Copyright ©   Kejti - Katarzyna Kwiecińska
Było to zwyczajne, sobotnie popołudnie. Efna biegła dusznymi ulicami. Powietrze, które wdychała, pachniało potem. Wysokie, kamienne budowle zasłaniały niebo. To było brzydkie i brudne miasto, jedyne, jakie znała. Urodziła się w Międzymieście, przeżyła w nim trzynaście lat. Tak jak wszyscy, nie mogła wydostać się na zewnątrz. Nie miała prawa.
Międzymiasto było niewielkim skrawkiem ziemi zagubionym w czasie i przestrzeni, oddzielonym od reszty światów Międzybagnem. Niekiedy ktoś z niego uciekał, wyruszała wtedy za nim pogoń i żywy już nie wracał. Czasem zjawiał się też ktoś z zewnątrz – z reguły dopełniał żywota w lochach. Nawet mówienie o światach zewnętrznych było zakazane, ale ona znała zakazane historie. Wiedziała, że istnieją inne, piękne miasta, że są stepy ciągnące się aż po horyzont, że jest morze, bezmiar wód. Matka jej o tym opowiadała. Jej matka, kiedy jeszcze była dziewczynką, gościła w swoim domu wojowniczkę ze Świata zza Morza Ognia i Krwi. Matka jej o tym opowiadała, ale teraz nie miała już matki – czytał Oiolose siedząc na krawędzi łóżka, głos drżał mu lekko. Na kolanach miał rozłożoną pokaźnych rozmiarów księgę. Od kilku dni co wieczór czytał rodzinie swoją kronikę, to co udało mu się przepisać z umysłu Opowiadaczki. Ciągle też przy czytaniu peszył się tak, jakby był odpowiedzialny za treść tekstu.
Jego o rok młodsza, piętnastoletnia siostra Dżana nie słuchała uważnie. Nie interesowała jej przeszłość, ani opowieści o zwyczajnych, śmiertelnych istotach. Była już prawie kobietą – miała wąską talię, jędrne piersi i krągłe biodra. Nigdy jednak nie miała należeć do mężczyzny. Dla niej istniała tylko droga Wojowniczek Nocy. Sentymenty i emocje targające życiem prababki noszącej to samo imię miały pozostać jej obce.
- Wyrosły przed nią stajnie przytulone do obszarów miasta. Co tydzień tam przychodziła. Dosiadała konia i jechała do lasu, a raczej do czegoś, co dumnie nazywano lasem. Było to tylko parę drzew.
Unosiła czasem głowę i patrzyła w niebo. Zastanawiała się, czy były miejsca, w których nic go nie przesłaniało. Słuchała szumu drzew, wąchała wiatr i marzyła o zewnętrznych światach. Dusiła się.
Wbiegła do stajni przez podwójne wrota i pobiegła szerokim przejściem. Jej nozdrza wypełniła charakterystyczna woń końskiego potu, był to jedyny z zapachów Międzymiasta, jaki lubiła. Biegła - wysoka, chuda, wbita w obcisłe ubranie z grubej tkaniny. Długie, przetłuszczone włosy o prawie czerwonej barwie uderzały o jej plecy.
Tak, to było właśnie tam, odnalazła boks swojego ulubieńca. Tabliczka z imieniem głosiła, że stoi w nim Wiatr.
Znieruchomiała. Nikt jej nie przywitał. Boks był pusty.
Nagle wpadła w panikę. Wiedziała, co to znaczy, ale sama przed sobą nie chciała się do tego przyznać.
Popędziła do pokoju instruktora, pełnej jeździeckiego sprzętu dusznej klitki z wąskim oknem i ścianami wyklejonymi rysunkami przedstawiającymi konie.
- Gdzie jest Wiatr? – zapytała, zapominając o „dzień dobry”.
- Za stajnią – usłyszała od ogorzałego mężczyzny. Stajenny brud wżarł się w skórę jego twarzy i dłoni, tak, że zawsze wyglądał na niedomytego. - Możesz się jeszcze z nim pożegnać. Młode konie dorosły. Stare muszą odejść. Wiesz, że nie mamy tutaj miejsca – mówiąc te słowa nie wstał, nie odłożył też papierosa. Był za stary i zbyt poważny, by przejmować się uczuciami nastolatki.
Nie odpowiedziała, obróciła się na pięcie i pognała do siodlarni. Musiała ocalić swojego konia, musiała. Zarzuciła na ramię jego ogłowie. Zdjęła z wieszaka ciężkie siodło. Za Międzybagnem były inne światy - wciąż to sobie powtarzała. Gdzieś tam była też wojowniczka, którą znała jej matka. Wiedziała o tym. Tam na zewnątrz wolniej płynął czas. Tamta kobieta wciąż musiała żyć. Była gdzieś daleko, ale żyła.
Czternastoletni Ferro był obecny ciałem, ale zupełnie nieobecny umysłem. Temu rosłemu i skoremu do działania chłopakowi trudno było usiedzieć w miejscu. Nawet zajęcie rąk jakąś pracą, jak choćby czyszczeniem uprzęży, czy ostrzeniem noży nie pomagało mu się skupić.
Natomiast trzynastoletni Kit, choć najbardziej z całego rodzeństwa roztrzepany, na czas czytania zastygał w bezruchu i chłonął opowieść z wypiekami na twarzy.
- Las szumiał nad jej głową, liście ocierały się o policzki. Szukała Międzybagna. Gdzie było? Jak daleko? Czy była w stanie je odnaleźć? Czy wyślą za nią pogoń? Nie przejmowała się tym wszystkim. Teraz byli wolni - oboje.
Boki konia pokryły się pianą, oddech stał się krótszy i chrapliwy, oczy nabiegły krwią.
Nagle rozpostarła się przed nimi wąska łąka porośnięta gęstą trawą, bujną na podmokłej ziemi. Za nią było bagno. Jak miała je przebyć? Kiedyś słyszała, jak to zrobić. Wiedziała, że musi gnać.
Pchnęła konia wprost w głąb, w błoto i ciemność.
Zawsze spokojny i cichy dwunastoletni Bluszcz wydawał się skupiony. Choć akurat on potrafił spędzać wiele czasu zupełnie bez ruchu i nikt nie wiedział, czy rejestrował wtedy, co działo się wokół niego, czy też był myślami zupełnie gdzie indziej.
Jedenastoletni Loravandil bardzo starał się słuchać uważnie, ale jego myśli często uciekały ku wyobrażeniom, które rodziły się w jego głowie pod wpływem słów czytanych przez brata. W głębi umysłu widział galopujące konie, piętrzące się morskie fale, czy lasy pełne nieznanych mu drzew. Pochłonięty tymi wizjami gubił sens historii.
Podobnie było z Riaukiem, choć jego myśli nie pochłaniały barwne obrazy nigdy nie widzianych krajobrazów, a pytania bez odpowiedzi. Kiedy zaczynał je roztrząsać, gubił wątek opowieści. Ile by nie wiedział, miał wrażenie, że wciąż wie za mało.
Teena starała się słuchać uważnie, ale jak każda gospodyni miała zbyt wiele do zrobienia. Tak więc w czasie wieczornego czytania, albo stała przy kuchni, albo reperowała ubrania. Przy tym ostatnim częściej używała mocy, niż igły i nici.
- Dlaczego władze Międzymiasta postępowały tak okrutnie, wydając wyrok śmierci na każdego, kto opuścił ich terytorium? To wydaje się oczywiste. Międzymiasto było małym, ciasnym światem i życie jego mieszkańców nie należało do łatwych. Gdyby nie widmo kary, nie dałoby się utrzymać ludzi w tamtym świecie. Kara natomiast musiała być wykonywana, skoro naprawdę miała budzić strach. Pozostaje jednak pytanie, w jakim celu powstało Międzymiasto i czy jego istnienie nadal było innym światom potrzebne? Czy utrzymywanie w nim ludzi siłą miało sens? Tego nie wiem i nigdy nie wiedziałam. Umysł dziecka nie potrzebuje takich informacji. Gdy byłam małą, złotowłosą dziewczynką, wystarczyło mi wiedzieć, że Międzymiasto istnieje.
Do pisanych w pierwszej osobie wzmianek o złotowłosej dziewczynce już przywykli, choć wciąż ich do końca nie rozumieli. Zawsze wiedzieli, że Opowiadaczka była zwyczajną, śmiertelną istotą, a jej świat, mimo dużo lepiej rozwiniętej techniki, był pod wieloma względami podobny do ich świata. Rozumieli, że mogło istnieć wiele spraw w jej codziennym życiu, z którymi sobie nie radziła. W końcu Wojowniczki Nocy pomagały w rozwiązywaniu życiowych problemów przede wszystkim ludziom ze Świata Prawdziwego. W tym specjalizowali się też rodzice Riauka. Trudno było im jednak pojąć, że istota obdarzona mocą stwarzania światów nad tą mocą nie całkiem panowała, a czasem używała jej bardzo pochopnie. Z ich punktu widzenia pytania stawiane przez Opowiadaczkę były bardzo interesujące, ale też przerażające. Po co istniało Międzymiasto? Czy nadal musiało istnieć? Dlaczego Opowiadaczka tego nie wiedziała? Jak mogła powołać do życia świat, którego prawie nie znała?
Riauk zauważył też, że opisy różnych wydarzeń i miejsc były czasem z sobą sprzeczne. Jakby słuchał opowieści o świecie, który dopiero się formował. Przerażało go to. Czy naprawdę żyli w czymś, co wyrosło z zabaw dziecka? I jakie to mogło mieć dla nich znaczenie?
- Ty znasz Dżanę, ja wiem...
- Może znam. - Padła zimna odpowiedź.
- Szukam Dżany - wydusiła.
- Po co?
- Szukam – powtórzyła. - Uciekłam z Międzymiasta.
Riauk złapał się na tym, że znowu stracił kawałek historii. Będzie musiał poprosić Oiolose, żeby kiedyś pozwolił mu samemu przeczytać tę opowieść. Było tyle rzeczy, które należało przeanalizować.
- Szukasz schronienia obok Dżany?
Dziewczyna rozwarła szeroko oczy.
- Dżana niesie zniszczenie.
- Znasz ją! - krzyknęła uradowana.
- Znam – przyznała.
- Powiesz mi, jak ją znaleźć? – Myślała, że wyjdzie z siebie ze szczęścia.
- Sama nie wiem.
- A... - Wyrwało się z piersi Efny.
- Ale powiem ci, dokąd iść - dodała kobieta o piaskowych włosach.
Efna przytaknęła, kiwając głową, jakby prosząc - powiedz, powiedz.
- Jedź dalej na północ, dopóki nie znajdziesz się nad rzeką. Potem pojedź wzdłuż niej na wschód. - Dziewczyna chłonęła informacje nie tylko uszami i szeroko rozwartymi oczami, ale całym ciałem. - Tam znajdziesz dom. Jego mieszkańcy cię przyjmą. Twój koń potrzebuje odpoczynku.
- Wiem – wyszeptała. - Co mam im powiedzieć? Że kto mnie przysłał?
- Ja jestem Eva – oznajmiła Dżana. Skoro już wybrała to imię, będzie się nim przedstawiała. - Ale oni mnie nie znają. Po prostu opowiedz im wszystko, jak mnie spotkałaś i że znam Dżanę.
Eva – to imię Riauk słyszał chyba od ojca w innym kontekście. Nie mógł sobie przypomnieć.
- To prawda, że Dżana przez jakiś czas ukrywała się w Międzymieście, kurując się z ran. Kiedy to się zdarzyło? Po obaleniu Ich Wielmożności Ciemności Dżana po raz pierwszy była ranna, więc później. Tylko z kim wtedy walczyła? Nie wiem. Dawniej wymyślałam wiele historii, które wzajemnie się wykluczały. Nie dbałam o to. Miały być pasjonujące, ale nie musiały przy tym być logiczne.
Schronienia udzieliła wtedy Dżanie uboga staruszka wychowująca małą, ciemnowłosą dziewczynkę o bladej twarzy i zapadniętych oczach. Przetrwać w Międzymieście było trudno. Staruszka narażała życie, ukrywając Dianę w swym wilgotnym mieszkaniu o ścianach pokrytych grzybem. Czyżby blada dziewczynka była matką Efny? Czyżby w Międzymieście aż tak szybko płynął czas? Dżana w żaden sposób nie odwdzięczyła się tamtej staruszce. Wzięła, czego potrzebowała i odeszła, zostawiając po sobie tylko opowieść o lepszym świecie. Choćby dlatego powinna zadbać o Efnę.
- Czy życie w Międzymieście nadal tak wygląda? – wyrwało się Riaukowi.
- Nie wiem. – Oiolose potrząsnął głową. – Pisząc kronikę doszedłem do momentu, kiedy ty i mama się poznaliście... – Kiedyś planował, że nie pokarze swoich zapisków nikomu, zanim nie dowie się, czy Opowiadaczka wciąż się nimi interesuje, dopóki nie skończy swojego dzieła. Sam nie wiedział, czemu zmienił zdanie. Może uświadomił sobie, że skończenie kroniki zajmie mu zbyt wiele czasu. Właściwie czas nie powinien liczyć się dla nieśmiertelnych, były jednak rzeczy w życiu, które nie mogły czekać. Oiolose czuł, że niedługo powinien opuścić dom rodziców.
- To musi być ciekawy fragment – wyrwało się Ferro.
- Zamknij się – skarciła go Dżana.
- W każdym razie, o Międzymieście pisałem jeszcze dwa albo trzy razy. Ale to były wzmianki z czasów Dżany – wyjaśnił Oiolose udając, że nie słyszy komentarzy rodzeństwa.
- Chciałbym wiedzieć, jak im się tam teraz żyje – powiedział Riauk. – I jeśli żyje im się źle, czy można im jakoś pomóc.
- Ale to nie nasza sprawa – zauważyła Teena. – Jeśli ktoś powinien czuć się za nich odpowiedzialny to Opowiadaczka.
- A czy nie od tego są Wojowniczki Nocy, żeby nieść pomoc?
- Może. – Teena wzruszyła ramionami.
Nie wiedzieć już który raz przy czytaniu kroniki, stanęli przed problemem, z którym nie umieli sobie poradzić. Z jednej strony wiedzieli, że wiele rzeczy w ich życiu działo się za sprawą Opowiadaczki, z drugiej – zdawali sobie sprawę, że sami decydowali o swoim losie. Nie było czegoś takiego, jak przeznaczenie. Owszem, los niektórych istot, a nawet światów został przepowiedziany. Ale tylko niektórych. Większość sama kształtowała swój los. Kiedy więc Riaukowi przychodziły do głowy przedziwne, choć według niego szczytne, idee, nie był pewny, czy pochodziły od niego, czy od Opowiadaczki. Jeśli faktycznie podsuwała je Opowiadaczka, musiały służyć rozwojowi dostępnych światów. Jeśli jednak stanowiły tylko jego własne pomysły, też wcale nie musiały być pozbawione sensu.
Oiolose czytał dalej:
- Dżana chciała przykucnąć koło niej, ale nie pozwoliła na to sztywność biodra, a i w łydce ból odezwał się nagle. Ciężko usiadła. Dziewczyna poruszyła się, ale nie obudziła. Dżana wyciągnęła rękę i położyła jej dłoń na ramieniu. Przez chwile usiłowała sobie przypomnieć imię.
- Efno - powiedziała cicho. - Efno, przyszłam.
Dziewczyna przeciągnęła się, otworzyła oczy, ziewnęła.
- Kim jesteś? - spytała nieprzytomnie. - Eva?
- Nie. - Potrząsnęła głową. – Jestem Dżana.
Dziewczyna przyjrzała się dziwnie znajomej twarzy. Może na początku nie poznała jej z rozpuszczonymi włosami, ale głos był ten sam.
- Ty nie jesteś Dżaną - rzuciła wrogo. Usiadła i cofnęła się, przytulając plecami do skalnej ściany. - Ty jesteś Eva, Dżana umarła.
- Kto ci to powiedział? - Wzdrygnęła się.
- Ty i wszyscy. Dżany już nie ma - rzuciła gniewnie, oskarżycielsko. - Odeszłaś, stchórzyłaś! Ja w ciebie wierzyłam! Znałaś moją matkę. Ona powiedziała, że byłaś wielka, a ty... - Głos dziewczyny załamał się. - Wszystko było bez sensu.
Dziwne były dzieci, a Dżana przecież nie potrafiła z nimi rozmawiać.
- Ja wróciłam - powiedziała spokojnie. - Znowu będę walczyć. Będę zmieniać świat.
- Efna, już nie dziewczynka, tylko kobieta, stała patrząc za nimi, póki nie znikli za horyzontem. Potem dosiadła Sokoła i pogalopowała wzdłuż plaży, daleko przed siebie, aż do miejsca, gdzie pochowany był Wiart. Uciekła ze swojego świata, żeby ocalić mu życie. Przedłużyła je jedynie o kilkanaście miesięcy. Dała mu trudy, choroby i... miłość.
Każdego następnego wieczora poznawali ciąg dalszy historii swojej rodziny.
- Chciałabyś cofnąć czas? - spytała Axia.
- Tak - odparła Efna rozmarzona.
- Mogę to dla ciebie zrobić.
- Możesz? - Efna wybałuszyła oczy. - Ty...
- Odzyskałam moc. – Axia uśmiechnęła się. - A moja moc jest ogromna.
Myśli Riauka wciąż krążyły wokół warunków życia w Międzymieście i sensu jego istnienia.
- Niech ma szansę spróbować inaczej, może mądrzej, ułożyć sobie życie - pomyślała Dżana gotowa zgodzić się na takie rozwiązanie, gdyby nie coś, co ją niepokoiło.
- Axio, czy cofnięcie czasu dla niej, nie zmieni zbyt wiele w naszym życiu i w historii Świata zza Morza Ognia i Krwi? – spytała. - Przecież to ona przyniosła mi wiadomość o jeźdźcach w czerni. To zresztą nie jedyna jej zasługa.
- Masz rację - przyznała Axia. - Przeniosę ją wiec w czasie i przestrzeni.
- Ale wtedy wciąż będę miała ponad trzydzieści lat - zaprotestowała Efna.
- Mogę cię odmłodzić - stwierdziła Axia. – To znaczy, mogę zmieć twój wygląd tak, byś wyglądała na młodszą. To dla mnie żaden problem. Nie bardzo wydłuży ci to jednak życie.
- W porządku – zgodziła się Efna.
- Na ile lat powinnaś wyglądać?
- Piętnaście.
A więc Efna mimo wszystko chciała wrócić. Nie, nie dziwił jej się. W Międzymieście był jej dom. Ale jakim sposobem Axia miałaby ją odmłodzić?
- Wieczorem, gdy jadła kolację razem z ojcem, ten podniósł głowę z nad talerza i przyjrzał się jej uważnie.
- Chyba spędzam z tobą zbyt mało czasu - powiedział po chwili namysłu. - Nawet nie zauważyłem, kiedy stałaś się kobietą.
Efna roześmiała się. Tak. Nie była już dzieckiem.
Nie dowiesz się, jak tam jest, jeśli sam tam nie wyruszysz – powiedział mu Mery w myślomowie.
A uważasz, że powinienem? – Riauk nie był co do tego do końca przekonany.
Ty to powinieneś wiedzieć.
Wspaniale mi poradziłeś. – Oczekiwał od ojca czegoś więcej, ale kiedy dokładniej się nad tym zastanowił, zrozumiał, że Mery nie mógł udzielić mu żadnej innej rady. Sam musiał podjąć decyzję i właściwie podjął ją zanim o cokolwiek zapytał. Postanowił wyruszyć do Międzymiasta. Mimo to, zadał jeszcze jedno pytanie – ty sam nigdy o tym nie myślałeś?
Nie. Nie było powodu.
Dla Merego nie było. Riauk przez chwilę zastanawiał się, czy kiedykolwiek słyszał od ojca cokolwiek o Efnie. Takie imię na pewno padło w jakiejś opowieści o jego pierwszej zielonej. Sama Efna nic jednak dla ojca nie znaczyła. Była już prawie dorosła, kiedy on się urodził. Mogło nie być powodu, żeby się zaprzyjaźnili. O Międzymieście Mery też dużo nie opowiadał. W dzieciństwie Riauk usłyszał tylko, że istniało i że Dżana kilka razy tam była.
Teena oczywiście trochę kwękała, że chce zostawić ją samą z dziećmi i gospodarstwem. Powiedział więc, że dzieci nie są już małe i pomogą jej we wszystkich pracach, co zresztą i tak robiły. Wtedy przypomniała, że to niebezpieczna podróż. Oto tak naprawdę jej chodziło. Zaczął tłumaczyć, że włada mocą i że ze wszystkim jest w stanie sobie poradzić. Oczywiście jak zawsze do końca nie wiedział, o czym mówi. Żadne z nich nie miało pojęcia, co może zdarzyć się w Międzymieście.
Po wymówkach i ostrzeżeniach przed niebezpieczeństwami, przyszła pora na gwałtowne pocałunki i prośby, żeby uważał na siebie i wrócił najszybciej, jak to możliwe. Przeszli więc przez typowy scenariusz wydarzeń, jak przed każdą jego wyprawą.
Teena musiała robić mu wymówki. Taki miała charakter. Ale rozumiała, że Riauk nie zazna spokoju, jeśli nie sprawdzi, czy mieszkańcy Międzymiasta nie potrzebują pomocy. Taki już był. Chciał naprawiać świat. Takie było dziedzictwo jego przodków i to nie tylko tych ze strony ojca. Oczywiście, do wszystkiego zabierał się po swojemu. Czy jednak byłby w stanie podążyć drogą Wojowniczek Nocy? Chyba nie. Teena wolała zresztą, żeby o tym nie myślał. Gdyby zaczął, pewnie pochłonęłoby go to bez reszty.
- Ale nawet jeśli jest im źle, co my możemy dla nich zrobić? – spytał Kit. Dzieci brały udział w wielu rozmowach o Międzymieście.
- Nie mam pojęcia – dopóki nie usłyszał pytania syna, nawet nie wybiegał myślami tak daleko. – Pomyślimy, kiedy pomoc okaże się potrzebna.
- Może Mistral i Tika będą wiedziały – rzuciła szybko Teena. Wcale nie chciała popychać Riauka ku niebezpiecznej wyprawie, ale też nie mogła dopuścić, żeby dzieci uznały, że jest bardzo pochopny.
- Ale jak pomóc Ludziom Lasu z Dominium nie wymyśliliście – zauważył Loravandil.
Teena spojrzała na niego zaskoczona, przez chwilę nie rozumiejąc o czym mówi. Riauk fuknął gniewnie.
- A niech tam sobie siedzą na końcu świata. Dlaczego mielibyśmy się nimi przejmować?
- Chyba z tej samej przyczyny, co ludźmi z Międzymiasta – poparł brata Oiolose. – Z tego co opowiadałeś, nie są szczęśliwi. I pochodzą z naszego świata.
- Międzymiasto jest bliżej – powiedział Riauk, bo nic mądrzejszego nie przyszło mu do głowy.
- Ale faktycznie nie wiesz jak im pomóc – drążył sprawę Oiolose.
- Wiem, że mnie na pewno nie wysłuchają.
Tak sprawa ostatnich Ludzi Lasu, wciąż ukrywających się w Dominium, znów została odłożona na później.
Ponieważ Mery poznał Efnę, Riauk zwrócił się do niego z pytaniem, jak ubierają się ludzie w Międzymieście. Nie był szczęśliwy, że musiał prosić ojca o pomoc. Jemu jednak opis z kroniki Oiolose niewiele powiedział.
Mery dostarczył Riaukowi rzeczy ze Świata Prawdziwego. Nie był pewny, czy ludzie z Międzymiasta ubierają się dokładnie tak samo, ale uznał, że nawet jeśli nie, to w takim stroju Riauk i tak będzie mniej rzucał się w oczy, niż w rzeczach ze Świata zza Morza Ognia i Krwi.
Tak więc, Riauk otrzymał błękitne spodnie ze sztywnego materiału krępującego ruchy, miękką koszulę w zielono-czarną kratę, sznurowane, lekkie buty z płótna i nieznanego mu tworzywa, które Mery nazywał gumą, granatową czapkę ciasno opinająca głowę z długim, sztywnym daszkiem i okulary o ciemnych szkłach.
- W Świecie Prawdziwym naprawdę tak się ubierają? – zapytał Riauk przyglądając się sobie w lustrze.
- Tak – powiedział Mery. – To ich strój codzienne. Czapka i okulary nie są wymagane, ale pomyślałem, że tobie mogą się przydać...
- Ochronią mnie przed słońcem i zakryją moją twarz przed oczami ciekawskich – Riauk dokończył za ojca. Jego głos brzmiał zimno. Zapobiegliwość Merego jakoś wcale go nie cieszyła.
- Gdybyś w końcu usunął z policzka bliznę, byłoby ci łatwiej – zauważył Mery.
- Moja blizna, to moja sprawa – burknął Riauk.
- Wyglądasz debilnie – rzuciła Teena z trudem powstrzymując się do śmiechu. Bardziej niż ubranie, które miał na sobie, bawiła ją głupia mina jej partnera. – Zwłaszcza ta czapka mi się nie podoba.
- Ale koszula jest w porządku. – Riauk wciąż przyglądał się sobie w lustrze.
- Koszula tak – zgodziła się Teena chichocząc.
- I okulary też – dodał. – Gdyby jakoś mocniej umocować je do głowy, mogłyby być naprawdę przydatne.
W podróż wyruszył wierzchem, dosiadając Cienia. Przy użyciu mocy nie był w stanie dostać się bezpośrednio do Międzymiasta. Nie wiedział, jak obecnie wyglądało. Mógł jednak przenieść się od razu do przejścia między światami, korzystając z wiedzy zawartej w kronice. Na Pustkowiu nie mogło się wiele zmienić. Nie zrobił tego.
Ojcu powiedział, że nie chce stresować konia. To było odpowiednie wytłumaczenie dla Merego. Nie była to jednak prawda. Parę razy w życiu przenosił Cienia mocą w przestrzeni. Koń naprawdę nie znosił tego dobrze, ale nie aż tak źle, żeby trzeba mu było tego oszczędzić. Riauk po prostu chciał spędzić kilka dni w siodle gnając przez Pustkowie. Nie rozumiał tej chęci. To był kaprys, któremu uległ, tak jak i cała wyprawa do Międzymiasta.
Kopyta rosłego, kościstego Cienia z głuchym łomotem uderzały w ziemię. Wiatr szarpał włosy Riauka. Biały wojownik pozwolił, by kaptur opadł mu na ramiona. Wystawił twarz na działanie promieni słońca. Wiedział, że to skończy się oparzeniami, ale mógł bez trudu poradzić sobie z nimi mocą. Przez moment nie musiał się niczym martwić.
W umyśle zagościły mu obrazy z przeszłości. Jako mały chłopiec tak rozochocił się galopem na starej, poczciwej Trosce, że odsłonił twarz i podwinął rękawy. Wtedy odkrył, jak wielką krzywdę słońce wyrządza jego skórze. A potem rodzice kłócili się o niego. Matka krzyczała, że ojciec powinien go lepiej pilnować, a najlepiej by zrobił, gdyby nie pozwolił mu więcej jeździć konno. Wtedy ciągle się kłócili.
Odrzucił te wspomnienia. Kłótnie rodziców nie były tym, o czym chciał myśleć. Jego interesowała radość, jaką dawał galop. Nie pamiętał już, kiedy ostatnio miał okazję podróżować konno na większą odległość, niż do Jedynego Miasta i z powrotem. Wierzchem podróżował po Dominium dawno, dawno temu, kiedy był narwanym dzieciakiem. Nie potrafił wtedy jeszcze biegle posługiwać się mocą. Brakowało mu też nieraz energii, żeby porządnie zadbać o swój organizm. Kaszel, duszności, ból brzucha, wymioty i biegunka były jego codziennością. Nie mógł narażać się wtedy na żaden dodatkowy wysiłek, na żaden dodatkowy wydatek energii. Nie mógł, tak jak teraz, odsłonić twarzy i nie dbać o oparzenia. Teraz był w stanie usunąć je w mgnieniu oka wiele o tym nie myśląc. Wtedy, takie dodatkowe leczenie, mogło kosztować go całą noc boleści, a może nawet i życie. Nie miał więc za bardzo okazji cieszyć się galopem. Nie miał w ogóle za bardzo okazji się cieszyć.
Potem, gdy przemierzał Dominium, by w końcu stanąć przed obliczem samego imperatora, nie umiał jeszcze w pełni czerpać energii z ciała Teeny. Wciąż jeszcze bardzo na siebie uważał. Nigdy tak naprawdę nie miał okazji czuć się tak beztrosko, jak teraz. Galopując przez morze traw mógł dopiero zrozumieć to, o czym czytał Oiolose.
Jego babka, Dżana, nade wszystko kochała konie. Nie mogła żyć bez włóczęgi po Pustkowiu. W pełni odnajdywała siebie tylko w tętencie kopyt. Przedtem, kiedy jedyne wiadomości o Dżanie czerpał z opowieści ojca, nie budziła jego sympatii. Nieodpowiedzialna, niestała, niewierna – takimi przymiotnikami opisywał ją jego umysł. Nie polubił jej nawet, po spotkaniu z jej odpowiedniczką z równoległej rzeczywistości. Owszem, dokonała wielu szlachetnych, bohaterskich czynów. Zasłużyła na miejsce w historii, ale czy też na szacunek swego potomka?
Teraz oceniał ją inaczej. Nie był już tak surowy. Rozumiał, że galop i włóczęga mogły działać na nią jak narkotyk. Pęd, przestrzeń, uczucie wolności były czymś cudownym. Przez moment sam nie chciał nigdzie dojechać, a zawsze tak galopować. Czy nie dla tej galopady opuścił dom?
Nie. Przypomniał sobie, że zmierzał do Międzymiasta. Musiał sprawdzić, czy ludziom stamtąd potrzebna była pomoc i czy był w stanie im jej udzielić. Dżana też chciała zmieniać świat. Musiał oddać jej sprawiedliwość. Tylko że sama walka była dla niej ważniejsza, niż jej cel. On był inny. Miał dom, Teenę, dzieci, swoje pole. Tęsknoty Dżany nie były jego tęsknotami, ale teraz już je rozumiał.
Choć oczywiście sporo rzeczy w życiu zawalił. Nie zaopiekował się, jak trzeba, ani Berbel, ani pseudo Dżaną. Nie zainteresował się w porę śmiercią władcy Zielonej Twierdzy, ściągając tym samym kłopoty na siebie i swoją rodzinę. Potem jednak starał się wszystkie sprawy doprowadzać do końca. Przestał spotykać się z Baldwinem i resztą, nie dlatego, że mu się odechciało. Odkrył, że jego towarzysze coraz bardziej polegają na jego zdolnościach i stają się przez to mniej ostrożni. A przecież nie był w stanie zawsze wyciągać ich z tarapatów. Kiedyś mógł zwyczajnie nie zdążyć. Dlatego jego wizyty w Dominium stawały się coraz rzadsze i krótsze, aż w końcu się urwały. Ludzi Lasu też zostawił ich losowi. I nie dlatego, że źle go potraktowali. Po prostu nie wiedział, co mógłby dla nich zrobić. Czasem o nich myślał. Odkładał jednak tę sprawę na później. Była dla niego za trudna. Wcale więc aż tak bardzo nie różnił się od Dżany. Nie chciał jednak tego rozważać. Teraz był w drodze. Teraz chciał zrobić coś dobrego. Teraz brał się za coś, za co, jak mu się zdawało, ona powinna się zabrać.
Słońce chyliło się ku zachodowi, zalewając Pustkowie ciepłym światłem. Ściągnął wodze. Cień wyhamował do stępa. Jego mokra od potu sierść parowała. Riauk wziął głęboki oddech. Skóra na policzkach zapiekła. W mgnieniu oka usunął oparzenia. Uśmiechnął się sam do siebie. Czy łatwiej, czy trudniej było tym, którzy mieli zdrowe ciała? Dżana była zdrowa, a jak wskazywała czytana przez Oiolose kronika, nigdy nie była do końca szczęśliwa. On, mimo drogi, którą przebył, był teraz naprawdę szczęśliwy.
Skok przez Międzybagno do Międzymiasta nie należał do przyjemnych. Rozpędzony koń ze słonecznego Pustkowia przedostał się nagle do mrocznej, wilgotnej krainy, by prawie natychmiast znowu ją opuścić. Ostry kontrast między jasnością i mrokiem zadał oczom Riauka ból.
Tuż przed skokiem przemknęło mu jeszcze przez głowę – oby tam wciąż był las. Na szczęście był. Miał więc gdzie ukryć konia i przebrać się w ubranie dostarczone mu przez Merego. Dalej ruszył na piechotę.
Przemierzył wąziutki pasek drzew i wszedł na przedmieście. Pamiętał, co Oiolose napisał w swojej kronice. Słuchał opowieści ojca o Świecie Prawdziwym, sam tam przez chwilę był. Wszystko to nie przygotowało go jednak na widok, jaki ujrzał. Szedł wąskimi, mrocznymi i bardzo zaśmieconymi ulicami. Budynki o szarych ścianach pozbawionych ozdób wystrzelały w górę ku niebu. Riauk miał ochotę zatrzymać się i policzyć ich piętra, ale stwierdził, że takim zachowaniem mógłby za bardzo zwrócić na siebie uwagę. I tak zresztą rzucał się w oczy. Ludzie przyglądali mu się. Jego ubranie jednak różniło się od tych, jakie nosili mieszkańcy tej części Międzymiasta. Nie chodziło przy tym o krój, czy kolory jego stroju. Ten był po prostu stanowczo zbyt czysty i zbyt nowy. Riauk różnił się od tamtejszych mieszkańców jednak nie tylko ubiorem. Nie miało znaczenia, że jego włosy były białe. Wielu spośród mijających go przechodniów było siwych lub łysych. Szedł szybko, a jego ruchy były sprężyste i miarowe. To ich dziwiło. Ludzie z przedmieścia chodzili powoli. Nie mieli się do czego spieszyć. Wielu z nich utykało, czy pociągało nogami. Ich spojrzenia przygasły, a twarze zapadły się. Ci ludzie nie byli szczęśliwi i nie byli zdrowi.
Wnętrze Międzymiasta, do którego dotarł już bardzo zmęczony, prezentowało się lepiej. Budynki tam także sięgały nieba. Miały jednak dużo gładsze ściany o metalicznym połysku. Trudno było powiedzieć, że były ładne, ale na pewno były czyste. Tak samo było z tłoczącymi się wszędzie pojazdami, które poruszały się, choć nie ciągnęły ich konie. Te z centrum błyszczały, te z przedmieścia nie. Te z centrum mniej też śmierdziały, choć dużo bardziej hałasowały. Jednak jedne i drugie poruszały się bardzo szybko. Kilka razy w ostatniej chwili udało mu się uskoczyć spod kół, ratując życie. Mijające go pojazdy ryczały przeraźliwie. Za każdym razem słysząc ten dźwięk kulił się w sobie i myślał, że ogłuchnie.
Smród i hałas tego miasta oszałamiał Riauka. Nigdy jeszcze nie doświadczył ich w takim natężeniu. Po raz pierwszy w życiu miał też trudności z oddychaniem zupełnie nie związane z trawiącą go chorobą. Po prostu powietrzem Międzymiasta nie dało się oddychać. Było gęste i lepkie. Ludzie wokół niego jakoś sobie z tym jednak radzili i gnali w opętańczym tempie za sobie tylko znanymi sprawami. Mieszkańcy centrum bez przerwy się spieszyli. Nie mieli więc czasu przyglądać się Riaukowi. Od nich wyraźnie różnił się strojem. W centrum w ubiorach królowały czerń i biel. Wszystko wydawało się bardzo sztywne i kanciaste, niezbyt ładne. Pędzącym przed siebie małymi kroczkami kobietą na ogromnych obcasach nie dodawały powabu nawet nieprzyzwoicie wysoko odsłonięte nogi.
Nagle z kimś się zderzył. Mężczyzna, który wyglądał jak każdy inny, wpadł na niego, uderzając go ramieniem z ogromną siłą. Riauk zatoczył się w tył. Upadłby, gdyby tamten go nie podtrzymał. Zakasłał.
- Nic panu nie jest? – zapytał obcy mężczyzna, z zatroskaną miną przyglądając się bladej twarzy Riauka.
- Nie. Nic – odpowiedział z trudem.
- Potrzebuje pan pomocy?
- Tak. Szukam biblioteki.
Mężczyzna zamrugał ze zdziwienia oczami. Nie o taką pomoc mu chodziło. Uznał Riauka za kogoś ciężko chorego. W sumie wiele się nie pomylił.
- To niedaleko – powiedział w końcu. – Tam – wskazał ręką za siebie. – Wsiądzie pan w tramwaj. Każdy numer będzie pasował. I przejedzie trzy przystanki. Bibliotekę będzie widać...
- Dziękuję.
- Na pewno pan sobie poradzi?
- Tak.
Co to jest tramwaj? – zapytał od razu Merego w myślomowie.
Pojazd jeżdżący po szynach.
Po czym?
Po dwóch podłużnych kawałkach metalu.
Riauk ruszył we wskazanym mu kierunku.
Ale nie pojedziesz tym tramwajem – upomniał go ojciec. – Do tego musiałbyś kupić bilet, a ty przecież nie masz pieniędzy i nie wiesz nawet, jak wyglądają pieniądze Międzymiasta. Idź wzdłuż torów.
Co to są tory?
Szyna to jeden kawałek metalu. Dwa razem - to tory.
Jak odmierzę trzy przystanki?
W Świeci Prawdziwym są oznaczone słupami, na których zamontowano tabliczki z rysunkiem tramwaju. To coś jak wielki dyliżans bez koni. Tylko nie wchodź na same tory i nie daj się niczemu przejechać. Dla ciebie to nie będzie daleko.
Tak, tak.
Zdążył zauważyć, że w Międzymieście wszystko wyglądało inaczej, niż w jego świecie, ale i tak wnętrze biblioteki bardzo go zaskoczyło. Przede wszystkim nie było tam książek, tylko stoły z szarymi pudełkami na blatach i znudzona kobieta za ladą.
- Dzień dobry – powiedział. - Chciałbym obejrzeć kroniki.
Kobieta obrzuciła go pogardliwym spojrzeniem wydymając wargi.
- Proszę znaleźć interesujące pana pozycje w katalogu i wypełnić zamówienie – powiedziała wskazując ręką jedno z szarych pudełek.
Riauk zrobił parę kroków w jego stronę. Powinien zapytać ojca co to jest, ale przez moment nie umiał zebrać myśli.
- W czymś panu pomóc? – Ktoś dotknął jego ramienia.
Odwrócił się gwałtownie. Obok niego stała młoda kobieta ubrana w jedno z tych sztywnych, kanciastych czarno-białych ubrań. Włosy miała misternie upięte, a na powieki, policzki i usta nałożone kolory, jakimi w Dominium zdobiły się szlachcianki. Kiedy na nią spojrzał, wzdrygnęła się i pobladła, choć ciemne szkła okularów skutecznie maskowały i kolor i wyraz jego oczu.
- Nie jest pan stąd? – spytała szeptem ujmując go pod ramię. Wzrostem lekko przewyższała Riauka, co potęgowały jeszcze buty na wysokich obcasach. – Co za niespodzianka! Że też na siebie trafiliśmy! – powiedziała dużo głośniej, jakby na użytek znudzonej kobiety.
- Nie – Riauk odpowiedział na jej pierwsze pytanie.
- Ze Świata zza Morza Ognia i Krwi?
- Tak.
- Więc pewnie nie ma pan karty bibliotecznej?
- Nie.
- A wie pan jak obsługiwać komputer?
- Nie wiem, co to jest komputer.
Kobieta skierowała go do jednego ze stołów w rogu sali i nakłoniła, żeby usiadł przed szarym pudełkiem.
- Jakich szuka pan książek?
- O początkach Międzymiasta.
Kobieta zamyśliła się na moment.
- Znajdę coś. Wypożyczę dla pana te książki, ale potem pójdzie pan ze mną. W moim mieszkaniu będziemy mogli spokojnie porozmawiać. – Mówiąc to, cały czas trzymała go pod ramię. Zapewne w ten sposób chciała stworzyć wrażenie, że znają się od dawna.
Zgodził się z nią pójść, choć zupełnie nie pojmował, w co kobieta próbowała go wciągnąć. Czego od niego chciała? Kim była? Nie przedstawiła mu się, a on nie zapytał. Nie była na to pora. Z jej myśli wyczytał, że nie miała złych zamiarów i że uważała go za kogoś ważnego. To na razie musiało mu wystarczyć.
Młoda kobieta przycisnęła przycisk na szarej skrzynce. Jedna z jej ścian rozjarzyła się jasnym światłem. Potem pojawiły się na niej napisy, których sensu nie umiał pojąć. Kobieta wyciągnęła z pod blatu stołu pokrytą literami i dziwnymi znaczkami płytkę. Uderzyła w nią parę razy palcami.
- Zamówienie złożone – powiedziała. – Książki zaraz będą.
Przez moment czekali w zupełnej ciszy, która Riaukowi wydawała się dużo bardziej męcząca, niż panujący na zewnątrz hałas. Czy w tym świecie śpiewały czasem ptaki? Czy pod ścianami wielkich budowli przemykały czasem myszy?
W końcu rozległ się cichy szum. Jego nowa towarzyszka podniosła się i podeszła do lady. Znudzona kobieta otworzyła jakąś skrytkę i wyjęła z niej cztery książki. Towarzyszka Riauka jedną z nich schowała do torebki, a pozostałe podała jemu. Tytuły na okładkach głosiły: „Święta Księga”, „Historia starożytna” i „Podania i legendy”.
- Chodźmy.
Razem wyszli z biblioteki. Nie odzywali się do siebie. Młoda kobieta zaprowadziła go na przystanek tramwajowy. Kupiła dwa bilety i tym razem Riauk znalazł się w środku tego upiornego pojazdu. Tramwaj trząsł i huczał. Ludzie wewnątrz stali przyciśnięci jeden do drugiego. Niektórzy z nich śmierdzieli potem, ale większość rozsiewała wokół woń, która miała chyba imitować zapach kwiatów. Riauk znowu miał problemy z oddychaniem. Chyba wolałby, żeby wszyscy śmierdzieli. Zakręciło mu się w głowie. Upadłby, gdyby w pojeździe było na to miejsce.
Potem, już wewnątrz jednego z wysokich, szarych budynków, czekała go jeszcze podróż w górę. On i jego towarzyszka pomknęli czymś, jakby malutkim pokojem, który ona nazwała windą. Wyszli z niej na długim, mrocznym korytarzu, pełnym oznaczonych numerami drzwi. Kobieta otworzyła czwarte z nich i wprowadziła Riauka do ciasnego pomieszczenia.
- To moje mieszkanie – powiedziała. – Teraz możemy się sobie przedstawić. Mam na imię Eva, a ty?
- Riauk.
- Masz dziwne imię.
- To z języka Ludzi Lasu.
- A moje jest z Księgi Efny.
Wskazała mu ręką podłużny, miękki mebel.
- Usiądź.
Usiadł. Zdjął okulary i schował je do kieszeni na piersi. Pochylił się lekko, oparł przedramionami o kolana.
- Skąd wiedziałaś, że nie jestem stąd?
- Nikt nie ukrywałby końców uszu, gdyby nie było tam czegoś do ukrycia.
Zdjął czapkę. Ona wzdrygnęła się. Dopiero teraz spostrzegła, jak bardzo jasną miał skórę i jak brzydka blizna przecinała jego lewy policzek.
- To nie było ostrze? – spytała.
- Nie. Płomień.
- Macie taką broń?
- Nie. To był demon.
- One istnieją?
- Tak.
Na moment zamilkli. Zbierali myśli.
- Twoje uszy?
- Co z nimi?
- Są takie, jak Dżany. To je zauważyłam. Przez nie do ciebie podeszłam, ale w Księdze Efny było napisane, że Dżana była ostatnią z Ludzi Lasu.
Riauk przyjrzał się uważnie Evie.
- O czym jest Księga Efny? – spytał.
- Nie wiesz, czy mnie sprawdzasz?
- Nie wiem.
- Więc nie jesteś mesjaszem?
Riauk wyprostował się.
- Zacznijmy od początku – powiedział zimnym, rzeczowym tonem. – Nie jestem żadnym mesjaszem, nie znam Księgi Efny. Jestem jednak wnukiem Dżany i potrafię to i owo. Przybyłem tu, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o Międzymieście. Do tego potrzebne mi są te książki. Chcę wiedzieć, jak się tu żyje. Czy ludzie są tu trzymani siłą? Czy ma to sens? Jeśli nie, czy mogę wam jakoś pomóc? Właśnie – coś sobie przypomniał. – Przede wszystkim, nie chcę szkodzić. Czy nie ryzykujesz, rozmawiając ze mną?
- Ryzykuję – przyznała Eva. – Kontakty z osobami z innych światów karane są śmiercią. Władze mówią nam, że jesteście niebezpieczni i nieokrzesani, że całe wasze życie przepełnione jest grzechem.
- Ale ty myślisz inaczej? – spytał Riauk.
- Tak. Ja jestem wyznawczynią kultu Efny. Moi rodzice też byli wyznawcami. Dlatego mam na imię Eva. Tak Dżana przedstawiła się Efnie, gdy spotkały się po raz pierwszy. Nie musisz się więc o mnie martwić. Ja cały czas igram z niebezpieczeństwem. Posiadanie i czytanie Księgi Efny także jest karane śmiercią.
- Co zawiera ta księga?
- To pamiętnik Efny spisany po jej powrocie do Międzymiasta. Ona wędrowała z Dżaną po Pustkowiu Świata zza Morza Ognia i Krwi. Spędziła tam wiele lat, ale potem Wojowniczka Nocy Axia odmłodziła ją i cofnęła w czasie. Efna nikomu nie powiedziała, że była w innym świecie, ale opisała to w pamiętniku, a ten dała swoim dzieciom. Słyszałeś o Efnie?
- Tak – przyznał. – A Axia także jest moją babką.
- A twoi rodzice?
- Mery i Las po Burzy.
- Mery – powiedziała Eva. – A więc mu się udało?
- Co mu się miało udać? – spytał zaskoczony Riauk.
- Znalazł partnerkę, a przecież zostało przepowiedziane, że zawsze będzie sam.
- I że nikt nie zapamięta jego imienia – dodał Riauk kwaśno.
Eva jakby nie usłyszała jego słów.
- „I tylko las się przed nim pokłoni”. Tak kończyła się przepowiednia. Las po Burzy. Las się pokłoni. Dobre.
- Znasz jego przepowiednię? – spytał Riauk. – Ona też jest w Księdze Efny?
- Tak – przyznała Eva. – Efna pisała o wszystkich towarzyszach Dżany, jakich poznała: Ferro, Macie, Pepo, Annie, Maxie, ich synu Rolandzie, o Billu, Axii, Zygfrydzie, o dzieciach Dżany: Gill i Merym, o zielonej Evie i mistrzu Leifie. – Wiele z tych imion Riauk znał tylko z kroniki napisanej przez Oiolose. Dla niego wszystkie te osoby stanowiły część zamierzchłej historii. Dla Evy też powinny, a jednak wydawało się, że w jej świadomości żyły, jakby były jej współczesne. – Mogę pokazać ci tę księgę. Mam ją na dysku laptopa.
- Gdzie?
- Ach, ty nie wiesz. – Machnęła ręką. – Nie ważne. Chcesz to przeczytać?
- Nie. – Riauk potrząsną gwałtownie głową. – Czy Efna pisała coś o tym, że przyjdzie mesjasz?
- Nie. Ona nie – zaprzeczyła Eva. – Ona opisała tylko to, co przeżyła w Świecie zza Morza Ognia i Krwi. Ale jej wnuczka miała prorocze sny. To ona powiedziała, że przyjdzie mesjasz.
Riauk prychnął pogardliwie.
- O co ci chodzi? – spytała Eva. – Przecież wiesz, że niektórzy naprawdę widzą przyszłość. Przecież nawet twojemu ojcu towarzyszyła przepowiednia.
- Która się nie sprawdziła – rzucił. – Tak, niektórzy mogą zobaczyć, czy wyczuć przyszłość. Ale przepowiednie nie zawsze się sprawdzają. Nie można w nie ślepo wierzyć. Mój ojciec miał być zawsze sam.
- Ona ma na imię Las po Burzy – przypomniała Eva.
- Jego imię miało nie być pamiętane, a ty je znasz – ciągnął Riauk, jakby nie usłyszał jej słów.
- Może tylko w waszym świecie miały nie mówić o nim pieśni.
- A może to po prostu brednie! – Riauk podniósł głos. – W twoim świecie nauczono cię, że my na zewnątrz żyjemy w grzechu. Grzech to termin religijny. Więc wasza religia mówi o naszym świecie. A ty odrzucasz tę religię na rzecz innej...
- Bo Święta Księga kłamie – weszła mu w słowo.
- Skąd wiesz?
- Z Księgi Efny.
- A jeśli ta księga też kłamie?
- Nie kłamie. Ty tu jesteś. Jesteś wnukiem Dżany, synem Merego. Skoro tak jest, zapewne inne rzeczy, które wiem z tej Księgi też są prawdą.
Riauk załamał ręce.
- Tak. Nasza historia może jest prawdziwa. Ale ja nie jestem mesjaszem i żaden mesjasz nie przybędzie. Czegoś takiego po prostu nie ma. A religie? To nie jest tak, że jedne kłamią, a inne nie. Wszystkie są stekiem bzdur. To prawda, że istnieją istoty, które mają dar stwarzania światów. Ale to nie są bogowie. To po prostu istoty trochę takie jak ty i ja. I te istoty nie potrzebują naszych modłów, ani naszej wiary.
Przez chwilę oboje milczeli.
- Czego ty więc chcesz? – spytała Eva drżącym głosem. – Mówiłeś, że chcesz nie szkodzić, ale wydaje mi się, że twoje słowa powinny odebrać mi wiarę.
- Bo twoja wiara nie ma sensu – przyznał Riauk. Szybko jednak się zreflektował. Przesadził. – Nie powinniśmy mówić o ideach – dodał. – Twierdzisz, że czekacie na mesjasza. A co ma być potem, po jego przyjściu?
- Mesjasz wyprowadzi nas poza ten świat do innych światów, żebyśmy mogli być wolni – wyrecytowała Eva.
- A najbliższym wam światem, jest mój – powiedział Riauk. – Czy wiesz, jak tam się teraz żyje?
- Nie.
- No właśnie. A powinnaś wiedzieć, wszyscy powinniście wiedzieć. Nasz świat niewiele się zmienił od czasów Dżany. Nie mamy tramwajów, wind, komputerów, ani broni miotającej ogień. Jeśli będziecie chcieli przyjść i żyć w naszym świecie, będziecie musieli wyrzec się tych wszystkich rzeczy, które macie tu. Nie zabierzecie ich na grzbietach koni przez Międzybagno. Międzybagno mogą pokonać tylko konie. A w każdym razie dla was tylko taki rodzaj transportu jest dostępny.
Eva milczała.
- Myśleliście o tym?
- Nie.
- A o tym, gdzie pójdziecie, kiedy opuścicie Międzymiasto?
- Mesjasz miał nas poprowadzić.
- Ale mesjasza nie będzie. – Riauk znowu lekko podniósł głos. – Możecie przywieźć na grzbietach koni swoją broń. Może przybyć was wielu. I świat, taki mały świat, jak mój, może uznać was za niebezpiecznych najeźdźców. Ale mogę dać wam parę rad. Nie bierzcie broni. Świat zza Morza Ognia i Krwi jest pokojowym światem. Jesteśmy gotowi przyjmować wygnańców, jeśli ci przychodzą w pokoju i nie chcą wtrącać się w nasz sposób życia. Mogę powiedzieć wam także, że kiedy przybędziecie do naszego świata, powinniście udać się do Jedynego Miasta, by spotkać się z naszym władcą. Każdy, kogo spotkacie, wskaże wam drogę. Powinniście poprosić, by pozwolono wam osiedlić się na wschodzie. Tam znajduje się wielki las, w którym kiedyś żyli Ludzie Lasu, a za nim rozciąga się niezamieszkałe pustkowie bez żadnej nazwy. Możecie tam budować domy i zakładać pola nikomu nie przeszkadzając.
- Mówisz to wszystko i twierdzisz, że nie jesteś mesjaszem? – głos Evy znowu drżał.
- Nie jestem – zrezygnowany Riauk potrząsnął głową.
- Kim więc jesteś?
- Nadgorliwcem, który chciałby uczynić znane mu światy lepszymi i ma ku temu możliwości.
- Powinieneś porozmawiać ze Strażnikami Księgi.
- Czyli z kim?
- Z tymi, którzy opowiadają Księgę Efny – wyjaśniła. – Spotykamy się w domach. Strażnicy opowiadają i tłumaczą Księgę. Najbliższe spotkanie, w którym mam wziąć udział, będzie za trzy dni.
- Nie powiem im niczego innego, niż tobie.
- Ale twoich słów powinien wysłuchać właśnie któryś ze Strażników. Oni lepiej by je zrozumieli.
- W nich nie ma nic do rozumienia.
- Ale... – Eva wyraźnie czuła się zawiedziona i zdezorientowana. – Mówisz jak mamy postąpić w waszym świecie, ale to nie ma zupełnie znaczenia. Najpierw musimy się stąd wydostać. A władze nigdy nas nie wypuszczą.
- Kto sprawuje u was władze?
- Prezydent.
- Czyli?
- Człowiek wybrany na cztery lata przez wszystkich mieszkańców Międzymiasta.
- A więc istnieje szansa, że kiedyś władze obejmie ktoś, kto zna Księgę Efny, ktoś z was.
- Nie – zaprzeczyła Eva. – W sumie jest nas niewielu. A prezydent jest zależny od kościoła.
- Teraz. Nie znam się na polityce, ale wiem, że światy się zmieniają. O jednych rzeczach się zapomina, inne się pamięta. Może zmiany nie nastąpią za twojego życia, ale one nastąpią, jeśli zaczniecie coś robić.
- I uważasz, że ja mogę zacząć te zmiany?! – Teraz Eva lekko podniosła głos. – Jestem zwyczajną dziewczyną! Nie wiem szczególnie wiele i niewiele znaczę.
- Efna też była zwyczajną dziewczyną i nic nie znaczyła. Tak samo było z Dżaną. Na początku była tylko nieszczęśliwą dziewczynką, która nie wiedziała, czego chce od życia.
- Ty pewnie wiesz lepiej – wyszeptała Eva.
Znowu przez chwilę milczeli. Oboje po burzliwej wymianie zdań byli wstrząśnięci i zmęczeni.
- A te książki? Do czego są ci potrzebne?
Riauk spojrzał na leżące obok niego tomy.
- Właściwie – powiedział, wziął do ręki „Historię starożytną” i zaczął ją kartkować. – Chciałem poznać początki waszego świata, ale nie wiem, czy to ma jeszcze znaczenie. – Zanim opuścił dom, zakładał, że być może jest jakiś sens w istnieniu Międzymiasta i że uda mu się go odkryć. Teraz czuł, że nawet gdyby Międzymiasto było ważne dla wielu światów, nie mógłby nie pomóc marzącym o wolności i błądzącym wyznawcą Efny.
- W tej książce przeczytasz o tym, jakie było życie pierwszych mieszkańców Międzymiasta, którzy zostawili po sobie jakieś materialne ślady – powiedziała Eva. Nie rozumiała o co Riaukowi chodziło, ale starała się mu pomóc. – W „Świętej Księdze” znajdziesz to, w co wierzymy, a raczej, w co wierzy większość z nas. „Podania i legendy” to natomiast coś, w co już nie wierzymy, ale co opowiadamy dzieciom. Nigdzie nie znajdziesz informacji, co naprawdę było na początku.
- Więc równie dobrze może być tak, że istnienie Międzymiasta nie ma sensu, a jego powstanie zawdzięczacie dziecku, które bawiło się swoją mocą stwarzania światów.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Nic. – Riauk potrząsnął głową. Znowu przez chwilę milczeli.
- Faktycznie nie będę czytał tych książek. – Odłożył tom na bok, założył czapkę i wstał. – Pójdę już. – Powiedział łagodnie.
- Poczekaj – w głosie Evy brzmiała nutka desperacji. – Czy naprawdę nie mógłbyś spotkać się ze Strażnikami Księgi?
- Miałem nie szkodzić – przypomniał jej. – Myślę, że gdybym został tu dłużej, mogłoby to być dla ciebie ryzykowne. Nawet jeśli to, co robisz i tak jest niebezpieczne, nie należy przesadzać. Przecież kogoś takiego jak ja, trudno ukryć.
- A czy pozwoliłbyś się nagrać?
- Nie wiem, co to znaczy.
- Mogłabym utrwalić twoje słowa i twój obraz. A ty powtórzyłbyś to wszystko, co mi mówiłeś. Co robić w twoim świecie i że według ciebie mesjasz nie przyjdzie. – Evie lekko drżał głos.
- W porządku. – Riauk z powrotem usiadł.
Kobieta wyjęła z kieszeni malutkie, czarne pudełko.
- Zupełnie zapomniałam, że mogę to zrobić – powiedziała takim tonem, jakby go za coś przepraszała. – Mam ten telefon od niedawna. Kiedy powiem „już”, zacznij mówić i staraj się patrzeć w moją stronę – poprosiła. – A, zacznij od tego, kim jesteś. – Uniosła pudełko na wysokość twarzy. – Już.
Riauk czuł się dziwnie, powtarzając wszystko jeszcze raz, tym bardziej, że nie bardzo wiedział, co Eva właściwie robi.
- To chyba wszystko – stwierdził w końcu. – Mam nadzieję, że wystarczy.
- Tak. – Eva opuściła pudełko. – Teraz będę mogła cię pokazać Strażnikom Księgi.
- A więc masz mnie w tym czymś?
- Można tak powiedzieć. – Eva uśmiechnęła się. – Chcesz zobaczyć?
Skinął głową.
Usiadła obok niego. Kilka razy stuknęła palcem w pudełko, zanim mu go nie podsunęła. Na błyszczącej ściance pokazała się malutka, zamazana blada twarzy zeszpecona blizną, a ostry, nieprzyjemnie brzmiący głos powiedział: „Jestem Riauk syn Merego i Las po Burzy”.
- To ja? – zdziwił się.
- Tak – przyznała Eva. – Trochę zniekształca głos i przekłamuje kolory, w końcu to tylko telefon.
Nie zapytał, co miała na myśli. Jakby nie było, nie podobało mu się to, co zobaczył. Wstał.
- A więc mogę iść – stwierdził.
- Nie poradzisz sobie sam z tramwajem.
- Nie martw się o mnie. – Riauk był wyraźnie zmieszany. Wyjął z kieszeni okulary, ale ich nie założył. Bawił się składając i rozkładając je. – Nie będę jechał tramwajem. Powiedziałem, że umiem różne rzeczy. Myślę też, że mogę nieco wam pomóc. Na pewno mogę przygotować Świat zza Morza Ognia i Krwi na wasze przyjęcie.
- I naprawdę nie jesteś mesjaszem? – Znowu o to spytała, choć już tyle razy jej to wyjaśniał.
- Nie. Nie czekajcie na niego – powiedział uparcie, choć czuł, że nie ma to większego sensu. – Na mnie też nie czekajcie. Pewnie nigdy się już nie spotkamy.
Powiedział to wszystko, ale nadal nie potrafił wyjść.
- Czy masz egzemplarz „Księgi Efny”, który mogłabyś mi dać?
- Tak. Ale nie będziesz mógł go przeczytać bez komputera.
- Nie szkodzi.
- Więc poczekaj chwilę. – Eva sięgnęła do szafki, z której wydobyła pokaźnych rozmiarów tubę. Otworzyła ją i wyjęła z niej błyszczący krążek. Podeszła do stołu, na którym stała płaska, czarna skrzynka. Otworzyła ją. Przez chwilę czekała, zanim jaśniejące litery nie pojawiły się od wewnętrznej strony wieczka. Wtedy wsunęła krążek w szczelinę w jej boku. Skrzynka zaczęła szumieć. Kiedy ucichła, Eva uderzyła w nią parę razy palcami. Skrzynka znowu zaczęła szumieć, tym razem głośniej. Chwilę oboje stali bez ruchu. Potem Eva wyjęła krążek ze skrzynki i włożyła do wąziutkiego pudełka. Podała je Riaukowi.
- Nie przyda ci się – powiedziała.
- Kto wie. – Wzruszył ramionami. – Ty się pewnie tego nie dowiesz.
Do tej pory patrzył w ziemię, ale nagle wyprostował się i spojrzał Evie w oczy. Dziewczyna wzdrygnęła się.
- Zrobię, co będę mógł – powiedział z ogniem. – Ale nie wierz ani we mnie, ani w żadnego mesjasza. Walcz.
To co zrobiła Eva zupełnie go zaskoczyło. Dziewczyna nie powiedziała już ani słowa, ale przypadła do niego. Mocno go uścisnęła i na moment przytuliła twarz do jego ramienia. Kiedy wypuściła go z objęć odwrócił się i wyszedł na korytarz. Tam użył mocy, by znaleźć się w lesie obok Cienia. Czuł się straszliwie zmęczony, tak że nie potrafił na razie myśleć o niczym sensownym.
Długo spał zwinięty w kłębek na wilgotnej ziemi już po swojej stronie Międzybagna, dużo dłużej, niż paliło się jego małe ognisko.
Galop w stronę domu nie sprawił mu już przyjemności. Miał za dużo spraw do przemyślenia. To, na co się porwał, było dla niego zbyt duże. Kim on był, że wydawało mu się, że jest w stanie zmieniać światy? Chory, niezbyt silny i, jak nie raz powtarzał mu jego przyjaciel Kit, niezbyt mądry. Samo władanie mocą znaczyło czasem zbyt mało. Powiedział: „Mogę przygotować Świat zza Morza Ognia i Krwi na wasze przyjęcie.” Ale czy naprawdę mógł? Pewnie tak. Zapewne nawet było to bardzo proste. Powinien zacząć od poproszenia o audiencję u władcy Jedynego Miasta. Tylko czy miało to w ogóle sens? Czy ludzie z Międzymiasta faktycznie kiedykolwiek będą w stanie się stamtąd wydostać? Czy mógł jakoś pomóc Evie w jej walce? Czy też wszystko musiała zrobić sama?
Nie powinien aż tak się nią przejmować. Nie powinien podchodzić do spotkania z nią emocjonalnie. Ona była śmiertelną kobietą ze świata, gdzie inaczej płynął czas. Nie potrafił jednak na zimno analizować tego, co zaszło.
Zdołał sobie jednak uświadomić, że nie dowiedział się, jaki sens ma istnienie Międzymiasta. Może nie był w stanie tego zrobić. Ale w sumie sam szybko zrezygnował z dociekań w tym temacie. Dlaczego? Czyżby tylko z powodu istnienia Evy i jej podobnych, przestało to mieć dla niego znaczenie?
Jak zawsze zapowiedział Teenie swój powrót w myślomowie. Nie odpowiedziała, ale czekała przed chatą. Zanim zsiadł z konia, już wiedział, że coś było nie tak. Nie musiał nawet zaglądać do jej umysłu. Teena była blada. Miała podkrążone oczy, a jej jasną skórę pocięła siateczka drobniutkich, czerwonych żyłek.
- Płakałaś? – zapytał od razu, podchodząc do niej, zamiast się przywitać.
- Człekopies umarł.
- Dlaczego mnie nie wezwałaś?! – Riauk rzucił się na boki, jakby pośpiech mógł coś jeszcze zmienić.
- Po co?
- Może mógłbym mu jakoś pomóc...
- Jak? – Teena potrząsnęła głową. – Nie jesteś jedyną istotą władającą mocą w tej wiosce. Gdyby człekopsu można było pomóc, zrobiłabym to sama. Mogłyby to zrobić też Mistral, czy Tika. One ostatnio często go leczyły.
- Co się więc stało?
- Starość go pokonała.
- Starość? – powtórzył Riauk, jakby nie mógł pojąć znaczenia tego słowa.
- Tak. – Teena skinęła głową. – Przecież wiesz, on nie był demonem, ani istotą demonopodobną. Był pół-człekiem, pół-zwierzęciem. Żył krócej, niż człowiek, ale dłużej niż pies. Jak powiedziałam, Mistral i Tika ostatnio często go leczyły, walczyły ze skutkami starości, ale jej samej nie mogły pokonać. Taka jest kolej rzeczy.
- A mnie tu nie było – powiedział Riauk zupełnie bez sensu. Nagle cała jego wyprawa do Międzymiasta wydała mu się zbędnym kaprysem. Po co tam jechał? Co chciał osiągnąć? I jakie to tak naprawdę miało znaczenie?
- Ale na pogrzeb zdążyłeś. Będzie jutro w południe.
- Mogłem nie zdążyć. Kiedy on...?
- Wczoraj. W nocy czuwaliśmy przy zwłokach w domu Karczmarza. To znaczy, ja byłam tylko chwilę. Loravandil strasznie szlochał, co tylko spojrzał na ciało. Zabrałam go do domu. Ale Oiolose, Dżana i Bluszcz zostali do rana. Potem przeniesiono ciało do kaplicy. Ty wiesz, że Dżana kiedy chce, nie musi spać? – po twarzy Teeny znowu zaczęły płynąć łzy.
- Powinienem tu być – powiedział Riauk.
- Teraz jesteś. – Teena podeszła do niego i oparła mu głowę na ramieniu. Oplótł ją ramionami, mocno przytulił. Ona płakała przez chwilę. Tylko chwilę. - Karczmarz chciał, żebyś wygłosił mowę na pogrzebie – dodała, kiedy nieco się uspokoiła. – Jeśli wrócisz. Ale wróciłeś. Nie wspominaj w niej tylko o religii i o tym, że nie ma bogów. Ludzie mogliby źle to przyjąć. Zresztą, Karczmarz też wyznaje ich bogów.
Zebrali się na malutkim cmentarzu, który zdążył wyrosnąć obok wioski. Pierwszym, który został tam pochowany, był szef. W tamtym pogrzebie Riauk nie wziął udziału. Leżał jeszcze złożony chorobą po narodzinach Ich Wielmożności Poświęcenia. Miejsce na cmentarz wyznaczył Mery, choć chyba nie taki był jego zamiar. Pokazał po prostu córce szefa lekką nierówność terenu przy zrujnowanych murach twierdzy, oznajmiając, że prawdopodobnie tam spoczywa ciało jego ojca. Dodał potem, że to właściwie nie ma znaczenie, bo po tylu latach musiało już ulec rozkładowi. Córka szefa, mimo targającej nią wtedy rozpaczy, zapamiętała jednak tę informację i swojego ojca pochowała obok. A kiedy już doszła do siebie, wymogła na Riauku, żeby oznaczył grub Ferro kamieniem z odpowiednim napisem. Uległ córce szefa bez szczególnych protestów, uznał, że dziadek mógłby być z tego zadowolony. Ferro wierzył przecież w jakiś bogów. Oba kamienie, ten na grobie szefa i ten na grobie Ferro pochodziły z resztek murów twierdzy, które zupełnie rozebrali, pozostawiając tylko oznaczenie przejście między światami. Teraz grobów było więcej. Spoczywali w nich półludzie, dzieci, które umarły, zanim się narodziły i mężczyzna rażony piorunem na własnym polu, czyli ci, których Wojowniczki Nocy nie zdołały uratować. Riauk zdawał sobie sprawę, że grobów przybywało. Sam nie odwiedzał jednak wcześniej cmentarza. Nie brał udziału w obchodach tygodnia wspomnień, gdy byli mieszkańcy Dominium odwiedzali cmentarz, jedli ciasta i pili wino na grobach swych utraconych bliskich. Starał się nie pamiętać o istnieniu śmierci, kiedy tylko mógł. W tej kwestii córka szefa na niego nie naciskała. Nie wszyscy chodzili na cmentarz. Nie wszyscy jeszcze mieli kogo tam odwiedzać.
Kapłan zawodzącym głosem śpiewał pieśń, której sens trudno było zrozumieć. Powtarzały się w niej słowa „nasz pan” i „niebiańskie ogrody”. Smętny ton głosu mógł wycisnąć łzy z oczu nawet tych, którzy Człekopsa nie znali, czy też nie lubili. Sporo osób płakało, tak tych mających w sobie krew zwierząt, jak i ludzi. Płakał także najmłodszy syn Riauka, Loravandil, z twarzą wtuloną w bok matki. O rok od niego starszy Bluszcz stał jednak sztywno wyprostowany, a na jego policzki nie wypłynęła ani jedna łza, choć był wyraźnie blady. Riauk nie miał siły zastanawiać się, czy Loravandilowi w jego wieku wypadało jeszcze płakać. Położył jednak dłoń na ramieniu syna i zacisnął lekko, by dodać mu sił.
Kiedy kapłan zakończył pieśń, głos zabrał Karczmarz.
- Długo przyjaźniliśmy się z człekopsem. Poznaliśmy się jeszcze w Dominium, w niewoli. Czełekopies zawsze uważał, że ja najlepiej orientuję się w tym, co się dzieję i wszystko zdołam mu wytłumaczyć. Niekoniecznie tak było...
Riauk niewiele zarejestrował z jego słów, poza informacją, że przyszła pora, żeby sam wystąpił. Powoli wyszedł z tłumu i stanął nad grobem obok kapłana i Karczmarza. Kiedy spojrzał w twarze zebranych, wydawało mu się, że nie zdoła wydobyć z siebie głosu. Czuł się jak zupełny głupiec. Jakie prawo miał mówić o śmierci on, który miał szansę wymykać się jej przez wieki?
- Człekopies był dobrym sąsiadem – wydusił w końcu. – Nasza znajomość nie zaczęła się dobrze. Człekopies uważał mnie za istotę niebezpieczną i nawet próbował pozbawić życia. To jednak zamierzchłe dzieje i od dawna już nie żywię do niego urazy. Człekopies ocalił życie mojej partnerki i najstarszego syna. Spędziliśmy też ze sobą wiele miłych wieczorów rozmawiając o wszystkim i o niczym. – Riauk zamilkł na chwilę. Zebranym wydawało się, że nie powie już niczego więcej. – Wiem, co dzieje się po śmierci z istotami ze Świata zza Morza Ognia i Krwi – dodał drżącym głosem. – Wiem, co stanie się ze mną, jeśli kiedykolwiek umrę. Nie muszę się tego bać.
Miałeś nie mówić o religii – upomniała go myśl Teeny, ale nie zwrócił na nią uwagi.
- Po śmierci spotkam swoich przodków – ciągnął dalej Riauk. – Nie wszyscy oni urodzili się w Świecie zza Morza Ognia i Krwi, a jednak po śmierci podzielili los istot z tego świata. Jestem tego pewny, bo miałem kontakt ze swoim zmarłym dziadkiem. Stało się tak pewnie dlatego, że moi przodkowie poświęcili życie sprawą tego świata, bo przelewali za niego krew. Nie wiem, czy wystarczy żyć w tym świecie i kochać jego ziemię, by po śmierci trafić do tych samych krain zmarłych, co jego rdzenni mieszkańcy. Nie wiem, co po śmierci dzieje się z mieszkańcami Dominium. – Głos mu się załamał. – Nie wiem, czy takie same prawa dotyczą ludzi i innych ras. – Słowa z coraz większym trudem przechodziły mu przez gardło. – Nie wiem i jedyne co mi pozostaje, to wierzyć, że jeśli kiedyś umrę, po drugiej stronie bytu spotkam nie tylko swoich przodków, ale także Człekopsa. Bardzo bym chciał, żeby tak było.
Riauk zamilkł. Jeszcze przez chwilę stał obok Karczmarza, a potem ruszył przed siebie. Nie podszedł do Teeny i dzieci. Minął ich i poszedł w stronę wioski.
Wszyscy powiedli za nim wzrokiem zaskoczeni jego zachowaniem.
- Po tym, co powiedział Riauk, nie ma już nic do dodania – stwierdził Karczmarz, przywracając zebranych rzeczywistości, a w chwilę później kapłan zaintonował kolejną pieśń żałobną.
Teena wróciła do domu z dziećmi późnym popołudniem. Po pogrzebie, choć na chwilę musiała pojawić się na stypie. Loravandil wciąż płakał. Było jej go bardzo żal, na poważnie też zaczęła się o niego martwić. Czy jeszcze z tego wyrośnie, czy na zawsze pozostanie zbyt wrażliwy, by radzić sobie w zmaganiu ze światem? Kiedy jednak pijani ludzie zaczęli śpiewać, sama pomyślała, że nie chce tam zostać, że nic nie rozumie ze zwyczajów śmiertelnych. Potem ktoś wyciągnął skrzypce, a ktoś inny przytargał nawet cymbały. Kilka par zatańczyło. Teena nie była już w stanie tego znieść. Stan Loravandila stał się dobrą wymówką, żeby uciec ze stypy.
W obejściu panowała zupełna cisza. Od razu zrozumiała, gdzie powinna szukać Riauka. Dzieci posłała do domu. Ferro i Kit przez całą drogę powrotną mówili tylko o tym, jak bardzo chcą już się położyć. Sama poszła do stajni.
Riauk siedział na ziemi pod żłobem w przegrodzie Cienia. Wcisnął głowę między kolana.
On chyba nie płacze – przebiegło Teenie przez myśl.
Podeszła do Cienia. Położyła koniowi rękę na zadzie, by namówić go do przesunięcia się w bok. Weszła do przegrody i przykucnęła naprzeciwko Riauka. W odruchu współczucia chciała go objąć i mocno przytulić. Był taki chudy i taki kruchy. Wszystko z czym się zmagał, musiało być dla niego zbyt trudne. Odrzuciła jednak od siebie te myśli. Musiała je odrzucić, żeby Riauk ich nie wyczuł. Wiedziała jak łatwo mogły zranić jego dumę.
Wyciągnęła rękę i dotknęła jego kolana.
- Riauku...
Błyskawicznie się wyprostował. Policzki miał suche. Nie płakał. Teena mogła odetchnąć z ulgą.
- To, co zrobiłeś na pogrzebie, trochę wszystkich zszokowało – powiedziała.
- Moja mowa?
- Też. Ale bardziej, że tak po prostu sobie poszedłeś.
- Nie mogłem zostać – mówiąc to zwiesił głowę na piersi. – Przecież nie mogłem... Nie zniósłbym tego dłużej. – Przez chwilę milczał. Potem znowu spojrzał na Teenę. – Boję się – powiedział, a wyraz jego oczu potwierdził to. – Boję się tego, czego nie znam i nie rozumiem. Boję się śmierci.
- Ludzie, żeby się nie bać, wymyślili religię – powiedziała Teena.
- Chcesz mi powiedzieć, że ja też powinienem zacząć wierzyć w któreś z tych bredni? – spytał zaskoczony Riauk.
- Nie. – Teena potrząsnęła głową. - Kiedy wędrowałam po Dominium, dużo wcześniej nim cię poznałam, przez jakiś czas próbowałam wierzyć w jednego z ich licznych bogów. To był jednak kolejny głupi epizod w moim życiu. My wiemy za wiele, żeby ich religie były dla nas. Ale... - Nie wiedziała, jak powinna wyrazić to, co czuła. – To, co powiedziałeś na pogrzebie, było piękne i słuszne. Czasem nie zostaje nam nic innego, jak tylko wierzyć. I innym też powinniśmy na to pozwolić. Myślę więc, że nie powinieneś upierać się, że nie ma żadnych bogów, bo być może są, tylko... No wiesz. Chodzi mi o to, że wyznawcy przeróżnych religii mogli przekręcić ich prawdziwe słowa.
- Więc nie powinienem upierać się, że nie jestem mesjaszem? – przyszło mu do głowy. Jak dotąd tylko Teenie opowiedział o tym, co go spotkało w Międzymieście.
- Dokładnie. Bo czy wiesz, co to naprawdę znaczy? Wyznawcy Efny wierzą, że przybędzie ktoś ze Świata zza Morza Ognia i Krwi i wyprowadzi ich do innych światów. Jeśli uda ci się im pomóc, tak jak tego chcesz, czy nie odegrasz roli mesjasza?
- Może. – Riauk nie patrzył na Teenę, a gdzieś poprzez jej ramię w przestrzeń. – W tym, co mówisz, jest dużo sensu, ale... Ja bym wolał wiedzieć, niż wierzyć. Chciałbym nie musieć się bać.
- Och, Riauku. – Usiadła koło niego na sianie i oplotła go rękami. Oparł jej głowę na ramieniu.
- Karczmarz nie będzie miał mi za złe mojej mowy? – spytał.
- Nie. On rozumie. Zaskoczyłeś wszystkich, ale córka szefa uważa, że twoje wystąpienie wypadło lepiej, niż się spodziewała. Pokazałeś śmiertelnym mieszkańcom wioski, że takie potężne istoty jak my, też czują i są czasem bezsilne.
Riauk westchnął.
- Nie chce tego tak zimno analizować.
- I takiego cię kocham. – Teena pocałowała go w policzek, a potem długo jeszcze siedzieli przytuleni do siebie pod nogami konia.
Trzy dni po pogrzebie człekopsa Riauk opowiedział Mistral i Tice o wyznawcach Efny.
- Tak oto wkroczyłeś na drogę Wojowniczek Nocy, choć, jak do wszystkiego, zabrałeś się do tego po swojemu – powiedziała Tika. Na jej wargach tańczył kpiarski uśmiech.
Siedzieli przy stole w chacie Wojowniczek Nocy. Mistral i Tika zajęły miejsca obok siebie, a Riauk naprzeciwko nich. Anna zagotowała dla wszystkich kawę, po czym usiadła w kącie z koszulą, którą haftowała. Wyrosła na ładną dziewczynę, ale wciąż pozostała dzika i małomówna.
- Co przez to rozumiesz? – spytał zaskoczony.
- A co według ciebie robią Wojowniczki Nocy? – Tika nie odpowiedziała mu wprost.
- Walczą z demonami nocy – odparł bez zastanowienia.
- Tak. A demony nocy sprawiają, że ludzie błądzą. Czerpią siłę z ludzkiej słabości. Ale po co i gdzie walczymy? Wkraczamy do akcji tam, gdzie atak demonów może zagrozić porządkowi w światach, które mają wpływ na inne. I to nie my podejmujemy decyzje, które światy są ważne. Czekamy na to, co przekażą nam duchy. Czy ty w ogóle umiesz otworzyć dla nich swój umysł?
- Teoretycznie – powiedział Riauk. – Wiem jak to zrobić, ale nigdy nie próbowałem i na razie nie zamierzam. Mam za dużo własnych spraw, żeby czekać jeszcze na zlecenia od duchów.
- Ale ludziom z Międzymiasta chcesz pomóc? Oni zaliczają się do twoich spraw?
- To nasi sąsiedzi. – W oczach Riauka zapłonął ogień, a w głosie zaczęła pobrzmiewać złość. Zachowanie Tiki działało mu na nerwy, tym bardziej, że nie rozumiał, do czego zmierzała. – A w życiu Efny namieszały Dżana i Axia, moje obie babki. Czy to nie wystarczy, żebym czuł się za tych ludzi odpowiedzialny? I po co mi ten cały wykład o Wojowniczkach Nocy? Gdybym chciał się uczyć...
- Nie przyszedłbyś z tym do mnie. – Tika weszła mu w słowo, parskając śmiechem. – Ja po prostu się z tobą drażnię. Próbuję się też dowiedzieć, w czym miałybyśmy ci pomóc.
- To chyba oczywiste – rzucił. – Jak można wpłynąć na uczucia i emocje innych? Przez sny. Wy to umiecie i...
- Nie gorączkuj się. – Mistral uniosła w górę dłoń nakazując mu, żeby zamilkł.
- To zrozumiałe – powiedziała Tika. – Ale dlaczego to my miałybyśmy wnikać do snów tego, jak mu tam, prezydenta Międzymiasta? Dlaczego nie ty?
- Nigdy tego nie robiłem.
- Ale zapewne teoretycznie wiesz, jak się za to zabrać. – Tika wciąż się śmiała. – Wszedłbyś ze trzy razem ze mną do czyjegoś snu i mógłbyś to już robić sam.
- Nie – zaprotestował.
- Nie wiesz, jak to się robi?
- Wiem, ale nie mogę wchodzić do niczyich snów. Nie teraz, a może nigdy.
- Właśnie to chciałam od ciebie usłyszeć.
Riauk fuknął gniewnie. Potem zwiesił głowę. Wyglądał na bardzo zmęczonego dotychczasową wymianą zdań.
- Żeby ingerować w sny, trzeba coś niecoś wiedzieć o ludzkiej psychice – powiedział cicho w stronę stołu. – Nie czuję się specjalistą w tej kwestii. Nie radzę sobie sam ze sobą. Nie panuję nad swoimi emocjami. Nigdy nie jestem pewny, czy to co robię, jest słuszne. To chciałaś usłyszeć?! – podniósł głowę. W jego oczach nie było już ognia, pozostał tylko smutek.
- Zrezygnowałam z zabicie cię, ale wciąż czerpię pewną przyjemność z tego, że mogę cię upokorzyć.
- Dzięki – burknął i wstał. – Pójdę już.
- Poczekaj – rzuciła Mistral. – Tika przesadziła, ale to nie znaczy, że ci nie pomożemy.
- Nie powinnyśmy, ale zrobimy to – dodała Tika. – To twoje Międzymiasto nie ma znaczenia dla innych światów. Właściwie nie ma potrzeby się nim zajmować, ale... - Urwała. Nagle przestała być wymowna. – Wojowniczki Nocy nigdy nie zajmowały się małymi, lokalnymi problemami. Może to był ich błąd. – Podniosła się i powoli podeszła do Riauka. – Ty wszystko robisz na opak. Sam mówisz, że nie wiesz, czy twoje poczynania są słuszne. Ja też właściwie nie wiem. Zabierasz się za zbyt duże dla ciebie sprawy. Być może jednak w twoim szaleństwie jest metoda. Nie wiem, czy robisz to celowo, ale otwierasz innym oczy. Sprawiłeś, że my obie stałyśmy się wrażliwsze na potrzeby nieważnych istot i nieważnych światów. Trochę mnie to irytuje, ale jestem ci za to wdzięczna.
Riauk stał bez ruchu. Był zbyt zaskoczony, by odpowiedzieć Tice w jakiś sensowny sposób.
- Jedź porozmawiać z władcą o uchodźcach z Międzymiasta, a mnie zostaw Księgę Efny.
Podał jej przeźroczyste pudełko z błyszczącym krążkiem w środku.
- Dziękuję – powiedział.
- To ja ci dziękuję, cholerny świrze – rzuciła Tika i klepnęła go w ramię. – Ale nie myśl, że wszystko uda ci się zwalić na nas. Ty też parę razy wejdziesz do snów ludzi z Międzymiasta.
Bez przekonania skinął głową.
- A słuchajcie... – odwrócił się jeszcze od drzwi. – Ponoć Axia odmłodziła Efnę. Jak to możliwe, bo...
- Tak. – Tika roześmiała się. – Nana cię tego nie uczyła. Bo to nie jest możliwe. Da się zregenerować skórę, wygładzić rasy, naprawić wnętrzności, ale to nie zmienia niczyjego wieku.
- Tak myślałem – przyznał Riauk. – Więc Axia oszukała Efnę – powiedział ciszej, jakby do siebie. Tika jednak to usłyszała.
- Zrobiła tyle, ile mogła. I to chyba wszystkim wyszło na dobre.
Cecyl obudził się i zanim zdążył otworzyć oczy, poczuł się bardzo zmęczony. Nie zmęczył go jednak sen. Ten był przyjemny i teraz marzył, by móc do niego powrócić.
Spojrzał na budzik. Złowrogie urządzenie jeszcze milczało, tarcza groziła jednak wskazówkami, że za trzy minuty podniesie rwetes. Usiadł na łóżku i wyłączył go. Ziewnął. Miał przed sobą kilka urzędowych spotkań. Nic bardzo ważnego. Właściwie same formalności. Miał się tylko uśmiechać i złożyć kilka podpisów. To nie miał być ciężki dzień. W sumie nie. Człowiek, o jego pozycji, powinien cieszyć się z każdego dnia, gdy nie czekały go ważne decyzje, ani odpieranie niczyich ataków. A przecież, jako prezydent, nie raz musiał rozwiązywać nierozwiązywalne problemy. A w każdym razie, nadstawiać karku przed opinią publiczną, za to, co pracujący dla niego specjaliści uznali za słuszne, a o czym nie miał pojęcia. Tak, powinien witać ten dzień z większym entuzjazmem.
Nie czekało go jednak nic szczególnie przyjemnego, nic co mogłoby równać się z jego snem. Śnił o czymś, czego nigdy nie widział, co w ogóle nie powinno istnieć, co według całej jego wiedzy nie istniało. Śnił o otwartej przestrzeni, o wysokich, spalonych słońcem trawach pokrywających ziemię od jego stóp, aż po miejsce, gdzie dotykało jej niebo. Żeby niebo łączyło się z ziemią? Do czego to podobne? I jakie to było niebo! Nie szare, jak to nad Międzymiastem, a bladobłękitne. Musiał śnić o jakimś innym, obcym świecie.
W jego śnie była też kobieta, szczupła, jasnowłosa. Uśmiechała się do niego. Kiedy po raz ostatni uśmiechała się do niego kobieta i to tak zupełnie bezinteresownie? Nie pamiętał.
Zmarszczył czoło. Przez chwilę myślał o kobietach w swoim życiu. To były sprawy minione. Potem coś go tknęło. Czuł, że powinien podejść do drzwi wejściowych. Dlaczego? To miało coś wspólnego z jego snem. Ale co? Nie pamiętał. Dźwignął się z łóżka. Stęknął. Spojrzał w stronę malutkiego przedpokoju.
Przy drzwiach leżało wąskie pudełko z płytą kompaktową w środku. Kto je podrzucił i po co? Wstał. Podszedł do pudełka i podniósł je. Nic nie było na nim napisane. Na płycie też nie. Otworzył drzwi i wyjrzał na korytarz. Nie było tam nikogo. Tylko pustka i cisza.
Abelard stał przy oknie swojej komnaty sypialnej i patrzył z góry ma szerokie, jasne ulice i drewniane dachy dwu i trzypiętrowych domów. Jedyne Miasto było zbyt wielkie, by mógł zobaczyć Pustkowie, ale wiedział, że gdzieś tam było, bezkresna przestrzeń porośnięta wysoką, rzadką trawą. Ilu ludzi mógł pomieścić jego świat, by Pustkowie wciąż pozostało Pustkowiem, by istniały miejsca, gdzie nie widziało się niczego, prócz ziemi i nieba?
Czy takie miejsca w ogóle musiały istnieć? Tak. Tego był pewny. By ludzie czuli się wolni i szczęśliwi, potrzebowali przestrzeni. Kiedy najeźdźcy z Półwyspu chcieli wydrzeć im te jałowe ziemie, chwycili za broń. To było przed setkami lat, a mimo to po karczmach wciąż śpiewano o tym pieśni. Lud Świata zza Morza Ognia i Krwi kochał wolność i przestrzeń. Czy można było go tego pozbawić, tylko dlatego, że gdzieś byli ludzie, którzy także marzyli o wolności?
Władca Jedynego Miasta potrząsnął głową. To nie było tak.
Tego dnia znów klęczał przed nim potomek Dżany, białowłosy mieszaniec o szpetnej twarzy. Kiedy widział go poprzednio? Minęło już chyba osiem lat, od kiedy ten cudak prosił o uznanie go oficjalnym obrońcą Świata zza Morza Ognia i Krwi. Opowiadał coś o powstaniu Ich Wielmożności Poświęcenia w Świecie Dyktującym i o tym, że sprowadził na Pustkowie uchodźców z Dominium. Mieli być wśród nich tacy, w których żyłach płynęła krew demonów i zwierząt, czy coś takiego. Nie pamiętał tego dobrze, ale wszystko zostało zapisane w kronikach. Nie sądził, że jeszcze kiedyś zobaczy białowłosego. Uznał go za nieszkodliwego szaleńca. Czy jego poprzednicy nie myśleli tak samo o Dżanie? A potem...
Tak, gdyby nie Dżana, ich świat pewnie by nie istniał. Nie byłoby tego spokojnego, pięknego miasta, ani bezkresnego Pustkowia. Może białowłosy też był ważne? Może należało zwracać na niego większą uwagę?
Na pewno powinien wyznaczyć wśród sekretarzy kogoś, kto przeglądałby kroniki i śledził powiązania między ważnymi wydarzeniami, tak, żeby on i ci, którzy obejmą tron po nim, nie musieli opierać się na swojej pamięci.
Poprzedni osadnicy od białowłosego, okazali się nieszkodliwi. W każdym razie, jak dotąd nikt się na nich nie skarżył. Więc, ci którzy jeszcze nie przybyli i być może nigdy nie przybędą, też mogą być nieszkodliwi. Chyba należało ufać białowłosemu, a w każdym razie jego intencją, niezależnie od jego szpetnego wyglądu i podchodów, jakie stosował, by dopiąć swego.
Nie można jednak oddać Pustkowia. Zwłaszcza, że nie wiadomo, jak wielu może być tych osadników. Co prawda, ludziom w potrzebie należało się schronienie. Nikt już dokładnie nie pamiętał, jakie były początki Jedynego Miasta. Powszechnie jednak wierzono, że pierwsi ludzie na Pustkowiu byli marzącymi o wolności uchodźcami z Dominium. Myśl o zachowaniu poczucia swobody od setek lat towarzyszyły decyzją wszystkich władców Świata zza Morza Ognia i Krwi.
Abelard znowu potrząsnął głową, jakby nie dowierzał swojej pamięci. Przecież białowłosy spryciarz znalazł sposób na wszystko. Proponował, żeby wysłać ich na wschód, na niezbadane tereny. W ten sposób nie zagarną Pustkowia, a jeszcze spenetrują tereny dotąd nie naniesione na mapy. Może się to okazać pożyteczne, a na pewno poszerzy granice jego świata. Abelard uśmiechnął się sam do siebie.
Jakby jednak nie było, musi też wyznaczyć ludzi, którzy kontrolowaliby ile jeszcze pozostało Pustkowia, by pewnego dnia nie obudzić się w ciasno zamieszkałym świecie przypominającym centralną część Dominium.
Na ekranie komputera przed Cecylem pokazał się spikselowany obraz przedstawiający chudego, bladego mężczyznę w granatowej czapce z daszkiem. Mimo kiepskiej jakości nagrania, nie dało się nie zauważyć, że na lewym policzku miał pokaźną bliznę. Ani tego, że jego podłużne uszy były szpiczasto zakończone.
- Jestem Riauk, syn Merego i Las po Burzy – powiedział stanowczym głosem mężczyzna z ekranu. – Pochodzę ze Świata zza Morza Ognia i Krwi. Chcę wam powiedzieć, że żaden mesjasz nigdy nie przyjdzie. Jeśli marzycie o wolności, sami musicie sobie tę wolność wywalczyć...
Syn Merego. Może wielu mężczyzn mogło nosić takie imię, a może nie. Jak dotąd Cecyl natknął się na nie tylko w Księdze Efny. Przeczytał ją, choć nie powinien. Wciąż jeszcze miał płytę CD z jej tekstem, którą przed trzema miesiącami ktoś mu podrzucił. Oczywiście powinien ją zniszczyć, ale nie potrafił się na to zdobyć.
- To film, który przejęły nasze służby specjalne – wyjaśnił stojący obok biurka prezydenta jego zaufany doradca Kazmir. – Został nagrany niedawno. Ci od ekspertyz twierdzą, że trzy miesięcy temu. Ten człowiek, jeśli to oczywiście jest człowiek, musiał naprawdę tu być. Wdarł się do Międzymiasta. A może wciąż się tu ukrywa. W każdym razie, nasi spece jeszcze go nie wytropili. Ten film krąży wśród wyznawców Efny. A więc, komuś tam, w innych światach, zależy, żeby zburzyć porządek panujący w Międzymieście. Pytanie brzmi tylko, dlaczego? Okazuje się też, że ta ich pomylona religia, naprawdę ma oparcie w rzeczywistości...
- ... Powinniście prosić władcę z Jedynego Miasta, by pozwolił wam osiedlić się na wschodzie. Jest tam wielki las, w którym mieszkali kiedyś Ludzie Lasu, a za nim...
Cecyl nie słuchał uważnie ani Kazmira, ani mężczyzny z ekranu. Wpatrywał się jednak uważnie w jego twarz. Już kiedyś ją widział. Nie potrafił tylko przypomnieć sobie gdzie.
Ależ oczywiście! Widział go w swoich snach. W tych o pięknej kobiecie i o niebie dotykającym ziemi. Widział go dosiadającego wielkich koni, pod których kopytami dudniła ziemia. Widział go pracującego w polu, pochylonego nad pługiem. Tak chyba nazywało się to urządzenie ciągnięte przez konia. Coś jeszcze pamiętał ze szkoły, z lekcji o życiu pierwszych osadników. Ziemie trzeba było uprawiać, żeby rodziła pokarm. Skąd teraz brało się jedzenie? Ze sklepów. A skąd tam się brało? Od dostawców. A u nich? Może gdzieś jeszcze były pola. Cecyl tego nie wiedział. Nie musiał wiedzieć. Żywności nigdy im nie brakowało.
Ten mężczyzna z jego snów był brzydki, ale nie był zły. Często się uśmiechał. Piękna kobieta znała go i lubiła. Ale nie byli parą, co to, to nie. Blondynka uwodziła tylko jego, Cecyla, a dla brzydala była co najwyżej miła. Nie musiał być więc zazdrosny.
Skoro jednak ten mężczyzna istniał, czy ona także istniała?
- A tak naprawdę, to dlaczego my każemy śmiercią za próby ucieczki? – pytanie wyrwało się Cecylowi zupełnie niechcący. Dopiero kiedy je wypowiedział, uznał, że jako prezydent powinien to wiedzieć, a przynajmniej udawać, że tak jest.
- Żeby ludzie bali się uciekać i nie uciekali – odparł Kazmir lekko zaskoczony pytaniem.
- Tak – przyznał Cecyl. – Strach skutecznie powstrzymuje ludzi przed popełnianiem zbrodni. Ale dlaczego szukamy tych, którzy uciekli i ich likwidujemy? Dlaczego likwidujemy tych, którzy próbują wrócić? – Skoro już zaczął ten temat, brnął dalej.
Kazmir zmarszczył czoło. On też nie był pewny, jak brzmią właściwe odpowiedzi.
- Żeby nie siali fermentu.
- Ale przecież to marnotrawstwo ludzi, sił i czasu. Ci, którzy uciekli, są już dla nas straceni. Ale po co zabijać tych, którzy wrócili? Zresztą, może gdyby za tyle rzeczy nie groziła kara śmierci, ludzie nie mieliby powodów, żeby uciekać? – W to akurat wątpił. Gdyby był młodszy, sam marzyłby by o ucieczce, choćby po to tylko, by przekonać się, czy niebo naprawdę może dotykać ziemi. – Gdyby jednak trochę ludziom odpuścić i tak ich nie straszyć, nawet jeśli znaleźliby się chętni do ucieczek, nie musielibyśmy się bać, że naopowiadają o nas strasznych rzeczy i że ktoś z zewnątrz przybędzie, by bronić uciśnionych.
- Pan prezydent jest chyba zmęczony – powiedział Kazmir.
- Tak. – Cecyl potarł ręką skronie. – Muszę wrócić do domu i się położyć. – Był gotowy ze wszystkiego się wycofać. Zagalopował się. Na zmiany było chyba jeszcze za wcześnie.
- Niech pan prezydent uporządkuje myśli i solidnie odpocznie – powiedział Kazmir. – Wrócimy do tematu po weekendzie.
A może wcale nie było za wcześnie?
Klikając myszką na krzyżyk, przerwał szpetnemu mężczyźnie orędzie do mieszkańców Międzymiasta. Kiedy wypocznie, będzie musiał dokładnie posłuchać jego słów. Zapewne na jednym obejrzeniu filmiku się nie skończy. Wyłączył komputer. Kiedy czekał, aż sprzęt prawidłowo zakończy wszystkie operacje i ekran monitora stanie się czarny, oczami wyobraźni wciąż widział szpetnego mężczyznę w czapce. Powinien uważać go za wroga, ale z niezrozumiałych przyczyn życzył mu szczęścia. Miał nadzieję, że służby specjalne go nie dorwą. Czy to nie on podrzucił mu Księgę Efny? W końcu ten filmik został nagrany trzy miesiące temu, wtedy kiedy znalazł CD. Czyżby więc to ten szpetny mężczyzna skłonił go, by zaczął zastanawiać się, czy utarty porządek rzeczy jest słuszny?
- Musimy przestać ingerować w sny tego prezydenta z Międzymiasta – oznajmiła Mistral.
- I co dalej? – spytał zaskoczony Riauk.
Od kilku dni spotykał się z Mistral o wyznaczonych przez nią porach, by wchodzić do snów prezydenta. Sam nie miał odwagi tego robić i podejrzewał, że nigdy jej nie nabierze. Przeniesienie się do snu nie przypominało niczego, co dane mu było doświadczyć. Na Magistrali znajdował się pomiędzy światami, ale we śnie był zupełnie poza nimi, tak naprawdę nigdzie. A jego życie zależało od nieświadomego niczego śpiącego.
W snach sam nie podejmował też żadnych decyzji. Te sprawy zostawiał Mistral. Robił, co mu kazała.
Nigdy nie byli w śnie dłużej, niż kilka minut. Robili to jednak cztery razy dziennie. Ona twierdziła, że w ten sposób odwiedzają świadomość prezydenta raz w tygodniu.
- Nic. Będziemy czekać.
- Ale dlaczego?
- Bo przesadziliśmy. – Mimo poważnie brzmiących słów na twarzy Mistral tańczył lekki uśmiech. – Można powiedzieć, że prezydent dostał na naszym punkcie obsesji. Zbyt mocno go zmieniliśmy.
- Czy zaszkodziliśmy mu w ten sposób? – spytał Riauk z niepokojem w głosie.
- Nie. – Mistral potrząsnęła głową. – Ale musimy się wycofać, żeby sam sobie nie zaszkodził.
- Czy to znaczy, że...
- Nie. Nie martw się. – Mistral uśmiechała się coraz jaśniej. Nieporadność Riauka w sprawach Wojowniczek Nocy wyraźnie ją bawiła. – To nie znaczy, że przegraliśmy. Ale procesy, które zaczęliśmy, potrzebują czasu, żeby wszystko odbyło się jak najbardziej bezboleśnie.
- Jednak, jeśli teraz znikniemy ze snów, czy to nie załamie prezydenta? Jeśli ma na naszym punkcie obsesję, czy nie zacznie za nami tęsknić?
- Nie. – Teraz Mistral zaśmiała się już głośno. – Nie musimy wchodzić do jego snów, żeby o nas śnił. Nie znikniemy więc z nich tak zupełnie. Ludzie śnią o tym, o czym myślą. A on już nie przestanie o nas myśleć. Tak więc, sprawy dalej potoczą się same. Duchy będą mnie co jakiś czas informować o zmianach w życiu prezydenta. – Mistral zamilkła na moment. – Gdybyś chciał, duchy mogłyby też informować ciebie – dodała.
- Nie. Jeśli pozwolisz...
- Boisz się, że mogły zacząć czegoś od ciebie chcieć?
- Tak.
- Czegoś, co przekroczy twoje umysłowe możliwości?
- Nie baw się w Tikę – warknął. – Sama praca Wojowniczek Nocy zajmuje za dużo czasu. Nie mówiąc o tym, ile czasu potrzebowałbym na naukę tych wszystkich rzeczy, które dla ciebie są oczywiste. Ja mam dzieci i pola. – Nie była to oczywiście cała prawda, ale też nie kłamstwo.
- W porządku. – Mistral już na niego nie naciskała. – Będę cię informować o tym, czego się dowiem.
Młody jeździec zbliżył się do wioski galopem. Jego rosły, kary koń był spieniony. Wstrzymał wierzchowca dopiero przed drzwiami chaty, do której zmierzał. Zeskoczył z siodła. Śmiał się. Był wysoki i szeroki w barach. Miał siedemnaście lat. Jego zmierzwione, rude włosy sterczały we wszystkich kierunkach.
Nie musiał wołać. Jego rodzina, oderwana przez tętent kopyt od obiadu wyszła już na zewnątrz go powitać: ojciec, matka, jego dwaj najmłodsi bracia. Nieobecność Dżany nie zdziwiła go. Siostra już od dwóch lat pobierała nauki u babki i była w domu rzadkim gościem. Ale gdzie podział się Kit? Chłopak mówił, że chciałby poznać inne światy. Wujek obiecał wziąć go do siebie i pokazać mu, jak poruszać się po Magistrali. Ferro nie spodziewał się jednak, że brat tak szybko opuści dom. Myślał, że jeszcze go zostanie. Nie roztrząsał tego jednak. Było, jak było.
- Mam wieści – oznajmił. – Wieści, które mogą cię zainteresować – zwrócił się do ojca. Jego zielone oczy płonęły z podniecenia. – Jedyne Miasto huczy. Od setek lat nic tak ciekawego się nie wydarzyło. Do naszego władcy przybyła delegacja osadników z Międzymiasta.
- Nie stój. Występuj konia – nakazał Riauk przerywając chłopakowi opowieść. – Bardzo go zgoniłeś.
Ferro skrzywił się, ale zaczął chodzić w kółko, prowadząc zwierzę.
- Na razie przybyło stu pięćdziesięciu dorosłych i trochę dzieci - powiedział. – Wszyscy są młodzi. Chcą osiedlić się za lasem na wschodzie.
- A co u Oiolose? – spytała Teena. Syn interesował ją bardziej, niż sprawy światów.
- W porządku – odparł Ferro, zawiedziony, że ojciec o nic go nie pyta. – Stwierdził, że życie w mieście ma swoje zalety. Więcej przebywa się we wnętrzach i mniej problemów sprawia mu jego jasna skóra. Łatwiej mu tam też panować nad chorobą. Ale nie zostanie w mieście na zawsze. Chce wracać i to jak najszybciej. Powiedział, że w codzienności na wsi jest coś prawdziwszego.
- A jego nauka i książka? – pytała dalej Teena.
- Potrafi już obsługiwać maszynę drukarską i zrobił kilka kopi naszej kroniki. Dwie zostaną w bibliotece w Jedynym Mieście. Były z tym problemy. Bibliotekarze uznali, że to baśń, a nie prawdziwa historia. Oiolose tłumaczył im, czego potrafi dokonać mocą, ale chyba nie uwierzyli mu do końca, że przepisał to z umysłu Opowiadaczki – chłopak wyrzucił to z jebie jednym tchem. Sprawy, o których teraz mówił, niezbyt go interesowały i wyraźnie chciał tę relacje mieć już za sobą. – Dostanę coś do zjedzenia?
- Podgrzeję ci zupę – zaoferowała Teena i weszła do chaty.
- Nie śpiesz się, jemu tu jeszcze zejdzie z tym koniem – zawołał za nią Riauk.
Syn spojrzał na niego z wyrzutem.
- Naprawdę nie obchodzi cię, co się dzieje? Ludzie z Międzymiasta już ci się znudzili?
- To nie tak. – Riauk potrząsnął głową. Słowa Ferro zaskoczyły go. – Owszem, bardzo mnie interesuje, co się dzieje, mimo, że trochę już wiem od Mistral i jej duchów. Niezależnie jednak od okoliczności, tego co nas ciekawi i tak dalej, są obowiązki, które zawsze musimy wypełniać. Nie powinieneś jechać tak szybko. Skoro jednak już jechałeś, teraz musisz występować konia w ręku, a potem rozetrzeć go słomą. Ale oczywiście chodząc tu w kółko, możesz mi powiedzieć, co się dzieje.
Ferro spuścił głowę. Przez chwilę gryzł wargi wciąż krążąc z koniem przed drzwiami chaty. Był wściekły, mimo, że doskonale wiedział, że ojciec ma rację. Przecież pędził tak, po to, żeby powiedzieć mu o osadnikach. A teraz dostał reprymendę. Ciągał za sobą wierzchowca i milczał. Nie miało to sensu. Dlaczego nie umiał się opanować? Był zbyt wściekły.
- Poza tym, skoro Teena już zapytała o Oiolose, nie chciałem przerywać twojej opowieści o nim – dodał Riauk. – Nie chciałem, żeby czekała na wieści. Kobiety są bardzo niecierpliwe.
Ferro westchnął.
- Ludzie z Międzymiasta powiedzieli, że przybędzie ich jeszcze więcej. To będzie za ich pięć lat. Nikt nie wie jednak, o ile u nich szybciej płynie czas. Nawet oni.
- Mistral chyba wie – stwierdził Riauk.
- Ale nikt nie wie, że ona wie. – Chłopak nie usłyszał już w głosie ojca ani złości, ani nawet irytacji, więc i z niego uczucie gniewu zaczęło powoli odpływać. Mówił coraz lżejszym tonem. – W każdym razie, nie wiadomo, kiedy przybędą ci następni. Może już przybyli. Wszyscy nie mogli wyruszyć razem, bo ich świat jest mały i mieli za mało koni do skoku przez Międzybagno. Muszą najpierw wyhodować nowe. Nasz władca zezwolił im na osiedlenie się za lasem, pod warunkiem, że nikt z nich nie pobuduje się na Pustkowiu. Ale ich mężczyznom wolno będzie szukać pracy w wioskach Pustkowia, a kobietom towarzyszy życia.
- A więc się im udało.– Riauk uśmiechnął się. – Niektórzy są wolni. Będziemy mieć co dzisiaj świętować. – Przez chwilę przyglądał się synowi. – Jeśli jesteś bardzo zmęczony, ja mogę zająć się koniem.
- Nie. Dam radę. Dziękuję. – Chłopak uśmiechnął się.
28.07.2008 – Warszawa
C.D.N.