Kejti's Factory - Powieść w odcinkach
"Riauk"




18. W gronie rodzinnym


Copyright ©   Kejti - Katarzyna Kwiecińska

Dwaj jeźdźcy przejechali przez wioskę żywym kłusem. Byli młodzi i bardzo do siebie podobni, prawie jak bliźniacy, wysocy, szczupli, o długich, rudych włosach. Nosili stroje myśliwych, a przez plecy mieli przewieszone kołczany ze strzałami i łuki. Różnili się od siebie tylko drobnymi szczegółami. Pierwszy nosił włosy zaplecione w warkocz, drugi związywał je w luźny kucyk opleciony skórzaną tasiemką, miał także na plecach oprócz łuku cytrę. Diametralnie różniły się jednak ich wierzchowce. Pierwszy dosiadał żylastego kasztana. Koń drugiego był znacznie szlachetniejszy, a jego cętkowana sierść wydawała się miejscami niebieska.
Zatrzymali się przy ostatniej chacie, tam, gdzie otwierał się widok na bezkresne Pustkowie. Zeskoczyli z siodeł i uwiązali zwierzęta przed gankiem. Z uśmiechem na ustach zapukali do drzwi.

Riauk ścielił koniom. Jego stajnie wciąż zamieszkiwało sześć kucyków, choć od lat nie miał kto na nich jeździć. Dzieci dorosły i opuściły dom. Kucyki zostały. Potrzebowały ogromnych ilości siana i słomy, a ich pielęgnacja wymagała wiele czasu. Tu było jednak ich miejsce. W stajni Riauka miały doczekać końca swoich dni. Jakby na to nie patrzeć, ich życia i tak były zbyt krótkie. Nogi najstarszej Kluski toczyły nierówną walkę z reumatyzmem. Riauk regularnie leczył ją przy użyciu mocy, a mimo to klacz nie raz wracała z wybiegu kulejąc. Demonowi prawie zupełnie posiwiał pysk, zapomniał też, że kiedyś był ognistym wierzchowcem. Łobuz mimo wieku i często dopadającej go zadyszki wciąż rozrabiał. Uciekał ze stajni i psuł ogrodzenia. Oprócz kucyków Riauk miał do oporządzenia swojego wierzchowca Cienia i zimnokrwistego ciemnogniadego, kudłatego Gucia, następcę Maćka, który odszedł już na drugą stronę bytu. W jego stajni stał teraz także rosły kary ogier szlachetnej rasy. To był Tyfon należący do jego syna Ferro.
Choć, wszyscy już są – dotarła do niego myśl Teeny.
Odstawił na bok widły. Wytarł dłonie o spodnie i ruszył ze stajni do domu. Już przed gankiem mógł zobaczyć swoje dzieci w komplecie. Oiolose stał obok żony. Był ze wszystkich synów Riauka najniższy, choć i on nieco przerósł ojca. Włosy miał średniej długości. Gęsta, biała grzywka obcięta na wieśniaczą modłę zasłaniała mu czoło. On jeden został w wiosce. Po ślubie z Sasanką przeprowadził się jednak do własnej chaty. W jej budowie ogromnie pomógł mu teść i jego na wpół zwierzęcy przyjaciele. Właściwie należy powiedzieć, że to oni ją zbudowali. Riauk jak zwykle pracował tylko przy pokrywaniu dachu.
Sasanka swoje długie, złote włosy również uczesała zgodnie z wiejską modą i misternie spleciony wieniec z warkoczy oplatał jej głowę. Ona jedna usiadła na ławce. Trzymała dłonie złożone na pokaźnym brzuchu. Pora rozwiązanie była już bliska.
- Czy nie myślałeś, że bardzo ryzykujesz płodząc dziecko? Ono może być chore – powiedziała lekko podniesionym głosem Dżana. Była wysoką, dumną i bardzo piękną kobietą. Riauk nie potrafił odgadnąć, po kim odziedziczyła urodę. Może po prababce Axii? W każdym razie, wyglądała tak, jak Wojowniczka Nocy wyglądać powinna.
- Będzie chore, a nie. – Oiolose wzruszył ramionami. – To nie ma znaczenia. Ja radzę sobie ze swoją chorobą i ojciec sobie z nią radzi. Moje dziecko też znajdzie w życiu coś dla siebie.
Riauk uśmiechnął się. Był dumny z pierworodnego. Oiolose jako jedyny odziedziczył jego brak pigmentu w skórze i wyniszczającą organizm chorobę. Jako nastolatek przechodził okres użalania się nad sobą i buntu przeciwko światu, ale wyrósł z tego. Ułożył sobie życie. Pracował na własnym polu. Pisał kronikę ich rodu. Miał żonę, a niedługo na świat miało przyjść jego dziecko.
- Jesteś głupcem – fuknęła Dżana nie zważając, czy ojciec ją słyszy.
- Bez włosów wyglądasz jak ostatni przygłup – powiedział Ferro do Kita.
Kit ogolił głowę, którą teraz porastał tylko rudy puszek i faktycznie z tą fryzurą nie wyglądał zbyt inteligentnie.
- Nic mi nie mów – poprosił chłopak wyraźnie zakłopotany. – Wujek Kit już mi powiedział, że jestem skretyniałym, pozbawionym indywidualności dupogłowem. – Młody Kit został uczniem swojego imiennika. Wciąż był roztrzepany i pochopny, jednak nauka szła mu dobrze. Był też zapatrzony w swojego mistrza jak w obraz.
- Chciałeś wyglądać jak on? – spytał Ferro z lekko kpiącym uśmiechem na ustach.
- Oprócz tego, że nie mam fantazji, co w tym złego? – bronił się Kit. – Ty masz fryzurę jak pradziadek.
To, co Ferro miał na głowie, trudno jednak było nazwać fryzurą. Jego ciemno rude, dość krótkie, kędzierzawe włosy sterczały we wszystkich kierunkach. Ferro, spośród synów Riauka, był najpotężniejszy. Od jakiegoś czasu włóczył się po Dominium, szukając przygód, a o te na północy nigdy nie było trudno.
Dżana i Ferro przybyli na spotkanie rodzinne już poprzedniego dnia. Kit zjawił się z samego rana, tak że Ferro, który do niedawna odsypiał jeszcze trudy podróży, nie zdążył go wcześniej zobaczyć. Teraz byli tu jednak także Bluszcz i Loravandil. Podeszli do ojca. Bluszcz uścisnął mu rękę, jak zawsze był cichy i jakby lekko nieobecny. Loravandil objął ojca na powitanie, choć w jego ruchach widać było niepewność, jakby zastanawiał się, czy wypada mu to zrobić. Żeby objąć Riauka musiał się schylić. Ze wszystkich jego dzieci był najwyższy i najszczuplejszy. Jego ręce i nogi wydawały się wręcz za długie i można było odnieść wrażenie, że chłopakowi przeszkadzały. Ojciec odwzajemnił jego uścisk. Kiedy odsunęli się od siebie Loravandil wyglądał na zmieszanego.
- Spójrzcie na mojego konia – rzucił nagle, jakby chciał zająć myśli rodzeństwa czymś innym. Był nie tylko najmłodszy, ale także najsłabszy i najbardziej wrażliwy, zbyt uczuciowy. Rodzeństwo nie raz kwitowało śmiechem jego poczynania. Nie zdołał się jednak zmienić. Nauczył się tylko wstydzić swoich uczuć. – Znalazłem niesamowite zwierzę. - Wskazał tarantowatego wierzchowca o niebieskiej sierści. - Czyż nie jest piękny? – spytał. – W twojej kronice była mowa o człowieku, który chciał hodować niebieskie konie – zwrócił się do Oiolose. – Jak widać, udało mu się. Pomyślałem, że mógłbym mieć zwierze związane z przeszłością naszych przodków.
- Tylko, że jak widać, nie słuchałeś tych opowieści dokładnie. – Ferro zaśmiał się. – Ten człowiek od niebieskich koni był konkurentem naszego pradziadka, pierwszym partnerem Dżany.
- A próbowałeś go umyć? – spytał Kit uważnie przyglądając się koniowi.
- Próbowałem go odfarbować mocą – powiedział oburzony Loravandil. – Ten koń naprawdę jest niebieski.
- Tak i przez ten jego kolor zapłaciłeś za niego dwa razy więcej, niż powinieneś – rzucił Bluszcz.
- Ale on naprawdę jest wart spore pieniądze – powiedział Ferro klepiąc ogiera po szyi. – Dla mnie jest zbyt delikatny, ale dla ciebie w sam raz. Będziesz miał z niego pożytek – stwierdził.
- Jakie nadałeś mu imię? – spytała Dżana.
- Przestwór Niebios.
Dziewczyna skrzywiła się.
- A myślałam, że nie sposób wymyślić gorszego imienia niż Promień Słońca.
Nie odpowiedział na zarzut siostry. Już dawno zaczął żałować, że pochwalił się koniem.
- Ojcze, a może byśmy się z sobą zmierzyli? – zaproponował Ferro nagle. – Może w końcu cię pokonam?
Riauk spojrzał w niebo. Do zmroku było jeszcze daleko. Nie musiał się jednak obawiać słońca. Od rana kryło się za chmurami.
- W porządku – zgodził się. – Walczymy bez użycia mocy. Do pierwszej krwi, albo do rozbrojenia przeciwnika.
- Zgoda.
Obaj poszli po miecze.
Loravandil zabrał konie do stajni. Starcie ojca i brata zupełnie go nie interesowało.
Ferro i Riauk stanęli naprzeciwko siebie. Reszta rodziny zebrała się pod ścianą chaty, żeby z bezpiecznej odległości obserwować pojedynek.
- Ferro wygra – zawyrokowała Dżana.
- Nie, z ojcem nikt nie wygra – zaprotestował Kit.
- Mówisz tak tylko dlatego, że tobie by się nie udało.
Ferro zaatakował pierwszy. Jego miecz ciął jednak powietrze. W miejscu, w które uderzył, Riauka już nie było. W stylu walki i w sposobie poruszania diametralnie się od siebie różnili. Ferro walczył siłowo. Wiedział, że jego jeden celny cios może zwalić przeciwnika z nóg, lub strzaskać mu oręż. Jego potężne ramiona były upiornymi narzędziami gotowymi zadawać śmierć. Jednak najpierw musiał w swojego rywala trafić. Riauk tańczył wokół niego szybki jak wiatr. Długie, biały włosy powiewały za nim jak ogon komety. Ferro atakował wciąż trafiając w pustkę, a Riauk wymykał mu się. Ich miecze nie zetknęły się jeszcze ani razu.
Nagle rozległ się szczęk. Wszyscy wstrzymali oddechy. Jeden miecz wyleciał w górę. Ferro odruchowo poderwał do ust skaleczoną dłoń. Dopiero potem przypomniał sobie o mocy i usunął ranę.
- Rozbrojenie i krew – stwierdził Riauk po czym zaniósł się kaszlem.
- Niech cię. – Ferro potrząsnął głową. – Naprawdę nie użyłeś mocy?
- Gdybym jej użył, przecież byś to czuł.
- Racja.
- Musisz jeszcze trochę poćwiczyć – powiedział Riauk. – Może wśród ludzi z Dominium nie znajdziesz nikogo, kto byłby cię w stanie pokonać, jednak z żadnym demonem nie miałbyś szans.
- Ale on się lubi popisywać – burknęła Dżana.
- Ma czym. – Kit wzruszył ramionami.
- Zapomniałam, że ty i ten twój mistrz jesteście tacy sami. Mężczyźni.

Riauk kończył porządki w stajni. Niezależnie od wszelkich rodzinnych spraw, prace w gospodarstwie trzeba było wykonać. Loravandil poszedł razem z nim, ale nie wziął do ręki wideł. Siedział teraz na żerdzi ograniczającej zagrodę kucyków. Machinalnie głaskał zwierzaki dźgające go pyskami. Garbił się.
- Chciałbym coś ci powiedzieć.
- Więc powiedz. – Riauk nie patrzył na niego.
- Trochę się boję – wyznał Loravandil.
- Czego?
- Że będziesz się ze mnie śmiał.
- Ja? – Tym razem Riauk spojrzał na niego. Oparł się o widły. Słuchał.
- Nie chcę dłużej polować z Bluszczem – powiedział chłopak. – Lubię chodzić po lesie i tropić zwierzęta. Nie widzę też niczego złego w ich zabijaniu, jeśli samemu zjada się mięso, czy wykorzystuje skóry. Ale życie z zabijania wydaje mi się na dłuższą metę czymś obrzydliwym. Muszę poszukać sobie innego zajęcia. Właściwie to nawet je znalazłem. – Urwał nagle.
Riauk go nie ponaglał, wciąż tylko mu się uważnie przyglądał. Każdy obcy pewnie czułby się nieswojo, gdyby spoczywało na nim to uważne spojrzenie wąskich, czerwonych oczu. Loravandil nie bał się jednak swojego ojca, choć wiedział, że Riauk jest porywczy. Ufał mu i był mu w stanie powiedzieć to, czego nie powiedziałby braciom, ani nawet matce. Wiedział, że ojciec zdaje sobie sprawę z niedoskonałości swojego ciała i charakteru i chyba dlatego wierzył, że zaakceptuje niedoskonałości także w nim.
- Nauczyłem się grać na cytrze – wyznał w końcu. – Wydaje mi się, że mogę w tym być naprawdę dobry. Próbowałem też sam układać słowa. To jeszcze nic wielkiego, ale... Chciałbym zostać bardem. – Uniósł głowę. Przez moment się nie bał, a jego jasnozielone oczy płonęły żywym ogniem.
- W porządku – powiedział Riauk tylko. – Spróbuj. Może ci się uda.
- Nie będziesz się mnie wstydził? – spytał zdziwiony Loravandil. Mimo wszystko myślał, że ojciec nie przyjmie tego tak spokojnie.
- Wstydził? Dlaczego miałbym się ciebie wstydzić?
- Bo nie będę wojownikiem? – Chłopak zanim skończył wypowiadać pytanie, zrozumiał, że było głupie.
Riauk odstawił widły i podszedł do niego.
- Dlaczego miałbyś nim być? Ja nie musiałem być wojownikiem. Ja chciałem.
Nie potrzebował już niczego więcej Loravandilowi tłumaczyć. Czy jakikolwiek ojciec mógł być dumny z takiego syna, jak Riauk? Chory. Dziwny. Słaby. Niepokorny. Nierozważny. Jak jeszcze można było go określić? Odważny. Waleczny. Niepokonany. Szlachetny. Odpowiedzialny. Dziadek Mery był z niego dumny. Riauk był kimś ważnym i szanowanym w wiosce. Po prostu był kimś. Był taki, jaki chciał być i to czyniło go wielkim.
- Dziękuję. – Loravandil uśmiechnął się nieśmiało.
- Mógłbyś nam coś zagrać? – spytał Riauk. – Wieczorem, po kolacji.
- Wolałbym nie. – Chłopak pokręcił głową. – Nie przy nich wszystkich. Grałem przy Bluszczu. Jego to nie interesuje, ale inni na pewno by komentowali.
- W porządku. – Riauk przyjął to. Nie zamierzał na syna naciskać. – Ale jak masz być bardem, musisz przyzwyczaić się do krytyki. – Loravandila wyraźnie zestresowała ta uwaga. Riauk klepnął go więc w plecy i zmienił temat. – Może byś się też wziął za widły?
Chłopak zeskoczył z żerdzi. Momentami potrafił całkiem zwinnie się poruszać i nie zaplątywać w swoje kończyny. Musiał tylko czuć się swobodnie. Razem dokończyli pracę. Nie rozmawiali więcej o planach Loravandila. Słowa nie były potrzebne.

Siedzieli przy długim, starym stole w chacie. Właśnie zjedli kolację i w końcu przyszła pora, by Riauk powiedział im, czemu chciał, żeby wszyscy zjawili się w domu.
Od kiedy dzieci, jedno po drugim, zaczęły wymykać się w świat, ustalili, że co jakiś czas muszą spotykać się wszyscy razem. Teraz jednak nie miało to być zwykłe spotkanie rodzinne.
- Jakiś czas temu skontaktowała się ze mną Nana – oznajmił Riauk nagle. Wzmianka o najstarszej z Wojowniczek Nocy spowodowała, że wszyscy spojrzeli na niego zaciekawieni. Wiedzieli, że była niewyobrażalnie stara i równie biegła we władaniu mocą. Wiedzieli też, że przed laty szkoliła Riauka, nikt jednak poza nim i Teeną, nigdy jej nie widział. Teena też była teraz jedyną osobą, której nie zaskoczyły jego słowa, wiedziała, co Riauk ma dzieciom do przekazania. Już z nią o tym rozmawiał. – Ona uważa, że już czas, by zmienić coś w życiu Wojowniczek Nocy. Uważa też, że powoli nadchodzi pora, by ona sama rozstała się ze światem żywych. Po pierwsze więc, szuka sobie uczennicy. Kogoś, kto po jej śmierci śledziłby umysły wszystkich Wojowniczek Nocy. Po drugie, chciałaby przedstawić mnie innym. W tym celu organizuje spotkanie wszystkich Wojowniczek Nocy. Chciałaby, żeby zaakceptowały między sobą mężczyzn. Ona uważa, że mógłby to być początek dla nowej, szczęśliwszej rasy.
- Mielibyśmy być bydłem zarodowym? – spytał Kit.
- Tego nikt nie powiedział – zaprotestował Riauk. – Chodzi raczej o to, że moglibyśmy się ujawnić. Moglibyśmy pokazać Wojowniczkom Nocy, że mogą istnieć obdarzeni mocą mężczyźni i że nie powinny chcieć nas usunąć, jako zaburzeń pola energii, jak chciały to kiedyś ze mną zrobić Mistral i Tika. Nana chce, żeby zrozumiały, że mogą skorzystać na związkach z nieśmiertelnymi mężczyznami, że miłość nie musi być czymś, co za chwilę stracą. Ja sam też o tym kiedyś myślałem. Dlatego zdecydowaliśmy się z Teeną mieć tylu synów...
- Jesteś chory – syknęła Dżana gniewnie. – Zawsze wiedziałam, że za tym, że mam tylu braci musi kryć się coś więcej, niż ambicje kalekiego samca, ale nie myślałam, że jesteś tak wyrachowany i podły.
Riauka zatkało. Natomiast Ferro zareagował odruchowo. Zerwał się z ławy i spoliczkował siedzącą naprzeciwko niego siostrę. Głuche plaśnięcie było dźwiękiem, jakiego nigdy nie powinni usłyszeć. Tylko tego Riauk był teraz pewny. Dżana krzyknęła i też zerwała się z miejsca.
- Jak śmiesz obrażać ojca! – rzucił Ferro za siostrą biegnącą w stronę drzwi. W chwilę później już jej nie było.
Riauk też się podniósł. Chciał pobiec za Dżaną. Nie miał pojęcia, co miałby jej powiedzieć, ale czuł, że coś powinien.
- Zostań. – Teena gestem ręki nakazała mu z powrotem usiąść i posłuchał jej. Ona natomiast wstała i wyszła z chaty.
Przez chwilę wszyscy milczeli. Sasanka skupiła się na swoim brzuchu, a Oiolose przyglądał się jej uważnie. Mogło się wydawać, że całe zajście ich nie dotyczyło. Dla Bluszcze milczenie było czymś naturalnym, milczał więc i teraz. Pozostali nie umieli znieść ciszy. Loravandil zaczął wykręcać sobie palce. Ferro westchnął głęboko i potrząsnął głową.
- No to narozrabialiśmy – powiedział Kit z głupim uśmiechem na ustach.
Riauk znowu wstał. Nie potrafił usiedzieć na miejscu. Chciał dokądś iść, coś zrobić. To wszystko nie powinno się zdarzyć. Ferro nie powinien spoliczkować Dżany. Dżana nie powinna go obrazić. On wcześniej powinien powiedzieć dzieciom o szalonych marzeniach z przeszłości. Dać Wojowniczkom Nocy nieśmiertelnych partnerów! Dawno już o tym jednak zapomniał. To było teraz marzenie Nany, nie jego. Może kiedyś był samcem, który chciał potwierdzić swoją wartość płodząc synów, tak jak powiedziała Dżana. Bardzo szybko jednak stał się po prostu ojcem kochającym swoje dzieci.
Stał przy stole jak zupełny głupiec. Jednak powinien gdzieś pójść. Ale dokąd? Do stajni, objąć za szyję Cienia? Tam pewnie były teraz Dżana i Teena. Nie powinien im przeszkadzać.
Po prostu wyszedł z domu i ruszył przed siebie. Wędrował między uśpionymi chatami. Już prawie w żadnym z okien nie tańczyły promienie lamp. Szedł tak zupełnie nie wiedząc dokąd zmierza. Kiedy szedł, czuł się jednak lepiej. Przynajmniej coś robił. Przez moment wydawało mu się nawet, że już zawsze będzie tak szedł. Coś go kusiło, żeby uciec i o wszystkim zapomnieć. Jakby to było, gdyby nigdy nie poznał Teeny? Gdyby nie miał dzieci? Gdyby nie miał marzeń? Gdyby nigdy za nic nie wziął na siebie odpowiedzialności?
Nagle zatrzymał się przed chatą, której ganek oświetlały dziesiątki świec. W chybotliwym blasku siedziała dziewczyna, czy może już kobieta. To nie miało znaczenia, była przecież nieśmiertelna. Od razu rozpoznał córkę szefa.
- Dokąd idziesz, Riauku? – Ona też go poznała. Jak mogła nie poznać? Jego białe włosy nieosłonięte teraz kapturem lśniły w mroku.
- Nie wiem – przyznał zmieszany. – Może chciałbym z kimś porozmawiać. Wszystko mi się pomieszało.
- Tobie? – Córka szefa zaśmiała się. Coś było z nią nie tak. Riauk czuł się w jej obecności nieswojo, tak jakby w ogóle jej nie znał. Patrzyła na niego z wysokości ganku czujna, a jednocześnie figlarnie uśmiechnięta.
Zwiesił głowę. Nie wiedział, co mógłby jej powiedzieć, jak miał jej wytłumaczyć, co się wydarzyło.
- Mnie – przyznał w końcu. – Nie potrafię dogadać się ze swoimi dziećmi...
- Ciesz się, że w ogóle masz dzieci – rzuciła córka szefa. – Ciesz się, że masz kobietę. – Tak, Teenie niczego nie mógł zarzuć. Dlaczego jeszcze przed chwilą, która wydawała mu się teraz wiecznością, od niej też chciał uciec? – I zniknij mi z oczu, bo dłużej nie zniosę twojego widoku, szczęściarzu.
Nie zapytał, co miała na myśli, ale posłuchał jej i zawrócił. Chyba faktycznie miał w życiu szczęście. Kiedy jako nastolatek porzucił dom rodzinny i ruszył przed siebie na północ, w najśmielszych marzeniach nie miał tyle, co w tej chwili. Chciał być wojownikiem. Śnił o pięknym ogierze. Chciał żyć i być samowystarczalnym. Partnerka. Dzieci. Panowanie nad mocą. Tak, tego też chciał, ale wszystko to wydawało mu się poza jego zasięgiem. Więc był szczęściarzem, skoro to zdobył, co nie znaczyło, że już wszystko miało być dla niego proste.

- Dlaczego ją uderzyłeś? – spytał Bluszcz.
Ferro raz jeszcze potrząsnął głową.
- Nie wiem – powiedział. – To był odruch. Nie potrafiłem znieść jej słów.
- A podobno to ja jestem pochopny – stwierdził kwaśno Kit.
- Nic nie mów, bo właściwie ty to zacząłeś – zauważył Bluszcz. Wciąż siedział sztywno wyprostowany. Był poważny i zupełnie spokojny.
- Prawda, ja – zgodził się Kit. – To, co powiedziałem, to też był odruch. I w sumie to było głupie.
- Bardzo głupie – poprawił go Bluszcz.
- To bez znaczenia. – Ferro machnął ręką. – Ja zawiniłem i nie ma o czym gadać.
- Chodźmy do domu – poprosiła Sasanka. – Nie czuję się najlepiej.
- Tak, my już pójdziemy. – Oiolose pomógł żonie wstać. – W sumie mnie ta sprawa nie dotyczy.
Zostało ich przy stole tylko czterech. Milczeli.
- Właściwie, to co mówił ojciec, nie było takie bardzo bez sensu – zauważył Kit, ale nikt nie podchwycił tematu.
Ferro wciąż był zbyt wstrząśnięty tym, co zrobił.
Loravandil nie potrafił myśleć o sprawach tak wielkich i odległych, jak dobro Wojowniczek Nocy. On nie mógł dojść do ładu sam ze sobą. Tak samo, jak jego ojciec, chciał uciec. Chciał uciec jednak nie tylko od swojej rodziny z jej problemami, ale także sam od siebie. Riauk potrafił zaakceptować jego wady i jego decyzje. Ale co zrobiliby inni, gdyby im o nich powiedział? Najgorsze, że to w ogóle nie była pora, żeby się tym zajmować.
Nagle wstał. Wyszedł z chaty w noc. On także bez celu i sensu zaczął włóczyć się po uśpionej wiosce. Przypadek sprawił, że nie spotkał Riauka, sam jednak także trafił na ganek rozświetlony blaskiem świec. Nie rozpoznał jednak w siedzącej z pochyloną głową kobiecie córki szefa. On zobaczył kształtny profil twarzy okolonej krótko ściętymi włosami, jakie przystały tylko mężczyźnie i drobną sylwetkę. Pomyślał, że ta obca kobieta była w tej chwili tak samo krucha i samotna, jak on i zapomniał o wszystkim innym.
- Kim jesteś Mroczna Gwiazdo? – spytał.
Kobieta uniosła głowę i zaśmiała się lekko.
- Wejdź na ganek i usiądź koło mnie – zaproponowała.
Wspiął się na stopnie. Nagle stanął jak wryty. Rozpoznał ją, ale było już za późno, żeby się wycofać.
- Bardzo urosłeś – powiedziała lekko córka szefa. – Byłeś takim małym, chudym dzieckiem, a teraz muszę unosić głowę patrząc na ciebie. Choć chudy jesteś nadal.
Loravandil stał przed nią jak zupełny głupiec.
- Usiądź – poprosiła raz jeszcze.
Posłuchał jej, choć nie był pewny, dlaczego to zrobił.
- Jak mnie nazwałeś?
- Mroczną Gwiazdą – powtórzył.
- To piękne imię. Szkoda, że ja nie mogę mieć imienia – westchnęła. – Przed tobą był tu twój ojciec. Czemu łazicie po nocy, zamiast spać?
- Pokłóciliśmy się.
- Ty i on?
- Nie. – Loravandil potrząsnął głową. – Wszyscy. A raczej ojciec, Dżana, Ferro i Kit. Mnie to nie dotyczy. To znaczy, pewnie w jakiś sposób też mnie dotyczy, ale nie umiem o tym myśleć. Mam swoje problemy.
- Jakie?
- Nie jestem taki, jaki powinien być mężczyzna. – Nie potrafił zrozumieć, czemu jej to powiedział.
- A kto z nas jest taki, jaki powinien być? – Westchnęła. – Już od dawna dręczy mnie bezsenność – wyznała. – Siedzę sobie więc tak na ganku. Palę świece. Mogłabym po ciemku patrzeć w gwiazdy, ale gwiazdy są takie odległe. One nie mogą mnie ogrzać, nie mogą sprawić, że poczuje się lepiej. – Na moment zamilkła. – Widzisz, robię to, co robił mój ojciec. Zarządzam wioską. Rozstrzygam spory. Pomagam ludziom. On to kochał. Ja nie, choć czuję, że jestem w tym dobra. Na tym polega różnica. Czuję się pusta. Czasem chciałabym stąd odejść, rzucić wszystko. Ale nie o to mi przecież chodzi. Ja marzę o mężczyźnie, o kimś, kto by mnie przytulił. Ale to nie może być zwyczajny mężczyzna, a nieśmiertelny, taki, którego tak łatwo bym nie straciła. Moje rówieśniczki z wioski już zaczynają się starzeć. Mają duże dzieci. A ja nadal jestem dziewczyną. Mam ciało dziewczyny i duszę dziewczyny, jestem młoda i samotna. Czasami mam ochotę rzucić się na każdego nieśmiertelnego mężczyznę, nie zastanawiając się, jakie to by miało konsekwencje i czy ma to jakikolwiek sens. Dlatego, kiedy przyszedł tu twój ojciec, kazałam mu zniknąć mi z oczu. Wiem przecież, że on kocha Teenę. Nie sądzę też, że umiałby ją zdradzić. A nawet gdyby mu się to udało, na pewno po wszystkim bardzo by cierpiał. Czasem jednak marzę, żeby zapomniał o Teenie i przyszedł do mnie.
- Podoba ci się mój ojciec? – spytał Loravandil głupio.
- Nie. – Córka szefa potrząsnęła głową. – Jest za niski. I taki narwany. – Zaśmiała się krótko. – A Karczmarz jest za gruby, a Kit łysy. Tak, są też inni, podobni do Karczmarza, nieśmiertelni wieśniacy o cechach demonów. To z którymś z nich powinnam się związać. Żaden z nich mi się jednak nie podoba. Są za starzy lub za młodzi, zbyt prości. Umysł żadnego z nich nie pasuje do mojego. Czasem jednak chciałabym kogokolwiek.
- A mogłabyś chcieć mnie? – zapytał Loravandil nagle zbierając się na odwagę. Czuł się przy niej nieswojo. Wydawało mu się, że traktowała go z góry. A jednak pamiętał, że przez parę sekund widział nie córkę szefa, a kruchą, piękną dziewczynę.
- Ciebie? – Znowu się zaśmiała. – Tak, zapomniałam, że jesteście jeszcze wy: Oiolose, Ferro, Kit, Bluszcz i ty. Ale wy jesteście jeszcze dziećmi.
- Już nie jestem dzieckiem. – Loravandil potrząsnął głową.
- Ile masz lat?
- Siedemnaście – odparł czerwieniąc się.
- Więc dla mnie jesteś dzieckiem. Gdybym się pośpieszyła, gdybym była śmiertelna, mógłbyś być nawet moim dzieckiem.
- Oboje jednak jesteśmy nieśmiertelni i czas zatrze różnicę między nami. – Nie zalecał się do niej. Nie śmiałby czegoś takiego próbować. Chciał jej tylko pomóc. Chciał też, by zobaczyła w nim równorzędnego partnera do rozmowy. Gdyby tak się stało, mógłby opowiedzieć jej o tym, co go dręczyło.
- Ale ja nigdy nie zapomnę ciebie jako malucha noszonego przez rodziców na rękach.
- Po co zaprosiłaś mnie więc na ganek?
- Sama nie wiem. – Córka szefa nie patrzyła na niego. Odwróciła głowę kierując wzrok ku czarnej pustce nocy. – Tak jak ci powiedziałam, czasem nie wiem, co robię. Czasem nie potrafię znieść samotności.
- Chyba cię rozumiem – przyznał Loravandil. – Ja zdaje się też mówiłem głupstwa.
Odwróciła się ku niemu. W jej oczach lśniły łzy.
- Nie, ty nie – powiedziała, kładąc mu dłoń na kolanie.
Loravandil wzdrygnął się. Córka szefa cofnęła więc rękę.
- Chciałeś mi opowiedzieć o swoich problemach. Zrób to – powiedziała poważnie. – Skoro nie możemy dać sobie niczego więcej, możemy rozmawiać. Opowiedz mi, z czym się zmagasz.
- Nie dziś. Dziś wolę milczeć.
- W porządku – zgodziła się. – Ciekawe czy doznamy ulgi cierpiąc razem? – dodała. – Niewłaściwe istoty, na niewłaściwych miejscach.
- Ja już doznałem – wyszeptał Loravandil. – Przynajmniej mnie nie wyśmiałaś.
- Tak. Coś w tym jest – przyznała smutno. – A ty mnie nie potępiłeś.

Teena usiadła na sianie obok szlochającej Dżany. Przez ułamek sekundy wahała się, potem objęła córkę i przytuliła, wciągając sobie na kolana górną połowę jej ciała. Jej wahanie spowodowały słowa Dżany, które wciąż słyszała w głowie: „Zawsze wiedziałam, że za tym, że mam tylu braci musi kryć się coś więcej, niż ambicja kalekiego samca.” Ta dziewczyna wystąpiła przeciwko jej mężczyźnie i Teena była za to na nią zła. Dżana była jednak też jej córką. Sama została skrzywdzona i czuła się nieszczęśliwa.
Teena bez słowa tuliła Dżanę i kołysała ją lekko, jakby trzymała na rękach niemowlę. Wiele się ich wszystkich po kolei tak nakołysała. Tylko Bluszcz pozwolił jej odetchnąć, tylko on jeden nie płakał jako niemowlę.
- Dlaczego ja nie jestem chłopcem? – wychrypiała Dżana w końcu.
Teenę na moment zatkało. A więc o to tak naprawdę chodziło?
- Zawsze będę sama. – Dziewczyna wciąż chlipała. – Oni będą mieć partnerki, będą mieć dzieci. Mają stworzyć nową rasę, zmienić świat. A co ze mną? Mam być jeszcze jedną, nieszczęśliwą Wojowniczką Nocy? Nawet babcia jest nieszczęśliwa, bo od lat nie układa jej się z dziadkiem. Ale jej ma się z kim nie układać.
- To co cię spotkało, jest tylko i wyłącznie moją winą – powiedziała Teena cicho. – Niesłusznie zaatakowałaś ojca. On chciał, żebyś była chłopcem, ale ja się bałam spłodzić następne chore dziecko. Przecież pierwszy urodził nam się Oiolose. – Teena doskonale pamiętała uczucie, że rozwijające się w jej łonie dziecko nie jest takie, jak być powinno. Pamiętała swój strach. Riauk jednak bał się bardziej. Gryzły go też wyrzuty sumienia.
- Nie powinienem chcieć mieć synów – mówił. – Byłem głupi. Byłem zbyt dumny, tak jak moja matka.
- Ale ty będziesz dbał o swoje dziecko – mówiła obejmując go.
Kiedy po raz pierwszy była w ciąży, nie mogła liczyć na jego pomoc. Riauk był wtedy kłębkiem nerwów. Miotał się pomiędzy żalem i furią. Wciąż spięty, wciąż nadmiernie drażliwy. Czasami po prostu miała ochotę dać mu po łbie, a kiedy jej ciałem targnęły bóle porodu, szczerze go nienawidziła. Tylko on był jednak wtedy przy niej i spokojnie zniósł, jak obrzucała go wyzwiskami. Ten jeden raz zrozumiał, że tak naprawdę nie myślała tego, co mówiła.
Dlaczego wytrzymali ze sobą? To było dziwne, ale jej tak chwiejny emocjonalnie partner mimo wszystko wiedział, czego chce i potrafił zmierzać wciąż w tym samym kierunku. Gdzieś w głębi jego słabego ciała kryła się niezłomna wola, która potrafiła ją przy nim utrzymać.
Kiedy brał na ręce swego pierworodnego, tak samo bladoskórego jak on, też potrafił zachować spokój, choć tak straszliwie cierpiał. Zadręczał się wyrzutami sumienia, stojąc na krawędzi szaleństwa, a jednak od pierwszego dnia potrafił być dobrym ojcem. Jakże często to on kołysał Oiolose do snu, a ona grała im na fletni. Momentami czuli się nawet szczęśliwi.
Kiedy spróbowali zostać rodzicami po raz drugi, stchórzyła. Bała się cierpienia tak swojego przyszłego dziecka, jak i Riauka. To co zrobiła, było jednak głupie. Riauk uspokoił się i przestał się obwiniać dopiero, gdy urodziła Ferro, ich pierwszego zdrowego syna.
Płodząc Dżanę nie myślała, że skazuje ją na samotne, wieczne życie. Nie wybiegała myślami tak daleko w przód. Ona chroniła swoje dziecko przed chorobą. Dlaczego w ogóle chcieli mieć dzieci? To było naturalne.
- Kiedyś mnie zrozumiesz.
- Nie zrozumiem – warknęła Dżana siadając. Już nie płakała, ale jej twarz była lepka od łez.
- Nie obiecuję ci, że twoje życie będzie łatwe – powiedziała Teena. – Nie musi być jednak zawsze samotne. Ja spotkałam Riauka, babcia Merego. Są jeszcze inne nieśmiertelne rasy. Może są nawet takie, których nie znamy. Może zdarzyć się też, że pokochasz śmiertelnika i dla niego zrezygnujesz z wiecznego życia. Wszystko może się zdarzyć.
Dżana milczała.
- Nie odwracaj się jednak od nas – ciągnęła dalej Teena. – To zapewne prawda, że płodząc dzieci postępowaliśmy jak egoiści. Chyba wszyscy rodzice tak robią. Jednak teraz jesteśmy gotowi służyć wam wsparciem, jeśli tylko wy nam na to pozwolicie.
- Ale... - wyjąkała Dżana. – Ojciec naprawdę potraktował nas jak zwierzęta, planując, że jego synowie będą się wiązać z Wojowniczkami Nocy, żeby je zmienić.
- Nie. – Teena pokręciła głową. – On po prostu marzył o lepszym świecie. Może był naiwny, może nawet głupi, ale nie zły. Kiedy go spotkałam, bał się swojej nieśmiertelności. Myślał o niej tak, jak ty. Dla niego być nieśmiertelnym, znaczyło być wiecznie samotnym. Owszem, mógł związać się z Wojowniczką Nocy. Jednak każda Wojowniczka Nocy, nawet niewyszkolona, taka jak ja, była silniejsza od niego. Słabość boli mężczyzn, upokarza ich.
- A mimo to zaryzykował spłodzenie słabych, chorych synów – zauważyła Dżana.
- Wierzył, że będą zdrowi. Pod tym względem był głupcem. Długo nie mógł sobie tego wybaczyć. W końcu jednak to zrobił. Oiolose też mu wybaczył. O tym nie ma co więcej mówić. Riauk spróbował zobaczyć jakiś sens w istnieniu tak nieudanej istoty jak on. Pomyślał, że mógłby spłodzić zdrowych synów, żeby dać Wojowniczkom Nocy nieśmiertelnych partnerów. Znał swoją i moją samotność. Chciał, żeby nikt z przyszłych pokoleń jej nie znał. Chciał, żeby jego kruche, nieudane istnienie na coś się przydało światom. Chciał zmienić światy i Nanie się ta wizja spodobała. Czy to, co zrobił, jest aż tak złe, żeby nazywać go podłym? To przecież ja nie stanęłam na wysokości zadania i urodziłam ciebie.
Dżana potrząsnęła tylko głową.

Kiedy Teena i Dżana wróciły do chaty, Riauk był tam już z powrotem. Rozmawiał z Ferro, Kitem i Bluszczem o swoich planach i o tym, czego chce od nich Nana. Mówili cicho, dokładnie zastanawiając się nad każdym wypowiadanym słowem. Już wiedzieli, jakie konsekwencje może mieć pochopnie rzucone zdanie.
- Przepraszam – powiedziała Dżana.
- W porządku. – Riauk nie wiedział, co mógłby jeszcze powiedzieć.
- Ja też przepraszam.
Dżana udała, że nie słyszy słów brata.
Tego wieczoru niczego jeszcze nie ustalili. Sprawa okazała się zbyt trudna i zbyt bolesna, a oni nie chcieli wywoływać już kolejnych awantur.
Kiedy kładli się spać, Loravandil wciąż nie wrócił. Nie martwili się tym. Na terenie wioski nic nie mogło mu się stać. Rano też nikt nie pytał, gdzie był. Skoro poszedł gdzieś sam, widać potrzebował samotności. To było dla nich naturalne.
Sprawa spotkania Wojowniczek Nocy została dokładnie omówiona następnego wieczora. Podjęto dotyczące go postanowienia. Dyskutując wciąż byli ostrożni i cisi. Chyba wszyscy rozumieli, że to, co zdarzyło się poprzedniego dnia, nie powinno się zdarzyć. Byli wybuchowi i dumni, jedni w większym stopniu, inni w mniejszym, ale wszyscy odziedziczyli wady swojego ojca. Poprzedniego wieczora ujrzeli to aż nazbyt wyraźnie.

Wyjdź przed dom – głos matki odezwał się w głowie Riauka. Zaskoczył go i zdezorientował. Co się mogło stać? O co mogło jej chodzić?
Powoli układali się już do snu. Był późny wieczór. Następnego dnia rano mieli wyruszyć na spotkanie Wojowniczek Nocy.
Riauk spojrzał na siedzącą na łóżku Teenę. Co miał jej powiedzieć? Nie był pewny, czy ktokolwiek powinien wiedzieć, że przed ich chatą stoi Las po Burzy. Wraz z jej myślą dotarły do niego jej uczucia. To, co miało się zdarzyć, dotyczyło tylko ich dwojga.
Idź – ponagliła go Teena.
No tak, niczego nie musiał jej mówić. Ona zawsze czuła jego emocje. Tak było dobrze.
Wyszedł w noc. Do drzwi odprowadziły go zaciekawione spojrzenia jego zagrzebanych już w pościeli dzieci.
Faktycznie Las po Burzy stała przed chatą. Wydawała mu się dziwnie niepewna, a przez to jakby skurczona. Nie taki nosił w pamięci obraz matki.
Przez chwilę milczeli, patrząc na siebie, kobieta o ciemnej skórze niknąca w mroku i zbyt blady mężczyzna, którego włosy jaśniały w świetle księżyca.
- Pomyślałam, że zanim staniemy przed najstarszą, powinniśmy porozmawiać – powiedziała Las po Burzy cicho. Dopiero przed kilkoma dniami osobiście poznała Nanę, gdy ta niespodziewanie odezwała się w jej głowie. I choć wcześniej słyszała o niej od Riauka, wiek i potęga Nany zrobiły na Las po Burzy ogromne wrażenie. Wrażenie zrobił na niej też cel spotkania.
Riauk nie odpowiedział. Nie wiedział, co miałby jej powiedzieć.
- Chciałabym prosić cię o wybaczenie.
- O wybaczenie? – Nie zdziwiła go jej prośba, a to, co sam poczuł. Nie odnajdywał już w sobie gniewu. Nie czuł do niej żalu. Nie była dobrą matką, ale to były dawne dzieje. Miał jej wybaczyć to, że dała mu życie? On chciał żyć. Miał jej wybaczyć to, jak go traktowała? Wszystko co przeżył, uczyniło go tym, kim był. Nie chciał być nikim innym. – Już ci wybaczyłem – powiedział pewnie.
- Nie potrafiłam cię kochać, bo nikt nie nauczył mnie miłości – powiedziała Las po Burzy, jakby nie usłyszała jego słów. – Mój ojciec zmarł, kiedy byłam malutka. Moja matka potrafiła go tylko opłakiwać. Nic jej nie interesowało, nawet ja, tylko jej ból. To dobrze, że masz synów. Wojowniczki Nocy ktoś musi nauczyć miłości.
- Dziękuję.
Przez chwilę oboje milczeli.
- Czy mogłabym cię objąć? – spytała nagle Las po Burzy.
- Tak.
Podeszła do niego i niepewnie oplotła go ramionami. Była od niego o pół głowy wyższa. Riauk niezgrabnie położył dłonie na jej plecach. Jeszcze nie umiał jej dotykać. Z trudem powstrzymał drżenie mięśni. Dotyk Las po Burzy był mu zupełnie obcy. To go przeraziło. Była przecież jego matką! Strach pochodził z jego świadomości, podświadomość podszeptywała mu, że jednak zna spoczywające na jego wąskich placach dłonie i że powinny dać mu poczucie bezpieczeństwa.
Las po Burzy odsunęła się od niego.
- Czy wiesz, że dotąd tylko raz cię objęłam? – spytała. – Pewnie tego nie pamiętasz. To było wtedy, gdy chorowałeś po narodzinach Ich Wielmożności Poświęcenia.
- Pamiętam. – To było to. Raz jej dłonie naprawdę dały mu pocieszenie.
- Nigdy cię nie obejmowałam, kiedy byłeś dzieckiem – mówiła dalej Las po Burzy. Nie mogła przestać. Jego jednak nie obchodziły jej słowa. Nie miały już dla niego znaczenia. – Kiedy karmiłam cię piersią, trzymałam cię sztywno, bo mnie przerażałeś. Twoje cierpienie mnie przerażało. Kiedy płakałeś, to zawsze Mery cię uspokajał. Pewnie przez swoją chorobę tyle płakałeś. A potem... Usuwałam skutki choroby. Lepiej znałam twoje wnętrzności, niż twoją twarz. Nie mogłam na ciebie patrzeć, wiedząc, co dzieje się w tobie. I teraz nie umiem sobie przypomnieć, jak wyglądałeś jako chłopiec. Wydaje mi się, jakbyś zawsze był mężczyzną z blizną. – Wyciągnęła dłoń w stronę jego policzka, ale zabrakło jej odwagi, żeby go dotknąć. Była bliska płaczu. – I z tym gniewem w oczach. To ja cię takim uczyniłam.
- Wystarczy – powiedział kładąc jej dłonie na ramionach. Musiał ją uspokoić. To, co się działo, nie miało sensu. Jego matka nie powinna płakać. Już dość cierpiała. Przygarnął ją do siebie. – Wystarczy – powtórzył. – Ja po prostu już taki jestem. – Samemu było mu trudno uwierzyć w to, co robił i mówił. Wiedział tylko, że to właśnie robić i mówić powinien. Już wystarczająco długo on i jego matka dręczyli się nawzajem. To musiało się skończyć.

Około trzystu potężnych i pięknych kobiet zebrało się w górskiej dolinie. Ani Riauk, ani Teena nie wiedzieli, co to za świat. Klimat był tam dużo ostrzejszy, niż w Świecie zza Morza Ognia i Krwi, a także ostrzejszy, niż w znanych im częściach Dominium. Nawet, gdy słońce stało w zenicie, od ziemi bił chłód. Szczelnie okryty płaszczem Riauk zupełnie się nie pocił, co rzadko mu się zdarzało.
Spotkanie otworzyła Nana długą przemową. Mówiąc stała na naturalnym, kamiennym podium uformowanym w skalnej ścianie. Była jedyną Wojowniczką Nocy, na której ciele czas odcisnął swe piętno. Wyglądała jak wywodząca się spośród śmiertelnych kobieta, której czas dawno już przeminął, a ona wciąż nie wiedzieć czemu czepiała się życia. Jej plecy zgarbiły się, włosy posiwiały, twarz pobruździły głębokie zmarszczki. Mimo to biły od niej potęga i majestat. Ile mogła przeżyć lat? Jak dużo czasu musiało upłynąć od jej narodzin, że ciało potężnej Wojowniczki Nocy zużyło się do tego stopnia? Żadna z zebranych nie znała odpowiedzi. Wiele z nich bało się nawet to sobie wyobrazić. Wszystkie czuły się przy niej młode i niedoświadczone. Mówiła skrzekliwym, łamiącym się głosem starej kobiety, ale jednocześnie przekazywała swoje słowa do umysłów wszystkich zebranych. Gdyby tego nie robiła, usłyszałyby ją tylko pierwsze rzędy.
Zaczęła mowę od poinformowania ich, że jest już zmęczona swoim długim życiem i powoli wybiera się na drugą stronę bytu. Wtedy wiele z nich po raz pierwszy usłyszało, że mogą umrzeć. To wywołało poruszenie. Były pytania i protesty. Wśród Wojowniczek Nocy znalazły się takie, które nie chciały wierzyć w słowa Nany. Niektóre wątpiły nawet, czy rzeczywiście jest najstarszą z nich. Na moment ukazała im ogrom swojej pamięci, pozwalając im swobodnie penetrować jej wspomnienia. To większości wystarczyło.
Dwie spośród zebranych spróbowały targnąć się na własne życie. Jedna przy użyciu małego nożyka, druga – spinki do włosów. Zostały jednak powstrzymane przez swoje siostry.
- Nie zdradziłam wam tego sekretu, żebyście nagle wszystkie uciekły na drugą stronę bytu – zagrzmiała z kamiennego podwyższenia Nana. – Przez setki lat wiedza ta była przed wieloma z was ukryta. I widać było to słuszne. Nawet ja nie wiem już, jakie były początki naszej rasy. Skoro istniejemy, tak widać być powinno. Nie chcę jednak wygłaszać wam mów umoralniających. Nie po to się tu zebrałyśmy. Chce was prosić tylko, żebyście powstrzymały się z podejmowaniem tak ostatecznych decyzji do końca naszego spotkania.
Powiedziała potem, że szuka kobiety, która chciałaby zostać jej uczennicą i która z czasem przejęłaby jej obowiązki. Jednym z nich było śledzenie umysłów wszystkich innych Wojowniczek Nocy. Te słowa znowu wywołały poruszenie. Wielu spośród dumnych kobiet nie podobało się, że są cały czas podglądane. Dlaczego ktokolwiek miałby to robić? Nie widziały w tym sensu. Nana powiedziała im jednak, że to konieczne, że ktoś musi wiedzieć ile ich jeszcze pozostało. A także, że musi być ktoś, kto przechowuje całą istniejącą wiedzę Wojowniczek Nocy, nie tylko tą przedwieczną, ale też ich nowe odkrycia, którymi żyjąc samotne nie mają się z kim dzielić. Nie powiedziała jednak, czy ktoś jej to zadanie wyznaczył, czy przypadkiem śledzenie umysłów innych nie było jej własnym pomysłem. Dumne kobiety, które nie ustąpiłyby nikomu innemu, ustąpiły w końcu Nanie. Potęga jej umysłu onieśmielała je i zmuszała do posłuszeństwa, choć na co dzień głosiły, że nikt nie ma nad nimi władzy.
Gdy Wojowniczki Nocy uspokoiły się, Nana dodała, że chciałaby, żeby w przyszłości żyły inaczej, bliżej siebie. To spotkanie miałoby być początkiem zmian. Potem poprosiła, by każda z nich opowiedziała o tym, kim jest i czego dokonała. Zaczęła wywoływać swe siostry po imieniu według wieku.
Wyniosłe kobiety, noszące wysoko głowy, po kolei wspinały się na kamienne podium. Różniło je prawie wszystko. Miały różne rysy, różne kolory włosów i skóry, a jednak nie dało się zauważyć, że należą do jednej rasy. Wszystkie były piękne. W ruchach każdej z nich krył się majestat i siła. Opowiadały o sobie, mocą wzmacniając brzmienie głosu. Nie mogły przemawiać do umysłów swoich sióstr, tak jak Nana. Żeby odezwać się do kogoś w myślomowie, trzeba albo tę osobę wyraźnie widzieć, albo wcześniej znać jej umysł. Rzadko kto jest więc w stanie przemówić w ten sposób do tłumu.
Wojowniczki Nocy podawały swoje imiona i imiona swoich matek. Mówiły o demonach, które pokonały. Ich słowa zlewały się w monotonny potok bez większego znaczenia. Czemu Nana kazała im opowiadać o sobie? Musiał być w tym jakiś cel. Wszystkie w to wierzyły, dlatego też słuchały cierpliwie.
W końcu najstarsza zarządziła przerwę na rozprostowanie mięśni i jakiś drobny posiłek, potem prezentacja Wojowniczek Nocy trwała nadal. W ten sposób wszystko toczyło się przez kilka dni. Nie będące w stanie spać kobiety mogły obradować w tym trybie nawet parę tygodni.
Riauk oczywiście nie był w stanie wytrzymać bez snu. Przesypiał więc spore fragmenty zebrania oparty placami o Teenę. Miała go obudzić, gdyby było mówione coś, co miało dla nich znaczenie.

Minęły cztery dni od kiedy Riauk i Teena wyruszyli na spotkanie Wojowniczek Nocy. Towarzyszyła im także Dżana. Wszyscy synowie zgodnie stwierdzili, że to nie będzie odpowiednie dla ich miejsce. Niech sobie Wojowniczki Nocy obradują, czy przyznać mężczyzną prawo do istnienia. Oni nie zamierzali w tym uczestniczyć. Gdyby Wojowniczki Nocy podchwyciły pomysł Riauka, żeby zmienić ich rasę, mogłyby nawet zacząć walczyć o młodych partnerów. Nie chcieli, by konkurowały o ich względy. Chcieli po prostu pewnego dnia się zakochać. Oiolose raz jeszcze powtórzył, że cała ta sprawa jego nie dotyczy, bo ma żonę, która właśnie spodziewa się dziecka i przy której powinien teraz pozostać. Gdyby natomiast Wojowniczki Nocy postanowiły ich zabić, Riaukowi samemu łatwiej byłoby także walczyć, czy uciekać. Oni nie byli jeszcze tak biegli w posługiwaniu się mocą, by ryzykować starcie z w pełni wyszkolonymi Wojowniczkami Nocy. Teraz czekali na wieści od rodziców. Zamiast nich, w tym samym momencie, w umysłach Ferro, Kita, Bluszcza i Loravandila odezwało się naglące wezwanie Oiolose.
Sasanka zaczęła rodzić. Coś jest nie tak. Chodźcie tu. Szybko.
Użyli mocy by błyskawicznie przenieść się pod chatę Oiolose, choć nie mieli pojęcia jak mogą pomóc przy porodzie. Wieś tonęła w półmroku wieczoru. Otaczały ich spokój i cisza zupełnie nie pasujące do tego, co czuli. Co się stało? Co mogli zrobić?
Kiedy wpadli do wnętrza, przy Sasance byli już jej rodzice. Dziewczyna jęczała. Matka ocierała jej pot z czoła.
- Wody odeszły, ale poza tym nic się nie dzieje – powiedział Oiolose. On też był spocony. Głos mu drżał. – Jej pochwa nie chce się rozewrzeć.
Co jednak mogli na to poradzić? Stali jak zupełni głupcy. Tym czasem żona Karczmarza patrzyła na nich z nadzieją. Czego chciała? Władali mocą, ale byli tylko młodymi, niedoświadczonymi mężczyznami. Co mogli wiedzieć o porodach?
- Wezwijmy matkę – zaproponował Loravandil.
- Nie. Nie możemy jej teraz przeszkadzać. – Ferro potrząsnął głową. - Zresztą, ona też może nie wiedzieć, co robić. Z tego co mówiła, wszystkie jej porody przebiegały bez komplikacji. – Przy wszystkich z nich asystował tylko Riauk. Ferro właśnie sobie uświadomił, że to ojciec jako pierwszy trzymał każde z nich na rękach. Dziwnie poczuł się z tym odkryciem. Czy dlatego ojciec był im tak bliski? Bo był im bliski. Mimo awantur, jakie w ostatnich dniach wstrząsnęły ich rodziną, było to dla Ferro oczywiste. Nie miał jednak teraz czasu, żeby o tym myśleć.
- A nie mamy tu żadnej akuszerki? – spytał Kit.
- Ja się tym zajmuję – rzuciła żona Karczmarza z lekkim wyrzutem w głosie, jakby chciała upomnieć Kita, że za długo włóczył się po świecie i nie wie, jak życie wygląda w ich wiosce. – Ale nie wiem, co robić – dodała. Wtedy w jej głosie słychać było już tylko strach i skruchę.
Sasanka wrzasnęła nagle. Jej brzuch zadrgał gwałtownie i na moment przybrał kształt stożka.
- Ono mnie rozedrze!
Oiolose przypadł do niej.
- Co się dzieje?
- Ono mnie rozedrze – powtórzyła raz jeszcze przyciskając dłonie do wzdętego brzucha. – Szamoce się. Nie chce wyjść normalnie.
Oiolose spojrzał na braci. W jego czerwonych oczach czaił się strach. Liczył na nich, ale co mogli zrobić? Loravandil cofnął się o krok. Chciał uciec. Nie mógł znieść widoku cierpiącej dziewczyny.
- Wezwijmy matkę – poprosił drżącym głosem.
- I co, myślisz, że wie, jak rodzą nieludzie?! – warknął Oiolose.
Sasanka znowu krzyczała, tym razem nie używając słów.
- Sięgnij do umysłu dziecka i uspokój je – rzucił nagle Kit. – Musimy przeprowadzić cesarskie cięcie.
- Co? – spytali wszyscy jednocześnie.
- Cesarskie cięcie – powtórzył Kit szybko. – Zaraz zobaczycie. Oiolose, uspokój dziecko – nakazał po raz drugi bratu niezdolnemu przez moment do podjęcia żadnej akcji. – Ciociu, przytrzymaj Sasankę. Gdzie znajdę długi nóż?
- Pośpieszcie się. Ono mnie rozedrze – powtórzyła dziewczyna. Jej brzuch drgnął gwałtownie.
Oiolose ścisnął ją za rękę. Spróbował skontaktować się w myślomowie z dzieckiem, z potworem, który bezwzględnie walczył o swoje życie.
- Masz. – Karczmarz wręczył Kitowi nóż do krojenia chleba. – Wiesz co robisz?
- Pewnie, że nie – odpowiedział chłopak. – Ale wiem, jak zbudowana jest kobieta. Bluszcz, użyj mocy, spraw, żeby Sasanka nie czuła bólu.
- Jesteś szalony – powiedział jego młodszy brat, ale wykonał polecenie. Wszyscy wiedzieli, że tylko on może teraz coś zdziałać, jeśli oczywiście ktokolwiek z nich mógł.
Kit podszedł do Sasanki.
- Pomóżcie mi podwinąć jej sukienkę.
Z pomocą Ferro i Karczmarza odsłonił brzuch dziewczyny. Dziecko już się nie poruszało. Albo opadło z sił, albo Oiolose udało się je uspokoić.
Kit wziął głęboki oddech, poczym naciął brzuch Sasanki. Dziewczyna nawet nie krzyknęła. Bluszcz nie pozwolił jej poczuć bólu. Kit rozchylił jej skórę odsłaniając białawą otrzewną. Tym razem ciął ostrożniej torując sobie drogę do jej wnętrzności. Włożył obie dłonie do jej brzucha wymacując macicę.
Loravandil nie zniósł tego widoku. Odwrócił się na pięcie i wyszedł przed chatę. Oparł się ręką o ścianę i zwymiotował. Długo stał pochylony. Nogi pod nim drżały. W końcu otarł usta wierzchem dłoni i wyprostował się. Wciąż jednak nie mógł się ruszyć z miejsca. Patrzył przed siebie w mrok nocy. Nic nie widział. Kiedy zdążyło się zrobić aż tak ciemno? Nie był świadomy upływu czasu. Wiedział tylko, że cała wieczność odgradza go od widoku cierpiącej dziewczyny i jego starszego brata grzebiącego jej w brzuchu.
Nagle ktoś klepnął go w plecy. Loravandil drgnął.
- Już po wszystkim – powiedział Ferro lekko.
- Nie wytrzymałem tego, przepraszam. – Głos Loravandila drżał.
- Zdarza się. Idź teraz pogratulować Oiolose. Urodził mu się zdrowy syn.
Loravandil odwrócił się i wszedł do chaty. Serce podeszło mu do gardła. Bał się, że zobaczy wciąż cierpiącą Sasankę. Jednak uzdrowiona przy użyciu mocy dziewczyna czuła się wyśmienicie, tuląc do piersi duże, zdrowe niemowlę. Urodziła chłopca o główce pokrytej jasnymi włoskami. Jego malutkie dłonie zaopatrzone były w potężne pazury, a kark pokrywała łuska, ale to nie obchodziło szczęśliwych rodziców.
- Nazwiemy go Dröm – oznajmił Oiolose. Słowo to w jednym z języków Świata Prawdziwego oznaczało marzenie lub sen. Ten chłopiec był spełnionym marzeniem. Wszyscy już zapomnieli, że jeszcze przed chwilą wydawał się być potworem.

Młodziutka, jasnowłosa Cedra co jakiś czas oglądała się za siebie. Siedzące za nią kobiety wyraźnie się znały. Było ich pięć, a z tego co wiedziała, mało której z nich było dane spotkać tyle przedstawicielek swojej rasy.
Bezpośrednio za nią siedziały blondynka i brunetka. Wyglądały dość zwyczajnie. W ich oczach czaił się jednak niepokój, uczucie Wojowniczkom Nocy z reguły obce. Rudowłosa kobieta siedząca na lewo od nich była bardzo młoda. Cedra pomyślała, że mogła być młodsza od niej. Gdyby tak było, byłoby to naprawdę niesamowite. Nigdy nie spotkała drugiej obdarzonej mocą istoty, choćby zbliżonej do siebie wiekiem. Najbardziej interesujące były jednak kobiety siedzące po prawej.
Pierwsza z nich, także ruda, była niezbyt urodziwa, zupełnie niepodobna do innych Wojowniczek Nocy. Jej nakrapianą piegami twarz nadszarpnął czas, tak jak to się dzieje z twarzami śmiertelnych. Ramiona miała szerokie, jak mężczyzna, wojownik. Druga z nich była duża drobniejsza, chudsza i chyba także niższa. Na współ siedziała, na wpół leżała opierając się plecami o swoją towarzyszkę. Jej twarz zacieniał naciągnięty głęboko kaptur. Dłonie miała wąskie, nienaturalnie blade. Od bardzo długiego czasu nawet nie drgnęła. Wydawała się bardzo słaba, czy chora. Czy Wojowniczka Nocy mogła być jednak chora?
W końcu Cedra nie wytrzymała. Odwróciła się i spytała szeptem:
- Co ci jest?
- Ona ci nie odpowie – powiedziała piegowata kobieta. – Przebywa myślami w swoim świecie.
Cedra wybałuszyła i tak ogromne niebieskie oczy.
- Rozmawia z duchami tu i teraz?
- Nie. – Piegowata kobieta pokręciła głową. – Nie w taki sposób, jak ty to rozumiesz. Ona odpoczywa. Jest słaba.
- Czy któraś z nas może być słaba?
- Ona jest chora.
- I jej choroby nie da się wyleczyć mocą?
- Nie. Niestety.
- Przykro mi – wyszeptała Cedra i nie pytała o nic więcej. Wciąż jednak zerkała za siebie. Spostrzegła, jak kobieta w płaszczu na moment się prostuje. Nie udało jej się jednak zobaczyć jej twarzy, ani usłyszeć głosu.

Loravandil nie wiedział tak naprawdę, czemu poszedł do córki szefa. Liczył jednak, że zobaczy ją siedzącą na ganku w świetle świec. Nie pomylił się. Kiedy usiadł koło niej, poczuł, że znalazł się we właściwym miejscu. Tylko jej był gotowy powiedzieć, co czuł. A przecież bardzo chciał komuś o tym powiedzieć. Ze szczegółami opisał w jaki sposób przyszło na świat dziecko Oiolose, jak dzielnie poradzili sobie jego bracia. Potem na moment zamilkł.
- A ja nie zniosłem tego widoku – dodał po chwili. – Musiałem wyjść. Zwymiotowałem.
- To się zdarza – powiedziała tylko córka szefa.
- Ale gdyby to było moje dziecko, a ja nie umiałbym zachować zimnej krwi? To mogłoby się źle skończyć.
- Gdyby to było twoje dziecko, to byś sobie poradził – zawyrokowała.
- A jeśli nie?
Spojrzała na niego. Siedział zgarbiony, bardzo długi i chudy. Wydawał się kruchy i słaby. Czy naprawdę taki był? Czy tylko dręczące go zwątpienie czyniło go takim? Dlaczego tak bardzo w siebie nie wierzył?
- Wiele byś stracił – powiedziała po chwili milczenia. – Nie wierzę jednak, że nie potrafiłbyś wziąć się w garść i zacząć działać. Po prostu jeszcze nie musiałeś. Jesteś młody. Jeśli cię to dręczy, może powinieneś się sprawdzić. Wyrusz w świat. Poszukaj przygód. W Dominium łatwo jest o posadę dla wojownika. Tam zawsze coś się dzieje. Niewiele byś ryzykował. Władasz mocą. Możesz leczyć swoje rany. A jeśli będzie naprawdę źle, zawsze możesz uciec i w mgnieniu oka wrócić do domu.
- To by chyba pasowało tobie, a nie mnie. – Potrząsnął głową.
- Tak – przyznała. – Kiedyś bardzo żałowałam, że nie urodziłam się chłopcem. Chciałam wędrować po świecie, być wojownikiem... Tym czasem zostałam przez los obdarzona ciałem kobiety i odpowiedzialnością za ludzi z nic nie znaczącej wioski.
- Może zarządzanie wioską to nieciekawe zajęcie, ale coś warte, a ty się w nim sprawdzasz – zauważył Loravandil. – Ja na razie nie robię niczego sensownego. Ale myślałem o tym, żeby zostać bardem. Po głowie chodzi mi pomysł na bardzo szczególną pieśń, która mogłaby zmienić świat. To jest coś, co chyba umiałbym zrobić.
- A więc napisz swoją pieśń i śpiewaj ją w Dominium. – W głos córki szefa wkradła się nutka smutku.
- Czemu wolałabyś, żebym był wojownikiem?
- Nie wiem. – Córka szefa już na niego nie patrzyła. – Wojownicy mogą mieć domy, do których czasem wracają. Myślę, że bardowie nie mają domów. Będziesz żył tam, gdzie będą chcieli słuchać twoich pieśni.
- A ty chcesz, żebym wracał? – zdziwił się.
- Tak. Dobrze siedzi mi się z tobą na ganku. Chciałabym, żebyś jeszcze kiedyś do mnie przyszedł. Ale to za wiele, prawda? Nie mam do tego prawa.
- Masz prawo do wszystkiego, czego zapragniesz – przez moment w głosie Loravandila brzmiały pasja i pewność, które znała z głosu Riauka. Ogromna kula goryczy zaczopowała jej gardło. Ten chłopak mógł być kimś, mógł coś osiągnąć, choć na razie miał mętne pojęcie o tym, jakie jest życie i jaki jest on sam. Czy sama była jednak dużo od niego mądrzejsza i dojrzalsza? Może różnica wieku pomiędzy nimi naprawdę nie miała znaczenia?

- Las po Burzy – Nana wywołała kolejną Wojowniczkę Nocy.
Kobieta podniosła się ze swojego miejsca i powoli ruszyła ku kamiennemu podium. Szła dumnie wyprostowana, tak jak jej poprzedniczki, wyniosła i piękna, a jednak w jej ruchach kryła się lekka niepewność. Miała pociągłą twarz o łagodnych rysach, ciemną, czerwonawą skórę i długie, lśniące, czarne włosy. Kiedy stanęła przed swoimi siostrami przez chwilę milczała.
- Jestem Las po Burzy, córka Axii – powiedziała w końcu. – Wyszkoliła mnie moja matka i jak powinnam, podążyłam drogą Wojowniczek Nocy. Walczyłam i walczę z demonami. Nigdy nie pokonałam przeciwnika tak potężnego, ani mieszającego w tak ważnych światach, by warto było o tym opowiadać. – Na moment zamilkła. – Zrobiłam jednak coś innego – dodała. – Poznałam mężczyznę. – Przez tłum słuchaczek przeszedł szmer. Dlaczego o tym mówiła? Jaki to miało sens? A właściwie, to co powiedziała? Wiele spośród zgromadzonych kobiet, już od dawna nie słuchało uważnie. – Poznałam nieśmiertelnego mężczyznę – powtórzyła głośniej – i nauczyłam go posługiwać się mocą. Kiedy byłam młodsza, ciągle gdzieś mnie ciągnęło. Czekałam na informacje od duchów na grzbiecie konia, wędrując przed siebie i tak na niego trafiłam. Mery nie był już bardzo młody. Właśnie zaczynała doskwierać mu nieśmiertelność. A do tego miał konia, w którego ciele demon uwięził umysł człowieka. Wiedział to, a także, że gdyby znał myślomowę, mógłby ze swoim koniem rozmawiać. Moja matka mu o to powiedziała. Oni się znali. Matka coś niecoś mi o nim opowiadała, kiedy byłam dzieckiem, ale jakoś mnie to nie interesowało i wcześniej nigdy go nie widziałam. On natomiast myślał, że poza nim, jego matką i moją matką, w jego świecie nie było już innych nieśmiertelnych. Kiedyś, w tym jego małym, nieważnym świecie, w Świecie zza Morza Ognia i Krwi żyli Ludzie Lasu, nieśmiertelni, których w końcu pokonał czas - wyjaśniła. – Wszyscy się zabili, wszyscy poza jego matką, choć dziś i jej nie ma wśród żywych. Kiedy się poznaliśmy, na początku po prostu wzbudził moje współczucie. To dlatego nauczyłam go rozmawiać z jego koniem w myślomowie. A potem... - zawiesiła głos. – Coś w nim było. Był naiwny i prawy, miał piękne oczy... - Głos lekko jej drżał. – Po prostu się w nim zakochałam. A on zakochał się we mnie. – Te słowa wypowiedziała z lekkim wahaniem. – Zostaliśmy ze sobą. Ja nie mogłam minąć, jak wszystko w jego dotychczasowym życiu. A skoro on stracił swoje życie wraz z upływającym czasem, poszedł moją drogą. Nauczyłam go posługiwać się mocą i żyć tak, jak żyją Wojowniczki Nocy. – Jej głos znowu brzmiał pewniej. – Potrzebował wielu dziesięcioleci, by stać się w tym biegłym. Ale w końcu wprowadziłam go na naszą drogę. Okazało się, że jest zdolny podołać zadaniom przydzielanym nam przez duchy. Teraz walczymy razem. Ja wolę zmagania z istotami zrodzonymi z mroku. Jemu lepiej wychodzą kontakty z ludźmi ze Świata Prawdziwego. To jednak jeszcze nie wszystko. Zdarzyło się tak, że do naszego domu trafił mały, śmiertelny chłopiec. To był syn śmiertelnej siostry Merego. Wychowaliśmy go. Kiedy nadeszła pora, usamodzielnił się i odszedł. Miał żonę i dzieci. Miał swoje życie, jak to śmiertelni. I umarł, wiele lat temu. Zawsze starałam się zachować wobec niego dystans. Wiedziałam, że jest inny, niż my. Wiedziałam, że szybko go stracimy. Bardzo lubiłam jednak patrzeć, jak Mery uczy go tego, co mężczyzna powinien umieć: posługiwania się bronią, uprawy ziemi, opieki nad końmi i jazdy konnej. W końcu zaczęłam marzyć o tym, by dać Meremu nieśmiertelnego potomka – znowu zamilkła. Spuściła głowę. Zagryzła górną wargę. Stała tak chwilę zupełnie bez ruchy. Potem się wyprostowała. Wzięła głęboki oddech. Z desperacją w oczach spojrzała na swoje siostry. – Urodziłam mu syna.
Przez tłum przeszedł głośny szmer. Podniosły się głosy:
- Wojowniczkom Nocy nie wolno rodzić synów.
- Synowie Wojowniczek Nocy umierają w niemowlęctwie.
- Mój syn nie umarł, choć urodził się słaby i chory. – Głos Las po Burzy wyraźnie drżał. – Dorósł i przeszedł takie samo szkolenie, jak każda z nas. – To było wszystko. Nic więcej nie mogła już powiedzieć. Głos uwiązł jej w gardle.
Dolina zawrzała.
- Jak mogłaś?!
- Mężczyzna obdarzony mocą, też coś!
- Ktoś taki nie powinien istnieć!
- Trzeba go znaleźć i zabić! – Taka propozycja też padła.
- Cisza! – Nana uniosła rękę. – Wysłuchajmy najpierw wszystkiego, co powinno zostać powiedziane. Potem będziemy osądzać. Las po Burzy, zostań tu – zwróciła się do czerwonoskórej kobiety. – Teeno, teraz ty choć do nas – wywołała następną spośród zebranych.
Piegowata kobieta podniosła się zostawiając swoją szczelnie owiniętą płaszczem towarzyszkę samą. Nie powiedziała niczego. Tylko dotknęła ramienia tamtej. To był czuły, dodający otuchy gest.
Kobieta w płaszczu od jakiegoś czasu siedziała sztywno wyprostowana. Słuchała uważnie tego, co było mówione, ale nie uniosła głowy tak, żeby młodziutka Cedra mogła zobaczyć jej twarz.
Teena ruszyła w stronę podium. Szła szybko. W jej ruchach brakowało gracji. Poruszała się bardziej jak mężczyzna, wojownik, nie kobieta.
- Jestem Teena, córka Sireny – powiedziała twardym, pewnym głosem, kiedy stanęła przed zgromadzeniem. – Nie przeszłam pełnego szkolenia i nie podążyłam wyznaczoną mi drogą.
- Nie ma czym się chwalić – rzuciło kilka kobiet z pogardą.
Teeny nie zbiło to z tropu. Nie zawahała się i nawet głos jej nie zadrżał.
- Przez setki lat nie podobało mi się to, kim jestem.
- Jak wielu z nas – mruknęła któraś z Wojowniczek Nocy. Potem jej już nie przerywały.
- Mój ojciec był złym człowiekiem. Skrzywdził wiele osób. Oszukał matkę. A w końcu zginął z jej ręki. Zrobiła to, co powinna i co mogła zrobić. Była potężna, ale naiwna. Nie potrafiła wycofać się w porę z tego związku. A potem nie potrafiła sobie wybaczyć i tego, że dała się nabrać, i tego, że odebrała mu życie. Nie umiała mnie kochać, bo zbyt go jej przypominałam. W efekcie ja znienawidziłam wszystko, co mnie z nią łączyło, także moc i nieśmiertelność. Uważałam je za swoje przekleństwo. Zawsze też zazdrościłam śmiertelnym ich snów. Chciałam poznać chociaż ich namiastkę. Ćpałam i piłam tyle, żeby tracić przytomność. Zarabiałam jako najemnik, ochroniarz, czasem nawet płatny morderca. Nigdy nie zastanawiałam się, co robię. Wszystko wydawało mi się tak samo bezsensowne. Tak było, póki nie poznałam nieśmiertelnego mężczyzny. – Zupełnie nie wstydziła się swoich słów. – Był bardzo młody, naiwny i narwany. Zdołał mi jednak pokazać, o co chodzi w życiu. Nauczył mnie miłości i przekonał, że mamy po co walczyć o dostępne nam światy. Nauczył mnie też marzyć. On jest wielkim marzycielem. Wydaje mu się, że może uczynić dostępne nam światy lepszymi. Czasem sądzę, że ma racje. Dopiero przy nim zaczęłam uczyć się posługiwać mocą. Ten mężczyzna, to syn Las po Burzy, Riauk. On więc walczy, a ja... - Dopiero teraz się zawahała. – To nie tak, że jeszcze nie jestem pewna, że nie chcę... Na razie zajmowałam się czymś innym. Czymś, co wydawało mi się równie ważne. Dla niego, dla mnie... Dla nas wszystkich. Urodziłam mu córkę i pięciu synów.
Przez zgromadzenie przeszedł jęk. Wojowniczki Nocy nie wierzyły w to, co usłyszały. A te, które wierzyły, nie chciały, by było to prawdą.
- Do tej pory zajmowałam się głównie dziećmi. Tylko jeden z naszych synów odziedziczył chorobę ojca – ciągnęła dalej rudowłosa kobieta. – Pozostali są tacy sami jak wszystkie Wojowniczki Nocy. Potrafią jednak spać. Moja córka także potrafi spać. Cieszy mnie, że moje dzieci mogą zaznać tego, czego ja nie mogłam.
- Wariatka! – krzyknął ktoś.
- Cisza! – Nana raz jeszcze przywołała tłum do porządku. – Teeno, ty też zostań tutaj – poprosiła, po czym wezwała kolejną Wojowniczkę Nocy.
Jeszcze kilkanaście kobiet opowiadało o sobie. Nikt nie słuchał ich uważnie. Przeszły szkolenie, podążały właściwą drogą. Wojowniczki Nocy zaczynały podejrzewać, że spotkały się właśnie po to, żeby wysłuchać Las po Burzy i Teeny.
Wśród wzywanych na podium były blondynka i brunetka siedzące za Cedrą – Tika i nieco młodsza Mistral. Obie przyznały, że wyczuły istnienie syna Las po Burzy, a partnera Teeny.
- Jego istnienie zakłóca pola energii, drażni i nie pozwala się skupić. – To zdanie powtórzyły obie.
Walczyły z nim, próbowały go zabić. Okazał się jednak trudnym przeciwnikiem. Nie mogły dosięgnąć go mocą. Nie dlatego jednak przestały go atakować.
- On mieszka w małym, nieważnym świecie – powiedziała Tika. – Broni tego świata przed demonami. Jego ciało jest słabsze, niż każdej z nas, mimo to mierzył się już z przeciwnikami, z którymi my nie podjęłybyśmy walki. Uznałyśmy, że jest potrzebny swojemu światu.
- Przyznam też, że go polubiłam – dodała jeszcze Mistral.
Im obu Nana także kazała pozostać na podium. Było już pewne, że celem ich spotkania była rozmowa o tym mężczyźnie, który nie powinien się narodzić.
Cedry zupełnie nikt nie słuchał. Nie miała zresztą niczego ciekawego, do powiedzenia. Ukończyła szkolenie i dopiero wkraczała na drogę Wojowniczek Nocy. Miała zaledwie dwadzieścia sześć lat.
- Chciałabym zostać twoją uczennicą, najstarsza, choć pewnie nie jestem tego godna – powiedziała cichutko.
Nie otrzymała żadnej odpowiedzi. Nie wiedziała, czy którakolwiek przed nią otrzymała. Chociaż, jakoś nie mogła sobie przypomnieć, żeby któraś z Wojowniczek Nocy już o to prosiła.
Idąc na swoje miejsce, minęła się z rudowłosą dziewczyną. Tak jak podejrzewała, tamta była od niej młodsza. Kobieta w płaszczu pozostała sama. Czy mogła być jeszcze młodsza? Co tak bardzo osłabiło jej ciało? Jeśli oczywiście to była kobieta. Serce Cedry zabiło mocniej. Spróbowała sięgnąć mocą do umysłu tamtej, ale kobieta w płaszczu nie pozwoliła jej na to.
- Jestem Dżana – powiedziała rudowłosa z kamiennego podium – córka Teeny. – Na moment zamilkła. – I Riauka – dodała, jako pierwsza wymieniła imię swojego ojca. - Wciąż jeszcze przechodzę szkolenie u mojej babki Las po Burzy. Chciałabym jednak dalej uczyć się u ciebie, najstarsza. – Znowu zamilkła. Wydawało się, że niczego więcej nie powie, że nie może mieć już niczego więcej do dodania. – Jestem inna, niż wy wszystkie – powiedziała w końcu drżącym głosem. Wyraźnie zmagała się ze sobą. Część jej natury kazała milczeć, ale druga była gotowa powiedzieć wszystko, co powinno zostać powiedziane. – Nie potrzebuję snu, ale mogę spać. Prawie co noc sypiam i śnię. Myślę, że jest tak dlatego, że moim ojcem nie był zwyczajny, śmiertelny mężczyzna.
Tłum znowu zawrzał. Ta mała mogła spać, a przy tym nie straciła niczego z ich możliwości. Wszystkie Wojowniczki Nocy jej zazdrościły.
- Jeśli chcesz zająć kiedyś moje miejsce, będziesz musiała zrezygnować ze spania – powiedziała Nana.
Dżana skinęła tylko głową. Zdawała sobie sprawę, że skoro ma śledzić umysły innych Wojowniczek Nocy, nie może pozwolić sobie na sen.
- Zostań na podium – dodała Nana.
Serce Cedry ścisnęła zazdrość. Podejrzewała, że to Dżana zostanie wybrana na uczennicę najstarszej. Do niej przecież Nana nie odezwała się ani słowem. Nie miała jednak czasu by to roztrząsać.
- A teraz pora na ciebie, choć do nas – powiedziała Nana. – Nie kryj już dłużej twarzy pod kapturem. Przepraszam, że kazałam ci czekać tak długo.
Kobieta w kapturze podniosła się. Przez moment Cedrze mignęła ostra linia szczęki pokryta rzadkim, białym zarostem. Czyżby to jednak był mężczyzna? W tym momencie osoba w płaszczu potarła dłonią twarz i coś strzepnęła na ziemię. Czy on mógł ogolić się przy użyciu mocy?
Cedra patrzyła za tajemniczą postacią, jak szła w stronę kamiennego podium. Jej ruchy były elastyczne i pełne gracji, chyba jednak niezbyt kobiece. Cedra wciąż nie była pewna, czy koło niej siedziała kobieta, czy mężczyzna.
Osoba w płaszczu wspięła się na podium i stanęła obok Nany. Choć najstarsza znacznie się garbiła i tak była wyższa od zakapturzonej postaci.
- Teraz ty opowiedz o sobie.
- Jestem Riauk syn Merego i Las po Burzy – powiedziała osoba w płaszczu zsuwając kaptur.
To jednak był mężczyzna, niski, szczupły, nienaturalnie blady. Jego długie, zebrane w kucyk włosy były zupełnie białe. Niezbyt piękną twarz o ostrych rysach szpeciła jeszcze blizna biegnąca przez lewy policzek.
- Urodziłem się obdarzony mocą. Najpierw szkolił mnie ojciec, potem Nana...
- Nana! – Tego Wojowniczki Nocy nie mogły znieść. Jak najstarsza z nich mogła przyjąć na ucznia tego, który nie powinien się urodzić?
- Jak mogłaś!?
- To zdrada!
- Cisza!
O dziwo raz jeszcze jej posłuchały. Może chciały wysłuchać słów Riauka do końca.
- Nie podążałem jeszcze drogą Wojowniczek Nocy – powiedział pewnie. – Miałem inne rzeczy do zrobienia. Walczyłem z demonami na obszarze świata, z którego pochodzę i w najbliższym, sąsiednim mu świecie. Walczyłem mieczem. Wychowywałem dzieci. Myślę, że kiedy wszystkie dorosną i się usamodzielnią być może wstąpię na tę drogę. Chociaż...
- Powiedz im o swojej chorobie – zażądała Nana.
- Moja skóra i oczy są wrażliwe na światło. – Jego głos wciąż brzmiał pewnie. Bardzo starał się przy tym wyglądać dostojnie, choć nie sprzyjał temu fakt, że musiał mrużyć oczy. – A moje ciało trawi choroba. Układ pokarmowy i oddechowy odmawiają mi wciąż posłuszeństwa. Gdyby nie moc, umarłbym jako niemowlę. Najpierw skutki mojej choroby niwelowała matka. Potem sam nauczyłem się sobie z tym radzić. Choroba wysysa ze mnie też energię, a żeby ją regenerować muszę spać. Możecie więc powiedzieć, że jestem słabszy, niż każda z was. Możecie też podejrzewać, że choć posiadłem wiedzę Nany, nigdy nie będę mógł jej wykorzystać. Ja też tak kiedyś myślałem. Okazało się jednak, że istnieje dla mnie droga, żebym stał się tak potężny jak wy. Jest nią miłość i zaufanie. Teena i ja cały czas dzielimy się emocjami, pozwalamy też energii swobodnie przepływać pomiędzy naszymi ciałami. Czerpiąc energię z Teeny mogę posługiwać się mocą tak samo sprawnie, jak każda z was, nie osłabiając jej przy tym. – Zaczerpnął oddech. Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale Nana weszła mu w słowo.
- Teraz opowiedz o swoich synach.
- Dopóki nie spotkałem Teeny, czułem się bardzo samotny. Przerażała mnie moja nieśmiertelność. Jakby moje ciało nie było kruche, ja miałem żyć, gdy ludzie umierali. Tylko, że ja mogłem spotkać Wojowniczkę Nocy, gdy wy nie możecie spotkać praktycznie nikogo...
- Zupełnie nikogo – poprawił go jakiś głos.
- To nie tak – potrząsnął głową. – Przecież moja matka spotkała mojego ojca. Wiem też, że jednak nie wszyscy Ludzie Lasu odeszli na drugą stronę bytu. Myślę też, że gdzieś jeszcze muszą być inni nieśmiertelni. Ale... No tak, kiedy zostałem ojcem, jeszcze nie wiedziałem o Ludziach Lasu. Zresztą, z nimi trudno się dogadać. – Plątał się. – Pomyślałem więc, że mógłbym tą sytuację choć trochę poprawić. Pomyślałem, że mógłbym dać wam jeszcze kilku nieśmiertelnych mężczyzn, że mógłbym mieć synów. Sądziłem, że skoro ze związku Wojowniczki Nocy z nieśmiertelnym mężczyzną mogła przyjść na świat taka istota jak ja, to moi synowie mogą być zupełnie tacy, jak wy. I prawie się nie pomyliłem. Czterech z nich jest zdrowych, a wszyscy władają mocą. Mój pomysł jednak nie do końca okazał się sukcesem. Moich synów nie ma tu dziś z nami. Nie chcieli tu przybyć. Powiedzieli, że nie są bydłem na sprzedaż. Zapewne kiedyś zwiążą się z jakimiś Wojowniczkami Nocy, ale stanie się to dopiero wtedy, gdy poczują się na to gotowi. Chcą móc się zakochać. Chcą sami wybrać sobie swoje przyszłe partnerki. Mają rację. Muszę przyznać, że kiedy postanowiłem spłodzić synów, nie myślałem o tym, jak będzie wyglądać ich dorosłe życie.
- My ich nie chcemy! – krzyknęła któraś z Wojowniczek Nocy.
- Cisza! – Tym razem to nie Nana uciszyła tłum. Ktoś jednak chciał wysłuchać wszystkiego do końca.
- Tak oto dotarliśmy do punktu kulminacyjnego naszego spotkania – powiedziała najstarsza. – Przed wami stoi mężczyzna, który nigdy nie powinien się urodzić, a my musimy zadecydować, co z nim zrobić. Możemy go zabić i w ten sposób usunąć ten wybryk natury.
- Tak!
- Zabić! – odezwały się głosy!
- To może się nam jednak tak łatwo nie udać – zauważyła Nana.
Riauk wciąż stał dumnie wyprostowany z odsłoniętą głową. Nie chciał, by ktokolwiek spostrzegł, jak jest zdenerwowany, czy wręcz przerażony. Oczywiście to nie tyczyło się Teeny. Ona jak zawsze czuła jego strach, a on czuł jej. Bała się o niego i bała się o siebie, bała się, że mogłaby go stracić.
- Jak słyszałyśmy, dwie z nas już próbowały i musiały dać za wygraną – przypomniała Nana. – On potrafi być niebezpieczny. Walczył już z przeciwnikami potężniejszymi od każdej z nas. Są też Wojowniczki Nocy, które staną po jego stronie. Oszczędźmy sobie więc stresu, a może i strat w naszych szeregach. Jest nas i tak mało.
Wojowniczki Nocy milczały. Nana odczekała chwilę, zanim znowu się odezwała.
- Możemy oczywiście zaakceptować mężczyzn w swoim gronie i uznać ich za istoty tej samej co my rasy - stwierdziła. – Możemy też zostawić wszystko tak, jak jest, nie przyznawać się do mężczyzn, ale pozwolić im żyć. Muszę was jednak zmartwić. To ostatnie rozwiązanie nie wchodzi w grę. Wszystkich nas jest trzysta siedemdziesiąt trzy plus siedmiu mężczyzn...
- Jak to siedmiu? – Tym razem Riauk jej przerwał. Przez moment nie wyglądał dostojnie, a jak ktoś zdziwiony i bardzo przejęty.
Nana spojrzała na niego karcąco.
- Jakiś czas temu zostałeś dziadkiem. Ale to nie jest pora, żeby o tym rozmawiać. – Znowu zwróciła wzrok ku zebranym Wojowniczkom Nocy. – Tutaj przybyło nas trzysta dwadzieścia dziewięć i on jeden - oznajmiła. – Teena jest wśród nas jedyną, która nie przeszła szkolenia. Ale to nie znaczy, że jest jedyną, która nie chciała podążać wyznaczoną nam drogą. Są też inne zbuntowane Wojowniczki Nocy, których nie będzie interesowało to, co tutaj ustalimy. I to one mogą spotkać synów Riauka, połączyć się z nimi i stworzyć nową rasę, bez nas i bez naszej wiedzy. A przecież nie potrzeba nam więcej wrogów, wystarczą demony. Musimy więc przyznać mężczyzną prawo do istnienia. Choć jest jeszcze jedna sprawa, którą powinnyśmy poruszyć. – Zaczerpnęła powietrza, robiąc długą pauzę. – Dlaczego zabroniono nam rodzić synów? Czy chodziło tylko o to, że ciało mężczyzny jest za słabe dla mocy? Czy miałyśmy nie rodzić synów tylko dlatego, że oni i tak mieli umierać? Czy też może trwały związek z nieśmiertelnym mężczyzną utrudniałyby nam wypełnianie naszych obowiązków? Na to ostatnie pytanie odpowiedzieć może nam Las po Burzy. Na resztę nikt już nie znajdzie odpowiedzi.
- Dzielenie życia z mężczyzną, nigdy nie utrudniało mi mojego zadania – powiedziała Las po Burzy. Głos drżał jej lekko. Dłonie zacisnęła w pięści tak mocno, że paznokcie wbiły jej się w ciało. – Powiedziałabym nawet, że to pomaga – ciągnęła dalej. – Łatwiej jest dźwigać brzemię wiecznego życia i stawać do walki z demonami nocy, kiedy ma się do czego wracać, kiedy ma kto przytulić i wesprzeć. – To było wszystko, co chciała powiedzieć. Udało jej się dobrnąć do końca i nie rozpłakać. Mogła rozluźnić mięśnie.
Riauk przez moment był przekonany, że matka kłamie. Co ona mogła wiedzieć o miłości? I czy ona i Mery kiedykolwiek się przytulali? Na pewno nie przy nim.
Dopiero po chwili przyszło zrozumienie. Las po Burzy i Mery tulili się do siebie i się wspierali, ale to było przedtem, zanim on się urodził.
Chyba jesteśmy szaleni – przebiegło mu przez głowę. – Chcemy zmieniać świat, tworzyć nową rasę, uczyć Wojowniczki Nocy miłości, kiedy nie potrafimy poradzić sobie sami ze sobą.
Wojowniczki Nocy milczały przez chwilę.
- Czy mam rozumieć, że jesteście gotowe zaakceptować wśród nas mężczyzn? – spytała Nana.
Cedra wciąż przyglądała się Riaukowi. Siedział koło niej, a ona nie zorientowała się, że był mężczyzną. W żaden sposób jej nie pociągał. Był zbyt brzydki, zbyt chudy, zbyt niski. A jednak miał w sobie coś, co ją elektryzowało. Czy chodziło o jego gniewne spojrzenie i dumną postawę? Nie. Kiedy tak stał wyprostowany, z wyprężoną wąską klatką piersiową, przypominał raczej zadziornego koguta, niż wielkiego wojownika i w sumie wydawał się śmieszny. Może więc chodziło o pewność drzemiącą w jego głosie? Chyba nie. Znaczenie miała sama jego płeć. Cedra przez moment marzyła, by przytulić się do istoty takiej, jak on. Tak, to jak wyglądał, nie miało znaczenia. Liczyło się tylko, że był przeciwnej płci, że miał umysł tak samo potężny, jak ona i był nieśmiertelny. Był kimś, z kim można było spędzić całą wieczność.
- Czy mam rozumieć, że jesteście gotowe zaakceptować wśród nas mężczyzn? – spytała Nana ponownie.
Czy jesteśmy? – Cedra zapytała samą siebie.
- Tak – wyszeptała. – Tak – powtórzyła głośniej. – Tak! – krzyknęła.
Ona była pierwsza, ale inne Wojowniczki Nocy potrzebowały tylko impulsu, by także krzyknąć: „Tak!”. Nikt nie zauważył, że wszystko rozpoczęła jedna z najmłodszych. To nie miało znaczenia. Każda z krzyczących Wojowniczek Nocy, marzyła już o nieśmiertelnym mężczyźnie dla siebie. Górska dolina przez moment zatrzęsła się od ich krzyku. Potem Nana uniosła rękę uciszając je.
- A więc mężczyźni zostali przyjęci do naszego grona – oznajmiła.
- Nie! Nie wszystko zostało jeszcze powiedziane – odezwał się jakiś głos. – Jesteśmy zmęczone i oszołomione. Dlatego nie myślimy jasno. Jednak nikt nas nie uczyni ślepymi. Skoro on jest taki potężny i włada mocą, dlaczego nosi na twarzy bliznę? Dlaczego jej nie usunął?
- Moja blizna jest moją sprawą i nie zamierzam się z niej tłumaczyć – powiedział Riauk gniewnie, jednocześnie przekazując słowa do umysłów wszystkich Wojowniczek Nocy. Dumne kobiety zaniemówiły zaskoczone. Nana roześmiała się.
- Niezły jest, prawda? Sprytny, bezczelny i szybki, jak nikt inny. Dziś też bardzo starał się hamować swój porywczy charakter. Chyba zasłużył na wasze uznanie.
Wojowniczki Nocy przytaknęły głowami, choć zupełnie nie zrozumiały czemu Nana powiedziała to wszystko.
- Ale... - najstarsza spojrzała na Riauka. – Spotkaliśmy się tu, by się sobie przedstawić i wiele rzeczy wyjaśnić. Powinieneś im wytłumaczyć, czemu nosić na twarzy bliznę.
Nie odpowiedział od razu. Mocno zacisnął szczęki.
- Dobrze – zgodził się w końcu, tym razem także jednocześnie przekazując swoje słowa do umysłów wszystkich zebranych. – Byłem jeszcze dzieciakiem, kiedy po raz pierwszy stanąłem do walki z demonem. To był bardzo potężny demon, tak potężny, że wiedział, że w żaden sposób mu nie zagrażam. Nie widział potrzeby, by ze mną walczyć, ani nawet, żeby mnie zabić. Uderzył mnie tylko w twarz. Poniżył. Pozwoliłem zadanej mi wtedy ranie zagoić się w sposób naturalny. Blizna miała mnie ustrzec przed pochopnymi decyzjami. – To nie była cała prawda, ale skoro zdołał powiedzieć to w myślomowie, nie było to też kłamstwo.
- To dziecinne – doleciało do niego z pierwszych rzędów.
- Oczywiście – przyznał, jednocześnie zaciskając dłonie w pięści. – Ale potem wydarzyło się wiele rzeczy...
- Co stało się z tamtym demonem? – spytała któraś z kobiet.
- W końcu go pokonałem – powiedział cicho. A więc i to nie było kłamstwem. To także udało mu się przekazać w myślomowie, choć czuł się, jakby kłamał. Potrząsnął głową. – Spotkałem siebie z innej rzeczywistości – wrócił do swojej opowieści. – Chyba wiecie, że gdy cofa się czas, to tak naprawdę tworzy się nową rzeczywistość.
Jedne Wojowniczki Nocy powiedziały „oczywiści”, inne, że nigdy o czymś takim nie słyszały i prosiły, żeby wyjaśnić im o co chodzi. Przez chwilę spierały się też, dlaczego ta wiedza nie jest powszechna. Sporo minęło czasu, zanim Riauk mógł kontynuować wyjaśnienia.
- W każdym razie, ten inny ja usunął sobie bliznę. Popełnił kilka zbrodni, podszywając się pode mnie. Próbował mnie też pozbawić życia. Chciałem wyglądać inaczej niż on. Jakiś czas temu udało mi się go pokonać. Mimo to, nadal nie chcę wyglądać tak, jak on.
Tego Wojowniczki Nocy już nie skomentowały.
- Najstarsza, ale dlaczego go uczyłaś? Dlaczego nie uczyłaś żadnej z nas? – Któraś z kobiet zdobyła się na odwagę i na głos wypowiedziała to pytanie.
Nana uśmiechnęła się pod nosem.
- Nazwijcie to kaprysem starej kobiety. Może chciałam się przekonać, czy jego umysł naprawdę może dorównać naszym. A może sama, po tylu latach życia, chciałam zaznać czegoś nowego, obcując z istotą, jakiej nigdy wcześniej nie było.
Na moment zapadła cisza.
- Powoli możemy kończyć to spotkanie – stwierdziła więc Nana. – Poznałyście się nawzajem. Poznałyście też i zaakceptowałyście pierwszego mężczyznę pośród nas. Teraz pewnie chciałybyście usłyszeć, która zostanie moją uczennicą. Tylko dwie spośród was wyraziły taką chęć i były to dwie najmłodsze, Cedra i Dżana. Rozumiem, że te z was, które przeżyły setki lat, nie chcą już niczego w swoim życiu zmieniać. Wiele umiecie. Zaakceptowałyście wasze życie takim, jakie jest. Niech tak będzie. Przyjmę na swe uczennice obie najmłodsze.
Cedra zasłoniła usta dłonią, żeby powstrzymać wyrywający się z nich okrzyk podniecenia. Nogi pod Dżaną zrobiły się miękkie. Nie wiedziała, że będzie miała takie szczęście. Choć, czy to było szczęście? Chyba wolałaby być niewyszkoloną ignorantką, jak jej matka, niż jedyną, w której życiu pojawienie się nieśmiertelnych mężczyzn niczego nie zmieni. Oni zawsze będą tylko jej braćmi, lub bratankami. Ona nigdy nie będzie miała partnera. Ona ma się nauczyć żyć cudzymi życiami i już zawsze tylko podglądać. Matka powiedziała, że nic nie jest oczywiste i że istnieją jeszcze inne nieśmiertelne rasy. Ale Dżana nie chciała żyć nadzieją.
- Myślę jednak, że żadna z nich nie zakończy szkolenia – ciągnęła dalej Nana. – Są zbyt młode i ich serca mogą rozpalić jeszcze nowe namiętności.
Namiętności! To nie dla mnie! – chciała krzyknąć Dżana, ale milczała zaciskając mocno szczęki.
- Teraz możecie się rozejść. Uznaję spotkanie za skończone – oznajmiła Nana. – Wy dwie, Cedro i Dżano, też odejdźcie. Wezwę was, kiedy przyjdzie na to czas.
Wojowniczki Nocy zaczęły się podnosić i znikać, przy użyciu mocy wyruszając do światów, w których żyły. Niektóre jeszcze zamieniały ze sobą parę zdań. Wszystkie były zupełnie skołowane. Zapewne za jakiś czas zaczną się zastanawiać, czy naprawdę tego dnia podejmowały świadome decyzje.
Cedra podniosła się i ruszyła w stronę kamiennego podium. Jeszcze raz chciała znaleźć się obok nieśmiertelnego mężczyzny.
- A więc znowu odniosłeś zwycięstwo – powiedziała Nana do Riauka.
- To twoje zwycięstwo. – Uśmiechnął się lekko. – Namieszałaś im w głowach. Jutro stwierdzą, że je oszukałaś.
- To możliwe. Pewnie niektóre z nich będą jeszcze próbowały cię atakować. Pewnie niektóre też popełnią samobójstwo. Pozostałe jednak wprowadzą naszą rasę na nową drogę.
- Być może tak właśnie będzie. – Riauk skinął głową.
Las po Burzy podeszła do niego. Na moment jej dłoń dotknęła jego ramienia.
- Myślę, że to było dla ciebie trudne. Dla mnie było – powiedziała. Chciała powiedzieć coś jeszcze, przez moment nie mogła jednak znaleźć właściwych słów. – Ale chyba oboje powiedzieliśmy to, co powinniśmy powiedzieć.
- Tak – zgodził się Riauk. On też miał problemy ze zbudowaniem bardziej skomplikowanej wypowiedzi. Obecność matki, a zwłaszcza jej dotyk, wciąż wywoływały w nim niepokój. Jeszcze nie umiał zachowywać się przy niej swobodnie.
- Powiedz tylko, jak ci się udało przemówić do umysłów wszystkich Wojowniczek Nocy? Bo zrobiłeś to, prawda? To tym tak je poruszyłeś? Nie tylko ja usłyszałam twoją myśl?
- Odnalazłem drogę do ich umysłów poprzez umysł Nany.
- A ja zamknęłam przed nim swój umysł, kiedy poczułam w nim jego obecność. Zdążył jednak odkryć w nim to, czego potrzebował – powiedziała Nana.
- Czemu utrudniłaś mi to zadanie? – spytał Riauk. – Gdyby nie udało mi się zrobić na nich wrażenia, wszystko mogłoby nie ułożyć się tak pomyślnie.
- Chciałam cię sprawdzić. – Nana uśmiechnęła się chytrze. – Jednak wierzyłam, a raczej wiedziałam, że ci się powiedzie. Bardzo sprawnie posługujesz się mocą, jak na kogoś tak młodego.
- Daj mi jeszcze sto lat i zobaczysz, co będę umiał.
Nana roześmiała się.
- Sto lat! Mało dajesz sobie czasu, ale przy twoich ambicjach, kto wie, czego się jeszcze nauczysz. Jeśli dożyjesz do mojego wieku, będziesz naprawdę wszechmocny.
Teena podeszła do Dżany.
- Gratuluję – powiedziała ściskając córkę.
Riauk też ją uściskał. Wszystko nie powinno kręcić się wokół niego. A przecież jego córka była dzielna. Ona jedyna, spośród Wojowniczek Nocy, wymieniła imię swojego ojca. Przyznała się do niego, po tym, co stało się między nimi w domu.
Jej jednak Riauk także nie potrafił dać więcej, niż uścisk. Znów nie znalazł sensownych słów. Dżana chyba jednak zrozumiała to, co chciał jej przekazać, choć gratulacje przyjęła zimno. W tej chwili jej serce wypełniał głównie żal. Dla niej nie było mężczyzny.
Do Teeny podeszła kobieta o miedzianych włosach i zupełnie przekrwionych białkach oczu. Zmierzyła ją spojrzeniem, jakby oceniała konia.
- Nie sądziłam, że aż tak długo pożyjesz – powiedziała zimno. – Ani, że cokolwiek z ciebie wyrośnie. A jednak... - zawiesiła głos. – Choć jesteś tak samo naiwna, jak twoja matka. Wstyd. – Dodała po chwili. Znowu zamilkła. Uważnie przyjrzała się Riaukowi. – Nieśmiertelna maskotka, to niezłe znalezisko.
- On nie jest...
- Oczywiście. – Kobieta uśmiechnęła się kpiąco i znikła.
- Kto to był? – spytał Riauk gniewnie.
- Moja ciotka – odpowiedziała Teena. Nie wyjaśniła niczego więcej. Nie musiała. Riauk mógł wyczuć, że wciąż czuła żal do tej kobiety, za sprawy sprzed dziesiątek lat. A wiec obca zapewne częściej zachowywała się tak, jak przed chwilą.
- Tak. – Nana pokiwała głową. – Maskotka. Tak też można myśleć. W końcu mimo wszystko jesteś słaby.
Riauk zacisnął szczęki, nie skomentował jej słów.

Cedra podeszła do pierwszego mężczyzny, gdy innych Wojowniczek Nocy nie było już w dolinie. Widziany z bliska wydawał jej się jeszcze bardziej kruchy i dużo brzydszy, a jednak wciąż marzyła o kimś takim, jak on.
- Czy mogę o coś zapytać?
- Oczywiście – zgodził się.
- Wtedy, kiedy się do ciebie odezwałam, a ty nie odpowiedziałeś, spałeś, prawda? – Głos drżał jej lekko z niepewności.
- Pewnie tak, skoro tego nie pamiętam.
Cedra zagryzła wargi. Nie umiała z nim rozmawiać. Zbyt ją onieśmielał.
- Czy mogłabym o coś prosić? – wyjąkała w końcu.
- Słucham.
- Czy mogłabym poznać twoich synów? Chciałabym z nimi tylko przez chwilę porozmawiać, tylko ich zobaczyć.
Riauk spojrzał na Teenę. Na twarz wypłynął my wyraz zakłopotania. Zaskoczyło to Cedrę. Teena skinęła głową, jakby na coś mu zezwalała.
- Możemy cię zaprosić na kolację – zaproponował. – Mówiłem jednak, że nasi synowie nie chcą, by jakakolwiek z Wojowniczek Nocy traktowała ich jako potencjalnych partnerów. Mogą więc nie być mili dla kogoś, kto chce ich zobaczyć. To może być dla ciebie trudna wizyta.
- Zaryzykuję – wyszeptała Cedra.

Dawno już zapadła noc, gdy Loravandil zatrzymał się przy ganku córki szefa. Ona jednak nie spała, tylko jak zwykle siedziała otoczona dziesiątkami świec. Loravandil nie wiedział dlaczego, ale czuł, że w świetle dnia nie miałby odwagi z nią rozmawiać.
- Choć, usiądź koło mnie – zaprosiła go.
Wspiął się na ganek. Usiadł. Oparł przedramiona o uda. Jak zawsze się garbił.
- Przyszedłem się pożegnać – powiedział.
- Jednak chcesz odejść? – W głosie córki szefa słychać było żal.
- Muszę. Jeśli zostanę tutaj, nigdy się nie dowiem, czy potrafię radzić sobie sam w ciężkich chwilach. Tu zawsze ktoś mnie wesprze. Poza tym... - Spojrzał na nią. W jego oczach płonął ogień, który znała z oczu jego ojca. – Moi przodkowie mają na swoim kącie wiele bohaterskich czynów. Wszyscy próbowali też ulepszać świat. Nie zawsze im to wychodziło, ale... - Zwiesił głowę. Potrzebował chwili, żeby zebrać w sobie odwagę, by mówić dalej. Znów spojrzał na córkę szefa. Jego oczy płonęły. – Oni próbowali i ja też chciałbym spróbować. Nie dam rady bronić swojego świata mieczem, ale myślę, że mogę zmienić go śpiewem. Moje marzenie jest szalone i może zabraknie mi odwagi, żeby doprowadzić je do końca, ale naprawdę chcę spróbować. Rozumiesz mnie?
- Rozumiem.
- Ale wolałabyś, żebym został?
- Będzie mi brakowało rozmów z tobą – powiedziała cicho.
- Ja wrócę – zapewnił. – A kiedy wrócę, nadam ci imię. Dla mnie już zawsze będziesz Morel, Mroczną Gwiazdą.
Córka szefa zacisnęła szczęki. W jej głowie rozbrzmiały ostatnie słowa ojca przekazane jej przez Riauka: „Nie bój się, jeśli pewnego dnia ktoś nada ci imię.” Tylko czemu to imię chciał nadać jej ten dzieciak? Wciąż pamiętała, jak rodzice nosili go na rękach, karmili i ubierali. Był dzieckiem, o które martwiła się razem z całą wioską. W wyniku szoku przez rok nie mówił. Zawsze był taki delikatny i wrażliwy, mniej samodzielny, niż jego bracia. Teraz siedział koło niej. Już nie chłopiec, a mężczyzna. Przystojny i nieśmiały. Z jednej strony marzyła o tym, by znaleźć się w jego ramionach, a może nawet by połączyć się z nim w jedno, z drugiej, nie była pewna, czy da radę wyzwolić się od obrazu małego, kruchego dziecka, który nosiła w sobie.
- Ja nie mogę mieć imienia – powiedziała w końcu.
- Już mi to kiedyś mówiłaś – zauważył. – Ale wiesz, że to nie prawda. Możesz przyjąć ode mnie imię.
Nie odpowiedziała.
- Ojciec wrócił wczoraj ze spotkania Wojowniczek Nocy. – Loravandil zmienił temat. – Rozmawiał z tobą o tym?
- Tak. – Córka szefa nie chciała z nim o tym mówić. Musiała wiedzieć, co Riauk robi i jakie to może mieć znaczenie dla dostępnych im światów. To było ważne dla wioski, ale nie dla niej.
- Odwiedziła nas też młoda Wojowniczka Nocy – mówił dalej Loravandil. – Chciała obejrzeć nieśmiertelnych mężczyzn.
- I co? – To córkę szefa interesowało bardziej.
- Była miła. Nie czułem się przy niej jak oceniane zwierze. Choć czułem się jak jakieś dziwadło. Chyba inni też. Ferro i Kit nie byli dla niej mili...
- Ty byłeś?
- Tak. Nie miałem powodów jej atakować. Dla niej to chyba też musiało być trudne, zupełnie jak dla nas.
- Była ładna?
- Tak. Dlaczego pytasz? – Loravandil poczuł się zaniepokojony. Czyżby córka szefa czuła zazdrość? Nie chciał, żeby tak było.
- Podobała ci się? – spytała ona zupełnie nie zwracając uwagi na jego pytanie.
- Nie. – Loravandil potrząsnął głową. – Ja już mam dziewczynę, do której wzdycham. Mam swoją Mroczną Gwiazdę.
- Nie mów tak.
- Jesteś niekonsekwentna. Kiedy mówię o innych kobietach, jesteś zazdrosna. Kiedy mówię o tobie, twierdzisz, że jestem dla ciebie tylko dzieckiem.
- Może rozwiążę ten problem, zanim wrócisz.
- Mam nadzieję. – Loravandil uśmiechnął się.
- Ale nie obiecuj sobie zbyt wiele.
- Boję się, że nie będę mieć niczego, ale marzę, że zdobędę wszystko. Pozwól mi przy tym pozostać – poprosił.
- Dobrze – zgodziła się śmiejąc cicho.

01.06.2007 – Balice

C.D.N. Powrót do poprzedniej strony
www.kejti.pl ... Nie zapomnij zajrzeć tu za miesiąc ...