszedł do domu. Wydawało mu się, że praca, którą wykonuje, jest ponad jego siły. Zboże trzeba było jednak zebrać.
Podczas poprzednich zbiorów nie było go w domu. Teena wszystko musiała zrobić sama, gdy on włóczył się po Dominium i udawał bohatera. Sama musiała też tego roku orać i siać. Teena była silna. Teraz też posuwała się z kosą w ręku szybciej, niż on. Ale to on był mężczyzną. Nie mógł zostawić jej z pracą samej. Zagryzał więc wargi i wykonywał kolejne ruchy. Promienie słońca odbijały się od ostrza kosy i raziły go w oczy, choć zmrużył je już w wąskie szparki.
Za nim szli synowie: Oiolose i Bluszcz. Zbierali skoszone zboże i wiązali je w snopki. Oiolose, tak jak ojciec, poruszał się schylony, szczelnie zawinięty płaszczem. Nie skarżył się. To był jeszcze jeden powód, dla którego Riauk nie mógł zaprzestać pracy. Nie mógł się poddać. Musiał wypełnić swoje obowiązki.
Za Teeną szli Ferro i Kit. Najmłodszy, Loravandil, został w domu z Dżaną, która miała dla wszystkich przygotować strawę.
Waleczny Mały Człowiek. Srebrzysty miecz. Zamek. – Te słowa nagle pojawiły się w głowie Riauka. Ale to nie były jego myśli. Ktoś próbował się z nim skontaktować. Ktoś, kto nie był biegły w posługiwaniu się myślomową.
Selena? – posłał pytanie ku dawnej towarzyszce.
Riauk. Udało mi się z tobą porozumieć. – Tej myśli towarzyszyło uczucie ulgi.
Co się stało? – Zadając to pytanie pomyślał, że umysł Seleny musi być naprawdę potężny, a także, że sam stał się dla niej kimś ważnym i bliskim, skoro zdołała go odnaleźć w ten sposób. Opowiadzał jej o myślomowie, parę razy odezwał się też do niej w myślach. Ale to było wszystko. Nigdy nie uczył jej porozumiewać się w ten sposób.
To długa historia.
Słucham. – Jego ręce bez udziału umysłu wciąż wykonywały swoją pracę. Powoli posuwał się naprzód.
Widzisz – zaczęła nieskładnie tłumaczyć. Teraz musiała już tylko logicznie formułować myśli, bo utrzymanie kontaktu Riauk wziął na siebie. Ale nawet to było dla niej trudne. – Od jakiegoś czasu pracujemy dla pewnego człowieka. To ciekawy typ. Został wojskowym, żeby mieć pieniądze na magiczne eksperymenty. Nazywa się Martin Ritter. Ostatnio wysłał nas na poszukiwanie pewnej kobiety, Eleny Thalbot. Ta kobieta może być niebezpieczna, ale wydaje mi się, że Ritterowi nie chodzi o zagrożenie, jakie ona stanowi dla mieszkańców Dominium, a w każdym razie nie tylko. On chyba liczy, że znajdzie coś ciekawego w jej notatkach. Na początku podejrzewaliśmy, że Ritter w eksperymentach posuwa się za daleko. Ale tak nie jest. On próbuje skonstruować protezy kończyn, które działałyby jak prawdziwe ręce i nogi. Ale to w sumie nie ma znaczenia. – Selena nie potrafiła zapanować nad kłębiącymi się w jej głowie myślami.
Ręce Riauka tymczasem wciąż podnosiły i opuszczały kosę.
Próbowaliśmy dowiedzieć się czegoś więcej o tej kobiecie, której szukamy i trafiliśmy na dziwną legendę. To znaczy ludzie jej nie znają, ale Mali Ludzie ciągle lubią jej słuchać i ją opowiadać. Poznaliśmy paru. Ponoć gdzieś nad Wielką Rzeką stoi stary zamek, należący właśnie do rodziny tej kobiety. W każdym razie, na to wskazuje nazwisko właścicieli. Ponoć ci ludzie od setek lat prowadzą zakazane eksperymenty i zszywają razem ciała ludzi i zwierząt. Równie długo wszyscy omijają tę okolicę, bo kto się tam zapuścił, zawsze ginął bez wieści. Ponoć tylko raz trafiła się grupa śmiałków, która włamała się do zamku i kogoś tam więzionego wydostała na wolność. W tej grupie był Mały Człowiek o złotych włosach, a uratowaną osobą była jego siostra. Ten Mały Człowiek miał długi, srebrzysty miecz z dziwnymi znakami na klindze. Pomyślałam, że chyba nie istnieje zbyt wiele takich mieczy, a ty przecież taki miałeś.
Ręce Riauka zaprzestały pracy. Stał teraz bez ruchu zaciskając dłonie na drzewcu kosy.
To musiał być mój ojciec – stwierdził.
Ten Mały Człowiek? – Selena przypomniała sobie rzadkie włosy porastające stopy Riauka, ale nadal trudno jej było uwierzyć w to, co jej przekazał.
On nie jest Małym Człowiekiem czystej krwi.
Nie jest? On żyje?
Tak. Jesteśmy nieśmiertelni. Przecież wiesz.
Niby tak – przyznała. – Właściwie wiem, ale trudno to objąć umysłem.
Mam nadzieję, że wy nie wybieracie się do tego zamku?
Znasz Baldwina. Kiedy usłyszał, że ktoś tam może cierpieć, uznał, że sprawę należy zbadać.
Przekonaj go, żeby zrezygnował z tego pomysłu – poprosił Riauk. – Ci, którzy niegdyś tam mieszkali, byli śmiertelnie niebezpieczni i potrafili posługiwać się magią. Jest możliwe, że ich potomkowie umieją jeszcze więcej. Zresztą, ja się tym zajmę.
Do tej pory tego nie zrobiłeś – myślą Seleny towarzyszył wyrzut.
Nie wiedziałem, że ojciec tego nie skończył.
Legenda mówi, że był ciężko ranny.
Bo był. Ale miał tam wrócić. Naprawdę, Seleno, zostawcie to mnie.
Przekażę Baldwinowi, co mówiłeś, ale niczego nie obiecuję.
- Tato!
Riauk obejrzał się. Oiolose stał tuż za nim i ciągnął go za skraj płaszcza. Riauk uświadomił sobie, że chłopiec robił to już od dłuższego czasu.
- Dlaczego nie kosisz? My już wszystko powiązaliśmy.
- Zagadałem się – powiedział uśmiechając się przepraszająco. – Dowiedziałem się właśnie ważnych rzeczy.
- Od wujka Kita?
- Nie. Akurat nie tym razem. Wracajmy do pracy.
Chciałbym cię o coś zapytać – Riauk zwrócił się do ojca w myślomowie.
Pytaj.
Chodzi o dawne czasy. Pamiętasz zamek, z którego uratowałeś swoją siostrę?
Pamiętam – przekazowi Merego towarzyszył głęboki żal za tym, co utracone.
Riauk poczuł zmieszanie. Może nie powinien pytać ojca o sprawy minione. Może to, co dla niego stanowiło treść opowieści z dawnych lat, ojca wciąż bolało? Zadał sobie pytanie, jakby to było wśród najbliższych mieć śmiertelnych i stwierdził, że nie chce znać odpowiedzi.
Czy myślisz, że potomkowie tych ludzi wciąż mogą mieszkać w tamtym zamku i kontynuować, co zaczęli ich przodkowie?
To mało prawdopodobne, ale możliwe – stwierdził Mery. – Od tamtych wydarzeń minęło ponad trzysta lat.
Ale... - Myśli Riauka zakłębiły się. – Czy ty i twoi towarzysze nie mieliście czegoś z tym zrobić?
Tak – zgodził się Mery. – Randal i Galea obiecali, że się tym zajmą. Może się im nie powiodło, a może nie dotrzymali obietnicy.
Nie sprawdziłeś tego?
Na początku nie mogłem. Wtedy to nie było takie proste. Miałem strzaskane biodro i nie władałem jeszcze mocą.
A potem?
Potem? Poszedłem drogą Wojowniczek Nocy. Było tyle innych rzeczy do zrobienia.
Ale...
Nie możemy być wszędzie, a to przecież tylko lokalny problem jednej z prowincji Dominium.
A jeśli ci powiem, że potomkowie tych ludzi nadal działają?
Mery nie odpowiedział.
Powiem też, że zamierzam coś z tym zrobić – dodał.
A ja ci powiem, że to nie twoja sprawa i nie powinieneś się w to mieszać.
- Muszę znowu na trochę wyruszyć do Dominium – powiedział przy kolacji. Kiedy Teena i dzieci zwrócili ku niemu głowy od razu zrozumiał, że nie ma przed sobą lekkiej rozmowy.
- Są żniwa – usłyszał w odpowiedzi i już otwierał usta, żeby zacząć się tłumaczyć, kiedy Teena dodała - może chociaż skończ najpierw swoją robotę.
- W gospodarstwie zawsze jest coś do zrobienia – zaprotestowała. – Jeśli tak będę do tego podchodził, nigdy nie wyruszę.
- I może tak powinno być – stwierdziła Teena. – Najłatwiej jest zostawić wszystko na mojej głowie.
- To nie tak – potrząsnął głową. Ale sam nie był pewny, jak to naprawdę z nim było. Może faktycznie chciał uciec od harówki przy żniwach? - Boję się o tych ludzi – powiedział. To na pewno była prawda.
- Ale nie możesz zawsze żyć za nich.
I znowu to Teena miała rację.
- Ale mogę im pomóc. Jestem sprawniejszy, niż oni, więcej potrafię i więcej wytrzymam. Powinienem pomagać innym, kiedy mogę...
- Kiedy możesz – głos Teeny był zimny.
- A czy ja mógłbym wyruszyć z tatą? – spytał Ferro.
Riauk już miał powiedzieć, że jest jeszcze za mały, ale ubiegła go Dżana.
- Chcesz żebyśmy mieli na głowie jeszcze więcej roboty?
Po tych słowach niewiele było już do dodania. Dlatego potem mówili już tylko o tym, co zostało do zrobienia w polu.
I znowu mam się o ciebie bać? – zapytała myśl Teeny, gdy układali się do snu.
O to naprawdę ci chodziło? – odpowiedział także myślą wyciągając się na łóżku. – Przecież wiesz... – przez chwilę nie mógł znaleźć właściwego wyrażenia. – Wiesz jaki jestem.
Tak – zgodziła się. – Lubisz ryzykować, porywać się na za trudne zadania. Lubisz się też popisywać. A przed śmiertelnymi łatwo jest się popisać. – Położyła się koło niego. Dla dzieci wszystko powinno wyglądać tak, jak zawsze.
Nie o to chodzi. – Zamknął oczy. W mroku nocy i tak nic nie było widać. – Ojciec czegoś nie skończył i zupełnie się tym nie przejmuje. Złości mnie to. Czuję się też odpowiedzialny za Baldwina, Selenę i resztę.
Może twój ojciec jest mądrzejszy, niż ty. Może wie, że czasem trzeba odpuścić.
Tam giną ludzie.
Ludzie zawsze gdzieś giną. A ja nie chcę, żeby tobie się coś stało. Nauczyłeś się korzystać z mojej energii i już cię niesie w świat. Czy te lata, które spędziliśmy sami... Byłeś zbyt słaby, żeby wyruszyć do Dominium?
Jej myśli sprawiły mu ból i zezłościły. Nie słusznie go oskarżała. To, że uzyskał dostęp do jej energii nie zmieniało aż tak wiele. Owszem, gdyby nie to, nie przyszłoby mu do głowy, żeby przetransportować w przestrzeni łóżka i stół z ich starego domu po przeciwnej stronie Pustkowia. W sumie, miło było znowu je mieć. Ale po Dominium pewnie i tak w końcu zacząłby się włóczyć. Spróbował odpowiedzieć najspokojniej, jak tylko mógł. - To nie tak. – Ile razy już użył tego wyrażenia? – Owszem, wiele spraw fizycznie i psychicznie mnie przerosło. Byłem zmęczony, zdołowany... Ale nie to trzymało mnie w miejscu. Wcześniej nie miałem powodu, żeby się gdzieś ruszać.
Tylko nie zgiń, bo ci tego nie wybaczę – zażądała Teena, a on z doświadczenia wiedział, że nic bardziej pokojowego już od niej nie usłyszy.
- Niedługo wrócę – obiecał następnego dnia rano, zanim dosiadł konia.
Teena nie objęła go na pożegnanie i nie życzyła mu szczęścia. Wciąż była zła.
Czterech jeźdźców poruszało się stępa zarośniętym, rzadko używanym gościńcem wzdłuż rzeki. Nie wiedzieli, jak długa droga ich czeka. Nie gonił ich też jednak czas. Śpieszenie się nie miało sensu.
- Czy widzicie to, co ja? – spytał mężczyzna o kędzierzawych, ciemnych włosach sterczących we wszystkich kierunkach i wyciągnął przed siebie rękę. W postawie pozostało mu coś wielkopańskiego, choć tak jego ubranie, jak i kolczuga dawno przestały być nowe.
- Chodzi ci o tego konia, Baldwinie? – spytał jadący obok niego brodacz.
Faktycznie przed nimi na brzegu rzeki stał wysoki, kościsty koń o prawie zupełnie białej sierści. Wydawało się, że jest spętany. Nigdzie w pobliżu nie widać było jednak jego potencjalnego właściciela. Tylko w pewnej odległości od nóg konia leżał szarawy tłumok. Może było to sponiewierane siodło?
- Pewnie komuś uciekł – stwierdził kudłaty mężczyzna. – Jeśli nie znajdziemy właściciela, możemy go zabrać dla siebie.
- A będziesz szuka? – Brodacz uśmiechnął się. – Bo ja myślę, że pieniędzy nigdy za mało.
- Niezbyt dokładnie – zgodził się Baldwin. – Ale żal mi będzie go sprzedać. Ładny jest.
Brodacz tylko westchnieniem skwitował dziwactwa towarzysza.
- A wzdychaj sobie Snarri. Wolę sprzedać tę szkapę, której teraz dosiadam.
Na dalszą dyskusję nie było już czasu. Znaleźli się właśnie obok jasnoumaszczonego konia. Z bliska zauważyli, że zwierzę faktycznie było spętane. Miało też na sobie ogłowie.
Wstrzymali wierzchowce. Kudłaty mężczyzna zeskoczył na ziemię. Powoli zbliżył się do leżącego tłumoka i wyciągnął w jego stronę rękę.
Nie wiedział, czy zdążył go dotknąć. Tłumok bowiem błyskawicznie zerwał się z ziemi zdradzając w ten sposób, że jest drobną, niską osobą w płaszczu z kapturem, osobą uzbrojoną. Srebrzysta klinga świsnęła przed oczami kudłatego mężczyzny. Czy ten, który do niedawna wydawał się tłumokiem nie trafił w cel, czy też nie chciał trafić?
Do tej pory drzemiący jasny koń gwałtowanie poderwał głowę i zachrapał z niepokojem.
- Hola, czy tak się traktuje dobrych ludzi, którzy niosą pomoc? – spytał Baldwin.
- Pomoc, też mi coś. – Niedawny tłumok fuknął. Cofnął się o krok, po czym odrzucił z głowy kaptur.
- Riauk! – ryknął kudłaty mężczyzna przyjaźnie. – Szmat czasu żeśmy się nie widzieli.
- Tak teraz pomagasz wędrowcom, Baldwinie, że kradniesz im wierzchowce? – spytał niedawny tłumok ze śmiechem.
- Kradnę? – oburzył się Baldwin. – Zatroskałem się o zwierzę. Zaraz, czy to naprawdę ty? Ty nie żartujesz...
Baldwin klepnął sporo niższego od siebie mężczyznę w łopatkę. Riauk zachwiał się.
- Oczywiście. Teraz też tego nie robię – powiedział chowając miecz. Uśmiech nie znikł jednak z jego oszpeconej blizną twarzy. – Słyszałem, co mówiliście.
Baldwin zignorował jego słowa.
- Nie uważasz, że to bardzo ryzykowne, tak spać byle gdzie?
- Potrafię obudzić się w porę. Sam musisz to przyznać.
Większość jeźdźców także pozsiadała już z koni.
- Witaj. - Brodaty mężczyzna podał Riaukowi rękę.
Wysoka kobieta, objęła go na powitanie.
- Próbowałam – wyszeptała przepraszającym tonem.
Riauk niezgrabnie odwzajemnił jej uścisk. Czuł się zmieszany.
- To nasza nowa towarzyszka Aneheg. – Baldwin przedstawił mu kobietę, która wciąż tkwiła w siodle. Była odziana w skórzany strój nabijany ćwiekami. Ciemne, długie włosy miała zaplecione w bardzo cieniutkie warkoczyki. U pasa nosiła dwa krótkie miecze.
- Czy ty przypadkiem nie jesteś poszukiwanym listem gończym Białym Płomieniem? – spytała marszcząc czoło zamiast się przywitać.
Riauk zesztywniał.
- Był poszukiwany – sprecyzował Baldwin. – Ale to była pomyłka.
Aneheg nie odpowiedziała.
- A gdzie reszta? – Riauk szybko zmienił temat. – Bluszcz, Gilberth, Wilhelm...?
- Mieli swoje sprawy – powiedział Baldwin. – Bluszcz mówił, że wyrusza na wschód poza granice Dominium. Chciał zobaczyć tamtejsze biało-czarne niedźwiedzie, kudłate krowy i garbate konie. Czy coś tam takiego. Arandir i Rosa razem udali się do Stolicy. On chyba marzył, żeby się ustatkować. A ona jak zawsze coś kombinowała. Nie wiem, gdzie pojechał Wilhelm. Ale chyba potrzebował uczciwszej pracy, niż nasza. Zresztą Gilberthowi też już zaczęła ciążyć tułaczka. Planował kupić mały domek w Sokolnikach. To niedaleko Stolicy. Odwiedzę go tam, jak znajdę chwilę.
Baldwin rozgadał się. Riauk mu nie przerywał, nie słuchał go też uważnie. Jego myśli powędrowały na wschód za Bluszczem. Żałował, że akurat jego nie udało mu się spotkać.
Po tym, jak prawie przed dwoma laty wciągnął przypadkowych śmiertelników w swoje gierki z imperatorem, czuł, że nie może tak po prostu zostawić ich samym sobie. Dlatego pomógł w kilku przedsięwzięciach. Baldwin miał ogromny talent do wpadania w kłopoty.
Kiedy uratowali Bluszcza, ten nie wydawał się zdziwiony, że on i Riauk na siebie trafili, ale biały wojownik nie mógł ukryć zaskoczenia, że takie przypadki są możliwe. Choć nigdy nie lubił opowiadać o sobie, Bluszczowi musiał powiedzieć, że już nie ucieka, że mu się udało, że ma żonę i dzieci. Powiedział mu też, że bardzo martwi się o swojego najmłodszego syna, który na skutek szoku przestał mówić. Wyrzucił to z siebie, choć wędrując po Dominium, starał się o tym nie myśleć. Bluszcz w żaden sposób nie skomentował jego słów, a chwilę później zaczął opowiadać o swoim nowym karym kucyku, równie złośliwym, jak poprzedni. Jego zachowanie zaskoczyło Riauka, ale, choć sam się temu dziwił, nie uraziło. Kiedy się nad tym zastanowił, musiał przyznać, że nie było niczego, co Bluszcz mógłby mu powiedzieć, a co nie byłoby banałem: „Zawsze uważałem, że ci się uda. Trzymaj się. Będzie dobrze.” Takie słowa wprawiłyby Riauka w złość. Kiedy jednak Bluszcz go słuchał, sam wiedział, że jak dotąd wszystko mu się udało i liczył, że jeszcze nie jedno mu się uda.
Kiedy na horyzoncie zamajaczyła sylwetka zbudowanego na skale zamku, odbili od rzeki w głąb lądu. Tak zadecydował Riauk.
- W porządku, twierdzisz, że jest, a raczej było tajne wejście, ale dlaczego chcesz się tam włamać? – zapytał Baldwin. – Nie jesteśmy teraz jakimiś tam poszukiwaczami przygód. Pracujemy dla wojskowego. Dlaczego nie mielibyśmy zapukać do głównej bramy i odbyć z tymi ludźmi oficjalnej rozmowy?
- Może dlatego, że takiej rozmowy moglibyście nie przeżyć – odpowiedział Riauk kwaśno.
- To po co się tam w ogóle pchamy? – O to zapytała Aneheg.
- Też chciałbym to wiedzieć. – Riauk był zły. Od kilku dni nic nie układało się po jego myśli.
Zanim ojciec udzielił mu potrzebnych informacji o zamku i jego dawnych mieszkańcach, kilka razy powtórzył, że nie powinien mieszać się do nie swoich spraw. Riauk upierał się jednak, że coś, co dotyczy jego rodziny, a co nie zostało zakończone, jest jego sprawą. Takie podejście do rzeczy złościło Merego, choć starał się zachować spokój.
Nie możemy być wszędzie i do wszystkiego się mieszać – powtórzył wielokrotnie. – Kim my jesteśmy, żeby osądzać poczynania ludzi? Nie jesteśmy nawet ludźmi.
Ale, są jakieś zasady... - Nie umiał składnie przekazać ojcu tego, co czuł.
Zasady, których ty też powinieneś przestrzegać – upomniał go Mery. – Nie jesteś stróżem prawa. Nie jesteś nawet mieszkańcem Dominium. Nie ma żadnego powodu, żebyś nachodził tych ludzi i osądzał ich postępowanie. A oni nie muszą ci się tłumaczyć, ani w ogóle z tobą rozmawiać.
Nie mógł dyskutować z Merym. Ojciec najzupełniej miał rację. A jednak wiedział, że nie porzuci swojego planu. Sprawa zamku i jego mieszkańców musiała zostać zbadana. A jeśli faktycznie byli niebezpieczni, musieli zostać unieszkodliwieni.
Użył mocy, żeby wraz z koniem przenieść się na brzeg Wielkiej Rzeki. Nie mógł dostać się bezpośrednio w okolice zamku, bo nigdy go nie widział, a Mery uważał, że skok w przestrzeni na podstawie obrazów zapamiętanych przed trzystu laty byłby szaleństwem i mógłby się dla Riauka skończyć w niebycie. Niestety w tej kwestii musiał przyznać ojcu rację.
Przeniósł się w miejsce, które znał, choć nie uśmiechało mu się szukanie zamku wierzchem, zwłaszcza po tym, co usłyszał od Teeny. W ten sposób trafił na swoich dawnych towarzyszy, a przecież nie chciał ich spotkać. Już za bardzo ich lubił, a wiedział, że co by się nie wydarzyło, będzie musiał ich stracić. Oni byli śmiertelni.
Chociaż to, że się na nich natknął, nie było szczególnym zaskoczeniem. Trudno też było nazwać to przypadkiem. Zmierzali do tego samego miejsca. Prędzej, czy później, musieliby się więc spotkać.
Długo im perswadował, żeby puścili go do zamku samego. Jednak Baldwin i Selena nie chcieli o tym słyszeć. Twierdzili, że odwiedziny w zamku mogą wpłynąć na wynik poszukiwań, które prowadzą dla tego swojego Rittera. Uważali też, że skoro już się spotkali, nie mogą zostawić dawnego druha samego. Nie przeszkadzało im, że Riauk nie miał żadnego konkretnego planu, co zrobi, gdy już dostanie się do wnętrza. Nie dbali też, że całe to przedsięwzięcie jest niezgodne z prawem. Nie powiedzieli o tym nawet słowa. Sami nie raz już działali opierając się na własnym przekonaniu co jest dobre i słuszne, nie przejmując się tym, jak jest to postrzegane przez innych. Zwłaszcza Baldwina ciągnęło, żeby na własną rękę naprawiać świat. Byli naiwni i pochopni. Riauk miał wrażenie, że sam powinien być od nich nieco mądrzejszy, ale nie dbał o to.
Wiele zmieniło się w tej okolicy od czasu, gdy był w niej Mery. Ojciec Riauka twierdził, że u podnóża skały, na której stał zamek, na brzegu rzeki, znajdowała się kiedyś niewielka wioska. A druga, zamieszkana przez rybaków, leżała także dość blisko. Teraz pozostały tylko chaszcze i stare drzewa o powykręcanych konarach. Niektóre jeszcze owocowały rodząc malutkie jabłka i gruszki. A mimo to, tajne wejście do twierdzy nadal istniało. Znaleźli je dość szybko. Zbyt szybko, jak się Riaukowi wydawało. Od ojca usłyszał tylko, że ono gdzieś tam jest, ale nie dostał żadnej wskazówki, na co powinien zwrócić uwagę. Można było wczołgać się w głąb skały podążając wzdłuż koryta drążącego ją strumienia. Obchodząc skałę trudno było na ten strumień nie trafić. Riauk wszedł tam najpierw sam, żeby sprawdzić, czy wszyscy dadzą radę się nim przecisnąć i przekonać, dokąd prowadzi przejście.
- Zmieścicie się – stwierdził wyłażąc z wnętrza skały. Woda kapała my z rękawów płaszcza, a na plecach pozostały zielonkawe smugi. – Przejście prowadzi do piwnicy. Jest zamknięte kratą, ale bez trudu ją rozwalę.
- Ciekawe jak? – burknęła Aneheg.
- On potrafi to i owo – wyjaśnił Baldwin z uśmiechem.
- Jak tam wyleziemy, po prawej stronie będziemy mieć schody na górę – ciągnął dalej Riauk. – A po lewej trzech ludzi. Są uzbrojeni, ale zajęci grą w karty. Nie zauważyli mnie, choć byłem dość blisko. Ale jest tam coś jeszcze. W głębi mają jakby sztuczne jezioro, z którego wypływa ten strumień, jest w nim częściowo zanurzona wielka szklana kula, w której pływa człekopodobny stwór.
- To pewnie jedna z ich ofiar – stwierdził Baldwin.
- Ale może być niebezpieczna – dodała Selena.
- Jeszcze możecie się wycofać.
- No co ty – zaprotestował Baldwin. – Idziemy z tobą.
- Tylko starajcie się nie zabijać bez potrzeby – upomniał ich Riauk.
Spętali konie i po kolei weszli na czworakach w głąb skały.
Riauk skruszył kratę mocą i pierwszy wskoczył do wnętrza piwnicy.
Do tej pory zajęci grą mężczyźni rzucili karty na stół. Dwóch dobyło broni, trzeci odskoczył w bok. Miał chyba jakiś plan, ale nie dał rady go zrealizować. Aneheg i Snarri także byli już w piwnicy i dzierżyli w dłoniach szable.
- Zwiążcie ich – wrzasnął Riauk. – Nie zabijajcie.
W chwilę później wszyscy trzej mężczyźni zwalili się na ziemię. Jęcząc ściskali dłońmi skronie.
Snarri zatrzymał się.
Aneheg także na moment znieruchomiała. Spojrzała na jęczących mężczyzn. Obejrzała się na Riauka. Potem wzruszyła ramionami. Podeszła do jednego z leżących i kopnęła go w podstawę czaszki. Mężczyzna przestał wić się po ziemi.
- Miałaś ich nie zabijać – powiedział Riauk ostro. Przykucnął przy zwijającym się z bólu mężczyźnie. Oderwał mu rękaw koszuli. Miał problem z wydostaniem dłoni leżącego z mankietu.
- Zanim zaczniesz mnie oskarżać, sprawdź, czy faktycznie nie żyje.
- Nie muszę go dotykać, żeby to wiedzieć. – Riauk rozerwał rękaw na dwie części. Jedną związał mężczyźnie ręce, drugą przeznaczył do związanie nóg.
- Jeszcze mi się nie zdarzyło, żeby ktoś wyzionął ducha od takiego kopnięcia – upierała się Aneheg.
- To dziś masz pecha – burknął Riauk i przystąpił do wiązania drugiego mężczyzny w taki sam sposób.
- Pracując tutaj jako strażnicy musieli liczyć się z ryzykiem. I jakby mieli okazję, zabiliby nas bez mrugnięcia okiem – stwierdziła Aneheg. – My na ich miejscu zrobilibyśmy tak samo. Białowłosy, zachowujesz się tak, jakbyś nigdy w życiu nie zabijał.
- Dlatego więcej nie chcę.
Riauk wstał. Leżący na ziemi mężczyźni przestali jęczeć. Nadal jednak patrzyli na Riauka i Aneheg z lękiem.
- Przestańcie oboje – nakazał Baldwin. – I chodźcie tutaj. Czy to nie jest Wilhelm? – spytał wskazując na szklaną kulę.
Wszyscy spojrzeli w kierunku wody. Aneheg przestąpiła nad ciałem jednego ze związanych i potrąciła go butem.
Przez chwilę wszyscy przyglądali się mężczyźnie unoszącemu się we wnętrzu kuli. Powinien być martwy, ale patrzył na nich szeroko rozwartymi oczami.
- Tak. To jest Wilhelm – zgodził się Riauk poznając mężczyznę, którego wyratowali z rąk bandy pół-ludzi. Teraz znowu trzeba go było ratować. Wilhelm nieco naiwnie postrzegał świat. Trochę przypominał w tym Baldwina. Brakowało mu jednak szczęścia i błyskotliwości tamtego.
- Co oni ci zrobili? – spytał Baldwin głośno, kierując słowa do znajdującego się we wnętrzu kuli mężczyzny. Ten nie zareagował. Wciąż na nich patrzył.
- Czy byłbyś w stanie odezwać się do niego w myślach? – Baldwin zwrócił się do Riauka. – Albo chociaż sprawdzić, czy to faktycznie on.
- Zrobię to drugie – zdecydował Riauk szybko. – Obawiam się, że gdybym się do niego odezwał, mogłoby go to zbytnio przerazić.
- On i tak jest przerażony – dodał po chwili. Stwór znajdujący się w kuli odbił się nogami od szkła i odpłynął w głąb swojego więzienia zwijając się w kłębek. W jego umyśle panował chaos, o czym Riauk dzięki mocy już wiedział. Nadzieja mieszała się z lękiem przed światem na zewnątrz kuli, a marzenie o spokoju z pragnieniem zemsty. – I wcale nie wiem, czy to Wilhelm. Ale w sumie każdy uwięziony w ten sposób mógł postradać zmysły.
- Kto by to nie był, trzeba go stamtąd wyciągnąć – stwierdziła zapalczywie Selena i zanim ktokolwiek zdążył ją powstrzymać dobyła szabli i uderzyła w powierzchnię kuli. Ta zakołysała się. Selena uderzyła raz jeszcze. Tym razem pozostawiła na szkle rysę. W chwilę później spory kawał kuli przestał istnieć rozpryskując się w pył. To Riauk wkroczył do akcji. Woda wychlusnęła się im pod nogi, a wraz z nią z wnętrza wypłynął Wilhelm lub też stwór, który wyglądał jak on. Mężczyzna upadł na kolana. Zaczął rozpaczliwie łapać ustami powietrze. Wydawało się, że zaraz się udusi. W końcu zgiął się w pół i zwymiotował sporą ilość wody. Wstał z klęczek. Nogi pod nim drżały.
- Dziękuję – powiedział schrypniętym głosem. – Chyba uratowaliście mnie przed śmiercią, albo czymś jeszcze gorszym. A ja zapomniałem jakie nosicie imiona. Nie wiem nawet, ile minęło lat, od kiedy widzieliśmy się po raz ostatni.
- Pół roku – sprecyzował Riauk, ale Wilhelm ciągnął dalej, jakby go nie usłyszał.
- A przecież uratowaliście mnie już drugi raz. Prawda?
Baldwin skinął głową.
Wilhelm wciąż na chwiejnych nogach podszedł do związanych mężczyzn. Odpiął im pasy z bronią. Ci nie zaprotestowali.
- Proponuję, żebyśmy wynieśli się stąd najszybciej, jak to możliwe – powiedział. – Jak się tu w ogóle dostaliście?
- On znał tajne przejście. – Aneheg wskazała na Riauka.
Wilhelm skierował na niego wzrok. Jego spojrzenie zawierało w sobie zdziwienie i wyrzut.
- Ja też myślę, że to podejrzane – zgodziła się kobieta. – Nie bardziej jednak, niż to, że przeżyłeś tak długo zanurzony w wodzie.
- Wlewali coś we mnie... - Wilhelm zadygotał.
- Może ty odwiedziesz ich od dalszej penetracji zamku – powiedział Riauk. – Ja muszę tu coś załatwić. Ale dla wszystkich innych będzie lepiej, jeśli się wycofają.
- Oczywiście, że mu się nie uda – stwierdził Baldwin zapalczywie. – Od kiedy wiem, że skrzywdzono tu mojego dawnego towarzysza, zrobiła się z tego sprawa osobista.
- A więc, nie przybyliście tu po mnie? – spytał Wilhelm. W jego głosie zadźwięczało zdziwienie i żal.
- Naprawdę nie wiedzieliśmy o twojej niedoli – powiedział Baldwin. – Ale możesz być pewien, że gdybym wiedział, ruszyłbym na pomoc.
- Czy to możliwe, że nikt nie wie, gdzie zginął cały oddział najemników? – Wilhelm zdawał się mówić sam do siebie. – Heram bez ucha, Wekele, który ciągle ostrzył swój miecz, niemowa Zygfryd, Wiger i Wigand, ciągle kłócący się bracia. Ilu nas tu przyszło? Jakieś dwa tuziny mieczników, kilkunastu łuczników, medyk i trzech magów. Próbowaliśmy szturmować mury...
- Ruszajmy na górę – zarządził Riauk.
- Naprawdę musisz tam iść? – Wilhelm na moment oprzytomniał.
- Muszę. – Głos Riauka brzmiał twardo. – Są sprawy, które trzeba zakończyć.
- Możesz nie przeżyć wizyty w zamku – ostrzegł go Wilhelm. – A ja, skoro nie umarłem w tej kuli, nie chciałbym umierać. Ale oczywiście, pójdę z wami. Nie mogę nie pójść, skoro znowu mnie uratowaliście...
- Przeżyję – zapewnił go Riauk. – I ty też, jeśli będziesz trzymał się blisko mnie.
- Nie składaj pustych obietnic, póki nie wiesz, co jest wewnątrz tych murów – powiedział Wilhelm. – A są tam żołnierze. Jest ich sporo. Są wśród nich sprawni kusznicy. Oni też zabili niejednego z nas. Ale przede wszystkim, jest tam straszna kobieta, której dłonie miotają pioruny, a spojrzenie odbiera rozum. – Wilhelm znowu pogrążył się w potoku wymowy.
- Chodźmy już. – Riauk ruszył w stronę schodów. Na szczycie były zamknięte klapą. Bez trudu jednak skruszył mocą zamek.
Wyszli w ciepłym, pachnącym końskim potem i świeżym sianem wnętrzu stajni. Stało tam kilkanaście zwierząt, wierzchowych i zaprzęgowych. Wszystkie wyglądały się zadbane.
Rozejrzeli się wokół. Do stajni prowadziły tylko jedne drzwi. Riauk podszedł do nich i przez szparę wyjrzał na zewnątrz. Zobaczył rozległy dziedziniec i drewniane budynki przytulone do murów. Zapewne znajdowały się wśród nich stodoły, kuźnia, mieszkania służby i inne konieczne na zamku pomieszczenia. Przy bramie wjazdowej stało dwóch strażników, dwóch kolejnych znajdowało się przy wrotach prowadzących do wnętrza zamku i jeszcze jeden u podnóża wąskiej, strzelistej wierzy. Na dziedzińcu panował bezruch. Kilku okutanych w szmaty ludzi siedziało tam bezczynnie kiwając się w tył i w przód. Byli też tacy, którzy wydawali się pracować. Poruszali się jednak sennie, jakby nie zależało im na zakończeniu wykonywanych czynności.
Tylko czy to faktycznie byli ludzie? W sposobie jaki chodzili, pochylali się, czy kucami było coś nienaturalnego, ale też dla Riauka dziwnie znajomego. Pomyślał, że pod spódnicami i płaszczami kryli zwierzęce kończyny. Kiedy przyjrzał się im uważniej, odkrył, że niektórzy z nich mieli ogony, trzy lub cztery ręce. Nie przypominali jednak pół-ludzi, a pół-zwierząt, jakich znał. Stanowili raczej ich upiorne karykatury. Selena mówiła coś o zszywaniu razem ciał. A więc tak wyglądały wyniki tych eksperymentów. Wzdrygnął się.
Ocenił odległość między stajnią, a wejściem do zamku. Żeby tam dobiec wystarczyłaby chwila. Sam zresztą mógł się tam przenieść przy użyciu mocy. Ale dla jego towarzyszy byłoby to zbyt szokujące przeżycie. Po odbyciu pierwszej w życiu podróży w przestrzeni, byliby zbyt oszołomieni, by poradzić sobie z niebezpieczeństwami, które być może czekały na nich wewnątrz. Odwrócił się do pozostałych.
- Wypędzimy na zewnątrz kilka koni – zarządził. One narobią zamieszania, odciągną uwagę strażników, a my w tym czasie przebiegniemy do zamku. Niech każde z was odwiąże po dwa i doprowadzi do drzwi.
- A jeśli nie będą chciały uciekać? – spytał Snarri.
- Będą chciały – zapewnił ich Riauk.
Weszli między konie. Odwiązali po dwa zwierzęta. Wyprowadzili je z przegród i podeszli z nimi do wrót stajni. Riauk obejrzał się. Coś mu się nie zgadzało. Zresztą słusznie. Wilhelm pozostał między końmi. Gładził szyję karego wierzchowca z białą plamką między chrapami. Koń parskał przyjaźnie i trącał go nosem.
- Wilhelmie, choć! – zawołał Riauk.
- To Rosochaty, mój Rosochaty – odpowiedział mężczyzna. – Nie mogę go tu zostawić.
- Wrócimy po niego, obiecuję.
- Oni tu dbają o konie – dodał Baldwin. – Odwiąż innego, żeby nic mu się nie stało.
Wilhelm choć z ociąganiem w końcu ich posłuchał.
- Uwaga – powiedział Riauk. – Snarri, otwórz szybko drzwi. Potem wszyscy puśćcie konie i odskoczcie w bok. Jak strażnicy opuszczą swoje miejsca, ruszamy biegiem do zamku.
Snarri kopnął w drzwi. Chwilę potem konie rżąc dziko wyskoczyły ze stajni i z zadartymi ogonami zaczęły galopować wokół dziedzińca. Szaleństwo odbijało się w ich szeroko rozwartych oczach.
- Czemu one...?
- Nastraszyłem je mocą.
Kilku z siedzących półludzi nie zdołało na czas uskoczyć spod kopyt. Jeden ze stratowanych znieruchomiał zwinięty na ziemi w kłębek, inny podniósł się jęcząc. Z przedramienia sterczała mu złamana kość. Strażnicy opuścili swoje posterunki, żeby schwytać oszalałe zwierzęta. Pokrzykiwali na siebie, zaskoczeni i zdenerwowani.
- Ruszamy!
Pierwsi do bramy zamku dopadli Aneheg i Riauk. Kobieta nie obejrzała się. Pchnęła drzwi i weszła do środka. Riauk zatrzymał się i odwrócił w stronę dziedzińca.
Strażnicy zorientowali się już, co się dzieje. Nie byli zupełnymi patałachami. Zaprzestali bezsensownej pogoni za końmi. Sięgnęli po broń.
Selena, Snarri i Wilhelm znaleźli się obok Riauka. Tylko Baldwin stanął do walki ze strażnikami.
- Głupiec – syknął Riauk. – Do środka, wszyscy! - nakazał, po czym użył mocy by przenieść Baldwina w przestrzeni pod drzwi.
Oszołomiony mężczyzna zachwiał się. Riauk chwycił go za ramię i wciągnął do wnętrza. Użył mocy, by zablokować zamek. Nie wierzył jednak, że drzwi długo wytrzymają.
Strażnicy o dziwo jednak nie próbowali ich szturmować. Baldwin oparł się ręką o ścianę i zwymiotował.
- Co to było? – wyjęczał.
- Nic. Trzeba było mnie słuchać – warknął Riauk. Był zły. Nie podobało mu się to, co zdarzyło się na dziedzińcu. Ten półczłowiek, który znieruchomiał uderzony końskimi kopytami, czy zginął? Nie musiałoby do tego dojść, gdyby znalazł się w zamku sam.
Rozejrzał się. Znajdowali się w obszernym holu. Zdobiące go obrazy, proporce i stojące na postumentach zbroje świadczyły o dawnej chwale mieszkającego tu rodu.
Aneheg stała na środku, a przed nią leżały trzy ciała. Żadne z nich nie należało do istoty o w pełni ludzkich kształtach. Kobieta otarła miecz o ubranie jednego z nich i schowała do pochwy. Szturchając ciała butem upewniła się, czy mężczyźni faktycznie stracili życie.
- Nie patrz tak na mnie białowłosy – burknęła. – Musiałam. Atakowali mnie. Powiedz lepiej, gdzie mamy teraz iść.
- Nie wiem.
- Świetnie. Ściągnąłeś nas tu, a teraz nie wiesz, co dalej.
- Nie ściągałem was tu – fuknął Riauk. - Miałem iść sam. Musimy odnaleźć panów tego zamku.
- Zaglądając do szaf i skrzyń?
- Ja chyba wiem, gdzie znaleźć młodą panią – oznajmił nagle Wilhelm. – Ja już byłem w tym zamku. Oni... - urwał.
- Nie musisz o tym mówić.
- Białowłosy, bo się porzygam jak Baldwin – rzuciła Aneheg.
- Tędy. – Wilhelm wskazał ręką kierunek.
Podążyli za nim. Baldwin wciąż nie czuł się najlepiej i miał problem z dotrzymaniem innym kroku. W zamku panowała zupełna cisza. Ich kroki odbijały się echem na długich, korytarzach. Cokolwiek czaiło się wewnątrz, musiało doskonale ich słyszeć.
W końcu Wilhelm zatrzymał się.
- Tam – wyszeptał wskazując ręką drzwi i cofnął się o krok.
- Jeśli nie chcesz... - zaczął mówić Riauk.
- Przestań – ofuknęła go Aneheg. Minęła mężczyzn i pchnęła drzwi. Wkroczyła do obszernego pomieszczenia, którego ściany szczelnie pokrywały półki. Część z nich zajmowały książki, a część słoje zawierające kończyny i wnętrzności pływające w różnobarwnych płynach.
Przy potężnym biurku siedziała pochylona szczupła kobieta o jasnych, długich włosach. Odwróciła się natychmiast po tym, jak Aneheg przekroczyła próg.
- Co to ma być? – spytał ostro. Ich kroki i głosy powinny wcześniej zwrócić jej uwagę, wyglądała jednak na zaskoczoną. Widocznie coś zaprzątało jej myśli. – Czego tu chcecie? – Była młoda, na jej twarzy gościł już jednak cień zmęczenia życiem. Na blacie stołu za nią leżał przypięty do metalowej płytki szczur. Wciąż jeszcze żył, choć kobieta rozcięła mu brzuch i wyciągnęła z niego jelita.
- Piwa! – rzucił Snarri przekraczając próg, nie zastanawiał się nad tym, co robi.
- Piwo może się przydać – zgodził się Riauk także wchodząc do pomieszczenia. Jego głos brzmiał jednak lekko niepewnie. – Przy piwie lepiej się rozmawia. A ja chciałbym pomówić z kimś, kto zarządza tym zamkiem.
Młoda kobieta przyjrzała mu się uważnie. Wzdrygnęła się.
- Pewnie ze mną – zgodziła się. – Ale ty...? – Zmarszczyła czoło. – Nie jesteś jednym z moich podwładnych? Czym ty jesteś? – Nagle się przeraziła.
- To moja sprawa i nie ma nic do rzeczy – odparł Riauk ostro. – Powiedz lepiej, czemu robisz to, co robisz?
Kobieta nie odpowiedziała. Jej usta poruszały się jednak.
Selena uniosła rękę, wykrzyknęła kilka niezrozumiałych słów, po czym wykonała gest, jakby coś od siebie odpychała.
- Zapewne lepiej byśmy na tym wyszli, gdybyśmy teraz usiedli i porozmawiali – powiedział Riauk. – Czy chcesz dać mi do zrozumienia, że nie mam na co liczyć i będziemy walczyć? – Nie dobył jednak miecza.
Usta kobiety znowu poruszyły się bezdźwięcznie.
Nagle z półek zaczęły wylatywać części ciała kierując się ku twarzą tych, którzy zdążyli wejść do pomieszczenia. W chwilę później w górę wzleciały także mieszczące je do niedawna słoje. Błyskawicznie dobyli broni. Naczynia i członki nie okazały się trudne do strącenia. Słoje rozbijając się rozchlapywały wokół wypełniającą je filetową, cuchnącą ciecz.
Kobieta zwaliła się na ziemię wyjąc z bólu i przyciskając dłonie do głowy. Rozpięty na stole szczur wciąż żył i wydawał się przerażony zajściem, choć nic nie mogło już zmienić jego położenia.
Riauk przypadł do wijącej się po ziemi kobiety. Oddarł pas materiału z jej niegdyś pięknej, lecz bardzo już znoszonej sukni. Związał jej ręce, a potem nogi. Przykucnął przy niej.
- Teraz porozmawiamy? – spytał.
Ból musiał zelżeć, bo kobieta przestała wyć i zdołała mu odpowiedzieć.
- Obyś sczezł.
- Czy służysz imperatorowi?
Usta kobiety poruszyły się bezdźwięcznie.
Riauk opadł na ziemię tempo wpatrując się w przestrzeń.
Usta kobiety znowu się poruszyły, kilka szarawych rąk, które już dawno zostały rozdzielone ze swoimi prawowitymi właścicielami, poderwało się w górę. Aneheg podbiegła do związanej i wymierzyła jej solidnego kopniaka w brzuch. Potem odwróciła się w stronę Riauka. Bezpańskie kończyny bezwładnie odpadły na ziemię.
- Związać to pierwszy, ale kneblować już ci się nie chciało, ty przeklęty...
Mężczyzna zwrócił głowę w jej stronę.
- Eee... - wydobyło się z jego piersi. Brzmiało to jak pytanie.
Aneheg niewiele myśląc uderzyła go w twarz.
- Twoja elokwencja mnie onieśmiela.
Riauk przewrócił się na bok. Skulił się obejmując ramionami kolana, z jego oczu popłynęły łzy.
- Cholerna wiedźma. Rzuciła na niego urok – zawyrokowała Aneheg i spojrzała na młodą kobietę. Leżała zupełnie nieruchomo. Z jej ust wyciekła stróżka krwi.
- Chyba ją zabiłam.
- Masz dziś dobry dzień – zauważyła kwaśno Selena.
- A co z nim? – zaniepokoił się Baldwin. – Myślałem, że jego takie sprawy się nie imają.
- Ja też. – Selena pokiwała głową. – Ale po jakimś czasie mu to minie. Najpóźniej jutro.
- Ty się na tym znasz...
Wilhelm ze smutkiem patrzył na ciało kobiety.
- Szkoda, że nie żyje – powiedział cicho. – To nie powinno stać się tak szybko.
Baldwin z niepokojem łypnął w jego stronę.
- Powinna cierpieć tak, jak ja – dokończył swoją myśl Wilhelm.
Riauk poderwał się nagle z ziemi. Odwrócił się plecami do towarzyszy. Szybkim ruchem ręki otarł twarz. Spojrzał na ciało kobiety.
- Kto ją zabił?
- A kto mógł? – odpowiedział pytaniem na pytanie Baldwin.
Riauk więcej nie pytał. Wydawało się, że wszystko jest już z nim w porządku i że jest choć częściowo świadom tego, co zaszło, a przez to tym zmieszany.
Spojrzał na wciąż żywego szczura. Uderzył mieczem w blat biurka rozcinając zwierze na połowy i ostatecznie pozbawiając je życia.
- Musimy poszukać innych mieszkańców tego zamku – zarządził.
Nikt się jednak nie ruszył. Tylko Wilhelm podszedł do niego. Położył mu dłonie na ramionach. Był sporo wyższy, spojrzał więc z góry Riaukowi w twarz. W jego oczach krył się wyraz rozpaczy i prośba o pomoc dziecka wyciągającego ręce ku dorosłemu.
- Już dawno powinieneś zostać zabity – wycharczał zmienionym głosem.
- Czyś ty zgłupiał? – Riauk wzdrygnął się. Odtrącił ręce Wilhelma i cofnął się o krok wpadając na biurko. Lewą dłonią oparł się o blat trafiając na wnętrzności szczura.
Wilhelm odwrócił się w stronę towarzyszy.
- Ten tutaj wybryk natury, zwany Białym Płomieniem, paktował z demonami. Myślał jednak, że zjadł wszelkie rozumy i zdradził swojego pana.
- Co ty pierdzielisz – burknęła Aneheg.
- Wilhelmie, opanuj się – poprosił Baldwin, było już jednak za późno.
Ramię Wilhelma zmieniło się nagle w ostrze. Szybkie cięcie minęło twarz Riauka, który cudem zdołał się uchylić. Na ziemię spadł kosmyk białych włosów. Baldwin, Selena i Snarri nie raz widzieli już walczącego Riauka i do tej pory sądzili, że nikt nie zdoła poruszać się szybciej, niż on. Tym razem jednak wydawało się, że Riauk nie może nadążyć za tym, czym stał się Wilhelm. Z trudem unikał jego ciosów, czasem o włos. Sam nie zdołał wyprowadzić ataku.
Selena sformułowała czar i rzuciła w napastnika kulą ognia. Ubranie Wilhelma zajęło się płomieniem, ale nie zrobiło to żadnego wrażenia na stworze.
Riauk zdołał w końcu zaatakować. Ostrze długiego miecza o srebrzystej klindze minęło jednak głowę i zagłębiło się w ramieniu stwora. Jednak, gdy ręka Riauka cofnęła się, rana znikła i tylko na krawędziach rozcięcia w ubraniu pozostały plamy krwi.
Teraz zaatakował Wilhelm. Riauk nie zdążył sparować ciosu. Osłonił się lewą ręką. Przemienione w ostrze ramię napastnika wbiło się w ciało. Cięcie nie pozbawiło jednak Riauka dłoni. Ostrze zsunęło się po kości. Riauk zawył przeraźliwie.
Selena, nie mając lepszych pomysłów, raz jeszcze posłała w stronę Wilhelma kulę ognia. I tym razem ta nie zrobiła na nim wrażenia. Reszta stała jak skamieniała przypatrując się pojedynkowi.
Riauk odskoczył w bok. Krew ze zranionej ręki kapała na podłogę przy każdym ruchu. Spróbował raz jeszcze zadać cios z góry. Wilhelm wciąż był jednak szybszy.
Nagle coś z ogromną siłą uderzyło w mury gdzieś nad nimi. Ściany komnaty zatrzęsły się. Część książek pospadała z półek. Nowa sytuacja wyraźnie zdekoncentrowała Wilhelma. Riauk raz jeszcze spróbował zaatakować, lecz i tym razem jego miecz nie trafił w cel.
Gigantyczna łapa uzbrojona w pazury długie jak szable zdarła strop. Do środka posypały się cegły. Z półek spadły kolejne książki zrzucone nie tylko wstrząsem, a także porywem silnego wiatru. Przez dziurę w stropie wpakował się ogromy, pokryty zielonkawą łuską łeb. Mocne białe zęby zwarły się na pasie Wilhelma. Górna część wojownika znalazła się w paszczy potwora. Kiedy stwór uniósł głowę pozbawione reszty ciała nogi stały jeszcze przez chwilę na środku pomieszczenia. Na zewnątrz dało się słyszeć łopot potężnych skrzydeł.
- Co się tu do cholery wydarzyło? – spytał Baldwin.
- Nie wiem – odpowiedział Riauk i zakasłał. Zdążył już usunąć ranę z przedramienia. Jego ubranie pozostało jednak umazane krwią. Sporo jej stracił.
- Wszystko w porządku? – spytała Selena. – Może...?
- Daj spokój – rzucił gniewnie.
Wydawało się, że Selena chciała do niego podejść, ale jego reakcja sprawiła, że zatrzymała się w pół kroku.
- Ja to widzę tak. Tego waszego znajomka opętał demon – zawyrokowała Aneheg.
Wszyscy spojrzeli na nią zaskoczeni.
- Pewnie tak – zgodził się Riauk.
- Teraz zostaje problem, czy demon nie opętał też ciebie. W końcu tarzałeś się po podłodze i bełkotałeś.
- To był urok - rzuciła szybko Selena.
- Nie gadaj głupot. Ja to ja – stwierdził Riauk.
- Tak. Z Riaukiem wszystko jest w porządku – zapewnił Baldwin. – Nawet demon nie potrafiłby być takim bucem, jak on. Ale... Co zjadło Wilhelma, dlaczego i...?
- To był smok – powiedział Riauk puszczając mimo uszu uwagę Baldwina dotyczącą jego osoby. To nie była pora, żeby o czymś takim myśleć.
- Jak dotąd widzieliśmy dwa smoki i oba należały do imperatora – przypomniał Snarri.
- Czyżby ten też?
- To ma sens – zgodził się Riauk. – Ludzie mieszkający w tym zamku mogli działać pod wpływem demona. Wilhelm powiedział, że zdradziłem swojego pana. Tutejszy demon mógł uznać, że zerwałem pakt z imperatorem wdzierając się tutaj. Ale chyba on sam nie działał w zgodzie z wolą swojego władcy i dlatego ten przysłał nam na pomoc smoka.
- Nic nie zrozumiałam z twojej gadki, poza tym białowłosy, że masz jeszcze wyższe mniemanie o sobie, niż Baldwin – skwitowała jego przypuszczenia Aneheg.
- Wytłumaczę ci to potem – obiecał Baldwin. – Riauk może mieć rację, a to by znaczyło, że imperator się zgadza, żeby walczył z demonami, które krzywdzą ludzi.
- Ach, bo wy znowu o tym, że imperator to niby demon... - Nikt nie słuchał Aneheg, która zresztą też nigdy zbyt uważnie ich nie słuchała. Nie wierzyła w ani jedno słowo z tego, co Baldwin opowiadał jej o swoich wyczynach.
- Ale czy to naprawdę był Wilhelm? – Baldwin z żalem spojrzał na nogi leżące na środku pomieszczenia. Teraz otaczała je kałuża krwi. – Wtedy, gdy go uwolniliśmy z kuli? Mówiłeś kiedyś – zwrócił się do Riauka – że potrafisz dostrzec takie małe kamyczki, z których składają się istoty żywe. Potrafisz po nich rozpoznać, czy to Wilhelm? – W tej chwili Baldwin zupełnie nie pamiętał, że już raz o tym rozmawiali.
Riauk potrząsnął głową. Znowu zakasłał.
- Pewnie ktoś by umiał, ale ja nie. Dla mnie ciało, to ciało. Chodźmy i skończmy już z tym zamkiem.
- A on? – Baldwin wciąż patrzył na szczątki Wilhelma.
Riauk przypomniał sobie, że ludzie z Dominium oddawali część ciałom zmarłych, mimo to powiedział:
- To tylko nogi. Chodźmy już. – Na tych słowach głos mu się załamał. Odwrócił się i wyszedł.
Reszta bez przekonania ruszyła za nim.
Riauk otwierał wszystkie mijane drzwi i zaglądał do dziwnie umeblowanych pomieszczeń. Nie napotkali już jednak nikogo żywego. W zamku panowała zupełna cisza.
Dopiero, gdy z powrotem dotarli do schodów, usłyszeli cichy jęk. Na dole, w nienaturalnej pozycji, leżała niemłoda już kobieta. Być może spadła z góry próbując ucieczki. A biorąc pod uwagę obecność w jej domu intruzów i atak smoka miała powody, żeby uciekać.
W holu przy drzwiach wyjściowych zebrała się grupka istot o w miarę ludzkich kształtach. Wszystkie z nich miały też jednak zwierzęce części ciała, jak szpony zamiast palców rąk lub kopyta zamiast stóp, a niektóre też ogony i rogi. Nie wyszły na zewnątrz, ani nie udzieliły kobiecie pomocy. Z lękiem i niepewnością patrzyły na przybyszy znajdujących się na górze schodów.
Riauk podszedł do leżącej kobiety i ukucnął przy niej.
- Chciała pani uciec. Dlaczego?
Istoty stojące przy drzwiach spoglądały to na niego, to na rozciągnięte na podłodze holu ciała zabitych, podobnych sobie stworów.
Kobieta uniosła się na łokciu. Do niczego więcej nie była już zdolna. A jednak pozostała wyniosła i dumna.
- Każdy by uciekał, gdyby takie kreatury wdarły się do jego domu.
- Kreatury były już w zamku, gdy do niego weszliśmy – burknęła Aneheg za plecami Riauka.
- Co tu robiliście?
- Zaraz przyjdą żołnierze – syknęła kobieta.
- Chyba zbyt się was boją, żeby tu wejść – stwierdził Riauk. – Oni wiedzą, że jesteśmy w środku, a jednak jak dotąd nas nie ścigali. No więc, czekam na wyjaśnienia. Co tu robiliście?
- Sądzę, że byłoby rozsądnie odpowiedzieć. – Baldwin zbliżył się do Riauka. – Mamy koneksje na dworze imperatora. Zostaliśmy poszczuci wynikiem niezgodnych z prawem i moralnością eksperymentów.
- Nie wycieraj sobie ust imperatorem.
- Może on ma większe prawo o nim mówić, niż wy – zauważył Riauk, a że starsza pani nie zareagowała na jego słowa, lekko oparł się dłonią o jej nienaturalnie wykręconą nogę.
Kobieta zajęczała.
- Może teraz coś powiesz?
- Czym ty jesteś, żeby nas osądzać? – spytała z wyrzutem. – Czy ty sam nie eksperymentowałeś z zakazaną magią?
Riauk zacisnął szczęki i mocniej oparł się o nogę kobiety.
- Po co?
- Po co? – zdziwiła się. – Nie ma nic piękniejszego, niż władza nad życiem i śmiercią.
- I to wszystko?
- Nie udawaj świętoszka.
Znowu oparł się o nogę kobiety. Kiedy uniósł rękę, a ona przestała krzyczeć, zapytał:
- Robiliście to dla imperatora?
Kobieta spojrzała na niego zaskoczona.
- Co ty pleciesz? Co imperator może mieć z tym wspólnego? Zresztą, ponoć wy...
- A więc dlaczego? – przerwał jej.
- Z ciekawości. Żeby poznać ludzkie ograniczenia i może, żeby je przekroczyć.
- I tylko z tego powodu twoi przodkowie robili to tutaj od setek lat?
- Czy istnieje lepszy powód? – zdziwiła się kobieta. – Może też marzyli o sławie. Może o ulepszeniu świata. Ale to cele zbyt odległe, trudne do uchwycenia.
- I nie czujesz skruchy?
- Skruchy? – Zaśmiała się gorzko. – Może najwyżej żal, że jednak nie wszystkie ograniczenia jestem w stanie pokonać. A ty, dlaczego parałeś się złą magią? Przyznaj się w końcu. Możesz zwodzić swoich towarzyszy o zakutych łbach, ale nie mnie.
Riauk wyprostował się. Wyciągnął z pochwy miecz.
- Ja się taki urodziłem – wycedził przez zęby. Zaciśnięta na rękojeści miecza dłoń zadrgała.
- Magowi czegoś takiego nie wmówisz.
- I nie żal ci tych ludzi, których skrzywdziłaś?
- Nie – odparła. – Żal mi mnie samej, że tak przyszło mi skończyć.
- Niech więc będzie. To twój wybór. - Chlasnął mieczem na odlew odcinając kobiecie głowę.
Zgromadzone przy drzwiach stwory westchnęły cicho i przycisnęły się do siebie.
- Trzeba by to wszystko puścić z dymem – stwierdziła Aneheg.
- Jestem za – zgodził się Baldwin. – Ale mamy tu jak sądzę niewinne ofiary ich eksperymentów. Powinniśmy znaleźć im jakieś bezpieczne miejsca z dala od narwanych chłopów z kosami.
- Jesteś nadmiernie szlachetny.
Riauk spojrzał na stwory przy drzwiach.
- Pomagaliście jej? – spytał wskazując ciało kobiety końcem miecza.
- Musieliśmy – powiedział mężczyzna o nogach zakończonych końskimi kopytami. Wydawał się śmielszy od innych. – Byliśmy ich sługami.
- Ilu was jest?
- My tu. Ci mniej udani na podwórzu. Ich jest... wielu.
- Jak wielu?
- Więcej niż palców. – Mężczyzna spojrzał na swoje dłonie, a potem na zakończone kopytami nogi. – U tych co mają palce – dodał. – Ale jakby kto umiał liczyć, to pewnie by zliczył. I jest jeszcze taki w kuli, w podziemiach.
- On nie żyje – oznajmił Riauk bezbarwnym głosem. – Kilku z was zginęło, choć nie musiało. To nie powinno się zdarzyć... - urwał. Przez chwilę nie mógł wydobyć z siebie głosu.
W murach tego zamku cierpiała jego śmiertelna ciotka, którą znał tylko z opowieści. Tu stracił życie ojciec jej jeszcze wtedy nienarodzonego dziecka. Tu cierpiał, postradał zmysły i w końcu zginął Wilhelm. To był miły chłopak, prawy i wesoły. Gdzie teraz podziewały się jego wielkie tchórzliwe psy, Płomień i Iskra? Czy ich łapy przyszyto komuś, tworząc kolejne monstrum? I w końcu te zdeformowane istoty stojące przed nim. To wszystko nawet nie było częścią większego planu, a tylko skutkiem szaleństwa kilku osób.
- A ilu jest żołnierzy? – zmienił temat.
- Więcej, niż nas.
- Zapewne wszyscy już uciekli – z boku odezwał się niski, gardłowy głos. – Co roku kolejni porzucali pracę. A teraz, gdy odkryli, że jesteśmy tak słabi, że nie możemy powstrzymać garstki intruzów pustoszących nasz dom, zapewne uciekają, aż się za nimi kurzy.
Na środek holu wypełzł pozbawiony skorupy brązowy ślimak rozmiarów konia. Tam, gdzie powinien mieć głowę, unosił się ludzki korpus. Jednak i niby ludzka twarz, i ręce, były ciemnobrązowe i lśniące. Pozostawiał za sobą szeroki ślad lepkiego śluzu.
- Kim jesteś? – spytał Riauk postępując w stronę stwora.
Istoty przy drzwiach zbiły się ciaśniej w gromadę.
- To ja powinienem o to zapytać – stwierdził półczłowiek-półślimak. – Ale zupełnie mnie to nie interesuje. Nie chcę wiedzieć skąd się tu wzięliście, ani jaka magia oszpeciła ciebie sadysto, skory w wydawaniu wyroków.
- To nie tak – zaprotestował Baldwin.
- Nie pytałem jak jest. – Wielki ślimak nie słuchał. Zniecierpliwiony machnął ręką. – Chcę powiedzieć, że cieszę się, że tu przyszliście i że zaraz wszystko się skończy.
- Nic nie musi się kończyć. – Riauk potrząsnął głową. – W każdym razie najpierw możemy porozmawiać.
- I co mam wam powiedzieć? Nawet jeśli ja sam, swoimi rękami nikogo nie skrzywdziłem, czy zwalnia mnie to z winy? Nie powstrzymałem eksperymentów mojej żony, a potem i córki. Żona odziedziczyła ten zamek, książki i laboratoria po swoim ojcu. Na początku sama uznawała jego eksperymenty za niesmaczne. Ale potem spadłem na polowaniu z konia. Medycy mówili, że już nigdy nie zdołam się samodzielnie poruszyć. Magia może jednak więcej, niż medycyna. Moja żona uczyniła ze mnie to, czym jestem teraz. Wznowiła eksperymenty ojca. Liczyła, że kiedyś zdoła zrobić więcej dla mnie i innych podobnie poszkodowanych przez los. Cierpienie, które zadawała, miało służyć większemu dobru.
- Jeśli to była twoja żona, twierdziła coś nieco innego, niż ty. – Riauk wskazał bezgłowe ciało kobiety.
- Mówiły przez nią żal i gniew. W chwili takiej, jak ta, nie ma jej się co dziwić – zauważył ogromny ślimak. – Czy ciebie też nie poniósł gniew? Czy nie dlatego ją zabiłeś?
Riauk nie odpowiedział.
- A oni? – Wskazał głową istoty przy drzwiach. – Pytaliście ich, czy zgadzają się na to, co im zrobiliście?
- Oni? – zdziwił się gigantyczny ślimak. – To były dzieci z biednych, chłopskich rodzin. Umarłyby z głodu, gdybyśmy nie odkupili ich od rodziców.
- Myślisz, że wolno tak bawić się ludzkim życiem i śmiercią? – spytał Riauk.
- A czy ty nie robisz tego samego wywijając swoim mieczem?
Riauk milczał.
- Widzisz. Nie znasz odpowiedzi. – Przez brązową twarz przebiegł cień uśmiechu. – Ale nie kłopocz się zabijając mnie. Ja chcę umrzeć. Moja żona myliła się obdarzając mnie tym ciałem. Tak nie sposób żyć, dla mutantów nie ma miejsca w tym świecie. Dla takich jak ja, czy nawet ty, jest tylko upokorzenie i ból.
Riauk zacisnął szczęki i spuścił głowę. Pierwszego dnia tej wyprawy wydawało mu się, że jak dotąd, wszystko w życiu mu się udało. Teraz zaczął się zastanawiać, czy to jednak wielki ślimak nie miał racji. W tych murach nikt nie chciał wierzyć w jego słowa i to wcale nie dlatego, że występował w roli bandyty, a dlatego tylko, jak wyglądał.
- Moja żona lepiej by uczyniła, dobijając mnie, a nie próbując ratować – mówił dalej oślizgły stwór. – Wydaje się, że lepiej pełzać, niż nigdy się nie poruszyć. Ale nie do końca tak jest. Nawet ona czuła wstręt do ciała, którym mnie obdarzyła. Mimo to, przez lata czepiałem się życia i kibicowałem jej eksperymentom. Miałem nadzieję, że w końcu jej się uda, że mnie przemieni. Powinienem rozumieć, że to niemożliwe. Powinienem jej nienawidzić. Ale była moją żoną. W mojej głowie pozostała nią, nawet wtedy, gdy nie miała już odwagi mnie dotykać. Zawsze byłem słabym człowiekiem. Człowiekiem. – Wielki ślimak roześmiał się smutno. – A ty? Uważasz się za człowieka? – spytał.
Riauk stał bez ruchu. Nie potrafił mu odpowiedzieć.
- Powiedz, czy nie przyszedłeś nas wykończyć w akcie zemsty? Czyżbyś nie mógł już ukarać tych, którzy ciebie skrzywdzili, lub zwiedli na złą drogę? Widziałem jak wywijasz mieczem. Potrafisz to, czego ja nigdy nie potrafiłem. Jesteś zdolny mordować z zimną...
Głowa półczłowieka-półślimaka spadła na posadzkę z cichym mlaśnięciem, a chwilę potem jego ciało zwaliło się na bok.
- Za dużo gadał – stwierdził Baldwin chowając miecz do pochwy.
- Ja go powinienem zabić – powiedział Riauk cicho i zasłonił twarz dłonią.
- Ale nie potrafiłeś. A ja nie mam twoich skrupułów – rzucił Baldwin prawie swobodnie. Nie był w stanie wyliczyć ile razy Riauk mówił mu, żeby pochopnie nie wyciągał broni. Tak było choćby w jaskini, z której wyratowali Wilhelma i Bluszcza. Gdyby nie błyskawiczna interwencja białowłosego powyrzynaliby półludzi, którzy rozważali pożarcie swoich jeńców. Okazało się jednak, że da się z nimi pertraktować. Wtedy nikt nie zginął. Z trudem przełknął ślinę. Była gorzka.
- My chcemy żyć – oznajmił mężczyzna z kopytami. W jego głos wdarła się nerwowa nuta.
- Niczego wam nie zrobimy, jeśli i wy nie będziecie próbowali niczego nam zrobić – zapewnił Baldwin.
- O co chodziło z tymi oskarżeniami o złą magię? – spytała Aneheg. – Gęba białowłosego od razu wydawała mi się podejrzana, ale...
- Cięgle go o coś posądzają, właśnie przez to, jak wygląda – powiedziała Selena.
- Ale jeśli go nie wkurzysz, nie zrobi ci krzywdy – dodał Snarri. – Choć jeśli o ciebie chodzi, łatwo może do tego dojść.
Riauk odwrócił się ku istotom zebranym przy drzwiach.
- Pewnie zdajecie sobie sprawę, że nie możemy was stąd po prostu wypuścić – powiedział zdławionym głosem. – Życie istot takich, jak wy, jest w Dominium bardzo trudne. Znam jednak miejsce, gdzie będziecie mogli się osiedlić. Zanim powiem coś więcej, musimy zebrać waszych pozostałych towarzyszy. Musimy wyjść stąd i sprawdzić, czy żołnierze faktycznie uciekli...
- A może najpierw przeszukamy tutejszy księgozbiór – zaproponowała Selena. – Może jakieś książki stąd przydadzą się Rittrowi.
Spojrzeli po sobie. Wydarzenia tego dnia sprawiły, że zapomnieli o prawdziwym celu swojej podróży.
- Nie sądzę, żeby zła magia mogła posłużyć do dobrych celów – stwierdził Baldwin.
- Ani ja – poparł go Riauk.
- Może jemu zostawmy ocenę. Zapewne lepiej od nas zna się na tym, co robi.
- A mnie to wsi – skwitowała wypowiedź Seleny Aneheg. – Zanim puścimy to wszystko z dymem, wrócę tu poszukać kosztowności i zapewne i tak wyjdę na swoje.
Riauk zamknął oczy i znieruchomiał. Chwilę tak trwał. Potem podszedł do stworów przy drzwiach.
- Ja wyjdę pierwszy – oznajmił.
- Ale was panie żołnierze mogą chcieć zabić, jeśli jeszcze tam są – zaprotestował mężczyzna o końskich nogach.
- Mimo wszystko. Nie chcę, żeby przez pomyłkę zabili kogoś z was. I tak było za dużo ofiar.
- Będę rzygać – ostrzegła Aneheg.
- Jesteś w ciąży? – Spytał Snarri kpiąco. – Czyżby Baldwin cię przeleciał?
Riauk przesunął zasuwy, pchnął drzwi i wyszedł na dziedziniec. Za nim Baldwin, Selena, Anaheg i Snarri. Brama wjazdowa stała szeroko otwarta. Stajnie też. Na dziedzińcu pozostały zakutane w szmaty, nieszczęsne stwory o nie w pełni ludzkich kształtach.
Nagle coś świsnęło. Riauk zwarł dłonie na sterczącym mu z brzucha promieniu strzały.
- A jednak... - Z ust pociekła mu krew.
Chwilę później łucznik z przeciągłym krzykiem runął z murów. Jego ubranie płonęło. Było to dziełem Seleny. Przez tłum okutanych w szmaty stworów przeszedł pomruk zdziwienia. Który powtórzył się, gdy grat strzały tkwiącej w ciele Riauka upadł na ziemię za nim. Mężczyzna wyciągnął sobie promień z brzucha. Z rany nie trysnęła jednak krew.
- Jesteś magiem, a tak nie potrafisz. – Aneheg dźgnęła Selenę łokciem pod żebro.
- Bo to nie magia – odparła Selena.
- A co?
- Moc – powiedziała Selena. – On jest czymś nieco więcej, niż my. – Dodała po chwili namysłu.
- Posłuchajcie – powiedział Riauk, kierując słowa do okutanych w szmaty istot. – Zabiliśmy panów tego zamku. Robili rzeczy, których nikt nigdy nie powinien robić. – Stwory przyglądały mu się z podziwem. Widziały zniszczoną strzałę, która jeszcze przed chwilą sterczała z jego brzucha, a którą teraz trzymał w dłoni. Widziały krew na jego ubraniu i wiedziały, że przynajmniej częściowo była to jego własna krew. Teraz jednak stał wyprostowany, tak, jakby nic mu nie było. Musiał być bardzo silny. Albo wręcz niezniszczalny. Tak go oceniły. – Nie możemy was jednak stąd wypuścić. Nigdzie w Dominium nie znajdziecie bowiem schronienia. Na wsiach, nikt nie będzie was pytał, co złego was spotkało. Zobaczą w was potwory, a nie ludzi, którymi jesteście. – Przez tłum przeszedł szmer aplauzu. – Ale zmam miejsce, gdzie będziecie mogli żyć spokojnie i bezpiecznie. Gdzie będziecie mogli zbudować dla siebie domy. Za chwilę przybędą tu dwie osoby, mężczyzna i kobieta. On jest taki, jak wy, choć na pozór wygląda zwyczajnie. Możecie mu w pełni zaufać. Pokaże wam, gdzie możecie się osiedlić i wszystko wytłumaczy. Kobieta potrafi różne rzeczy, pewnie uznacie je za cuda. Ona przeniesie was w przestrzeni. Nie bójcie się. Nie stanie się wam krzywda, choć niektórym może się zrobić niedobrze.
I faktycznie, tak jak powiedział, w chwilę później na dziedzińcu zjawili się z nikąd mężczyzna i kobieta. On wyglądał poczciwie, gruby i lekko łysiejący. Ona za to wyraźnie nie pasowała do miejsca, w którym się znalazła. Była piękna, a długie, jasne włosy nosiła rozpuszczone. Miała na sobie elegancką i zapewne nie tanią błękitną sukienkę, taką, na jakie mogą pozwolić sobie tylko bardzo zamożne mieszczanki.
- To jesteśmy, jak chciałeś – powiedziała do Riauka.
- Przedstawisz nas sobie? – spytał szeptem Baldwin.
- To Mistral, Wojowniczka Nocy. – Riauk wskazał kobietę. – A to... nasz karczmarz. – Prezentacja łysiejącego mężczyzny wypadła dość dziwnie. – A tu, ze mną Baldwin, Selena, Snarri i Aneheg.
- Baldwin? – Kobieta uśmiechnęła się czarująco. – Czy to ty próbowałeś ustrzelić smoka z miniaturowej kuszy i śpiewasz niedźwiedziom? Ponoć nikt inny nie ma tak brawurowych pomysłów.
- Zazwyczaj działają. – Baldwin posłał kobiecie niewinny, lekko zakłopotany uśmiech. – A czasami rozgniewany Riauk wyciąga mnie z opresji.
- On chyba ma coś w sobie, że wszyscy lubią go denerwować. – Kobieta roześmiała się. – Ale sam też bardzo stara się podpadać – dodała. – Właśnie, wiesz Riauku, że córka szefa będzie na ciebie wściekła, że z nią z tego nie uzgodniłeś.
- Jakoś to przeżyję – wzruszył ramionami. – Czy wyobrażasz sobie, że teraz byśmy się tu rozsiedli i pertraktowali?
- W sumie tak – uśmiechnęła się Mistral. – Ale wiem, to nie w twoim stylu. – Odwróciła się twarzą w stronę dziedzińca - Proszę, ustawcie się tak, żebym was widziała – zwróciła się do pozawijanych w szmaty stworzeń. – Dopilnuj tego – poleciła łysiejącemu mężczyźnie.
Stwory z zamku wmieszały się w tłum pobratymców. Pomagały podnosić się z ziemi tym, którzy mieli z tym problem lub nie wierzyli, że ich los naprawę się odmieni.
- Będzie dobrze – zapewniał na prawo i lewo mężczyzna o końskich nogach.
Karczmarz ustawiał ich tak, żeby wszyscy byli widoczni, z miejsca, gdzie stała Mistral.
- A może ja też mógłbym jakoś pomóc? – spytał Baldwin.
- Nie. – Potrząsnęła głową Wojowniczka Nocy. Potem spojrzała na Riauka. Ściągnęła brwi. - Źle wyglądasz – stwierdziła.
- Jak się umyję, będzie lepiej.
- Nie sądzę. Nadal upierasz się, że nie wracasz ze mną?
- Tak.
- Twoja sprawa. – Wzruszyła ramionami.
- Tu jest poważnie ranny – zakomunikował karczmarz. Znajdujący się koło niego stwór z trudem utrzymywał się na nogach, mimo pomocy towarzysza o pokaźnych, szpiczastych, różowych uszach. Rękaw płaszcza miał nasiąknięty krwią.
- Już się robi – rzuciła od niechcenia.
- To cud. – Stwór oglądał swoją do niedawna złamaną rękę.
- Nie, to nie cud – zapewnił go karczmarz i przyjacielsko poklepał po plecach.
Mistral znowu spojrzała na Riauka. Nie zwracała uwagi na okrzyki podziwu wznoszone pod jej adresem.
- Naprawdę jest z tobą źle – zawyrokowała. – Ale to oczywiście twoja sprawa.
- Nie mów Teenie...
- Nie muszę.
Spojrzała na istoty ustawione na dziedzińcu.
- Wspaniale – uznała. – Niczego się nie bójcie, ruszacie do waszego nowego domu – powiedziała, po czym wszyscy znikli.
- O w mordę – wyrwało się Aneheg.
- Swoją drogą, to miło, że opowiadasz w domu o towarzyszach ze szlaku – powiedział Baldwin. – Ale czemu nie chciałeś z nią wracać?
- Potrafię sam – burknął Riauk w odpowiedzi. – Mam tu konia – dodał. Zakasłał. Zachwiał się. Żeby nie upaść przytrzymał się ramienia Baldwina.
- No i nie powinienem pokazywać się w domu w tym stanie.
- Więc to nie była twoja żona? – zrozumiał Baldwin.
- Nie. Ona nie byłaby taka spokojna. Naszykujcie się do podłożenia ognia – nakazał, a sam ruszył w stronę otwartych drzwi stajni.
- A ty dokąd?! – krzyknął za nim Baldwin.
- Sprawdzić, czy żołnierze uciekając nie zostawili tu przypadkiem konia Wilhelma. W co wątpię! – odkrzyknął.
Skończyłem to, czego ty nie skończyłeś – przekazał ojcu w myślomowie.
I jesteś zadowolony?
Nie. Ale zrobiłem to, co trzeba było zrobić.
Mery nie odpowiedział.
Baldwin dorzucił drzew do ognia. Była jego kolej, żeby stać na warcie i pilnować ogniska. Spojrzał na spętane konie. Drzemały co jakiś czas przestępując z nogi na nogę. Nie było wśród nich Rosochatego. Potem spojrzał na pogrążonych we śnie towarzyszy. Snarri, Selena i Aneheg wydawali się spać zupełnie spokojnie. Plecy Riauka drżały. Białowłosy nie powiedział, czy zamierza zostać z nimi na dłużej. Oznajmił tylko, że musi się wyspać i że nie weźmie żadnej warty. Może rano planował wrócić do domu. Może. Co działo się z nim teraz? Noc była ciepła, a on leżał przy ogniu otulony płaszczem i kocem. Ale może marzł. Był w końcu bardzo chudy. Może też źle się czuł. Dla żadnego z nich to nie był łatwy dzień. A może... Tę myśl Baldwin od razu odrzucił. Byli mężczyznami. O niektórych rzeczach nie przystawało myśleć, a tym bardziej ich robić. Nie podszedł do Riauka. Nie sprawdził, co się z nim działo. Co by to nie było, nie był mu w stanie pomóc. Owinął się szczelnie własnym kocem i usiadł na ziemi. Zapatrzył się w płomienie.
19.10.2012 – Warszawa
C.D.N.