Copyright ©   Kejti - Katarzyna Kwiecińska
Dröm wrócił do wioski poprzedniego dnia wieczorem. Był zmęczony podróżą, a pora była zbyt późna, by do kogokolwiek zachodzić. Musiał też pozwolić rodzicom się nim nacieszyć. Poranek rozpoczął od przywitania się z pozostałymi. Szedł teraz od chaty do chaty i zamieniał po kilka słów z rodziną i znajomymi.
Zajmował się głównie łowiectwem, z tego żył. Zdarzało się też, że najmował się jako parobek. Tu pomógł przy żniwach, tam przy budowie chaty. Nigdzie jednak nie zostawał na dłużej. Dominium oferowało piękne, egzotyczne widoki i nieznane technologie. Wyruszał w świat po to, by zobaczyć jak najwięcej, nie mógł więc nigdzie zagrzać miejsca.
W powrotach do domu było coś magicznego. Oczywiście, kiedy wracał, nie ważne czy po kilku, czy kilkudziesięciu dniach, zawsze coś się zmieniało. W czyimś ogródku żółte kwiaty zastąpiły różowe. Ktoś posadził warzywa. Ktoś inny ściął rosnące przy domu drzewo. Śmiertelni ludzie i zwierzęta starzeli się i umierali. Niektóre zmiany przyjmował z żalem, inne z zaciekawieniem.
Były jednak też rzeczy, które pozostawały niezmienne. Rodzice witali go zawsze w ten sam sposób. Ojciec pytał, czy mu w czymś nie pomóc. A przecież Dröm już dawno stał się wyższy, szerszy w ramionach i silniejszy, niż jego ojciec. Matka uśmiechała się i pytała, czy jest zdrowy, czy dobrze się czuje. Czyściła też jego ubrania, tak jakby sam nie mógł tego zrobić.
Najważniejsze było jednak to, że idąc drogą między chatami, czuł, że jest u siebie. Był w miejscu, do którego przynależał. Tu nie musiał pamiętać, żeby koszula zawsze szczelnie zasłaniała jego pokryty łuską kark, ani żeby nie zdejmować skórzanych rękawic, skrywających zakończone szponami palce.
Choć taki komfort był przyjemny, to jego brak w czasie wędrówek po Dominium nie czynił jednak życia nieznośnym. Może stanowiłby problem przy zbliżeniach z kobietami. On jednak o nich nie myślał. Te, które spotykał w Dominium, były śmiertelne. Flirty, czy krótkie romanse zupełnie go nie interesowały. Sądził, że kiedyś się ustatkuje. Wtedy znajdzie sobie żonę w rodzinnej wiosce, wśród podobnych sobie krzyżówek ludzi, demonów i zwierząt. To miała być jednak przyszłość. Na razie chciał polować i podróżować. No i może czasem, ale rzadko, podglądać wieśniaczki, kąpiące się w rzece.
Zatrzymał się przed domem naczelniczki wioski. Nikt nie krzątał się na podwórzu i w obejściu panowała zupełna cisza. Znaczyło to, że nie ma nikogo, może poza somą gospodynią. Ponieważ nie szukał jej, nie zapukał do drzwi. Akurat z tą ciotką nie chciał rozmawiać. Morel z jednej strony była zbyt wyniosła, z drugiej zbyt chimeryczna, by mogła budzić sympatię. Co innego wuj Loravandil i kuzyn Truggen. To jego właśnie szukał.
Ruszył w stronę rzeki. Kiedy Truggena nie było w domu, zawsze należało rozpocząć poszukiwania właśnie tam. Dröm lubił swojego o pięć lat młodszego kuzyna i współczuł mu. Może Truggen za dużo się nad sobą użalał, ale miał ku temu powody. Poza tym, był w porządku. Był uczciwy i szczery. Darzył Dröma szacunkiem i patrzył na niego z podziwem. To oczywiście przyjemnie łechtało ego młodzieńca.
Kiedy byli młodsi, spędzali z sobą dużo czasu. Od kiedy jednak Dröm zaczął wędrować, Truggen musiał poszukać sobie kumpli na miejscu. Nie wybrał najlepiej. Ostatnimi czasy trzymał się z grubym synem garncarza. Ale to nie było dla niego właściwe towarzystwo. Jedyne męskie zajęcie, jakim Ned się parał, było oglądanie nóg tańczących dziewcząt.
Kiedyś Drömowi przyszło do głowy, że mógłby zabrać Truggena ze sobą na wyprawę do Dominium. Władał mocą na tyle sprawnie, że bez trudu mógł zapewnić chłopakowi opiekę. Pomyślał jednak – a co będzie, jeśli Truggen nie zechce wrócić? Nie wiedział aż tyle o mocy, by mógł go uczyć. Uznał więc, że chłopak musi zostać na miejscu. Nie należało budzić w nim nadziei. Truggen był więźniem swojej rodziny i musiał nim pozostać jeszcze przynajmniej przez kilkadziesiąt lat. Straszne. Dröm otrząsnął się.
Z daleka zobaczył siedzącego nad brzegu rzeki mężczyznę. To był wuj Loravandil – wysoki, szczupły, o długich, rudych włosach zebranych w luźnych kucyk. Truggen leżał obok niego. Obaj milczeli i nie poruszali się.
Dröm zatrzymał się i sięgnął ku nim mocą. Nie chciał im przeszkadzać. Był pewny, że stał się światkiem lekcji udzielanej Truggenowi przez ojca. Był jednak na tyle wścibski, że zaciekawiło go, co dokładnie robili. Użył mocy, by podsłuchać ich myśli.
Nie otwieraj oczu – nakazał Loravandil, nie wypowiadając na głos słów. – Sięgnij umysłem do mojego ciała. Sprawdź, czy nie jestem ranny.
Przecież wiem, że nie jesteś – odpowiedział Truggen.
Sprawdź. Będę prowadził twój umysł.
W ręce Loravandila błysnęło ostrze noża. Przeciągnął sobie nim po dłoni.
Dröm obserwował tę scenę zafascynowany. Wszyscy w rodzinie wiedzieli, że Loravandil boi się bólu i nie znosi widoki krwi. Reszta wujostwa często podkpiwała z niego z tego powodu. Ojciec Dröma mówił tylko: „Nie każdy musi być szermierzem. On jest poetą.” Jednak teraz Loravandil nawet się nie skrzywił.
Dröm poczuł się dziwnie. Było coś pięknego w scenie, którą obserwował, ale zarazem też coś tragicznego. Z punktu widzenia włóczęgi i myśliwego obaj, i Truggen, i Loravandil, byli nieudani.
Wydaje mi się... - Truggen nie był pewny. – Coś jest nie tak. Twoja dłoń.
Usuń ranę.
Przez moment nic się nie działo.
Udało mi się?
Tak. Udało ci się. Możesz otworzyć oczy.
Chłopak usiadł. Roześmiał się.
- Gratuluję. – To Loravandil powiedział już głośno.
Dröm w końcu mógł do nich podejść.
- Witajcie.
- Witaj. Na długo wróciłeś? – zapytał Truggen.
- Nie wiem. – Dröm wzruszył ramionami, po czym usiadł koło nich na trawie. – Na pewno trochę tu pobędę. Czego się dzisiaj nauczyłeś? – zmienił temat.
Jego podróże nie były tym, o czym Truggen powinien słuchać.
- Odnajdywania i leczenia ran.
- To nieźle. Będziesz miał co świętować – stwierdził Dröm. – Przyszło mi do głowy, że skoro tu jestem, moglibyśmy wszyscy wybrać się na polowanie. Wiesz, jak dawniej, ty, ja, Rolf i Ringulf.
Gdy padły imiona bliźniaków Truggenowi zrzedła mina.
- Dobrze – powiedział mimo to. Nie lubił nie tylko swoich kuzynów, ale też polowań. Dokładnie tak samo, jak jego ojciec. Obaj jednak wiedzieli, że czasem trzeba robić rzeczy, których się nie lubi, choćby po to, by za bardzo nie odstawać i nie wzbudzać śmiechu. Mąż i syn naczelniczki wioski musieli wiedzieć takie rzeczy.
Ustrzelili dwie sarny i pięć zajęcy. Dröm stwierdził, że to wystarczy. Bardziej zależało mu na obcowaniu z kuzynami, niż na wybitnie udanym polowaniu. A przecież ich zdobycze nie prezentowały się wcale tak najgorzej. Rolf był jednak wyraźnie niezadowolony. Sam ustrzelił tylko zająca, co bolało go tym bardziej, że jedną z saren położył Truggen.
Zabrali się za oprawianie zwierzyny. Gadali przy tym o jakiś zupełnie nieważnych sprawach. Spętane konie pasły się na skraju polany: bułana Błyskotka Dröma, ciemnogniade Silny i Szybki należące do bliźniaków i kara z szeroką łysiną Szyszka Truggena.
- Nigdy nie mogłem pojąć, dlaczego Riauk oddał miecz Dżany Loravandilowi – powiedział niespodziewanie Rolf.
- A dlaczego nie? – Dröm wzruszył ramionami. – Mój ojciec go nie chciał.
- Głupio zrobił nie biorąc tej broni – stwierdził Rolf. – Nawet jeśli nie chciał jej używać, mógł pomyśleć o tobie. Byłeś już wtedy na świecie.
- A na co mnie taka broń? – rzucił Dröm. – Gdybym chciał miecz z tego lekkiego metalu Ludzi Lasu poprosiłbym Virgida, żeby mi taki wykuł. Tylko, że miecze to już przeżytek. Rapierem walczy się dużo wygodniej.
- A takie rzeczy jak tradycja, jak rodowe dziedzictwo, nic dla ciebie nie znaczą? – Rolf dalej drążył temat.
- Nie. – Dröm wzruszył ramionami.
- Taki miecz powinien nosić wielki wojownik, ktoś komu dodałby splendoru – ciągnął dalej Rolf.
- Przyznaj się, że chciałbyś go kiedyś odziedziczyć – zaśmiał się Ringulf. – Gdyby wziął go Ferro, on dostałby się tobie mój o chwilę starszy bracie.
- A nawet jeśli, co w tym złego? – zapytał Rolf. – Byłbym go bardziej godzien.
Truggen do tej pory pochylał się nad rozprutym brzuchem sarny i udawał, że niczego nie słyszy. W końcu jednak nie wytrzymał.
- Mówisz o moim ojcu – syknął.
- I dlatego mam nie powiedzieć prawdy? – Rolf nie potrafił w porę zamilknąć. – Przecież wszyscy wiedzą, że Loravandil to mięczak, tchórz i pantoflarz.
- Co ty możesz o tym wiedzieć! – Truggen wyprostował się i zacisnął dłonie w pięści.
- Uspokójcie się! Obaj – nakazał Dröm.
- Przegiąłeś – zauważył Ringulf patrząc na brata.
- Złościsz się, bo sam nie jesteś lepszy. – W głosie Rolfa wyraźnie brzmiał ton lekceważenia.
Coś ugryzło Dröma w szyję. By odgonić owada, uniósł rękę do karku, ale ta okazała się dziwnie ciężka.
Truggen rzucił się na Rolfa z pięściami.
Głupi, pomylony dzieciak – pomyślał Dröm nie całkiem przytomnie. – Wie jednak, co to honor. Ale...
Zobaczył jeszcze, jak Truggen się przewraca, choć Rolf nie zdążył go uderzyć. Sam zwalił się na ziemię chwilę wcześniej.
Konie zarżały zdenerwowane.
- Co! – wyrwało się z piersi Ringulfa, a potem i on upadł na kolana.
Dröm nie zobaczył i nie usłyszał niczego więcej. Pochłonęła go ciemność.
- Wejdź do środka i usiądź na krześle – nakazała kobieta.
Dröm posłuchał. Nie miał wyjścia. Ona miała w ręku naciągniętą kuszę, on został pozbawiony broni. W głowie wciąż mu się jeszcze kręciło. Nogi nie do końca go słuchały. Dopiero niedawno odzyskał przytomność.
Wszedł do małego pomieszczenia. Nie było tam wiele sprzętów: krzesło pod ścianą, a obok niego łóżko obwiązane skórzanymi pasami. Do czego miało służyć? Czyżby było łożem tortur? Do tego celu wydawało się jednak zbyt miękkie. Choć może robiło tylko takie wrażenie. Dröm go nie dotknął, nie sprawdził. Jak mu kazała, usiadł na krześle.
Kobieta weszła do środka dopiero, gdy zajął miejsce. Zamknęła drzwi i oparła się plecami o ścianę. Cienie tańczyły na jej ładnej, pozbawionej wieku twarzy. Pomieszczenie oświetlała tylko jedna, przykręcona do połowy lampa.
Dröm ocenił, że kobieta stała od niego na tyle daleko, że gdyby zerwał się z miejsca i na nią rzucił, zdążyłaby wystrzelić. Nie była głupia.
- Pojmałyśmy cię i twoich towarzyszy może w nie najładniejszy sposób – powiedziała. – Sądzę jednak, że bez tego podstępu nie chcielibyście z nami rozmawiać. W tych murach nie możecie władać mocą. Nie możecie więc też uciec. Ale my nie chcemy was więzić. Mamy do was prośbę. Gdy ją wypełnicie, wypuścimy was.
- Czego chcecie? – Głos Dröma brzmiał twardo.
- Żebyście nas zapłodnili. Chcemy począć zdrowych, nieśmiertelnych synów. Gdy już będziemy w ciąży, wypuścimy was.
Dröm przez chwilę nie umiał znaleźć odpowiedzi. Patrzył na kobietę z rozdziawionymi ustami. A więc była Wojowniczką Nocy. Chciała, żeby spłodził jej dziecko. Do tego zapewne miało służyć łóżko z pasami. Chciała, żeby spłodził jej dziecko, mimo, że nie znał jej imienia, a ona celowała do niego z kuszy. Miała kształtne piersi, lekko falujące blond włosy do ramion i duże, niebieskie oczy. Była ładna, więc gdyby chodziło tylko o nią, mógłby to zrobić. Były jednak jeszcze jej towarzyszki i jego kuzyni.
- Skąd ten pomysł? – spytał.
- Każda kobieta chce być matką. Tak już jest. Ale matki chcą, żeby ich dzieci nie cierpiały. A przecież wszystkie Wojowniczki Nocy cierpią. W naszym życiu tak mało jest możliwości i zawsze musimy być same.
- Ale nie musiałyście tak tego robić.
- Zajrzyj do swojego serca, a zrozumiesz, że musiałyśmy.
Dröm tego nie skomentował. Może kobieta fatycznie miała rację. Spośród jego wujów tylko jeden związał się z Wojowniczką Nocy.
- Ile was jest? – To chyba było najgłupsze z pytań, jakie mógł zadać.
- Tylko cztery.
- Mogę więc to zrobić, ale ja też mam jeden warunek – powiedział powoli.
- Słucham.
- Truggena wypuścicie od razu.
- Który to z was?
- Najmłodszy. Czarnowłosy.
- Dlaczego mamy go wypuścić?
- Jest chory. Umrze, jeśli nie będzie mógł korzystać z mocy.
- Jak to możliwe? – Choć zapytała, nie wyglądała na zaskoczoną. – Byłyśmy na spotkaniu Wojowniczek Nocy. Widziałyśmy pierwszego obdarzonego mocą mężczyznę. On był chory, ale twierdził, że większość jego synów jest zdrowa, a wnukowie wszyscy będą. Wy jesteście jego wnukami, trzecim pokoleniem. Powinniście być zdrowi.
- Tak. – Dröm zagryzł wargę. – Widzisz... - Nie wiedział jak to wyjaśnić. – Tak by było, gdybyśmy byli synami Wojowniczek Nocy.
- A nie jesteście? Mieliście śmiertelne matki? To możliwe, żeby...
- Nie. – Potrząsnął głową.
- Kim więc one były?
- Są Ludzie Lasu...
- Oni ponoć wymarli.
- Okazało się, że jednak nie wszyscy...
- A więc, gdy mężczyzna obdarzony mocą ma dziecko z jedną z nich, ono rodzi się chore? Chyba nie każde? Z tobą jest wszystko w porządku.
Skinął głową.
- Więc?
- Jego matka nie była z ludu lasu – przyznał, zdając sobie sprawę, że popełnił błąd, rozpoczynając te wyjaśnienia. Powinien wymyślić jakieś zgrabne kłamstwo. Było już jednak za późno, żeby coś zmienić.
- Kim więc była?
- Demonem – powiedział prawie bezdźwięcznie.
- I chcesz powiedzieć, że on jest demonem?! – Kobieta podniosła głos.
- Nie. – Dröm potrząsnął głową. – Chcę powiedzieć, że jest chory. Chcę powiedzieć, że okazało się, że istoty obdarzone mocą, taką jak nasza, nie mogą mieć dzieci z demonami.
- Bredzisz. Co to w ogóle za pomysł, mieć dzieci z demonem? – Głos kobiety drżał. - Wojowniczki Nocy polują na demony. A ty? Chcesz, żebyśmy wypuściły jednego z nich?
- Nie wszystkie demony są złe.
Kobieta prychnęła, wydymając usta.
- Nie wiesz, co mówisz – rzuciła. – Nie wiesz, czym one są. Albo czym nie są. Bo one tak naprawdę niczym nie są. To anomalie w istnieniu światów, nawet nie istoty. Nie mają dusz. Nie mają przeznaczenia. Nie mają nigdzie swojego miejsca. A przecież wszystkie prawdziwe istoty są wplecione w odwieczny łańcuch zależności. Światom mała mysia rodzina jest bardziej potrzebna, niż demon, choć mówiąc tak, jestem zbyt łaskawa. – Oczy kobiety zapłonęły. – Myszy mają duszę, a ich istnienie ma sens. Demon to pasożyty. Karmi się twoimi emocjami, wykorzystuje do istnienia moc twojego umysłu, twoje pasje i lęki. Bawi się tobą...
- Nie Truggen – jęknął Dröm.
- One nie mają imion! – Kobieta znowu podniosła głos.
- Ale...
- Jesteś pod jego wpływem – ciągnęła swoje. – Otoczyłeś go opieką. Uwierzyłeś, że nie jest zły. Oczywiście, nie pokazał ci swojego prawdziwego oblicza. Nie jest taki głupi, ale to żądna krwi istota, która wyssie z ciebie siły życiowe, a potem porzuci cię jak niepotrzebną szmatę.
Dröm potrząsnął głową.
Przez chwilę oboje milczeli.
- To jak? – spytała w końcu kobieta. – Przystąpisz na moją propozycję, nie stawiając więcej warunków?
Truggen leżał na krawędzi twardego łóżka z głową zwieszoną w dół. Tak było mu łatwiej oddychać. Nie wiedział, jak długo byli uwięzieni. Jakiś czas wszyscy pozostawali nieprzytomni. Potem cztery razy zapadał w sen. Już było z nim jednak źle. Czuł się bardzo słaby i musiał walczyć o każdy oddech.
- Dlaczego nie zgodziłeś się z nią przespać? – Rolf któryś raz zadał to pytanie Drömowi.
Wszyscy czterej zostali zamknięci w ciasnym pomieszczeniu bez okien. Stały tam cztery łóżka, stół i krzesła. Co jakiś czas Wojowniczki Nocy przynosiły im jedzenie i picie. Opróżniały też nocnik. Nie karmiły ich źle i miło się do nich odnosiły. Jednak otwierając drzwi zawsze trzymały w ręku naciągnięte kusze.
- Zrobiłbyś raz dwa co twoje i byłoby z głowy – ciągnął dalej Rolf. – Wypuściłyby nas. Nie mów, że twoja była brzydka. Wszystkie Wojowniczki Nocy są piękne.
- Poza naszą babcią – sprostował Ringulf.
- To nie o to chodzi – burknął Dröm. – To nie ważne, czy one są ładne. Przede wszystkim są niebezpieczne. Usłyszałem takie rzeczy... - Nigdy nie powiedział im jakie. – Nie wierzę, że one nas kiedykolwiek wypuszczą.
- I robisz wszystko, żeby tak faktycznie się stało. – Rolf był zły.
- Ty oczywiście skorzystałeś z okazji.
- A pewnie. Ale niestety ta jedna, chce tylko ciebie.
- Byłbyś gotowy zaliczyć trzecią? – spytał Ringulf z kpiną w głosie.
- A co? – Rolf wyszczerzył zęby wyraźnie dumny z siebie.
- Swoją drogą, ciekawe czemu żadna z nich nie chciała Truggena? – Jego brat bliźniak głośno myślał.
- Kto by go tam mógł chcieć?
- Jest za młody – Dröm szybko znalazł w marę sensowną odpowiedź.
- A jednak też go pojmały.
- Pewnie nie zorientowały się w porę, co z niego za jeden.
Truggen nie słuchał dyskusji kuzynów. Nie obchodziła go. Co mogła mu przynieść, oprócz bólu? Oni do czegoś się nadawali. Od nich coś zależało. Wojowniczki Nocy pojedynczo zabierały ich ze wspólnej celi. Czegoś od nich chciały. Od niego nie chciały niczego. On tylko leżał. On umierał. Zupełnie bez sensu.
Na samym początku, gdy tylko odzyskał przytomność, próbował otworzyć Magistralę. Nawet jeśli nie mogli tu posługiwać się mocą, korzystanie z wrodzonych zdolności demonów powinno być możliwe. Nie udało mu się jednak. Nie potrafił powiedzieć dlaczego. Czy nie był w stanie się skoncentrować? Czy zbyt się bał tego, co może go czekać na Magistrali? Od swojej pochopnej ucieczki w nieznane poprzedniego lata, nie próbował tego robić.
Tak. Powodem był chyba strach. Niby mógł sobie racjonalnie wytłumaczyć, że Magistrali nie ma po co się bać. Owszem, jest ona niebezpiecznym miejscem, a od niebezpiecznych miejsc należy trzymać się z daleka, ale niebezpieczne miejsca są i tak zawsze bezpieczniejsze niż te, w których na pewno się umrze. Mógł tak sobie powiedzieć. To jednak nie pomagało. Magistrala nie otworzyła się ani za pierwszym razem, ani za piątym.
Więcej nie próbował. Nie chciał, żeby jego kuzyni zauważyli, co robi. Wyobrażał sobie, jakby to wyglądało. „Postaraj się” – mówiliby. „Skup się.” „Weź się za siebie.” Gdyby usłyszał coś takiego, już nic nie mogłoby mu się udać. Wtedy powiedzieliby mu, że jest mięczakiem tak samo, jak jego ojciec.
Jego ojciec. To go teraz bolało najbardziej. We wnętrzu umysłu wciąż słyszał słowa Rolfa: „Loravandil to mięczak, tchórz i pantoflarz.” Co on mógł o tym wiedzieć? Truggen podziwiał ojca. Lęki nie przeszkodziły Loravandilowi w realizacji marzeń. Jakby to nie było dla niego trudne, wędrował po Dominium i śpiewał swoje pieśni. Chciał zmieniać świat. I zmienił. W każdym razie doprowadził do tego, że ostatni Ludzie Lasu wyszli z ukrycia, ruszyli się z miejsca i teraz wielu z nich mieszkało w ich wiosce. Dokonał tego również, choć nieco później, jego odpowiednik z równoległej rzeczywistości, mimo, że stracił nogi i dłoń. Posługiwał się protezami sterowanymi mocą. Także został mężem Morel i ojcem Truggena. Loravandil czasem widywał się ze swoim odpowiednikiem i wspierał go. Była to wielką tajemnicą ojca. Oprócz Morel, tylko Truggen wiedział o tych spotkaniach. Loravandil nawet dziadkowi nie przyznał się, że odwiedza samego siebie w innym świecie. Uważał się, całkiem zresztą słusznie, odpowiedzialny za los drugiego siebie. To jednak była tylko i wyłącznie jego sprawa. Ojciec był naprawdę dzielny i bardzo odpowiedzialny. Na pewno też mógłby zrobić w życiu dużo więcej, niż zrobił. Mógłby, ale został w domu, żeby opiekować się nieudanym synem. A teraz ten jego nieudany syn umierał. Umierał zupełnie bezsensowną śmiercią. Umierał dlatego, że nie potrafił się skupić.
Dröm znowu siedział w tym samym pomieszczeniu na tym samym krześle. Blond włosa Wojowniczka Nocy tak jak poprzednio stała przy drzwiach z kuszą w ręce.
- Dlaczego to ciągniesz? – spytała. – Aż tak bardzo ci się nie podobam?
Młodzieniec milczał.
- Ty, według mnie, jesteś bardzo przystojny. Przespałbyś się ze mną i miałbyś wszystko z głowy. Nie wypuszczę cię, jeśli tego nie zrobisz. Nie wypuszczę też twoich kuzynów. Gdybyś zdecydował się to zrobić, już byłoby po wszystkim.
Dröm zagryzł wargi.
- Wypuściłabyś też Truggena? – spytał.
- Może tak, może nie. Nigdy się tego nie dowiesz, jeśli nie zaryzykujesz. – Na twarzy Wojowniczki Nocy zatańczył tajemniczy uśmiech.
- Ale kiedy już ci ustąpię, stracę wszystkie atuty – zauważył.
- Właśnie. – Uśmiech Wojowniczki Nocy poszerzył się.
- On cierpi.
- Nie. To ty cierpisz. Ubzdurałeś sobie, że ten demon wiele dla ciebie znaczy. Ubzdurałeś sobie. Dokładnie tak.
- Wszystko pięknie, ale coś przegapiłaś! – Dröm nagle podniósł głos. – Nie przyjrzałaś mi się! – Uniósł w górę dłoń i obrócił ją, prezentując palce zakończone pazurami. – Widziałaś to? A wiesz, że na plecach mam łuskę? Wiesz skąd się tam wzięła? Moja matka nie była Człowiekiem Lasu, ani Wojowniczką Nocy. Czym była? Nie wiem. Ona też nie wie. Wiemy natomiast, że w naszych żyłach płynie krew zwierząt, ale też demonów. Czy ciągle chcesz, żebym był twoim partnerem, ojcem twojego dziecka? Czy nagle uznasz, że jako demon właśnie mieszam ci w głowie?
Na długo zapanowało milczenie. Ponieważ Wojowniczka Nocy nie odzywała się, Dröm znowu zaczął mówić.
- Dowiedziałyście się, gdzie mieszkamy, ale nie przyszło wam już do głowy ustalić, czyimi jesteśmy dziećmi? Zdołałyście uniemożliwić używanie mocy w tych murach, ale o tym nie pomyślałyście?
- Nie można trochę być demonem – zaprotestowała kobieta. – Demony to...
- Poszukaj więc tego, który powołał do życia moich dziadków i mu to powiedz – przerwał jej Dröm. – A potem wytłumacz nam, czym jesteśmy. To zresztą ciekawe, że ty podważasz słuszność moich słów, a nie robiły tego demony, które w życiu poznałem. Przecież Truggen nie wziął się z nikąd. To syn mojego wuja i kobiety, która zarządza naszą wioską. Ona jest demonem, córką demona.
- Jesteś głupcem – syknęła blondynka.
- To samo mógłbym przekazać ci w myślomowie, gdybyście nie zablokowały użycia mocy – oznajmił zdesperowany Dröm.
- W myślomowie nie można kłamać – zgodziła się Wojowniczka Nocy. – Ale to, że mógłbyś mi to przekazać, nie znaczy jeszcze, że to prawda, a tylko, że ty jesteś o tym przekonany.
- Skąd więc to mam! – Dröm raz jeszcze uniósł w górę dłoń, prezentując swoje pazury.
- Nie wiem. – Kobieta potrząsnęła głową. – Ale jestem pewna, że akurat ty nie jesteś demonem.
- Dlaczego? – spytał zaskoczony.
- To ja transportowałam cię w przestrzeni. Wiem, że twoje ciało ma defekty. To się zdarza, ale nie czyni z nikogo demona. Choć w wielu światach ludzie uważali swoich zdeformowanych krewnych za potwory lub właśnie demony. Mnie jednak nie przeszkadzają twoje felery. Nawet z nimi, jak już mówiłam, jesteś bardzo przystojny. Zresztą, takie rzeczy rzadko się dziedziczą.
- Dlaczego nie chcesz mi uwierzyć, czym naprawdę jestem?
- Bo to mało wiarygodne.
- Nie znasz sytuacji w Dominium.
- Nie można znać wszystkich światów.
- Ale skoro zbadałaś moje ciało, musiałyście też zbadać Truggena.
- Tak się też stało – przyznała.
- A więc od początku wiecie, że jest chory?
Skinęła głową.
- I że jest demonem - dodała. – Ale nie, nie od początku. Dowiedziałyśmy się tego dopiero tutaj. Po co miałybyśmy go tu sprowadzać, gdybyśmy wiedziały? Walczymy z demonami w snach, ale, gdy spotykamy ich cielesne wersje, są dla nas zbyt trudnymi przeciwnikami. On może nam zagrozić, dlatego cieszymy się, że choroba go ogranicza.
- To okrutne, co mówisz – stwierdził Dröm.
- Jakoś musimy sobie radzić. Chodzi o nasze bezpieczeństwo, ale i o ciebie. Chciałabym wyzwolić cię spod jego wpływu. Żal mi cię. Właśnie, ciebie mi żal, nie jego. On jest anomalią, która nie powinna istnieć.
- Czy moim kuzynom też tak mieszacie w głowie?
- Nie musimy. Tylko ty jesteś pod jego wpływem.
Rolf i Ringulf przyglądali mu się. To Dröma stresowało.
Jak na razie wszystko rozegrał źle. A przecież musiał wyciągnąć Truggena z kłopotów. To był jego obowiązek. Był najstarszy. Powinien dbać o pozostałych.
Dokładnie przyjrzał się drzwiom. Potem wsunął pazury w szparę. Gdyby miał wystarczająco dużo siły, mógłby chyba wyrwać zamek. Szarpnął. Palce go zabolały, ale drzwi nie puściły. Szarpnął raz jeszcze.
Syknął. Metoda, którą wybrał, nie wydawała się skuteczna. Raz jeszcze przesunął pazury w szparze drzwi w górę i w dół. Może dałoby się zrobić coś innego? Roztrzaskać zasuwkę? Może. Gdyby miał nóż.
Nagle coś sobie przypomniał. Podszedł do Truggena. Usiadł na krawędzi łóżka, obok niego. Chłopak wciąż leżał z głową zwieszoną w dół. Dröm położył mu dłoń na plecach.
- Pamiętasz te sztuczki z palcami, które mi kiedyś pokazywałeś? – spytał.
- Tak – jęknął Truggen.
- Mógłbyś to jeszcze zrobić? Przemienić swoje palce w noże?
- Nie. – Truggen nie poruszył się. Wciąż leżał z głową zwieszoną w dół z krawędzi łóżka i patrzył w ziemię.
Dröm ujął go za nadgarstek.
- A jakbyś spróbował? To było fajne.
Truggen spojrzał na swoją rękę. Bardzo powoli zwinął i rozwinął palce. Nic się jednak nie wydarzyło.
- Widzisz. – Tyle był w stanie powiedzieć.
- Po prostu spróbuj jeszcze raz. – Dłoń Dröma mocniej zacisnęła się na nadgarstku Truggena. Chłopak raz jeszcze zwinął palce. Kiedy je rozwinął były już stalowymi ostrzami.
Dröm roześmiał się.
- Niezły jesteś – rzucił. – A teraz – dodał – choć. Wiem, że to będzie dla ciebie trudne, ale musisz mi pomóc.
Truggen nie odpowiedział, spróbował jednak usiąść. Dröm wsparł go ramieniem. Jednocześnie jego druga ręka wciąż zaciskała się na nadgarstku chłopaka, jakby to miało powstrzymać palce, przed ponowną przemianą.
Powolutku podeszli do drzwi. Dröm wsunął w szparę ostrze, które jeszcze przed chwilą było palcem Truggena. Przestał też podpierać chłopka ramieniem. Jedną dłonią wciąż trzymał go za nadgarstek, drugą położył na wierzchu jego dłoni.
- To może cię zaboleć, ale myślę, że w ten sposób wydostaniemy się na wolność – powiedział. Potem z całej siły szarpnął ręką Truggena w dół i docisnął ją jeszcze z góry. Metal uderzył o metal. Poszły skry. Zamek puścił i drzwi odskoczyły w tył.
Kiedy otworzyła się przed nimi droga, w Truggena wstąpiły nowe siły. Skoczył przed siebie. Korytarz nie był jednak pusty. Ktoś tam był – Wojowniczka Nocy. Jak zawsze w jednej ręce trzymała tacę z jedzeniem, a w drugiej kuszę. Nie strzeliła jednak. Nie zdążyła nawet krzyknąć. Truggen przemienił się w kudłatą bestię, o łapach uzbrojonych w długie szpony. Rozdarł jej klatkę piersiową jednym uderzeniem. Przeskoczył nad ciałem. Przypadł do małego, zakratowanego okienka. Chwycił za pręty krat. Jako bestia miał dość siły, żeby je wyrwać. Wspiął się na parapet i wycisnął na zewnątrz.
Dröm pognał za nim. Nie do końca wiedział, co robi. Nie zastanawiał się, czy będzie w stanie zatrzymać demona. Wiedział jednak, że nie może dopuścić, żeby Truggen narobił więcej głupot. Ta Wojowniczka Nocy nie musiała zginąć.
Sam także przeskoczył nad ciałem kobiety i przez okno wydostał się na zewnątrz. Na szczęście nie znajdowało się zbyt wysoko. Skoczył w dół. Przy lądowaniu nogi złożyły się pod nim. Odruchowo wyciągnął ręce do przodu i oparł się dłońmi o miękką, gliniastą ziemię. Poczuł, że ma mokre kolana, ale to w jakim stanie było jego odzienie, nie miało najmniejszego znaczenia. Liczyło się, że lądowanie było miękkie. Najszybciej, jak mógł, poderwał się na nogi.
Truggen nie był już bestią. W swojej normalnej postaci klęczał parę kroków od niego. Płakał. Dröm przykucnął przy nim.
- Coś ty zrobił?!
- Bałem się – wyjęczał chłopak.
Dröm przygarnął go do piersi. Niczego nie powiedział. Przez moment w jego umyśle zagościła myśl, że może Wojowniczka Nocy miała rację, twierdząc, że demony to bezduszne istoty żyjące kosztem innych. Odrzucił ją jednak. Truggen płakał, był przerażony, tym co zrobił. Jego zachowanie nie mogło wynikać z wyrachowania. Dröm nie był w stanie w to uwierzyć.
- Jesteście siebie warci – powiedział Rolf, stając nad nimi. – Zmywajmy się stąd szybko. Tu już można korzystać z mocy.
Dröm pomógł Truggenowi wstać. Chłopak nic nie powiedział. Z jego oczu wciąż ciekły łzy.
Przenieśli się nad rzekę, płynącą koło ich wioski. Znowu byli w domu. Nie zdążyli jednak nigdzie pójść. Nie zdążyli niczego powiedzieć. Ciało Truggena zwiotczało nagle, robiąc się zbyt ciężkie, by Dröm mógł je podtrzymać. Obaj znowu osunęli się na kolana.
Wojowniczki Nocy słusznie odgadły, że uciekną do domu i bez trudu odnalazły ich umysły. Uderzyły w nie. Chciały zabić myślą. Szukały zemsty. Czuli ich gniew. Był zrozumiały. Napierały na nich z ogromną siłą. Potrafili się jednak obronić.
Nie wiedzieli, jak długo trwało ich zmaganie. Wojowniczki Nocy w końcu odstąpiły.
Dröm spojrzał na Truggena. Młody demon był nieprzytomny. Dröm potrząsnął nim lekko jedną ręką, drugą odgarnął mu włosy z twarzy. Zobaczył krew. Ciekła z nosa i ust chłopaka. Teraz Dröm miał ją na dłoniach i ubraniu. Krew. Nie umiał zebrać myśli. Czyżby tak to wszystko miało się skończyć? Truggen nie żył. Czyżby, kiedy zaatakowały Wojowniczki Nocy, nikt go nie osłonił? On tego nie zrobił. A przecież Truggen nie umiał posługiwać się mocą.
- To się doigrał – powiedział Rolf.
Doigrał? – Dröm chciał krzyczeć. Nie mógł jednak wydobyć z siebie głosu. Nie mógł nawet drgnąć. Co gorsza, nie byli już na brzegu sami.
Jeden po drugim zaczęli pojawiać się członkowie ich rodziny: Morel i Loravandil – rodzice Truggena, dziadkowie – Riauk i Teena, jego ojciec – Oiolose, Ferro – ojciec Rolfa i Ringulfa. Musieli wyczuć, że ktoś w okolicy walczył mocą.
Morel przypadła do Truggena i runęła obok niego na kolana. Przytuliła bezwładne ciało chłopaka. Teraz na jej rękach też była krew, czerwona, lepka, gęsta i wciąż ciepła.
Ferro o coś zapytał. Dröm nie zrozumiał słów. Rolf odpowiedział podniesionym głosem. Ringulf dodał coś spokojniej.
Morel wyprostowała się. Głowa i ramiona Truggena spoczywały teraz na jej kolanach.
- To twoja wina! – Jej słowa uderzyły w Dröma. – Powinieneś się nim opiekować. Przecież wiedziałeś, jaki jest słaby. – Miała rację. To było najgorsze.
- Próbowałem – wyszeptał.
- Mój syn nie żyje. – Głos Morel był pełen nienawiści.
- Wybacz – powiedział Dröm, choć to nie miało sensu.
Nie zwróciła na niego uwagi. Przytuliła twarz do ramienia młodzieńca. Płakała.
Nad Truggenem pochylił się ktoś jeszcze, szczupły, rudowłosy mężczyzna, na którego nikt nie zwracał uwagi.
Loravandil powiedział coś cicho, spokojnie. Ani Dröm, ani Morel nie zrozumieli jego słów. Żadne z nich nie usłyszało też, co mówił Riauk. Dotarło do nich tylko, że wydawał innym polecenia.
Dłonie ojca spoczęły na ramionach Dröma.
- Wstań. – To zrozumiał. Powoli podniósł się z ziemi. Nogi drżały pod im. Zauważył jeszcze, że Loravandil próbował podnieść Truggena, nie mógł jednak odebrać jego ciała zawodzącej Morel.
- Nie zabieraj mi go! Nie mogę go stracić!
- Będzie dobrze. – Te słowa też Dröm zrozumiał. Ramiona Oiolose objęły go. Chyba nigdy nie sądził, że dotyk ojca może aż tak wiele dla niego znaczyć. Czuł się zupełnie bezbronny, gdy ojciec był silnym, twardo stąpającym po ziemi mężczyzną. Kiedy tak było po raz ostatni? Musiał być wtedy jeszcze małym chłopcem.
Znaleźli się przed ich chatą. Matka wybiegła im na spotkanie.
- Jesteś cały? – spytała, obejmując go. Krew Truggena zostawiła plamy na jej białej bluzce. Krew Truggena była wszędzie.
- Tak. To nie jego krew – powiedział Oiolose. – Dröm – zwrócił się do syna – umyj się i ubierz w coś czystego. – Spojrzał na żonę. – Ty też, Sasanko. Musimy iść do Loravandila.
- Ale... - wyjąkał Dröm. – Truggen zginął przeze mnie.
- Przecież słyszałeś. On żyje.
- Nie płacz, wszyscy żyją. Przecież musisz to czuć. – Głos Bluszcza brzmiał zupełnie spokojnie.
- Ale... - Chlipnęła Cedra i głośno pociągnęła nosem, po czym otarła twarz rękawem.
- Nie mogę teraz z tobą zostać – rzucił zrywając się z ławy. – Muszę iść i dowiedzieć się, co dokładnie się wydarzyło.
Oboje poczuli atak Wojowniczek Nocy. To było zaledwie przed chwilą. Bluszcz od razu chciał przenieść się nad brzeg rzeki, jak jego rodzice i bracia. Powstrzymał go nagły wybuch płaczu jego towarzyszki życia, którego zupełnie nie mógł zrozumieć.
- Te kobiety, z którymi walczyli... - wyjąkała. – Ja z nimi rozmawiałam...
Obrzucił ją czujnym spojrzeniem.
- Kiedy?
- Parę lat temu. – To była w stanie powiedzieć szybko. Potem znowu się zacięła. – Kiedy się uczyłam... Wiesz... Nie byłam dobra w śledzeniu umysłów... - Znowu pociągnęła nosem. – Czasem moje myśli sięgały za daleko i obserwowani mnie wyczuwali... Tak, jak ty...
- O czym rozmawiałyście?
- W sumie o niczym. Przepraszałam je.
- Niczemu więc nie jesteś winna – zawyrokował. – A teraz muszę iść. Umyj się.
Zniknął, zostawiając płaczącą Cedrę z niedojedzonymi resztkami kolacji, nad którymi jeszcze przed chwilą spokojnie rozmawiali o nieważnych, codziennych sprawach.
Kiedy Dröm, Oiolose i Sasanka dotarli do domu córki szefa, było tam już tłoczno. Z najbliższej rodziny zabrakło tylko Kita, który jak zwykle bawił w innych światach. Umyty i przebrany Truggen leżał w łóżku wciąż nieprzytomny. Córka szefa siedziała koło niego. Była czerwona i spuchnięta od płaczu. Z reguły nie okazywała emocji. Dbała o zachowanie wizerunku istoty spokojniej i rozważniej. Dla wieśniaków miała być wzorem do naśladowania. Teraz jednak zupełnie nad sobą nie panowała.
- Skoro jesteśmy już wszyscy, opowiedzcie nam, co dokładnie się wydarzyło – zażądał Riauk. – Próbowaliśmy was szukać, ale nie mogliśmy wyczuć waszych umysłów. Bardzo długo to trwało.
- To ci debile... - zaczął Rolf, ale brat wymierzył mu solidnego kopniaka w kostkę.
- Ja to opowiem – zdecydował i tak też zrobił. – Gdyby Dröm zgodził się na ich prośbę, już dawno by nas wypuściły – zakończył swoją opowieść Ringulf.
- Nie wiem, co on sobie myślał – dodał Rolf. Jak zwykle mówił stanowczo za głośno. – Teraz jedna z nich nie żyje, a Truggen jest ciężko ranny.
Spojrzenie czerwonych oczu Riauka uderzyło w Dröma.
- A ty co powiesz?
- Jak to ranny? – wyjąkał Dröm. – A moc?
- Rolf źle się wyraził. Oczywiście, że naprawiliśmy w nic co się dało. Ale będzie potrzebował sporo czasu, żeby dojść do siebie – sprecyzował Riauk. – A teraz mów.
- One by wypuściły, ale nas. – Dröm nie był w stanie złożyć składanego zdania. – Truggena nie. On jest demonem. Dlatego się z nimi targowałem. – Z trudem przełknął ślinę. Nieważne, jak brzmiał stawiany mu zarzut. I tak czuł się winny tego, w jakim stanie znalazł się jego młodociany kuzyn. – Truggen źle się czuł i bał się. Dlatego pomyślałem o ucieczce. Wywarzyliśmy drzwi. Ale jedna z nich stanęła nam na drodze. Truggen wpadł w panikę. Ja też. Kiedy Wojowniczki Nocy zaatakowały, nie pomyślałem, żeby go osłonić.
- A ktoś to w ogóle zrobił? – spytał Riauk, o dziwo w jego głosie nie było gniewu.
- Nie – przyznał Ringulf ze skruchą.
- A jednak Truggen przeżył, a przecież nie umie zamknąć swojego umysłu. – Riauk mówił jakby do siebie. – Nie umie zrobić tego świadomie. Musiał zadziałać instynktownie, uruchamiając zdolności demona. Umysły wszystkich demonów, jakie spotkałem, były odporne na ataki mocą.
- Czy to znaczy, że gdyby Wojowniczki Nocy zaatakowały ponownie, byłby bezpieczny? – spytał Loravandil.
- Nie sądzę. – Riauk potrząsnął głową. – Póki jest nieprzytomny, nie odnajdą jego umysłu, ale potem... Będzie osłabiony. A przecież za pierwszym razem też nie wyszedł z tego bez uszczerbku...
- A w ogóle... - Dröm przerwał dziadkowi, ale zabrakło mu odwagi, żeby zadać swoje pytanie do końca.
Riauk spojrzał na niego.
- Tym, co już się zdarzyło, nie musisz się martwić – powiedział spokojnie. – Truggen doznał uszkodzenia mózgu, ale to nie było nic tak wielkiego, żeby jego organizm nie był w stanie się po tym zregenerować. Zwłaszcza, że jak powiedziałem, wspomogliśmy go mocą. Będzie taki, jak był.
Rolf już chciał powiedzieć „szkoda”, ale spojrzenie i ruch nogi brata spowodowały, że się od tego powstrzymał.
- Dlaczego więc jest wciąż nieprzytomny? – spytał Dröm.
- Bardziej z powodu swojej choroby, niż tego ataku. To co przeżył, wyczerpało jego siły. – Riauk na moment zawiesił głos. – Mimo tego, że Truggen jest cały, mamy jednak czym się martwić – zmienił temat. – Myślę, że może nie przetrwać kolejnego ataku. Musimy więc teraz na niego uważać. Na razie powinien być przy nim ktoś, kto będzie w stanie obronić go mocą. Pytanie tylko, jak długo. Sądzicie, że one zaatakują ponownie?
- Zaatakują. Ja bym zaatakowała – powiedziała stanowczo Tika, Wojowniczka Nocy mieszkająca w sąsiedztwie. – I chyba każde z was by tak zrobiło. Pomyślcie tylko. Tu już nie chodzi o chęć zdobycia mężczyzny, czy o to, że Truggen jest demonem. Jedna z nich zginęła.
- Co więc proponujesz? – Riauk spojrzał na Tikę.
- Niczego nie proponuję. – Kobieta wzruszyła ramionami. – Z mojego punktu widzenia sprawa jest beznadziejna.
- Czy potrafilibyście wrócić tam, skąd uciekliście? – spytał Riauk. – Przyjrzeliście się tamtemu miejscu?
- Nie. O tym też nie pomyśleliśmy – przyznał Ringulf.
- Bo ci... - Jego brat nie zdołał powiedzieć nic więcej, znowu dostał kopniaka w kostkę.
- Cedra mogłaby je znaleźć – oznajmił Bluszcz, zaskakując wszystkich. – Oboje poczuliśmy ich atak, tak pewnie jak większość z was. Cedra rozpoznała te kobiety. Miała wcześniej kontakt z ich umysłami.
- To od niej o nas wiedziały? – spytał zaskoczony Dröm.
- Wasze istnienie nie jest tajemnicą – powiedział Bluszcz, od razu pojmując czemu Cedra się rozpłakała. Przewidziała, że zostanie oskarżona o to, co zaszło. – Zresztą, mogły wydobyć te informacje z umysłu każdego z nas.
- Na przykład z mojego – stwierdził Riauk. – Przemawiałem w myślomowie do większości żyjących Wojowniczek Nocy. Było ich zbyt wiele, żebym był w stanie je rozpoznać i zapamiętać, ale one musiały zapamiętać mnie.
- W takim razie, czemu porywając nas, nie wiedziały, że Truggen... - Dröm miał wiele wątpliwości.
- Bo tak działają umysły – zauważyła zgryźliwie Dżana, jedyna córka Riauka. – A ty, kiedy myślisz o Truggenie, nazywasz go chorym demonem, czy swoim kuzynem? A może po prostu używasz jego imienia?
- Powiedzmy więc, że je znajdziemy – zawyrokował Riauk. – Co potem?
- Trzeba je zabić. – Słowa z trudem przedarły się przez gardło córki szefa. Była zachrypnięta. Nie myślała logicznie. W tej chwili kierował nią instynkt samicy, gotowej do ostatniej kropli krwi bronić swojego potomka.
- Zabić – prychnęła Tika. – Wojowniczki Nocy mają zabijać Wojowniczki Nocy, bo te ośmieliły się zaatakować demona?! Czy wy zdajecie sobie sprawę, co mówicie?! – podniosła głos. – Czy wszyscy postradaliście zmysły?
- Nie jestem Wojowniczką Nocy – powiedziała Morel dobitnie.
- A Dröm nie jest demonem – zaprotestowała Sasanka. – One zaatakowały przecież także Dröma, Rolfa i Ringulfa.
- Ale to oni pierwsi stanęli po stronie demona – zauważyła Mistral, partnerka Tiki. – To, co się zdarzyło, dotyczy waszych dzieci. Dlatego jesteście zdenerwowani i nie radzicie sobie z logicznym myśleniem. Może należałoby przełożyć tę dyskusję na później?
- A nie sądzicie, że przesadzacie? – spytał Riauk. – Z tego, co usłyszałem, wnioskuję, że one są młode, niedoświadczone i pewnie też teraz przerażone. Może dałoby się z nimi dogadać?
- Chcesz im powiedzieć: „Przepraszam, że moi wnukowie zabili jedną z was. To się więcej nie powtórzy. Nie mścijcie się na nich. Nasz demon tak naprawdę jest dobry.” – W głosie Dżany brzmiała kpina. Jej zielone oczy płonęły. – My tu łamiemy zasady. Ale to nie znaczy, że wszystkie światy mają się do nas dostosować.
- Nie znaczy to też, że nie można spróbować z nimi porozmawiać – zaprotestował Riauk.
- Trzeba się do tego tylko przygotować – poparła go Teena.
- A wy jesteście akurat tymi, którzy potrafią prowadzić takie rozmowy.
- Przynajmniej próbujemy – głos Riauka był zimny. – A ty? Czy nie uczyłaś się śledzić umysłów wszystkich Wojowniczek Nocy? Czy nie miałaś tego robić?
- Żeby zapobiec zagrożeniu? – Głos Dżany drżał. – Jeśli uważasz, że to potrzebne, to czemu ty, albo matka się tego nie nauczycie? Jestem dorosła i nie chcę, żebyście mieszali się do tego...
- Myślę, że to nie jest pora i miejsce na kłótnie – powiedział stanowczo Loravandil wstając. – Idźcie do domów. Natychmiast. Chciałbym, żeby zostali tylko Riauk i Bluszcz.
Nikt nie zaprotestował. Byli chyba zbyt zaskoczeni, że coś takiego powiedział akurat on. Powoli podnosili się i wychodzili w mrok wieczoru.
- Ale rano wróć do domu. – Teena na pożegnanie dotknęła ramienia Riauka.
- Dobrze.
Loravandil podszedł do Morel. Ukucnął przy niej. Położył dłoń na jej kolanie.
- Połóż się – poprosił.
- Nie. – Histerycznie potrząsnął głową. – Muszę przy nim być.
- Wystarczy, że ja będę czuwał. Są też Riauk i Bluszcz. Ojciec już raz ocalił Truggena. Możesz i teraz mu zaufać. Odpocznij. Bardziej będziesz potrzebna Truggenowi, kiedy odzyska przytomność. Wtedy musisz mieć siłę, żeby się nim zaopiekować.
- Tak. – Morel skinęła głową, ale nie ruszyła się z miejsca.
- A więc połóż się teraz.
- Tak. – Upłynęła jeszcze chwila, zanim się podniosła i poszła do drugiej izby.
- Rozumiem, że chciałeś, żeby ojciec został, bo jest biegły w posługiwaniu się mocą. A czemu mnie spotkał ten zaszczyt? – spytał Bluszcz, gdy zostali w męskim gronie.
- Bo umiesz milczeć – odparł Loravandil po prostu i faktycznie Bluszcz tego już nie skomentował.
Dröm szedł do domu obok swoich rodziców. Spuścił głowę. Wioska tonęła w mroku, spokojna i cicha, nagle niewyobrażalnie obca. Właściwie znał tu każdą drogę, każdą chatę i płot. Jeszcze niedawno cieszyło go odnajdywanie znajomych miejsc. Teraz świat jakby wywinął się na drugą stronę. Wydawało mu się, że jest mężczyzną, był jednak tylko naiwnym dzieciakiem, który z wieloma sprawami sobie nie radził. W głowie huczały mu podniesione głosy. To, kto miał rację, nie miało znaczenia. Ważne było, że nikt nie wiedział, co teraz zrobić. Nikt?
Cedro, to ja, Dröm – odezwał się w myślomowie do swojej najmłodszej ciotki. – Przepraszam, że zawracam ci głowę. Ale Bluszcz mówił, że rozpoznałaś kobiety, które nas zaatakowały.
Myśli Cedry kłębiły się przez chwilę, zanim sformułowały jedno proste słowo – tak.
Czy mogłabyś pokazać mi ich umysły, tak, żebym mógł odezwać się do którejś z nich.
Co chcesz zrobić? – Myśli ciotki towarzyszyła fala lęku.
Chciałbym z nimi porozmawiać. Bluszcz jak wróci, wszystko ci wyjaśni. A wróci dopiero jutro.
Wiem. Kontaktował się ze mną.
Więc pewnie powiedział ci też, że starsi do niczego nie doszli. A ja chyba wiem, jak powstrzymać je przed kolejnymi atakami.
Bardzo bym chciała, żebyś miał rację.
Nie musisz czuć się winna. Jeśli ktokolwiek z nas zawinił, to tylko ja.
Cedra tego nie skomentowała. Dröm poczuł jednak, że jego przekaz przyniósł jej ulgę. Poprowadziła jego myśli i pokazała mu umysły trzech kobiet, gdy wciąż szedł w stronę domu obok swoich niczego nieświadomych rodziców.
Za sprawą Cedry poznał też imiona tych, które go więziły – Leilla, Selbara i Gewina. Wciąż jednak nie wiedział, z którą z nich rozmawiał. Musiał zaryzykować. Być może miał szansę tylko na jedną próbę. Które z tych imion najlepiej pasowało do blondynki?
Bardzo ci dziękuję. Nie martw się już niczym. – Był w stanie zachować aż tyle zimnej krwi, by tak pożegnać się z ciotką.
Leilla – zawołał w myślach, chwilę później. Jego zachowanie niosło z sobą ryzyko. Odsłaniał się, narażając na atak. A przecież nawet nie wierzył, że coś to da. Musiał jednak spróbować zakończyć to, co zaczął. – Leilla.
Czego chcesz opętany dzieciaku?
Serce Dröma zabiło mocniej. Odpowiedziała mu. Chyba jednak liczył, że nie odpowie. Wtedy mógłby powiedzieć, że próbował i za nic więcej nie brać odpowiedzialności. Ale on był mężczyzną, mężczyzną nie dzieciakiem. Musiał działać.
Chciałem cię prosić, żebyście więcej nie atakowały Truggena.
Chyba już raz mnie prosiłeś, żebym była łaskawa dla twojego demona. – A więc to była blondynka, z którą rozmawiał. Udało mu się trafić. – A potem on zabił jedną z nas.
Wiem. Wiem też, że słowami niczego ci nie wyjaśnię.
Co chcesz zrobić?
Chcę pokazać ci moje wspomnienia i emocje.
Chcesz wpuścić mnie do swojego umysłu? – upewniła się.
Tak.
Będę mogła cię zabić.
Ufam, że tego nie zrobisz.
Jesteś odważny – stwierdziła.
Otworzył przed nią umysł. Pokazał jej rodzinne spotkania, na których jego ojciec czytał fragmenty kroniki. Leilla usłyszała więc jak karczmarz, dziadek Dröma ze strony matki, przyznał się, że jest wytworem chorych eksperymentów, połączeniem człowieka, zwierzęcia i demona. Usłyszała, że mały Dröm próbował wydostać się z ciała matki, rozrywając ją od środka, przed czym uratowało ją szybko wykonane cesarskie cięcie.
Potem pokazał jej swoją matkę, która wciąż wyglądała jak młoda dziewczyna. Nie starzała się, choć powinna. Co mogło to sprawić, jeśli nie krew demonów płynąca w jej żyłach? Dröm pozwolił też Leilli przeszukać swoje wspomnienia dotyczące kuzyna, słabego, chorego dzieciaka, kogoś, komu musiał pomagać, kogo musiał ochraniać i kto go podziwiał. Odnalazła w nich małego, bladego chłopca o smutnych oczach. Ale ani śladu potwora.
Ma mnie to do czegokolwiek przekonać?
Zobaczyłaś, że mam podstawy uważać się za mieszańca, w którego żyłach płynie krew demonów, a także, że Truggen nie jest groźny.
Sybilla tuż przed śmiercią zapewne myślała inaczej.
Dröm zignorował uwagę Leilli i ciągnął dalej:
Zobaczyłaś też, że naprawdę potrafię ci zaufać.
Tak. To, tak – przyznała. – Wciąż jednak nie rozstrzygnęliśmy kwestii, czy nie jesteś tylko naiwnym głupcem, którego zwiódł demon.
Chciałabyś zobaczyć coś więcej?
Skoro masz mnie przekonać.
Poczekaj chwilę.
Dröm zerwał połączenie z Leillą i od razu odezwał się w myślomowie do dziadka. Szedł przy tym wciąż obok swoich rodziców przez uśpioną wioskę, a jego twarz nie zdradzała żadnych emocji.
Czy możemy porozmawiać?
Chodzi o Truggena? – Riauk od razu przeszedł do rzeczy. Dziadek jeśli coś robił, robił to szybko.
Tak.
Więc słucham.
Skontaktowałem się z jedną z Wojowniczek Nocy, które nas więziły. Być może faktycznie moglibyśmy się z nimi dogadać. Pozwoliłem jej zajrzeć do mojego umysłu. Pokazałem jej wspomnienia dotyczące Truggena.
To było niebezpieczne – stwierdził dziadek.
Ale dało jej do myślenia.
Dotarli do chaty. Matka zapaliła lampę. Dröm powoli zaczął się rozbierać. Nie powiedział ani słowa. Jeszcze nie miał niczego do powiedzenia.
Pomyślałem, że moglibyśmy pokazać jej coś więcej – przekazał dziadkowi.
Co?
Wspomnienia Loravandila, miłość rodzicielską.
Może warto zaryzykować – stwierdził Riauk. – Poczekaj.
Dröm położył się do łóżka. Matka jeszcze przez chwilę krzątała się po chacie, zanim zgasiła lampę. Wtedy otoczyły go ciemność i cisza. Wydawało mu się, że przez całą wieczność czekał, aż coś się wydarzy. Gdy już się jednak doczekał, był tym zaskoczony.
Zaryzykuję – odezwał się w jego głowie wuj Loravandil. Dröm wyczuł jego strach, ale też determinację.
Zaraz skontaktuję cię z Leillą – oznajmił, po czym zwrócił się do Wojowniczki Nocy. – Przepraszam, że to tyle trwało. Pokażę ci teraz umysł kogoś innego. Pamiętaj, że ci ufam.
Kogo mi przedstawisz?
Sama zobaczysz. – Dröm wprowadził Leillę do umysłu Loravandila. On także zobaczył to, co Wojowniczka Nocy. Córka szefa, jego ciotka, czy też po prostu Morel, piękna, smutna dziewczyna siedziała na ganku w blasku świec. Taką ją pokochał Loravandil i taki jej obraz nosił w pamięci. Potrafiła być też jednak groźną kudłatą bestią. Czy to miało znaczenie? Kiedy stawała w obronie mężczyzny, którego kochała, liczyło się tylko jej uczucie. Ogień, który płonął pomiędzy Morel i Loravandilem wprawił Dröma w zakłopotanie. Chyba nigdy nie powinien zobaczyć tego, co zobaczył. Potem pojawiło się niemowlę, było sine, dusiło się. Rodzice patrzyli na nie z przerażeniem. Chcieli, żeby żyło. Nie dbali o to, czym było. To dziadek, mężczyzna o twarzy zeszpeconej blizną ocalił je w pierwszym dniu życia i on nauczył Loravandila, jak robić to każdego następnego dnia. Loravandil odroczył w czasie o dziesiątki lub setki lat realizację swoich planów i marzeń, żeby to niemowlę utrzymać przy życiu. Nie wędrował po Dominium. Nie śpiewał pieśni, które mogły zmienić świat.
Pasożyt. – Czyja to była myśl? Syk pogardy Leilli, czy jęk paniki Dröma?
Loravandil w swoich wspomnieniach uśmiechał się. Patrzył, jak jego śmiertelnie chore dziecko uczy się raczkować, a potem chodzić. Mimo wszystko był szczęśliwy. Pełne miłości i spokoju obrazy zastąpił widok umazanego krwią ciała bladego młodzieńca. Kobieta-demon tuliła je do piersi szlochając. Nawet to nie sprawiło jednak, żeby stała się nieobliczalnym potworem. Nie różniła się niczym, od każdej innej matki.
Wystarczy. – Przekazowi Leilli towarzyszyło sprawiające ból uczucie żalu. Połączenie między umysłami zostało przerwane.
Dröm leżał w ciemności. Słyszał równe oddechy śpiących rodziców. Czuł, że stary, gruby koc drapie go w nogi. Był wyczerpany, a przecież niczego jeszcze nie osiągnął.
Czy przekonałem cię, żebyś nie atakowała Truggena? – zapytał Leilli.
Wojowniczka Nocy przez chwilę nie odpowiadała.
Wciąż nie wiem, czy to naprawdę istota, chore dziecko, jak wy w to wierzycie. – Leilla bardzo powoli formułowała myśli. – Może to jednak bardzo sprytny potwór. Ale, wszyscy się chyba zagalopowaliśmy. Przyznaję, że wiedziałam za mało. To nie znaczy, że we wszystko ci wierzę i przyznaję ci rację. Muszę pomyśleć. Sądzę jednak, że nie będziemy go więcej atakować. Mamy tylko jeden warunek. Ty i twoi kuzyni spotkacie się z nami i dokończycie to, co mieliście zrobić. My też chcemy być matkami szczęśliwych dzieci. A przecież, co byśmy nie zrobiły, Sybilli nie przywróci to już życia.
Twoje towarzyszki uważają tak samo, jak ty?
Tak – zapewniła. – Od jakiegoś czasu słuchają naszych myśli.
Dziękuję wam.
Leilla nie odpowiedziała.
Dröm westchnął głęboko. W końcu mógł zasnąć.
Świt wstał już dawno. Riauk siedział obok łóżka Truggena. On i Bluszcz czuwali przez całą noc. Loravandil, za ich namowami, po kontakcie z Leillą położył się spać.
Truggen kilka razy odzyskiwał przytomność. Bełkotał coś, po czym znowu zapadał się w niebycie. Wojowniczki Nocy nie wykorzystały jak dotąd jego przebłysków świadomości. Nie zaatakowały.
One najprawdopodobniej już nie zaatakują. – Riauk na początku nie zrozumiał myśli Dröma.
Kto?
Wojowniczki Nocy. Przepraszam, że nie przekazałam tego wcześniej, ale po rozmowie z Leillą od razu zasnąłem. Byłem wyczerpany.
Nie musisz się tłumaczyć. – Dziadek potrafił być łaskawy. – Odwaliłeś kawał dobrej roboty. I utarłeś nosa Dżanie.
Dziękuję.
To my powinniśmy ci dziękować. Nie martw się już niczym.
Truggen drgnął. Zamamrotał, po czym przytomnie spojrzał na dziadka.
- Wreszcie – wyrwało się Riaukowi. – Napędziłeś nam wszystkim niezłego stracha.
- Dlaczego? Przecież lepiej by było gdybym umarł – powiedział chłopak bardzo cicho.
- Dlaczego?! – Riauk podniósł głos. Od razu też zapomniał, że jeszcze przed chwilą był strasznie śpiący.
- Dlatego, że jestem potworem – wyjęczał Truggen. Odwrócił przy tym twarz w stronę ściany i zacisnął palce na kocu.
- Zawsze wiedziałeś, że jesteś demonem. – Riauk wciąż mówił głośno, nie dbając o to, że mógłby obudzić śpiących Morel i Loravandila.
- Ale ja jestem mordercą. – Palce chłopaka zwarły się jeszcze mocniej.
- Każdy z nas kogoś zabił i nie zawsze to było słuszne. A ty wpadłeś w panikę. To się zdarza. Jesteś młody.
- Jestem potworem.
- Jesteś głupcem! – Riauk wstał i wyszedł, trzaskając drzwiami. Nie mógł już znieść tego, jak chłopak się nad sobą użalał.
Bluszcz, który przez cały czas milczał, teraz też się nie odezwał. Nie skomentował ani zachowania ojca, ani tego, co mówił bratanek.
Riauk ruszył w stronę domu. Zdawał sobie sprawę, że nie powinien wybuchnąć, ale jęki Truggena zbyt go denerwowały, by dał radę w jego obecności zapanować nad gniewem. Życie nie było po to, żeby się nad sobą użalać. Życie było po to, żeby walczyć.
Szedł szybko. Nie patrzył przed siebie. Dlatego wpadł na Guld. Odbili się od siebie. Siostra spojrzała na niego z lękiem.
- Jest aż tak źle? – spytała.
- Nie. – Energicznie potrząsnął głową. – Po prostu jestem zły.
- A co z Truggenem? – głos Guld drżał.
- Już wiesz, co się stało?
- Tak. My czasem rozmawiamy... Ale on... Spróbowałam czegoś się dowiedzieć i... Dlatego tu jestem.
- Będzie żył.
- Jest przytomny? Mogę się z nim zobaczyć?
- Lepiej nie. – Znowu mówił podniesionym głosem. – Daj mu spokój. Nie mieszaj mu w głowie. I tak ma tam nieźle poprzestawiane.
- Riauku...
- Powiem ci, jak ja to widzę. On cię kocha, a nie powinien. Pamiętasz, co się przez to działo. Teraz znowu zaczął się nad sobą użalać. Nie sądzę, żeby twoja obecność mogła mu pomóc. Wręcz przeciwnie. Powinnaś trzymać się od niego z daleka. A skoro tobie na nim zależy, tym bardziej powinnaś to robić.
Łzy stanęły w ogromnych, błękitnych oczach Guld. Otworzyła usta. Chciała coś powiedzieć, ale tego nie zrobiła. Znikła. Przy użyciu mocy wróciła do domu, w mgnieniu oka pokonując przestrzeń, którą na koniu trzeba by przemierzać przez wiele dni. Nie chciała, żeby brat zobaczył, że płakała.
14.11.2010 – Kraków
C.D.N.