Kejti's Factory - Powieść w odcinkach
"Riauk"




21. To co można i czego nie można zrobić w pośpiechu


Copyright ©   Kejti - Katarzyna Kwiecińska

Zebrali się już prawie wszyscy. Brakowało tylko samego gospodarza. Ferro przyglądał się rodzinie. Babka i dziadek jak zwykle byli cisi i zatopieni we własnych myślach. Wiek nie naznaczył ich ciał piętnem czasu, ale obdarzył twarze wyrazem głębokiej mądrości. Oboje wydawali się zupełnie pogodzeni ze światem. Ferro zastanawiał się, czy i on osiągnie kiedyś ich spokój. Wydawało mu się to z jednej strony kuszące, ale z drugiej przerażające. Dziadkowie mogli w końcu zaznać ukojenia, po tym wszystkim, co przeszli. Porywy serc były już jednak poza ich zasięgiem, a życie bez nich wydawało się Ferro puste i bezwartościowe.
Mery i Las po Burzy nie byli jednak w pełni wyzuci z emocji. Na twarzy kobiety o czerwonawej skórze tańczył cień uśmiechu, a pierś rozpierała duma z córki. Dwuletnia Guld bawiła się na podłodze u jej stóp, manipulując drewnianymi klockami. Trzyletni Dröm radził sobie z nimi znacznie lepiej. Z tego powodu czuł się zupełnie usprawiedliwiony, wydzierając je z rąk złotowłosej dziewczynki. Nic nie robił sobie z tego, że Guld była jego praciotką.
Rodzice Dröma, Oiolose i Sasanka, wyglądali na w pełni zadowolonych ze swojego syna i z siebie samych. Mieli własną chatę i własne pola. Więcej nie było im potrzeba do szczęścia.
Dżana i Virgid siedzieli obok siebie, oboje milczący i wyniośli. Byli dziwną parą i Ferro nie potrafił zrozumieć, co ich łączy. Virgid był starszy nawet od jego prababki. A raczej byłby, gdyby ona wciąż żyła. Wiek siwowłosego kowala onieśmielał nawet jego ojca. O czym ten najstarszy spośród Ludzi Lasu mógł rozmawiać z jego siostrą? Ferro nie miał pojęcia. Dobrze jednak, że Dżana kogoś miała, nawet jeśli był to ktoś taki. Kiedyś myślała, że przez całą wieczność będzie musiała być sama.
Loravandil i córka szefa zachowywali się tym czasem wręcz skandalicznie, na co nikt jakoś nie zwracał uwagi. Ta, która na co dzień rządziła wioską i dokładnie analizowała wypowiadane publicznie słowa, siedziała teraz na kolanach najmłodszego z jego braci. Całowali się i podszczypywali, parskając przy tym śmiechem. Wszelkie kalkulacje co jest słuszne, a co nie, pozostały na zewnątrz, poza ścianami ich domu. Ferro nie poznawał w uśmiechniętym, pewnym siebie mężczyźnie swojego nieudanego, strachliwego brata.
Bluszcz i jasnowłosa Cedra trzymali się za ręce i patrzyli sobie w oczy. Bluszcz pozostał powściągliwy i milczący, tak że Ferro nie rozumiał, co Cedra w nim widzi. Młoda Wojowniczka Nocy wpatrzyła się w niego jednak jak w obraz.
Matka stała przy kuchni, szczękając naczyniami. Musiała nakarmić tę zgraję. Jego matka, Teena, była bardzo oddana ojcu i swoim dzieciom. Czy w ogóle znajdowała czas na coś, co mogła nazwać swoim życiem? Chyba nie. Wcale jej to jednak nie przeszkadzało.
Tylko Kit był sam, ale on też był zadowolony ze swojego życia. Zobaczył więcej światów, niż którekolwiek z nich. Jego serce wciąż rwało się do nowych przygód, a z twarzy nie znikał uśmiech.
Ojca wciąż nie było. Rodzinne spotkania były jego pomysłem, ale prawie zawsze się na nie spóźniał. Teraz siedział w stajni i masował nogi Cienia. Stary tarant zapadł na szpat. Riauk usuwał mocą zmiany w stawach powodowane przez chorobę. Stosował też zabiegi profilaktyczne, jakie musiały wystarczyć zwyczajnym śmiertelnikom. Był przekonany, że w ten sposób opóźniał ponowny atak choroby. Chciał, żeby Cień pozostał z nim jak najdłużej. Był zbyt sentymentalny. Mógł sobie jednak na to pozwolić. Ferro wędrował po Dominium. Był najemnikiem, poszukiwaczem przygód. Dla niego koń stanowił środkiem transportu, a nie kosztowną fanaberię. Nie mógłby dosiadać kulawej szkapy. Gdyby sam był właścicielem Cienia, pewnie już dawno by go dobił. Albo oddał pod opiekę ojcu, jak zrobił ze swoim pierwszym wierzchowcem – kucykiem Demonem.
W końcu drzwi chaty otworzyły się i stanął w nich Riauk – niski, szczupły, z twarzą naznaczoną blizną. Jego wygląd zupełnie jednak nie przeszkadzał małej Guld, która porzuciła klocki i pobiegła w stronę brata.
- Riuk! Riuk! – zapiszczała mu na powitanie, a on wziął ją na ręce i posadził sobie na biodrze.
- Co malutka? – zapytał.
Oh nie! Ferro nie mógł znieść swojej rodziny. Wszyscy byli tak słodcy i szczęśliwi. Chciał uciec od nich jak najszybciej. Już następnego dnia rano wyruszył z powrotem ku Dominium. Pędził galopem, choć nie było żadnego celu, do którego by się spieszył.

Riauk czuł się nieswojo, siedząc przy stole naprzeciwko Mistral i Tiki.
- A więc przyszedłeś prosić nas o pomoc? – spytała Tika z kpiącym uśmiechem.
Riauk skinął głową.
- Co cię trapi? – Uśmiech wciąż nie znikał z twarzy czarnowłosej Wojowniczki Nocy, co doprowadzało Riauka do szału.
- Sny.
- Przeszedłeś więc opowiedzieć nam o swoich snach?
- A czy Wojowniczki Nocy nie zajmują się snami?! – Riauk podniósł głos. – Przestańcie bawić się w te swoje gierki. Gdybym miał zwyczajne koszmary, opowiedziałbym o nich Teenie. Gdybym miał jakieś wątpliwości, jak postąpić, porozmawiałbym z Kitem. Ale ja zetknąłem się z czymś, co mnie niepokoi, a co dotyczy snów. Dlatego przyszedłem do was. Czy możemy w końcu rzeczowo porozmawiać?
- Możemy – zgodziła się Tika, ale nie przestała się uśmiechać. – Wiesz przecież, że cieszy mnie, kiedy się złościsz.
- Świetnie – fuknął Riauk.
- No więc mów.
- Przed laty przyniosłem z Dominium pewien niebezpieczny przedmiot. Nie umiałem go zniszczyć, więc go ukryłem i bardzo szybko przestałem o nim myśleć. A teren, prawie dwadzieścia lat później, śnię o nim co noc...

- Kiepsko nam się tu wiedzie – powiedział sołtys, który wyglądał na zmartwionego, ale na pewno nie na biednego. Pokaźnych rozmiarów brzuch i niezdrowa cera, wskazywały, że jadł i pił więcej, niż powinien. Jego postura pasowała do wnętrza, w którym przyjął Ferro. Podłogę pokrywały chodniki tkane ze szmatek w fantazyjnych kolorach, półki uginały się pod ozdobnie malowanymi naczyniami, a na jednej ze ścian wisiał nawet prawdziwy zegar. – Nie mogę wiele zapłacić. Musicie to zrozumieć – powiedział jednak. - Nie chodzi o skąpstwo, bo naprawdę jesteśmy w kropce. Jedyny trakt wiodący przez naszą wioskę prowadzi przez las, który na swoją kryjówkę obrali wyjątkowo przebiegli i pazerni zbóje. Tak więc coraz mniej kupców odważa się przemierzać tę drogę. A ci, którzy próbują, rzadko uchodzą z życiem. Zostaliśmy odcięci od świata. Zrozumiem, jeśli odmówicie, słysząc, jaką nagrodę mam wam do zaoferowania, ale chciałbym, żebyście wiedzieli, jak ciężka jest nasza sytuacja.
- Nie odmówię – stwierdził Ferro, choć kwota jeszcze nie padła.
- Widzę, że wy z tych szlachetnych – powiedział sołtys z uznaniem. – To się chwali.
Ferro wzruszył ramionami. Był wysokim, szerokim w ramionach młodzieńcem. Przeżył dwadzieścia sześć lat, niewiele jak na nieśmiertelnego i nie wiedział, dokąd zmierza. Sołtys miał swoją grę. Chciał jak najmniej zapłacić za to, czego potrzebował. On w nic nie grał. On niczego nie potrzebował. Podejmował się różnych zadań, ale nie wiedział po co. Owszem, pieniądze były mu potrzebne, ale nie one były najważniejsze. Chciał po prostu coś robić. Chciał coś robić, żeby zapomnieć, żeby nie myśleć.
- Mówią, że zbójów jest sześciu – sołtys doszedł w końcu do rzeczy. – Mają gdzieś w lesie kryjówkę. Dobrą kryjówkę. Ale nasza łowczyni ją wytropiła. Nie specjalnie. Przypadkiem. Ona nie jest najemniczką, nie walczy z ludźmi, po prostu poluje na zające i sarny. No i trafiła na kryjówkę przypadkiem, jak powiedziałem. Ale obiecała, że jak znajdę śmiałka, lub śmiałków, którzy będą chcieli iść na zbirów, ona ich poprowadzi. To co, przedstawić wam ją? Jesteście pewni, że poradzicie sobie sami?
- Jestem. – Ferro skinął głową. Nie powiedział nic więcej. Jego zleceniodawca nie musiał wiedzieć, że nie tylko umiał posługiwać się bronią, ale także władał mocą.
Sołtys zaczął w końcu mówić o nagrodzie za przywrócenie wsi bezpiecznego połączenia z resztą Dominium. Ferro targował się. Trochę musiał. Inaczej nie wypadało. W końcu przyjął zlecenie i mogli pójść do łowczyni.
- Uważajcie na nią – ostrzegł go sołtys. – To uczciwa dziewczyna. Mieszka w naszej wiosce już ze cztery lata i narzekać się na nią nie da. Ale dziwna jest. Od chłopów stroni i w ogóle niewiele gada.

Przed laty Riauk stanął do walki z imperatorem, a w swoje sprawy wciągnął śmiertelnych ludzi. Czuł się potem odpowiedzialny za ich los. Został z nimi dłużej, niż wymagały tego jego interesy. A potem…
To był przypadek. Natrafili na jaskinię zamieszkałą przez pół-ludzi a pół-zwierzęta, zagubione stwory, które nie mając jak żyć, stworzyły zbójecką bandę. Uratowali z ich łap dwóch mężczyzn, Wilhelma i Bluszcza. Baldwin, Gilberth, Arandir, Snarri, Selena i Rosa chcieli wybić pół-ludzi, ale Riauk ich powstrzymał. To były przecież tylko nieszczęśliwe istoty, które nie miały tyle szczęścia, co jego sąsiedzi z wioski. Czemu to wspominał? Sprawa pół-ludzi nie miała nic wspólnego z pudełkiem, o którym ostatnio śnił. A jednak wszelkie okropności światów były czymś, czego nie umiał wyrzucić z umysłu i co wracało. Zresztą, wtedy cała ta sprawa się dla niego zaczęła.
W tej jaskini znaleźli także ślad zupełnie innej sprawy. Gdzieś w górach kryli się szaleni ludzie. Kolejny czarodziej próbował stworzyć potężną broń. Dominium było dogodnym miejscem, dla działań tego typu pomyleńców. Rządzącym prowincjami demonom często nie przeszkadzało, kiedy ludzie znikali, ginęli, czy przemieniali się w potwory. Ważne było tylko, by do kasy prowincji wpływały podatki o odpowiedniej wysokości.
Wtedy jednak nie byli w stanie się tym zająć. Choć Riauk wygoił mocą rany Bluszcza nie młody już mężczyzna wciąż nie mógł dojść do siebie, po tym co przeżył. Inni byli bardzo zmęczeni, sam Riauk także. Umówili się, że dadzą sobie trzy miesiące na odpoczynek, a potem spotkają się znowu i zajmą czarownikiem. Tak też zrobili.
Wtedy na ich drodze stanął Marco von Ros, młody czarodziej, który śledził Rosę. Pewnej nocy spróbował dziewczynę okraść. Został złapany na gorącym uczynku. Bronił się, więc towarzysze Riauka byli gotowi go uśmiercić. Znowu musiał ich powstrzymać. Młody mężczyzna został związany i przesłuchany. Upierał się, że Rosa okradła go jako pierwsza.
Tak też było. Trochę czasu minęło jednak, zanim wyciągnęli z dziewczyny całą prawdę, choć Riauk poznał ją od razu, sondując jej umysł. Rosa w ciągu tych trzech miesięcy wcale nie odpoczywała. Spróbowała wkręcić się w szyki potężnej szajki przestępczej. Moralność nie była jej najmocniejszą stroną. Baldwin i Riauk próbowali jej wytłumaczyć, że rozbój nie jest dobrym sposobem na życie. Wzruszyła na to ramionami.
- Jakoś muszę sobie radzić – powiedziała. – Jestem tylko bezbronną kobietą, o którą nie ma się kto zatroszczyć.
- Nie jesteś taka bezbronna – burknął Riauk.
- Przecież ja mogę się tobą zaopiekować – zaoferował się Arandir.
Rosa znowu wzrusz ramionami i wróciła do przerwanej opowieści.
Zlecono jej okraść Marco. Udało jej się to. Młody czarodziej nie miał przy sobie jednak niczego, poza prawie pustą sakiewką i drewnianym pudełkiem ozdobionym wizerunkiem róży wyklejonym z cieniutkich, barwionych drewnianych płytek. Rosa nie potrafiła rozstać się z tym pudełkiem. Obrazek róży niepokoił ją i zbyt wiele przypominał.
Rosa nie znała swoich rodziców. Była podrzutkiem znalezionym w koszyku, zawiniętym w biały kocyk, na którego rogu wyhaftowano dokładnie taką samą różę. Właśnie temu haftowi zawdzięczała swoje imię. Rosa, choć nie miała ku temu żadnych podstaw, liczyła, że drewniane pudełko może kryć tajemnice jej pochodzenia. Spróbowała je otworzyć. Pudełko zawierało coś przerażającego i zupełnie dla niej niezrozumiałego. Wiedziona instynktem zatrzasnęła je od razu po uchyleniu, ale zatrzymała, ściągając na siebie gniew zleceniodawców.
Po wyznaniu Rosy przyszła pora na wysłuchanie Marco. Zajęło im jednak trochę czasu, zanim przekonali go do mówienia. Nie obeszło się bez przykładania noża do gardła, za co zabrał się Snarri i pokazu mocy Riauka. Bezsilność, złość i strach ujawniały złe instynkty. A sytuacja była patowa. Nie mogli puścić młodego maga wolno, żeby ten nie napadł ich znowu. Marco nie wnikał jakie mieli zamiary i co łączyło ich z Rosą. Gdy jego obecność w obozie została wykryta, walczył o przeżycie i o swoją własność na poważnie, próbując ukatrupić ich wszystkich. To, że nic im się nie stało, zawdzięczali tylko małemu doświadczeniu Maco w tego typu starciach. Trzeba się więc było z nim dogadać. Do tego potrzeba było jednak woli obu stron.
- Dziewczyno, daj mu to pudełko i niech sobie idzie. – Powiedział Gilberth, ale nie tylko on tak myślał.
- Nie ma mowy. – Rosa gniewnie potrząsnęła głową. – Niech mi najpierw powie, co oznacza ta róża.
- Róża to róża, ozdoba i tyle – burknął leżący między nimi na ziemi Marco związany jak baleron.
- Ale na moim kocyku...
- Niestety, niezależnie od tego, co oni ustalą, zanim postanowimy, co zrobić z pudełkiem, musimy zrozumieć, co zawiera – przypomniał wszystkim Riauk. – Z tego co usłyszeliśmy, wynika, że to może być niebezpieczne.
Na szczęście młody mag w końcu zdecydował się mówić. Może nie mógł znieść, jak się nad nim kłócili. Przyznał się, że prowadził niebezpieczne eksperymenty nie całkiem zdając sobie sprawę z jak wielką potęgą się zmaga. Dysponował zapiskami sporządzonymi przez swoją ciotkę, która także była czarownicą i która, jak twierdził, bratała się z demonami. Brakowało mu jednak jej doświadczenia i życiowej mądrości. Ciotki zresztą te cechy nie ocaliły przed popełnianiem błędu. Zginęła w czasie jednego ze swoich eksperymentów. Marco też o mało nie zginął. Wyciągając esencję z serca demona stworzył coś, czego nie umiał nazwać – upiorną, pochłaniającą wszystko pustkę. Musiał ją jakoś okiełznać. Dopomógł mu chyba cud, bo sam potem nie wiedział, jak tego dokonał. Umieścił swoją pustkę w drewnianym pudełku, w którym jego ciotka przechowywała wcześniej biżuterię. Właśnie to pudełko z upiorną pustką w środku ukradła mu Rosa. Marco chciał je odzyskać. Uważał, że w niepowołanych rękach mogło stać się bardzo niebezpieczną bronią. To był chyba jego jedyny przejaw rozsądku i w tej kwestii Riauk najzupełniej się z nim zgadzał. Nie uważał jednak, żeby młody czarodziej był odpowiednim opiekunem dla groźnego przedmiotu. Skoro ukradła mu go Rosa, mógł mu go ukraść każdy.
- Potrafisz z nas najwięcej, więc to oczywiste, że to ty weźmiesz pudełko – zawyrokował Baldwin patrząc na Riauka.
- To nie jest takie oczywiste, bo ja go nie oddam – zaparła się Rosa.
- Ja też się nie zgadzam – poparł ją wciąż związany Marco. – Dlaczego jakiś dziwoląg ma przejąć moją własność.
- Może dlatego, że jest rozsądniejszy od ciebie – powiedział Baldwin.
- Ale to kradzież – zauważył Marco.
- Szukają go za morderstwa, to kradzież mu nie straszna – zaśmiał się Arandir.
- Nie mieszaj mu w głowie – skarcił go Riauk. – Wiesz, jak było. Wiesz, że posądzono mnie o zbrodnie, których nie popełniłem i Marco też powinien to wiedzieć. Tylko Rosa naprawdę chce go okraść, ja chcę, żebyśmy wszyscy mogli żyć bezpiecznie.
- A jednak zamierzasz zabrać pudełko nie tylko jemu, ale i mnie – przypomniała dziewczyna.
- Zamierzam i to zrobię. A potem pomyślę jak je unieszkodliwić. Na razie zupełnie nie wiem, jak to zrobić...
- Ja ci go nie dam.
- Przykro mi, ale nie musisz.
Riauk czuł się podle, odbierając Rosie pudełko. Użył mocy, żeby znikło spomiędzy zaciśniętych palców dziewczyny i znalazło się w jego dłoni. Nigdy wcześniej nie przenosił mocą przedmiotów, ale podejrzewał, że jest to możliwe, skoro można było przenosić w przestrzeni istoty żywe. Okazało się to nieco trudniejsze, nie tak jednak trudne, żeby nie udało mu się to za pierwszym razem. Bardzo żałował, że tak było, mimo przekonania o własnej racji.
- Ty świnio – wysyczała Rosa. – To było nieuczciwe.
Marco patrzył na niego szeroko rozwartymi oczami, w których malowało się przerażenie.
- To pudełko ma podwójne dno – oznajmił Riauk nie zwracając na nich uwagi.
- Skąd wiesz? – spytał Baldwin.
- Żeby zabrać je Rosie, musiałem poznać jego strukturę. – Pogrzebał przy dnie i wyciągnął z niego złożoną na czworo kartkę papieru. – Marco, to twoje? – spytał.
- Nie. – Młody czarodziej pokręcił głową. – Nie wiedziałem o skrytce.
- Więc jeśli ta róża ma w ogóle coś wspólnego z twoją rodziną, to może to coś wyjaśni. – Podał Rosie kartkę.
- Co za łaska – burknęła.
Rozłożyła kartkę odkrywając, że była zapisana chwiejnym, niewyraźnym pismem. Dziewczyna zaczęła czytać, a jej oczy robiły się coraz większe. Po chwili drżącym z podniecenie głosem oznajmiła, że to list, który zostawiła hrabina Catharina von Ros.
- Moja ciotka – doprecyzował informację Marco.
Rosa zignorowała jego uwagę i zrelacjonowała treść listu. Hrabina przewidywała swoją śmierć i prosiła rodzinę o opiekę nad swoją małą córeczką. Sugerowała przy tym, że dziewczynka może budzić sympatię demonów.
- Ona musiała pisać o mnie! – podsumowała to podekscytowana Rosa. – Bo przecież to wszystko prawda! Mój demon mnie lubi! Jestem hrabiankę! – Przytuliła list do piersi.
- Ale moja ciotka nie miała dzieci – zaprotestował Marco.
- Nigdy też nie wysłała tego listu – zauważył kwaśno Riauk. – Może wiedziała, że jej córka budzi w rodzinie strach. Przewidziała, że nie będą jej chcieć. Nie mam pojęcia, czy tym dzieckiem jest Rosa, ale na pewno Marco nie wiesz wszystkiego o swojej rodzinie.
Mimo odkrycia, jakie poczynili, właściwie nie posunęli się do przodu w dyskusji o pudełku. Marco wciąż nie widział powodu, żeby uznać ręce Riauka i jego towarzyszy za odpowiednie i pozostawić w nich tak straszną broń. Obdarzony mocą mężczyzna o szpetnej twarzy, trzymający stronę złodziejki i jego uzbrojeni po zęby towarzysze nie mogli budzić zaufania. Marco musiał im jednak ustąpić. Przemawiał za nimi argument siły. Riauk mógł go zapewnić, że pudełko nie zostanie wykorzystane do złych celów, ale młody czarodziej raczej mu nie uwierzył. Odszedł w swoją stronę zgnębiony i zły. Nie spotkali go więcej i nie dowiedzieli się, jaki wpływ na jego życie miało to, co zrobili. Samo pudełko bardzo się im przydało. Przy jego użyciu można było w jednej chwili pozbawić życia całą armię. Parę razy wykorzystali je właśnie do unieszkodliwienia atakujących ich istot. Do jego wnętrza trafiło też w końcu działo rąk szalonego czarodzieja z gór. Riauk był jednak przekonany, że choć cel jakiemu służyli był słuszny, korzystanie z tak potężnego przedmiotu już nie. Samo pudełko nie wpływało na myśli i uczucia używających go osób, ale jego potęga mogła omamić i dać jego posiadaczowi poczucie bezkarności i niezniszczalności.
Riauk długo rozmyślał co zrobić z pudełkiem. Był pewny, że nie może zostawić go w rękach swoich śmiertelnych towarzyszy. Chciał je zniszczyć. Zastanawiał się, czy po prostu nie cisnąć go w głąb Morza Ognia i Krwi, jak to kiedyś zrobił z potężnym berłem grubego księcia z Półwyspu. Obawiał się jednak, że płomienie zniszczą tylko zewnętrzną część, a wtedy uwolniona pustka będzie mogła pochłonąć morze, a po nim cały świat. Kit zaproponował mu, że mógłby wygenerować mały wszechświat, w którym można by umieścić pudełko. Uważał, że jeśli w tym małym wszechświecie otworzy się pudełko i zostawi samo sobie, najpierw pochłonie ono tenże wszechświat, a potem i siebie. Riauka to nie przekonało. Nie widział powodu, żeby uwięziona w nim pustka miała ograniczyć się do pochłonięcia jednego wszechświata. Sądził, że pustki nic nie zdoła zatrzymać i po jednym wszechświecie zacznie pochłaniać następne, a oprócz nich Magistralę, Międzybagno oraz wszystkie miejsca należące i nie należące do światów. Kit powiedział mu, że jest beznadziejny i o fizyce wie tyle, co o opowiadaniu dowcipów. Riauk nie bardzo mógł się nawet zdenerwować, bo nie rozumiał słowa fizyka. Tłumaczenia Kita go jednak nie przekonały. Z braku lepszego rozwiązania ukrył pudełko pod podłogą swojej chaty, a potem o nim zapomniał.

Łowczyni była w domu, gdy zastukali do jej drzwi. Nie musieli długo czekać, żeby im otworzyła.
- Njala, to śmiałek, który zgodził się na moją propozycję – powiedział jej na powitanie sołtys.
Ferro nie zdołał się odezwać. Widok dziewczyny zaparł mu dech w piersiach. Widział niejedną piękną kobietę. Wszystkie Wojowniczki Nocy były piękne. Wszystkie, poza jego matką. Wysokie, smukłe, o wąskich taliach i jędrnych piersiach. Tym czasem uroda Njali miała sporo defektów. Czyniło ją to jednak prawdziwszą i bardziej godną pożądania. Dziewczyna, czy też kobieta, bo Ferro nie potrafił odgadnąć jej wieku, była prawie tak wysoka jak on. Miała płaskie piersi i wąskie biodra. Jej rysy, bardzo regularne, były ostre i pełne zapomnianego, pradawnego piękna. Oczy miała duże, błękitne jak niebo, a włosy jasne, słomkowożółte. Wokół jej głowy biegł wąski warkoczyk. Reszta włosów rozpuszczona spadała luźno na plecy. Długą i wąską szyję Njali zdobiły zwoje ciasnych korali z kości zwierząt oplatające ją od góry do dołu. Na sobie miała cienką, białą bluzkę odsłaniającą sporą część kształtnych ramion i pasiastą spódnicę, typową dla wieśniaczek.
Po pierwszym szoku, Ferro postarał odepchnąć od siebie myśli o jej ustach i włosach. Jakby nie była piękna, była śmiertelną dziewczyną, która nie mogła ofiarować mu więcej, niż chwila uniesienia.
- Wejdźcie – powiedziała śpiewnym głosem. – Dam wam coś do picia i porozmawiamy o wyprawie.
Cofnęła się w głąb chaty. Jej ruchy były pełne gracji. Kiedy pochylała się nad paleniskiem, chcąc przyrządzić dla nich kawę, jej włosy na moment się rozsunęły, odsłaniając szpiczaste ucho. Serce w piersi Ferro załomotało. Njala miała w sobie krew Ludzi Lasu. To tłumaczyło surowe piękno jej twarzy i sprawę nieokreślonego wieku. Mogła być nieśmiertelna, a to wszystko zmieniało.

Riauk śnił. Widział ludzi pracujących w kopalniach i kuźniach. Widział ogień i dym. Młoty uderzały miarowo. W górę wzlatywały skry. Znał te obrazy. Ogromna armia zbroiła się. Ludzie pracowali w pocie czoła. Nie byli szczęśliwi, ale byli posłuszni. Tak ich wychowano. Władczyni nie można było się przeciwstawić. Nikt nie dorównywał jej mądrością, ani mocą. Życie i śmierć innych były w jej rękach i nie dało się tego zmienić. Riauk był przekonany, że armia, którą oglądał, wyruszy na podbój jego świata. Coś kazało mu sądzić, że najeźdźcy przybędą z Jakiegoś Miejsca poprzez Świat Dyktujący. To przekonanie było mu tak samo znajome, jak oglądane obrazy. Nie raz po przebudzeniu był gotowy chwycić za miecz i ruszyć do boju w obronie swojego świata. Dopiero potem uświadamiał sobie, że wszystko to było tylko snem i oddychał z ulgą.
Teraz nie mógł jednak poczuć ulgi. Teraz śnił. Powinien ruszyć do boju, ale nie był w stanie. Leżał na ziemi z dłońmi przyciśniętymi do brzucha. Niewyobrażalny ból szarpał jego wnętrzności. Nie miał już czym wymiotować. Skończył osiemnaście lat. Wyglądał, jakby miał czternaście. Marzył o tym, by zostać wielkim wojownikiem, ale czasem przetrwanie dnia od świtu do zmierzchu było ponad jego siły. Po policzkach płynęły mu łzy bólu i rozpaczy. Żadnego z tych policzków nie zdobiła jeszcze blizna. Wróg zbliżał się nieubłaganie, a on nie był w stanie wstać i wziąć do ręki miecza. Nie. Było jeszcze gorzej. Był tylko dzieckiem.
- Dlaczego mamy ciągle nie ma w domu? – spytał.
- Mama walczy z demonami nocy. Sprawia, że światy są lepsze – odpowiedział jego ojciec. Był dobry i czuły. Ale coś w spojrzeniu jego bladoniebieskich oczu i brzmieniu głosu kazało Riaukowi sądzić, że w tym, co mówi, mija się z prawdą.
- A ty? Czemu jesteś w domu? Nie potrafisz robić tego, co mama?
- Potrafię.
A więc matki nie było, bo nie chciała być z nim, bo to on nie był taki, jaki być powinien. Jako dziecko nie umiał ubrać tego w słowa, ale to czuł. Chciał od tego uciec, zapomnieć.
Lądował więc pod ścianą stajni. Miał dwadzieścia cztery lat. Wymiotował. Wymiotował pod wieloma ścianami. Dziewczyna o szarych włosach umarła, osłaniając go swoją piersią. Pamiętał jej imię – Livia, ale nie pamiętał już jej twarzy. W śnie miała twarz Teeny. Kochał ją i ona go kochała. Gdyby był silniejszy, to by ją ocalił. Gdyby był silniejszy, nie musiałaby go ratować.
Blizna na policzku zapiekła. Miała ostrzec go przed podejmowaniem pochopnych decyzji. Czy rzeczywiście? A może była po prostu pamiątką po tym, że doznał upokorzenia. Może miała mu przypominać, że jest słaby i nic nie wart? Ognisty bat dzierżony przez rogatą bestię chlasnął go w twarz. Dlaczego demon go nie zabił? Nie był wart nawet tej odrobiny wysiłku, jaką mogłoby kosztować bestię pozbawienie go życia.
Już nie wymiotował. Dał radę wstać. Nogi jednak pod nim drżały. Wroga armia pędziła wprost na niego. Co by nie robił, nie był w stanie powstrzymać jej w pojedynkę swoimi chudymi ramionami. Miał jednak pudełko. Gdyby go użył, rozwiązałoby to jego problemy. Mógł zniszczyć całą armię jednym ruchem. Mógł ochronić swój świat.
We wrogiej armii służyli jednak ludzie, ludzie nie raz przymuszeni siłą do tego, by nosić broń, ludzie nie odpowiadający za decyzje ich władczyni. Nie sięgnął po pudełko. Dobył miecza. Zginąć w uczciwej, choć z góry skazanej na przegraną walce, to było jedyne, co mógł i powinien zrobić.

Wyruszyli następnego dnia o świcie. Njala zastąpiła ubranie wieśniaczki skórzanym strojem myśliwych, ale nadal wyglądała bardzo pięknie i bardzo kobieco. Włosy zaplotła w dobierany warkocz. Nanizała też na nie koraliki z barwionego, matowego szkła, co z praktycznej fryzury uczyniło ozdobę. Na szyi wciąż miała korale z kości. Uprząż jej kasztanowatej klaczy, którą nazywała Kokietką, zdobiły kolorowe frędzle. Milczeli. Njala, zdawała się czuć bardzo niezręcznie w obecności mężczyzny. Odezwała się dopiero grubo po południu, powiedziała jednak tylko to, co musiała.
- Teraz powinniśmy zostawić konie.
Zsiedli i spętali zwierzęta.
- Poprowadzę cię do ich kryjówki. Nie odzywaj się i staraj zachowywać się jak najciszej – nakazała. – Potem wrócimy do koni i poszukamy miejsca na nocleg. Wtedy będziemy mogli porozmawiać. – Głos dziewczyny był zimny i Ferro pomyślał, że z jakiś przyczyn się jej nie spodobał. Zabolało go to. Poczuł się odrzucony, mimo że jeszcze nie próbował się do niej zalecać.
Powędrowali przez las w zupełnym milczeniu. Na koniec skradali się na czworakach. Dziewczyna pokazała mu na migi, że powinien przyjąć taką pozycję. Na kryjówkę bandytów spojrzeli z góry. Wykopana w stoku pagórka ziemianka była dobrze zamaskowana. Jeśli nie wiedziało się, czego się szuka, można było ją minąć i niczego nie zauważyć. Pod warunkiem oczywiście, że jej mieszkańców nie było w środku. Teraz byli i oboje usłyszeli ich podniesione głosy. Wycofali się także na czworakach.

Mistral przyglądała się Riaukowi uważnie. Był wyraźnie zniecierpliwiony. Chciał w końcu usłyszeć, co odkryła, badając jego sny. Nie wyglądał jednak na kogoś, kto się czegoś bał, albo wstydził.
- To co śniłeś – powiedziała w końcu – to nie były tylko przypadkowe wizje. To były twoje wspomnienia. Prawda? – upewniła się.
- Tak – zgodził się. – Co z tego?
- Ja i Tika zawsze uważałyśmy, że po prostu masz paskudny charakter, ale ty...
- Będziemy rozmawiać o moim charakterze? – Czerwone oczy Riauka zaczął rozpalać ogień gniewu.
- Nie złość się. – Mistral uśmiechnęła się przepraszająco. – Tym razem próbowałam powiedzieć ci komplement. Nie chcę oceniać, ani analizować twojego życia. Ale nie było ci lekko...
- Daj spokój – rzucił ostro.
- Nie przerywaj jej – skarciła go Tika. – Tego nie można załatwić inaczej. Wojowniczki Nocy pracują z tak delikatną materią, jak ludzka psychika. To jaki jesteś, ma znaczenie. Sam to powinieneś wiedzieć. A jesteś wyjątkowo odporny psychicznie.
- Czy zawsze śnisz o tym samym? – spytała Mistral.
- Tak – rzucił bez zastanowienia. – Nie – poprawił się po chwili. – To znaczy, ostatnio śnię ciągle o tym samym, moje sny nie są jednak takie same. Stają się coraz bardziej... upokarzające. – Miał problem, żeby wypowiedzieć to słowo.
- A jednak ty się nie uginasz – zauważyła Mistral. – Posłuchaj. W twój umysł faktycznie ktoś ingeruje. Oczywiście to Wojowniczka Nocy. Kim jest? Jak na ciebie trafiła? Skąd wie o tym pudełku? O co jej chodzi? Na te pytania nie umiem ci odpowiedzieć. W dowiedzeniu się, kim ona jest, może mogłyby ci pomóc Cedra lub twoja Dżana. Może nauczyły się wystarczająco dużo od Nany. Zresztą skoro Nana śledzi nasze umysły, musi wiedzieć, kto to jest i czego chce. Spróbuj dowiedzieć się tego od niej. Ja mogę ci powiedzieć, że nie musisz się zbytnio przejmować tymi sanami. Rozumiem, że mogą cię męczyć, ale cię nie złamią. Twój umysł wymyka się sugestią. Zawsze robiłeś tylko to, co chciałeś. Nigdy nie słuchałeś innych. Prawda? Czasem okazuje się, że to pozytywna cecha – powiedziała, zanim Riauk zdążył przytaknąć. – Jedno jest pewne. Nie możesz użyć tego pudełka, a najlepiej będzie, jeśli nie będziesz go też oglądał.
- Wiem – zgodził się. – Myślałem już o tym. Nie sądzę, żeby ktokolwiek odniósł korzyść z tego, że się nim posłużę. Ale jeśli ktoś chce je posiąść dla siebie, musi je najpierw zlokalizować. A skoro ten ktoś zna mój umysł, a zna go, skoro ingeruje w moje sny, mógłby je zobaczyć moimi oczami.
- Brawo – przyznała Tika. – Jesteś odpowiedzialny, rozsądny i wiesz co robić.
- A ty znowu ze mnie kpisz – burknął Riauk.
- Tylko trochę. Ogólnie chcę powiedzieć, że nie musisz się martwić tymi snami. Zresztą, teraz chyba masz inne zmartwienia na głowie?
- Ślub Loravandila? – Brzydka twarz Riauka wypogodziła się. – To żadne zmartwienie. I tak wszystko organizuje panna młoda. Ona jedna wie, jak to powinno wyglądać.

Przerwali milczenie dopiero, gdy ognisko rozpaliło się jasnym płomieniem, a oni wydobyli z juków zapasy i posilili się.
- Ilu ich jest? – spytał Ferro tylko po to, żeby otworzyć usta.
- Wydaje mi się, że sześciu – odpowiedziała Njala.
- Sporo, ale powinno się udać.
- Taki chojrak z ciebie?! – Dziewczyna nagle podniosła głos. – Jak to sobie wyobrażasz? Sam położysz ich trupem? Nie chcę przez ciebie zginąć.
Czyżby o tym myślała przez cały dzień? – przebiegło Ferro przez głowę.
- Muszę ci się do czegoś przyznać – powiedział cicho, spokojnym, poważnym tonem. Pochylił się przy tym i oparł przedramionami o kolana. W zimnych dotąd jak lód oczach dziewczyny zatańczył ognik ciekawości.
- Nie jestem zwyczajnym najemnikiem – ciągnął dalej Ferro. – Nie jestem nawet człowiekiem.
- Nie jesteś człowiekiem?!
- Nie powinno cię to dziwić. Ty też nie jesteś.
- Zauważyłeś?
- Tak. – Skinął głową. – Jesteś czystej krwi Człowiekiem Lasu?
- Tak. Wiem, wszyscy uważają, że nasza rasa wymarła, ale pozostała jeszcze jedna kolonia. – Przez twarz dziewczyny przebiegł cień uśmiechu, ale znikł szybko. Ferro wydawało się, że sprawiło jej przyjemność, że coś niecoś wiedział o Ludziach Lasu, ale że nie chciała mówić o swoim pochodzeniu. Nie użył jednak mocy, by zajrzeć do jej umysłu i odkryć, co naprawdę czuła. Uważał, że nie powinien.
- Oboje więc jesteśmy nieśmiertelni – powiedział.
- Ale ty nie jesteś Człowiekiem Lasu – zauważyła.
- Nie. Jestem czymś innym. Mieszańcem. Mam jednak w żyłach także waszą krew. Moja praprababka była jedną z was.
- Więc to bardzo dawne dzieje – znowu mu się wydawało, że Njala się uśmiecha. – Co jednak nieśmiertelność pomoże ci w walce z bandytami? – Głos dziewczyny stał się znowu zimny i rzeczowy. – Ja mogę zginąć od zbłąkanej strzały. Ty nie?
- Oczywiście, że mogę – przyznał. – Ale ja władam mocą.
- Co to znaczy?
- Słyszałaś o Wojowniczkach Nocy?
- Nie.
Ferro zamyślił się.
- Nie wiem, jak ci to wytłumaczyć – wyznał. – Wojowniczki Nocy to potężne istoty, które walczą z demonami i mogą wiele dokonać siłą woli. Moja matka jest jedną z nich i ja także odziedziczyłem jej moc. Mogę zabić tych bandytów jedną myślą. Wystarczy tylko, że ich zobaczę. Wystarczy więc wywabić ich na zewnątrz, a potem pójdzie już łatwo.
Dziewczyna wzdrygnęła się.
- Jesteś więc kimś naprawdę strasznym – powiedziała.
- Staram się nie wykorzystywać swojej mocy do złych celów.
Przez chwilę oboje milczeli.
- Boisz się mnie? – spytał Ferro w końcu.
Njala przyjrzała się uważnie jego szerokiej, nakrapianej piegami twarzy, na której tańczył odblask płomieni ogniska.
- A jakie to ma znaczenie? – spytała. – Nie ucieknę w nocy. Pewnie i tak nie dałabym rady od ciebie uciec. Rano pójdę z tobą, choć pewnie nie będziesz potrzebował mojej pomocy. Potem nasze drogi się rozejdą.
Po tych słowach Ferro się jej przyjrzał. O co tej dziewczynie chodziło? Była piękna i smutna. Tylko tyle wiedział.
- Podobasz mi się – wyznał w końcu.
Ona wzdrygnęła się.
- Oboje jesteśmy nieśmiertelni – ciągnął dalej Ferro, choć czuł, że to, co mówi, jest zupełnie bez sensu. – Mogłoby coś z tego być.
Njala potrząsnęła głową.
- Nie znam cię. Nie wiem jaki jesteś. Owszem, jesteś atrakcyjny, ale ja nie mogę.
- Składałaś jakieś śluby? – Tylko to przyszło mu do głowy. Zapomniał, że Ludzie Lasu nie wyznają żadnej religii. Dla niego wszelkie wierzenia były czymś tajemniczym i nieznanym, czymś co istniało obok niego, a co jego samego osobiście nie dotyczyło, czymś co ważne było tylko w Dominium.
- Nie – zaprzeczyła Njala. – Ale nie mogę być z tobą. I nie chcę o tym mówić. Nie pytaj.
- Dobrze.
- Co jeszcze potrafisz dzięki swojej mocy? – zmieniła temat.
- Podróżować w przestrzeni, leczyć, czytać w myślach – wyliczył.
- Czytałeś w moich?
- Nie.
- Więc tego nie rób.
- Nie będę – obiecał. Pomyślał przy tym, że jak na kogoś, kto się go bał i kto miał coś do ukrycia, rozmawiała z nim bardzo odważnie.
Jest dzielna – pomyślał i ta myśl sprawiła mu ból. – Jest piękna, dzielna, nieśmiertelna, ale nie może być ze mną.

Kiedy zasypiał, pod powiekami miał wciąż obraz Njali. Na jej jasnej skórze tańczyły odblaski płomieni. „Nie mogę być z tobą” – powtarzała bez ustanku.
Ferro, gdzie jesteś? – odezwał się w jego głowie znajomy głos. To nie była jednak wizja z pogranicza jawy i sny. To jego brat próbował nawiązać z nim kontakt w myślomowie.
Gdzieś w Dominium. Co to ma za znaczenie?
Pamiętaj, że za dwa dni się żenię – przypomniał mu Loravandil. – Chyba nie zrobisz nam tego, że się nie pojawił. Nawet wujek Kit obiecał, że będzie.
Ja też będę. Mam jeszcze czas. – Nie chciał rozmawiać z bratem. Nie chciał go widzieć na oczy. Ani jego, ani nikogo innego ze swojej rodziny. Im wszystkim się udawało. Lepiej lub gorzej. Ale wszyscy byli ze swojego życia zadowoleni. Tylko on nie wiedział, czego chce i dokąd zmierza. Loravandil się tym czasem żenił. Loravandil, jego najmłodszy i najbardziej nieudany brat, tchórz i mięczak, nadwrażliwy poeta. A jemu Njala powiedziała: „Nie mogę być z tobą”. Czego od niej oczekiwał? Znali się dopiero jeden dzień. Czy z tego powodu, że oboje byli nieśmiertelni, powinni od razu rzucić się sobie w objęcia? Nie. Ferro zdawał sobie sprawę, że jego myśli są nieracjonalne i niesprawiedliwe. Nic jednak nie potrafił na to poradzić. Czuł się bardzo samotny i zupełnie pusty w środku.

Skontaktowanie się w myślomowie z Naną było najprostszą rzeczą, jaką Riauk mógł zrobić.
Mam problem – oznajmił. – Jedna z Wojowniczek Nocy ingeruje w moje sny.
Cóż z tego? – spytała Nana. – Nie umiesz się przed tym obronić?
Nie muszę. Mój umysł jest niepodatny na sugestię – odpowiedział.
W czym więc problem?
Wojowniczka Nocy, która ingeruje w moje sny, każe mi myśleć o bardzo niebezpiecznym przedmiocie, który jest w moim posiadaniu. Sądzę, że go pożąda. Być może w przyszłości posunie się dalej, niż tylko do sugestii.
I co? Myślisz, że nie odeprzesz jej ataku?
Może odeprę, może nie. Nie chodzi o mnie. Chodzi o ten przedmiot. Jeśli on dostanie się w niepowołane ręce, może zginąć wiele osób, mogą zostać zniszczone światy...
A ty boisz się o swoich bliskich i swój świat. – Riauk miał wrażenie, jakby Nana się z niego naigrywała. Nie chciała zrozumiem, że sprawa jest poważna.
Mam do tego prawo.
Masz. Ale zapominasz, że w skali wszystkich światów ty i twój świat niewiele znaczycie. Skąd zresztą pewność, że ten przedmiot zostanie użyty przeciwko wam?
Nie mam takiej pewności. Wszystko się jednak może zdarzyć. Zdaję sobie sprawę, że w skali wszystkich światów nic nie znaczę, ale wydawało mi się, że dla Wojowniczek Nocy, a zwłaszcza dla ciebie, jestem ważny.
Tak. Lubię cię – przyznała Nana.
Chodziło mi raczej o to, że jestem mężczyzną i mam synów – sprecyzował Riauk.
Chcesz powiedzieć, że jeśli twój świat zostanie zniszczony, ucierpią na tym Wojowniczki Nocy, bo stracą mężczyzn? Tylko, że nie wiadomo, czy twój świat w ogóle jest w niebezpieczeństwie, ani czy mężczyźni faktycznie są nam potrzebni. – Sposób w jaki Nana formułowała myśli drażnił Riauka. Zaczął podejrzewać, że niczego nie dowie się od najstarszej Wojowniczki Nocy.
Co chcesz przez to powiedzieć?
Dużo myślałam o sprawie mężczyzn. Jest was za mało, żeby naprawdę coś zmienić. Może więc byłoby lepiej, gdybyście wszyscy zginęli? Dajecie tylko Wojowniczką Nocy nadzieję, której chyba nie powinny mieć. Byłoby lepiej, gdybyśmy w końcu przestały istnieć.
Kto by wtedy walczył z demonami nocy? Zresztą, to ty kazałaś nam się ujawnić. – Zdenerwował się. – To ty uznałaś, że możemy zmienić światy.
Za walkę zawsze ktoś by się wziął. Zresztą, może wcale nie trzeba z nimi walczyć? Sam już wiesz, że nie wszystkie demony są niebezpieczne. Tym czasem życie nieśmiertelnych jest ciężkie. Tak. We dwoje jest zawsze lżej, ale czy wystarczająco? Cedra i Dżana przestały przykładać się do nauki przez mężczyzn. A przecież nie szkolę ich długo. Właściwie dopiero zaczęłam, a chyba już obie porzuciły myśl, że kiedyś mnie zastąpią. Nie powiesz mi, że jest inaczej.
Boli cię to?
Nie. Uznałam, że światom nie jest potrzebny ktoś taki, jak ja. Ale martwi mnie, że one łudzą się, że mogą mieć zwyczajne, szczęśliwe życie, jak śmiertelnicy.
Ogólnie rzecz ujmując, chcesz mi powiedzieć, że mi nie pomożesz – podsumował Riauk.
Dokładnie tak – zgodziła się Nana. – Jeśli jesteś wystarczająco silny by żyć, przeżyjesz. Już dawno doszłam do wniosku, że niektórym rzeczą należy pozwolić być takimi, jakimi są. Właściwie zawsze to wiedziałam. Ale kiedy ty się pojawiłeś, byłeś czymś tak nowym, byłeś tak interesujący... Oczarowałeś mnie. Namieszałeś mi w głowie. Przyszła jednak pora, żeby się z tego otrząsnąć.
Ale ja nie chcę wiele. Chce tylko, żebyś mi powiedziała, kim jest ta Wojowniczka Nocy, która ingeruje w moje sny – jeszcze próbował coś ugrać.
Nie powiem ci. Nigdy nie mieszam się w sprawy Wojowniczek Nocy, których umysły śledzę.
Nieprawda – zaprotestował. – Kiedyś uratowałaś mi życie. A poza tym, uczyłaś mnie.
Tak. Raz to zrobiłam i o ten jeden raz za dużo. Nazwij to kaprysem starej kobiety. I zastanów się, czy tym samym nie warto w końcu postawić przed tobą jakiegoś trudnego wyzwania? W końcu już żyjesz na kredyt.

Ferro na początku planował, że wystrzelą w stronę drzwi ziemianki kilka płonących strzał. Njala zapytała jednak, czy jeśli zacznie płonąć las, będzie umiał ugasić pożar mocą. Musiał powiedzieć, że nie. Wtedy ona uznała, że pomysł z ogniem odpada i zaproponowała, żeby obrzucić kryjówkę bandytów kamieniami i w ten sposób wywabić ich na zewnątrz. Ferro stwierdził, że pomysł dziewczyny jest głupi, ale ponieważ nie wpadł na żaden inny, postanowił, że wprowadzą go w życie.
Znowu podeszli do ziemianki na czworakach. Potem długo leżeli w krzakach słuchając głosów bandytów. Chcieli ustalić, czy w środku była cała szóstka. Nie udało im się jednak uzyskać co do tego pewności. Ferro musiał przyznać, że i tak mieli szczęście, że w środku był ktokolwiek. Wszystko szło im wyjątkowo łatwo.
W końcu Njala podczołgała się bliżej i zaczęła rzucać kamieniami w drzwi. Kiedy posłała pierwszy, Ferro zrozumiał, że zadanie, które dziewczyna wzięła na siebie, było dla niej zbyt niebezpieczne. Niczego jednak nie można już było zmienić. Zdążył pomyśleć tylko, że zachowanie dziewczyny nie ma sensu. Na samym początku powiedziała mu, że nie chce przez niego zginąć, a teraz zupełnie niepotrzebnie ryzykowała. Czy rozmowa, którą odbyli poprzedniego wieczora, mogła coś zmienić w jej podejściu do życia?
Ze środka wyskoczyli dwaj pierwsi mężczyźni. Byli uzbrojeni w pałki.
Ferro posłużył się mocą i padli martwi tuż za progiem.
Njala zamiast przypaść do ziemi zerwała się na nogi. Chciała rzucić się w tył do ucieczki.
Trzeci bandyta miał kuszę. Zanim padł bez życia, zdążył wystrzelić. Ferro usłyszał przeciągły, wysoki krzyk i wiedział, że stało się to, co musiało się stać. W środku ziemianki było wszystkich sześciu zbirów. Po kolei wybiegali przed swoją kryjówkę i pozwalali się zabić. Mocą zadawało się śmierć szybko i cicho, nie dając przeciwnikowi szansy. Ferro wolał uczciwe sposoby walki, ale to nie była pora, żeby się zastanawiać, czy postąpił moralnie, czy też nie. Miał za pieniądze zlikwidować rabusiów i zrobił to. A teraz musiał zająć się Njalą.
Rozejrzał się, szukając dziewczyny wzrokiem. Siedziała oparta plecami o drzewo. Z brzucha sterczał jej bełt. Przedarł się przez krzaki i przypadł do niej. Na wargach miała krew, patrzyła jednak przytomnie.
- Nie bój się – powiedział. – Mówiłem, że potrafię leczyć mocą. Nie umrzesz. – Przykląkł przy niej. – Będzie bolało, ale wytrzymaj – poprosił.
- Zostaw mnie – wycharczała Njala. – Pozwól mi umrzeć.
Ferro nie posłuchał. Wyszarpnął bełt z jej brzucha i od razu użył mocy, by usunąć ranę.
Dziewczyna wrzasnęła, a on odskoczył od niej przerażony. Przez chwilę patrzyli na siebie zaskoczeni. Njala nie czuła już bólu. Jedyną pamiątką po ranie, jaką przed chwilę odniosła, była plama krwi na skórzanej bluzie. Ferro był jednak bardziej zaskoczony i zdezorientowany, niż ona. Używając mocy do usunięcia rany, poznał przy okazji budowę jej ciała.
- Ty nie jesteś kobietą – wydusił w końcu.
- Nie mam ciała kobiety – przyznała. Głos lekko jej drżał.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś?
- Po co miałam ci to mówić?
- Bo ja... - Ferro był zły. Czuł się oszukany i zmieszany. – Zalecałem się, a ty...
- Powiedziałam, że nie możemy być razem. Powiedziałam, że chcę umrzeć. – Nagle rozszlochała się, zwijając w kłębek na ziemi.
Ferro stał, patrząc na nią, czy też na niego z odrazą, ale także ze współczuciem. Czy to coś, co szlochało, mogło być mężczyzną? Owszem, istota, którą spotkał, miała wąską i płaską pierś chłopca, a także inne męskie części ciała. Miała też jednak twarz najpiękniejszej kobiety w znanych mu światach i płakała, jak kobieta. Choć nie chciał się do tego sam przed sobą przyznać, to Njala miała rację, czy też może Njal ją miał. Niczego mu nie obiecała. Nie próbowała go uwieść. To on się do niej zalecał. Zalecał się do niej, a raczej do jego. Myśl o tym, że mógł dotknąć ciała mężczyzny w taki sposób, w jaki dotyka się kobiety, wciąż napawała go odrazą. Podszedł jednak do płaczącej istoty. Przykucnął przy niej.
- Przepraszam – powiedział, choć czuł, że to on powinien zostać przeproszony. – Przestań. Wstań. Musimy wrócić do koni. – Njala pozwoliła, czy też Njal pozwolił mu się posadzić, ale nie wstał. Ferro musiał postawić go na nogi siłą i podtrzymać, gdy szli potem przez las. Njala, czy też Njal wciąż płakał cicho.

Ferro musiał sam zająć się końmi i rozpalić ognisko. Kiedy dotarli na miejsce ich obozowiska z poprzedniej nocy Njala, czy też Njal położył się na ziemi i tam już pozostał.
Jak to było, kiedy zrozumiałeś, że ciało Sasanki jest inne, niż ciało zwyczajnej kobiety? – Ferro spytał w myślomowie swojego starszego brata Oiolose.
Dlaczego tak nagle cię to interesuje? – padło w odpowiedzi. – Czy zakochałeś się w jakiejś dziwnej kobiecie?
Ferro bardzo chciał odpowiedzieć, że się nie zakochał, ale nie był w stanie tak sformułować myśli.
Przeżyłem pewną przygodę i potrzebuję informacji. – Tylko tyle mógł przekazać bratu.
Bałem się. Przecież wiesz.
I to wszystko?
Chyba tak.
Nie przeszkadzało ci więc to, jaka ona jest?
Pomijając strach, nie. Wiesz, my znaliśmy się od dziecka. Zawsze byliśmy sobie bliscy. Powiesz mi coś o tej przygodzie?
Nie. Jeszcze nie. Ale dzięki za to, co mi powiedziałeś.
Ferro zerwał kontakt psychiczny i zapatrzył się w ogień. Njala, czy też Njal leżał jak martwy.
Czego ja chcę? O co mi chodzi? – zapytał sam siebie i nie umiał znaleźć odpowiedzi. W pamięci miał obraz Njali, kiedy jeszcze się uśmiechała i kiedy on myślał, że była kobietą. Najpiękniejszą kobietą, jaką w życiu spotkał. Tylko, że nie była kobietą. Czy mógł ją kochać? Oiolose uważał, że budowa ciała nie miała znaczenia. Zęby w pochwie Sasanki były jednak niczym w porównaniu z faktem, że Njala w ogóle nie miała pochwy. Nie. Potrząsnął głową. Nie mógł tego zaakceptować. Brzydził się ciałem Njali. Ale ona także się nim brzydziła. Było mu jej żal. Tego był pewien.
Jak się czujesz dzień przed ślubem? – spytał najmłodszego ze swoich braci.
Dobrze i mam nadzieję, że nie pogorszysz mojego samopoczucia, mówiąc mi, że się nie zjawisz – odpowiedział Loravandil.
Zjawię się. Zjawię – obiecał Ferro. – Ale powiedz mi, czy nie przeraża cię fakt, że żenisz się z demonem?
Nie. Zupełnie. Dlaczego miałby?
Nie wiem. Widziałeś ją przecież jako ogromną, kudłatą bestię.
I co z tego? – zdziwił się Loravandil. – To była moja Morel. Ale dlaczego tak mnie wypytujesz?
Ferro nie odpowiedział.
Hej, bracie, masz jakiś problem?
Mam – przyznał Ferro, patrząc na leżącą na ziemi Njalę, czy też Njala. Coś było nie tak. Jego najmłodszy, nieudany brat miał się ożenić. Ten jego brat mówił swobodnie i pewnie, wierzył w siebie i swoją miłość. A on siedział w lesie z mężczyzną, który uważał się za kobietę i rozważał, czy przypadkiem się nie zakochał. To było chore.
Dobrze. Powiem ci wszystko – zakomunikował Ferro. – Tylko nie mów nikomu i się nie śmiej.
Zgoda. Masz moje słowo.
Opowiedział więc Loravandilowi o tym, co się wydarzyło. Jakie wrażenie zrobiła na nim Njala, kiedy po raz pierwszy ją zobaczył i kim potem się okazała. Sam nie wiedział, dlaczego Loravandilowi mógł to powiedzieć, a Oiolose nie. Czy chodziło o to, że Loravandil był najmłodszy? O to, że zawsze uważali go za nieudanego? Czy też ten nadwrażliwy bard mógł zrozumieć więcej, niż inni?
Loravandil wysłuchał w skupieniu myśli Ferro. Nie przerywał mu. Nie zadawał pytań.
To większa sprawa, niż związek z demonem – zawyrokował w końcu. – Ale jeśli naprawdę ją kochasz, nie wahaj się.
Ją? Czyżby Loravandil nie miał wątpliwości, czy Njalę należy uważać za kobietę, czy za mężczyznę?
Dzięki. Do Jutra.
Ale, niech to demony rozszarpią, przecież to był mężczyzna! Zniewieściały, pomylony mężczyzna!
Ferro raz jeszcze spojrzał na postać leżącą przy ogniu. Potem wstał. Podszedł do Njali, czy też Njala. Położył się koło niej, albo koło niego. Objął ramieniem. Przytulona istota zadygotała.
- Już dobrze – wyszeptał, wtulając twarz w jej włosy. – Przestań rozpaczać.
Tak spędzili noc.

- Czy dałoby się przerobić mężczyznę na kobietę? – spytał Loravandil przy kolacji. To był ostatni wieczór, który miał spędzić w domu rodziców. Po ślubie przeprowadzał się do córki szefa. Co prawda, panująca w Dominium tradycja kazała, żeby to mężczyzna zbudował dom i sprowadził do niego kobietę, ale skoro córka szefa już miała dom, można było zwyczaje zmodyfikować.
- Co? – Riauk mało nie zadławił się kaszą.
Młody Kit parsknął histerycznym śmiechem. Bluszcz nie zareagował tak, jakby w ogóle nie usłyszał, co powiedział jego młodszy brat. Również Cedra starała się zachować zimną krew.
- Bo jeśli ktoś urodził się mężczyzną, a czuje się kobietą, czy dałoby...
- Czy o tym myślisz przed ślubem? Stwierdziłeś, że czujesz się kobietą? – W głosie ojca pobrzmiewało zdziwienie, ale i gniew.
- Nie ja. – Loravandil potrząsnął głową.
- Skąd więc przyszło ci to do głowy? – spytała Teena.
- Tak po prostu. Myślałem o tym. – Loravandil zaczął się plątać.
- Ktoś poznał taką osobę? – zrozumiała Teena od razu.
- Kto? – O to zapytał Riauk.
- Nie mogę powiedzieć. – Loravandil spuścił wzrok. Policzki mu poczerwieniały.
Przez chwilę wszyscy milczeli.
- Czy słyszeliście kiedyś o czymś takim? – ponowił w końcu pytanie.
- Nie, ale spróbuję się czegoś dowiedzieć – obiecał Riauk. Nie wyglądał przy tym na najszczęśliwszego. Powoli zaczynał podejrzewać, o co chodziło. – A ty nie myśl o tym na razie. Masz teraz inne sprawy na głowie.
- E tam. – Loravandil uśmiechnął się słabo. – Ślub to tylko formalność.
- Żadna formalność – powiedział Kit. – Cały dzień będziesz na widoku, a jak coś zawalisz, wszyscy będą wspominać o tym długie lata.

Czy mężczyznę da się przerobić w kobietę? – spytał Riauk w myślomowie swojego ojca. Siedział na ławce przed chatą, choć nad światem zapadła już noc. Patrzył w dal, na Pustkowie. Było wiele rzeczy, nad którymi musiał się zastanowić.
Czemu o to pytasz? – zainteresował się Mery.
Nie wiem – przyznał Riauk. – Spytał mnie dziś o to Loravandil, ale nie chciał wyjaśnić, skąd wziął ten pomysł. Mam jednak swoje podejrzenia.
Jeśli Loravandil...
Nie. Z nim na pewno wszystko jest w porządku na tyle, na ile z nim może być w porządku.
No więc, mężczyznę można przerobić na kobietę – oznajmił Mery. – Czasem tak jest, że ktoś czuje się innej płci, niż się urodził. To się nazywa transseksualizm. Czytałem o tym w Internecie.
W czym?
W Internecie. Mają takie coś w Świecie Prawdziwym. To jest coś jak biblioteka. Nieważne. W każdym razie, w Świecie Prawdziwym jest to możliwe. Sprawa jest kosztowna i długotrwała. Potrzebna jest operacja i leczenie różnymi specyfikami. Ale najpierw trzeba przejść testy, które stwierdzą, czy naprawdę dana osoba w pełni czuje się innej płci, niż jest.
Czyli dla kogoś z naszego świata byłoby to raczej nieosiągalne? – spytał Riauk.
Musiałby na jakiś czas zamieszkać w Świecie Prawdziwym i ten czas trzeba by liczyć w miesiącach, o ile nie w latach. Potrzebne byłyby pieniądze i dokumenty. Ale pewnie są też inne światy, gdzie to jest możliwe.
Pewnie są.
Idź już spać. Jutro ważny dzień.
Tak. Pójdę – zgodził się. – Do jutra.
Do jutra.

W nocy ognisko zgasło. Dlatego Ferro obudził się zmarznięty i połamany. Na granicy jawy i snu czuł zapach włosów Njali. Oszałamiał go.
Przespałem noc z najpiękniejszą ze wszystkich dziewczyną w objęciach – pomyślał rozmarzony. Potem przypomniał sobie, że była mężczyzną. Usiadł.
- Wstawaj – powiedział szorstko. Njala, czy też Njal posłuchał go.
- Nie wiem, co z tobą zrobić, ani co o tobie myśleć. Ale na pewno nie zostawię cię teraz samej. Mój brat się dziś żeni. Pójdziesz ze mną na wesele. Potem wrócimy po nagrodę.
- Ale ja nie mam się w co ubrać – zajęczała Njala.
Tak mogła zachować się tylko kobieta. Przez moment nie obchodziło jej, co on o niej myślał, czego się o niej dowiedział, a to, co na siebie założy.
- Nie szkodzi. Pożyczysz jakieś ciuchy od mojej bratowej – zdecydował szybko.
- I myślisz, że nie będzie miała nic przeciwko?
- Nie będzie. Tylko udawaj kobietę.
W oczach Njali, czy też Njala stanęły łzy. Ferro starał się tego nie zauważać.
- Uważaj. Przeniosę nas w przestrzeni. To może być dość przykre dla kogoś, kto nie jest przyzwyczajony.

Ferro przeniósł siebie, Njalę i konie wprost na podwórze zagrody Oiolose i Sasanki, co spowodowało spory popłoch w stadzie kur. Konie rżały przerażone podróżą w przestrzeni. Njala, czy też Njal doznał zawrotów głowy i mało nie upadł. Musiał przytrzymać się ramienia Ferro.
Oiolose i Sasanka przywitali ich wylewnie. O nic nie pytali. Sasanka załamała ręce nad poplamionym krwią ubraniem Njali, dla niej to była Njala, po czym wystroiła ją w swoją pasiastą spódnicę i haftowaną, białą bluzkę. Pożyczyła jej też farbki, by ta mogła poczernić sobie rzęsy, wzmocnić czerwień ust i zabarwić powieki na zielono. Po tych zabiegach Njala stała się piękniejsza, niż w dniu, gdy Ferro zobaczył ją po raz pierwszy. Zaczęła się też uśmiechać. Z ogromnym zapałem bawiła się z małym Drömem, powtarzając, że jest śliczny. Nie zwróciła przy tym uwagi, lub też nie chciała zwrócić, na jego małe paluszki zaopatrzone w ostre pazury. Sasanka promieniała z dumy, słysząc pochwały pod adresem synka.
Ferro wodził wzrokiem za kobietami. Nie potrafił ukryć smutku, ale Sasanka nie spostrzegła, że coś jest nie tak, a Oiolose na miał tyle taktu, że o nic nie zapytał.

Morel w białej, haftowanej bluzce, kolorowej, pasiastej spódnicy i z wiankiem z polnych kwiatów na ciemnych włosach wyglądała jak zwyczajna wiejska dziewczyna, młoda i piękna. Przez moment nikt nie pamiętał, że na co dzień nosiła męskie ubrania i nic w wiosce nie mogło wydarzyć się bez jej wiedzy i zgody.
U boku miała nadobnego młodzieńca. Loravandil założył srebrzystą kolczugę zrobioną z kółek tak cienkich, że układała się na ciele, jak koszula. Było to dzieło Virgida i jego prezent ślubny dla Loravandila. U pasa chłopak miał prastary miecz z rubinem oprawionym w rękojeści. Może naprawdę nie był wojownikiem, ale był pierwszym właścicielem tego miecza i miał prawo go nosić. Wysoki, wyprostowany, piękny i młody, był taki, jacy przed setkami lat byli synowie Ludzi Lasu. Gdyby nie rude włosy związane w koński ogon, ostro odcinające się od zielonego płaszcza, mógłby wydawać się przybyszem z przeszłości.
Tacy stanęli przed kapłanem, który miał udzielić im ślubu. Wieśniacy nie mogli oderwać od nich wzroku. To była przecież ich naczelniczka i chłopiec, który wyrósł wśród nich. Niezależnie od tego, czy patrzący byli zwyczajnymi ludźmi, czy też kimś zupełnie innym, czuli dumę, że te dwie istoty pochodzą z ich wioski. Czuli też wobec nich podziw. Jak by ci dwoje nie byli swoi, byli też obcy, odlegli. Byli przecież nieśmiertelni. Dla nich czas płynął wolniej.
Ceremonia była podniosła i pełna powagi. Po przemowie kapłana i pieczętującym wszystko pocałunku, przyszła pora na gratulacje.
Riauk nie potrafił znaleźć właściwych słów, objął więc tylko najpierw synową, a potem syna. Wiele razy bał się o jego przyszłość, a teraz Loravandil stał przed nim bezgranicznie szczęśliwy. Młodzieniec przyjął ten uścisk ze wzruszeniem. Wiedział ile zawdzięcza ojcu i był mu za wdzięczny.
- Jak to jest wyjść za kogoś, komu zmieniało się pieluchy? – zapytał wuj Kit powodując tym, że Morel prychnęła gniewnie, a Loravandil poczerwieniał. To był jednak jedyny zgrzyt w całej uroczystości. Potem przyszła pora na wieczerze i tańce.
- Kiedyś z nim tańczyłam – westchnęła nie jedna ze starych kobiet. Oczami wodziły za Riaukiem. Czas ich młodości minął, a on wciąż był taki sam i wciąż wspaniale tańczył. Może kiedyś przerażała je jego oszpecona twarz, zbyt jasna skóra i czerwone oczy, ale zapomniały o tym już dawno. Teraz znały go jako dobrego sąsiada i doskonałego tancerza. Podziwiały go i wciąż wzdychały do niego, jak i do jego synów. A jednak stała między nimi bariera. Stare kobiety mogły powiedzieć, że Riauk i jego rodzina stanowią część ich wioski, nie mogły jednak uznać, że są jednymi z nich. Świętowali i bawili się razem, ale przez wioskę przebiegała nieprzekraczalna granica. Po jednej jej stronie stali zwyczajni ludzie i pół-ludzie, po drugiej rodziny istot, w których żyłach płynęła krew demonów, rodzina Riauka, Wojowniczki Nocy i córka szefa.

- Już dość długo pijemy razem, objaśniasz mi, kto jest kim... - zaczął mówić szczupły staruszek z siwym kucykiem. Jego zwiotczała skóra zaróżowiła się lekko od alkoholu.
- Jakiś czas temu uznałem, że przyjaciele moich przyjaciół są moimi przyjaciółmi. – Wszedł mu w słowo siedzący obok niego przy długim stole łysy mężczyzna.
- Dobre stwierdzenie – przyznał staruszek. – Ale mógłbyś mi się przedstawić.
- Z tym jest problem. – Łysy mężczyzna skrzywił się. – Kłopotliwe jest nie mieć imienia. Musisz spytać Riauka, jak mnie nazywa.
- Tu jesteś Loravandilu – mężczyzna o kędzierzawych włosach klapnął na ławę naprzeciwko staruszka. Był zdyszany i spocony. – Jak ci się podoba twój młodociany imiennik?
- Miły z niego dzieciak. – Staruszek uśmiechnął się. – Naprawdę się Riaukowi udał. Wszyscy oni mu się udali...
- Też tak myślę.
- Zaskoczył mnie. Naprawdę nie sądziłem, że on może... - Tej myśli staruszek nie dał rady wyartykułować. – Bardzo się cieszę Baldwinie, że namówiłeś mnie na przyjazd tutaj.
- Ja myślę. – Jego rozmówca otarł ręką pot z czoła. - Nie mam już zdrowia do tańca – stwierdził z żalem. – Riauk to ma szczęście, że się nie starzeję.
- Ma inne problemy – zauważył łysy mężczyzna.
- A, Kit, dobrze pamiętam? – spytał Baldwin spoglądając na niego.
- Tak mnie Riauk przedstawia.
- Gdyby nie ty, zginęlibyśmy w tej jaskini na wschodzie.
- Tak, byliście bardzo nierozważni. Nie tylko wtedy zresztą.
- Ale wszystko dobrze się skończyło, jak widać – uśmiechnął się kędzierzawy mężczyzna.
- Po co ta szopka z imieniem? – spytał staruszek, patrząc na Kita.
- Jakoś tak wyszło przed laty i nadal trwa. To pewnie dlatego, że mam słabość do pewnego bladego idioty.
Staruszek zamrugał oczami.
- On jest demonem, jak wielu tutaj – oznajmił Baldwin tonem znawcy. – A one nie mogą wypowiadać swoich imion.
- My nie mamy imion – poprawił go Kit. – A to jak Riauk mnie nazywa, to efekt tego, że jego umysł jest zbyt prosty, by pojąć, że ja nie potrzebuję etykiety. Jestem sobą.

Njala tańczyła i śmiała się. Na moment zapomniała, że jej ciało nie jest takie, jak by chciała. Ferro też o tym na moment zapomniał. Widział uśmiech na twarzy Njali i myślał tylko o tym, że była piękna. Tak było, dopóki w tłumie gości nie trafiła na Virgida. Najstarszy spośród żyjących Ludzi Lasu, siwowłosy kowal niósł właśnie dwa kubki wina dla siebie i dla Dżany. Kiedy zobaczył Njalę, na jego twarzy pojawił się wyraz zaskoczenia.
- Ty tutaj? I ciągle w babskich ciuchach? Przestań oszukiwać wszystkich wokół! – rzucił bez zastanowienia.
Njala odskoczyła w tył. Z jej oczu trysnęły łzy. Ferro nie zastanawiał się, co robi. Zwinął dłoń w pięść i strzelił w zęby o wiele starszego od siebie mężczyznę, życiowego partnera własnej siostry. Virgid runął w tył, rozlewając na siebie wino. Ferro był gotowy rzucić się na niego i bić go dalej. Nie rozumiał tego, co robił. Wiedział tylko, że słowa Virgida zraniły Njalę. A przecież Njala miała wystarczająco dużo problemów sama ze sobą. Njala? Chyba już zdecydował, że dla niego była kobietą.
Na pewno doszłoby do bójki, która mogła mieć nieprzewidziane, ale zapewne nieprzyjemne skutki, gdyby nie to, że w pobliżu znaleźli się także bracia Ferro. Młody Kit wykręcił mu rękę i przytrzymał uniemożliwiając ruch. Nikt inny nie zdołałby tego zrobić. Ferro był z całego rodzeństwa najsilniejszy. Kit przewyższał go jednak zręcznością i sprytem. Bluszcz przykucnął przy rozgniewanym Virgidzie i zaczął mu coś cicho tłumaczyć. To było odpowiednie dla niego zadanie. Jego nigdy nic nie wyprowadzało z równowagi, mógł więc uspakajać innych.

Njala biegła przed siebie, przepychając się przez tłum bawiących się ludzi. Nie wiedziała dokąd biegnie, chciała uciec od Virgida, ale też od siebie samej, od swojego ciała. Przypadek sprawił, że wpadła na Riauka. Odbiła się od niego. Chciała biec dalej. Powstrzymały ją jednak ramiona mężczyzny o nienaturalnie jasnej skórze.
- Dziewczyno, co się stało? – spytał stanowczy, ale nie wrogi głos.
- Virgid... – Chlipnęła. Nie potrafiła powiedzieć niczego więcej. Riauk przyciągnął ją do siebie. Była od niego znacznie wyższa, ale przytulając się, wtuliła twarz w jego ramię. Rozmazana przez łzy farbka do rzęs ubrudził jego najlepszą koszulę.
Dlaczego ja to robię? Dlaczego zajmuję się tą dziewczyną? Mam dosyć własnych problemów – przebiegło mu przez głowę. Odrzucił jednak te myśli. Może właśnie dlatego, że miał swoje problemy, był gotowy pomagać innym.
Przez chwilę tylko tulił Njalę. Dopiero, gdy dziewczyna przestała chlipać, zapytał:
- Virgid cię obraził?
- Tak. A Ferro go za to uderzył. To najstarszy z naszego ostatniego leśnego miasta. A ja byłam jednym z ostatnich dzieci. On zawsze... Bo ja... – zadygotała. Nie potrafiła powiedzieć więcej.
- Już wiem. Nie musisz nic wyjaśniać. – Riauk nie musiał czytać w myślach Njali. Domyślił się, że problem, o który pytał go Loravandil, musiał dotyczyć któregoś z jego dzieci, a kiedy zobaczył towarzyszkę Ferro, wszystko stało się jasne.
- Wiesz? – Dziewczyna odsunęła się od niego. Spojrzała w czerwone oczy Riauka. Wiedziała, że ten niski, brzydki mężczyzna jest ojcem Ferro. Kiedy zobaczyła go na początku uroczystości, wydał jej się przerażający, choć wcześniejsze spotkanie z Oiolose, który także był albinosem, trochę przygotowało ją na ten widok. Ciało Riauka kryło w sobie piękno Ludu Lasu, a jednak zniekształcone nienaturalnym kolorem i niskim wzrostem, zeszpecone różową, błoniastą blizną.
- Wiem – powiedział. – I zrobię wszystko, żeby ci pomóc. Jest wiele światów, wiele możliwości. Nie myśl o tym teraz. – Njala rozwarła szeroko jasnoniebieskie, mokre od łez oczy. – Idź tańczyć.
- Makijaż mi się rozmazał – wybełkotała nie całkiem z sensem.
- Nie szkodzi. I tak jesteś piękna.
- Dziękuję – wyszeptała. Nie spodziewała się tyle zrozumienia ze strony tego szpetnego mężczyzny. On był jednak dobry, mimo, że był brzydki. A może właśnie dlatego taki był.

Kit wyjął glinianą butelkę z ręki Merego i wziął solidny łyk przejrzystego płynu. Otrząsnął się.
- Popatrz, popatrz – powiedział. – Zachował się zupełnie jakbyś to był ty.
- Ale ja jestem tu, a nie tam – wybełkotał Mery. – Zdajesz sobie sprawę, że nie mam pojęcia, kiedy byłem pijany?
- Na weselu Oiolose.

Riauk stał przez chwilę obserwując, co się dzieje. Njala podeszła do Ferro. Młody mężczyzna starł kciukiem plamę z farbki z jej policzka, a potem poprosił do tańca. Loravandil i Morel także tańczyli, roześmiani, wpatrzeni w siebie. Chyba nie zauważyli, że w ogóle coś się wydarzyło i tak było dobrze. Oiolose usiadł na ziemi. Był spocony i wyraźnie miał już dosyć. Po chwili odpoczynku uległ jednak namową Sasanki i znowu dołączył do tańczących. Kto w tym czasie zajmował się małym Drömem? Virgid w poplamionej winem koszuli siedział przy jednym z długich stołów. Rozmawiał o czymś z Dżaną. Nie wyglądało przy tym, żeby się kłócili. Wszystko więc chyba było w porządku.
- Zawsze ktoś z naszej rodziny musi narozrabiać – powiedział Bluszcz, wyrastając obok ojca jak z pod ziemi.
- Mamy do tego talent – zgodził się Riauk. – Muszę teraz chyba porozmawiać z Virgidem i go przeprosić.
- Nie musisz. Ja już mu wszystko wyjaśniłem.
- Tak... – Riauk zamyślił się. Zapewne, gdyby teraz podszedł do wiekowego kowala, nie umiałby rozmawiać z nim spokojnie. Rozumiał spojrzenie na Njalę, czy też Njala najstarszego spośród Ludzi Lasu, ale także jej współczuł. Nie była normalna. Ale czy on sam był? Dlatego mówiąc o Njali, wpadłby w złość i zamiast cokolwiek Virgidowi wytłumaczyć, robiłby mu tylko wyrzuty. Bluszcz zapewne załatwił całą sprawę lepiej. Skąd wziął mu się taki spokojny, rozsądny syn?
- Dziękuję.
- Nie ma za co. Cieszę się, że miałem swój wkład w to, że wesele odbywa się bez większych zakłóceń – powiedział Bluszcz, po czym zostawił ojca samego.
Tak, wesele przebiega bez zakłóceń, ale teraz muszę wymyślić, jak pomóc Njali – pomyślał Riauk. – To będzie trudne.

Czarnowłosa Anna, wychowanka Wojowniczek Nocy, siedziała za stołem zupełnie sama. Nie była już dziewczynką, a kobietą. Nauczyła się panować nad swoimi nadprzyrodzonymi zdolnościami. Znalazła sobie zajęcie. Pomagała w pracowni garncarza. Zaprzyjaźniła się z jego rodziną. Innych przyjaciół nie udało jej się jednak znaleźć. Z jednej strony nieśmiała, z drugiej nieco wyniosła, miała wrażenie, że nigdzie nie pasuje i chyba tak było w istocie.
Gdyby wesele odbywało się w jakimś innym terminie, pewnie teraz siedziałaby koło niej pulchna żona garncarza, w której żyłach płynęła krew demonów. Ale ta właśnie przedwczoraj powiła synka i nie wstała jeszcze z połogu. Tak więc, nie miał kto pomóc Annie mierzyć się z rzeczywistością, ani namawiać do tańca. Wodziła tylko wzrokiem za synami Riauka, zwłaszcza Bluszczem i Kitem, wzdychała też co jakiś czas boleśnie. Kiedyś spędzała z nimi czas. Jednak, gdy stali się na tyle duzi, by nie musieć brać udziału w spotkaniach swoich rodziców czy opiekunów, ich drogi się rozeszły. Dlaczego? Pewnie dlatego, że nigdy nie mieli z sobą nic wspólnego. Takie sprawy nie musiały mieć żadnych ambitnych powodów, mogły być proste.
Annie chciało się płakać, ale tylko zaciskała szczęki.

- No proszę, kto by pomyślał, że jeszcze się kiedyś spotkamy – do zmęczonego Baldwina podszedł mężczyzna o długich, siwiejących włosach i usiadł w swobodnej pozie obok niego na ławie.
- Zaraz, my się znamy? – Baldwin zmarszczył czoło. Jego umysł nie pracował już zbyt sprawnie.
- Próbowałeś mnie kiedyś aresztować, podszedłeś mnie podstępem i związałeś, ale ja ci uciekłem z tych więzów – odpowiedział mężczyzna ze śmiechem.
- Erlend! – przypomniał sobie Baldwin.
- Właśnie – zgodził się tamten.
- Jak się miewasz?
- Trochę tu cicho i spokojnie. Jeszcze nie miałem okazji korzystać z balisty, którą mi kazała zbudować dzisiejsza panna młoda. Ale nie narzekam. Dobrze mi się żyje. Mam syna.
- Moje gratulacje.
- A właśnie – Erledn coś sobie przypomniał. – Ty pracowałeś dla Martina?
- Kogo?
- Martina von Rittera.
- A... To dawne dzieje.
- Wiesz co u niego?
- Dawno go nie widziałem. Ale skonstruował w końcu te ruchome protezy i ożenił się z dziewczyną, dla której je budował. Poza tym wciąż pilnuje porządku w tym swoim mieście.
- Dobrze to słyszeć. – Erlend uśmiechnął się. – Może jeszcze znajdziemy potem chwilę na pogawędki. Teraz muszę iść do mojej pani. Nie daruje mi, jeśli przepuszczę kolejny taniec. – Podniósł się z ławy. – Tak to już jest, jak się ma młodszą żonę, trzeba się trochę namęczyć – dodał jeszcze. Jego ton głosy brzmiał, jakby się skarżył, z twarzy nie zniknął jednak uśmiech.

Szczupły staruszek chwiał się już na nogach, policzki mu poróżowiały, a z kucyka wysunęły się pojedyncze pasma siwych włosów. Przewróciłby się, gdyby Riauk nie znalazł się przy nim w porę i nie podtrzymał go.
- Muszę się położyć – oznajmił staruszek.
- Zdarza się. – Riauk uśmiechnął się. – Odprowadzę cię do karczmy – powiedział i od razu poczuł, że może to zostać źle odebrane. – Cieszę się, że mogliście tu być, ty i Baldwin – dodał, choć słowa z trudem przedarły mu się przez gardło.
Jego dawni towarzysze zjawili się w wiosce na pograniczu przed paroma dniami. Riauk od razu poznał Baldwina, ale Loravandila nie.
- Zmężniałeś – powiedział mu staruszek na powitanie.
- On? – Baldwin parsknął śmiechem. Ale taka była prawda.
Ogromnie zakłopotany Riauk zaprosił obu mężczyzn do środka. Był w domu sam, dlatego też mógł odwlec rozmowę, znikając w spiżarni i gotując kawę. Ale kiedyś musiał usiąść naprzeciwko nich przy stole. Stary Loravandil miał mu do zadania parę trudnych pytań, w tym to najgorsze:
- Dlaczego zniknąłeś bez słowa?
- Kiedy stanąłem w twojej obronie, nie wiedziałem, czy żyjesz, ale potem już tak. Sprawdziłem mocą... Baldwin ci wytłumaczył? – głos Riauka łamał się. To, czego doświadczał, było dla niego zbyt trudne, a on skrycie liczył, że nigdy się nie zdarzy.
Staruszek skinął głową.
- Nie wiem tylko, czemu nam nie powiedziałeś.
- Było z tobą naprawdę źle. I trochę cię naprawiłem w środku. Ale... Gdybym wyleczył twoje rany zupełnie, musiałbym się przyznać, co potrafię. I pewnie byście chcieli, żebym leczył wszystkich. Ale wtedy byłem jeszcze na to za słaby. Ledwo sam utrzymywałem się przy żuciu...
- Czasem słyszałem jak kaszlesz.
- Bardzo starałem się to ukryć. Nie wiedziałem jak to wytłumaczyć. Ani jak wybierać, kogo ratować. A ty... byłeś dla mnie ważny – te słowa bardzo trudno było mu wypowiedzieć, ale czekały go jeszcze trudniejsze. – Poza tym... twój czas miał minąć, a mój nie.
Potem długo milczeli.
- Przepraszam – powiedział w końcu Loravandil. – Nie zabawimy tu długo.
- Ależ nie – zaoponował Riauk żarliwie. – Zostańcie. Mój syn właśnie się żeni. A ja nie mogę ciągle uciekać. I to ja przepraszam.
No i zostali. I całkiem dobrze bawili się na weselu. A Riaukowi ich obecność sprawiła ogromną przyjemność, mimo bólu, jaki towarzyszył myśli, że Loravandilowi nie zostało już dużo czasu w tym świecie.
- Ty naprawdę teraz nie pijesz – stwierdził chwiejący się na nogach staruszek, dokładnie przyglądając się Riaukowi.
- I nie powiem, czasem mi tego brakuje.
- Stało się coś złego? – spytał Loravandil, ogniskując wzrok na plamie na koszuli Riauka.
- Nie. Złego nie. Drobny kłopot. Jak to z kobietami.
Staruszek uśmiechnął się.
- Ty i kobiety... - Potrząsnął głową. – Naprawdę nie sądziłem, że kiedyś będziesz kimś takim. Robi wrażenie to, kim się stałeś. – Klepnął go plecy. – Ale jako dzieciak, byłeś...
- Wiem. Idiotą. Już cię za to przepraszałem.

Wypatrzył Kita w tłumie gości. Łysy mężczyzna rozmawiał przez chwilę ze swoim młodszym imiennikiem, a potem, gdy jakaś dziewczyna wyciągnęła młodego Kita do tańca, został sam. Wtedy Riauk do niego podszedł.
- Przychodzę z pytaniem – powiedział. Nic mądrzejszego nie przyszło mu do głowy. Ze śladami farbki do rzęs na ramieniu i piersi wyglądał głupio i czuł się głupio.
- Ktoś się o ciebie wytarł – zauważył Kit jak zawsze gotowy do kpin.
- Poniekąd – przyznał. – Stad wziął się mój problem, ale... Chciałbym odnaleźć siebie z innej rzeczywistości i chciałbym się od ciebie dowiedzieć, czy to bardzo trudne? – Nie było co przeciągać sprawy. Czym dłużej zwlekałby z pytaniem, tym trudniej byłoby mu je zadać. Pojawiłoby się więcej wątpliwości. Dlatego nie chciał odkładać rozmowy z Kitem, choć miejsce i pora nie były na nią właściwe. Zdawał sobie sprawę, że pochopnie złożył Njali obietnicę. To, że od razu potem zaczął planować podróż do innych światów, też było bardzo pochopne.
- Może mógłbyś to zrobić, ale nie jest to łatwe. Po co ci to? Chcesz, żeby ci uprał koszulę?
- Mojej koszuli nic już nie pomoże – rzucił Riauk, próbując przyjąć kpiarską konwencję przyjaciela. – Mam jednak nadzieję, że ja z innej rzeczywistości zwiedziłem trochę światów i wiem, gdzie znaleźć dobrego lekarza. Zanim cofnąłem czas dla Loravandila, kazałeś mi sobie obiecać, że jeśli będę tym, dla którego czas się nie cofnie, tak zrobię. Zresztą, musisz to pamiętać.
- Pamiętam i jestem z siebie dumny – stwierdził Kit.
- Teraz potrzebuję tego lekarza właśnie dla dziewczyny, która się o mnie wytarła.
- Cóż, możemy raczej zakładać, że tamtym udało się pomóc ichniemu Loravandilowi. Jednak znalezienie ich nie będzie łatwiejsze, niż poszukanie lekarza w naszej rzeczywistości – powiedział Kit, odbierając Riaukowi nadzieję na łatwe rozwiązanie problemu. – Poza tym – dodał – oni mogli trafić na świetnego protetyka w świecie, w którym nikt nie wyleczy tego, co ma wyleczyć, a o czym mi jeszcze nie powiedziałeś.
- Właściwie nie ma niczego do wyleczenia. To zupełnie inna sprawa. Ta dziewczyna ma ciało mężczyzny, a ja obiecałem, że pomogę jej stać się prawdziwą kobietą. A jeśli chodzi o twoje wątpliwości... Myślę, że chyba lepiej skorzystać z doświadczeń innych, niż zaczynać szukanie po omacku. Zwłaszcza, że ja, jak zwykle, nie chcę być długo poza domem.
- Och, a więc to tak! – huknął Kit. – Zauważyłem tu kobietę, która tak naprawdę jest facetem, ale myślałem, że on to robi, bo go to podnieca. – Wzrok Riauka mówił sam za siebie. Kit dobrze znał to spojrzenie. – No dobra, głupio myślałem! – zgodził się. – Nadal uważam, że powinniśmy poszukać kogoś, kto potrafi zmieniać innym płeć po naszej stronie. Nie musi to być lekarz, takie rzeczy załatwia się też czarami. Albo klątwą. Znajdujesz pierścień w leżu smoka, zakładasz na palec i pyk! Jesteś przeciwnej płci! Chociaż w jego przypadku zamieniłby się pewnie w tęgą babę z barami drwala i włosami pod nosem...
Świetny pomysł, gdyby w naszym świecie były smoki – pomyślał Riauk, ale nie powiedział tego głośno. Kitowi lepiej było nie przerywać jego potoków wymowy, jeśli nie chciało się, żeby trwały jeszcze dłużej.
- Dobrze. Jeśli chcesz pomóc odmienić biednej dziewczynie los i wybawić ją od osobistej tragedii, która nie znajduje zrozumienia w złym świecie, a mimo to nie chce ci się ruszyć tyłka z domu, to poszukamy razem innej rzeczywistości. W sposób mistyczno-astralno-duchowy. – Kit krytykował Riauka, ale ten musiał przyznać mu rację. Szedł na łatwiznę. – Fizycznie nasze nogi nigdzie nas nie będą nosić, dopóki ich nie znajdziemy. Tylko musisz liczyć się z tym, że być może nie będą potrafili nam pomóc, a wtedy, jeśli chęć niesienia pomocy z ciebie nie wyparuje, będziesz musiał poszukać tego pierścienia z klątwą. Ale na razie nie roztrząsaj tego. Dzisiaj ciesz się szczęściem swojego syna.

Dniało już, kiedy przy stołach zabrakło biesiadników, a na zdeptanej trawie tancerzy. Na placu boju pozostały tylko Wojowniczki Nocy: Teena, Dżana, Mistral, Tika, Las po Burzy ze swoją malutką córeczką Guld i Cedra. Teena usiadła na ławie, oparła się plecami o stół i wyciągnęła przed siebie nogi. Miała na sobie spódnicę, ale przybrała pozę, w jakiej nieraz mężczyźni siadali w karczmach.
- Tak, do tego się nadajemy – zaśmiała się głośno, też jak mężczyzna. – Możemy sprzątać po imprezach, kiedy wszyscy inni już śpią. – Skarżyła się, chociaż sprzątanie było jej pomysłem. Chciała, żeby koło południa goście weselni mogli znowu usiąść do stołów na poprawinach.
- Ale to my jesteśmy wyższą formą życia – burknęła Dżana. – A na pewno wyższą, niż mężczyźni.
- Czym ci podpadli? Poza tym, że za dużo piją? – spytała Las po Burzy.
- Moją ciasne umysły - powiedziała Dżana.
- Pewnie. I są nam zupełnie zbędni – weszła jej w słowo Tika.
- Trudno jest im cokolwiek wytłumaczyć – skarżyła się Dżana. – Kiedyś myślałam, że źle jest być samej, ale zaczynam mieć wątpliwości. Życie z mężczyzną jest naprawdę trudne.
- Nie. – Nieśmiała Cedra potrząsnęła głową. – Jedyną wadą mężczyzn jest to, że śpią.
- Pewnie – poparła ją Teena. – I tłumacząc się zmęczeniem, wykręcają się od sprzątania. – Obróciła wszystko w żart, ale całym sercem była z młodziutką Cedrą. Riauk był trudnym partnerem, ale życie bez niego nie miałoby sensu.

Ferro położył się spać razem z Njalą w stodole. Co prawda w domu ojca wciąż miał swoje łóżko, ale odstąpił je dziadkowi. Uznał, że lepiej będzie jeśli on i Njala znajdą się gdzieś sami. Póki trwały tańce dziewczyna się śmiała. Teraz znowu zaczęła popłakiwać.
- Przepraszam, że cię tu zabrałem – powiedział Ferro. – Powinienem sobie uświadomić, że możesz znać Virgida.
- Ale nie mogłeś przypuszczać, że Virgid mnie nie lubi. Chociaż... Mnie w sumie nikt nie lubią. Tylko twój ojciec... Okazał mi dużo serca i obiecał... Czy myślisz, że naprawdę można zmienić moje ciało? – Njala nie czekała na odpowiedź. Wstrząsnął nią szloch.
- Przestań – nakazał Ferro, obejmując ją. Znowu miał spędzić noc tuląc w objęciach mężczyznę, który bardzo chciał być kobietą. Wciąż czuł obrzydzenie do jego ciała, nie, do jej ciała. Njala zachowywała się jak kobieta. Njala niezależnie od tego, jakie miała ciało, była kobietą. A on, jeśli jeszcze nie zaakceptował faktu, że miał być jej partnerem, to już zgadzał się, że zostanie jej opiekunem.

Riauk nie zapamiętał wiele z tego, co śniło mu się w noc po weselu. W jego umyśle pozostały tylko pojedyncze obrazy, sceny i uczucia. Patrzył w czerwone oczy Ich Wielmożności Poświęcenia, takie same jak jego, a głęboki głos powtarzał: „Nie obejdzie się bez poświęcenia, bólu i krwi.” Nie bał się jednak.
To tylko sen – powiedział sobie i zapomniał o przeczuciu, że niebezpieczeństwo nadciągnie z Jakiegoś Miejsca poprzez Świat Dyktujący, zapomniał też o pięknej, jasnowłosej kobiecie, której obraz go nawiedził. Zapomniał, że miała przekrwione białka oczu, jak wszystkie stare Wojowniczki Nocy.

Znalezienie samego siebie z innej rzeczywistości, nie okazało się tak trudne, jak przewidywał Kit i zajęło tylko kilka dni. W tym czasie, skacząc w przestrzeni, Ferro zabrał rzeczy Njali z Dominium i zgromadził je w domu rodziców. Odebrał też nagrodę za wybitych bandytów. Sama Njala najczęściej pomagała w codziennych obowiązkach Sasance i bardzo chętnie niańczyła małego Dröma. Ferro nie wiedział, czy Sasanka zdawała sobie sprawę, z tego, że Njala jest mężczyzną. Wolał jednak nie poruszać tej sprawy. Póki wszyscy byli zadowoleni, dobrze było tak, jak było.
- Podejrzewałem, że to pójdzie szybko – przechwalał się Riauk. – Mam sporą wprawę w szukaniu umysłów.
- Po prostu miałeś szczęście. Jak wszyscy głupcy – podsumował go Kit.
Teena słysząc to, nie potrafiła powstrzymać wybuchu śmiechu.
- Tak, miałeś wielkie szczęście. Kiedyś znalazłeś mnie.
Nie zawsze jednak mogli się w czasie tych dni śmiać. Dżana nagle zaczęła pojawiać się w rodzinnym domu częściej, niż dotąd. Niewiele przy tym mówiła, nie kwapiła się też zbytnio do żadnej roboty. Snuła się tylko za swoją matką. Czasem rzuciła jakąś uwagę.
- Virgid mówi, że jesteście szaleni.
Tak to mogło wyglądać. Riauk i Kit zamykali się razem w stodole. Jej ojciec siadał na ziemi, podciągał kolana pod brodę, oplatał je ramionami i zamykał oczy. Kit ze splecionymi nogami unosił się lekko nad ziemią. Każdy z nich miał swój sposób na koncentracje. Kierowali swoje myśli, ku innym rzeczywistością, ku miejscom, do których Riauk bez pomocy nie mógłby dotrzeć. Dla Kita nie istniały takie ograniczenie, żaden świat, ani żadna rzeczywistość, nie były jego, ale do wszystkich miał wstęp.
- A mówi dlaczego?
- Tak. Działacie zbyt pochopnie. Wtrącacie się w sprawy innych. Modyfikujecie rzeczywistość, nikogo nie pytając o zgodę.
- To poważne oskarżania. Czy Virgid nie powinien porozmawiać o tym z Riaukiem? – spytała Teena.
- Pewnie tak, ale... Dla niego ojciec to dzieciak, któremu nikt nigdy nie przetrzepał porządnie skóry. Zresztą Njal też. Virgid sądzi, że powinien się w końcu nauczyć żyć jak mężczyzna.
- A ty? Co ty sądzisz?
Dżana długo milczała.
- Nie wiem jak to jest z Njalem. – Potrząsnęła głową. – Ale nie podoba mi się, jak Virgid traktuje ojca. Choć... Tak, ojciec jest szalony. A Virgid jest po prostu bardzo stary. Dlatego wszystko widzi inaczej.
- Nie sądzę, żeby to miało związek z wiekiem – stwierdziła Teena. – Nigdy nie zapytaliśmy ile Kit ma lat. Ale on też musi być bardzo stary. A jednak jest zupełnie inny.
- Bo on też jest szalony. Myślę, że ojciec też nigdy się nie zmieni – rzuciła Dżana. – Dlaczego w życiu wszystko jest takie trudne?

W podróż do innej rzeczywistości wyruszyli we trzech: Riauk, Kit i Loravandil. Ferro chciał także wziąć udział w tej wyprawie, ale wytłumaczono mu, że lepiej zrobi, jeśli zostanie z Njalą. Riauk nie chciał zabierać też z sobą Loravandila. Uważał, że chłopak nie powinien zostawiać samej swojej świeżo poślubionej małżonki. Loravandil jednak się uparł. Powiedział, że chce się spotkać ze sobą z rzeczywistości, w której czas nie został cofnięty, a on w wyniku niefortunnej przygody w Dominium utracił członki. Chciał zobaczyć, jak poradził sobie ze swoim życiem, sprawdzić, czy nie potrzebuje pomocy i jeśli będzie to możliwe, sobie pomóc. Po tym co usłyszał, Riauk ustąpił. Musiał też sam przed sobą przyznać, że był z Loravandila dumny.

Rudowłosy młodzieniec zatrzymał się w progu gospody. Powiedziano mu, że wewnątrz znajdzie samego siebie. Ktoś faktycznie tam grał, ale nie na cytrze. Instrument miał dziwne, metaliczne brzmienie, nieznane Loravandilowi.
Szybko wypatrzył w mroku szczupłego, wysokiego muzyka, siebie samego. On z innej rzeczywistości grał na czymś, czego nie potrafił nazwać. Instrument był pokaźnych rozmiarów. Muzyk chwytał akordy prawą ręką na długim gryfie, lewą, w skórzanej rękawiczce bił w struny zamontowane na sporym pudle o jakby kobiecych kształtach. Pod strunami znajdował się idealnie okrągły otwór.
Loravandil stał, słuchając, jak on sam gra rzewną melodię. Jeszcze nie był gotowy, żeby do siebie podejść, żeby się odezwać. Chciał też się przekonać, co ten drugi on potrafi.
Muzyk zakończył utwór. Położył instrument na kolanach i zdjął rękawiczkę. W mroku karczmy błysnęła dłoń odbijająca w sobie blask lamp. Loravandil wstrzymał oddech. Muzyk odwrócił instrument i tym razem na gryfie spoczęła jego lewa dłoń. Instrument wydał z siebie przeciągły jęk. Podobny dźwięk Loravandil potrafił wydobyć z cytry, kiedy do gry używał metalowych rurek. Czyżby ten drugi on miał metalową rękę? Zadrżał.
- Jak nazywa się ten instrument? – W końcu odważył się podejść do samego siebie.
- Gitara – odparł muzyk, unosząc wzrok. Ich oczy spotkały się na moment. Jedne i drugie były zielone, nie mogły być inne. Nie były jednak identyczne. W oczach stojącego Loravandila odbiła się niepewność, a siedzącego zaskoczenie i żal. Ludzie zebrani w karczmie przyglądali się im obu zbyt zdziwieni, żeby o coś zapytać.
- Jesteś mną? – To w końcu muzyk zburzył ciszę.
- Tak. Z innej rzeczywistości.
Muzyk wyciągnął rękę i na moment dotknął lewej dłoni stojącego Loravandila.
- Wyjdźmy – powiedział. Założył rękawiczkę i wstał. Zachwiał się. Przytrzymał się ręką krawędzi stołu, żeby złapać równowagę. Potem ruszył do wyjścia. Szedł bardzo powoli. Loravandil podążył za nim, próbując go nie wyprzedzić. Zebrani we wspólnej sali goście odprowadzili ich wzrokiem. Muzyk poprowadził drugiego siebie na tyły karczmy, gdzie usiadł na jednej ze skrzyń i gestem ręki zaprosił Loravandila, żeby usiadł koło niego.
- Skąd się tu wziąłeś?
- Mój ojciec ma sprawę do twojego ojca – wyjaśnił Loravandil. – Pewnie ci wszystko wyjaśni, ja wolałbym... – urwał. Nie wiedział, co powinien powiedzieć. Czuł się bardzo nieswojo.
- Porozmawiać o gitarze? – W głosie muzyka zabrzmiała nuta kpiny.
To nie ja. Ja taki nie jestem – przebiegło przez głowę Loravandila, napawając go przerażeniem.
- Też – powiedział tylko głośno. – Skąd ją masz?
- Z innego świata – padło w odpowiedzi. – Ze świata, w którym zrobiono mi to. – Zdjął rękawiczkę i podniósł lewą rękę, prezentując metalową dłoń.
Loravandil wzdrygnął się. Muzyk zauważył to. Zwinął i rozwinął metalowe palce. Drugi on pobladł, co sprawiło mu wyraźne zadowolenie.
- Jak to działa?
- Dzięki mocy. Rękę już z grubsza opanowałem. Ale na gitarze gra się łatwiej, niż na cytrze. Na cytrze już pewnie nie zagram, nie z metalowymi palcami. – W głosie muzyka brzmiała gorycz. – Z nogami mam jeszcze problem. Sam widziałeś. Ale może będzie lepiej. – Wydawało się, że nie wierzył w to, co mówił. – Wiesz, w świecie, który udało się znaleźć mojemu ojcu... Pewnie powinienem powiedzieć naszemu ojcu. – Przez jego twarz przemknął cień uśmiechu. – W każdym razie... To nie jest seryjna produkcja. Powstały właśnie według pomysłu ojca i takiego jednego faceta z Dominium, chyba Martin mu było. W tamtym świecie z reguły robią dużo brzydsze, ale lepsze protezy, takie, którymi łatwiej poruszać. Mnie nie mogli takich zrobić, bo wymagają części zamiennych, których u nas nie da się wytworzyć. Oni nazywali to elektroniką. Więc ją musi zastąpić moc, ale przez to używanie tych protez wymaga dużego skupienia. Nie mam jednak wyboru.
- Jesteś z Morel?
- Tak, ona... – Muzyk odwrócił twarz. Nie mógł patrzeć na samego siebie zdrowego i pełnego wigoru, na takiego siebie, jakim nie mógł już być. – To nie jej wina – wyszeptał. – Ale nic nie jest tak, jak powinno.
Przez chwilę milczeli.
- A ty? – Muzyk spojrzał na Loravandila, jego oczy zapłonęły. – Jak ci się udało? Jak to zrobiłeś, że nie straciłeś kończyn? Rozumiem, że cofnęliście czas. Dlatego jest nas dwóch, ale...
- Nie wiem – powiedział Loravandil cicho. – Zastanawiałem się nad tym, ale niczego nie wymyśliłem. Po prostu, kiedy przeżywałem wszystko jeszcze raz, zdołałem na czas zareagować i obronić tamtą dziewczynę.
- Więc jej nie zgwałcili.
- Nie. Ale jej ojciec i tak zginął. Po wszystkim nie okazała mi zbytniej wdzięczności.
Muzyk jakby tego nie usłyszał.
- A więc, skoro ty dałeś radę ją obronić, ja też bym mógł – nie zapytał, stwierdził ten fakt, a potem na jego twarz wypłynął wyraz podniecenia i nadziei. – W tym świecie też moglibyśmy cofnąć czas. Poradziłbym sobie. Jednak bym sobie poradził. Miałbym ręce i nogi...
- Poczekaj – przerwał mu Loravandil. – Cofnięcie czasu nie ma sensu. Przecież kiedy to zrobicie, znowu powstaną dwa światy równoległe, w jednym z nich zostaniesz taki, jaki jesteś i tamta dziewczyna zginie. Co by nie robić, zawsze gdzieś będzie świat, w którym nie zdołasz jej obronić i stracisz członki.
- Zawsze. – Muzyk zwinął prawą dłoń w pięść i uderzył się nią w udo. – Ale dlaczego to muszę być ja? – Wyraz nadziei znikł z jego twarzy. Uszła też z niego cała energia. Serce Loravandila ścisnął żal.
- Przepraszam.
Znowu przez chwilę milczeli.
- To nie jest twoja wina – powiedział w końcu muzyk. - Gdybym trochę pomyślał, doszedłbym do tego sam. Ale... Cieszę się, że wiem, że mogło mi się udać. Wolałbym jednak, żebyś już sobie poszedł. Nie chcę cię oglądać.
Loravandil wstał.
- Chciałbym zapytać cię o jeszcze jedno. Czy napisałeś pieśń, o której marzyłeś? Czy zaśpiewałeś ją Ludziom Lasu?
- Nie.
- A Dżana? Ma kogoś?
- To miało być jedno pytanie. – W głosie muzyka słychać było złość. – Poza tym, co to ma wspólnego ze mną?
- Dowiesz się, kiedy pojedziesz do Ludzi Lasu. – Loravandil uśmiechnął się. – Zrób to. To ważne, dla ciebie, dla Ludzi Lasu i dla Dżany. Poproś też ojca, żeby dał ci ten stary miecz z rubinem w rękojeści. Zgodzi się.
- Ale... – Muzyk sam nie mógł się zdecydować, czy zacząć użalać się nad swoją bezsilnością, czy krzyczeć na przybysza z innej rzeczywistości, wytykając mu jego bezmyślność.
- Ja rozumiem. Albo i nie. – Loravandil z trudem przełknął ślinę. – Ale ty musisz to zrobić. Po prostu musisz.
- Idź już.
Posłuchał. Odwrócił się i odszedł, zmagając się z ogromną kulę goryczy rosnącą mu w gardle. Czego się spodziewał? Nie był silny. Nie był twardy. Ale żeby miał stać się kimś takim? Kim? Może on z tej rzeczywistości był zbolały, ale jednak jakoś radził sobie z życiem. Czy zdoła dotrzeć do Ludzi Lasu? Loravandil postanowił, że będzie musiał za jakiś czas wrócić do tej rzeczywistości i sprawdzić, jak poradził sobie ten drugi on, ten który cierpiał także i za jego błędy.

- Sprawa Njali jest już załatwiona – zakomunikował Teenie. Mógł przekazać jej to w myślomowie, ale wrócił do domu, żeby powiedzieć jej to osobiście. Były też i inne rzeczy, o których chciał z nią porozmawiać.
- To gdzie ona jest?
- Została w tamtym świecie. Operacja będzie dopiero za jakiś czas.
- Zostawiłeś ją samą? – W głosie Teeny słychać było nutkę złości.
- Nie samą, a z Ferro. Ja wróciłem, żeby porozmawiać z tobą.
Dopiero wtedy do niego podeszła. Objął ją i pocałował, lekko wspinając się na palce. To był długi pocałunek.
Potem weszli razem do chaty. Riauk zaczął ściągać z siebie dziwaczne ubranie ze Świata Prawdziwego, które jednak lepiej pasowało do większości światów, niż ich codzienne stroje. Rozbierając się, mówił.
- Dzięki wskazówką mnie samego z innej rzeczywistości, udało nam się w naszej rzeczywistości znaleźć świat z lekarzami, którzy dużo potrafią. Zoperują Njalę i będzie prawdziwą kobietą. Będzie nawet mogła mieć dzieci. Stworzą dla niej te wszystkie wewnętrzne kobiece organy z jej własnego ciała. Nazywają to klonowaniem. Lekarze ze świata, który znaleźliśmy, naprawdę dużo potrafią. Porozmawiałem z nimi także o sobie. – Założył tylko spodnie. Usiadł na łóżku. Przeczesał palcami rzadkie włosy na stopach. Potem na chwilę znieruchomiał. Oparł przedramiona o uda i zadarł głowę, patrząc na Teenę. Jego nienaturalnie biała skóra jaśniała w ciemnym wnętrzu oświetlonym tylko przez jedną lampę. – To była trudna rozmowa. Nie rozumiałem wielu słów używanych przez lekarzy, ale myślę, że w końcu się dogadaliśmy. Oni mówił mi o swoich możliwościach, ja im o mocy. Działanie ich nauki i naszej mocy można połączyć. Dzięki takiemu połączeniu będziemy mogli przyśpieszyć przemianę Njali. Wszystko to nie zajmie zbyt wiele czasu. Jeśli chodzi o mnie... – spuścił wzrok, jakby miał mówić o czymś wstydliwym. – Zapytałem, czy dałoby się coś zrobić z moją skórą, żeby nie była tak wrażliwa na światło. No i niewiele da się zrobić. Lekarze powiedzieli, że można zdjąć ze mnie całą moją skórę i pokryć mnie inną. To byłaby trudna operacja, ale nie niebezpieczna dla życia, tylko że... Nie wyglądałbym już potem tak samo. I nie chodzi tylko o kolor. Po takiej operacji zostaje dużo blizn. Mógłbym wyrównać je mocą, ale moje rysy i tak by się zmieniły.
- A ty jesteś tak próżny, że nie możesz się na to zgodzić? – Teena zaśmiała się ostro.
- Nie. – Riauk potrząsnął gniewnie głową. – Ale ja to ja. Lekarze pokazywali mi obrazki, jak mógłbym wyglądać. I nie chce być kimś innym, już to przerabiałem. Nie chcę mieć kulfoniastego nosa, nie chcę nie być podobnym do swoich przodków. I nie chcę nie mieć tej blizny – dotknął lewego policzka.
- Wolisz przez całą wieczność chodzić w kapturze? – Teena usiadła obok niego. Na jej ustach wciąż tańczył uśmiech.
- Nie kpij ze mnie – żachnął się. – I uszanuj mój wybór. Czy ty chciałabyś nagle zacząć wyglądać inaczej?
- Gdybym miała być piękna.
- Właśnie! – Znowu potrząsnął głową. Musiał się uspokoić. Nie chciał, żeby ta rozmowa tak wyglądała.
- Poza tym... Teraz tego nie umiemy, ale gdyby nad tym pomyśleć... To mocą raczej dałoby się modelować swoje rysy. Z czasem ponaprawiałbyś to, co lekarze by zepsuli.
- Ale wolę myśleć o innych rzeczach – burknął.
Teena przyjrzała mu się uważnie. Wiedziała, że kochałaby go, jakby nie wyglądał. Lubiła jednak jego blade ciało. I skoro on sam uważał, że za możliwość chodzenia bez płaszcza z kapturem nie warto płacić nawet czasową zmianą rysów, nie powinna na niego naciskać. To było jego życie i jego ciało.
- Ale słońce przestanie razić mnie w oczy – powiedział Riauk już spokojnie. – Lekarze proponowali mi wymianę oczu. Oni to nazywają przeszczepem. Istnieje jednak niewielkie niebezpieczeństwo, że coś by się nie udało i nowe oczy nie chciałyby ze mną zostać. Stwierdziłem, że nie zaryzykuję. Ale oni robią tam też takie nakładki na oczy, które nazywają szkłami kontaktowymi. Zamówiłem sobie kilka sztuk. Trzeba je często wymieniać, będę więc musiał nauczyć się, robić je samemu. Przy użyciu mocy powinno się udać. Te szkła mogłyby też zmienić kolor moich oczu. Zastanawiałem się nad tym. Brązowe miał Nimrun. Niebieskie miałem ja sam w rzeczywistości stworzonej przez Nanę. Pomyślałem o zielonych, takich jak twoje. Ale mogą zrobić mi też takie szkła, przy których moje oczy pozostaną czerwone. Na razie poprosiłem o czerwone.
- Naprawdę jesteś szalony – powiedział Teena cicho. – O takie rozterki podejrzewałabym kobietę, ale nie ciebie.
- Ale to jak się wygląda, jest ważne. Wygląd wpływa na to, jak postrzegają nas inni, a przez to na to, jakie jest nasze życie. Przez kilkadziesiąt lat zmagałem się ze swoim wyglądem. Próbowałem się zaakceptować, a kiedy w końcu z grubsza mi się udało, dostaję taką propozycję. Gdybym ją przyjął, przekreśliłbym to, do czego doszedłem.
- Myślę, że przesadzasz i wszystko wyolbrzymiasz – powiedziała Teena.
Zabolały go jej słowa, ale zapanował nad gniewem.
- A ty? – zapytał. – Chciałabyś, żeby moje oczy zmieniły kolor?
Spojrzała w nie, czerwone, wąskie, pełne emocji, nad którymi Riauk umiał już panować, ale których wciąż nie umiał ukryć. Umysł jej partnera chadzał dziwnymi drogami. Wszystko traktował zbyt poważnie. Ale kochała go takim. Kochała jego zeszpeconą twarz i te upiorne oczy.
- Nie – przyznała. Była gotowa go pocałować, ale nagle coś sobie przypomniała. – Czy rozmawiałeś z lekarzem tylko o swoim wyglądzie? Nie pytałeś o wymianę wnętrzności?
- Pytałem.
- I? – Teenie przyszło nagle do głowy, że cała ta dyskusja, była bez znaczenia i miała tylko odciągnąć jej uwagę od tego, co naprawdę ważne.
- To jest możliwe – przyznał. – Ale ryzykowne. Może się zdarzyć, że operacja się nie uda. Takie operacje są bardzo trudne. Co prawda, z reguły się jednak udają, a ja władam mocą i mogę jeszcze zmniejszyć ryzyko, ale... Ryzyko jest zawsze.
- Pogromca demonów boi się lekarzy?
- Po prostu nie chcę umrzeć bezsensowną śmiercią. Nie chcę oddać swojego życia w ręce kogoś, dla kogo będę jednym więcej pacjentem.
- Myślę, że znowu przesadzasz. A nawet jeśli coś pójdzie bardzo nie tak i umrzesz, zawsze możemy cofnąć czas. – Głos Teeny brzmiał lekko.
- Nie. – Riauk energicznie potrząsnął głową. – Zawsze przecież gdzieś będzie świat, w którym zostaniesz sama, gdzie będę martwy.
- W tym innym świecie to nie będę ja.
- Tak? – Oczy Riauka zapłonęły ogniem, a Teenie przebiegło przez głowę, że gdyby były zielone, nie byłyby tak groźne. – Pomów o tym z Loravandilem!
- Przepraszam – wyszeptała. – Powiedziałeś jednak, że ryzyko jest niewielkie. Mógłbyś być zdrowy. Czy zawsze o tym nie marzyłeś?
- Marzyłem – przyznał. – I gdyby zaproponowano mi taką operację przed laty, nie wahałbym się. – Kiedyś, kiedy jego życie wypełniał tylko ból i gniew, zrobiłby wszystko, żeby poczuć się lepiej. No, prawie wszystko. Długo nie mógł się przemóc, żeby zacząć czerpać energię z ciała Teeny. Nie pozwalała mu na to męska duma.
- A teraz?
- Już nie czuję takiej potrzeby.
- Byłbyś silniejszy.
- Byłbym – zgodził się. – Ale czy muszę? Jakoś sobie radzę z pracą w polu. Ferro jest ode mnie silniejszy, a mimo to jeszcze nigdy nie zdołał pokonać mnie w walce na miecze. I jeśli tylko się nie zapuszczę, myślę, że nigdy mnie nie pokona.
- Mógłbyś korzystać z mocy, nie czerpiąc ze mnie energii.
- A przeszkadza ci, że to robię?
- Nie.
- Więc?
- Kiedyś chciałeś być samowystarczalny – przypomniała mu.
- Samowystarczalny? – westchnął. – Nikt nie jest samowystarczalny. Teraz już to wiem. I nie chodzi o posiadane umiejętności. Nie mógłbym żyć bez ciebie, bez Kita, bez naszych dzieci.
- A co z twoją dumą?
- Pokonałem ją. – Roześmiał się, ale tym razem twarz Teeny pozostała poważna.
- A jeśli coś mi się stanie? Jeśli umrę?
- To ja też będę chciał umrzeć. Po drugiej stronie bytu będę miał okazję porozmawiać z dziadkiem. Naprawdę chciałbym go poznać. – Riauk żartował i to w momencie, w którym nie powinien. Zaskoczył tym Teenę, ale też lekko zdenerwował.
- A nasze dzieci? – upomniała go. – Może będziesz im potrzebny żywy.
- To wtedy pomyślę o operacji, albo o związku z inną Wojowniczką Nocy.
Teena przewróciła oczami, a Riauk znowu się roześmiał.
- Możesz się jednak znaleźć w miejscu, w którym coś będzie blokowało twoją moc. Przecież to już się kiedyś zdarzyło.
- I jakoś przeżyłem. A operacji mogę nie przeżyć. – Riauk potrząsnął głową. – Podjąłem decyzję i jej nie zmienię. Ból nie towarzyszy mi już każdego dnia. Nauczyłem się żyć ze swoimi ułomnościami. Zaakceptowałem siebie. Nie potrzebuję teraz zmian. Nie potrzebuję ryzyka. Owszem, czasem chciałbym móc chodzić bez kaptura. Chciałbym też być wyższy. Zawsze czegoś tam jeszcze będę chciał, ale to nie powód, żeby ryzykować.
Teena patrzyła na swojego mężczyznę zaskoczona. Kiedy on się tak zmienił? Pamiętała wieczór, gdy kochali się po raz pierwszy. Riauk siedział przy ognisku zły na cały świat i pełen urazy. Jego oczy płonęły. Wydawało się, że gdy tylko go dotknie, nadmiar emocji go rozsadzi. Powiedziała mu wtedy, że wszyscy mają prawo do słabości, że wszyscy mają prawo okazywać uczucia. Był na nią zły za te słowa. Kiedy złączyli się w jedno tamtej nocy, przy tamtym ognisku, wciąż byli tak naprawdę bardzo samotni. Chcieli zaznać spełnienia, ale tylko zadawali sobie ból. A dziś ten sam mężczyzna śmiał się i mówił, że wszystko w jego życiu jest tak, jak być powinno. Nawet jeśli nie rozumiała jego filozofii i nie zgadzała się z tym, co mówił, musiała przyznać, że stał się mądrzejszy i dojrzalszy.
Nagle uświadomiła sobie, że kiedy spotkali się po raz pierwszy, Riauk był bardzo młody. Właściwie był jeszcze chłopcem. Czas, który spędzili razem, był dla niej bardzo ważny, ale w stosunku do całego jej życia stanowił wciąż krótką chwilę. Dla niego, to była cała jego wczesna dorosłość, okres dojrzewania u istoty nieśmiertelnej rozciągnięty na dziesięciolecia.
Wyciągnęła rękę i dotknęła jego policzka. W sumie cieszyła się, że nie będzie wyglądał inaczej. Kochała jego szczupłe, nienaturalnie blade ciało. Nie był już zresztą tak przerażająco chudy jak wtedy, gdy kochali się po raz pierwszy. Żebra wciąż łatwo było mu wyczuć, ale nie przypominał już obciągniętego skórą szkieletu.
Uśmiechnął się do niej. Chciała go pocałować, ale coś sobie przypomniała.
- A co z Oiolose? Jemu też będziesz odradzał operację?
- Nie. Ale oczywiście powiem mu o istniejącym ryzyku. On nie żyje z Wojowniczką Nocy. Jemu jest trudniej.
- A jeśli się zdecyduje?
- Będę się o niego bał, ale go nie powstrzymam. Ma prawo do własnych decyzji.
- Mój ty szlachetny i prawy mężczyzno. – Pocałowała go, a on popchnął ją lekko w tył zmuszając, żeby położyła się na łóżku. Tej nocy kochali się delikatnie i czule.

Riaukowi przyśniła się jednak inna kobieta.
Spał jak zwykle przytulony do Teeny. Ona odpoczywała z przymkniętymi oczami. Czasem rozmyślała. Czasem słuchała tylko bicia jego serca. Dawniej zdarzało się, że leczyła go, gdy już nie mogła znieść jego kaszlu. Zawsze potem się na nią złościł. Co by się jednak nie działo, nocami byli sobie bliscy. Nocami myśleli o sobie. Tym czasem po dobrym wieczorze z Teeną on śnił o innej. Czuł się z tym głupio i po przebudzeniu nie opowiedział Teenie swojego snu. W wizji przyszła do niego Selena, śmiertelna kobieta, którą poznał wędrując po Dominium. Naprawdę ją lubił. Dlatego jeszcze bardziej wstydził się swoich myśli.
- Mam ostatnio niejasne przeczucie, że stanie się coś złego – powiedziała Selena. Wyglądała na mocno zaniepokojoną, a przecież niewiele rzeczy w dostępnych światach było w stanie przerazić tę piękną czarodziejkę.
- Ja też, ale nie ma się czego bać – odpowiedział jej. – To tylko wizje, jakie zsyła na nas pomylona Wojowniczka Nocy.
We śnie jego słowa nie zdziwiły Seleny. We śnie doskonale wiedziała, kim są Wojowniczki Nocy, choć w rzeczywistości nigdy jej tego nie wyjaśnił.
- Wciąż masz to przeklęte pudełko? – spytała.
- Tak. Nie umiałem go zniszczyć.
- Co więc z nim zrobiłeś?
- Ukryłem pod podłogą swojego domu. Tam nikt go nie znajdzie.

Ranek Riauk spędził rozmawiając z Oiolose o operacji. Wstępnie jego najstarszy syn stwierdził, że chciałby się jej poddać. Riauk poczuł ukłucie pod sercem. Tak jak powiedział wcześniej Teenie, bał się o Oiolose, ale nie próbował odwieść go od podjętej decyzji.
Po południu zjawili się Bluszcz i Cedra i wprosili na obiad. Robili to bardzo często, co Riauka niesamowicie dziwiło. Milczący, spokojny Bluszcz nigdy wcześniej nie wykazywał szczególnego przywiązania do rodziny i potrafił znikać na wiele dni, nie dając znaku życia. Inicjatorką tych wizyt musiała być więc młodziutka Cedra. Widać było po niej, że tęskni do życia rodzinnego. Zawsze bardzo dużo mówiła, chętnie pomagała też Teenie w gotowaniu i sprzątaniu. Nie opowiadała jednak o sobie. Zapytana o matkę, powiedziała tylko: „Uczyła mnie, zanim zaczęłam pobierać nauki u Nany. Teraz rzadko się widujemy.” Musiał zaistnieć między nimi jakiś konflikt. I teraz w cudzym domu szukała tego, co straciła. Riauk mówił sobie w duchu, że będzie kiedyś musiał poważnie porozmawiać z Cedrą i przekonać ją, żeby pogodziła się ze swoją matką, niezależnie od tego, co stanęło między nimi. Konflikty i urazy do niczego nie prowadziły. On coś o tym wiedział. Teraz jednak na poważne rozmowy było jeszcze za wcześnie. Zresztą, kiedy wspomniał Teenie o swoim zamiarze, ta stwierdziła:
- Z niektórymi nie da się dogadać.
- Mówisz tak na podstawie własnych doświadczeń?
- Widziałeś przecież moją ciotkę.
- Próbowałaś się z nią kontaktować?
- Nie – powiedziała twardo. – Naprawdę nie warto. Musisz się pogodzić, że nie zawsze warto się męczyć. Niektórych konfliktów nie sposób rozwiązać.
Riauk fuknął wtedy gniewnie. Nie podobało mu się to, co usłyszał od Teeny.
Teraz rudowłosa kobieta postawiła na stole gulasz. Cedra uśmiechając się powiedziała, że ciągle ma problem ze śledzeniem na raz kilku umysłów. Powiedziała też, że wydaje jej się, że nie zostanie następczynią Nany.
- To nie dla mnie – stwierdziła. Wstydziła się swoich słów, o czym świadczył rumieniec pokrywający jej policzki. Nie przejmowała się tym jednak zbytnio. Z jej ust nie znikał uśmiech, a oczy płonęły jasnym blaskiem. – Myślę, że powinnam zająć się czymś mniejszym, tak, żebym miała jeszcze czas na miłość. Ja i Bluszcz...
Nikt nie zapamiętał, co Cedra powiedziała tego dnia.
- Nie sposób cię złamać, ale łatwo cię oszukać. – Nagle drzwi chaty otwarły się i stanęła w nich obca, jasnowłosa kobieta.
Riauk od razu zrozumiał, że mówiła do niego. Poznał ją, bo widział ją w swoich snach. Sięgnął do boku, ale nie odnalazł tam miecza. Kto zresztą siadałby z bronią do rodzinnego obiadu. Oręż, który odziedziczył po przodkach, stał sobie spokojnie pod ścianą oparty o skrzynię z ubraniami i Riauk zrozumiał, że co by nie miało się zdarzyć, nie zdąży go schwycić, ani mocą przywołać do swojej dłoni. Pomyślał o tym, gdy inni nie mieli nawet czasu, by naprawdę się zdziwić.
Mieli przed sobą obcą Wojowniczkę Nocy. Czego mogła od nich chcieć? O czym mówiła?
Nagle podłoga z bali rozpadła się w pył. Stół i ławy, na których siedzieli, uciekły z pod nich, by zaraz potem solidnym wstrząsem przypomnieć ich siedzeniom, że są twarde. Gulasz podskoczył w garnku, rozchlapując się na boki. Miecz z brzękiem upadł na ziemię. Oczom wszystkim ukazało się niewielkie zagłębienie i stojące w nim pudełko z wieczkiem ozdobionym wizerunkiem róży.
Drzwi otworzyły się raz jeszcze i do środka wbiegły Mistral i Tika. Poczuły, że ktoś obcy użył mocy i przybyły sprawdzić, co się dzieje.
Riauk zerwał się na równe nogi.
Bluszcz, Cedra, uciekajcie. Teeno, tylko się broń, nie walcz. – To zdążył pomyśleć i przekazać w myślomowie. Na podjęcie sensownej decyzji, co powinien zrobić sam, zabrakło mu czasu. Nie mógł walczyć, bo z góry był skazany na przegraną. W końcu potrzebowałby snu i wtedy musiałby swojej przeciwniczce ulec. Mógł sięgnąć po miecz, ale wtedy dałby obcej Wojowniczce Nocy czas, by złapała pudełko. To dałoby jej przewagę. Mogłaby go nawet użyć, a on już wiedział, jak potężna to broń. Powinien uciekać. Ale czy istniało miejsce, w które Wojowniczka Nocy nie mogłaby za nim podążyć? Tylko takie, do którego on sam nie mógł się dostać przy użyciu mocy.
Nie pomyślał tego wszystkiego. Zadziałam instynktownie. Po prostu rzucił się w przód, pochwycił pudełko, a potem skoczył w przestrzeń. Poczuł ból i Teena także go poczuła. Był straszny i wydawało się, że nie sposób go znieść. Trwał jednak tylko chwilę. Potem nie było już niczego.
Rozwścieczona obca Wojowniczka Nocy uderzyła mocą we wszystkich pozostałych. Niczego więcej nie mogła zrobić. W wiosce na skraju Świata Zza Morza Ognia i Krwi nie miała już czego szukać. Zniknęła więc w chwilę później. Nie interesowało jej nawet, czy jej cios psychiczny odniósł jakiś skutek.
Bluszczowi i Cedrze nic nie mogło się stać, bo już ich tam nie było. Teena w momencie, gdy Riauk skoczył ku pudełku, rzuciła się w stronę miecza. Miała nie walczyć, ale zignorowała to polecenie. Wciąż nie dorównywała poziomem wyszkolenia większości Wojowniczek Nocy. Co prawda pobierała nauki u Mistral i Tiki, ale ich lekcje nie miały wiele wspólnego z typowymi, intensywnymi treningami. W gospodarstwie zawsze było zbyt wiele do zrobienie, by mogła na dobre poświęcić się nauce. Nawet, gdy dzieci dorosły, czasu znacząco jej nie przybyło. Po prostu teraz poświęcała go na coś innego. Od paru lat więcej rozmawiała i częściej kochała się z Riaukiem. Tak było dobrze. Nie zamierzała wyrzekać się swojego codziennego życia, tylko dlatego, że kiedyś coś mogło jej zagrozić. Może to był błąd?
Była w stanie odeprzeć atak obcej Wojowniczki Nocy. Ale to było wszystko. Ostrze natomiast było tym, dzięki czemu mogła zdobyć nad tamtą przewagę. Nie zdążyła jednak zadać ciosu. Poczuła ból Riauka i miecz wypadł jej z dłoni.
Co stało się z Riaukiem? Zginął, czy tylko stracił przytomność? Gdzie był? Co próbował zrobić? Na te pytania nie mogła w tej chwili uzyskać odpowiedzi. Może potem, kiedy skontaktuje się z Kitem. Najpierw musiała jednak sprawdzić, co stało się z resztą.
Spojrzała w stronę swoich sąsiadek. Mistral klęczała na ziemi. Twarz miała umazaną krwią i strzępkami ciała. Tika leżała koło niej, a raczej to, co zostało z Tiki. Głowa Wojowniczki Nocy eksplodowała. Dosięgnął ją cios obcej. Czemu tak się stało? Co rozproszyło uwagę wyniosłej Tiki?
Czyżby próbowała mnie chronić? A może Riauka? – przebiegło Teenie przez głowę.
Mistral spojrzała na nią.
- Zabij mnie – poprosiła łamiącym się głosem. – Sama zbyt się boję, żeby to zrobić.
- Czyś ty zgłupiała?! – warknęła Teena. Nic mądrzejszego nie przyszło jej do głowy.
- Nie! – Głos Mistral przeszedł w histeryczny pisk. – Nie mogę żyć bez Tiki! Nie zniosę samotności!
Teena przypadła do niej. Złapała Mistral za ramiona i potrząsnęła nią.
- Uspokój się – nakazała. Nie potrzebowała już żadnych wyjaśnień. W jej głowie fakty z przeszłości dopasowały się do siebie. Zrozumiała, czemu Mistral i Tika mogły twierdzić, że nie potrzebują mężczyzn.
- Ja ją kochałam – zapiszczała Mistral, a potem rozszlochała się na dobre. Teena uklękła naprzeciwko niej, przyciągnęła ją do siebie i mocno objęła. Jej serce ścisnął skurcz. Ona kochała Riauka, który także być może już nie żył. Dla Riauka nie mogła jednak nic zrobić, a dla Tiki tak.
- Ona umarła przez ciebie – szlochała Mistral z twarzą wtuloną w ramię Teeny. – Umarła, bo chciała cię ochronić.
- Ale mnie nie trzeba było chronić.
- Może tak, może nie.
- W porządku. To nie ważne. – Teena nie mogła czuć się gorzej. To jednak nie była pora, żeby rozpaczać, a żeby działać. Odsunęła się nieco od Mistral. Położyła jej dłonie na ramionach.
- Obie jesteśmy Wojowniczkami Nocy – powiedziała powoli. – Obie wiemy, co znaczy samotne, wieczne życie. Ale ty nie musisz być sama. Możemy cofnąć czas i rozegrać wszystko inaczej.
- Tak, bo to twoja wina – słowa Teeny nie całkiem dotarły do Mistral.
- Nie sięgnę po miecz. Nie rozproszę swoim zachowaniem Tiki.
- Tak! – W głosie Mistral jeszcze brzmiał gniew. – Ale... – Wojowniczka Nocy nagle zamilkła. Spojrzała w twarz Teeny. Dopiero wtedy uświadomiła sobie, co usłyszała i co sama powiedziała.
Teena nie złościła się. To zaskoczyło Mistral. Jasne, zielone oczy brzydkiej kobiety, o skórze wysmaganej wiatrem, patrzyły na nią ze spokojem i uwagą. To sprawiło, że i ona spróbowała się opanować i pomyśleć o wszystkim jasno. Teena powinna rozpaczać tak, jak ona, a jednak potrafiła zachować zimną krew. Dotąd rudowłosa stanowiła dla niej tylko dodatek do Riauka, nigdy jej nie szanowała, uznając za istotę gorszą od siebie tak, jak śmiertelne wieśniaczki. Teena nie była jednak bezwolnym cielęciem.
- Czasu nie wolno cofać – przypomniała może jej, a może sobie.
- Kto ci powiedział, że nie wolno? – Oczy Teeny zapłonęły takim samym ogniem, jak oczy Riauka, nie było w nich jednak gniewu. Mistral zrozumiała wtedy, że rudowłosa była tak samo silna jak jej partner, a może nawet silniejsza.
- Stworzymy równoległy świat – powiedziała odkrywając, że nie wie, co tak naprawdę znaczą jej własne słowa.
- I co z tego? – spytała Teena. – Gdzieś pozostaniesz samotna i będziesz opłakiwać Tikę, ale tu, jeśli dobrze pójdzie, będziecie znowu razem. Może umysł demona, czy innej potężnej istoty postrzegałby to inaczej, ale ja widzę tylko tyle. I dlaczego miałabyś nie cofnąć czasu? Bo gdzieś będziesz cierpieć? A co za różnica, skoro już cierpisz? Riauk pewnie powiedziałby teraz coś o moralności, ale Riauka tu nie ma. Być może już w ogóle go nie ma. – Głos Teeny zadrżał lekko.
- Ale... – Mistral chwytała się słów rudowłosej. Stanowiły dla niej ostatnią deskę ratunku. Protestowała jeszcze tylko dlatego, że wydawało jej się, że powinna.
- Co może się jeszcze stać? Opowiadaczka odwróci od nas wzrok? A jakie ma to znaczenie? Będziemy istnieć tak samo z nią, jak i bez niej. A, że kiedyś, być może, gdy znowu komuś przyjdzie do głowy niszczyć niewłaściwe światy, nie zostaniemy ocaleni... Cóż. Chyba każdy świat musi kiedyś ulec zagładzie, co by się nie działo.
Przez chwilę obie milczały.
- Zresztą, co by Riauk nie mówił o cofaniu czasu, on też to zrobił. Cofnął czas dla Loravandila.
- Kiedy? – spytała Mistral tylko.
- Przed dwoma laty.
- Naprawdę? Nie dość, że jego istnienie zakłóca pola energii, to jeszcze swoimi czynami zaburza porządek światów. – Mistral urwała nagle uświadamiając sobie, że zaczęła przemawiać jak jej zmarła towarzyszka. Spojrzała na zmasakrowane ciało Tiki. Wzdrygnęła się.
- Czyż nie to robią wszystkie Wojowniczki Nocy? – skwitowała jej wypowiedź Teena, a po chwili dodała. – Kiedy trzeba, nie ma co się wahać. Wiem, że Loravandil był wstrząśnięty po spotkaniu z sobą z innej rzeczywistości, był wstrząśnięty tym, jaki mógłby być. Czy nie jest jednak lepiej, że mogą istnieć obaj, ten złamany i ten szczęśliwy, niż gdyby miał istnieć tylko cierpiący Loravandil. Zwłaszcza, że sam sobie może pomóc. Po to mamy moc, żeby z niej korzystać.
- Cofniemy więc czas – zgodziła się Mistral. – Ja spróbuję osłonić Tikę, a ty... Nie ruszaj się. Nic nie rób.
Teena skinęła głową.
- Jeśli coś pójdzie nie tak... – zaczęła Mistral.
- Wszystko musi pójść dobrze. – Oczy Teeny pozostały spokojne. – Mam też nadzieję, że kiedyś wybaczysz mi śmierć Tiki. Nie liczę jednak na to.
Mistral nie odpowiedziała.
- Jeśli wszystkie wyjdziemy z tego cało, nie mów nikomu o mnie i Tice – poprosiła tylko.
- Riauk, jeśli żyje, dowie się o tym z mojej głowy – oznajmiła Teena.
- On może – zgodziła się Mistral. – Jeśli...
- Porozmawiamy o tym później.

Bluszcz położył na ziemi ciało nieprzytomnej Cedry. Ukląkł przy niej.
- Wybacz mi – wyszeptał, choć nie mogła mu odpowiedzieć. Potem sprawdził mocą, czy nie stała się jej żadna krzywda. Była cała, ale potrzebowała czasu, żeby dojść do siebie.
Kiedy Riauk kazał im uciekać, Bluszcz wyczuł, że Cedra nie zamierza go posłuchać. Była młoda i wierzyła w takie rzeczy jak poświęcenie. Przywiązała się też już do jego rodziny, odnajdując na jej łonie to, czego zawsze jej brakowało. A przecież Riauk wiedział, co robi, każąc im uciekać. I Bluszcz, i Cedra byli zbyt mało doświadczeni, by mogli zmierzyć się w psychicznej walce z dorosłą Wojowniczką Nocy. Nauki, które Cedra pobierała u Nany, nic by jej nie pomogły. W takim starciu liczyła się koncentracja i opanowanie. Nie było jednak czasu na dyskusję.
Bluszcz uderzył Cedrę kantem dłoni z boku w podstawę szyi. W ten sposób pozbawił ją przytomności. Kiedy osunęła mu się w ramiona, mógł wraz z nią przenieść się w przestrzeni.
Teraz usiadł na ziemi koło niej i położył sobie jej głowę na kolanach. Zrobił, co musiał. Czy Cedra mu to daruje, miał pokazać czas. Teraz nie było sensu o tym myśleć. Nie było też sensu martwić się o matkę i ojca. Nie mógł im przecież pomóc.
Spojrzał w twarz nieprzytomnej dziewczyny. Miała łagodne, regularne rysy. Uśmiechnął się może do niej, a może sam do siebie. Jak to było, że zostali parą? Wciąż wydawało mu się to nierealne.
Był na polowaniu. Ukryty w zaroślach obserwował stado saren. Zwierzęta pasły się. Nie zamierzał im w tym przeszkadzać. Postanowił, że strzeli, kiedy stado zacznie zbierać się do drogi. Na razie mógł kontemplować otaczający go las.
Klęcząc wśród plątaniny gałęzi, czuł się częścią lasu, częścią przyrody, częścią łańcucha życia i śmierci. Miał wrażenie, że jest właściwą istotą na właściwym miejscu. To, co robił, było najlepszym, co mógł robić. Polując, czuł się bezgranicznie szczęśliwy. Wydawało mu się, że polowanie było czymś naturalnym i uczciwym. Było też czymś koniecznym. To, czym zajmowali się inni członkowie rodziny, nie było dla niego. Myśl o tym, że mógłby zostać rolnikiem, nawet przez chwilę nie zagościła w jego głowie. Rolnicy nie zespalali się ze światem, a przekształcali go, zadając gwałt ziemi. Kroniki mogły przydać się władcom i dowódcom, ale nie zwyczajnym ludziom. Szermierka i posługiwanie się mocą stanowiły pewnego rodzaju sztuki. Rozumiał, że ktoś chciałby się w nich doskonalić, ale same w sobie też uważał za zbędne. Pisanie pieśni, to już było coś. Wiersze Loravandila próbowały opisywać świat, utrwalać obrazy i emocje, zatrzymywać to, co ulotne. Lepiej jednak, niż śpiewać o życiu, było go doświadczać, nawet jeśli to, co się widziało i czuło, mijało bezpowrotnie. Chmury, drzewa i zwierzęta co dzień były zupełnie inne, ale i w pewien sposób takie same. A on czuł się szczęśliwy, mogąc obserwować ich przemiany.
Nagle czyjaś myśl dotknęła jego umysłu. Wzdrygnął się. Potrącił gałęzie. Liście krzewów zaszeleściły. Spłoszone sarny poderwały się do biegu. Teraz nie miało to jednak znaczenia. Doświadczał czegoś, co było mu zupełnie obce.
Przywykł do rozmawiania w myślomowie z członkami rodziny. To było jednak coś więcej, a za razem mniej, niż myślomowa. W jego umyśle nie pojawiło się żadne słowo, a jednak przez moment czuł się pełniejszą istotą. On i las nie stanowili całego świat. Było jeszcze coś, z czego do tej pory nie zdawał sobie sprawy.
Kim jesteś? – spytał w myślomowie tego kogoś, kogo świadomość na chwilę połączyła się z jego świadomością.
Mam na imię Cedra – odpowiedziała mu spłoszona myśl. – Kiedyś się spotkaliśmy. Uczę się śledzić umysły innych. Wiesz, jestem uczennicą Nany. Nie powinieneś wyczuć mojej obecności. Bardzo cię za to przepraszam, ale nauczenie się tego, sprawia mi bardzo duży problem.
Nie masz za co przepraszać – rzucił machinalnie, choć nie był tego pewny. Miał wrażenie, że Cedra coś w nim zmieniła i nie wiedział, czy mu się to podoba. Jego rodzice nawzajem odczuwali swoje emocje. Nazywali to pełnym kontaktem. Mówili, że na coś takiego mogą pozwolić sobie tylko istoty, które się kochają i ufają sobie bezgranicznie. Zawsze zastanawiał się, jak mogli to znieść. Jego ojciec był przecież wręcz szalony. Targały nim dziesiątki czasem zupełnie sprzecznych emocji. Denerwował się z byle powodu. W ułamku sekundy z rozpaczy potrafił przejść w euforię i odwrotnie. Matka też bywała histeryczna. A jednak coś sprawiało, że chcieli żyć w pełnym kontakcie.
Jak właściwie poznali się jego rodzice? Czy to przypadkiem nie myśl ojca dotknęła umysłu matki, tak jak jego umysłu dotknęła teraz myśl Cedry? To było coś, czego nie dało się zapomnieć. A przecież on sam był spokojny. Jego emocje nie zadręczałyby nikogo tak, jak zapewne emocje ojca zadręczały matkę. Byłoby pięknie, gdyby mógł z kimś dzielić uczucie zespolenia z naturą, gdyby mógł połączyć się w mentalnym kontakcie z drugą inteligentną, nieśmiertelną istotą. Chyba powinien skorzystać z okazji, jaką dał mu los. Powinien coś powiedzieć. Już podejrzewał, że myśl o młodej Wojowniczce Nocy nie da mu spokoju.
Czy moglibyśmy porozmawiać? – spytał w myślomowie.
O czym?
Nie wiem. Ale moglibyśmy się spotkać.
Gdzie teraz jesteś?
Na polowaniu. W lesie.
Spojrzę więc na okolicę twoimi oczami i zaraz się do ciebie przeniosę.
Ta wymiana zdań odbyła się bardzo szybko. Bluszczowi kręciło się w głowie. Chyba nigdy jeszcze nie działał tak pochopnie. W chwilę później stała już przed nim piękna, młoda dziewczyna. Była wysoka i szczupła. Miała długie włosy o barwie dojrzałego zboża i błękitne oczy. Uśmiechnęła się.
- O czym chciałbyś ze mną porozmawiać? – spytała.
- Nie wiem – odparł. Zdawał sobie sprawę, że nie mógł powiedzieć nic głupszego. Czuł się jednak zupełnie oszołomiony.
- Nie wiesz? – Dziewczyna roześmiała się, a on stał przed nią z rozpaczliwie głupią miną. Co miał zrobić?
- Pamiętasz, że nie byłeś dla mnie miły, gdy twój ojciec zaprosił mnie do waszego domu?
- Pamiętam – przyznał. – Przepraszam za swoje zachowanie. Byłem wtedy zły. Nie chciałem być traktowany jak rozpłodowy buhaj.
- A teraz?
- Teraz nie chcę być sam. Nigdy więcej.
Młoda Wojowniczka Nocy zaśmiała się czysto i dźwięcznie. Nie mogła się nie śmiać, widząc przed sobą tego surowego myśliwego teraz tak zakłopotanego i zmieszanego. Miała ochotę podrwić z niego jeszcze przez chwilę, pobawić się jego uczuciami. Dostrzegła jednak smutek w jasnych, zielonych oczach młodzieńca.
- Ja też nie chcę być sama – powiedziała łagodnie.
Bluszcz wyciągnął rękę i dotknął jej policzka. Zadrżała, ale nie cofnęła się. On zrobił krok w przód i znalazł się nieprzyzwoicie blisko niej. Nie pozostało mu już nic więcej, jak tylko pochylić głowę i złożyć pocałunek na jej ustach. Zrobił to, a ona odpowiedziała mu pocałunkiem. Kiedy ich wargi rozłączyły się, Cedra zrobiła krok w tył.
- Czy nie jesteśmy zbyt pochopni? – spytała.
- Nie. – Bluszcz potrząsnął głową.
- Ale ja cię przecież nie znam, a ty nie znasz mnie.
- Znamy się wystarczająco dobrze – stwierdził Bluszcz. – Dotknęłaś mojego umysłu i to było piękne.

Teena nie sięgnęła po miecz. Aż do zniknięcia obcej Wojowniczki Nocy nie poruszyła się. Mistral i Tika także stały obok siebie bez ruchu. Tym razem obie przetrwały atak. Może to faktycznie była jej wina, że w tej innej rzeczywistości Tika zginęła? Nie. Odrzuciła tę myśl. Po prostu Tice poprzednio się nie udało. To nie była niczyja wina.
Mistral uśmiechnęła się do niej.
- Dziękuję – powiedziała.
- Za co? – zdziwiła się Tika.
Zaraz sobie wszystko wyjaśnią. To na pewno je do siebie zbliży. Choć, Tika pewnie będzie zła, że majstrowały coś z czasem i że jej tajemnica wyszła na jaw. To wszystko miało zdarzyć się za chwilę. Na razie jednak Teena stała sztywno wyprostowana. Mistral i Tice się udało, ale ona wciąż nie wiedziała, co stało się z Riaukiem. W umyśle pozostało jej wspomnienie bólu. Być może to miało być już wszystko. Może nigdy go więcej nie zobaczy. Nie rozpłakała się jednak. Była twarda. Póki pozostawał choć cień nadziei, potrafiła się go trzymać.

Bluszcz otrzymał od matki informację w myślomowie, zanim jeszcze Cedra odzyskała przytomność. – Już po wszystkim, możecie wracać.
Jeszcze nie możemy – odpowiedział tylko. Teena nie prosiła o wyjaśnienia. Wiedziała, że ich nie udzieli. Miała zresztą inne zmartwienia na głowie.

Nad sobą miał nieprzeniknioną czerń. Ale wokół było w miarę jasno. Gdy przekręcił głowę na bok, zobaczył, że tuż przy twarzy przesuwa się pod nim żółtawe podłoże. Jeśli się nad tym zastanowić, to trochę to bolało.
Coś na moment przestało go ciągnąć za nogi.
- Cudownie! Ten rudzielec chyba będzie żył! Znów mam własnego niewolnika!
Kiedy Riauk uniósł głowę, przyciskając szczękę do piersi, stwierdził, że jego nogi wiszą w powietrzu. Cokolwiek go ciągnęło, nie było widoczne.
Umysł nie pracował mu jeszcze zupełnie jasno. Skoro jednak czuł ból – żył. To było pozytywne odkrycie. Kogo nazwano rudzielcem? Jeśli jego, znaczyło, że wylądował na Magistrali. To też było pozytywne.
Na Magistrali w każdym coś się zmieniało. Czasem były to zmiany diametralne, czasem dotyczyły nieistotnego drobiazgu. On stawał się rudy.
Co z pudełkiem? Na szczęście wciąż trzymał je w dłoni.
Niestety znowu jechał placami po żółtawym podłożu.
- Nie jestem i nie będę niczyim niewolnikiem – rzucił i wierzgnął, próbując się oswobodzić.
- Znalazłam cię martwego, więc twoje ciało jest moją własnością. I twój dobytek też. A teraz zmartwychwstałeś, więc jesteś moim niewolnikiem.
- Niby jak zmartwychwstałem? – Wciąż wierzgał. Denerwowało go, że nie mógł stanąć na nogi i że nie widział istoty, która go trzymała. Jeszcze się nie bał. Był na to zbyt oszołomiony. – Pewnie tylko straciłem przytomność niemądra kreatura.
Kolejne machnięcie nogami wyswobodziło go z niewidzialnego uchwytu. Krajobraz przestał się przesuwać.
- Hej... – W głosie niewidzialnej istoty dało się usłyszeć dużą dozę wyrzutu. – Nie musisz tak się zachowywać. Wystarczyło poprosić. Jako twój pan łaskawie pozwalam ci iść za mną na własnych nogach. Dobrze?
Wstał. Lekko kręciło mu się w głowie.
- Nie mogę iść z tobą, bo cię nie widzę – stwierdził.
- No tak, na Magistrali jestem niewidzialny. Ale poza Magistralą wcale mnie nie ma, więc wolę być na Magistrali. Podążaj za moim głosem niewolniku, będę cały czas mówił.
- Mam inne sprawy do załatwienia. Słyszałeś już, nie jestem i nie będę niewolnikiem. Niczego ci też ze swojego dobytku nie oddam.
- Ale przecież nie musisz mi nic oddawać. Nic już nie masz. Cały twój dobytek przejąłem, gdy udawałeś, że jesteś martwy. Nie moja wina, że zbyt dobrze udawałeś. Ale na razie pozwolę ci nosić wszystko przy sobie.
Nie odpowiedział. Myślał. Najchętniej znowu spróbowałby gdzieś czmychnąć, ale na razie tylko tam, gdzie się znajdował, był bezpieczny. Swoją drogą, ciekawe do jakich celów ta stara Wojowniczka Nocy chciała użyć pudełka? Może mógłby się z nią dogadać? Nie. Z Wojowniczkami Nocy trudno było dojść do porozumienia nawet, gdy były w pełni sił umysłowych. Ta raczej nie była. Poza tym, chyba nie o tym powinien teraz myśleć.
Spróbował odnaleźć umysł Kita.
Czy potrafisz mi powiedzieć, w co się wpakowałem i co teraz mam robić?
Nie było odpowiedzi. Riauk zaniepokojony tym faktem dreptał bezwiednie za źródłem głosu. Po drodze nie mijali żadnych światów, do których dałoby się przejść z Magistrali.
- ... Nikt mnie nie zauważał. Miałem dość, że co chwila ktoś na mnie wpada. A każdy niewolnik jakiego pojmałem, zbiegł. Niewdzięczni dranie. Tak więc wyruszyłem w poszukiwaniu lepszych miejsc dla niewidzialnych osób. Szedłem i szedłem, aż trafiłem w rejony, gdzie nie ma żadnych światów. Dalej szedłem i szedłem. Nie znalazłem innych zaludnionych rejonów, ani żadnych przejść do nowych światów. Zatęskniłem w końcu nawet do osób, które na mnie wpadają i do niewolnych łajdaków, którzy uciekali. Więc odwróciłem się na pięcie i teraz idę i idę z powrotem. I jeszcze zdobyłem nowego niewolnika. Tutaj zatrzymamy się na odpoczynek.
Ostatnie słowa wybiły Riauka z zamyślania.
- Odpoczniemy tu przez dłuższy czas. Nie potrzebuję teraz twych usług. Możesz jednak oddać mi pokłon, zanim spoczniesz, ale nie musisz. W mej wspaniałomyślności mogę nieco zlekceważyć niektóre zasady ceremoniału. Ale pamiętaj, nie przy obcych.
Nie ukłonił się. Właściwie w ogóle nie zarejestrował tego, co usłyszał.
Kit, niech cię. Gdzie jesteś? – Tym razem też nie doczekał się odpowiedzi.
Żyję – przekazał więc Teenie.
Czuję – stwierdziła ona. – Co dalej? Kiedy wracasz?
Kiedy wracam? Najpierw muszę coś zrobić z pudełkiem – pomyślał, ale jej tego nie przekazał.
Niedługo. Nie martw się o mnie. – To była właściwa odpowiedź dla Teeny.
Co miał robić dalej? Na razie był bezpieczny. Zanim jednak opuści Magistralę, musi zniszczyć pudełko. Jeśli w ogóle opuści Magistralę. Tym problemem postanowił zająć się później. Skoncentrował się, próbując w znanych mu światach odnaleźć umysł Marco, twórcy pudełka. Nie był pewny, ile dokładnie minęło lat od jego spotkania z młodym czarodziejem. To znaczy, wtedy Marco był młody. Ile lat miał teraz? Czy jeszcze żył? Jeśli nie zabiły go magiczne eksperymenty, powinien żyć. Baldwin wciąż przecież był całkiem dziarski. Riauk kilka razy dotykał mocą umysłu Marco, czy umiał go jednak jeszcze rozpoznać?
Nie wiedział jak długo to trwało. Na Magistrali czas płynął inaczej. A może nie płynął wcale? W każdym razie, choć jego niewidzialny przewodnik i właściciel wciąż odpoczywał Riauk miał wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim trafił na myśl, która mogła należeć do Marco von Ros.
Pamiętasz pudełko zawierające pustkę?
Nie było odpowiedzi. Jedynie fala paniki. No tak, czarodziej krajał demony, ale nie rozmawiał z nimi. Nie mógł znać myślomowy. Riauk nie przypominał sobie, żeby próbował odzywać się do niego w ten sposób.
Nie bój się. Nie panikuj. Jeśli chcesz mi odpowiedzieć, ubierz myśli w słowa. Spotkaliśmy się dawno temu. Próbowałeś odebrać swój twór dziewczynie, która ci go ukradła. A ja go przejąłem. Musisz mnie pamiętać. Mam białe włosy i czerwone oczy.
Straszne oczy – zgodziła się z nim myśl Marco.
Brawo. Udało ci się do mnie przemówić w myślach. Teraz słuchaj. Mam twoje pudełko. Mam je nadal. Wciąż nie umiem go zniszczyć. Tym czasem... Po prostu, muszę to zrobić. Inaczej wpadnie w ręce potężnej istoty, szalonej i złej.
Czy jasnowłosa Wojowniczka Nocy naprawdę była szalona i zła? No tak, chyba już się nad tym zastanawiał. Nie wiedział, do czego chciała użyć pudełka. Podejrzewał tylko, że będą to jakieś niecne cele. Nikt, kto ma dobre zamiary, nie rozwala tak na dzień dobry podłogi. Zresztą, dla Marco to wszystko nie powinno mieć znaczenia.
Czy cały świat jest w niebezpieczeństwie? – O to spytała myśl czarodzieja.
Być może tak.
I ty nie możesz nic na to poradzić?
Nie.
Ja też nie wiem, co począć. – Riauk wyczuł, że Marco był przerażony. – Być może mógłbym stworzyć coś z serca bardzo dobrej istoty. Jakąś antypustkę. Pamiętasz, to co jest w pudełku powstało z serca demona. Dlatego myślę...
Ale nie masz pewności.
Nie mam. Od dawna już nie prowadzę takich eksperymentów.
Chcesz więc mi powiedzieć, że potrzebujesz serca dobrej istoty, ale nie wiesz, czy uda się coś z niego zrobić? – upewnił się Riauk.
Tak.
Zerwał kontakt. Niech czarodziej żyje teraz w przekonaniu, że jego pudełko w każdej chwili może pochłonąć świat. Zresztą, czy tak właśnie nie jest?
Riauk przymknął oczy. Spodziewał się po Marco czegoś więcej. Jako młodzieniec był tchórzem. Ale miał też w sobie odrobinę fantazji i odpowiedzialności. Teraz był tylko starym głupcem.
Co on chciał zrobić z serca dobrej istoty? Jak miała wyglądać ta antypustka? Nieważne. Nie posunąłem się ani krok do przodu – pomyślał Riauk. – Czemu mój cholerny pan ciągle siedzi w miejscu? Ale skoro on siedzi, ja też mogę. Nie przychodzi mi na razie do głowy nic sensowniejszego.
Myśli Riauka stawały się coraz bardziej splątane. Wdarcie się na Magistralę i utrata przytomności wyssały z niego dużo energii. Był po prostu zmęczony. Zasypiał i nie umiał się przed tym obronić.

Cedra otworzyła oczy i ujrzała nad sobą twarz Bluszcza. Żaden ruch, czy grymas nie zdradził uczuć chłopaka, a jednak Cedra była pewna, że się ucieszył, kiedy się poruszyła. Czemu jednak oprócz radości, był w nim także strach?
- Gdzie jesteśmy? – spytała.
- W lesie – odpowiedział tylko.
- Skąd się tu wzięliśmy?
Powiedział jej całą prawdę, nie ukrywając niczego. Cedra usiadła. Roztarła lewą ręką prawe ramie, na które spadł cios Bluszcza. Chciała zacząć robić mu wyrzuty, powiedzieć, że nie powinien używać przemocy, że powinien uszanować jej wolę. Czy jednak racja nie stała po jego stronie? O tym pomyślała, gdy spojrzała w jego jasne, zielone oczy. Wciąż zachowywał spokój. Nie dawał znać po sobie, żeby cokolwiek go poruszało, a jednak ona wiedziała już czego się bał. Bał się, że ją straci w taki czy inny sposób.
- Dobrze zrobiłeś – powiedziała. – Choć wolałabym, żebyś w przyszłości postarał się nie pozbawiać mnie przytomności.
Bluszcz uśmiechnął się lekko i Cedra też się uśmiechnęła. Dobrze było zobaczyć jak radość rozjaśnia jego surową twarz.
- Wiesz, że jesteś niebezpieczny? – spytała.
W odpowiedzi skinął głową, po czym dodał:
- Jak my wszyscy.

- Ile za tę chabetę?
- Kit! – ucieszył się Riauk. – W końcu!
Łysy mężczyzna wpatrywał się w miejsce obok Riauka. Na nosie miał szkła w drucianej oprawie. To była jego modyfikacja związana z Magistralą.
- On nie jest na sprzedaż. Jest dzielny i pracowity, czego nieraz dowiódł. – Głos dobiegał z miejsca, na które patrzył Kit. – Poza tym, jest mi bardzo oddany. Nie zdziwiłbym się, gdyby uciekł od ciebie, żeby do mnie wrócić. I nie winiłbym go za to.
- Przecież widzę, że jest chuderlawy i nie nosi broni. Nie może być wiele wart. No i jest rudy, a rudzi są fałszywi.
- Że jak?! – wyrwało się z piersi Riauka.
- Te włosy są farbowane. Wojownicy z jego plemienia wzbudzają w ten sposób grozę we wrogach.
- Czy moglibyście łaskawie... – Nikt nie zwracał na niego uwagi.
- On? Nie wzbudziłby nawet bąbelka siedząc w sadzawce – stwierdził ten, który na Magistrali był Kitem.
- Zabiję cię gołymi...
- Skoro jest tak niewiele wart, czemu chcesz go ode mnie odkupić? – zdziwiła się niewidzialna istota.
- Potrzebuję nosiciela dla demona-pasożyta.
Riauk ukrył twarz w dłoniach.
- Ale to go może boleć.
- Tylko troszkę.
- To i tak nieważne. Nie sprzedam go za najcenniejsze...
- Przeniosę cię w znane ci rejony Magistrali.
- Zgoda!
Kit wreszcie spojrzał zza szklanych płytek na Riauka.
- No i już go nie ma. W jednej chwili go nie widzisz, a w następnej nawet już nie słyszysz. A teraz opowiadaj, co tu robisz i dlaczego. I pamiętaj, że jeśli twoja opowieść nie będzie zajmująca, będę mógł zaćwiczyć cię na śmierć. I zanim zaczniesz, złóż mi pokłon.
- Już to dziś słyszałem i nie mam siły na wygłupy – powiedział Riauk wciąż siedząc. – Ale dziękuję za ratunek. Skąd się tu wziąłem, to nie wiem. Oczywiście chciałem się dostać na Magistralę. Nie powinno mi się udać, ale się udało. Szukałem bezpiecznego miejsca. Mam tu takie pudełko – zaprezentował je Kitowi. – Opowiadałem ci o nim przed laty. Chce mi je odebrać pewna szalona Wojowniczka Nocy, której imienia nie znam. To by było na tyle. Przepraszam, że ostatnio często zawracam ci głowę. Mam jednak nadzieję, że w najbliższym czasie nic już nie narozrabiam. Teraz prosiłbym cię jeszcze, żebyś pomógł mi się stąd wydostać. Moja ostatnia przygoda chyba czegoś mnie nauczyła i już wiem, co zrobić. A tak na marginesie, kim był ten niewidzialny ktoś?
- Skąd mam wiedzieć? – Kit wzruszył ramionami. – Co zamierzasz zrobić z tym pudełkiem?
- Myślałem, że wiesz. Tak szybko sobie z nim poradziłeś. Wiedziałeś, czego chce. – Dopiero po powiedzeniu tego wszystkiego, uświadomił sobie, że Kit zadał jeszcze drugie pytanie. – Co zrobię z pudełkiem? Dam je komuś, kto jest potężniejszy ode mnie i kto będzie żył znacznie dłużej.
- Wcale go nie chcę...
- Przepraszam, ale nie myślałem o tobie. – Riauk uśmiechnął się lekko zakłopotany. – Myślałem raczej o kimś jeszcze potężniejszym, o kimś, komu nikt nie zagrozi. Chce dać je imperatorowi.
Kit zrobił spory wdech z zamiarem wytłumaczenia czegoś przyjacielowi. Ale doszedł do wniosku, że nie warto tysięczny raz objaśniać, co to jest poczucie humoru.
- Imperator... - powiedział za to. – Wiesz, że nie nazwał bym go fajnym kolesiem.
- Odradzasz mi ten pomysł? – Riauk zaniepokoił się.
- Powiedziałbym, że jest nieco oryginalny i niezbyt do ciebie pasuje, choć bardzo lubisz iść na łatwiznę. Tak, gdyby podążyć tym tropem, to jednak jest to w twoim stylu. Jakby jednak nie było, jak zwykle, gdy coś postanowiłeś, nie da się już odwieść cię od tego zamiaru.
- Chyba tak – przyznał. – Stałem już kiedyś przed imperatorem i wciąż żyję. Potem raz mi pomógł i raz prosił mnie o pomoc...
- Nie boję się o twoje życie, choć teraz, jako mój niewolnik, nie możesz go narażać bez mojej zgody. Chcę tylko, żebyś zrozumiał, że wchodzenie w zbyt wiele układów bardzo komplikuje życie.
Riauk nie znalazł na to odpowiedzi, a ten, który w tej chwili naprawdę był Kitem nie wrócił już do tematu.
- Trzeba będzie później zastanowić się nad twoim przeskokiem na Magistralę - powiedział. – I to w miejsce dalekie od naturalnego portalu z waszego świata. Rzadko kto to potrafi. A nikt jeszcze nie zrobił tego od tak, bez choćby odrobiny wiedzy, której jak wiem doskonale, ty nie posiadasz. Jeśli spróbujemy poćwiczyć, może nauczysz się to robić świadomie i bez robienia sobie krzywdy. No i samodzielnie wracać. A na razie musisz zdać się na umiejętności twojego właściciela.
- Właśnie. Czemu wcześniej się nie odzywałeś?
- Miałem inne sprawy na głowie. Nie mogę stawiać się na każde twoje skinienie. Byłoby ci za dobrze.

Kiedy znaleźli się naprzeciwko siebie, obaj byli zaskoczeni i oszołomieni. Riauk nie sądził, że trafi bezpośrednio przed oblicze imperatora. Nie przyszło mu też do głowy, że imperator będzie wyglądał inaczej, niż przy ich poprzednim spotkaniu.
Miał teraz przed sobą kogoś, kto wydawał się dojrzałym mężczyzną. Dlaczego nie ujrzał jasnowłosego młodzieńca? Czy to faktycznie był imperator? Jeśli tak, czemu jego czas zmieniał, a Kita i córki szefa nie? Jednak nie tylko wygląd mężczyzny, przed którym się znalazł, zaskoczył Riauka. Przepych komnaty, aż pozbawił go tchu: obrazy, złoto, tkaniny, barwne kobierce. Król z Jedynego Miasta Świata Zza Morza Ognia i Krwi był ubogim wieśniakiem w porównaniu z władcą Dominium, a jego sala audiencyjna była mniejsza od tej sypialni. I zarządca Najdalszej Prowincji w porównaniu też mieszkał dość skromnie.
Gospodarz pełnych bogactw komnat był przyzwyczajony do tego, że czasem któryś z jego licznych podwładnych przenosił się w przestrzeni do pałacu, pomijając oficjalne procedury, stanowiące część przedstawienia dla śmiertelników tak zresztą, jak kontrolowany przez niego pseudo proces starzenia. Nikt jednak nie ośmielał się pojawiać tak nagle, bez wcześniejszego zaanonsowania. Gdyby nawet ktoś tak postąpił, a musiałby to być szaleniec, któremu znudziła się jego egzystencja, imperator wiedziałby, że przybędzie chwilę wcześniej, niż przybysz by się przed nim zjawił. Jego umysł potrafił sięgać daleko. Mężczyzna, który stał teraz przed nim, przybył jednak z poza Dominium i jakby w ogóle spoza światów. Czyżby umiał aż tyle?
- Biały Płomień. – Kiedy już doszedł do siebie po pierwszym szoku, rozpoznał tego, który tak nagle ośmielił się wedrzeć do jego prywatnych komnat. – Nie sądziłem, że jeszcze kiedyś cię zobaczę. A na pewno nie, że zobaczę cię tutaj. Co cię sprowadza?
Więc to jednak jest imperator – przebiegło Riaukowi przez głowę. – Co ja tu robię? Chyba jestem naiwnym głupcem. W co ja wierzyłem? – zapytał sam siebie, ale skoro już stanął przed imperatorem, było za późno, żeby się z całego pomysłu wycofać.
- Przyszedłem prosić o pomoc – oznajmił.
- O pomoc? No proszę. – Na ustach imperatora zatańczył kpiący uśmiech. – W czym miałbym ci pomóc? Dlaczego oczekujesz ode mnie pomocy? I czemu miałbym ci jej udzielić?
- Może dlatego, że już mi kiedyś pomogłeś, a ja pomogłem tobie.
- Może. Nie sądzisz jednak, że to wciąż ty masz u mnie dług?
Riauk z trudem przełknął ślinę. Nie znalazł właściwej odpowiedzi, więc zignorował pytanie imperatora.
- Posiadam pewien niebezpieczny przedmiot – powiedział. Imperator nie zareagował. Czekał na dalsze informacje, dlatego Riauk zaczął mówić dalej. – To jest pudełko z zamkniętą w sobie nieskończoną pustką. Przy jego użyciu można zabijać pojedyncze istoty, ale i niszczyć całe światy. Chce mi to pudełko odebrać pewna Wojowniczka Nocy. Myślę, że mogłaby go użyć przeciwko mnie i przeciwko mojemu światu. Nie umiem tego pudełka zniszczyć. Uznałem więc, że najlepiej przekazać je komuś, komu pojedyncza Wojowniczka Nocy nie jest w stanie zagrozić. Sądzę, że zabezpieczenie tego pudełka leży w interesie wszystkich. Twoim też. Jak powiedziałem, nie wiem, co ona chce zniszczyć, ale wiem, że może zniszczyć wszystko. – Riauk zwracał się do imperatora na ty. Wyszukane zwroty nie były czymś w jego stylu. Poza tym, wydawało mu się, że używając jakichkolwiek tytułów, dałby wyraz swojemu strachowi. Nie mógł do tego dopuścić, choć był pewny, że imperator i tak wiedział, że panicznie się bał. Był słaby, ale przyszedł rozmawiać jak równy z równym.
- Czemu jednak wybrałeś mnie? Nie boisz się, że ja też mogę go użyć przeciwko tobie, Płomieniu? – Imperator z trudem ukrył zdziwienie.
- Nie boję się. – Riauk potrząsnął głową. – Jesteś sam z siebie tak potężny, że mógłbyś mnie w każdej chwili zabić. Nie muszę się też bać, że zniszczysz mój świat. Leży zbyt blisko Dominium. Przez przypadek mógłbyś zniszczyć wszystko, czym władasz. Ale nie o to chodzi. Ty nie chcesz zniszczyć mojego świata. Ty chcesz nim zawładnąć, a poprzez niego umysłem człowieka za Świata Prawdziwego. Zapewne w ogóle nie chcesz niszczyć żadnych światów, bo wolisz nimi rządzić.
- Sprytnie, Płomieniu. – Imperator zaśmiał się krótko. – Ale nie obawiasz się, że pewnego dnia zmęczony zbyt długim życiem postradam rozum i jednak użyję tego pudełka? Chyba wiesz, co z nieśmiertelnymi robi czas?
Przed oczami Riauka stanęła jego babka Axia, piękna, czarnowłosa kobieta o przekrwionych oczach, która potrafiła mówić i myśleć tylko o śmierci. Obca Wojowniczka Nocy, która zaatakowała jego dom też miała malinowe białka.
- Wiem – przyznał. – Nikt jednak nie żyje tak długo, jak demony i nikt nie jest w stanie wytrzymać tyle, co one. Jeśli mimo to i ciebie ogarnie kiedyś szaleństwo, cóż. Może tak musi być.
- A może chcesz pójść na łatwiznę?
- Nie sądzę. Wszystko ma swój początek, nawet jeśli tonie on w niepamięci. Wszystko więc musi mieć swój koniec.
- Zadziwiasz mnie. – Na ustach imperatora znów zagościł uśmiech. – A myślałem, że nie jesteś już w stanie mnie zadziwić. Ale czy nie miałeś innych pomysłów, co zrobić z pudełkiem?
- Miałem – przyznał Riauk, czując się egzaminowanym przez imperatora. Ze spokojem powiedział mu, że przez lata ukrywał pudełko, lecz obcej Wojowniczce Nocy udało się z jego umysłu wydostać informację, gdzie się ono znajduje. – Obawiam się, że we śnie mógłbym zdradzić też każdą inną kryjówkę – powiedział, przyznając się do swojej słabości. Imperator wbrew jego oczekiwaniom nie skrytykował go. Opowiedział mu więc o wszystkich swoich pomysłach na to, jak zniszczyć pudełko i o pomysłach Kita oraz o związanych z nimi wątpliwościach. Jego słowa wywołały kpiący uśmiech na ustach imperatora, ale nie zostały skomentowane. Opowiedział więc o rozmowie z Marco. – Nie mógłbym prosić nikogo, by oddał życie, gdy Marco nie ma nawet pewności, czy coś by to dało – powiedział. Głupio było mu przedstawiać takie wątpliwości demonowi, ale imperator tego nie skomentował. – I kogo miałbym o to prosić? Owszem, pewnie jest wiele Wojowniczek Nocy, które marzą o śmierci, ale nie jest chyba nic warte złożenie w ofierze życia, którego się nie chce. Nauczyłem się, że tylko prawdziwe ofiary zmieniają światy. Mój koń mnie tego nauczył. A więc, miałem złożyć w ofierze życie swojego dziecka? Nie, one potrzebne są światom żywe. Więc, swojej kobiety? Ona potrzebna jest mnie. Kita? Bez niego też nie wyobrażam już sobie życia. Miałbym poświęcić swoje życie? Byłbym gotów, ale nie mogę tak po prostu ich wszystkich porzucić. – Riauk zamilkł słysząc, że imperator się śmieje. Spojrzał na mężczyznę z wyrzutem. Już otwierał usta, by powiedzieć coś gniewnym głosem, ale imperator go ubiegł.
- Rozważyłeś więc wszystko. Brawo. Odrobiłeś swoją lekcję i zmądrzałeś, choć nadal niewiele wiesz i niewiele rozumiesz. Jednak, jak na tak marną istotą, radzisz sobie naprawdę nieźle. Powiedz mi tylko, Riauku, jak czujesz się prosząc o pomoc demona? Wydaje mi się, że nie przyszło ci to ze zbyt wielkim trudem. Nie powinno zresztą, po tym, jak jednemu z nas nadałeś imię. Tak na marginesie, Kit to dobre imię dla tego łobuza i włóczęgi.
Riauk przez chwilę milczał. Musiał zebrać myśli i połapać się we wszystkim, co usłyszał. Imperator po raz pierwszy zwrócił się do niego po imieniu. Z jego głosu znikła też nutka kpiny. Co to miało znaczyć?
- Znasz Kita? – zadał chyba najgłupsze ze wszystkich pytań, jakie mógł wybrać.
- To cię interesuje najbardziej? – Imperator nie ukrywał zdziwienia. – No tak, uważasz go za przyjaciela. To chyba coś, czego mógłbym się od ciebie nauczyć. Te wszystkie zbędne uczucia śmiertelników. Patrząc na ciebie, zaczynam myśleć, że coś w nich jest. A jeśli chodzi o tego, którego nazywasz Kitem, czy myślisz, że mógłbym nie znać demona, który przez setki lat żył w Dominium.
- No nie – wyjąkał Riauk.
- Właśnie. Do tego ten drań wykończył jednego z moich smoków. A pamiętasz jeszcze moje pytanie, to, jak się czujesz?
- Pamiętam. Ale nie umiem ci na nie odpowiedzieć, bo jeszcze się nad tym nie zastanawiałem.
Imperator roześmiał się i na twarzy Riauka też pojawił się lekki uśmiech.
- Napijemy się? Mógłbyś wpadać do mnie czasem na wino.
- Dziękuję, ale nie piję – powiedział Riauk. Propozycja imperatora specjalnie go nie zaskoczyła, bo nic już nie mogło go zaskoczyć. – Ale mogę zgodzić się na partię szachów.
- Szachy? – Imperator znowu się zaśmiał. – Riauku, znowu mnie zaskoczyłeś. Przyjmuję twoją propozycję. Zagramy od razu?
- Nie. Muszę jeszcze coś załatwić. Pożyczyłbyś mi jakiś miecz?
- Kolejny punkt dla ciebie. Rozejrzyj się i weź coś ze ściany – oznajmił imperator, gestem ręki wskazując wiszące na ścianach miecze w pochwach wysadzanych drogimi kamieniami.

Riauk nie przeniósł się do wioski, a na drogę wiodącą przez góry do Świata zza Morza Ognia i Krwi. Dlaczego wybrał to miejsce? Nie potrafił tego stwierdzić, ale bliskość domu musiała mieć jakieś znaczenie.
Przez chwilę stał na środku drogi. Po prawej ręce miał łagodnie spadający w dół stok, po lewej skalną ścianę. Westchnął. Ciekawe ile minie czasu, zanim szalona Wojowniczka Nocy go znajdzie? Czy doczeka się na nią? Na razie będzie czekał.
Podszedł do skalnej ściany i usiadł, opierając się o nią plecami. Po tym wszystkim, co się zdarzyło, nie czuł lęku. Był zupełnie spokojny. Zamknął oczy. Mógł rozważyć pytanie imperatora. Jak czuł się z tym, że poprosił o pomoc demona? W sumie nie było nad czym aż tak bardzo się zastanawiać. Czuł się dobrze. Chyba to, kim się było, nie miało żadnego znaczenia. Znaczenie miało to, jak się żyło. Jak żył imperator? Na pewno nie był potworem. Owszem, ci którzy mu służyli, prowadzili armie, hodowali mieszańców ludzi, zwierząt i demonów, polowali na jego rodzinę i tak dalej. Ale to była polityka. Imperator przed laty powiedział mu coś takiego. Więc jeśli Riauk czuł niesmak, korzystając z pomocy imperatora, to tylko dlatego, że ten był politykiem, a nie demonem. Czy naprawdę zagra z nim w szachy? Na pewno raz będzie to konieczne. Musi oddać miecz, który ma teraz u boku.
Jak udało mu się wedrzeć na Magistralę? Nad tym też powinien się zastanowić. Kit twierdził, że nie powinno mu się udać. Nikomu przed nim się nie udało, nikomu kto nie był demonem i kto nie znał sposobu jej otwarcia. Moc, którą władał, nie różniła się od mocy Wojowniczek Nocy. Często używał jej inaczej, niż większość z nich, ale nigdy nie robił niczego, czego i one nie mogły się nauczyć. Rozwiązanie nie leżało więc w mocy, a w nim samym. Kiedy zdecydował się na ucieczkę na Magistralę, czy chciał się zabić? Nie, on założył, że mu się uda. Kiedy podejmował wyzwania, zawsze tak zakładał. Imperator powiedział mu przed laty, że jego wola jest silniejsza, niż ciało. Riauk był pewny, że tamten miał rację. Pamiętał, jak to było, gdy będąc młodzieńcem wyruszył w świat. Wędrował po Dominium od jednego majątku szlacheckiego do drugiego. Szukał pracy przy koniach, ale miał zbyt mało siły, by ją wykonywać. Starał się jak mógł, ale w końcu zawsze przychodził dzień, gdy dręczony wymiotami i bólem brzucha nie był w stanie się podnieść. Wzywano do niego lekarza, który zawsze wystawiał tę samą diagnozę. „On jest umierający” – mówili ludzie, z których żaden nie rozumiał jego imienia. Dawano mu trochę pieniędzy i jedzenia, a potem wyprawiano w drogę. Komu był potrzebny bliski śmierci chłopiec stajenny? On jednak nie umierał. Chciał żyć i żył. Niejedną noc przeleżał z dłońmi przyciśniętymi do brzucha. Czasem nawet płakał z bólu. Ale potem zawsze przychodził nowy dzień, a on podnosił się i robił swoje. Chciał być łowcą demonów. Zdawał sobie sprawę, że większość przeciwników, z którymi przyjdzie mu się zmierzyć, będzie od niego silniejsza. Na to nic nie mógł poradzić. Mógł jednak poszukać w sobie innych atutów. Ćwiczył, chcąc zwiększyć swoją szybkość, zwinność i precyzję zadawanych ciosów. Gdzieś wśród pól i lasów obcego mu świata tańczył wieczorem przy ognisku z mieczem w dłoni. Okładał nim drzewa i krzewy, kłody i deski zawieszone na gałęziach. Wskakiwał i zeskakiwał z konia. Na grzbiet drobnego Mroka łatwo było wskoczyć, ale dostanie się na rosłego Kväla nie było już takie proste. Potem przychodziły duszności i wymioty, ale on się nie poddawał. Chciał być wspaniałym szermierzem i wspaniałym jeźdźcem. Okupił to bólem i łzami, ale mu się powiodło. Nie spotkał nikogo, kto umiałby się poruszać szybciej, niż on. Oczywiście, chude, drobne, lekkie ciało mu to ułatwiało, ale nie tylko on jeden w dostępnych mu światach był chudy. Nikt jednak nie miał w sobie tyle siły woli, co on.
Uśmiechnął się do swoich myśli. Czy naprawdę jego wola była aż tak silna, żeby mogła przeciwstawiać się prawom rządzącym światami? Może. Był z siebie dumny. Stare wspomnienia, do których od lat nie wracał, już nie bolały. Ból i upokorzenie, których wtedy doświadczał, były już tylko opisującymi je słowami i nie miały większego znaczenia. Liczyło się to, do czego go doprowadziły – sprawność i spokój.
- Dlaczego już nie uciekasz?
Otworzył oczy i zobaczył nad sobą jasnowłosą Wojowniczkę Nocy o przekrwionych białkach.
- Już nie mam powodu. – Podniósł się powoli.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Nie mam już pudełka.
- Co z nim zrobiłeś? – Oczy Wojowniczki Nocy zapłonęły gniewem.
- Oddałem komuś, komu nie zdołasz go odebrać. Teraz należy do potężnego demona.
Kobieta wyglądała na zaskoczoną. Na moment zastygła w bezruchu. Potem potrząsnęła głową.
- A więc jednak zmądrzałeś – powiedziała dziwnie lekko.
- Zmądrzałem? – Teraz on był zaskoczony.
- Zrozumiałeś do kogo należy prawdziwa potęga. Pojąłeś, że wszystkie światy będą należeć do demonów, a jeśli chce się coś dla siebie uszczknąć, trzeba im służyć.
- Ja nikomu nie służę – powiedział pewnie. – Zwróciłem się z pomocą do kogoś mądrzejszego i silniejszego ode mnie. Zrobiłem to, bo mu ufam. Ale to nie jest służba. Nie wiem jak to nazwać. Nie wchodzimy sobie w drogę, pomagamy, gdy leży to w interesie nas obu...
- Jesteś aż takim głupcem? – Wojowniczka Nocy wciąż wyglądała na bardzo zdziwioną.
- Wiele razy słyszałem podobne obelgi. Może coś w nich jest. Ale... Wiem, co robi większość demonów. Wiem, że są niebezpieczne, złe... To nie jest jednak jedyna droga. Także dla nich. Tego trzeba się tylko nauczyć. I nie powiem, że łatwo mi to przyszło.
Kobieta zgrzytnęła zębami.
- Zabiję cię – syknęła.
- Po co?
Jego pytanie ją zmroziło. Nie odpowiedziała.
- Poza tym, nie sądzę, żebyś dała radę – dodał. – Władam mocą tak samo, jak ty. Jestem jednak też szermierzem, szybkim szermierzem. W uczciwej walce, bez udziału osób trzecich, to ja mam nad tobą przewagę. – Wciąż był zupełnie spokojny, co przecież tak rzadko mu się zdarzało. Kiedy siedział oparty plecami o skałę i myślał o przeszłości, coś się w nim zmieniło. Zyskał wiarę we własne możliwości. – Ale zanim dojdziemy do rozwiązań ostatecznych, czy mogłabyś powiedzieć mi, kim jesteś? Czego naprawdę ode mnie chcesz? I jak w ogóle na mnie trafiłaś?
- Jestem Centra.
- Centra? – To imię coś mu mówiło. Słyszał je. Musiało zostać zapisane w kronice sporządzonej przez Oiolose. Centra? Nagle go olśniło. – Jesteś matką Axii, moją... prababką. Dlaczego więc chcesz mnie zabić? – Na moment stracił nowo zdobyty spokój.
- To, że jesteś moim potomkiem, to bardzo dobry powód. – Jasnowłosa westchnęła. – Axia odrzuciła drogę, którą ja wybrałam, prawdziwą potęgę. Namieszał jej głowie śmiertelnik, którego pokochała. Obserwowałam najpierw Las po Burzy, a potem ciebie. Twoja matka stanowiła beznadziejny przypadek. Ty... Twój gniew budził moje nadzieje. Kiedyś liczyłam, że będziesz moim godnym następcą. Nie zdążyłam się jednak z tobą skontaktować. Idealistka Nana była szybsza. To ona cię wyszkoliła, nie ja. A ty robiłeś się z roku na rok coraz bardziej obrzydliwie szlachetny. I coraz głupszy. Może przyszło ci do głowy, że będziesz nawracał demony?
- Nie. – Potrząsnął głową. – Aż taki głupi nie jestem. Ale co to wszystko ma wspólnego z pudełkiem?
- Dowiedziałam się o nim obserwując cię. To wszystko.
- I teraz wciąż chcesz mnie zabić, mimo, że to niczego nie zmieni?
- Tak.
- Dlaczego?
- Właśnie dlatego. Owszem, pudełko mogłoby być całkiem użyteczną zabawką. Przez cały czas chodziło mi jednak głównie o ciebie. Chciałam, żebyś się załamał, żebyś zwątpił. Wtedy mógłbyś odrzucić to, dla czego żyłeś i pójść moją drogą, drogą prawdziwej potęgi.
- Chyba nie takiej znowu potęgi, skoro czujesz się samotna.
- Ty... - syknęła gniewnie.
- Nawet już nie wiesz, jak mnie obrazić. Dajmy sobie spokój. Nie zdołasz mnie przecież pokonać. Ale możemy porozmawiać. Możemy się poznać. Ty możesz zacząć wszystko od nowa, jesteś nieśmiertelna, a nieśmiertelni mają czas, żeby choć próbować naprawić swoje błędy.
Centra jednak go nie słuchała.
- Tak. W otwartej walce nie mam z tobą szans, ale jeśli poprowadzę armię na świat, który uważasz za swój, kto wie, co się wtedy zdarzy?
- To prawda. – Riauk skinął głową. – Mogę zginąć, ale jeśli chodzi o mój świat... Jest mały i prowincjonalny, ale odparł już nie jeden atak. Nie sądzę byś dała radę go zająć. Zresztą, w wirze walki ty też możesz zginąć. Nie tylko ja jestem potężny, mam też potężnych przyjaciół.
Przez chwilę oboje stali w milczeniu. Oczy Centry płonęły od gniewu. Riauk był spokojny i niewzruszony.
- Rozumiem, że jesteś na mnie zła – powiedział w końcu. – Rozumiem też, jak boli upokorzenie. Wiem, jak ciężko znieść poczucie klęski. Można jednak sobie z tym poradzić. Ja sobie poradziłem. – Otworzył przed Centrą umysł i pokazał jej swój nieudany atak na imperatora z przed lat. Skok, po którym demon o ciele młodego mężczyzny złapał go za rękę i unieruchomił, a potem posadził łagodnie na ziemi. Pokazał jej swoją klęskę, swoje upokorzenie. Oczywiście ryzykował. Wpuszczając ją do umysłu, odsłaniał się na atak. Miał jednak nadzieję, że Centra coś zrozumie, że ustąpi. Czy jednak ktoś, kto od setek lat służył siłą zła, mógł tak łatwo odmienić swoją naturę?
Wojowniczka Nocy skorzystała z danej jej okazji i zaatakowała. Riauk okazał się jednak szybszy. Zamknął umysł i odepchnął od siebie jej niosącą śmierć myśl. Sięgnął też po miecz, ciężki i źle leżący mu w ręku, choć misternie zdobiony. Tej broni chyba nie wykonana po to, by ktokolwiek nią walczył, tak jak i pozostałych egzemplarzy zdobiących ściany sypialni imperatora. W tej chwili nie miało to jednak większego znaczenia. Przeciwniczka Riauka w ogóle nie była uzbrojona.
Nie śpieszył się z zadaniem ciosu. Tym razem więc szybsza była Centra. Zniknęła z przed jego oczu. W chwilę później poczuł za plecami jej obecność. Mogła uciec. Mogła przenieść się na większą odległość. Ona była jednak tuż za nim. Wciąż próbowała wedrzeć się do jego umysłu. Obrócił się tnąc ją w brzuch. Wciąż się nie śpieszył. Nie uniósł też miecza, by uderzyć w szyję. Chciał dać jej szansę, żeby się wycofała. Mogła przecież mocą uleczyć zadaną jej ranę. Nie zrobiła tego. Pozwoliła rozpłatać sobie brzuch.
Runęła na kolana. Jeszcze żyła. Jeszcze miała czas, żeby zmienić swoje położenie. Ale tylko na niego spojrzała. Jej oczy były smutne, ale na twarzy pojawił się wyraz ulgi. Wydawało się, że zanim zwaliła się na bok, na jej wargach pojawił się cień uśmiechu.
Riauk spuścił głowę, spojrzał na splamione krwią ostrze. Zabił swoją prababkę. Nie chciał tego, ale ona chciała. Wolała umrzeć, niż się poddać. Było mu jej żal, ale nie czuł się winnym jej śmierci. Zrobił tylko to, co musiał.

Przeżyłem, ale to tylko moja zasługa – przekazał Nanie. Nie czekał na odpowiedź. Ta zresztą nie nadeszła.
Pudełko unieszkodliwione. – Taką myśl wysłał ku Marco. Niemłody już mag także nie odpowiedział.
W chwilę później odezwał się w myślomowie do Teeny.
Wracam. – I już stał przed domem. Rudowłosa kobieta, z którą od lat dzielił życie, wyszła mu na spotkanie. Uśmiechnął się do niej przepraszająco. Czy nie miała przez niego samych tylko utrapień? Podeszła do niego, a on wspiął się lekko na palce, żeby ją pocałować. Nie zadawała mu pytań i nie robiła wyrzutów. Najważniejsze było, że żył.
Z chaty za nimi rozległ się nagle łomot. Odsunęli się od siebie.
- Co to było? – spytał Riauk.
- Nic. – Teena uśmiechnęła się. – Bluszcz i Loravandil układają nową podłogę.
- Czemu oni? – Riauk rzucił się w przód. Chciał od razu biec do środka, ale Teena złapała go za rękę. – Nie powinnaś zostawiać Loravandila samego z młotkiem. Jeszcze zrobi sobie krzywdę – powiedział, chcąc w ten sposób wytłumaczyć swoją nagłą reakcję. W jego głosie słychać było wyrzut.
- Nie przesadzaj. – Teena śmiała się. – Oni nie są już dziećmi.
- Ale czemu Ferro im nie pomaga?
- Ferro ma teraz co innego na głowie – wyjaśniła. – Rozgląda się po okolicy, szukając odpowiedniego miejsca na założenie gospodarstwa. Oiolose służy mu radą.
- Założenie gospodarstwa? – zdziwił się Riauk. – Co go naszło?
- Przejął się, bo Njala jest w ciąży.
- Tak szybko?
- Jak widać. – Teena wzruszyła ramionami.
- Ale mnie nie było tylko kilka dni.
- Dokładnie pięć – sprostowała Teena. – W tym przez dwie doby nie byłam w stanie wyczuć twojego umysłu. Bałam się, że zginąłeś. – Głos jej zadrżał.
- Byłem nieprzytomny – wyjaśnił. – Ale jak długo Njala jest w ciąży? – zmienił temat.
- Ona mówi, że od dwóch tygodni. Tam gdzie byli, przecież trochę inaczej płynął czas, a lekarze kazali jej tam jeszcze trochę zostać po przemianie. Chcieli się upewnić, czy wszystko dobrze poszło. No a oni się pośpieszyli...
- I Ferro postanowił zbudować dom?
- Tak. Boi się, że nie zdąży.
- Ma jeszcze dziewięć miesięcy. – Teraz oboje się śmiali.
- A jak zareagował na to Virgid?
- O niczym nie wie. Wyjechał.
- Dokąd? – Riauk nagle spoważniał. Zaczął martwić się o Dżanę.
- Do swoich. Powiedział, że nie popiera wielu rzeczy, które tu robimy, ale że my żyjemy naprawdę. Liczył, że uda mu się namówić ostatnich Ludzi Lasu, żeby opuścili ukryte miasto i sprowadzili się tutaj.
- Czyli wszystko układa się jak powinno. – Riauk znowu się uśmiechnął.
- Tak – przyznała Teena. – Opowiedz mi teraz, co zrobiłeś z pudełkiem?
- To długa historia.

28.07.2008 – Warszawa

C.D.N. Powrót do poprzedniej strony
www.kejti.pl ... Nie zapomnij zajrzeć tu za miesiąc ...