Copyright ©   Kejti - Katarzyna Kwiecińska
Powoli zapadał zmierzch. Niebo wciąż jeszcze nie pociemniało, choć ogromne, czerwone słońce już jakiś czas temu skryło się za horyzontem. Riauk mógł odsłonić twarz i odrzucić z głowy kaptur. Patrzył w niebo, na ciemniejące krwawe smugi tuż nad Pustkowiem. Milczał. Słowa nie były potrzebne. Siedział z wyciągniętymi przed siebie nogami na ławce przed chatą, odpoczywając po dniu pracy. Przed sobą miał niezmierzone ziemie porośnięte wysokimi, suchymi trawami, za sobą - ogromną, tętniącą życiem wioskę, jego wioskę, a obok siebie - Teenę, równie cichą i spokojną, jak on. Codzienne obowiązki wypełniały ich życie i nadawały mu sens. Słońce wschodziło i zachodziło. Ziemia rodziła zborze. Wszystko szło dobrze. Wszystko się układało. Wszystko? Czy aby na pewno?
- Martwię się o Oiolose – powiedział nagle.
- Dlaczego? – zdziwiła się Teena, zaskoczona tak treścią jego słów, jak i tym, że w ogóle się odezwał, burząc otaczającą ich ciszę.
- Jego nic nie cieszy. Nic go też nie interesuje.
- Nie przesadzasz? – Teena przyjrzała mu się badawczo.
- Nie. – Riauk pokręcił głową. – Oiolose pracuje w gospodarstwie. Uczę go posługiwania się mocą, ale odnoszę wrażenie, że wszystko to w ogóle go nie obchodzi. On o nic nie pyta. Nigdy się nie uśmiecha. Nie wiem też, czy ma jakieś marzenia, czy czegoś naprawdę chce.
- Czy nie jest jeszcze za młody na jakieś konkretne marzenia? – Teena miała wątpliwości. - Ja nie wiedziałam, czego chce i dokąd zmierzam, dopóki nie spotkałam ciebie.
- Nie chodzi mi o coś tak wielkiego, jak zrozumienie o co chodzi w życiu – zaprotestował Riauk. – Ale każdy czegoś chce. Każdy ma jakieś małe przyjemności.
- A ty, czego chciałeś mając czternaście lat?
- Ja... - zawahał się. Pomyślał, że wtedy dowiedział się, że jest chory i musiał nauczyć się zmagać ze swoją chorobą. – Chciałem polować na demony i mieć pięknego ogiera.
Teena parsknęła śmiechem.
- No co, nie śmiej się – oburzył się Riauk. – Dlaczego tak cię śmieszą moje marzenia?
- Nie, właściwie twoje marzenia były całkiem w porządku. – Teena nadal się śmiała. – Zwłaszcza, że ci się spełniły.
- Nie powinnaś ze mnie żartować, kiedy próbuje porozmawiać z tobą na poważny temat. – Udawał urażonego, a może nawet czuł się urażony. Teena nigdy nie była tego pewna, nawet gdy czytała mu w myślach. Riauka bardzo łatwo było zranić, a czasem czuł się zraniony z zupełnie absurdalnych powodów.
- W porządku – przyznała. – Może masz rację. Nie miałam tak ambitnych marzeń, jak ty – znowu parsknęła. – Ale jazda na konna i przebywanie z końmi zawsze sprawiały mi przyjemność. Oiolose jednak naprawdę wciąż jest bardzo młody. Dajmy mu czas. Może jeszcze znajdzie na świecie miejsca dla siebie.
Był środek nocy. Zakładano, że potańcówki będą kończyć się wraz z zapadnięciem ciemności, ale z reguły przeciągały się aż do pory, gdy czarne niebo zaczynało jaśnieć tysiącami gwiazd. Riauk i Teena zatrzymali się przy ścianie chaty. On szybko pocałował ją w usta, a potem przerzucił się na całowanie zagłębienia pomiędzy szyją, a ramieniem. Tak było wygodniej. Miejsce to znajdowało się na dogodniejszej wysokości.
- Choć do stodoły, głupku – rzuciła Teena. – Przez te twoje włosy widać nas z daleka.
Faktycznie, biały kucyk Riauka odbijał blade światło księżyca, jaśniejąc w mroku.
Pierwszą zabawę zorganizowano, by uczcić zakończenie budowy wioski. Riauk był wtedy w Dominium.
Potem potańcówki stały się zwyczajem i wieśniacy, niezależnie od swojego gatunku, urządzali zabawę po każdej pełni. Z początku Riauk i Teena na nich nie bywali. Żadne z nich nie umiało tańczyć. Żadne nie miało okazji się tego nauczyć.
W końcu córka szefa złożyła im wizytę.
- Nie powinniście opuszczać zabaw, w których bierze udział cała wieś – powiedziała po kurtuazyjnym wstępie, gdy przez chwilę mówili o pogodzie i plonach, a Teena zaczęła gotować kawę. – Taniec jest świetnym sposobem na integrację. Dla nieludzkich mieszkańców naszej wioski integracja jest szczególnie ważna. W tym więc dla was. Śmiertelni muszą się do was przyzwyczaić. Nie mogą się bać.
Nie byli zadowoleni, ale po zastanowieniu, musieli przyznać córce szefa rację. Obiecali więc, że następnym razem przyjdą.
Spełnienie danej obietnicy nie był jednak proste. I to wcale nie wątpliwości, czy mogą zostawić dzieci same wieczorem w domu, stanowiły najważniejszy problem. Teena nie miała żadnej spódnicy, nie miała też sukienki, poza tymi, które nosiła w ciąży. Te były jednak uszyte z jednobarwnego płótna i swoim kształtem przypominały worki.
Róża, żona karczmarza, pomogła jej przerobić na siebie bluzkę, kamizelkę i spódnicę ze swojej garderoby. Wszystkie rzeczy Róży były na Teenę za szerokie i za krótkie. Choć obie pracowały naprawdę ciężko nad przeróbkami, efekt końcowy nie był najlepszy. Teena wyglądała w spódnicy dość rozpaczliwie. Riauk nie śmiał się jednak z niej. Zbyt był przejęty własnym wyglądem. Założył białą koszulę z haftami wokół dekoltu i wąskie, beżowe, płócienne spodnie ozdobione skórzanymi naszyciami przy kieszeniach. Były to rzeczy, które niegdyś należały do syna karczmarza. Róża miała łzy w oczach, kiedy mu je dawała.
- Nie można ciągle żyć przeszłością – powiedziała jednak.
Długo przyglądał się swojemu odbiciu w lustrze. W jasnym ubraniu wydawał się sobie jeszcze bledszy, a przez to brzydszy.
- Jestem potworem – powiedział.
- Wszyscy mężczyźni są – rzuciła Teena nie do końca rejestrując znaczenie jego słów. – Jak można wymagać od kobiet, żeby nosiły spódnice? - Pasiasty materiał plątał się jej między nogami.
Riauk nie odezwał się. To uświadomiło Teenie, że go zraniła.
- Nie przesadzaj – powiedziała łagodnie. – Z tymi kwiatkami pod szyją wyglądasz jak jakiś książę.
- Poniekąd chyba można tak mnie nazywać – burknął.
Na początku wydawało się, że potańcówki będą dla nich koszmarem. Okazało się, że nie było jednak tak źle. Riauk szybko odkrył, że taniec niewiele różni się od szermierki, także wymagał zwinności i precyzji. Poza tym, oczyszczał myśli i... po prostu był bardzo przyjemny.
Śmiertelne dziewczęta chętnie z nim tańczyły. Żadna nie wiedziała, jak naprawdę był potężny. Wiedziały jednak, że tym co potrafi, przewyższa każdego z ludzi. To, że mogły choć na chwilę dotknąć nieśmiertelnego, robiło na nich wrażenie. Wszystkie zgadzały się, że był brzydki, ale to też w jakiś sposób je podniecało.
Teena nie miała takiego wzięcia jako partnerka do tańca. Była zbyt wysoka i za mało zgrabna. Na dodatek, starsze kobiety często zwracały jej uwagę, że zachowuje się nieprzyzwoicie. Uważały, że jako żona i matka nie powinna nosić rozpuszczonych włosów. Teena nie zamierzała im jednak ulec. Z włosami zaplecionymi w warkocz czuła się związana. Jakby się czuła z włosami upiętymi wokół głowy, wolała nawet nie sprawdzać.
Kiedy Riauk sprowadził z Dominium ofiary eksperymentów Thalbotów, sam im tłumaczył, że wieczorne tańce, to ważna sprawa i że nie powinni ich opuszczać. Wyciągał też na parkiet kobiety z ogonami i kudłatymi uszami. I bynajmniej nie robił tego dlatego, że córka szefa tak mu kazała. W sumie, po tym, jak przyjął od niej reprymendę, już więcej o nich nie rozmawiali.
- To nie jest twoja wioska i nie możesz ściągać tu wszystkich dziwadeł z Dominium – usłyszał od niej.
- Nie jest też twoja – odpowiedział hardo. Zbyt wierzył w słuszność swojej decyzji. – Opiekujesz się tutejszymi ludźmi, a nie władasz nimi. Na ziemi Pustkowia nikt nie musi prosić o pozwolenie na osiedlenie i my też nie możemy wprowadzać takiego prawa.
Córka szefa zgrzytnęła zębami.
- My dwoje też jesteśmy dziwadłami. Nie jesteśmy jak wszyscy i nie możemy postępować, jak wszyscy. Powinniśmy otoczyć opieką każde inne dziwadło, jeśli jesteśmy do tego zdolni.
Córka szefa nie znalazła odpowiedzi. Ale już nigdy więcej nie protestowała. A on jeszcze dwukrotnie sprowadził kogoś ze swoich wypraw do Dominium.
Mistral i Tika także regularnie zjawiały się na tańcach, choć rzadko gościły na parkiecie. Zdarzało się jednak, że tańczyły ze sobą. Młodym mężczyzną stanowczo brakowało śmiałości dziewcząt, żeby poprosić którąś z nich. Zresztą, poważne i wyniosłe zawsze wydawały się bardziej obce, niż biały wojownik i jego rodzina. Nikt też w sumie nie rozumiał, nawet córka szefa, czemu z nimi zostały. Zbudowały sobie jednak mały domek prawie w samym środku wioski. Obecnie mieszkała tam z nimi także nieco dzika dziewczynka, sierota z Dominium, która potrafiła spojrzeniem rozpalać ogień.
Choć w czasie zabaw Riauk był rozchwytywany, najbardziej jednak lubił tańczyć z Teeną. A ona widząc uśmiech na jego twarzy, zapominała o wszystkich złośliwych uwagach, jakie słyszała pod swoim adresem. Riauk tak rzadka się uśmiechał, że każda taka chwila miała ogromne znaczenie.
Po zabawach, tak jak tej nocy, często lądowali w stodole, by tam kochać się na sianie. Ich seks był zawsze bardzo gwałtowny. Żadne z nich nie miało pojęcia o romantycznej grze wstępnej. Ale i tak było lepiej, niż na początku. Ich pierwsze zbliżenia przypominały bitwę. Przy czym mogło się wydawać, że Riauka wcale nie interesowała Teena, a sam fakt, czy uda mu się sprawdzić, jako mężczyźnie. Był brutalny. W ten sposób chciał zamaskować swoją słabość. To była już jednak przeszłość. Przed Teeną nie musiał udawać, nie musiał się też niczego wstydzić. Wiedział o tym, a jednak to wciąż nie było dla niego łatwe. Ciągle rozstrajały go psychicznie chwile, gdy źle się czuł i nie był w stanie wypełnić swoich obowiązków.
Czasami jednak było dobre, tak jak tej nocy. Tarzali się po sianie, zmagając się ze sobą w udawanych zapasach. W końcu Teena przygwoździła Riauk do ziemi. Trzymała go za nadgarstki klęcząc z jedną nogą po jego lewej stronie, a drugą po prawej. Była od niego silniejsza i oboje o tym wiedzieli, ale to nie zawsze miało znaczenie. Ciało Riauk nagle wymknęło się z pod niej. Objął ją nogami w pasie i pchnął na bok. W chwilę później siedział jej już na brzuchu. Był zdyszany, ale śmiał się.
- To co, pozbędziemy się tej beznadziejnej spódnicy? – zapytał.
- Tylko żadnych dzieci – upomniała go.
- Od dziewięciu lat nie mamy nowych. – Już dawno postanowili, że sześcioro w zupełności wystarczy.
Na sianie złączyli się w jedną istotę szukając spełnienia. To miało być piękne zakończenie długiego, dobrego dnia. Stało się jednak inaczej. Riauk zsunął się nagle z Teeny i skulił. Jego ciałem wstrząsnął dreszcz.
- Co się stało? – Teena przekręciła się na bok i uniosła na łokciu. Spojrzała na niego z przestrachem. Riauk przez chwilę nie odpowiadał. Leżał z zamkniętymi oczami.
- Nie wiem – powiedział w końcu słabo. – Poczułem strach Kita. Wyobrażasz sobie, żeby Kit mógł się czegoś bać? Musiało stać się coś strasznego. Próbowałem się z nim potem skontaktować, ale nie odnalazłem jego umysłu.
- Chyba nie zginął?
- Nie on. – Riauk podniósł się i zaczął szukać fragmentów swojej garderoby. – Mam nadzieję.
Teena też się podniosła.
Coś zaszeleściło w krzakach. Zimnokrwisty Maciek wzdrygnął się i nadstawił uszu wykręcając głowę w lewo na tyle, na ile pozwoliło mu chomąto. Zaciekawiony Riauk także spojrzał w tamtą stronę. W zaroślach, na skraju drogi, kryły się dwie postaci. Kolor ich włosów w żaden sposób nie chciał jednak stopić się ze spłowiałą zielenią liści. Jedną z głów porastały bowiem włosy złote, jak dojrzałe zborze, a drugą zupełnie białe. To byli Sasanka i Oiolose. Zapewne całowali się w tych krzakach. A może nawet robili coś więcej. Riauk uśmiechnął się sam do siebie. Chyba nie musiał się martwić o syna. Może nie interesowała go ani szermierka, ani rolnictwo, ani nawet wiedza Wojowniczek Nocy, ale skoro interesowały go dziewczęta, nie było z nim aż tak źle. Nie wszyscy w końcu musieli być dobrze wykształceni i wytrenowani. Wystarczyło, że byli szczęśliwi.
Teraz mógł spokojnie zająć się orką. Lekkość, jaką czuł w sercu, ułatwiła mu wytrzymanie całego dnia na polu z koniem, pod grzejącym niemiłosiernie słońcem. Zawsze szczelnie ubrany, bardzo się pocił i nie znosił tego. Niestety nic nie mógł na to poradzić.
No i gdyby tylko udało mu się dowiedzieć, co działo się z Kitem. Znowu poczuł ukucie pod sercem.
Imperator leżał wyciągnięty na plecach na szerokim łożu w swojej sypialni. Podłożył ręce pod głowę. Przeszukiwał umysłem przestrzeń. Lustrował w ten sposób swoje rozległe ziemie. Nic nie mogło ujść jego uwadze. Nic znaczącego. Gdzieś w głębi Dominium zmagały się z sobą Wojowniczki Nocy. Nigdy nie zwracał na nie uwagi. Te piękne, dumne i szalone kobiety walczyły co prawda z demonami, ale nie przyjmował się tym. Demony nocy, w porównaniu z nim i jego podkomendnymi, to była zupełnie inna liga. Żadna z Wojowniczek Nocy nie była w stanie zagrozić jego władzy. Teraz jednak, gdy walczyły między sobą, mogły wyrządzić spore szkody na jego ziemiach, a tego przecież nie chciał.
Spróbował skupić na nich uwagę, jednak nagłe ukucie strachu rozproszyło go. Czyj to był strach? Na pewno nie jego. Dla niego już od dawna było to zapomniane uczucie. Dlaczego więc go poczuł? Podążył za nim i natrafił na skołatany umysł Białego Płomienia.
Pięć lat, jakie minęło od dnia, gdy białoskóry głupiec próbował z nim walczyć, było dla niego mgnieniem. Zdążył już jednak przestać myśleć o Białym Płomieniu, choć przez moment sądził, że ten będzie miał znaczący wpływ na jego życie. Po ich starciu biały wojownik nie mieszał się więcej do jego spraw i tak było dobrze. Owszem, regularnie pojawiał się w Dominium. Jego poczynania nie miały już większego znaczenia, choć można było je nawet zakwalifikować jako użyteczne. Cieszyły imperatora. A potem Biały Płomień się wycofał. Od dwóch lat nie było go w granicach jego państwa. Nie było go tam i teraz. Dlaczego więc czuł jego strach? Dlaczego wciąż zachował połączenie z jego umysłem? Widocznie jego podświadomość wiedziała o czymś, o czym nie wiedział umysł, który skreślił Białego Płomienia.
Czego jednak ten głupiec się bał? Imperator skupił się na tym uczuciu i zrozumiał, że strach, który poczuł, nie był także strachem samego białego wojownika, a zwielokrotnionym strachem jakiegoś wcale nie najsłabszego demona. Czego mógł bać się demon?
Imperator poprzez umysł Białego Płomienia spróbował odnaleźć tego, który czuł strach, ale nie zdołał. A przecież dla niego nie było rzeczy niemożliwych. Ktoś blokował jego myśli. To było dla niego zupełnie nowe doświadczenie. Spróbował przełamać tę blokadę, choć jeszcze nigdy czegoś takiego nie musiał robić.
- Zostaw to – usłyszał nagle ostry i dziwnie znajomy głos.
Uniósł się na łokciu. W jego komnacie pojawiło się dwóch jasnowłosych mężczyzn. Każdy z nich wyglądał dokładnie tak, jak on sam.
- Kim jesteście? – spytał zakłopotany. Zakłopotanie chyba zdarzyło mu się po raz pierwszy. Usiadł. Spuścił nogi na podłogę. Pochylił się w przód. Wsunął złożone dłonie między kolana. Wyprostował się dopiero po chwili. Uświadomił sobie, że nie mógł przecież siedzieć jak ktoś słaby i niepewny.
- Jesteśmy tobą – odparł jeden z przybyszów. Stał w swobodnej pozie przy oknie i zerkał na niego tylko lewym okiem. Prawym podziwiał widok na miasto rozpościerający się z jego sypialni. – Jesteśmy tobą skądinąd. Przyszliśmy cię ostrzec. Nie dociekaj, co się tu dzieje, jeśli chcesz pożyć trochę dłużej.
- Próbujecie mnie straszyć?! – podniósł głos. – Nie ma potężniejszych ode mnie istot.
- Dwóch ciebie, zapewne jest potężniejszych, niż ty sam – powiedział drugi z mężczyzn ze śmiechem. Imperator w duchy przyznał mu rację. – Posłuchaj nas uważnie. Ten świat niedługo przestanie istnieć, a ty oczywiście wraz z nim. Jak już słyszałeś, nie próbuj dociekać, co się tu dzieje. Nie kontaktuj się z nikim. Jeśli to zrobisz, zginiesz wcześniej.
Po tych słowach obaj znikli.
Imperatorowi po plecach przeszedł dreszcz. Teraz on także się bał, przypominając sobie, że strach to przerażające, paraliżujące uczucie. Pomyślał nawet, że to wręcz niewiarygodne, by tak kruche istoty, jak ten białowłosy głupiec, występowały przeciwko demonom. Przecież im wciąż musiał towarzyszyć strach. A śmiertelnicy? Ci musieli bać się jeszcze bardziej. A przecież nawet im czasem udawało się pokonać jakiegoś podrzędnego demona. Coś musiało tkwić w tych słabych istotach, coś czego nie rozumiał.
Dlaczego jednak myślał o ludziach, a nie o tym, co go spotkało? Wiedział, że musi coś zrobić. Nie mógł jednak zrobić nic, nawet dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi. Nie mógł badać umysłem przestrzeni. Nie mógł skontaktować się z nikim w myślomowie, bo wtedy zapewne jego myśli zostałyby przechwycone. Musiał więc zwrócić się o pomoc do istot słabszych od siebie i liczyć, że tkwiąca w nich tajemnicza siła ocali i jego. Potrzebował tylko odpowiedniego posłańca.
Wstał i podszedł do biurka.
Oiolose wszedł gwałtownie do chaty. Drzwi za nim trzasnęły. Doskonale wiedział, że w izbie nie ma nikogo poza czyszczącym uprząż ojcem, ale to z nim właśnie chciał rozmawiać.
- Chcę jechać do Jedynego Miasta – oznajmił prosto z mostu.
Zaskoczony Riauk uniósł głowę znad swojej pracy.
- Po co? – zapytał.
- Chcę się uczyć na bibliotekarza. Zawsze interesowała mnie historia.
Historia? O tym Riauk chyba nigdy nie pomyślał. Faktycznie, chłopak już dawno opanował sztukę pisania i czytania. Spędzał także każdy wieczór na pisaniu pamiętnika. Dlaczego jednak, skoro interesowała go przeszłość, nigdy nie prosił o opowieści o przodkach? Coś w tym wszystkim było nie tak.
- W porządku – zgodził się. – Skończymy zasiewy i pomyślimy o wyprawie do miasta.
- Nie – zaprotestował chłopak. – Wezmę Kluskę i pojadę tam sam. Pojadę tam jutro.
- Dlaczego tak się śpieszysz? Książki ci nie uciekną.
Zagryzł wargi. Chłopak rzucił na boki głową.
- Ty nie chcesz, żebym był uczonym – wyrzucił z siebie zupełnie bez sensu. – Chcesz żebym tu został. Liczysz, że mnie do tego przekonasz. Ale ja nie zostanę. Tu nie ma dla mnie zajęcia. Nie będę wojownikiem. Nie chcę zabijać. Już raz zabiłem. To mi wystarczy. Nie chcę też być rolnikiem. – Chłopak nakręcał się. – Słońce pali moją skórę. Nie chcę tego. Nie chcę tak się męczyć.
- Ja jakoś pracuję w polu i się nie skarżę – zauważył Riauk. Przez moment nie myślał o uczuciach syna, ani o tym, o co chłopakowi tak naprawdę chodzi. Myślał tylko o tym, ile trudu kosztuje go chodzenie za pługiem i broną. Nigdy jednak nie wyrzekał na swój los. Było, jak było. To co robił, było potrzebne.
- Ty masz dla kogo pracować! – Oiolose prawie krzyczał. – Masz matkę. A ja? Dla kogo mam tak cierpieć?
- Jesteś młody. – Riauk opanował złość. Jego głos znów był spokojny. – Spotkasz jeszcze dziewczynę, którą pokochasz. Będziesz miał wtedy dla kogo pracować. A co z Sasanką? – przypomniał sobie nagle. – Czy ona ci się nie podoba?
- Nie. Nie podoba mi się. – Głos Oiolose brzmiał histerycznie, jakby chłopak miał się zaraz rozpłakać. – I te frazesy, którymi mnie karmicie. Jestem młody. Mam czas. Znajdę dziewczynę. Znajdę sens życia. Ale to są bzdury. Jestem inny niż wszyscy. A na dodatek jestem chory. Mogliście z matką pomyśleć, zanim mnie spłodziliście. Mogliście nie skazywać mnie na to podłe życie. Byliście zbyt próżni, czy zbyt głupi, że wam nie wyszedłem?
Riauk gwałtownie odłożył uprząż na ławę. Wstał i podszedł do Oiolose. Chwycił go za ramiona i potrząsnął nim, choć chłopak był już prawie jego wzrostu.
- Zastanów się, co mówisz – warknął. – Obraziłeś mnie i swoją matkę.
Wyszedł trzaskając drzwiami. Przed domem zatrzymał się jednak. Dokąd miał pójść? Miał objąć za szyję swojego konia i się rozpłakać? A może miał pójść poskarżyć się Teenie? Co mógłby jej jednak powiedzieć? Że nie umie rozmawiać ze swoim najstarszym synem? A przecież rozumiał uczucia Oiolose i kochał go.
Pamiętał, że bardzo długo dyskutowali z Teeną, zanim zdecydowali się na dzieci. Wiedział, że mogą odziedziczyć jego chorobę. Chciał jednak dać Wojowniczkom Nocy nieśmiertelnych mężczyzn. Teena też tego chciała. W końcu to dopiero związek z nim, wskazał jej właściwą drogę. Nie. Teena po prostu chciała zostać matką, ale nie chciała płodzić kolejnych Wojowniczek Nocy, samotnych, niezdolnych do poznania sennych wizji i zaznania chwili wytchnienia we śnie. Zresztą, oboje doskonale znali samotność. Stwierdzenie, że jego dzieci mogą zmienić świat, brzmiało znacznie lepiej, niż ckliwe banały, że po prostu chciał mieć prawdziwą rodzinę, czuć miłość, której zawsze mu brakowało. Riauk sądził, że skoro urodził się obdarzony mocą, to być może istnieje szansa, by miał zdrowego syna. Był przecież taki, jak Wojowniczki Nocy.
Za pierwszym razem się im jednak nie udało. Jeszcze nie potrafili tak precyzyjnie panować nad swoimi ciałami, by zatrzymać plemniki niosące chorobę.
Teena wiedziała, że Oiolose będzie chory, już gdy nosiła go w łonie. Przerażało ją to, ale nie mogła rozpaczać. Riauk był załamany i musiała go pocieszyć.
Ty żyjesz, on też będzie żył – mówiła wtedy i zawsze potem.
A jednak, gdy postanowili spróbować ponownie, przestraszyła się i urodziła córkę. Znowu musieli całą sprawę przedyskutować. Zastanowić się, czy wolno im próbować dalej. W końcu wszystko poszło dobrze i na świat przyszli zdrowi Ferro, Kit, Bluszcz i Loravandil.
Wychowując Oiolose Riauk starał się nie popełnić żadnego z błędów swoich rodziców. Od początku mówił małemu o jego chorobie i uczył go, jak sobie z nią radzić. Starał się też robić wszystko, by Oiolose nie czuł się inny i niekochany. Jednak w jego synu obudził się ten sam żal, który i on w sobie nosił. A przecież niepotrzebnie wściekał się na matkę i cały świat. Może Las po Burzy nie zajmowała się nim tak, jak powinna, ale i on sam przyłożył się do tego wszystkiego, co się stało. Wiele stracił. Wiele stracił także ze swojej własnej winy.
Nie tylko on zresztą popełniał błędy. Mery, jego ojciec, też jako młodzieniec nie potrafił szanować swojego ojca. A potem zabrakło mu czasu, żeby się do niego zbliżyć. Riauk wiedział, że Mery nigdy nie przestał tego żałować.
Nie mógł dopuścić, żeby jego syn powielał błędy przodków. Wziął głęboki oddech i wrócił do chaty.
Oiolose stał bez ruchu plecami do drzwi.
- Przepraszam, że się uniosłem – powiedział Riauk, choć te słowa z trudem przeszły mu przez gardło.
Oiolose odwrócił się powoli. W oczach miał łzy.
- Wytłumacz mi teraz, o co naprawdę ci chodzi. Nie powiedziałeś mi przecież tego wszystkiego, bo tak bardzo chcesz zostać bibliotekarzem. - Oiolose milczał. – Nie złość się też na mnie i na matkę. Nie warto. Sam więcej na tym stracisz, niż zyskasz. Ja coś o tym wiem. – Oiolose wciąż milczał. – Wiem też, że widziałem cię razem z Sasanką – ciągnął dalej Riauk. – Nie mów więc, że jej nie lubisz. Co się między wami stało? Pokłóciliście się?
- Ja... Ona... - wyjąkał chłopak. Na więcej nie mógł się zdobyć.
- Czy zdarzyło się coś aż tak strasznego?
Oiolose pokręcił głową.
- Całowałem się z nią. Rozebraliśmy się i... - urwał.
- Nie musisz się wstydzić. – Riauk podszedł do niego i położył mu dłoń na ramieniu.
- Ona nie jest człowiekiem – wydusił z siebie Oiolose.
- Zawsze przecież wiedziałeś, że jest prawie demonem.
- Ale nie wiedziałem, że ma tam zęby!
Riauk roześmiał się.
- Ja wiedziałem.
- Jak to? – Oiolose cofnął się i spojrzał na ojca wybałuszonymi oczami.
- Pamiętasz pożar gospody, pierwszej nocy, jaką spędziliśmy w Dominium? Sasanka prawie spłonęła żywcem. Gdyby nie ja, nie żyłaby. Odtworzyłem jej ciało, wiem więc, jak jest zbudowana.
- I co, uważasz, że mógłbym być z taką kobietą? Ty byś był?
- Myślę, że Wojowniczki Nocy są znacznie bardziej niebezpieczne, niż kobiety o zębatych pochwach – powiedział Riauk lekko. – Rozumiem jednak, że ty się wystraszyłeś i uciekłeś. A potem wyładowałeś się na mnie?
Oiolose skinął głową.
- Żałujesz, czy nadal chcesz uciekać?
- Chyba żałuję – przyznał. – Ale nie wiem, co zrobić.
- Najpierw ją przeproś.
- Ale...
- Znajdziecie jakiś sposób. Musisz być tylko wobec niej bardzo delikatny i taktowny.
- Tego nie wiesz z własnego doświadczenia – głos chłopaka znowu zabrzmiał gniewnie.
- Nie – przyznał Riauk bardzo zmieszany. – Ale sądzie, że matka mogłaby dać ci taką radę.
Oiolose parsknął hamując śmiech. Riauk zacisnął szczęki. Policzki wyraźnie mu poczerwieniały.
- Przeprosisz Sasankę? – spytał.
Chłopak skinął głowę i znów parsknął.
- Może córka szefa pozwoli ci zebrać trochę kwiatów w swoim ogrodzie – ciągnął Riauk chcąc ukryć zmieszanie. – Potem będziesz się martwił resztą.
- Tak zrobię – zgodził się Oiolose bez przekonania. Już się nie śmiał. – Dziękuję i... przepraszam – dodał bardzo cicho.
- Nie musisz.
Oiolose ruszył w stronę drzwi.
- A co z tym byciem bibliotekarzem? – rzucił za nim Riauk.
Chłopak jeszcze na chwilę się odwrócił.
- Naprawdę chcę się uczyć w bibliotece w Jedynym Mieście – powiedział. – Ale może jeszcze nie teraz.
Pojawienie się nad wioską smoka wywołało panikę. Oczywiście po dość długim czasie niedowierzania. Wiele par oczu wpatrywało się w niebo, śledząc powiększający się kształt. Ktoś gdzieś powiedział, że smoki nie istnieją, że są tylko wytworem wyobraźni. Ktoś inny stwierdził, że owszem, istnieją, ale w innych światach. Gad nic sobie jednak z tego nie robił, zataczając nad wioską coraz ciaśniejsze kręgi. Trzeba było uciekać.
Większość kobiet zawodziła rozpaczliwie. Dzieci płakały. Wszyscy pozatrzaskiwali się w swoich chałupach mylnie wierząc, że cienkie, drewniane ściany ochronią ich przed atakiem ogromnego gada. Złudnego schronienia szukały także zwierzęta. Psy znikły w budach, a kury w kurnikach. Konie i krowy zbyt mocno uwiązane, by wyrwać się na wolność i ratować ucieczką w głąb puszczy, kuliły się w sobie, licząc, że smok ich nie spostrzeże. Żądne zwierze nie wydało z siebie najmniejszego dźwięku, mogło się zdawać, że wstrzymały oddech. Bały się nawet Wojowniczki Nocy. Doskonale wiedziały, że pokonanie jaszczura leży poza ich możliwościami.
Mistral przemogła strach i przeniosła się w przestrzeni ze swojej chaty pod dom córki szefa. Przez moment, zanim nie została wpuszczona do środka, stanowiła łatwy cel dla potwora.
- Musimy zebrać ludzi w jednym miejscu – zakomunikowała. – Wtedy mogłybyśmy przerzucić ich mocą gdzieś, gdzie jest bezpiecznie, gdyby smok zaatakował.
- Zbierzmy ich więc u mnie. Uciekniemy do górskich kryjówek – zadecydowała córka.
Wyszła na zewnątrz razem z Mistral, ta posłużyła się mocą, żeby przenosić się od drzwi do drzwi. Córka szefa musiała wędrować pieszo, sunąc pod ścianami. Ona także dała się nabrać instynktowi samozachowawczemu. Przed smokiem nic przecież nie mogło jej ochronić.
Po chwili w drogę wyruszyła także Tika. Taszczyła na rękach wychowywaną przez nie Annę. Przerażona dziewczynka miała przewiązane chustką oczy, żeby w panice niczego nie podpaliła spojrzeniem. Na pewno puściła z dymem jedną wieś. Sama zginęłaby w tym pożarze, gdyby nie ocaliła jej Aneheg. I choć wojowniczka od początku podejrzewała, że dziewczynka ma w sobie coś z demona, zadbała o to, żeby Annie nic się nie stało. Ten jeden raz instynkt macierzyński wziął w niej górę, nad brutalną naturą. Riauk widział na własne oczy ten ostatni pożar wzniecony przez Annę, ale prawdopodobnie spowodowała ich więcej i nawet doprowadziła w ten sposób do śmierci własnych rodziców. O ile miała rodziców, a nie przyszła na świat w laboratorium jakiegoś szalonego maga. Najpierw Riauk, potem Mistral i Tika badali umysł dziewczynki, ale mała nie chciała pamiętać przeszłości i sporo z niej faktycznie wyparła ze świadomości. Zupełnie się temu nie dziwili.
Wezwanie przesłane w myślomowie dotarło do tych, którzy mogli je bez problemu zrozumieć i zaakceptować. Śmiertelnych wieśniaków głosy odzywające się nagle w ich głowach przeraziłyby nawet bardziej, niż smok.
Riauk nie zamierzał uciekać. Sięgnął po miecz.
- Zabierz dzieci i idź do córki szefa – nakazał Teenie.
- A ty? Nie zamierzasz chyba walczyć ze smokiem? Nie jesteś w stanie go pokonać.
- Nie mogę go pokonać, to fakt, ale mogę z nim walczyć. Jeśli go zajmę, będziecie mieć więcej czasu na ucieczkę.
Tak, to był cały Riauk. Brawurowe posunięcia były jak najbardziej w jego stylu. Teena bała się o niego. Doskonale wiedziała, jak kruche było jego ciało. Nieraz widziała go stojącego o krok od śmierci. Nie dyskutowała jednak dłużej. Od lat nie była już tylko jego partnerką. Była też matką i przede wszystkim chciała chronić swoje potomstwo. Wiedziała, że on też tego chciał.
- Chodźcie – ponagliła dzieci, ale choć widziała już je wszystkie, wciąż nie przeniosła się z nimi w przestrzeni.
- Ja zostaję. Pomogę ojcu – oznajmił dwunastoletni Ferro.
- Nie ma mowy, jesteś jeszcze za mały. – Teena złapała go lewą ręką za kołnierz i unieruchomiła, nie pozwalając mu się nigdzie schować. U jej prawej ręki wisiał uczepiony rękawa dziewięcioletni Loravandil. Udało mu się otrząsnąć z szoku, jaki przeżył, gdy miecz łowcy nagród przeciął go w pół. Pozostał jednak najbardziej bojaźliwy spośród ich dzieci. Rodzeństwo nie raz się z niego śmiało. To jednak nie mogło dodać mu odwagi, wręcz przeciwnie. Strach nieraz go paraliżował.
- Nie jestem! – zaprotestował Ferro. Spróbował się wyrwać, ale nie zdołał.
- Oczywiście, że nie jesteś. Dlatego zostaniesz z matką i będziesz jej bronił. – Słowa Riauka zaskoczyła tak Ferro, jak i Teenę. Odniosły jednak skutek. Chłopak uspokoił się. Teena wciąż jednak nie przeniosła ich w przestrzeni.
- No już – ponaglił Riauk. – Nie zamierzam zginąć. Niedługo się zobaczymy.
Dopiero po usłyszeniu tej deklaracji Teena zabrała dzieci i znikła.
Riauk wyszedł przed chatę z mieczem w dłoni. Uniósł głowę i osłaniając dłonią oczy śledził lot bestii. Pomyślał, że kołujący nad wioską smok, wygląda tak samo, jak bestia służąca imperatorowi. Ale czy wszystkie smoki nie wyglądały identycznie?
Gad chyba spostrzegł Riauka, bo zniżył lot i po chwili wylądował przed białym wojownikiem. Usiadł na ziemi w miejscu, gdzie rozpoczynały się jałowe ziemie Pustkowia, tak że nie zniszczył zasiewów. Nie uszkodził też żadnego dachu, ani płotu.
Riauk stał przed smokiem czując się śmiesznie małym. Zwierz nie musiał zionąć na niego ogniem, nie potrzebował też długich, białych zębów, ani zakrzywionych jak szable pazurów, żeby go unieszkodliwić. Mógł go zwyczajnie rozdeptać.
Kit wie, jak pokonywać smoki – przemknęło mu przez głowę. – Ale co stało się z Kitem? – Wciąż nie udało mu się z nim skontaktować. Nie mógł odnaleźć umysłu przyjaciela, tak jakby ten nie żył. Odpychał jednak od siebie myśl o śmierci Kita. Kit po prostu nie mógł tak zwyczajnie zginąć.
O dziwo smok wcale nie zamierzał atakować Riauka. Opuścił ogromny pysk ku ziemi i coś przed sobą położył. Potem uderzył skrzydłami, podmuch wiatru mało nie zwalił Riauka z nóg. Przedmiot, który gad przyniósł potoczył się w stronę białego wojownika i uderzył o czubki jego butów. Smok z powrotem wzniósł się do lotu. Zatoczył koło nad wioską, po czym odleciał na północ.
Riauk przez chwilę śledził jego lot. Potem podniósł pozostawiony przez smoka przedmiot. Była to ozdobna tuba na zwoje. Otworzył ją i wyciągnął ze środka list, pisany nieznanym mu charakterem pisma. List był zaadresowany do niego.
Biały Płomieniu,
zwracam się do ciebie z prośbą o pomoc. Liczę, że tam, gdzie silni nie mogą działać, słabi znajdą rozwiązanie. Dziś w moich komnatach zjawiły się dwie moje kopie. Zostałem poinformowany, że nasz świat niedługo przestanie istnieć wraz ze wszystkimi żyjącymi istotami. Zagrożono mi przy tym, że jeśli spróbuję dowiedzieć się czegoś więcej, zostanę wcześniej zgładzony. Każdemu, po usłyszeniu takich gróźb, zaśmiałbym się w twarz. Nikt nie jest ode mnie potężniejszy. Wiem to doskonale. Nikt nie jest godnym mnie przeciwnikiem. A ja sam zwielokrotniony? Sprawa wygląda poważnie, dlatego nie kontaktuję się z tobą w myślomowie. Obawiam się, że moja myśl mogłaby została przechwycona. Już wiem, że moje kopie umieją przeciwstawić się sile mojego umysłu.
Na moim życiu zapewne ci nie zależy. Liczę jednak, że zależy ci na istnieniu dostępnych Ci światów. A nawet gdyby zniszczeniu miało ulec tylko Dominium, zapewniam Cię, że graniczenie z ogromną pustką nie jest miłe. Imperator.
Riauk z powrotem zwinął list i schował go do tuby. Zamyślił się zagryzając wargi. A więc to był ten sam smok, a teraz przybył do niego jako posłaniec. Co to wszystko miało znaczyć? Czym były kopie imperatora?
Był w domu sam. Rozmyślał. Cała wioska wiedziała, że poprzedniego dnia smok przyniósł mu list, ale niewiele osób poznało jego treść. Oprócz Wojowniczek Nocy i córki szefa w sprawę wtajemniczony został tylko Erlend. Nie chcieli wywoływać paniki, tym bardziej, że zupełnie nie wiedzieli, co robić.
Erlend był magiem z Dominium. Trochę liznął złej magii. Przez to nie mógł już zostać w rodzinnych stronach. Niewiele brakowało, a razem ze swoją służącą skończyłby na stosie. Co zrobił? Okaleczonej kobiecie przyszył nogi trupa, dzięki czemu znów mogła chodzić. W ramach skutków ubocznych dziewczynie wyrósł ogon. Czy to, co zrobił naprawdę było złe? Było jednak zakazane. Tym czasem mag i dziewczyna nie tylko znaleźli schronienie w ich wiosce. Mogli też porzucić konwenanse. I tak wykształcony szlachcic poślubił swoją niepiśmienną i o połowę młodszą kochankę.
- Gdybyście chcieli pozbyć się gada, mógłbym nad tym pomyśleć – oznajmił Erlend. – Materiały wybuchowe wspomagane magią mogłyby coś zdziałać. Ale cofanie czasu... – wysoki i szczupły, czarnowłosy mężczyzna, nawet teraz, gdy mówił, że się na czymś nie zna, sprawiał wrażenie wyniosłego. – Nigdy o czymś takim nie pomyślałem. Nie sądziłem, że jest możliwe. Ale skoro twierdzicie, że jest... – O tym, że imperator jest demonem opowiedzieli mu już dawno, ale jakoś nie było okazji, ani powodu, żeby zapoznał się z możliwościami Wojowniczek Nocy.
- Jak smok się tu dostał? Przecież nasz świat miał być bezpieczny? – Córka szefa ze złością patrzyła na Riauka.
- Zamknęliśmy tu wstęp demonom, nie smokom – zaprotestował. – One są chyba zbyt potężne. Zresztą... Nikt się na nich nie zna. Nie powinny przecież istnieć.
- Tymczasem ten gad może tu wlecieć i wszystkich nas zeżreć.
- Może – przyznał Riauk. – Ale jaki ktokolwiek miałby z tego pożytek? Krowy są zapewne smaczniejsze. Nikomu nie przyda się władza nad niedostępnym, wypalonym przez smoka światem. Nie tym powinniśmy się teraz zajmować.
- A jesteśmy w stanie zajmować się czymś konstruktywnym? – spytał Erlend.
- My chyba możemy – stwierdziła Mistral. – I obawiam się, że tylko my.
Tak więc Mistral i Tika zaczęły przeszukiwać umysłem przestrzeń i rozmawiać z duchami. Niczego się jednak nie dowiedziały. Riaukowi wciąż nie udało się skontaktować z Kitem. Może w końcu powinien przyjąć do wiadomości śmierć przyjaciela? Może powinien zacząć go opłakiwać? Nie była jednak na to pora.
Teena tego wieczoru poszła do żony karczmarza. Kobiety regularnie spotykały się by razem prząść, tkać, szyć i haftować. Choć wszyscy przeżywali pojawienie się smoka i zarządzoną ewakuację, do której ostatecznie nie doszło, to przecież życie po paru chwilach grozy, wróciło do normalnego rytmu. Nie było powodu, żeby zmieniać plany.
Teena nigdy nie nabrała wprawy w kobiecych czynnościach. Tylko szycie szło jej jako tako. Nie lubiła babskich spotkań. Brała w nich udział, bo tak było trzeba. Nie mogła izolować się od życia wioski. Córka szefa skutecznie jej to wytłumaczyła.
Tego dnia zapewne wszystkie kobiety będą mówiły o smoku i spekulowały, co mógł zawierać list. Teena będzie musiała bardzo uważać, by z tych spekulacji nie powstały historie jeszcze gorsze od prawdy. Sam smok był ogromną sensacją, a smok przenoszący pocztę był czymś, co wielu nie mogło pomieścić się w głowie.
Dżana poszła z matką. Miała trzynaście lat i według ludzkich norm powoli stawała się panną na wydaniu, która powinna zacząć przygotowywać sobie ślubną wyprawkę. Prace ręczne szły jej zresztą znacznie lepiej, niż Teenie.
Kit, Bluszcz i Oiolose poszli nad rzekę. Riauk żadnemu z dzieci nie powiedział jeszcze o tym, że ich światu może grozić niebezpieczeństwo. Jeśli nic nie uda mu się zrobić, niech w chwili zagłady świata odejdą nie czując lęku. Tak było chyba lepiej. Po wszystkim młodsi chłopcy zupełnie nie bali się już smoka. Byli pod wrażeniem, że ktoś mógł być tak potężny, żeby wysyłać gada na posyłki, a także, że tego kogoś znał ich ojciec. Rozpierała ich duma.
Kit ostatnio zapalił się do łowienia ryb, a Bluszcz to podchwycił. Riauk spodziewał się jednak, że wędkarstwo może stać się co najwyżej hobby Bluszcza, ale nie Kita. Kit próbował bowiem wielu rzeczy. Do wszystkiego szybko się zapalał i jeszcze szybciej zniechęcał. Riauk łapał się na tym, że gdy myślał o dzieciach, zapominał, że mogą nie mieć przed sobą żadnej przyszłości. Oiolose, choć wcale nie był z tego powodu zadowolony, poszedł z braćmi. Miał pilnować, żeby młodsi chłopcy się nie potopili. Bluszcz był ostrożny, ale żywiołowy i roztrzepany Kit często pakował się w kłopoty.
Najmłodszy, Loravandil, zaszył się w stajni i w tej chwili zapewne już któryś raz tego dnia szczotkował swojego kucyka. Uważał, że nabijanie robaka na haczyk było obrzydliwym aktem sadyzmu. Nie mówiąc już o zabijaniu ryb. Tego widoku by chyba nie zniósł. Od kiedy urósł na tyle, by być świadomym tego, co się wokół niego działo, wszystkie ich kury kończyły życie w sposób naturalny. A do rosołu trafiały tylko te, które straciły życie w wyniku wypadku, i których nie zdążył zanieść rodzicom, by uzdrowili je mocą. Lęk przed gigantycznym skrzydlatym gadem, też zapewne pozostał w głębi jego umysłu i kazał kryć się pod dachem.
Ferro tym czasem pomagał komuś z wioski ujeździć młodego ogiera. Miał dopiero dwanaście lat, ale był świetnym jeźdźcem. Konie stanowiły całe jego życie. Riauk proponował mu już, że kupią mu dużego wierzchowca, ale Ferro nie chciał. Jeździł na wielu dużych koniach ludzi ze wsi, ale potem zawsze wracał do swojego kuca.
Nagle rozległo się pukanie.
Kto to może być? – zdziwił się Riauk. Ktoś z rodziny czy przyjaciół wszedłby nie czekając na zaproszenie.
Powoli podszedł do drzwi. Otworzył. Na progu z pochyloną głową stał jego ojciec. Był smutny, czymś zgnębiony. U pasa miał długi miecz. Wszystko to zaskoczyło Riauka. Czyżby ojciec też już wiedział?
- Wejdź. Chcesz czegoś się napić?
- Nie dziękuję. – Mery podszedł do stołu utykając wyraźniej, niż zwykle i usiadł na ławie. Uniósł głowę i spojrzał na Riauka. Biały Wojownik wzdrygnął się. Twarz ojca wydała mu się obca, jego błękitne oczy płonęły niezdrowym blaskiem.
- Przeszedłem poważnie z tobą porozmawiać. – Głos ojca też brzmiał obco. Było w nim tyle smutku, tyle bólu.
- Słucham. – Riauk również usiadł.
- Temu światu grozi zagłada i nic nie da się zrobić – powiedział Mery.
- Dlaczego? – spytał Riauk, choć już to wiedział.
- Kiedy cofa się czas, kiedy zmienia się rzeczywistość, zachowuje się podwójną pamięć wydarzeń. Wiesz o tym. – Skinął głową. – Jest tak, bo te wydarzenia naprawdę miały miejsce. A co się zdarzyło, już było i tak naprawdę nie można tego zmienić.
Jakie to ma znaczenie? – Riauk miał wrażenie, jakby Mery wcale nie odpowiadał na jego pytanie, a wygłaszał jakiś zupełnie niepotrzebny wykład o porządku światów.
- Cofając czas tworzy się nowy, inny świat, gdy stary pozostaje niezmieniony. W ten sposób przybywa światów. Robi się bałagan – ciągnął dalej Mery. - Pewna potężna istota postanowiła to uporządkować i zniszczyć wszystkie światy, oprócz jednego, pierwszego, pierwotnego, tego, w którym czas nigdy nie był cofnięty. Ten świat musi więc zostać zniszczony. To słuszne i nieuniknione.
Riauk siedział przez chwilę milcząc zupełnie zaskoczony. Dostrzegał odrobinę sensu w słowach Merego. Rozumiał już czym były kopie imperatora. Były imperatorem z innych światów, w taki sam sposób, jak Nimrun był nim. Jednak, wszystko to, co usłyszał, bardzo nie pasowała do jego ojca.
- Nie możemy ocalić tego świata i nie powinniśmy tego chcieć, ale możemy ocalić siebie – dodał Mery. – Ten, który zaprowadza porządek, potrzebuje potężnych istot i sprawnych wojowników do penetrowania kolejnych, równoległych światów, do szukania ich słabych punktów i do zwalczania oporu ich mieszkańców. Przyszedłem zaproponować ci, żebyś się do niego przyłączył.
- A ty?
- Ja już się przyłączyłem.
Riauk nie potrafił znaleźć słów. Otworzył tylko usta.
- Matka też się przyłączyła.
- Tak, ona! – Słowa o matce obudziły w Riauku gniew. Zerwał się z miejsca. – Rozumiem, że ona by na coś takiego wpadła, ale ty? Zawsze broniłeś Świata zza Morza Ognia i Krwi! Zawsze broniłeś naszego świata! Nauczyłeś mnie kochać tę jałową ziemię, chociaż zupełnie nie miałem ku temu powodów! A teraz mi mówisz, że mamy stąd uciekać? Zapomniałeś o tym świecie? Dbasz już tylko o siebie?
- Zrozum, Oiolose...
- Oiolose?! – ryknął Riauk i nagle go olśniło. Przyskoczył do Merego. Złapał go za koszulę. – Ty nie jesteś moim ojcem!
Jasnowłosy mężczyzna nie próbował się wyrwać. Spuścił tylko wzrok.
- Tak, nie jestem twoim ojcem – przyznał w końcu. – Nie jestem ojcem tego ciebie. Mój syn zginął gdzieś w Dominium. Był jeszcze bardzo młody. – Zamilkł na chwilę. Potem uniósł głowę i spojrzał na Riauka. W jego oczach odbił się bezgraniczny smutek. – Cały czas nosisz to głupie imię, które sobie nadałeś?
- Tak, jestem Riauk – powiedział twardo.
Na twarzy jasnowłosego mężczyzny na moment pojawił się pobłażliwy uśmiech, ale bardzo szybko powrócił na nią wyraz smutku.
- Problem w tym, że nie jesteś prawdziwy.
Riauk puścił koszulę jasnowłosego i wyprostował się.
- Jak mogę nie być prawdziwy? Mówię, chodzę, żyję, więc jestem prawdziwy.
- Tak się tylko wydaje – westchnął mężczyzna. – Zobacz. – Dobył miecza i uniósł go na dłoniach prezentując Riaukowi znaki wyryte na klindze.
- To miecz Ferro.
- Tak, ale taki sam stoi tam. – Jasnowłosy mężczyzna wskazał ruchem głowy pod ścianę, gdzie oparte o skrzynię stały dwa miecze Riauka i jeden Teeny. – Który z nich jest prawdziwy? Pomyśl o tym. A który ty byłeś prawdziwy? Na pewno nie ten, który żyje. Ile razy cofałeś czas?
- Wiele razy cofano czas dla mnie – przyznał skonsternowany Riauk. – Inaczej bym nie żył.
- Właśnie – zgodził się jasnowłosy mężczyzna. – Bo tylko ty jeden żyjesz. To znaczy nie, jest was dwóch, ale ten drugi nie bardzo już cię przypomina.
- Nimrun?
- Tak. – Jasnowłosy mężczyzna skinął głową. – On do nas już dołączył, ale ja chciałem zwerbować też ciebie. Przypominałbyś mi syna. – W głosie jasnowłosego mężczyzny słychać było ból. – To wszystko, co ci powiedziałem, to szczera prawda.
- Odejdź – zażądał Riauk. – To straszne, że ktoś taki, jak mój ojciec, mógł stać się kimś takim, jak ty.
Jasnowłosy mężczyzna wstał.
- Każdego los może złamać – powiedział cicho.
- Odejdź – powtórzył Riauk twardo. Nie miał pojęcia, jak wielkiej potędze się przeciwstawiał, ale wolał umrzeć, niż zdradzić to, co powstało także za jego sprawą. Jeszcze parę lat wcześniej może posłuchałby ojca z innej rzeczywistości. Tak mógłby uratować swoje życie, może też Teeny i dzieci. Ale byli inni, karczmarz z rodziną, pół-ludzie, a pół-zwierzęta, czy zwyczajni, śmiertelni mieszkańcy wioski. Może stanowili pomyłkę losu, zakłócenie, ale to nie była ich wina. Oni chcieli tylko móc kochać i uprawiać swoją ziemię. Riauk nie mógł ich porzucić, obiecał przecież szefowi, że się nimi zaopiekuje.
Gdyby tylko wiedział, z kim ma walczyć? Czy odrzucając propozycję Merego z innej rzeczywistości, pozbawił się szansy, żeby się tego dowiedzieć? Może. Jednak opuszczając wioskę, straciłby możliwość jej ochrony. A czy ta ochrona była potrzebna? Nie wiedział. Rozum niewiele mógł mu pomóc. Słuchał więc serca. Serce kazało mu zostać wśród swoich do końca. Przyszło mu jednak do głowy, że gdyby wszystko potoczyło się źle, być może Wojowniczki Nocy zdołają uciec z dziećmi do innych światów.
Ferro rzadko zdarzało się, żeby koń go poniósł. Jednak młody kary ogier przeraził się, kiedy spod kopyt wyskoczył mu bażant. Dał susa w bok chrapiąc dziko i popędził galopem przed siebie. Zboczył przy tym z drogi między drzewa.
Ferro zachował zimną krew. Przywarł mocno do grzbietu zwierzęcia. Mógł ostro ściągnąć wodze, ale nie chciał tego zrobić. Nie chciał zadać młodemu koniowi bólu, zniechęcić go do wędzidła. Gdyby znajdowali się na otwartej przestrzeni, mógłby wprowadzić wierzchowca na koło i zatrzymać zacieśniając je. W lesie nie dało się zastosować tego manewru. Pozwolił więc unosić się koniowi w głąb puszczy. Przycisnął mocno nogi do boków zwierzęcia, by nie zawadzić kolanem o żadne drzewo. Pochylił się też nisko nad szyją ogiera, chcąc się uchronić przed uderzeniem głową w gałąź. Wiedział, że z czasem koń sam się zatrzyma.
Karusek nie znał dobrze świata. Po raz pierwszy z jeźdźcem na grzbiecie opuścił podwórko gospodarza, u którego się urodził. Jego umysł był jeszcze pustą kartką, a do działania popychał go głównie instynkt. Wydawało mu się, że uciekając, walczy o życie.
Ferro czuł jak panika powoli opada ze zwierzęcia, a jego mięśnie rozluźniają się. Po chwili szaleńczego pędu koń zrozumiał, że nic go nie goni i uspokoił się na tyle, że chłopiec mógł go zatrzymać. Ferro wciąż jednak pozwalał młodemu ogierowi galopować.
Wstrzymał go dopiero, gdy już naprawdę musiał. Wpadli na małą polankę, a Ferro zobaczył przed sobą dwoje ludzi tam, gdzie nie powinno być nikogo. Kary ogier przysiadł na zadzie i chrapnął dziko. Widok obcych zaskoczył go tak samo, jak Ferro.
- Spokojnie, mały – wyszeptał chłopak głaszcząc ogiera po szyi.
Na polance, oparta plecami o drzewo, siedziała kobieta o długich, jasnych włosach. Oczy miała półprzymknięte, głowę opuszczoną. Wyraz jej twarzy świadczył, że była bardzo zmęczona, lub ranna. Na ramię miała zarzuconą lisią skórę z wprawionymi szklanymi oczami. Ferro od razu uznał, że ta ozdoba wygląda dość upiornie. Obok kobiety leżał mężczyzna. Trzymał jej głowę na kolanach. Spał. Miał ciemne, kędzierzawe włosy tak na głowie, jak i na stopach. Ferro od razu pojął, że to Mały Człowiek, choć nigdy przedtem nie widział nikogo czystej rasy. W głębi polany pasły się dwa konie: potężna kasztanka szlachetnej rasy i kary kucyk. Nie były jednak rozsiodłane, popuszczono im tylko popręgi i wypięto wędzidła.
Kobieta nagle wyprostowała się i szerzej otworzyła oczy. W tym samym momencie Ferro spostrzegł, że i ona i jej śpiący towarzysz byli uzbrojeni.
A ja nie mam nawet noża – przebiegło mu przez głowę.
- Kim jesteś? – spytała kobieta ostro.
- A kim wy jesteście? Uciekliście z Dominium?
- Uciekliśmy – odpowiedziała kobieta, a Ferro wyczytał z tonu jej głosu, że wcale nie potwierdziła jego przypuszczenia.
- Ktoś was ściga? – To nie było mądre pytanie.
- Zapewne.
Ferro zastanawiał się, w jaki sposób szybko wykręcić konia, który jeszcze nie reagował zbyt wprawnie na dawane przez niego sygnały. Ruszył stępa, najpierw w przód, potem powoli w prawo.
- Zabiliście kogoś, czy coś? – To pytanie też nie było mądre.
- Nie jesteśmy przestępcami – powiedziała kobieta. – Nie musisz się bać. Potrzebujemy pomocy.
Ferro znów wstrzymał konia. Teraz był ustawiony bokiem do kobiety. Pomyślał, że jest wystarczająco daleko od niej, żeby rzucić się do ucieczki, gdyby zerwała się na nogi i dobyła miecza. Ale chyba nie była w stanie zrobić tego szybko. Przyjrzał się jej uważniej.
- Jesteście ranni – stwierdził. Nie potrzebował sięgać do mocy, żeby to zauważyć. Oboje byli bladzi. Ich ubrania miały na sobie ciemne plamy, zapewne krwi. Były też w kilku miejscach pozszywane. – Mogę was wyleczyć – dodał bezmyślnie. Bał się obcych, ale też im współczuł.
- Kim jesteś? – spytała kobieta ponownie.
- Nikim szczególnym. Pochodzę z wioski, która leży niedaleko stąd, ale mam moc i mogę...
- Jak masz na imię? – Kobieta nie słuchała jego słów, ale wciąż przypatrywała mu się bardzo uważnie.
- Ferro.
- Ferro? – powtórzyła zdziwiona. – Dlaczego otrzymałeś takie imię?
Chłopak zupełnie nie mógł zrozumieć, czemu było to dla niej ważne.
- Na cześć pradziadka.
- A jak nazywają się twoi rodzice?
- Teena i Riauk.
- Które z nich jest spokrewnione z Ferro?
- Riauk, mój tata, on jest synem Merego, a on był synem Ferro – powiedział chłopak. Nie był w stanie zebrać myśli i połapać się w tym, co się działo.
- Powiedziałeś, że możesz nas wyleczyć. – Kobieta nagle zmieniła temat.
- Tak, mocą – przyznał.
- Jak Wojowniczki Nocy?
- Tak.
Przez twarz kobiety przebiegł skurcz.
- Zrobisz to?
Chłopak skinął głową. Nie zsiadł z konia. Nie musiał podchodzić do kobiety, żeby ją uzdrowić. Poza tym, wciąż się jej bał.
- Dziękuję. – Uśmiechnęła się.
W jej przypadku sprawa była łatwa. Draśnięcie na boku i drugie na lewym ramieniu. Same by się zagoiły w ciągu kilku dni.
Ferro sięgnął mocą ku wciąż śpiącemu mężczyźnie. Nagle potrząsnął głową.
- Nie dam rady usunąć wszystkich jego obrażeń – powiedział ze smutkiem. – To dla mnie za trudne. Nigdy jeszcze nie zetknąłem się z... - urwał, nie znalazł właściwych słów.
- Tak zniszczonym ciałem – kobieta skończyła za niego. – Usuń tylko te najświeższe rany, jeśli zdołasz.
Ferro skinął głową. Otwartą ranę mężczyzna miał jedną, na prawym udzie, dość głęboką, ale też nie bardzo poważną. Poza tym, w jego ciele nic chyba nie było takie, jak powinno być. Pełno w nim było zrostów, blizn i ubytków, na skórze, w mięśniach, kościach, a nawet w organach wewnętrznych. Blizny pokrywały całą pierś, brzuch, ramiona i uda, co skutecznie skrywało ubranie. Kilka było też na przedramionach i łydkach. Żołądek, wątroba i śledziona dużo przeszły. Nerwy w prawym ramieniu były uszkodzone. A z żeber chyba każde zostało kiedyś w kilku miejscach złamane.
- Czy teraz moglibyśmy spotkać się z twoim ojcem? – spytała kobieta znowu zaskakując Ferro.
- Tak. Zabiorę was do wioski, ale...
Kobieta nie słuchała. Lekko potrząsnęła śpiącym mężczyzną.
- Obudź się, już czas ruszać – powiedziała.
Jej towarzysz półprzytomnie uniósł głowę i spojrzał na chłopaka. Ich oczy spotkały się. To było przerażające. Ferro znał twarz tego mężczyzny z lustra. Owszem, obcy był od niego dużo starszy, włosy miał ciemne, nie rude, oczy prawie czarne, nie zielone, jego policzków nie zdobiły drobne piegi, a jednak rysy były te same, te same szerokie kości policzkowe i gęste brwi, taka sama linia szczęki.
- To Ferro – powiedziała kobieta.
Mężczyzna zamrugał. Wydawało się, że nie zrozumiał jej słów.
- On ma na imię Ferro – wyjaśniła kobieta wskazując ruchem głowy chłopaka dosiadającego konia.
Mężczyzna o nic nie zapytał, nawet o to, czemu nie czuje już bólu. Oboje podnieśli się z ziemi. Kobieta była wysoka i umięśniona jak przystało na wojowniczkę. Poruszała się jednak sztywno. Lekko utykała na lewą nogę. Mężczyzna miał szerokie ramiona, ale był bardzo niski, swojej towarzyszce sięgał zaledwie do piersi. Dłoń u prawej ręki drżała mu od kiedy się obudził. Praktycznie tą ręką nie władał. Mężczyzna i kobieta podeszli do koni. Poprawili wędzidła. Podciągnęli popręgi. Potem dosiedli swoich wierzchowców.
- Prowadź – nakazała kobieta. – I opowiedz nam o swoim ojcu.
Ferro powoli wykręcił konia. Nie czuł się pewnie mając ich za plecami.
- Mój ojciec jest obdarzony mocą, jest wspaniałym szermierzem i dobrą osobą, ale... – powiedział, po czym potrząsnął głową. – O nim nie da się mówić, jego trzeba poznać.
- Ma swoje wady? – Kobieta zaśmiała się krótko, nieprzyjemnie.
Ferro milczał. Jakie miał prawo rozmawiać z obcymi o wadach swojego ojca? Poza tym, to mogło być niebezpieczne.
- Kto nadał mu to imię, Riauk? – spytała kobieta po chwili.
- On sam – odpowiedział Ferro. W ułamku sekundy pojął, że kobieta rozumiała zapomniany język prastarej rasy. Kim była? Czy ona także miała w sobie ich krew? Jej uszy były szpiczaste, tak jak i jego samego, jak uszy ojca, dziadka, Kita, Bluszcza i Loravandila. – Kiedy był młody, chciał tym imieniem dopiec babce. Ale to było dawno. Nosi je nadal, bo matka je lubi. Ona mówi, że on jest tym, który każdego dnia pokonuje śmierć. – Ferro ugryzł się w język. Chyba powiedział za dużo.
Kobieta nie zapytała o nic więcej. Chyba o czymś usilnie myślała, bo wydawała się zupełnie nieobecna.
- Ciągle mi się nie przedstawiliście – przypomniał Ferro.
- Ja mam na imię Dżana, a on Ferro – odpowiedziała kobieta o włosach w kolorze piasku.
- Tak, jak moi pradziadkowie.
- Dokładnie.
Gdy Ferro wraz ze swoimi dziwnymi towarzyszami przybył do domu, było tam już tłoczno. Przy ich dużym drewnianym stole siedzieli jego rodzice, dziadkowie, Mistral i Tika. Bluszcz i Loravandil jak zwykle w czasie ważnych rozmów dorosłych przycupnęli na łóżku rodziców w najdalszym od drzwi rogu chaty. Teraz siedzieli tam z nimi także Kit i Anna wychowywana przez Wojowniczki Nocy. Dziewczynka miła duże, lekko wytrzeszczone oczy i długie, ciemne włosy. Mało mówiła i nie dało się z nią bawić w nic sensownego. Choć tak po prawdzie, to Ferro wyrósł już z dziecięcych zabaw. Tak w każdym razie uważał. Dżana krzątała się przy kuchni. Gotowała kawę dla wszystkich. Oiolose, jak ostatnio każdego wieczora, siedział na swoim łóżku i coś zawzięcie zapisywał w pokaźnej księdze, którą przywiózł sobie parę miesięcy wcześniej z Jedynego Miasta. Papier i atrament kosztował go fortunę. Za tę sumę można było kupić niezły miecz. Tak się w każdym razie Ferro wydawało. Ale cóż, starszy brat zawsze był trochę dziwny. Jednak to Oiolose pomagał ojcu w wyprawianiu wilczych i dziczych skór, na których to właśnie nieźle zarobili. Coś mu się należało. Ferro uśmiechnął się pod nosem, bo przypomniało mu się, że Loravandil nie wchodził na podwórko, dopóki skóry była na nim rozwieszone, nie zastanawiał jednak, skąd wzięło się mięso w gulaszu.
Dorośli dyskutowali podniesionymi głosami. Mimo to, gdy tylko Ferro otworzył drzwi i wszedł do środka, prowadząc za sobą przybyszów, wszyscy zwrócili ku nim twarze. Wyglądali na zdziwionych. Ale tylko Mery pobladł i zerwał się z miejsca.
- Dżana? Ferro?
- Mery? – Kobieta o włosach w kolorze piasku minęła młodego Ferro. Podeszła do Merego. Zatrzymała się tuż przed nim. Wyciągnęła ku niemu ręce. On nic nie zrobił, tylko stał i patrzył zbyt poruszony, żeby wykonać jakiś ruch.
- To nie oni. – Gdzieś za plecami Merego zabrzmiał zimny głos Riauka, który zdążył zrozumieć, co się dzieje.
Mery cofnął się o krok. Dawno, bardzo dawno temu próbował modlić się na grobie ojca. Matka była z nim kilkadziesiąt lat dłużej, w końcu jednak wybrała dar śmierci. Może po to, by po drugiej stronie bytu odnaleźć tych, których zabrały jej los i czas. Na moment jednak o tym zapomniał.
- My uciekliśmy od tych, którzy niszczą światy – powiedziała kobieta o włosach w kolorze piasku. Musiała zrozumieć reakcję Riauka. Ale jemu samemu nie poświęciła uwagi. Nie zamierzała też od razu niczego wyjaśniać. Wzięła Merego za rękę. Była od niego sporo wyższa. Rozprostowała palce złotowłosego mężczyzny. W tym momencie nie ważne było, kim byli w rzeczywistości. Dżana rozpoznała w Merym syna, a on w niej matkę. Nie mogła być jednak jego matką. Choć twarze obojga, tak jak to jest u nieśmiertelnych, były pozbawione wieku, to jednak Mery wydawał się od niej dużo starszy.
- Kto uzdrowił twoje dłonie? – spytała.
- Axia.
- Kiedy?
- Po bitwie na przedpolach Świata Dyktującego. Po tym, jak Roland dźgnął mnie mieczem.
- Czemu Roland to zrobił?
- Nie zrobił tego w waszym świecie? – zdziwił się Mery. Wiedział, że trzymająca go za rękę kobieta nie była jego matką, a jednak była mu bliska, ufał jej bezgranicznie i trudno było mu pojąć, że jej wspomnienia, były inne, niż jego.
- Nie. – Kobieta o włosach w kolorze piasku potrząsnęła głową.
- Z zazdrości – powiedział Mery. – Odbiłem mu przecież dziewczynę. – Te słowa dziwnie brzmiały w jego ustach. Dotyczyły odległych, zapomnianych już zdarzeń i emocji.
- Wiem. Julię. Ale... – urwała. – Nie potrafię sobie tego wyobrazić. Roland był takim dobrym chłopakiem.
- W twoim świecie – powiedział Mery zimno.
- Tak – westchnęła kobieta i puściła jego dłoń. – W twoim świecie on był łajdakiem, ale ty mogłeś wyzdrowieć i rozumiem, że Axia odzyskała moc. – Mery potwierdził to skinieniem głowy. – Wszystko ma swoje dobre i złe strony.
- Pójdę odprowadzić konia – oznajmił młody Ferro. Zupełnie pogubił się w tym, co się działo. Chciał zostać sam, żeby trochę pomyśleć. A Karusek musiał przecież wrócić do właściciela.
Było wiele rzeczy do powiedzenia i wyjaśnienia. Tej nocy nikt więc nie zasnął, poza skulonymi w rogu łóżka, przytulonymi do siebie Loravandilem i Bluszczem, oraz Anną, która przeniosła się na kolana Mistral. Byli jeszcze na tyle mali, żeby wierzyć, że dorośli pomyślnie rozwiążą wszystkie problemy. Młody Ferro zdawał sobie jednak sprawę, że uczestniczy w czymś, co nie powinno się zdarzyć i że grozi im śmiertelne niebezpieczeństwo. Oiolose i Dżana też to chyba zrozumieli. On przestał pisać. Odłożył zeszyt na bok i siedział teraz sztywno wyprostowany i wsłuchany w rozmowę dorosłych. Ona trupio blada skuliła się przy młodszym rodzeństwie.
Dżana i Ferro, spotkani przez młodego Ferro, przed setkami lat przyłączyli się do tych, którzy niszczyli zwielokrotnione światy. Ten proceder trwał już od bardzo dawna, bo i zwielokrotnionych światów było bardzo wiele. Przy tym, prawie każdy trzeba było zniszczyć w inny sposób. Każdy miał swoje specyficzne właściwości, inne słabe punkty. Dżana i Ferro zajmowali się właśnie wyszukiwaniem tych słabych punktów. Czy wierzyli w to, co robili? Nie wiedzieli tego. Idea wydawała się słuszna, a jednak niszczenie i zadawanie śmierci nie było tym, czego chcieli. Dlatego się zbuntowali. Dlatego odnieśli rany. Czemu nie zbuntowali się wcześniej? Na to pytanie nie umieli odpowiedzieć. Chcieli w coś wierzyć po tym, jak stracili syna i swój świat. Dopiero w tej wersji rzeczywistości trafili na informacje, które kazały im sądzić, że jakiś Mery całkiem dobrze ułożył sobie życie i doczekał się chyba także dość udanego nieśmiertelnego syna, a nawet wnuków. Owszem, o Białym Płomieniu krążyły różne opowieści i dobre i złe. Trzeba się było nad nimi zastanowić, dokładniej je zbadać. Informacje, które już posiadali, wystarczyły jednak, by zasiać ziarno niepewności. Bo czy wreszcie nie natrafili na świat, w którym sprawy potoczyły się lepiej, niż we wszystkich pozostałych? I czy zamiast niszczyć i zabijać, nie trzeba było zaopiekować się tymi, którym się udało, niezależnie od tego ile wcześniej popełnili błędów?
Dlaczego w ogóle zaczęli niszczyć światy? To wiedzieli. Chcieli żyć, choć stracili swój świat. Chcieli żyć, choć stracili syna. Mieli siebie. A to była jedyna droga. Dżana wprost przyznała, że kiedy podejmowała tę decyzję, nic innego się dla niej nie liczyło. Dopiero dużo później przypomniała sobie, że zabijanie nigdy nie może być czymś dobrym, niezależnie od idei, jaka mu przyświeca.
Ich syn, ich Mery, pozostał w tamtym świecie i wraz z nim przestał istnieć. On nie chciał żyć. Gdy walczył na przedpolach Świata Dyktującego, zginęła ta, której oddał serce – Julia. Chciał dołączyć do niej po drugiej stronie bytu.
Mery pamiętał swoje cierpienie po śmierci Juli. Pamiętał je jednak bardziej jako fakt, niż uczucie. Zresztą, niewiele później dowiedział się o śmierci ojca. Ale nawet tego dobrze nie pamiętał.
Ich Mery nie miał czasu otrząsnąć się ze swojego cierpienia. Nie zdążył też stracić ojca. Tamten ich świat musiał przestać istnieć prawie od razu po tej bitwie. Tak, że Las po Burzy nie zdążyła się urodzić. Tamten Mery, mimo cierpienia, zachował tyle rozsądku, że gdy jego rodzice wybrali życie, oddał matce swoją bojową klacz Różę, by i ona ocalała z zagłady świata.
- A więc Róża jest tutaj! – wykrzyknął Mery. Przez moment nie był mądrą, starą istotą, a chłopcem z odległej przeszłości. Od razu musiał wyjść do stajni, spojrzeć na klacz i poklepać ją.
Róża była pięknym zwierzęciem szlachetnej rasy, wysoka, poprawnie zbudowana, kasztanowata z konopiastą grzywą, ze skarpetkami i łysiną. Na jej widok w oczach stanęły mu łzy. Róża była jego pierwszym wierzchowcem. Znał ją od źrebaka. Sam ją ujeździł. A potem wiele z sobą przeszli. Przemierzyli wiele dróg.
Klacz zarżała na jego widok, ale kiedy do niej podszedł, obwąchała go niepewnie. Znała go i nie znała. Był Merym, ale nie jej Merym, dużo starszy i bardzo zmieniony. A ona nie była jego Różą.
- Och, mała – wyszeptał kładąc jej rękę na chrapach. Czuł, że nigdy nie powinni się spotkać. Nie mogli oddać sobie tego, co utracili. To spotkanie tylko w nich obojgu obudziło tęsknotę, zapomniany już ból.
Jak to było możliwe, że Róża wciąż żyła, że wciąż żył Ferro, a Dżana wyglądała na młodszą od Merego? Oni sami tego dobrze nie rozumieli. Ale od kiedy ich świat uległ zagładzie, przestali się starzeć.
Tych, którzy brali udział w procederze niszczenia światów, było bardzo wielu. Działali jednak w małych zespołach o ścisłej hierarchii i z reguły znali tylko swoich bezpośrednich zwierzchników. Ponieważ Dżana i Ferro znajdowali się w tej hierarchii na samym dole, nigdy nie widzieli tego, który wszystkim zarządzał. Nie byli też w stanie stwierdzić, jak był potężny.
- Czy według was jest coś, co możemy zrobić? – spytał Riauk. Jego głos wciąż brzmiał ostro. Nie ufał przybyszom. W nim nie budzili wspomnień, tak jak w Merym.
Dżana spojrzała na niego wprost chyba po raz pierwszy tej nocy. Przedtem rzucała ku niemu tylko ukradkowe spojrzenia. Przyglądała się głównie Meremu. Zastanawiała się, kim mógłby stać się jej syn, gdyby żył. Podobał jej się ten złotowłosy mężczyzna bez wieku. W jakiś sposób była z niego dumna matczyną dumą. Ale Riauk? W jej spojrzeniu było wszystko: odraza, współczucie, żal i prośba o przebaczenie. Był przecież kolejnym dziwadłem, następnym odmieńcem, których pochodowi dała początek jej zakazana miłość. Nie musiała też władać mocą, by wyczuć jego chorobę. Była przecież znachorką. Jej uczucia uderzyły w Riauka jak piorun i zadały mu ból. A jednak tym razem nie wybuchł. Nie uniósł się gniewem. To był jego świat, nie jej, dlatego czuł się silniejszy, czuł się na swoim miejscu.
- Nie. – Dżana pokręciła głową. – Jeśli znacie słaby punkt waszego świata, możecie go bronić, ale nie obronicie. Po ich stronie stoją zastępy potężnych istot ze wszystkich zwielokrotnionych światów.
Tak. Nie obronimy się, skoro nawet imperator jest bezradny – przebiegło Riaukowi przez głowę.
- Możecie próbować uciec – dodała Dżana – tak jak my uciekamy. Może zyskacie trochę czasu.
Uciekać? Dokąd? Poza tym, jest nas zbyt wiele – pomyślał Riauk. Przesiedlenie całej wsi do obcego, zupełnie im nie znanego świata wydało mu się niewykonalne. A przecież nie mogli nikogo zostawić.
- Może słabym punktem naszego świata jest Świat Dyktujący – powiedział, nie pokazując po sobie zwątpienia.
- To brzmi rozsądnie – zgodził się Mery.
- Może jest. Może nie jest – skwitowała Dżana. – Ja nie wiem i wy też nie wiecie.
- Chcecie nam powiedzieć, że wszystko jest daremne? – zdenerwowała się Tika.
- W sumie tak – zgodziła się Dżana. – Jeśli jednak macie racje i słabym punktem waszego świata jest Świat Dyktujący, inni przybędą tu, by go zniszczyć. Albo musicie uciec wcześniej, albo wtedy stanąć z nimi do walki.
- Oczywiście, że nie uciekniemy – powiedział Riauk twardo.
- Więc my też będziemy walczyć po waszej stronie, choć niewiele zdołamy pomóc. W ten sposób nie ocalimy naszego życia, ale ocalimy przynajmniej resztki honoru – powiedziała Dżana. Spodobała jej się determinacja Riauka, choć nie była pewna, czy nie jest podszyta głupotą. Jak tak słaba i krucza istota mogła tak pewnie mówić o walce? Był albo bardzo odważny, albo bardzo głupi. A jedno i drugie mogło się dla niego, w jej ocenie, skończyć szybką śmiercią. Sama nie miała już nic do stracenia. Ale on powinien to przemyśleć. Miał przecież dzieci.
Na moment wszyscy zamilkli.
- Ale jeśli wszystko pójdzie źle, wujek Kit nas ocali – stwierdził mały Kit podchodząc do ojca. Wyprostował się przy tym dumnie. Miał wrażenie, że mówi coś ważnego.
- Nie tym razem – powiedział Riauk odruchowo tarmosząc włosy syna. – To za trudne nawet dla niego. – Dopiero w tym momencie uświadomił sobie, że dzieci dowiedziały się o czekającej ich zagładzie w najbardziej niedelikatny sposób, jak to było możliwe. Ze słów rzucanych ponad ich głowami. Było mu wstyd.
- Nie jestem już dzieckiem – burknął młody Kit oburzony pieszczotą ojca.
Riauk nie zwrócił uwagi na słowa syna. Myślał już o czymś zupełnie innym.
Co dzieje się z Kitem? Czyżby tamci go zabili? – Jego serce wypełniały strach i żal. Przez cały wieczór i noc, gdy rozmawiali, brakowało mu kpiarskiego tonu tego łysego dziwaka. Wiecznie krytykujący go Kit, od lat stanowił dla niego wsparcie. Nie chodziło tylko o potęgę zdolności Kita. To było drugorzędne. Raczej o kontakt z drugim umysłem. O kontakt z kimś, kto mógł na wszystko patrzeć z zewnątrz, z kimś innym, niż Teena, z którą dzielił każdy lęk i słabość, z kimś innym, niż ojciec, dla którego nigdy nie mógł przestać być dzieckiem. Kit był po prostu jego przyjacielem, kimś, kto zawsze stał po jego stronie, nawet jeśli nie popierał jego poczynań.
- Możemy tylko czekać, co się wydarzy – skwitowała wszystko Tika. – Nie ma więc już po co dłużej siedzieć po nocy. Rozejdźmy się i niech ci, którzy są w stanie, udadzą się na spoczynek.
- Czy możemy tu zostać? – spytała Dżana. Nie mówiła „ja”, cały czas mówiła „my”, a Ferro milczał. Tej nocy chyba ani razu się nie odezwał. Spokojny i cichy, zgadzał się na wszystko.
- Możecie – powiedział Riauk, choć nie był pewny, czy bezpiecznie jest mieć ich pod swoim dachem. Nie cieszyła go też perspektywa dłuższego obcowania z Dżaną.
Mery i Las po Burzy też zostali u nich. Dzieci musiały położyć się do łóżek po dwoje razem.
Na dalszy rozwój wypadków nie musieli długo czekać.
- Wyjdźcie przed chatę! Chcemy wam spojrzeć w oczy, zanim was zabijemy! – Odezwał się dziwnie znajomy głos, gdy następnego dnia jedli śniadanie.
- Nie wychodź – rzucił Riauk do Teeny. Potem wypadł na dwór. U pasa miał miecz, a drugi na plecach, choć spodziewał się, że będą walczyć mocą. Od spotkania z Merym z innego świata cały czas nosił oba miecze przy sobie. Nie sądził, że przydadzą mu się w walce, ale chciał mieć pewność, że to wciąż te same, należące do niego, należące do jego świata. Dzieci patrzyły na niego z niepokojem, kiedy uzbrojony usiadł do śniadania. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie robił. O nic jednak nie zapytały. Już nie musiały. Riauk znów poczuł ukłucie wstydu.
Mery, Las po Burzy i Dżana wyszli z chaty za nim. Tylko Dżana trzymała w ręku miecz, ten z rubinem w rękojeści, identyczny z mieczem, który spoczywał na plecach Riauka. Ona i Ferro też nie rozstawali się z bronią.
Stanęli naprzeciwko sześciu Wojowniczek Nocy, sześciu eleganckich, pięknych kobiet. Tą, która im przewodziła, rozpoznali wszyscy. Była to wysoka, czarnowłosa Axia, któraś Axia o przekrwionych oczach pałających gniewem.
Las po Burzy nawet przez moment nie pomyślała, że wśród atakujących znajduje się jej matka. Ta Axia nią nie była. A nawet gdyby... Axia nigdy nie pojmowała jasno, co było dobre, a co złe i jej córka wiedziała o tym najlepiej.
Atak nastąpił nagle. Nikt się nie poruszył, nikt niczego nie powiedział, a jednak ich umysły starły się ze sobą. Sześć Wojowniczek Nocy zaatakowało ich czwórkę. Nie mieli szans, tym bardziej, że Dżana nie potrafiła obronić się przed takim atakiem. W tym pierwszym starciu Mery ją osłonił. Chwilę później ich szanse wyrównały się. Do walczących dołączyły Mistral i Tika wezwane myślą przez Teenę.
- Czy jest stąd inne wyjście? – spytał Ferro.
Teena pokręciła głową.
- Można wyjść przez okno przy schowku z tyłu – rzucił młody Ferro. – Ale...
- Pokaż mi to okno.
Rudowłosy chłopak ruszył na tył domu. Wspiął się na skrzynię z narzędziami. Otworzył okno.
- Ale... – Wydawało mu się, że otwór okienny był zbyt wysoko, by niski, władający tylko jedną ręką mężczyzna mógł się przez niego wydostać. Ferro jednak bez większego problemu podciągnął się na wysokość okna. Zrobiło to na chłopaku wrażenie.
- Idę z tobą – rzucił.
- Nie ma mowy! – krzyknęła w ich stronę Teena, ale syn nie zwrócił na to uwagi.
Po chwili obaj byli już za domem na podwórzu i pędzili w stronę stajni. Niezdające sobie sprawy z niebezpieczeństwa kury uskakiwały im z pod nóg i gdacząc wyrażały swoje niezadowolenie z nagłego zamieszania.
- Masz miecz? – spytał Ferro.
- Nie – przyznał chłopak. Nie pomyślał o tym, że nie ma czym walczyć. Mógł przecież wziąć broń matki.
- Weź ten. – Ferro rzucił mu miecz, który dotąd nosił u boku. A żeby chłopak nie pytał o nic więcej, gdy tylko wpadli do stajni, ściągnął płaszcz i cisnął go w kąt. Na plecach miał drugi miecz, stanowczo dla niego za długi.
Szybko zaczęli siodłać kuce. Konie, którym nie poświęcili uwagi, wyciągały ku nim głowy, domagając się pieszczot. Nie zostały jednak zauważone, nie tym razem.
W stajni Riauka i Teeny było ciasno. Oprócz bojowego wierzchowca Cienia i starego już zimnokrwistego Maćka mieszkało w niej sześć kucyków należących do dzieci: Kluska, Gwiazda, Demon, Łobuz, kasztanowaty Wiewiór Bluszcza i izabelowatotarantowaty Promień Słońca Loravandila, a teraz stały tam jeszcze Róża i należący do Ferro Intorn.
Dżana przez chwilę była zupełnie zdezorientowana. Nie wiedziała, co powinna zrobić. W końcu jednak skoczyła w przód, próbując dosięgnąć ostrzem miecza którejś z Wojowniczek Nocy. Kobiety nie próbowały podjąć z nią walki. Uchylały się tylko i uskakiwały, a ich ruchy przywodziły na myśl opętańczy taniec. Były szybkie i zwinne. Dżana z uszkodzonym biodrem nie mogła poruszać się tak płynnie. Jej twarz zdradzała też emocje, co ułatwiało przewidzenie, w którą stronę zada kolejny cios.
To bez sensu – pomyślał Riauk. Dżana wprowadzała zamęt przeszkadzając obu stroną. Poza tym, wszyscy byli równie dobrze wyszkoleni w walce mocą. Ich zmaganie mogło trwać naprawdę długo, nawet kilka dni. A jeśli tak, on i Mery będą musieli w końcu ulec. Będą potrzebowali snu. Choć nie. Pewnie ból palonej przez słońce skóry, lub próby leczenia rozproszą go wcześniej, niż zapadnie wieczór. Wtedy będzie po nim. Kiedy wychodził z domu, nie pomyślał, żeby założyć płaszcz z kapturem.
Rzeczywistość przerosła jednak obawy Riauka. Mery zdekoncentrował się pierwszy. Chronił Dżanę, ale odsłonił siebie. Atak Axii ugodził w niego, bo to ona wybrała go sobie za cel. Palce Merego eksplodowały nagle. Jego własna krew ochlapała mu brzuch i uda. Zwalił się na kolana. Twarz wykrzywił mu grymas bólu. Axia zaśmiał się. To już się kiedyś zdarzyło i oboje to pamiętali. Wtedy zwyciężyła siła woli Merego, a Axia straciła moc.
Teraz jednak Mery nie potrafił się jej przeciwstawić. Powinien odruchowo naprawić swoje dłonie. Nie zdołał tego zrobić. Szok spowolnił reakcję. Kiedy jego palce wystrzeliły w powietrze, na wszystko było już za późno. Na mement zatonął w fali bólu i wstydu. To były zapomniane odczucia z przeszłości. Przez chwilę nie potrafił sobie przypomnieć, jak się przed nimi bronić. Znowu był bezradny, jak wtedy, gdy jako chłopiec nie miał jeszcze pojęcia o mocy.
Na szczęście w tym samym momencie, gdy Mery runął na kolana, miecz Dżany ściął w końcu głowę jednej z Wojowniczek Nocy.
Axia przestała się śmiać. Chciała właśnie pozbawić Merego stóp, tak jak to zrobiła przed setkami lat innemu Meremu. Tym razem jednak odparł atak. Nie koncentrował się już na ochronie Dżany, zostawił ją samej sobie. Teraz desperacko walczył o życie. Wciąż nie potrafił odnaleźć w sobie spokoju prastarej istoty, a nawet tej rozpaczliwej pewności kogoś słabego, kto stoi po właściwej stronie. Nie potrafił odnaleźć w sobie chłopca wierzącego w ideały, kogoś, kim był przed setkami lat.
Przez moment nikt nie osłaniał Dżany. Wojowniczki Nocy nie zdążyły jednak tego wykorzystać. Ochronę nad Dżaną przejął Riauk, w chwili, gdy jej miecz ściął kolejną głowę. Silny cios w szyję był specjalnością Dżany, opanowała go przed setkami lat, gdy miała zmierzyć się z kobietą demonem. Gdyby Mery miał czas się nad tym zastanawiać, widząc precyzję w jej ruchach, z pewnością przypomniałby sobie stare opowieści o wyczynach matki.
Nagle zjawili się jeźdźcy. Było ich dwóch. Obaj galopowali na karych kucach. Obaj nosili to samo imię. Starszy Ferro dzierżył miecz w lewej ręce. Wodze miał owinięte wokół przegubu prawej. Konie wpadły między zdezorientowane kobiety. W mgnieniu oka trzy z nich runęły zabite przez jeźdźców. Każda chlaśnięta ostrzem w brzuch. Ostatnią powaliła Dżana.
Po wszystkim. – Myśl Riauka poinformowała Teenę, że walka skończona.
Kobieta wyszła przed chatę.
Jeźdźcy zsunęli się z koni. Młodszy drżał na całym ciele.
- Nie powinieneś walczyć! Jesteś na to za młody! Nie powinieneś tak ryzykować! – Teena od razu dopadła do Ferro.
- Zabiłem – wyjąkał. – Zabiłem.
- Teeno, przestań! – Riauk też był już przy nich. – Chłopak świetnie się spisał. To było naprawdę ciężkie starcie.
- Świetnie się spisał?! Mógł zginąć! – Do Teeny nic nie docierało.
- Zamknij się! To już za dużo dla niego! – Riauk złapał Teenę za ramiona. Pewnie by nią potrząsnął, gdyby to było możliwe. Kobieta była jednak wyższa i potężniejsza od niego.
Mały Człowiek podszedł do chłopaka. Klepnął go lewą ręką w plecy.
- W porządku?
Młody Ferro skinął głową.
- Sporo już umiesz. Wyczyść teraz miecz.
Riauk chyba po raz pierwszy usłyszał głos Ferro. Mały Człowiek odzywał się rzadko, ale kiedy już to robił, mówił to, co powinien. Nie tak, jak oni. Puścił ramiona Teeny, która w końcu zamilkła, ale bynajmniej się nie uspokoiła. Podszedł do syna.
- Jestem z ciebie dumny – powiedział.
Wszystkie jego dzieci zbyt wcześnie zetknęły się z brutalnymi aspektami życia. Zbyt wcześnie zobaczyły, jak wygląda prawdziwa walka. Czy była to jego wina? Czy po prostu tak chciał los? Tego Riauk nie wiedział i wolał o tym nie myśleć. Wiedział za to, że ma wspaniałe, dzielne dzieci.
Mery wciąż klęczał z uniesionymi w górę skrwawionymi dłońmi. Dżana zaczęła zbierać jego palce. Dłonie jej drżały. Kiedyś przyszyła palce swojemu synowi okaleczonemu w ten sam sposób. Jego dłonie nigdy nie odzyskały pełnej sprawności, powykręcane i pozbawione czucia.
- Ja się tym lepiej zajmę. – Las po Burzy wyjęła palce Merego z jej rąk. Dżana nie zaprotestowała. Wiedziała, jak wiele potrafią dokonać istoty władające mocą.
- Wszystko zrobiłem źle – powiedział Mery. Jego głos brzmiał słabo. – Kiedy Axia mnie zraniła, przestałem ochraniać myślą Dżanę.
A więc on mnie ochraniał. Mój syn – przebiegło przez głowę kobiecie o włosach w kolorze piasku.
- Moja moc i mój wiek sprawiły, że byłem zbyt zadufany w sobie. A przecież, gdyby nie to, że Axia chciała mnie najpierw poniżyć, a dopiero potem zabić, już bym nie żył.
- Ale żyjesz – stwierdziła Las po Burzy. Przykładała do dłoni Merego jeden palec po drugim, lecząc mocą jego dłonie. Dżana z zazdrością patrzyła na jej pracę. – Możesz czuć to wszystko, co mówisz, ale to nie ma znaczenia.
- Zwłaszcza, że następnego starcia nie uda nam się odeprzeć. Następnym razem przybędzie ich więcej – stwierdziła Dżana.
- A więc faktycznie chodzi o Świat Dyktujący?
Żyli. Odnieśli drobne zwycięstwo, a jednak wiedzieli, że wszystko było daremne. Wstawanie rano, karmienie zwierząt i wykonywanie innych prac gospodarskich przestało mieć znaczenie, wydawało się bezsensowne. Robili to jednak, nie mogąc przezwyciężyć dawnych przyzwyczajeń. Nie umieli też wyzbyć się nadziei. Wciąż liczyli na cud, który ich ocali.
Spalili ciała Wojowniczek Nocy na ogromnym stosie, a potem zakopali niedopalone szczątki. Nie odprawili przy tym żadnego obrzędu, nie zmówili żadnej modlitwy. Poległym ofiarowali tylko swój pot i parę przekleństw cisnących się na usta przy pracy w upale. Nie powiedzieli nikomu, kim były. Ot, szalone kobiety, które próbowały na nich napaść i nieszczęśliwie wybrały swój cel. Większości takie wytłumaczenie wystarczyło. A pytania posypały się bardzo szybko, bo i szubko przybywali zaniepokojeni sąsiedzi.
Karczmarz, który mieszkał najbliżej nich, zjawił się, zanim ułożyli stos. Zaoferował pomoc. Coś też bąknął pod nosem, że przeprasza, że nie pojawił się wcześniej. Nikt nie drążył sprawy. Doskonale rozumieli, że w walce na nic by się im nie przydał. Nie mieli też głowy, by robić komukolwiek wyrzuty.
Chwilę później przyszedł Erlend, sprowadzony przez człekopsa. Mag żałował, że nie załapał się na potyczkę. Podpalił stos jednym szybkim zaklęciem.
Ostatnia zjawiła się córka szefa. Dużo panikowała i robiła im wymówki. Jej powiedzieli prawdę. Ale dopiero później. Kiedy pole walki zostało uprzątnięte, a reszta wróciła do domów.
Usnute naprędce kłamstwo nie było zbyt udane, co zresztą córka szefa przewidziała. Ludzie w wiosce zaczęli podejrzewać, że ktoś z Dominium znowu poluje na Riauka. Przypomnieli sobie, że przed kilku laty coś takiego miało miejsce. Przypomnieli sobie też, że biały wojownik zniknął wtedy na wiele miesięcy. Czy teraz też miał odejść? Czy powinien? Gdzie wtedy był i co robił? Zapewne tropił swoich wrogów i żadnemu nie pozwolił ujść z życiem. Zbezczeszczenie zwłok i brak kapłana na pogrzebie szalonych kobiet wieśniacy odebrali jako wymierzoną przeciwko poległym dodatkową karę. Bo jak mówili, Riauk nie wybaczał swoim wrogom.
- Co wy robicie?! – krzyknęła córka szefa od razu, kiedy zobaczyła stos.
Spojrzeli wtedy na nią zdziwieni.
- Sytuacja jest niewesoła, a wy jeszcze wszystko pogarszacie. Dlaczego nie wezwaliście kapłana?
- Nie przesadzaj – rzucił Erledn. – To były bandziory i tyle.
- Tak. Rozumiem, że ty to mówisz. Po kimś kto ciął trupy w imię chorych eksperymentów, nie można się spodziewać wyczucia, ale...
Wtedy Riauk zrozumiał. W czasach, gdy wędrował z ochroniarzami kupców, kiedy na szlaku pokonali większą grupę rabusiów, faktycznie palili ciała. Ale w mieście, czy na wsi wszystko musiało odbyć się oficjalnie. Najpierw stróże prawa odnotowywali, co się wydarzyło, wszystkich dokładnie wypytując. Gdy gdzieś ich nie było, czynności te wykonywał sołtys. Potem ciałami zajmowali się kapłani.
- Za dużo się działo – przyznał pocierając dłonią policzek. Był zmieszany.
- Oczywiście – stwierdziła córka szefa. – A teraz ludzie będą was mieć za potwory.
- Dlaczego? – zdziwiła się Dżana.
- A ty kim właściwie jesteś?
Wyjaśnienie wcale nie spodobało się córka szefa. A informacja, że w Świecie zza Morza Ognia i Krwi naprawdę nie było dotąd kapłanów, ani stróżów prawa, doprowadziła do rozpaczy.
- Jak ten świat w ogóle może funkcjonować?
Nie umieli jej na to odpowiedzieć.
Mimo spekulacji wieśniaków, dotyczących Riauka, życie toczyło się utartym rytmem. Zwykłych ludzi i pół-ludzi wciąż nikt nie poinformował o tym, jak wielkie niebezpieczeństwo im zagraża. Córka szefa uważała, że tak jest lepiej. Po co wywoływać panikę? Po co wszystkim zatruwać ostatnie dni życia? Jednak, gdy Riauk wyruszał rano z pługiem na pole i po drodze mijał opuszczającego dom karczmarza, coś w nim krzyczało.
Jakie mamy prawo okłamywać tych, którzy są od nas słabsi? Czy każdy nie powinien móc samodzielnie zadecydować, jak spędzić ostatnie chwile?
Ferro obudził się. Podejrzewał, że dochodziło południe, ale to właściwie nie miało znaczenia. Jemu nie pozostało już nic do zrobienia.
W chacie Riauka nie było nikogo z domowników. Wszyscy zdążyli wyruszyć do swoich zajęć. Byli bardzo zawzięci w udawaniu, że mają przed sobą jeszcze jakąś przyszłość. Dżana stała w rogu izby. W dłoniach trzymała księgę, w której co wieczór zapisywał coś najstarszy syn Riauka. Studiowała ją z ogromnym przejęciem.
Ferro usiadł na łóżku. Wciągnął spodnie. Potem podszedł do Dżany.
- Dlaczego ruszasz coś, co nie należy do ciebie? – spytał ostro.
Kobieta podskoczyła zaskoczona. Spojrzała na niego.
- Jakie to teraz ma znaczenie?
- To zawsze ma znaczenie. – Ferro był tego pewny.
- Może postąpiłam źle – przyznała Dżana. – Ale te zapiski mogą zmienić naszą sytuację.
- W jaki sposób?
- Przeczytaj, to zrozumiesz.
Ferro zmierzył ją wzrokiem.
- Nie powinniśmy tego robić – przypomniał.
- To nie jest pamiętnik – powiedziała na swoje usprawiedliwienie. Potem opuściła ręce i pokazała Ferro księgę. Mały Człowiek zaczął czytać po cichu.
- Nie martw się tym. - Patrzył jej w twarz, zadzierając głowę. - To ja, nie ty, zostałem wybrany. Ja muszę tam iść i jeżeli tak ma być, muszę zginąć - oświadczył dzielnie.
Dżana nie powiedziała niczego. Położyła mu tylko dłoń na ramieniu. Jego prawa, niesprawna ręka drżała.
- Spędziliśmy na Pustkowiu parę dobrych lat - oznajmił.
- Tak, Ferro, dokładnie cztery lata – wyszeptała. Biorąc jego dłoń w swoje dłonie, powstrzymała jej drżenie. - Przepraszam.
- Nie przepraszaj - potrząsnął głową. - Ocaliłaś mi życie, prawie mi je przywróciłaś. To pamiętam. Ręka się nie liczy. To był wypadek. Nikt nie mógł tego przewidzieć.
Ferro przestał czytać i spojrzał na Dżanę.
- To się zdarzyło. Pamiętam tę rozmowę – powiedział.
Dżana skinęła głową.
- On pisał o nas. Jak to możliwe? Skąd mógł wiedzieć?
Riauk często schodził z pola tuż przed południem i wracał na nie przed zmrokiem. Chronił się w chacie przed największym upałem, który trudno było mu znieść w szczelnie skrywającym ciało płaszczu.
Pchnął teraz drzwi i stanął jak wryty. W głębi chaty Dżana i Ferro coś sobie pokazywali. Ferro miał na sobie tylko skórzane spodnie. Jego klatkę piersiową i ramiona pokrywały blizny.
Ten człowiek nie jest obdarzony mocą – uświadomił sobie nagle Riauk. – Wszystkie jego rany musiały zagoić się same. Jak długo to trwało? Jak bardzo bolało? Jak to w ogóle można było przeżyć?
Pomyślał, że gdyby pozostawił na swoim ciele blizny po wszystkich ranach, jakich w życiu doznał, byłoby ich znacznie mniej. Ferro musiał być bardzo twardy, że przetrwał to wszystko, tak twardy, jak nikt inny.
Riauk stał i gapił się na nich. W końcu więc i oni na niego spojrzeli. Wyglądali na zmieszanych. O co tu chodziło?
Nagle spostrzegł opasły tom, który Dżana trzymała w dłoniach. To była księga Oiolose, nad którą ślęczał w każdej wolnej chwili. Riauk nie wiedział, co pisał syn. Nie pytał o to. To była sprawa Oiolose i tylko jego.
- Nie powinniście tego ruszać! – rzucił gniewnie i podszedł do nich. Był gotowy wyrwać księgę Dżanie z ręki.
- Zdaję sobie z tego sprawę – powiedziała także lekko podnosząc głos. – Ale twój syn napisał coś niezwykłego.
- Miło, że tak oceniasz jego talent literacki. Ja się na tym zupełnie nie znam. – Riauk odebrał Dżanie księgę i zamknął ją. – Jak jednak mogło przyjść ci do głowy, żeby czytać cudze zapiski?
- Z moją moralnością nigdy nie było dobrze – rzuciła Dżana gniewnie. – Ale teraz mnie posłuchaj. Zrobiłam, co zrobiłam. Przeczytałam to i ty też powinieneś. To w tej chwili bardzo dla nas wszystkich ważne. Twój syn nie pisał pamiętnika.
Riauk spojrzał na opasły tom. Nie powinien tego czytać bez zgody Oiolose.
- Otwórz i sam zobacz – nakazała mu Dżana.
Otworzył księgę. Wiedział, że to, co robi, nie jest słuszne, chciał jednak zrozumieć o co Dżanie chodzi.
Kiedyś, w pewnym wielkim mieście, żyła sobie mała dziewczynka. Miała złote włosy i oczy w kolorze nieba. Na pozór nie różniła się niczym od innych małych dziewczynek. Miała wiele zabawek, ale najbardziej lubiła konia na biegunach, na którym wyruszała w dalekie podróże nieprzetartymi jeszcze szlakami i maminy kołnierz z lisa. Może dopatrywała się życia w szklanych oczach zwierzęcia? Może pociągała ją tajemnica przeszłości, jaką nosił w sobie? Nazwała go po prostu Rudym i prowadziła z nim długie rozmowy, poruszając jego metalową szczęką.
Riauk przestał czytać i spojrzał na Dżanę. Jego czerwone, wąskie oczy pałały gniewem.
- Przecież to bajka – warknął. – Mój syn pisze bajki. Jakie to według was ma znaczenie?
- To nie jest bajka, to o mnie – powiedziała lisia skóra zwieszająca się z ramienia Dżany.
Riauk odskoczył nerwowo w tył. Wpadł na krzesło. Przewróciłoby się, gdyby nie to, że zdążył je złapać. Znał rodzinne opowieści, ale w obliczu ostatnich wydarzeń zupełnie o nich zapomniał.
- Dokładnie – przytaknęła Dżana. – To o Rudym i naszej Opowiadaczce. To przecież Rudy nam ją tutaj przyprowadził. Przeczytaj to. – Przerzuciła parę stron i wskazała palcem wybrany fragment w tekście.
- Czy nie przesadzasz?
- Przeczytaj jeszcze to – nalegała Dżana i Riauk w końcu jej uległ.
Dżana nie powiedziała niczego. Położyła mu tylko dłoń na ramieniu. Jego prawa, niesprawna ręka drżała.
- Spędziliśmy na Pustkowiu parę dobrych lat - oznajmił.
- Tak, Ferro, dokładnie cztery lata – wyszeptała. Biorąc jego dłoń w swoje dłonie, powstrzymała jej drżenie. - Przepraszam.
Riauk znowu na nich spojrzał. Z jego twarzy zniknęła złość, pozostał na niej tylko wyraz zaskoczenia.
- I ja, i Ferro pamiętamy ten moment. Było dokładnie tak, jak tu jest napisane.
- Jak on mógł pisać o was?
- Właśnie tego nie wiemy – powiedziała Dżana. – Ale ta rozmowa naprawdę miała miejsce.
Riauk zamrugał oczami.
- Czyżby Oiolose przeszukał mocą wasze umysły? – To wydawało się nieprawdopodobne.
- Nie zdążyłby tego wszystkiego napisać w cztery dni – powiedziała Dżana. – Chyba, że czytał w naszych myślach zanim się tu zjawiliśmy. Prawie cała księga jest już zapisana. Powinniśmy się jak najszybciej dowiedzieć, jak on to zrobił, bo to naprawdę może mieć znaczenie.
- Oiolose! – ryknął Riauk wypadając na zewnątrz.
Nie minęło wiele czasu zanim zebrali się w chacie. Mery, Las po Burzy, Dżana, Ferro, Teena i Riauk siedzieli przy stole. Dzieci przycupnęły na łóżkach. Oiolose stał z pochyloną głową. Placami opierał się o kaflowy piec, nie miał dokąd uciec. Nieco za długa biała grzywka spadała mu na czoło i właziła do oczu. Riauk wciąż ściskał w ręku jego księgę.
- Teraz powiedz nam co to jest i jak udało ci się to napisać? – spytał stukając palcem w okładkę pokaźnego tomu.
Oiolose milczał.
- Odpowiedz!
Chłopak uniósł głowę. W jego dużych, czerwonych oczach drzemał gniew. Rysy miał bardziej miękkie, niż Riauk, a jednak, w tej chwili byli do siebie bardzo podobni.
- Dlaczego to czytałeś? – spytał. – To moje zapiski. Nie miałeś prawa.
Riauk na moment zamknął oczy i zacisnął szczęki. Walczył z emocjami.
- Przepraszam – powiedział w końcu zupełnie spokojnie. Nadanie takiego tonu głosowi kosztowało go wiele wysiłku. – Wiem, że nie powinienem. Dlaczego to zrobiłem... O tym porozmawiamy później. Teraz powiedz, co to jest.
Teena już któryś raz w życiu zastanowiła się, jak to możliwe, że Riauk tak świetnie radził sobie z dziećmi, gdy zupełnie nie radził sobie sam ze sobą.
Oiolose głośno przełknął ślinę.
- Kiedyś powiedziałeś, że w kronikach, które są w Jedynym Mieście, bardzo niewiele napisano o naszych przodkach. – Głos białowłosego chłopaka wciąż był pełen gniewu. – Powiedziałeś, że ludzie zapomnieli o wielu wydarzeniach, które miały miejsce. I nie podobało ci się to. Sam chciałeś wiedzieć więcej. Ale nic nie zrobiłeś. A ja zrobiłem. – Chłopak zamilkł na chwilę. – Pomyślałem, że ktoś mógłby napisać historię naszego rodu. Pomyślałem, że to mógłbym być ja. Każdy chce zrobić coś szczególnego. A ja nie będę wojownikiem. – Na moment jego głos przeszedł w pisk, ale zapanował nad nim. – Musiałem tylko znaleźć kogoś, kto całą tę historię by pamiętał. Stwierdziłem, że nikt nie może jej pamiętać, nikt poza Opowiadaczką, poza tą kobietą ze Świata Prawdziwego, która wymyśliła nas wszystkich.
- Rozmawiałeś z nią?
- Nie. – Chłopak pokręcił głową. – Jestem za młody i... - Na moment urwał. – Zbyt słaby, żeby tam dotrzeć. Odnalazłem więc jej umysł, a w nim naszą historię i zacząłem przepisywać ją z jej umysłu, tak jak ona ją pamięta. Tak jak ona ją spisała w Świecie Prawdziwym. Nie wszystko z tego rozumiem. Poza tym, kawałków historii brakuje, bo ona je zapomniała.
Riauk i Teena gapili się zaskoczeni na swojego pierworodnego. Czy to był ten chłopak, o którego martwili się, że nic go nie interesuje? Chyba nie znali dobrze własnego syna. Kiedy stał się niezależny? Jak to możliwe, że był aż tak potężny? Jak to możliwe, że użył mocy do czegoś, do czego nie użył jej nikt przed nim?
- Kiedy zacząłeś to pisać? – spytał Riauk w końcu.
- Jakieś pół roku temu. Ale jeszcze nie skończyłem.
- O kim pisałeś?
- O Dżanie i Ferro, o dziadku i babci. Myślę, że o tobie i matce też tam będzie. Myślę, że o nas też napisała, ale do tego jeszcze nie doszedłem. Ona pisała trochę też o sobie samej. Tych fragmentów nie rozumiem. Wiem tylko, że ona jest naprawdę potężną istotą, że może stwarzać istoty i światy. Właściwie zawsze to wiedziałem, ale nie wiedziałem i zupełnie się nie spodziewałem, że Dżana, Ferro i dziadek byli dla niej tak ważni. – Chłopak uniósł głowę i spojrzał na swoich przodków. – Ona was kochała – powiedział. Potem zamilkł na chwilę. Znowu zwiesił głowę. – Nie chciałem, żeby ktoś to czytał, póki nie skończę. Chciałem poznać koniec opowieści, zanim się nią z kimś podzielę. Bez zakończenia nie mogę jej przecież zrozumieć, nie mogę pojąć, czym my naprawdę jesteśmy. I boję się, że być może już jej nie interesujemy.
- To jest chyba tak, jak się spodziewałam – powiedziała Dżana i wszyscy na nią spojrzeli. - Opowiadaczka nie kochała nas, a waszych przodków.
Milczeli usilnie przyglądając się Dżanie. Nie rozumieli jej.
- Czy ktoś z was kiedykolwiek ją widział? – spytała.
- Ja. Dawno temu, gdy byłem młody – powiedział Mery. – Ale nigdy z nią nie rozmawiałem.
- I ja – dodał Riauk. – Ale to nie było aż tak dawno, choć... Minęło już prawie dwadzieścia lat.
- Nigdy mi nie mówiłeś. – Mery wydawał się tą informacją bardzo poruszony. – Jak do tego doszło?
- Kiedy zagubiłeś się w Świecie Prawdziwym, próbowałem cię ratować. To wiesz. – Riauk nie spojrzał na Merego. Mówił cicho i wolno. Wyraźnie nie chciał wracać do tych wspomnień. – I wtedy na nią trafiłem. Od tak, przypadkiem. Rozmawiałem z nią.
- Co ci powiedziała?
- W sumie nic. – Dalej nie patrzył na ojca. – Tylko tak jakby dała do zrozumienia... – Riauk czuł na sobie pytające spojrzenia, dlatego musiał skończyć to zdanie, choć bardzo nie chciał. – Że mnie przeprasza i życzy mi szczęścia.
Las po Burzy zacisnęła szczęki.
- Dwadzieścia lat, to niewiele w skali czasu, jaki istnieją światy – zauważyła Dżana. Riauk i Mery zbytnio odbiegli od tematu, a przecież liczyła się każda chwila, jeśli mieli uratować siebie i świat. – Teraz posłuchajcie – zarządziła. – Ja widziałam Opowiadaczkę po raz ostatni, w parę dni po rozmowie, którą opisał Oiolose. Powiedziała mi wtedy, że nie wróci już do Świata zza Morza Ognia i Krwi. To było przed narodzinami Merego. Wtedy jeszcze nawet nie sądziłam, że będę miała kolejne dziecko. Ile ty masz lat? – spytała nagle złotowłosego mężczyznę.
- Musiałbym dokładnie policzyć – powiedział Mery. – Ale przekroczyłem czterysta.
- Mój świat dawno już nie istnieje – ciągnęła dalej Dżana. – Gdyby jednak istniał, nie obchodziłby Opowiadaczki. Bo ona jednak wróciła. Wróciła, ale do waszego świata, nie do naszego. I choć w waszym świecie czas zastał cofnięty więcej razy, to ona śledziła losy waszych przodków, a nie nas.
- Skąd wiesz, że tu zmieniono czas więcej razy? – spytała Teena.
- Wiem, że nasze światy się różniły. Roland był inny, Axia uzdrowiła dłonie Merego. Poza tym, po tym, kiedy nasz świat przestał istnieć tu zapewne jeszcze cofano czas.
- Tak – przyznał Riauk. – Kit wiele razy to dla mnie zrobił.
- Zanim spotkałeś Opowiadaczkę, czy potem? – spytała Dżana.
- I przedtem, i potem.
- A jednak ten zmieniony świat obchodził ją bardziej – ciągnęła dalej Dżana. – Być może wasz świat jest właściwszy, niż był mój, nawet jeśli nie najwłaściwszy, a przez to właściwszy, niż jest ten pierwszy, nigdy nie zmieniony.
- Chcesz przez to powiedzieć, że Świat Prawdziwy, że świat Opowiadaczki się nie powiela? – spytała Teena niepewnie.
- Ależ oczywiście, że się nie powiela. Świat Prawdziwy jest tylko jeden. W nim nie można cofać czasu – wyjaśniła Dżana.
- No dobrze, ale jakie to wszystko ma znaczenie? – chciała się w końcu dowiedzieć Las po Burzy.
- Jeśli Opowiadaczka patrzy na wasz świat, a w każdym razie patrzyła jeszcze przed waszymi dwudziestoma laty, to wasz świat jest ważniejszy, niż świat pierwszy, niezmieniony. Z tego wynika, że cała ta sprawa z niszczeniem światów jest bez sensu.
- Skoro to takie oczywiste, to czemu od razu nie zapytano Opowiadaczki, co myśli o tym wszystkim? – spytała Teena.
- To nie jest takie oczywiste. – Dżana potrząsnęła głową. – Ja wiem, że istnieję dzięki Opowiadaczce i wy to wiecie. Jest tak dlatego, że się nam pokazywała. Prości ludzie ze Świata zza Morza Ognia i Krwi też coś o niej słyszeli, ale dla nich stanowi tylko część odległej legendy. Ludzie z Dominium nie mają pojęcia o tym, że stworzyli ich jacyś Opowiadacze. Ten, który wszystkim kieruje też może o tym nie wiedzieć.
- Chcesz nam powiedzieć, że najpotężniejsze, trzęsące światami istoty, to głupcy? – oburzyła się Las po Burzy. – Przecież to brednie.
- Nie – zaprotestowała Teena. – Wiesz o niej od matki, bo Axia też ją spotkała. Ale moja matka i ciotka nie miały o niej pojęcia. A przecież były Wojowniczkami Nocy. Były dobrze wyszkolonymi Wojowniczkami Nocy. – To ostatnie zdanie z trudem przeszło Teenie przez gardło.
- Fakt – zgodził się Riauk. – Ludzie z Dominium uważają, że zawdzięczają życie bogom obdarzonym przeróżnymi mocami, bogom, którzy słuchają ich modlitw, przyjmują ofiary i takie tam. Demony wiedzą o Opowiadaczce, ale są przekonane, że nikt inny nie posiadł tej wiedzy, a my przecież też z reguły zapominamy o związku naszego świata ze Światem Prawdziwym.
- Co więc ten, który wami dowodzi, wie o Świecie Prawdziwym? – spytała Las po Burzy.
- Podejrzewam, że nic – odpowiedziała Dżana. – Bo gdyby wiedział, to pewnie już sam by porozmawiał z Opowiadaczką.
- Ale czy nie jest tak, że Opowiadacze nie pozwolą zniszczyć światów, które ich interesują? – spytała naiwnie Teena.
- Wtedy niczego nie musielibyśmy robić. – Dżana uśmiechnęła się.
- Ale to nie tak. – Mery pokręcił głową. – My musimy się wciąż sprawdzać, wykazywać, by ją zadowolić i by pozwoliła nam istnieć dalej.
Riauk przytaknął skinieniem głowy. Już coś takiego w życiu słyszał.
- Co jednak możemy zrobić? – spytał.
- Moglibyśmy pokazać te zapiski tym, którzy nami dowodzili. Może oni mogliby przekazać je dalej, tak żeby dotarły do tego, który tym wszystkim zarządza. Może, kiedy by to przeczytał, zrozumiałby, że nie da się ocenić, który świat powinien istnieć.
- To jednak brzmi zbyt prosto – zaooponował Mery. – Nam to wszystko wydaje się logiczne, ale skoro ten, który wszystkim kieruje, nigdy nie słyszał o Opowiadaczce, dlaczego w ogóle ma w nią uwierzyć? Dlaczego ma uważać jej zachcianki i opinie za ważne?
- Nie wiem. – Dżana potrząsnęła głową. Powoli gubiła się w tym, co sama mówiła. – Ja tylko chciałabym wierzyć, że tak się stanie.
- Ale może być zupełnie inaczej – dodała lisia skóra zwieszająca się z jej ramienia.
Większość zebranych wzdrygnęła się. Trudno było im przywyknąć do głosu wydobywającego się z pyska martwego zwierzęcia.
- Chciałabym wszystko opowiedzieć swoim zwierzchnikom, przedstawić im jak to widzę. Liczę, że po tym, co usłyszą, przestaną niszczyć światy. To wszystko.
Przez moment milczeli.
- Czy mógłbyś podać mi tę kronikę – poprosiła Riauka.
Niechętnie wyciągnął ku niej rękę z księgą. Dżana wzięła ją od niego i otworzyła. Oiolose obrzucił Dżanę gniewnym spojrzeniem, ale nie zwróciła na niego uwagi. Kartkowała jego zapiski.
- Posłuchajcie – nakazała, po czym przeczytała na głos:
To nie była pierwsza opowieść o Dżanie. Pierwsza była tamta, o jej spotkaniu z Ferro. To tę, natomiast, jako pierwszą zanotowałam w miarę dokładnie. Zapisałam dwie kartki na końcu brudnopisu, po czym wrzuciłam go do szuflady i na kilka lat o nim zapomniałam. Niemniej jednak, to pierwsza z historii, którą umiem odtworzyć. Poprzednie przelatują przez moją głowę podobne do cieni. Nie mogę ich uchwycić, są pojedyncze słowa, sceny, nic więcej.
Kobieta o włosach w kolorze piasku zamilkła na moment. Ominęła kawałek tekstu, potem zaczęła czytać dalej.
Trzeba dzieje Dżany jakoś zakończyć – pomyślałam. Ile lat można ciągnąć tą samą opowieść? Świat trzeba w końcu uleczyć, a nie tylko zwalczać objawy jego choroby i zepsucia. Dżanie muszę też dać odpocząć, bo to przecież ja wciąż pcham ją w przód.
- Co to ma być? – spytał Riauk.
- Dowód na to, że to co spotyka was i ten świat jest wymyślone przez Opowiadaczkę.
- Ale jak to coś może dotyczyć naszej przeszłości? „Świat trzeba w końcu uleczyć”? My niby żyjemy w tym uleczonym świecie?
- Tak – powiedział Oiolose. – Tylko Opowiadaczce nie wyszło. Dużo nad tym rozważała, a ja niewiele z tego zrozumiałem.
- No więc pokarzę te zapiski naszym zwierzchnikom. – Dżana uśmiechnęła się.
- Wszystko pięknie, ale wy chyba uciekliście od tych, którym podlegaliście – zauważył Riauk. – Albo coś kręcicie, albo powrót będzie dla was niebezpieczny.
- Będzie – zgodziła się Dżana. – Ale czy mamy inny wybór?
Na to nikt nie znalazł odpowiedzi.
- Oczywiście jeśli Oiolose zgodzi się oddać nam te zapiski - dodała. – Możemy nie móc ich zwrócić. Może się przecież zdarzyć tak, że zostaniemy zabici, zanim ktoś nas wysłucha.
Chłopak głośno przełknął ślinę. Trudno mu było rozstać się z owocem swojej pracy.
- Zgodzę się – powiedział.
- Ile czasu zajmie wam powrót? – spytał Riauk. Coś sobie nagle uświadomił.
- Trudno powiedzieć. Do swoich zwierzchników dotrzemy w mgnieniu oka. Nauczono nas paru przydatnych rzeczy. Potem musimy jednak przekonać ich do swoich racji, oni muszą zechcieć spotkać się z tymi, którzy są postawieni wyżej i tak dalej.
- Tylko że możemy nie mieć aż tyle czasu.
- W sumie tak. – Mina Dżany zrzedła. – Musimy jednak spróbować. Musimy zrobić chociaż tyle.
Ferro w tej rozmowie nie odezwał się ani razu. Chyba nawet martwy lis mówił więcej, niż on.
- I co, myślisz że możesz tak tu sobie przyjść i twierdzić, że musimy cię posłuchać? – spytała jedna z wielu zwielokrotnionych Axii, dumnie wypinając pierś. Dżana przed chwilą znów zjawiła się w wąwozie, w pasie gór nad brzegiem Morza Ognia i Krwi. Tu była tymczasowa kwatera ich zdziesiątkowanej grupy. Kobieta o włosach w kolorze piasku plotła coś, że ma bardzo ważną informację. Ale na jej ustach nie zagościło nawet jedno słowo przeprosin, za dotychczasowe czyny. – O ile pamiętam, to ja tu dowodzę, a ty jesteś jednym z moich najmniej użytecznych podwładnych. A raczej byłaś. – Tak, Dżana umiała tylko machać mieczem. Myślenie nie było jej mocną stroną. Nauczono ją, co prawda, podróżować w przestrzeni. To było według Axii zbyt wiele. Dżana nie była godna posługiwania się umiejętnościami istot obdarzonych mocą.
- Ale... - Dżana starała się wyglądać na pewną siebie, ale Axia i tak nie dała jej dojść do słowa. – Najpierw od nas uciekłaś. Potem zabijałaś swoje dawne towarzyszki broni. Teraz wracasz i myślisz, że ktoś będzie cię słuchał. Zabije cię i tyle z tego będzie. Bo niby czemu miałabym słuchać kogoś takiego, jak ty?
- Choćby dlatego, że rozpiera cię ciekawość, żeby usłyszeć jej słowa – zauważył Ferro stojący pół kroku za Dżaną.
Zaskoczona Axia spojrzała na niego i na moment zamilkła.
- Tak, zresztą, gdybyś naprawdę chciała mnie zabić, już byś to zrobiła. – Dżana także była zaskoczona, nie wiedzieć który raz w życiu odkrywając, że Ferro jest mądrzejszy od niej. – A teraz słuchaj. Znaleźliśmy pewne zapiski. Sporządził je syn Riauka.
- Kogo?
- Naszego wnuka, z rzeczywistości, w której mieliśmy wnuka.
- A dlaczego zapiski waszego potomka mają mieć jakieś znaczenie i ocalić życie zdrajcą? – Axia wracała do równowagi.
- Może dlatego. – Dżana szybko otworzyła księgę i zaczęła ją kartkować, a potem przeczytała na głos:
- Boli? - spytała Axia z drwiną. Uśmiech nie zniknął z jej twarzy.
Już kiedyś go o to zapytała, ale wtedy jej głos brzmiał inaczej. Zapytała go o to i wygoiła jego ranę. Tylko ona mogła go teraz ocalić, tylko ona. Wystarczyło, żeby sobie przypomniała, że potrafi współczuć, że potrafi kochać. Uniósł głowę i spojrzał jej w twarz. Pozostał dumny i czysty, choć chciała, żeby prosił o litość, żeby zwijał się z bólu. Myślała, że był słaby i on też tak myślał. Teraz jednak znalazł się w położeniu, gdy nie mógł już być słabym.
- Ja nadal wierzę w miłość - powiedział. Trudno, jego droga była krótka, ale widać tak musiało być. Choć może to dobrze, że przepowiednia nie mówiła o nim.
Pod spojrzeniem niebieskich oczu chłopca Axia zadrżała. Co ona robiła? Zabijała go. Tego chciała. Czy na pewno? Czuła w umyśle czyjąś obecność.
- Przestań – syknęła Axia. – Skąd to masz?
- Mówiłam ci, syn Riauka to napisał, Oiolose.
- Ale jak? – Axia wyraźnie pobladła. – Przecież tam byłam tylko ja i ten chłopiec. On nie mógł wiedzieć, co czułam.
Kilka Wojowniczek Nocy podeszło do nich, widząc że coś bardzo poruszyło ich przywódczynię.
- Oiolose przepisał to z umysłu Opowiadaczki. Za sprawą mocy – wyjaśniła Dżana.
- Ale...
- Opowiadaczka patrzy dokładnie na ten świat, na którego ziemi teraz stoimy. A w każdym razie patrzyła jeszcze całkiem niedawno. Riauk ją spotkał. Riauk, który w moim świecie w ogóle się nie urodził. Razem z mieszkańcami tego świata, dyskutowałam o tym i doszliśmy do wniosku, że Opowiadaczkę bardziej interesuje ten świat, mimo, że tu więcej razy cofano czas. Więc to, co robimy, jest bez sensu.
- To mocne słowa, zbyt nocne – zaprotestowała Axia, ale wargi jej drżały. – Zwłaszcza, że nie wszyscy wierzą w Opowiadaczkę. Ona może być waszym lokalnym zabobonem.
Minęło sporo czasu zanim Riauk miał okazję zostać sam na sam z Oiolose. Dżana i Ferro zniknęli i teraz wszyscy czekali, na wyniki prowadzonych przez nich rozmów. Wciąż jeszcze żyli i to był dobry znak. Las po Burzy śledziła myśli Dżany.
- Przepraszam, że przeczytałem twoje zapiski – powiedział Riauk.
- Dlaczego to zrobiłeś? – W głosie chłopaka wciąż drzemał gniew.
Riauk milczał przez chwilę. Na to pytanie nie było właściwej odpowiedzi.
- Powiedzmy, że Dżana mnie do tego nakłoniła. Ale to mnie nie tłumaczy. – Siedzieli w chacie obok siebie na krawędzi jednego z łóżek. Riauk pochylił się w przód i wsunął dłonie pomiędzy kolana. Był spięty. Rozmowa, którą miał przeprowadzić, stresowała go.
- Właśnie. – Chłopak skinął głową. – Ale wyszło nam to na dobre. Jeszcze okaże się, że ocalę świat. – Na twarzy Oiolose pojawił się kwaśny uśmiech.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi, że chcesz zrobić coś takiego?
- Bo to moja sprawa – odpowiedział chłopak. Jego głos brzmiał twardo.
- W sumie tak – przyznał Riauk patrząc w ziemię. – Ale chciałbym to zrozumieć. Kiedy byłeś małym chłopcem i jeszcze nie mogłeś sam sobie radzić z chorobą, byliśmy sobie bardzo bliscy. Kiedy musiałeś stawić czoła człowiekowi z Półwyspu twoja myśl odnalazła mnie, choć świadomie nie umiałeś jeszcze wysłać jej na taką odległość. Wszyscy mi zarzucali, że ciebie kocham najbardziej. Nie sądzę, żeby tak było, ale na pewno poświęcałem ci najwięcej uwagi. Kiedy przestałem cię znać? Nie powiedziałeś mi o Sasance, ani o tym, że piszesz. A ja nie zauważyłem, kiedy twoja moc stała się tak potężna, że zdołałeś coś takiego zrobić.
- Musiałem się wycofać i zrobić w twoim sercu miejsce dla innych. – Chłopak nie patrzył na niego. – Oni zawsze byli zazdrośni o twoją miłość. – Urwał. Uwagi rodzeństwa sprzed lat nadal bolały. – I w sumie bardziej cię potrzebowali i nadal bardziej cię potrzebują, niż ja. Zwłaszcza Loravandil, ale Kit i Ferro też. A ja nie potrzebuję wiele.
- Wszystko pięknie, ale...
- Nie jestem też odpowiednim synem dla wojownika. – Głos chłopaka łamał się lekko.
- Co ty opowiadasz? – Riauk podniósł się, ale nie umiał podejść do Oiolose, ani go dotknąć. Patrzył na syna z góry i miał wrażenie, że zatrzymał się w połowie jakiejś bardzo ważnej czynności, tylko nie potrafił sobie uświadomić jakiej.
- Ferro dosiadł konia i stanął do walki, a ja nie. – Chłopak potrząsnął głową. – Nie chcę i nie umiem walczyć. Ja mogę tylko pisać. Chyba się tego wstydzę.
- Oiolose... - Riauk pochylił się lekko w stronę chłopaka. – To, co napisałeś, jest wielkie i ważne. – Jego słowa były szczere, a jednak brzmiały zupełnie nie tak, jak powinny. Jego umysł doceniał dzieło Oiolose, ale jego serce faktycznie chciało czegoś innego. Wiele by dał, żeby wszyscy jego synowie byli tacy, jak mały Ferro.
Chłopak nagle na niego spojrzał. W jego dużych, czerwonych oczach, wilgotnych teraz od cisnących się do nich łez, wciąż drzemał gniew. Riauk wzdrygnął się i znowu wyprostował.
- Czuję do ciebie żal, za to, jakim mnie spłodziłeś – warknął Oiolose. – Myślę, że to samo ty czujesz wobec babci, że dlatego ze sobą nie rozmawiacie.
Słowa uderzyły w Riauka. Wydawało mu się, że nie zdoła wytrzymać tego ataku. Co mógł powiedzieć – masz rację, byłem egoistą, że chciałem mieć syna? Ale nie był egoistą, tylko marzycielem.
- To nie tak. – Pokręcił głową. Jego głos był zupełnie spokojny. Właściwie sam się temu dziwił. - Nie mam żalu do matki za to, że mnie urodziła, a za to, jak mnie traktowała – wyjaśnił. – To jest różnica.
Oiolose gwałtownie wciągnął powietrze, tak jakby miał problem ze złapaniem oddechu.
- Co ona ci zrobiła? – spytał.
- Uciekła ode mnie. Nie pisałeś o tym jeszcze?
Chłopak potrząsnął głową.
- Opisałem tylko, jak dziadkowie się poznali.
- Czy aż tak bardzo cierpisz?
Oiolose pokręcił głową.
- A ty?
- Ja? – Riauk zdziwił się odwróceniem pytania. – Mam ci odpowiedzieć szczerze? Mogę powiedzieć, że bez przerwy cierpię. Często boli mnie wątroba. Łatwo się męczę. Nie jestem taki, jaki chciałbym być. Często czuję się upokorzony. Ale nie znam innego życia, więc nie wiem, czy jako ktoś inny nie cierpiałbym bardziej. Mam Teenę. Mam was. To wszystko jest dla mnie ważne. Czy chciałbym ratować ten świat, gdybym cierpiał aż tak bardzo?
- Przepraszam. – Oiolose wstał i zrobił krok w stronę ojca.
Riauk objął go i przytulił. Oiolose oparł mu głowę na ramieniu. Życie było trudne, nawet bez durnych istot niszczących światy.
- Przynosisz mi jakieś papiery, wierząc, że w ten sposób zapomnę o tym, jak bardzo nieudolnie poczynałaś sobie w Świecie zza Morza Ognia i Krwi?
- Tak, dokładnie tak jest.
Jeden z wielu imperatorów uważnie przyjrzał się Axii. Uśmiechnął się pod nosem.
- Sprytna jesteś. Więc, co właściwie chcesz mi powiedzieć?
- Tu spisano historię naszego życia, Dżany, mnie...
- Dżany?
- Tak. To ona to znalazła. Ona uznała, że to ważne, ja... - Axia jąkała się. Nawet ją onieśmielało spojrzenia imperatora.
- Więc bezmózga Dżana uważa, że to ważne? A ty?
- Ja, że to dziwne. Na początku to dokładnie nasze życie. Potem wydarzenia są już inny. W opisanej tu rzeczywistości więcej razy cofano czas. Ale to, co dotyczy wspólnej przeszłości, jest opisane tak, jak to pamiętam. Autor tego tekstu dokładnie wiedział, co mówiliśmy i czuliśmy, choć nie miał skąd tego wiedzieć. On sam twierdzi, że przepisał to z umysłu Opowiadaczki.
Imperator zesztywniał.
- A więc jednak jesteś nieudolna Axio i głupsza, nawet od Dżany – powiedział po chwili.
- Ale...
- Zostaw mnie z tym tekstem i znikaj mi z oczu.
- Ale...
- Śmiesz podważać moje rozkazy?
Ogromny basen wykonany z szarego materiału, był pełny krwi. Wewnątrz znajdowało się bardzo dokładnie rozkawałkowane ciało. Wciąż jednak w wypełniającej basen breji można było dopatrzeć się szarawych rur, które kiedyś zapewne były jelitami. Zadziwiające było także, że jedna z dłoni pozostała cała i wciąż jeszcze drgała. W miarę cały był też płat skóry zdarty z twarzy i łysej głowy.
Na brzegu basenu zjawił się niepozorny mężczyzna. Lekko łysiał. Jego szarawą skórę pokrywały zmarszczki, a blade oczy kryły się za szkłami okularów.
- Niestety – powiedział bardzo cicho. – Pomyliliśmy się.
- Co to znaczy? – Stojący na brzegu basenu mężczyzna uniósł głowę znad rozkawałkowanego ciała.
- Że zapomniałem o istocie światów...
- Nie waż się! – Warknął mężczyzna znów spuszczając wzrok i karcąc sunące ku sobie strzępy ciała, z których dwa zdołały się z powrotem zrosnąć. Pływająca w krwi dłoń zadrgała gwałtowniej, ale strzępy ciała znieruchomiały. – Przepraszam.
- Nie musisz już go dręczyć - powiedział łysiejący mężczyzna. – Już wszystko wiem, więc żadne informacje od niego nie mogą się nam przydać.
- O co chodzi? – Oprawca nie zrozumiał.
- Zapomniałem o istocie światów – powtórzył niepozorny mężczyzna. – Zapomniałem o tym, dzięki komu powstają. Nazywają ich Opowiadaczami, Opiekunami, Pisarzami, Powiernikami Pieśni. Ale jakby ich nie nazywać, to dzięki nim powstają światy. To oni kierują też naszymi czynami, oni obdarzają nas przeznaczeniem. A ja nie wziąłem pod uwagę, że mogą chcieć, żeby cofać czas.
- A chcą?
- Chcą. Niestety – przyznał łysiejący mężczyzna ze smutkiem.
Z basenu zaczął dochodzić chlupot. Ale oprawca już nie miał siły krzyczeć na zrastające się strzępy ciała.
- Macie na to dowody? – spytał drżącym głosem.
- Niestety mam. Nie będę negował tego, co widziałem, tylko dlatego, że mi się nie podoba.
- Ale może źle je zinterpretowaliście...
- Skoro raz się pomyliłem, mógłbym pomylić się znowu. Tak. Ale tym razem się nie mylę. Są przecież dowody na to, że jedna z Opowiadaczek patrzy na świat, w którym wiele razy cofano czas. Jedne co mnie pociesza, to że popełniłem błąd, bo ona chciała, żebym go popełnił. Wywiodła mnie w pole. Zabawiła się moim kosztem. Mimo mocy i wiedzy, jaką posiadłem, uczyniła mnie głupcem. Jakbym podle się z tym nie czuł, wiem, że jest, jak jest.
Z pełnego krwi basenu rozległ się chichot.
- Co zrobicie?
- To, co powinienem, jako ten, który aż tak bardzo narozrabiał. Pozwolę sprawą toczyć się tak, jak Opiekunowie tego chcą. Nie będę już unicestwiał światów. Unicestwię już tylko siebie.
- A my?
- Przykro mi. Większość z was poproszę, żebyście odeszli ze mną.
- Mnie też? – Oprawca przeraził się.
- Ciebie zostawię jemu. – Łysiejący mężczyzna wskazał głową basen.
- Ale...
Nie było odpowiedzi. Oprawca został sam. Spojrzał na krwawą breję, która zaczynała ponownie przybierać ludzki kształt. Spróbował go rozdzielić, tak jak to już wcześniej robił, ale odkrył, że nie ma już nad nim władzy. Nagle wrzasnął. Ból powalił go na kolana. Z rozdartego brzucha wypłynęły wnętrzności.
- Mógłbym to zrobić szybko – rozległ się głos z wnętrza basenu. – Ale będziesz cierpiał. Jestem małostkowy. Taki już mój feler.
Już po wszystkim. Nasz świat nie zostanie zniszczony, ale to nie moja zasługa. Jeśli ktokolwiek ma w tej kwestii jakieś zasługi, to mój syn – myśl Riauka odnalazła imperatora.
Mógłbyś rozwinąć temat?
Riauk pokrótce zdał imperatorowi relację z tego, co wydarzyło się w czasie ostatnich dni.
Nie było się już czego obawiać. Wszystko skończyło się pomyślnie. Nie wchodziło w grę, żeby Riauk źle zinterpretował fakty. Nikt przecież nie przeszkodził im w rozmowie. Najpotężniejszy z demonów mógł odetchnąć z ulgą. Mógł zapomnieć też o takim marnym robaku, jak Biały Płomień. Nie było żadnego powodu, żeby mu odpowiedział. Nie było też potrzeby, żeby mu podziękował. A jednak czuł wdzięczność, uczucie dotąd zupełnie mu obce. Miał też wrażenie, że kiedy zacznie analizować przekazane mu informacje, dowie się czegoś bardzo ważnego.
Postąpiłem słusznie, kiedy darowałem ci życie. – Głos imperatora odezwał się w głowie Riauka.
Biały wojownik uśmiechnął się. Wiedział, że w przypadku imperatora to słowa uznania.
Córka szefa nie przyjęła tak lekko, jak imperator, informacji, że zagłada świata zostało zażegnana, gdy Riauk poszedł jej o wszystkim opowiedzieć.
- Nie wykończą nas pomylone Wojowniczki Nocy – stwierdziła – ale ciągle może tu przylecieć smok.
Riauk westchnął boleśnie.
- Nie wzdychaj mi tu – ofuknęła go. – Nie jesteśmy tak bezpieczni, jak sądziliśmy. Coś trzeba z tym zrobić.
- Każ Erlendowi zbudować gigantyczną katapultę. On się na pewno ucieszy z takiego zadania. Ale ja ci mówię, że imperator nie zaatakuje. Obiecał mi to.
- A ty mu wierzysz?
- Tak. Tak jak wierzę, że ty wiesz, jak opiekować się ludźmi.
Córka szefa fuknęła gniewnie, ale nie ciągnęła już tematu.
Mery wszedł do stajni i zatrzymał się tuż za progiem. Przyglądał się Ferro czyszczącemu karego kuca. Mały mężczyzna trzymał zgrzebło w niesprawnej dłoni. Nie był w stanie go unieść. Gdy musiał przeciągnąć po nim szczotką, opierał trzymającą je dłoń o udo. Mógłby budzić współczucie, gdyby nie to, że wszystkie czynności wykonywał bardzo szybko i sprawnie.
Mery chciał z nim porozmawiać i wiedział, że po raz ostatni ma ku temu okazję.
Ten, który wszystko rozpoczął, wybrał drogę w niebyt. Najbliżsi mu i najpotężniejsi współpracownicy mieli odejść wraz z nim. Pozostawieni samym sobie mogli być zbyt niebezpieczni i siać zamęt. Inni, mniej potężni, mogli odejść dokąd chcieli. Ten, który wszystko rozpoczął, prosił ich tylko, by nie ingerowali w porządek światów, które odwiedzą. Dlatego Dżana i Ferro planowali udać się na północ i nie kontaktować więcej z tymi, którzy stanowili kopię ich potomków.
Mery podszedł do Ferro.
- Chciałbym powiedzieć ci to, czego nie mogę już powiedzieć mojemu ojcu. – Jego lekko drżący głos nagle zburzył ciszę. W tym momencie nie był potężną, mądrą istotą, a chłopcem, który wyrósł na mężczyznę, ale nie wszystko jeszcze zrozumiał.
Ferro odwrócił się ku niemu.
- O co ci chodzi? – zapytał. Jego twarz była zupełnie spokojna.
- Chciałem cię przeprosić – wydusił Mery.
- Mnie? Za co?
- Myślę, że twój syn był taki sam, jak ja – wyjaśnił Mery. – A ja byłem rozwydrzonym szczeniakiem. Nigdy nie szanowałem swojego ojca i żałuję tego. – Stare, zapomniane uczucia wracały do niego tak, jakby od dni jego młodości nie upłynęły setki lat. – Nie wiedziałem, że byłeś Wybrańcem. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak jesteś twardy. – Wciąż nie mógł się zdecydować, czy mówi do swojego ojca, czy tylko do kogoś bardzo do niego podobnego.
- Jeśli to miałyby być powody do szacunku, to naprawdę miałeś rację mnie nie szanując. – Na twarzy Ferro pojawił się smutny uśmiech. – Jako Wybraniec zawiodłem. Nie jestem nikim więcej, niż kaleką. Wyrzekłem się dumy.
- Klęska zawsze cię gryzła? To dlatego byłeś taki, jaki byłeś?
- Nie. – Ferro potrząsnął głową. – Pogodziłem się z klęską. Ale jaki według ciebie byłem?
- Podporządkowany matce, wycofany z życia. Nie taki, jaki powinien być mężczyzna, jaki powinien być wojownik. Tak to widziałem jako chłopiec, ale teraz rozumiem ile przeszedłeś i...
- I współczujesz mi. – Twarz Ferro wciąż była zupełnie spokojna. – Ale to wszystko nie tak. Sam zdecydowałem, jak będzie wyglądało moje życie i zrobiłem to z miłości. Dlatego masz prawo nazwać mnie głupcem. Musiałem stać się cieniem Dżany, jeśli chciałem z nią być.
- Dlaczego?
- Dla Dżany miłość to nic więcej, jak stawanie w czyjejś obronie i związek ciał. Ona nigdy nie wiedziała nic o odpowiedzialności, wierności i budowaniu wspólnego życia.
To, co mówił Ferro, zaskakiwało Merego, choć w jakiś sposób pasowało do tego, co sam myślał o matce.
- Dlaczego pokochałeś kogoś takiego? – spytał jak chłopiec. Przy Ferro był chłopcem.
- Nie wiem. – Ferro wzruszył ramionami. – Takich rzeczy się nie wie. Dżana była inna niż kobiety, które wcześniej znałem. Szlachcianki i najemniczki spośród dużych ludzi, wszystkie były w jakiś sposób do siebie podobne. Wszystkie wysoko nosiły głowy, były dumne, ale nigdy nie robiły tego, co chciały, wtłoczone w swoje role. Z kobietami Małych Ludzi było jeszcze gorzej. Nie chciałem żyć z uległą pokojówką, ani kucharką. A Dżana była inna, była wolna, zupełnie niezależna, bez swojego miejsca na ziemi. Jak mogłem nie pokochać takiej kobiety? – W jego głosie wciąż słychać było ogień. Mery patrzył na niego szeroko rozwartymi oczami. Było tyle rzeczy, o których nigdy nie pomyślał. Kobiety takie jak Dżana nie stanowiły dla niego niczego nadzwyczajnego. I on, i jego syn związali się z Wojowniczkami Nocy, a one zawsze były niezależne i żyły jak chciały. Zresztą, życie w Świecie zza Morza Ognia i Krwi było swobodniejsze i mniej sformalizowane, niż życie w Dominium. Jednak na kimś, kto pochodził z Dominium, a do tego wywodził się z lekceważonej rasy służących, kobieta taka jak Dżana, musiała robić wrażenie. Była silna. Ale on też był silny, tak silny, że nic nie mogło go poniżyć, ani złamać. – Dla niej wyrzekłem się dumy i tego kim byłem. Dla niej zostawiłem za sobą życie butnego awanturnika.
- Jak to? – wyjąkał Mery tylko.
- Zdecydowałem się być jej cieniem, zanim stałem się kaleką. Powinieneś o tym wiedzieć, ale widać zatarło się to w twojej głowie.
Zmieszany Mery przytaknął.
- Przyniesiono mnie do Dżany umierającego, a ona ocaliła mi życie. Odniosłem ciężkie rany, ale zupełnie powróciłem do zdrowia. Mogłem wtedy wrócić do swojego życia. Ale ja chciałem zostać przy niej. Dlatego glumy mnie zaatakowały. Były zazdrosne. One lepiej zdawały sobie sprawę z naszej miłości, niż my sami. Tak zostałem kaleką. Ale nigdy nie byłem na tyle niepełnosprawny, by nie poradzić sobie samotnie na Pustkowiu. Ja chciałem zostać z Dżaną, chciałem być jej cieniem, skoro nie mogłem być jej prawdziwym partnerem. Jej partnerem nikt nie mógł być, to mnie zawsze pocieszało. Czy nadal chcesz mnie przeprosić?
- Chcę tym bardziej – zapewnił Mery. – Myślę, że powinienem to wszystko wiedzieć wcześniej, że... Żałuję, że nie znałem mojego ojca, kiedy jeszcze żył, że nie chciałem go znać.
- Nie zrozumiałbyś, jeśli naprawdę byłeś taki sam, jak mój syn – stwierdził Ferro.
- Chyba tak – przyznał Mery. – Byłem głupcem. Wciąż jestem. Wybrałem sobie sposób na życie i do niedawna myślałem, że wiem wszystko o tym, co jest słuszne, a co nie. Muszę jednak przyznać, że nie wiem. Powiedz mi, czy ty niczego nie żałujesz?
- Nie. – Ferro uśmiechnął się bardzo jasno. – Miałem kiepskie życie. Miałem syna, który wybrał śmierć. Ale dostałem też parę dobrych chwil. Zawsze robiłem tylko to, co sam chciałem i niczego nie żałuję.
Mery skinął głową.
- Skoro pytasz, rozumiem, że ty żałujesz?
- Ja? – Mery zastanowił się nad tym. W umyśle w przyspieszonym tempie przebył ponad czterystuletnią drogę swojego życia. Na jej końcu stał Riauk, jego chory syn, syn którego wcale nie chciał. Las po Burzy sama, bez niego, podjęła decyzję. A potem Riauk ich podzielił. Już nigdy nie byli sobie tak bliscy, jak przed jego urodzeniem. Las po Burzy uciekła przed odpowiedzialnością. Musiał wychować syna praktycznie sam. Nie potrafił dać szczęścia gniewnemu, buntowniczemu Riaukowi, który opuścił dom rodzinny najszybciej, jak mógł i na całe lata znikł nie chcąc mieć z nimi do czynienia. Jednak niezależnie od tego, jaka była ich przeszłość, Mery był dumny ze swojego syna. Był dumny z tego, kim Riauk się stał, czego dokonał i jak wychował swoje dzieci.
- Poza tym, że nie poznałem mojego ojca, nie żałuję niczego – wyznał.
- Widzisz. – Ferro wciąż się uśmiechał. Mina Merego nie wyglądała jednak tęgo. – Nie poznałeś swojego ojca – powiedział Mały Człowiek – ale poznałeś jego historię. Nie mogła być inna, niż moja. Ja jednak nie czułem do mojego syna żalu.
- Cały czas mnie zadziwiasz – powiedział Mery. – Dziękuję ci za twoje słowa.
Ferro nie odpowiedział. Zrobił jednak krok do przodu i objął Merego lewym ramieniem. Wiedział, że złotowłosy mężczyznę tego potrzebuje, że potrzebuje tego wciąż tkwiący w nim chłopiec. Mery odwzajemnił uścisk. Przez chwilę obaj milczeli.
- Czy naprawdę musicie odejść? – spytał Mery, gdy odsunęli się od siebie.
- Wiesz, że tak. Nie jestem twoim ojcem, a ty nie jesteś moim synem. To, że się spotkaliśmy, było piękne. Jednak przebywanie razem na dłuższą metę zbyt by nas bolało, otwierałoby stare rany.
- Wiem – przyznał Mery. – Nawet Róża to wie.
Do zmierzchu pozostało trochę czasu. Riauk powoli szedł za pługiem. Kaptur wciąż jeszcze skrywał mu głowę. Już niedługo jednak będzie mógł się od niego uwolnić. Wystarczy tylko, żeby słońce skryło się za horyzontem.
Mogło się wydawać, że nic się nie wydarzyło. Dżana i Ferro odeszli zmierzając ku jedynie sobie znanemu celowi. Momentami Riaukowi wydawało się, że nigdy nie gościł ich pod swoim dachem. Ale byli tam – pewna siebie, może nawet bezczelna kobieta nosząca na ramieniu gadającą lisią skórę i cichy mężczyzna, który nie odzywał się, póki nie miał czegoś ważnego do powiedzenia. Czy jego prawdziwi przodkowie też tacy byli? Ten cichy mężczyzna zrobił na nim wrażenie, choć właściwie nie zdążył go poznać. Miał w sobie to, czego jemu brakowało – spokój.
Czuł się bardzo zmęczony. Mieli za sobą chwile niepewności i rozpaczy, jedno ciężkie starcie i wiele dyskusji. Od pojawienie się smoka z listem minęło jedenaście dni. Bardzo niewiele. Wystarczająco jednak dużo, by ciągłe napięcie go wykończyło.
Najbardziej jednak zmęczyła go rozmowa z Oiolose. Zawsze starał się być dobrym ojcem, a jednak coś przegapił. Nie oszczędził swoim dzieciom cierpień.
Przypomniał sobie, jak Dżana na niego patrzyła. Czuła się odpowiedzialna za to, że na świat przyszedł ktoś taki, jak on. Ale takie uczucia nie miały sensu i w jakiś sposób mu ubliżały. On żył. Chciał żyć. Nikogo nie obwiniał. Nawet dla takiej istoty, jak on, było miejsce w świecie.
Kiedyś usłyszał stwierdzenie, że miłość Dżany i Ferro była zakazana. Dlaczego jednak taka miałaby być? Bo nie powinno kochać się kogoś innej rasy? Bo nie powinno wydać się na świat mieszanego potomstwa, dać życia odmiennym od wszystkich istotom? Ale co było w tym tak naprawdę złego? Wszystko co złe, kryło się tylko w umysłach. Żywe istoty zawsze tworzyły problemy tam, gdzie ich nie było. On sam też pewnie to robił. Nauczył się tego od pokoleń swoich przodków.
- Jak tam robaku, będziesz błagał o litość?
Zesztywniał. Wstrzymał ciągnącego pług konia, potem powoli się odwrócił. Osłonił dłonią oczy. Za nim stał niski, szczupły mężczyzna w płaszczu z kapturem, kopia jego samego. Przybysz zsunął kaptur z głowy. Miał długie, białe włosy, ale jego oczy nie były czerwone, a ciemne. Na policzku brakowało blizny. Riauk znał jego imię. To był Nimrun.
- Nie wiedziałem, że jeden z was mi się wymknął – powiedział przybysz. – Dowiedziałem się tego dopiero przez zapiski twojego dzieciaka. Zabiję szczeniaka. Ciebie też zabiję. Zastanawiałem się, czy warto zawracać sobie tobą głowę. Wiem przecież, że jesteś ode mnie słabszy, że nie masz ze mną szans. Twój dzieciak jednak na tyle mnie zdenerwował, że uśmiercę was obu. Niech mam choć trochę satysfakcji. Poza tym, zabezpieczę się w ten sposób, żebyś nie spłodził następnego takiego mądrali. Byłem częścią czegoś wielkiego. Wprowadzaliśmy porządek. Mieliśmy władzę. Przez twojego dzieciaka naszemu szefowi pomieszało się w głowie. Powiedział idźcie i nie ingerujcie w życie innych światów. A potem sam się zabił. Nie ingerujcie! Śmiechu warte! Dlaczego istota tak potężna, jak ja, miałaby dobrowolnie wyrzec się potęgi? Musiałbym chyba zwariować tak, jak on.
Riauk nie słuchał Nimruna uważnie. Myślał o tym, że nie ma broni. Jak bez broni mógł przetrwać starcie? Nimrun miał u pasa miecz. Specjalnie pewnie wybrał na atak takie miejsce i porę, żeby jego przeciwnik był nieuzbrojony i zupełnie sam. Specjalnie wybrał takie miejsce i porę? A więc jednak nie był tak pewny siebie, jak mówił. Choć trochę się go bał.
Wnętrzności Riauka skręcił atak bólu. Zwymiotował sobie pod nogi. W oczach stanęły mu łzy. Powiększona nagle wątroba płonęła w jego brzuchu, jak wciśnięty mu do środka rozżarzony kamień.
- Nie słuchałeś mnie. Nieładnie.
Uniósł głowę i spojrzał na Nimruna. To on mu to zrobił. Uderzył w niego mocą i przyśpieszył skutki jakie choroba wywoływała w układzie pokarmowym, a on był zbyt zamyślony, by osłonić się w porę. Nimrun się go nie bał. Nie miał co się łudzić. Był nawet na tyle zadufany w sobie, że zamiast od razu go zabić, znęcał się nad nim.
- Jesteś żałosny – powiedział Nimrun z uśmiechem na ustach.
Riauk musiał mu przyznać rację. Ze łzami w oczach i resztkami obiadu na brodzie musiał wyglądać żałośnie. Użył mocy, by zregenerować swoje ciało.
- Przygotuj się na śmierć – powiedział Nimrun dobywając miecza, ale najpierw znowu uderzył w niego mocą. Tym razem już naprawdę próbował go zabić. Ten atak Riauk odparł jednak bez trudu. Był na niego przygotowany. Ich umysły szczepiły się ze sobą szukając swoich słabych punktów. Żadnych słabych punktów w nich jednak nie było. Energia Teeny przepływała przez ciało Riauka wartkim strumieniem. Nie mogło jej zabraknąć.
Mocą Nimrun nie mógł go pokonać, skoczył więc w przód. Riauk zrobił unik. Chwycił Nimruna za ramię, jednocześnie podcinając mu nogi. Jego przeciwnik runął na bok. Nie wypuścił jednak miecza, nie przestał też atakować go mocą.
Maciek szarpnął się w uprzęży. Przez moment może rozważał ucieczkę. Pług był jednak zbyt ciężki. Koń zamarł więc w pół ruchu i z rozdętymi chrapami zaczął przyglądać się starciu.
Riauk usiadł na Nimrunie, próbował przytrzymać go przy ziemi, przyciskając go swoim ciałem. Przeciwnik był jego kopią, był jednak od niego silniejszy. Ciała Nimruna nie trawiła choroba. Dlatego bez trudu zdołał zrzucił Riauka z siebie. Ten, którego twarz szpeciła blizna, uderzył plecami o ziemię. Na moment go zatkało. Potem zaniósł się kaszlem.
A więc to koniec – pomyślał.
Mimo zwątpienia i chwili słabości, wciąż osłaniał się mocą przed myślowym atakiem Nimruna. Kosztowało go to jednak dużo wysiłku i samozaparcia.
On sam z innej rzeczywistości mógł zadać cios i wszystko zakończyć. Nie zrobił tego jednak. Stał tylko i patrzył na niego z góry uśmiechając się szeroko. Właściwie nie musiał się śpieszyć. Starcie zostało już rozstrzygnięte. Jak mógł wygrać je ktoś, kto leżał na ziemi z trudem łapiąc oddech?
Riauk zdawał sobie sprawę, że nie ma już szans, nie chciał się jednak poddać. Chciał żyć i gdzieś w nim wciąż tliła się nadzieja, że przetrwa. Śmierć w tym momencie wydawała się zupełnie bezsensowna. To nie była na nią pora. Nie po tym, jak zagłada świata została powstrzymana. Nie po tym, jak mu się wydawało, że na nowo nawiązał kontakt z synem. Czy Opowiadaczka mogła tak z niego zakpić? A może to on się pomylił. To, że Opowiadaczkę interesował jego świat, nie znaczyło, że interesował ją on sam. Za dużo chyba zresztą od niej wymagał. Dlaczego miałaby się nim interesować? Oiolose spisał dzieje ich rodziny. Dżana i Ferro mieli na tyle odwagi, by wrócić z tymi zapiskami do tych, od których uciekli. On sam niczego nie zrobił. Gdzieś kiedyś usłyszał, że istoty takie jak on, muszą wciąż potwierdzać swoje istnienie. Może to był bełkot? A może coś w tym było? Może teraz przyszła pora, żeby się wykazał, by żyć?
Jeszcze przed chwilą Teena sypała kurom ziarno. Teraz znieruchomiała z ręką zatrzymaną w pół ruchu. Coś było nie tak. Poczuła strach Riauka. Bał się nie tylko o siebie, ale także o Oiolose. Dlaczego? Gdzie był teraz ich syn?
W domu go nie było. Teena odnalazła myślą jego umysł. Właśnie rozmawiał z karczmarzem o jakich nieważnych sprawach. A więc był bezpieczny, w każdym razie w tej chwili. A Riauk?
Poczuła jego ból. Poczuła także, że czerpał z niej energię. Z kimś walczył. Tu? Teraz? Na ich własnym polu? Przecież było już po wszystkim. Niebezpieczeństwo minęło.
Przez moment przyszło jej do głowy, że powinna wezwać kogoś na pomoc. Riauk wątpił w swoje siły. Wydawało mu się, że przegra to starcie. Jeśli on tak myślał, sama na pewno nie była w stanie udzielić mu pomocy. W szermierce był lepszy od niej. Choć to nie miało znaczenia. Nie mógł mieć przy sobie miecza. W posługiwaniu się mocą też jednak był lepszy, mimo lekcji, jakie udzieliły jej Mistral i Tika. Może to właśnie je powinna wezwać? A może Merego, bo przecież Kit...
Riauk nie prosił jednak o pomoc. Czy nie miał czasu poprosić? Czy może to była jego walka, walka którą musiał stoczyć sam? Coś takiego też przyszło jej do głowy. A może to była jego myśl?
Właściwie było coś, co mógł zrobić. Zdarzało mu się już mocą przyspieszać w walce swoje ruchy i zwiększać siłę. Mógł tego spróbować. Nie wiedział jednak, czy jednocześnie wciąż zdoła skutecznie osłaniać swój umysłu.
- Co, zawiodło cię twoje słabe ciało? – Nimrun śmiał się.
Jak mógł? Co z tego, że Riauk był słabszy? Ważne, że nie był tchórzem.
Błyskawicznie zerwał się z ziemi. Skoczył na Nimruna, zaciskając dłonie na jego szyi. Razem przewrócili się na ziemię. Nimrun nie zdołał zareagować. Jego umysł zgasł tak szybko, że nie zdążył nawet zdać sobie sprawy, że umiera.
Po tym, co zrobił, Riauk był zupełnie wyczerpany. Mięśnie mu drżały. Nie był w stanie zmienić pozycji. Klęczał z nogami po obu bokach ciała Nimruna, a dłonie wciąż zaciskał na jego szyi. Przez chwilę znowu walczył o oddech. Potem się rozkasłał.
Kiedy znowu mógł w miarę swobodnie oddychać, spojrzał na swoje dłonie. Miał na nich krew i strzępki ciała. Nie udusił przeciwnika. Nie złamał mu też kręgosłupa. On po prostu zmiażdżył jego szyję, prawie urywając mu głowę. Jak mógł zrobić coś takiego gołymi rękami? Nie miał wyboru. Czuł się jednak jak bestia, jak zupełny zwyrodnialec. Jak mógł się dziwić, że w którymś ze światów stał się Nimrunem? Okrucieństwo kryło się gdzieś w nim, mimo że tak bardzo chciał o tym zapomnieć. Przed laty stał się mordercą i na zawsze miał nim pozostać.
Osunął się na ciało Nimruna. Nie był w stanie wstać. Brakowało mu ku temu sił i woli. Rozpacz z powodu drzemiącej w nim złej natury prawie go sparaliżowała.
Przekręcił się na plecy, chcąc znaleźć się dalej od swojej ofiary. W tej pozycji trudno mu jednak było oddychać. Przekręcił się więc raz jeszcze, na bok, plecami do ciała Nimruna i tak już pozostał. Zamknął oczy.
Co za żałosne myśli. Który to już raz użalasz się nad sobą w tak nieudolnym stylu?
Riaukowi wydało się, że pochyla się nad nim znajoma łysa głowa, ale gdy na chwilę otworzył oczy, nie zobaczył nikogo.
Tak rozpaczasz, że chyba słyszeli cię wszyscy, którzy są do tego zdolni. Teena i dzieci zamartwiają się teraz, dlaczego głowa rodziny jest zwyrodniałym mordercą. Wujek Kit też z chęcią posłucha.
W kilku słowach wyjaśnił, co przed chwilą zaszło. Przyszło mu to dziwnie łatwo. Może dlatego, że z powodu wyczerpania nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, co się właśnie działo.
Z ciebie to jest jednak matoł. Zacznijmy od początku. Czy odczuwałeś nieuzasadnioną rozkosz i euforię rozszarpując mu gardło?
Nie. Ale nie o to...
Czy jemu sprawiłoby to erotyczną przyjemność? Naturalnie poza radością z faktu, że cię dopadł. Jak myślisz?
Chyba nie. Nie wiem. Może.
Pierwsza odpowiedź się liczy. Nie kombinuj i nie próbuj układać myśli, bo nigdy nie byłeś w tym dobry. Doszliśmy zatem do wniosku, że żadnego z was nie można nazwać psychopatą.
On się nade mną znęcał – zaprotestował Riauk.
On, hym. To był on, nie ty. Poza tym, on mógł nie traktować cię jako pełnoprawnej istoty. Mogłeś być dla niego tym, co chciał odrzucić. Mógł widzieć w tobie swoją słabość, dręczył cię, bo sam chciał sobie udowodnić, że ten, którym się stał, jest silny.
Ale...
Skupmy się na tobie. Czy działałeś w dzikim, niepohamowanym szale?
Nie wiem. Nie miałem wtedy czasu na roztrząsanie, co mną kieruje. Po prostu to zrobiłem.
Otóż to. Zadziałałeś instynktownie. Może Teena powinna uważać, gdy postanowi pocałować cię śpiącego, ale to nie czyni cię złym, ani okrutnym.
Bardzo mi tym pomogłeś. Nie tak powinno mówić się do kogoś przerażonego strzępami cudzego ciała za własnymi paznokciami. – Złość na Kita przywróciła mu równowagę psychiczną. To dodało mu sił. Nie mógł jednak tak szybko pogodzić się z tym, co zaszło. Usiadł pochylając się w przód. Otarł rękawem usta.
Ty dalej swoje. Czy gdybyś zaszlachtował go prastarym mieczem z magicznymi kryształami w rękojeści i innymi uszlachetniaczami to nie miałbyś wyrzutów sumienia? Elegancja rozwiałaby twoje rozterki? – Kit miał rację. Zabijanie zawsze było zabijaniem, a on walczył o życie i to nie tylko swoje. – Czasami trzeba wykorzystać to, co się ma pod ręką. A ty pod ręką miałeś... No tak, własne ręce. I co? Czujesz się już lepiej?
Nie wiem. Tak jakby.
Cudownie. To ci jeszcze na pocieszenie powiem, że z pewnością jesteś do niego podobny. Jesteście w jakimś stopniu tą samą osobą. Macie wspólny początek i spory kawałek przeszłości. Cały czas tak było i jakoś sobie w życiu radziłeś z własnym sumieniem, a miałeś lepsze powody do rozterek. Świadomość tego faktu nagle cię nie odmieni. Nieprzebrane rzesze głupich ludzi zatruwały sobie życie refleksjami: „Muszę być tak samo zły, jak mój ojciec morderca. Mam w żyłach tę samą krew. Nie ma dla mnie ucieczki. O ja nieszczęsny.” Ty też jesteś głupi, ale nie aż tak, żeby się karmić podobnymi bredniami. Zbierz się do kupy. Masz rodzinę, którą się trzeba opiekować. Na ból istnienia miałeś czas, jak byłeś młody.
Dosyć! Chyba mi pomogłeś. Zawsze tak mnie złościsz, że zapominam co mnie w zasadzie gnębiło.
Nie ma za co. A gdyby przyszło ci do głowy zapytać, to w zasadzie jestem cały i zdrowy. Wciąż żyję.
Ale przecież... My wszyscy... Ja... Straszliwie się martwiliśmy! Przepraszam! Co ze mnie za przyjaciel. Gdzie byłeś przez ten czas? Czy to oni za tym stali? – Myśli Riuka ruszyły nagle w zupełnie inną stronę.
Oni. Ale to dość skomplikowane. Opowiem ci, gdy się spotkamy. Kiedy wujek Kit może was odwiedzić?
Choćby zaraz.
Dam ci szansę się ogarnąć. Wpadnę na kolację – oznajmił Kit zrywając kontakt.
Teeno, będziemy mieć gościa na kolacji – poinformował partnerkę. – Ale nie dam rady wrócić do domu bez twojej pomocy.
Już po chwili przy nim była.
- Dałeś sobie spokój z cierpieniem? – spytała z kpiącym uśmiechem na ustach. – Kit powiedział ci, co o tobie myśli? – Czuła, jak Riauk czerpał z niej energię. Czuła także jego rozpacz. Chciała znaleźć się przy nim wcześniej, chciała go pocieszyć. Ale poczuła też, że ktoś zrobił to przed nią. Tak było lepiej. Była tego pewna.
- Dziękuję za współczucie – warknął. – Mogłem zginąć, a ty ze mnie szydzisz.
Teena machnęła ręką. Skoro Riauk się złościł, nie trzeba się było o niego martwić.
Te słabe istoty mają takie dziwne skrupuły – pomyślał imperator, który nie wiedzieć czemu jednak nie mógł zapomnieć o Białym Płomieniu. – Może powinienem dokładniej się im przyjrzeć? To może być ciekawe. Być może będzie też użyteczne.
Wieczorem przy kolacji znowu rozmawiali o poważnych sprawach. Riauk wciąż jeszcze przeżywał starcie z Nimrunem. Teena zabrała jego ciało z pola, gdy Riauk próbował zregenerować choć odrobinę sił krótką drzemką. Teraz Nimrun leżał w ich stodole przykryty starymi workami. Następnego dnia będzie trzeba wszystko wytłumaczyć córce szefa. A potem ona pewnie sprowadzi kapłana, by ten dopilnował, żeby ciało zostało pogrzebane w odpowiedni sposób. Pewnie też coś powie o tym, że jeszcze nie widział ich pod kaplicą. Riauk dziwnie czuł się z myślą, że być może weźmie udział w pogrzebie nie tylko kogoś, kogo zabił, ale i kogoś, kto właściwie był nim.
Kit opowiadał o tym, jak został pojmany i uwięziony. Darował sobie jednak szczegóły. Te nie nadawały się dla uszu dzieci.
Mały Loravandil uśmiechał się niepewnie. Emocje ojca, które do niego dotarły, nie zaskoczyły go, choć ich intensywność zwaliła go prawie z nóg i wycisnęła z oczu łzy. Usiadł pod nogami kuca, któremu właśnie zaplatał grzywę w warkoczyki i przeszedł od zwątpienia do radości i spokoju wraz z Riaukiem. Zabijanie napawało go odrazą i przerażeniem, cieszyło go więc, że choć czasem ojciec też czuje coś takiego. Kiedyś Riauk sam mu to powiedzieć. Usłyszeć o czymś, a samemu to poczuć, stanowiło jednak dużą różnicę.
Myśli starszego i bogatszego w życiowe doświadczenia Oiolose kręciły się wokół podobnych tematów. Do niego emocje Riauka także dotarły. Świadomość, że ojciec wojownik, też ma skrupuły, dodała mu otuchy.
- A wiecie, że was syn ma całkiem mądre przemyślenia? – zakomunikował nagle Kit. Atmosfera powoli stawała się coraz swobodniejsza, a obok wiktuałów na stole zagościł miód pitny.
- Który? – spytała Teena.
- Dawaj Kit – gość ponaglił swojego imiennika. – Powiedź rodzicom to, co wcześnie mnie mówiłeś.
Chłopiec jednak zamiast się odezwać, spuścił tylko głowę.
Teena uświadomiła sobie, że kiedy przygotowywała kolację, mały Kit długo o czymś opowiadał wujkowi z podnieceniem.
- Nie wstydź się rodziców. Gdyby to byli moi rodzice, zupełnie bym się ich nie wstydził. Zwłaszcza, że byłbym od nich mądrzejszy – oznajmił mężczyzna zwany przez nich Kitem.
Riauk zmarszczył czoło. Teena przewróciła oczami.
- Bo ja tak pomyślałem... – zaczął w końcu chłopiec. – Skoro ten świat ma jakiś słaby punkt, coś co go trzyma, że istnieje... Tata spotkał Opowiadaczkę, a Oiolose pisze swoją książkę... Może więc to my jesteśmy tym, czego ten świat potrzebuje, żeby istnieć?
Riauk i Teena spojrzeli z osłupieniem na syna. Mężczyzna zwany przez nich Kitem roześmiał się.
- Dobrze się wam młody zapowiada – stwierdził. – Uważam też, że nie tylko jemu przyszło to do głowy. Ci, którzy mnie przetrzymywali, chcieli, żebym im zdradził słaby punkt waszego świata. Zapewne zauważyli, że często go odwiedzam. Takie potężne istoty, jak ja, zwracają uwagę tych, którzy umieją patrzeć. Mogli pomyśleć, że sporo wiem. A ja nie wiedziałem. Albo wiedziałem. Wcześniej nawet nie próbowałem się nad tym zastanawiać, w końcu nie leżało w moim interesie niczego im zdradzać. Ale wasz Kit może mieć rację.
Riauk jeszcze niedawno zastanawiał się, czy nie musi wykazać się przed Opowiadaczką, żeby żyć. Teraz jednak wszystkie te spekulacje wydawały mu się zbyt naciągane. Bo przecież czemu on i jego rodzina mieli mieć jakieś znaczenie? Imperator też pomyślał, że to on może ocalić świat. Ale się pomylił. Bo przecież Riauk niczego nie zrobił. Skoro imperator się mylił w swoich przewidywaniach i sądach, oni nie mieli żadnych podstaw, żeby wierzyć w to, co przychodziło im do głowy.
- Może to wszystko to tylko przypadek? – Riauk wypowiedział swoje wątpliwości.
- Może – zgodził się ten, którego nazywali Kitem. – Jednak bardziej wierzyłbym w osąd twojego syn, niż twój, bo ty nie jesteś dobry w wyciąganiu wniosków.
01.05.2007 – Warszawa
C.D.N.