Copyright ©   Kejti - Katarzyna Kwiecińska
Zagryzając wargi, przyglądał się sytuacji na szachownicy. Stracił królową. Stracił jedną wierzę i jednego gońca. Zostały mu oba konie, ale przy ich użyciu nie umiał zaszachować króla. Ciągle jednak miał wierzę i gońca, a więc i szansę na zwycięstwo, albo chociaż na pata. Chyba nie szło mu najgorzej, skoro imperator tak długo myślał nad ruchem. Jeśli imperator faktycznie nad tym myślał. Riauk uniósł głowę i napotkał jasne oczy przeciwnika, przypatrujące mu się ze skupieniem. A więc imperator myślał o nim, nie o szachach. Tylko dlaczego?
- Powiedz mi, ile razy ze mną wygrałeś?
- Nie wiem – odpowiedział zaskoczony Riauk. – Kilka, na pewno.
- Ale ja wygrywam częściej.
- Tak.
- O czym to świadczy?
- O tym, że jesteś lepszym graczem.
- A może, że ty nie jesteś zbyt inteligentny?
- Hej! – żachnął się Riauk. – Nie sądzę, że to właściwy wniosek. Ty jesteś potężnym, prastarym demonem. Byłoby nawet dziwne, gdybym był w stanie przewidzieć twoje posunięcia. Ale to nie oznacza, że odbiegam od normy inteligencją wśród sobie podobnych.
- Dobrze. Punkt dla ciebie. – Imperator roześmiał się. – Ale przyznaj, myślenie nie jest twoją mocną stroną.
- Czego ode mnie chcesz? – W głosie Riauka wciąż brzmiała uraza.
- Od dawna zastanawiam się, jak to jest, że wszystko ci się w życiu udaje...
- Mnie?
- Nie mów, że jest inaczej. Jeśli porówna się ciebie, z tobie podobnymi, nie mówiąc już o demonach, jesteś słaby. Jesteś też chory i niezbyt inteligentny. A jednak wciąż żyjesz, masz, co chcesz mieć, śmiesznie mało, jak dla mnie, ale sam jesteś z tego stanu rzeczy zadowolony. Jak to jest możliwe? Jesteś uparty i konsekwentny, ale to za mało, żeby ze wszystkich opresji wychodzić cało. Chciałbym wiedzieć, jak to robisz. Myślałem, że sam zdołam to zgłębić, ale...
- Jesteś zbyt mało inteligentny. – Teraz Riauk się roześmiał.
- Uważaj – upomniał go imperator, ale sam też się uśmiechnął.
- Ja tylko prezentuję ci to, co chcesz zrozumieć – rzucił Riauk zupełnie swobodnie. – Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, dlatego nie odpowiem ci zbyt składnie, ale to jest chyba tak... Jestem szczery w tym co robię. Przez lata przyzwyczaiłem się do ciebie, a potem cię polubiłem. A skoro ja cię lubię, liczę, że ty też mnie lubisz. Dlatego zachowuję się przy tobie zupełnie swobodnie, tak, jak przy swoich innych przyjaciołach. A przecież wiem, że bez trudu mógłbyś mnie zabić i wiem, że kiedyś chciałeś. Ty możesz uważać to za odwagę lub brawurę. Robi to na tobie wrażenie, a na dłuższą metę budzi twoją sympatię.
- Hym... - Imperator potarł brodę. – Chcesz mi powiedzieć, że zachowujesz się jak straceniec i dlatego odnosisz sukcesy? Brzmi to logicznie, ale zbyt prosto.
- Tak – zgodził się Riauka. – Ale jak teraz się nad tym zastanowię, to nie powiedziałem ci jeszcze wszystkiego. Moje zachowanie robi wrażenie na tych, którzy mają władzę. Myślę, że być może też na Opowiadaczce.
- I to ona wyciąga cię z tarapatów?
- To jest możliwe – zgodził się Riauk. – Ale ja tego nie planuję. Kiedy mam coś zrobić, po prostu to robię i nie dopuszczam do siebie myśli o klęsce. Klęski nie wchodzą w grę. Chcę przecież żyć, a jak sam zauważyłeś, moje życie jest kruche.
Imperator nie odpowiedział. Pochylił się nad szachownicą i przesunął królową.
- Szach – oznajmił.
- Nie tak szybko – powiedział Riauk i przestawił konia.
- Stracisz gońca – upomniał go imperator.
- Trudno. – Riauk wzruszył ramionami. – Ciągle jeszcze gram, mam więc też szansę wygrać.
Siedzieli w domu córki szefa. Wszyscy zostali wezwani w myślomowie. Wiedzieli, że ma wydarzyć się coś ważnego, ale dokładnie nie wiedzieli co. Nawet sama córka szefa tego nie wiedziała. Oprócz tych, którzy stanowili jej rodzinę i najbliższych znajomych, gościła teraz w domu dwóch obcych mężczyzn. Jeden z nich przedstawił się jako Waldor sekretarz Władcy Jedynego Miasta. Nie był już młody. Włosy miał siwe, a skórę pod oczami zwiotczałą. Poruszał się powoli i z pewnym trudem, w czym zresztą nie pomagała mu znaczna nadwaga. Młodszego towarzysza, który taszczył pod pachą tubę na zwoje papieru, oraz drewnianą skrzynkę, przedstawił jako Marena, swojego asystenta. Obaj mężczyźni nosili obszerne i jakby zbyt długie ubrania z grubego, ciężkiego materiału. Niektórzy z zebranych wiedzieli, że tak w Jedynym Mieście ubierali się urzędnicy i uczeni, co miało dodawać im dostojeństwa. Młody mężczyzna ustawił na stole skrzynkę i wyjął z niej przybory do pisania. Rozłożył też papier i zasiadł nad nim. Starszy przyglądał się uważnie zebranym i gładził ręką gęstą, siwą brodę. Dziwiła go tak ich aparycja, jak i stroje. Wszystkie zawierały elementy ubioru wieśniaków, ale zestawione w sposób dość przypadkowy, połączone z ubraniami myśliwych i mieszczan. Tylko gospodyni była ubrana jak na wieśniaczkę przystało, choć włosy miała ostrzyżone po męsku. Waldor najdłużej przypatrywał się Riaukowi.
- Kiedy zapytałem tutejszych gospodarzy, kto zarządza tą wioską, usłyszałem, że córka szefa – powiedział w końcu. – Dlaczego jednak córka szefa, a nie szef?
- Mój ojciec nie żyje od lat – odparła Morel. – Teraz to moje zadanie.
- Czy jednak, kiedy wszyscy nazywają was córką szefa, nie oznacza to, że nie żywią wobec was szacunku?
- Wybacz panie, ale nie zrozumiesz wyjaśnienia tej sprawy. – Jej głos brzmiał zimno. - Powiedz lepiej, po co tak naprawdę chciałeś się ze mną zobaczyć?
- A czemu wy, słysząc, że jestem przedstawicielem władcy Jedynego Miasta, ściągnęliście tu tych wszystkich ludzi? Powiedziałem wam przecież, że nie przynoszę wieści o niebezpieczeństwie.
- Są decyzje, których sama nie mogę podjąć.
- Ale ja nie przyszedłem wymagać od was żadnej decyzji.
- To nie jest takie oczywiste. Mów z czym przyszedłeś. Mów przy nich, albo odejdź.
Mężczyzna ciężko westchnął.
- Przeprowadzamy spis ludności Świata zza Morza Ognia i Krwi. To wszystko. Chcieliśmy prosić o pomoc w zorganizowaniu spisu w tej wiosce.
- Co ma na celu ten spis?
- Władca Jedynego Miasta chce wiedzieć ilu ma poddanych i do jakich gatunków należą. Chce też uporządkować pewne sprawy, jak dziedziczenie i własność ziemska. To wszystko wyjdzie wam tylko na korzyść.
- A jednak dobrze się stało, że zebraliśmy się tu wszyscy. Tej wioski nie zamieszkują zwyczajni ludzie.
- Wiemy, że jesteście uchodźcami z Dominium. Wiemy też, że są wśród was pół-ludzie a pół-zwierzęta i tacy, którzy uważają, że w ich żyłach płynie krew demonów.
- Nie tylko – powiedziała córka szefa. – Spiszcie więc najpierw tu zebranych, a potem zobaczymy, co będzie z resztą wioski.
- Niech tak będzie. – Mężczyzna ciężko westchnął.
- Riauk pierwszy – zdecydowała córka szefa.
- Podaj swoje imię i imiona rodziców.
- Riauk syn Merego i Las po Burzy.
Sekretarz i jego asystent spojrzeli na mężczyznę z blizną na policzku.
- Co to ma być?
- Co? – Czerwone oczy uderzyły w nich. Czoło ich właściciela zmarszczyło się.
- Jak brzmi imię twojej matki?
- Las po Burzy.
- To ma być imię kobiety?
- Jej ojciec pochodził z daleka.
- Zapisz to. – Nakazał sekretarz swojemu asystentowi.
- Jesteś człowiekiem. W którym roku się urodziłeś? I gdzie?
- Nie jestem człowiekiem. – Riauk potrząsnął głową. – Jestem Wojownikiem Nocy. Urodziłem się w 958 roku na Pustkowiu.
Sekretarz i jego asystent znowu na niego spojrzeli.
- Proszę z nas nie żartować. Nie ma takiego gatunku jak Wojownik Nocy. Nie możesz mieć też siedemdziesięciu ośmiu lat.
- Mówiłam, że tu nie mieszka zwyczajna ludność – zauważyła córka szefa. – Proszę go wysłuchać i wszystko zapisać. Mówi prawdę. A tak z ciekawości, jakie gatunki znacie?
- Ludzi, pół-ludzi, glumy, Małych Ludzi, Ludzi Lasu i Wojowniczki Nocy, choć te trzy ostatnie występują tylko w legendach – wyrecytował asystent.
- Właśnie – podchwyciła córka Szefa. – Czy nie poinformowano panów, że w tej wiosce żyje nieśmiertelny potomek Dżany? Przecież w Jedynym Mieście jest to wiadome.
- Tak. Powiedziano mi o tym – przyznał sekretarz. – Dano mi nawet do przeczytania księgę zawierającą opowieści o Dżanie. Był to jednak zbiór niewiarygodnych opowiastek podniecających damy, przypominających niedorzeczne pieśni bardów o bohaterskich czynach niezwykłych istot. Nie dałem rady tego przeczytać.
Oiolose zacisnął szczęki, a Loravandil roześmiał się.
- Trzeba je było porównać z kronikami – burknął Riauk pod nosem.
- Wróćmy do spisu – nakazała córka szefa.
- Mam siedemdziesiąt osiem lata. Faktycznie jestem nieśmiertelny – powiedział Riauk. – I jestem potomkiem Dżany, ale także Wojownikiem Nocy.
- Co to znaczy? – Wyraz twarzy sekretarza wskazywał, że nie wierzył w ani jedno słowo, które usłyszał.
- Wojownicy Nocy są nieśmiertelni i obdarzeni mocą – wyjaśnił Riauk. – Widzimy strukturę rzeczywistości i możemy w nią ingerować.
- Co to znaczy?
Teraz to Riauk westchnął.
- Masz problemy z prostatą – powiedział – a na boku bliznę. Może zostawiły ją kły dzika. Tego nie wiem, ale myślę, że to było zwierzę.
Asystent rozdziawił usta ze zdziwienia.
- Skąd wiesz? – spytał sekretarz.
- Powiedziałem ci. Władam mocą. Chcesz się pozbyć swoich dolegliwości? Pewnie chcesz.
- Czytasz w myślach?
- To też potrafię – przyznał. – Ale nie robię tego. To nieuprzejme.
Sekretarz wsunął rękę pod ubranie.
- Moja blizna...
- Już jej nie ma. – Riauk uśmiechnął się. – To właśnie moc.
Sekretarz otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie zrobił tego. Zamknął je, nie wydając z siebie dźwięku. Przez chwilę milczał. Potem zapytał:
- Czy twój wygląd ma coś wspólnego z twoim gatunkiem?
- Nie.
Następnie padły pytania, czy Riauk ma partnerkę i dzieci. Głos sekretarza drżał lekko.
- I moja partnerka i dzieci są tutaj, więc sami się przedstawią.
- Czym się zajmujesz?
- Teraz jestem rolnikiem.
- Teraz?
- Byłem łowcą demonów. – Riauk uśmiechnął się.
- W to akurat wierzę.
Następna odpowiadała Teena.
- ... córka Rolanda i Sireny. Urodzona w 617 roku w Dominium. Partnerka Riauka, matka jego dzieci. Jestem Wojowniczką Nocy.
- Wojowniczką Nocy? Starszą od niego o ponad trzysta lat? Dlaczego wy nam to robicie? – Sekretarz spojrzał na córkę szefa.
- Pana asystent powiedział, że wiecie o istnieniu Wojowniczek Nocy. A Riauk udowodnił wam istnienie mocy – zauważyła córka szefa. – Mniej by się też pan teraz stresował, gdyby przeczytał pan książkę o Dżanie.
Sekretarz zaczął odpytywać następną osobę.
- Oiolose, syn Riauka i Teeny, Wojownik Nocy, urodzony w 985 roku na Pustkowiu, mąż Sasanki, córki... - Tu drugi mężczyzna o białych włosach zawahał się.
- Co chcesz powiedzieć przez słowo mąż?
- Większość z nas wyznaje religię powszechną w Dominium – córka szefa odpowiedziała za niego. – Praktykujemy też rozpowszechnione tam zwyczaje.
- To niedorzeczne – zauważył sekretarz.
- Ale to nasza sprawa.
- Jak nazywają się rodzice twojej partnerki? – sekretarz zwrócił się do Oiolose.
- Żony – poprawił go białowłosy mężczyzna. – Ale z odpowiedzią na wasze pytanie będę miał problem. My ich nazywamy karczmarzem i ciocią Różą. Ale oni nie mają imion.
- Jak to możliwe?
Oiolose spojrzał na ojca, a potem na córkę szefa. Nie wiedział, co powiedzieć.
- Rodzice Sasanki, tak jak i ona, to mieszańcy ludzi, demonów i zwierząt. Takie istoty nie mają nazwy. – Powiedział Riauk, ponieważ córka szefa tym razem nie kwapiła się z wyjaśnieniami. – Oni sami uważali się kiedyś za demony. Dlatego też myśleli, że nie mogą mieć imion i tak już zostało.
Sekretarz jęknął.
- Chcecie mi powiedzieć, że znacie się na demonach i uznajecie takie rzeczy, jak to, że nie mają imion, za oczywiste?
- Byłemu łowcy demonów chyba możesz uwierzyć. – Riauk uśmiechnął się.
- Co mam więc napisać? – spytał zrezygnowany asystent.
- Że jej rodzice to Karczmarz i Róża i że są demonoludźmi.
- Nie ma takiego gatunku – zaprotestował sekretarz.
- Gatunek jest, tylko dotąd nie miał nazwy. W Dominium żyje sporo takich istot, tylko zawsze w ukryciu.
- Czy oni nie są niebezpieczni?
- Jak każdy, kiedy weźmie miecz do ręki.
- Jeśli chodzi o mnie – dodał Oiolose – napisz jeszcze, że jestem rolnikiem i kronikarzem.
- On napisał książkę, której pan nie dał rady przeczytać. – Loravandil wszedł starszemu bratu w słowo. Śmiał się.
Oiolose nie zareagował.
Sekretarz westchnął głośno, po czym zaczął odpytywać kolejną osobę.
- Dröm, Wojownik Nocy, syn Oiolose i Sasanki, urodzony w 1010 roku w tej wiosce.
Młodzieniec zerknął na znaki stawiane przez asystenta.
- Moje imię pisze się przez o z dwiema kropkami u góry.
- W naszym alfabecie nie ma takiej litery – zaprotestował asystent.
- Ale moje imię pochodzi z innego świata – wyjaśnił Dröm, po czym kontynuował podawanie informacji. – Ostatnio jestem rolnikiem. Chyba pobiorę się z Bess, która jest demonoczłowiekiem. Jej rodziców jeszcze nie poznałem. Więc na razie możecie zapisać, że jest moją partnerką. Ale mam dwóch synów z inną kobietą. Czy to też jest dziwne?
- Nie. To akurat normalne.
- Karben urodził się w 1231, a Noach w 1232, obaj poza tym światem, tam gdzie mieszka ich matka, Wojowniczka Nocy, Leilla.
- To nie jest najlepszy sposób, żeby oznajmić rodzinie, że się żenisz – stwierdził Oiolose.
- Jakoś nie było okazji. – Dröm lekko się zmieszał. – Zresztą nie podjęliśmy jeszcze żadnych zobowiązujących decyzji.
- Skoro twój ojciec jest Wojownikiem Nocy, a matka demonoczłowiekiem, to czy nie powinienem zapisać, że jesteś mieszańcem?
- Nie – odpowiedział mu Riauk. – Wojownikiem Nocy się jest lub nie. Nie można nim być częściowo.
- Dżana, Wojownik Nocy, córka Riauka i Teeny, urodzona w 986 roku na Pustkowiu. Partnerka Virgida. Podążam drogą Wojowniczek Nocy.
- Dlaczego powiedziałaś, że jesteś Wojownikiem Nocy, a nie Wojowniczką? Jesteś przecież kobietą – zauważył sekretarz.
- Wojowniczki Nocy nie mogą spać, a ja mogę – wyjaśniła.
- Więc mam zapisać, że jesteś Wojownikiem?
- Tak.
- A co to znaczy, że podążasz drogą Wojowniczek Nocy?
- Robię to, co Wojowniczki Nocy powinny robić. Walczę z demonami nocy.
- Czyli tyczy się to też Wojowników Nocy?
- Tak.
- Kto to ustalił?
Dżana wzruszyła ramionami.
- Nikt już tego nie pamięta.
- A mimo to, to robicie?
- Tak.
- Gdzie walczycie?
- W ludzkich snach.
- Jak?
- Mocą.
- A oni? – Sekretarz wskazał głową w stronę odpytanych już mężczyzn. – Oni nie walczą. Czy robią coś złego?
- Wybrali inną drogę – odparła Dżana. – Ale pewnie sporo Wojowniczek Nocy uznałoby ich zachowanie za karygodne.
- Ty nie?
- Ja nie. Ja myślę, że dobrze jest, kiedy w życiu ma się wybór. – Głos Dżany brzmiał smutno.
- Virgid, Człowiek Lasu, syn Ulfa i Fridy, urodzony w 376 roku w Nadrzewnym Mieście, kowal.
Młody asystent znowu otworzył usta i zagapił się na siwego mężczyznę.
- Naprawdę jesteś Człowiekiem Lasu? – spytał sekretarz.
- Tak.
- A więc nie wszyscy odeszli?
- Paru zostało.
- Ferro, syn Riauka i Teeny, urodzony w 987 roku na Pustkowiu, Wojownik Nocy, rolnik, mąż Njali, ojciec Rolfa i Ringulfa. Moi synowie to bliźniacy. Urodzili się w 1014 roku w tej wiosce. Nie mieszkają jednak tutaj, ale skoro chcecie porządkować sprawy dziedziczenia, to trzeba ich chyba spisać. Są Wojownikami Nocy. A moja żona Njala urodziła się w 961 roku w Dominium, jest Człowiekiem Lasu, jej rodzicami są Gunar i Anika, oni chyba jeszcze żyją gdzieś w Dominium. No i każdy z moich synów, ma już syna. Syn Rolfa ma na imię Ditrich, a Ringulfa – Samuro. Obaj urodzili się w 1031 roku, są Wojownikami Nocy, a ich matki Wojowniczki Nocy to Selba i Gewina.
- Jak jesteśmy przy nieobecnych – wtrącił Riauk – to dopiszcie jeszcze Kita, mojego syna i Teeny oczywiście. Urodził się w 988 roku też na Pustkowiu, no i jest Wojownikiem Nocy.
- Bluszcz, syn Riauka i Teeny, urodzony w 989 roku na Pustkowiu, Wojownik Nocy, mąż Cedry, podążam drogą Wojowniczek Nocy.
- Cedra, córka Vespy i... Nie wiem kim był mój ojciec. Urodziłam się w 992 roku, jestem Wojowniczką Nocy podążającą ich drogą.
- Tika, córka Tereny i nieznanego ojca, urodzona w 832 w Dominium, Wojowniczka Nocy, podążam drogą Wojowniczek Nocy. Moją partnerką jest Mistral.
- Partnerami mogą być tylko mężczyzna i kobieta – zaprotestował asystent.
- Kto tak powiedział? – Głos Tiki był zimny.
- Tak po prostu jest – upierał się asystent. – Kobiety mogą być przyjaciółkami, ale są rzeczy, które kobieta może robić tylko z mężczyzną.
- Ja robię je z Mistral.
Sekretarz spojrzał na córkę szefa z rozpaczą.
- A co wy na to powiecie?
- My wiemy, że tak po prostu jest – stwierdziła córka szefa. – Co nam zresztą do tego, co one robią ze sobą w domu?
- Więc mam zapisać, że są partnerkami?
- Tak – powiedziała córka szefa stanowczo.
- Mistral, córka Welwiny i nieznanego ojca, urodzona w 849 w Dominium, Wojowniczka Nocy, podążam ich drogą. Mamy też córkę, Annę, ona właśnie...
- Która z was ją urodziła? – spytał sekretarz.
- Żadna. – Mistral potrząsnęła głową. – Anna pochodzi z Dominium, jej rodzice zginęli w pożarze, a potem też opiekunowie. W końcu trafiła do nas.
- Jesteście z nią spokrewnione?
- Nie.
- Dlaczego więc wy się nią zajmujecie?
- Nikt inny nie chciał.
Czy Mistral tak się tylko powiedziało, czy też Anna naprawdę tak myśli? – przemknęło przez głowę Riauka. Przypomniał sobie przy tym zimne spojrzenie, jakim zawsze obdarzała go ta czarnowłosa dziewczynka. Nie, nie dziewczynka. Już kobieta. To on ją przywiózł z Dominium. Czy uważała, że też jej nie chciał? A przecież oddał ją na wychowanie Wojowniczką Nocy, bo wydawały mu się najodpowiedniejszymi dla niej opiekunkami. A może dlatego, że miał już dzieci?
- Ona jest... – Mistral zawahała się. – Zapiszcie, że jest demonoczłowiekiem. Urodziła się około 987, dokładnie nie wiemy. Właśnie się zaręczyła, ale o tym chyba już sama opowie.
- Co to znaczy, że się zaręczyła?
- To taki zwyczaj z Dominium – wyjaśniła córka szefa. – Zapowiedź zbliżającego się ślubu.
- Religijne brednie – burknął sekretarz.
- Właśnie – zgodziła się córka szefa.
Sekretarz przeszedł do odpytywania kolejnej osoby.
- Loravandil, syn Riauka i Teeny, urodzony w 990 roku na Pustkowiu, Wojownik Nocy, bard, mąż Morel, ojciec Truggena.
- Guld, córka Merego i Las po Burzy, urodzona w 1011 roku na Pustkowiu, Wojowniczka Nocy, podążam ich drogą. Jestem żoną Truggena.
Sekretarz powiódł wzrokiem od pięknej kobiety o czerwonawej skórze do bladego mężczyzny z blizną.
- Jesteście rodzeństwem?
- Tak – powiedziała Guld.
- To czemu ty jesteś Wojowniczką Nocy, a on Wojownikiem?
- Wojowniczki Nocy zawsze rodzą następne Wojowniczki – wyjaśnił Riauk. – Chyba, że ich partner jest Wojownikiem Nocy, to wtedy rodzą Wojownika. No, a Wojownicy Nocy prawie zawsze są ojcami kolejnych Wojowników, niezależnie od tego, jakiego gatunku były ich partnerki.
- Nie całkiem cię rozumiem, ale mam nadzieję, że mój asystent zdążył to zapisać. – Młody mężczyzna szybko skrobał coś na krawędzi arkusza papieru. – Potem to sobie rozrysujemy. Ale, jakby nie było, to wy i tak nie możecie być innymi gatunkami.
- Ja jestem wyjątkowym przypadkiem i przez to pierwszym Wojownikiem Nocy – wyjaśnił Riauk. – Synowie Wojowniczek Nocy zawsze umierali. Ja nie umarłem, pewnie dlatego, że mój ojciec był nieśmiertelny.
Sekretarz przewrócił oczami.
Do odpytania zostały mu jeszcze dwie osoby: córka szefa i młody mężczyzna o ciemnych włosach. Oboje jednak nie kwapili się, żeby powiedzieć coś o sobie.
- Moja żona, jak już mówiłem, ma na imię Morel – przypomniał Loravandil i wskazał ją ręką.
- Jestem córką szefa i Estery, urodziłam się w Dominium w Deret, w 979 roku. Zarządzam tą wioską – dokończyła drżącym głosem. Opuściła ją dotychczasowa pewność siebie.
- Mam zapisać, że twój ojciec miał na imię Szef?
- Tak możecie zapisać – zgodziła się.
- Więc jesteś demonoczłowiekiem?
- Nie.
- Jakiego więc jesteś gatunku?
- Morel jest demonem, dlatego nie mogła wypowiedzieć swojego imienia – wyjaśnił za nią Loravandil.
- Żartujecie?
- Nie.
- Ale...
- A jakie to ma znaczenie, że ona jest demonem? – spytał Riauk. – Dlaczego się jej boisz? Ja mogę zabić cię myślą. Większość z nas może to zrobić, a ona akurat nie. Ale nawet gdybyśmy nie mieli naszych mocy, jest nas tu tyle, że moglibyśmy zatłuc was gołymi pięściami. Ale my nie chcemy was krzywdzić. Chcemy być pełnoprawnymi mieszkańcami tego świata. To wszystko.
- Potraficie pięknie przemawiać, ale źle odczytaliście moje wątpliwości. – Sekretarz wyciągnął białą chustę o haftowanych brzegach i otarł nią pot z czoła. – Ja nie bardzo wierzę, że demony istnieją.
- Na co więc polowałem, będąc ich łowcą?
- Wielu jest oszustów.
Riauk roześmiał się smutno.
- Pozwólcie, że nie zademonstruję, co potrafię jako demon. – Głos Morel wciąż drżał.
- W tej wiosce mieszkają też zwyczajni ludzie, prawda? – upewnił się sekretarz.
Większość z zebranych przytaknęła mu ruchem głowy.
- Czy oni wiedzą, że ich zwierzchniczka jest demonem?
- Wiedzą i akceptują to – powiedział Riauk. – Zresztą, będą panowie mieli okazję ich sami o to zapytać.
- Oni tego nie negują?
- Nie. W Dominium problemy z demonami są na porządku dziennym, więc ludzie z tamtą wiedzą, że one istnieją.
- Albo raczej w nie wierzą, tak jak w bogów – powiedział sekretarz jakby sam do siebie. Po czym zaczął odpytywać ostatnią pozostałą mu osobę.
- Truggen, syn Loravandila i Morel, urodzony w 1015 roku w tej wiosce. Jestem demonem. Moją żoną jest Guld. Uczę się, żeby podążyć drogą Wojowniczek Nocy.
- Mówiliście, że demony nie mogą wypowiadać swoich imion – zaprotestował asystent.
- On jest wyjątkowy, on może – oznajmiła Guld z uśmiechem i poklepała młodego mężczyznę po ramieniu.
- No i czy Wojowniczki Nocy nie walczą z demonami?
- Dobrze pan zapamiętał – zgodziła się.
- Więc będąc demonem walczysz z demonami? – spytał Truggena.
- Tak – przyznał młody mężczyzna. – Mam z tym pewien problem. Obce Wojowniczki Nocy biorą mnie czasem za wroga.
Asystent zaczął wycierać stalówkę. Uznał, że zapisał już wszystko, co było do zapisania.
- Jeszcze raz. – Sekretarz coś sobie przypomniał. – Kto jest twoją żoną?
- Ja – powiedziała Guld.
- Ale ty jesteś siostrą jego... dziadka.
- Tak.
- To, co mówicie, jest niedorzeczne. – Sekretarz lekko podniósł głos. – Udowodniliście mi istnienie mocy, ale poza tym... Czy musicie wszystko robić i mówić na opak? Jaki macie w tym cel?
- Cel? – zdziwił się Riauk. – To wy macie cel w prowadzeniu tego spisu. My chcemy tylko żyć w spokoju na naszej ziemi. Jesteśmy przy tym tacy, jacy jesteśmy. Nie będziemy inni. Nie chcemy być inni.
- Większość z nas nie zna się na polityce. Więc pewnie to, co robiliśmy, robiliśmy nieudolnie – zauważył Loravandil. – Ale staraliśmy się przyzwyczaić świat do naszego istnienia. Po to mój brat sporządził drukowaną wersję kroniki naszego rodu i umieścił ją w bibliotece Jedynego Miasta. Po to ja pisałem pieśni o czynach moich przodków. Śpiewałem je także przed naszym władcą. Może z daleka łatwiej nas akceptować. Ale my tu nie robimy niczego złego. Jest dokładnie tak, jak powiedział mój ojciec.
- Kiedy słucha się pieśni bardów, zawsze uważa się, że koloryzują – zauważył sekretarz.
- No tak. Tego nie wziąłem pod uwagę. – Loravandil roześmiał się. Nie był to jednak beztroski śmiech.
- Czy ten spis wpłynie jakoś na nasze życie? – spytała córka szefa.
- Powinienem odpowiedzieć, że nie, ale w waszym przypadku nie wiem – powiedział sekretarz. – Władca naszego świata, chce wiedzieć ilu i jakich ma poddanych. To wszystko. Wy uważacie się za zarządców tego terenu. Nie wiem, czy tak powinno pozostać, jeśli jesteście tym, czym twierdzicie, że jesteście. A tym bardziej, jeśli jesteście tylko bandą pomyleńców.
- Dostaliśmy zgodę na osiedlenie się tutaj – zauważył Riauk.
- I nikt nie każe wam odejść. Ale może będziecie musieli przestać decydować o życiu innych.
- Co ty robisz? – spytał imperator.
- Zbijam ci pion – odpowiedział Riauk bez wahania.
- Ale ja zaraz zbiję ci królową.
- Trudno. – Riauk wzruszył ramionami.
- A jak tam wasze wybory?
- Dobrze – rzucił lekko. Teraz, kiedy było już po wszystkim, nie musiał się martwić. Zanim jednak doszło do wyborów, długo się tym gryzł. – Morel zachowała zwierzchnictwo nad wioską.
Przedstawiciele władcy Jedynego Miasta nakazali im przeprowadzenie wyborów na nowego zarządcę wioski, który od tej pory miał być nazywany sołtysem. Demonoludzie i pół-ludzie byli zgodni, że stanowisko to powinna piastować córka szefa. Niektórzy spośród śmiertelnych mieli wątpliwości, ale nie znaleźli lepszej kandydatury. Natomiast Ludzie Lasu stwierdzili, że chcą mieć własnego zwierzchnika i stać się niezależni. Ponieważ i tak mieszkali właściwie oddzielnie na przylegających do lasu obrzeżach wsi, nikt nie protestował. Riauk odczuwał żal wobec Virgida, że ten nie stanął po stronie Morel, a jeszcze podburzał swoich przeciwko niej. Nic jednak najstarszemu na ten temat nie powiedział. To Dżana kłóciła się o to ze swoim towarzyszem życia.
- Nie powinieneś siać fermentu – powiedziała mu. – Kiedyś przybyłeś tu, żeby żyć jak my.
- Ale jestem na to za stary. Przyznaję, że lubię niektórych z was, choć z biegiem lat, coraz mniej. Nie jestem jednak taki, jak wy. Nikt z nas nie jest.
To nie była do końca prawda. Należąca do Ludu Lasu Njala popierała Morel, ale z jej zdaniem nikt się nie liczył.
W końcu zwierzchnikiem Ludzi Lasu stał się ich dawny przywódca Stig, a na mapie Świata zza Morza Ognia i Krwi, zamiast jednej, naniesione zostały dwie leżące obok siebie wioski. Pierwsza została podpisana Małe Dominium, a druga Trzecie Nadrzewne Miasto. Nikomu nie przeszkadzało, że wioski oficjalnie były dwie. I tylko oczy Dżany posmutniały.
Sama nazwa pierwszej z wiosek budziła sporo kontrowersji.
- Uciekliśmy z Dominium, żeby o nim zapomnieć – mówili nieludzie, bo ludzi pamiętających tamte wydarzenia było już niewielu.
Jednak fakt, że miejsce, w którym mieszkali, otrzymało jakąkolwiek nazwę, robił na nich wrażenie. Nawet jeśli prawda wyglądała nieco inaczej, mogli zacząć myśleć o sobie jako o istotach pochodzących skądś. A w każdym razie naprawdę posiadali własną ziemię.
- A uruchomiliście te twoje fundusze?
- Tak. Ludzie z Jedynego Miasta uznali, że skoro chcemy sami się dodatkowo opodatkować, to nasza sprawa.
- I jak czujesz się jako ktoś płacący podatki?
- Dziwnie – przyzna Riauk. – Nadal nie wydają mi się czymś sprawiedliwym. Ale chyba niektórych spraw nie da się lepiej rozwiązać.
Imperator roześmiał się.
- Ty i twoje poczucie sprawiedliwości. Świat nie jest tak prosty, jak twój umysł.
Riauk nie odpowiedział.
Kiedy po raz pierwszy usłyszał, że mieszkańcy Świata zza Morza Ognia i Krwi mają zacząć płacić podatki, zaprotestował.
- Ale dlaczego mielibyśmy oddawać część tego, co sami wyhodowaliśmy?
- Można to potraktować jako opłatę za to, co daje wam nasz świat – wyjaśnił mu urzędnik z Jedynego Miasta.
- A co nasz świat nam daje?
- Prowadzimy administrację, utrzymujemy wojsko, będziemy budować drogi. To wszystko kosztuje.
- Skoro wszyscy mają płacić na wojsko, my też powinniśmy coś dostawać za to, że bronimy pogranicza.
Ta uwaga wyraźnie wprawiła urzędnik w zakłopotanie.
- Nie jest wykluczone, że faktycznie będziecie coś dostawać. Musicie tylko ustalić, kto jest odpowiedzialny za tutejsze siły zbrojne i kto faktycznie wchodzi w ich skład. Liczebność stacjonującego, czy rekrutującego się spośród mieszkańców oddziału musi być oczywiście współmierna do tutejszych potrzeb.
Riauk nie wszystko zrozumiał, ale nie o siłach zbrojnych wtedy myślał.
- To, co oferujecie, brzmi sensownie, ale nie jest do końca sprawiedliwe – stwierdził. – Do tej pory produkowaliśmy tyle, ile potrzebowaliśmy. Nie wykorzystywaliśmy, co prawda, wszystkiego sami. Część sprzedawaliśmy. Ale za uzyskane pieniądze kupowaliśmy te rzeczy, których nie byliśmy w stanie wyprodukować. Jeśli część z tego, co wytworzymy, będziemy musieli oddawać, to żeby nadal żyć tak, jak żyliśmy, musimy zacząć produkować więcej. I dziś, ja, jestem w stanie zacząć uprawiać większy obszar, ale nie zawsze byłem. Co mają zrobić osoby stare i chore, które nie będą miały siły uprawiać większej powierzchni ziemi?
- Ci, którzy mniej uprawiają, mniej też oddają. Podatki nie mają stałej wartości. To konkretna, niewielka część tego, co wyprodukujecie – urzędnik wygłosił wyuczoną formułkę, ale nie odpowiedział nią na pytanie Riauka.
- Nawet jeśli mniej oddadzą, to i tak może im tego zabraknąć.
- Ale podatki trzeba płacić – powiedział urzędnik.
- A czy ci, którzy mają siłę, by produkować, nie mogliby płacić podatków za nich?
- Jeśli chcesz płacić za wszystkich biedaków, lub przekonasz do tego innych, nam to nie przeszkadza.
Riauk pomyślał, że podatki są czymś niesprawiedliwym, ale nie powiedział tego głośno. Nie było po co. Musieli być posłuszni władcy z Jedynego Miasta, choćby dlatego, że nie byli w stanie zrobić niczego innego.
Teoretycznie mogli odmówić płacenia podatków, ale czy wtedy nie próbowano by wyegzekwować ich od nich siłą? Oczywiście nie było armii złożonej ze śmiertelników, która mogłaby im zagrozić. Ale oni nie chcieli zabijać. Własna wygoda nie była wystarczającym powodem. Zostawała jeszcze ucieczka. Świat nie był jednak nieskończony. Nie dało się wiecznie uciekać. Dobrze o tym wiedział. Owszem, Wojowniczki Nocy od setek lat funkcjonowały poza wszelkimi systemami, ale większość z nich żyła w pojedynkę, bez przyjaciół i bliskich. Właśnie, Wojowniczki Nocy.
- A co z tymi, którzy niczego nie uprawiają? – spytał, zamiast protestować.
- Biorą pieniądze za swoją pracę. Będą z tych pieniędzy płacić podatki.
- Tak – zgodził się Riauk. – Kowal, czy garncarz biorą pieniądze za swoją pracę. Ale znachorzy często leczą za darmo. Wojowniczką Nocy też nikt nie płaci za to, że bronią światów przed demonami.
- Może więc jedni i drudzy muszą zacząć pobierać opłaty.
- Żeby biedacy poumierali, kiedy nie mają czym zapłacić?! – Riauk podniósł głos, a urzędnik skulił się w sobie. Odczuwał lęk przed białowłosym mężczyzną, mimo, że to on był przedstawicielem władzy. – A o pracy Wojowniczek Nocy nikt prawie nie wie. Ci, którzy zastali opętani przez demony, z reguły nie są w stanie prosić o pomoc.
- Z jednej strony twierdzicie, że mieszkacie tu razem z demonami, a z drugiej cały czas mówicie o walce z nimi. Może to tak naprawdę nie jest konieczne?
Riauk parsknął gniewnie.
- Demony są różne – rzucił. Był zirytowany, a przecież dobrze rozumiał wątpliwości urzędnika. Zrozumienie i zaakceptowanie faktu, że z jednymi demonami można się przyjaźnić, a z innymi trzeba walczyć, zajęło mu wiele lat. A przecież nigdy nie miał wątpliwości, że w ogóle istnieją.
- Jakby nie było, wszyscy muszą płacić. Czy kiedy pobudujemy drogi, wasi znachorzy będą chodzić obok nich?
Riauk dostrzegł sens w słowach urzędnik, choć i tak wcale mu się nie spodobały. Zmarszczył czoło.
- A czy nie możemy stworzyć jakiegoś funduszu, tak, żeby płacić podatki za nich?
- Podatki trzeba płacić od czegoś – powiedział urzędnik. – Ale możecie jako wioska zacząć płacić pensje swoim znachorom i Wojowniczkom Nocy, a oni od tego odprowadzą podatki.
- I znowu mi się podstawiłeś. – Głos imperatora przywołał go do teraźniejszości.
- Ale zbiłem ci gońca – zauważył.
- Za cenę królowej – sprecyzował imperator.
- Sprowokowałem cię i teraz stracisz konia.
- Faktycznie. – Imperator wykonał ruch pionem, który nie miał już wpływu na wynik rozgrywki. Wiedział, co zaraz się wydarzy.
Riauk przesunął wieżę.
- Szach i mat – powiedział.
- Wygrałeś – zgodził się imperator. – Ale tak nie gra się w szachy. To nie elegancko, podstawiać się pod bicie, żeby wyczyścić planszę.
- Ale jak widać, to skuteczna metoda. – Riauk uśmiechnął się. – Czy w końcu nie chodzi o to, żeby wygrać?
- Po trupach?
- Takie pytanie zadaje mi władca Dominium? Czy nie po trupach zdobyłeś swoje stanowisko? A dla mnie, to – wskazał na szachownicę – nie są trupy, a figurki z kamienia.
- Brawo dla ciebie. Uczysz się nie tylko myśleć strategicznie, ale i przemawiać. – Imperator wciąż wyglądał na bardzo zadowolonego. W żaden sposób nie zdenerwowało go to, co usłyszał.
- Jestem elastyczny.
- I dowcipny. – Po tej wymianie zdań długo obaj się śmiali.
To było przed wielu laty. Oiolose niezbyt sprawnie poszło przyrządzenie kawy, ale w końcu udało mu się postawić przed ojcem kubek z gorącą cieczą. Zazwyczaj częstowaniem gości zajmowała się jego żona. Tym razem chciał jednak porozmawiać z ojcem sam na sam. Sasanka była zbyt prostoduszna, by niektóre sprawy poruszać w je obecności. Zupełnie niechcący mogła wygadać to, co powinno pozostać tajemnicą. Wybrał więc na spotkanie z ojcem chwilę, gdy wraz z małym Drömem udała się do swoich rodziców. Oiolose obawiał się jednak, że ojciec też nie potraktuje zbyt poważnie sprawy, którą chciał poruszyć.
- Muszę pomówić z tobą o kronice – powiedział, siadając przy stole naprzeciwko ojca.
- To znaczy? – zdziwił się Riauk.
- Wiesz, że ja nadal ją piszę?
- Szczerze mówiąc nie. Myślałem, że sporządzasz już tylko kopie.
- Przecież nasze życie wciąż się toczy.
- Właściwie... - Riauk zamyślił się. – Jakoś trudno jest sobie uświadomić, że to, co stanowi naszą codzienność, to też być może wydarzenia ważne dla historii. Chociaż to, że sprowadziła się do nas spora część ostatnich Ludzi Lasu, to na pewno znaczące wydarzenie.
- Właśnie – przytaknął Oiolose.
- Nadal korzystasz z umysłu Opowiadaczki?
- Tak. W ten sposób sprawdzam też, czy ona wciąż o nas myśli. I myśli, ale... - Oiolose zawahał się. Szukał właściwych słów na opisanie swoich spostrzeżeń. – Jej sposób formułowania myśli zmienił się. Nie znajduje w nich już informacji o jej życiu i jej świecie. Czasem jednak jej myśli uciekają wstecz do wcześniejszych wydarzeń i przedstawiają je bardziej szczegółowo. Tak, jakby poświęcała nam więcej uwagi, niż kiedyś.
- To chyba dobrze – stwierdził Riauk.
- Też tak sądzę – zgodził się Oiolose.
- W czym więc problem?
- Problem? Tak, jest problem. – Oiolose wpatrzył się w ojca.
Riauk wzdrygnął się. Wciąż nie mógł się przyzwyczaić, że nowe oczy syna były ciemnobrązowe. Ciała Oiolose nie trawiła też już choroba. Wszystkie operacje zakończyły się sukcesem i jedynym, co nadal utrudniało mu życie, była pozbawiona pigmentu skóra. Sam Riauk wciąż nie był jednak gotowy niczego w sobie zmienić. Nosił więc tylko szkła kontaktowe, ale takie, by nie modyfikowały naturalnego koloru jego oczu.
- Chce ci powiedzieć, że piszę i będę nadal pisał kronikę, ale tych nowszych fragmentów nie będę w żaden sposób rozpowszechniał. Tak więc lepiej będzie, jeśli nikt się o nich nie dowie.
- Ale dlaczego? – Riauk wyraźnie nie rozumiał w jaką stronę zmierza ich rozmowa.
- W tej chwili chodzi mi o Loravandila. – Oiolose lekko podniósł głos. – Ale w przyszłości – dodał już spokojniej – kto wie, co będzie. Zresztą... Matka też trochę narozrabiała.
- Teena? – zdziwił się Riauk.
- Cofnęła czas, kiedy już ustaliliście, żeby tego nie robić.
- Wiesz o tym?
- Skoro podglądam myśli Opowiadaczki, muszę wiedzieć.
- No tak. – Riauk nerwowym ruchem potarł brodę.
- Myślałeś, że nikt nie wie?
- Nie, że tak zupełnie nikt... Loravandil się dowiedział, a jak on, to i Morel.
- Przed władającymi mocą trudno coś ukryć. – Stwierdził Oiolose. – Ale dlaczego właśnie Loravandil...
- Bo on... - Riauk urwał.
- Właśnie. – Oiolose domyślił się, o co chodzi. – Pomówmy o nim. Wiesz, że dla mieszkańców wioski jest tylko mężem swojej żony. To ona podejmuje decyzje i prowadzi gospodarstwo, on zajmuje się dzieckiem. My wiemy, że tak musi być, ale w oczach innych to źle wygląda. A gdyby dowiedzieli się o jego wyczynach w Dominium, to wolę nie wyobrażać sobie, co by mówili.
Riauk milczał.
- Ile osób wie, że cofnąłeś dla niego czas? – spytał Oiolose.
- Teena i Kit – odpowiedział szybko Riauk. – No i Morel – dodał. – Ona ma potężny umysł, jak jej ojciec. Nie dało się tego przed nią ukryć. No i przez nią uświadomił to sobie też Loravandil.
- Przed nim też chciałeś to ukryć? – W głosie Oiolose słychać było ton nagany.
- Tak. Nie jest lekko pamiętać, że przeżyło się coś takiego.
- No więc chyba sam rozumiesz, że nie jest to coś, o czym inni powinni wiedzieć?
- Nie wiem. – Riauk potrząsnął głową. – Może po latach. – Bronił się bez przekonania. Musiał sam przed sobą przyznać, że w słowach Oiolose było dużo racji. On jednak jakoś nie przewidział, że syn zacznie opisywać teraźniejszość i w ten sposób poznawać i ujawniać rodzinne sekrety, choć przecież powinien na to wpaść. – Pewnie dowiedziałeś się, że zaczął spotykać się z tym okaleczonym sobą i mu pomagać. Tak też odkrył, że znów coś majstrowaliśmy z czasem. Teraz zdrowych Loravandilów jest dwóch i obaj tamtego odwiedzają. To jest coś wartego podziwu. – Oiolose patrzył na ojca z politowaniem. – Ta dawna Dżana popełniała błędy, a mimo to wciąż jest podziwiana. Mnie moje błędy też zostały wybaczone...
- Nie widzisz różnicy? – Ciemne oczy Oiolose ugodziły w Riauka, znów wprowadzając go w zakłopotanie. Ponieważ ojciec nie odpowiedział, młody mężczyzna ciągnął dalej. – Legendarni bohaterowie mogą mieć wad ile wlezie, to czyni ich nawet bliższymi naszym sercom, bo bardziej podobnymi do zwyczajnych osób. Błędy młodości też można wybaczać, zwłaszcza jeśli dotyczą zdarzeń, których nikt już nie pamięta. Mieszkańcy tej wioski zresztą muszą cię cenić. Niejedno dla nich zrobiłeś. Nawet jeśli nie wszystkie z twoich dokonań rozumieją, wiedzą, jak bardzo się starasz, by uczynić ten świat, jak i swoje życie, lepszym. Nie wiem jednak, czy tak lekko przyjmą informację, że cofnąłeś czas po tym, jak ogłosiłeś, że nie powinno się tego robić. Jednak z Loravandilem to i tak inna sprawa, on jest dla nich naiwnym wierszokletą.
- I to może się nie zmienić – dodał Riauk. Rozumiał już dokładnie, o co Oiolose chodzi, choć zdawał sobie też sprawę, że sam nigdy nie sformułowałby takich myśli.
Tym razem Oiolose na moment zamilkł.
- Więc może przygotuję oficjalną wersję kroniki, pomijając wszystko, czego ujawnienie uznam za niebezpieczne.
- Będziemy fałszować historię? – zaniepokoił się Riauk.
- Mam nadzieję, że tylko na jakiś czas.
- Oby.
Stali na brzegu morza, które kiedyś znajdowało się w świecie Dyktującym, a teraz leżało w Jakimś Nieznanym Świecie. Riauk przeprowadził ich tam przez Magistralę. Mery nie był pewny, czy trafili we właściwe miejsce. Po setkach lat, nic już nie było takie samo. Smagane wiatrem i atakowane przez wodę wydmy po wielokroć zdążyły zmienić kształt. Mery nie potrafił już stwierdzić, gdzie niegdyś jego matka rozpalała ogniska i czy to faktycznie tu, a nie gdzieś indziej, galopował wraz z nią wzdłuż linii wody. Teraz patrzył na wznoszące się w górę i opadające z łoskotem fale. Jeszcze raz chciałby pogalopować wzdłuż brzegu, tak, żeby kopyta konia rozchlapywały wodę. Tylko, że on nie miał już konia.
Według Riauka to, czy znaleźli się nad właściwym, czy też zupełnie innym morzem, nie miało znaczenia. Zaciskał szczęki. Milczał. W myślach nazywał ojca głupcem. Powtarzał też sobie, że najwidoczniej słusznie przez całe życie nie lubił morza.
Wiatr szarpał ich włosy. Uderzał w twarze chłodną bryzą. Szare niebo spowijały ciężkie chmury.
- Naprawdę chcesz to zrobić? – spytał Riauk. Słowa z trudem przedarły się przez jego gardło.
Mery spojrzał na syna.
- Tak – powiedział.
Przez twarz Riauka przebiegł skurcz.
- Więc idź – powiedział tylko. Potem spojrzał na matkę. – A ty? – spytał. – Musisz iść z nim?
- Muszę – powiedziała Las po Burzy. – Dawno temu obiecaliśmy sobie, że będziemy razem do końca, a także potem.
Riauk skinął głową. Nic nie powiedział. Podszedł do Las po Burzy. Objął ją. Była od niego wyższa, wtulił więc twarz w jej ramię. Ona także oplotła go ramionami. Plecy Riauka zadrgały, jakby miał się rozpłakać, ale to nie on zapłakał, a Las po Burzy z czołem opartym o jego ramię. Minęło dużo czasu, zanim odsunęli się od siebie. Twarz Las po Burzy była mokra od łez. Riauk wciąż trzymał ją za rękę. Jego czerwone oczy zimno patrzyły na ojca. Las po Burzy także spojrzała na Merego.
- Ja nie mogę – powiedziała cicho i z wielkim trudem. – Nie mogę jeszcze umrzeć...
- Nie chcę, żebyś złamała obietnicę – powiedział Riauk, ale nie puścił jej ręki. Las po Burzy nie słuchała go jednak.
- ... mój syn mnie potrzebuje.
Pierś Riauka ścisnął skurcz. Ile by dał, żeby usłyszeć te słowa wcześniej. Ale przeszłości nie było po co rozpamiętywać. Las po Burzy teraz była tu z nim, jeszcze była.
- Pójdę więc sam – zdecydował Mery.
- Jeśli taki z ciebie głupiec! – wypalił w końcu Riauk.
- Jestem zmęczony – poskarżył się Mery.
- To się wyśpij! Ty możesz!
Mery odwrócił twarz. Przez chwilę milczał. Patrzył na morze.
- Dlaczego musisz wszystko utrudniać? Zrozum. Czas mija. Wszystko ma swój koniec. Życie nieśmiertelnych także.
- Możesz tak mówić, bo wiesz, że czeka na ciebie miejsce w Krainie Zmarłych. Ale na niektórych nie czeka. Dlatego ja tu zostanę!
Mery spojrzał na niego.
- Myślisz o Truggenie?
- Nie tylko. Więc jeśli odejdziesz w morze, nie zobaczymy się nigdy więcej.
- To szantaż?
- Nie. Stwierdzenie faktu. Właśnie... – Riauk coś sobie przypomniał. – Kiedy wiązałeś się z matką, myślałeś, że Wojowniczki Nocy nie mogą umierać. To ty jej obiecałeś, że z nią zostaniesz, nie ona tobie. To ode mnie wiecie, że matka też może umrzeć.
- Nie dręcz go – powiedziała Las po Burzy cicho. – To trudna chwila. Poza tym, myślę, że go zawiodłam. Liczył, że pójdę z nim. Mam nadzieję, że mi wybaczy. Ja mu wybaczę, jeśli odejdzie. – Z oczu Las po Burzy wciąż płynęły łzy.
Riauk potrząsnął głową. Obrócił się. Odszedł kilka kroków w głąb plaży. Ciężko usiadł na piasku. Oparł przedramiona na kolanach. Patrzył na swoich rodziców. Było wiele rzeczy, które chciał im powiedzieć, ale czuł, że nie ma do tego prawa. I tak powiedział za dużo. Może tej dwójce potrzebny był wieczny odpoczynek? W końcu on sam przyczynił się do tego, że nie było im lekko. Las po Burzy i Mery stali na krawędzi wody. Patrzyli na siebie. Wysoka kobieta o ciemnych włosach i czerwonawej skórze i niski mężczyzna o włosach złotych, jak dojrzałe zborze. Podobno kiedyś z jego twarzy biło światło. Teraz był bardzo zmęczony i bardzo smutny, a także wstrząśnięty. Chyba nigdy nie spodziewał się, że Riauk wraz z Las po Burzy staną przeciwko niemu. Riauk też się czegoś takiego nie spodziewał. Las po Burzy powiedziała „mój syn mnie potrzebuje”. Matka to powiedziała.
- Dobrze. Wygraliście – oświadczył Mery. – Pozwólcie mi się tylko wykąpać. Wrócę.
Las po Burzy skinęła głową. Mery zaczął się rozbierać. Riauk przyglądał mu się odkrywając, że ojciec wciąż nosił na ramionach i bokach stare blizny.
Zupełnie nagi Mery wszedł w fale. Las po Burzy podeszła do Riauka. Usiadła obok niego na piasku.
- On wróci – powiedziała.
- Wiem. – Skinął głową.
- Jemu jest ciężko. Wywróciłeś jego świat do góry nogami. Przez setki lat uczył się akceptować swój los, a ty pokazałeś mu, że świat można po prostu zmieniać, dopasowywać do siebie. Ale on otrząśnie się z tego, co teraz tak przeżywa.
- Mam nadzieję. – Riauk położył się na piasku i zamknął oczy. Nie chciał rozmawiać z matką. To wciąż było zbyt trudne i do tego zupełnie niepotrzebne. Na rozmowy mieli jeszcze czas, całe lata. Teraz wystarczyła mu świadomość, że była koło niego. Czuł się zupełnie spokojny. Szum morza wdzierał się w jego uszy i po raz pierwszy pomyślał, że być może ten dźwięk dałoby się polubić. Szum utwierdzał w przekonaniu, że było się częścią większej całości. Choć może najpierw to przekonanie należało znaleźć samemu w sobie.
- Chyba się spóźniłam. – W głosie Guld słychać było niepokój. Przed chwilą nie było jej jeszcze na tej plaży, ani w tym świecie.
- Postanowiliśmy zostać – powiedziała Las po Burzy.
- To dobrze. – Guld odetchnęła z ulgą i usiadła pomiędzy matką, a Riaukiem. – Ale dlaczego mi nie powiedzieliście?
- To byłoby zbyt trudne dla nas. Twój brat i tak zgotował nam tu niezłą scenę. – Głos Las po Burzy brzmiał dziwnie lekko.
- Nie przesadzaj – powiedział Riauk wciąż leżąc i nie otwierając oczu. – Byłem zły. Miałem do tego prawo.
- Ty zawsze jesteś zły – stwierdziła Guld. – Więc chyba faktycznie nie zdarzyło się nic szczególnego. Ale czemu jemu powiedzieliście?
- Ktoś musiał nas przeprowadzić przez Magistralę. – Wyjaśniła Las po Burzy.
- A ty skąd się tu wzięłaś? – spytał Riauk wciąż nie zmieniając pozycji.
- Loravandil wyczuł, że otworzyliście Magistralę – wyjaśniła. – Domyślał się, o co może chodzić. Powiedział o tym Truggenowi, a on zabrał mnie tutaj.
- Gdzie teraz jest?
- Wrócił do domu. Uznał, że nie powinien nam przeszkadzać.
- Czasem umie się zachować – stwierdził Riauk.
- Hej! – Guld z całej siły klepnęła go dłonią w udo. – Jesteś okropny!
- To bolało. – Riauk usiadł gwałtownie i odsunął się od siostry.
Mery wyszedł na brzeg. Potrząsał głową, otrząsając mokre włosy, które stały się ciemne i ciężkie. Na jego twarz wrócił spokój. Las po Burzy uśmiechnęła się do niego i on odpowiedział jej lekkim uśmiechem.
- Twoja taktyka była dobra tylko na raz – powiedział imperator zbijając Riaukowi wieżę.
- Jak każda w tego typu grach, zwłaszcza jeśli ma się za przeciwnika kogoś takiego, jak ty – stwierdził Riauk. – Wygrywasz częściej, niż ja i zdziwiłbym się, gdyby było inaczej.
- Rozumując w ten sposób, należy podejrzewać, że moje decyzje będą zawsze bardziej sensowne, niż twoje.
- Jeśli mówimy o decyzjach przemyślanych, to zapewne tak jest – zgodził się Riauk.
- W takim razie posłuchaj. Chciałbym, żeby ten twój dzieciak wziął udział w spotkaniu moich podwładnych.
Riauk nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał.
- Chodzi ci o Truggena?
- Tak go nazwaliście – zgodził się imperator.
- Ale dlaczego?
- Chcę go pokazać innym. Jest podrzędnym demonem, nawet nie wartym splunięcia, słabszym, niż najsłabszy z moich podwładnych. A jednak ma coś, czego pozazdrości mu każdy z nas. On ma imię. Nie zaprzeczysz. Sam nie raz już je wypowiedział.
- Tak – zgodził się Riauk. – Truggen ma imię. Ale jakie to może mieć dla ciebie znaczenie?
- Ty nie wiesz, co to znaczy mieć imię?
- W sumie nie.
- My demony, nie mamy swojego miejsca w żadnym ze światów. Wszędzie jesteśmy obcymi anomaliami. Jeśli coś mamy, to dlatego, że komuś to odebraliśmy. Nawet władza nie czyni nas jednak częścią żadnego ze światów. Ale imię, imię czyni cię częścią świata z którego pochodzi. Przez lata głowiłem się, jak opanować Świat zza Morza Ognia i Krwi, a poprzez niego umysł człowieka ze Świata Prawdziwego. Marzyłem o potędze, o mocy stwarzania prawdziwych światów, ale nawet ta moc nie uczyniłaby mnie częścią żadnego z nich. Obcując z tobą pomyślałem, że mógłbym zawalczyć o coś innego, o coś mniejszego, a może dużo większego. Kiedyś gardziłem takimi słabymi istotami jak ty, istotami, które są zależne od Opowiadaczy i muszą potwierdzać swoje istnienie. Ale teraz myślę, że tak naprawdę zawsze wam zazdrościłem. Postanowiłem więc zmienić nieco swoją politykę. Chcę pójść twoją drogą, choć nie w tak szaleńczy, straceńczy sposób, jak ty. Chcę doprowadzić do tego, żeby ludzie, którymi władam, dowiedzieli się, że jestem demonem i żeby to zaakceptowali. Chcę tak jak ty stać się częścią historii snutej przez Opowiadaczkę, a może z czasem zapracować na imię. Najpierw jednak moją nową politykę muszą zaakceptować moi podwładni.
Riauk nic nie powiedział. Zaskoczony wpatrywał się w imperatora.
- Żartujesz? – spytał w końcu.
- Nie i dlatego chcę pokazać wszystkim twojego dzieciaka. Mam nadzieję, że to ich przekona, że nie postradałem zmysłów, a dostrzegłem coś, czego nikt wcześniej nie dostrzegł, wielką szansę.
- Ciągle nie do końca cię rozumiem – powiedział Riauk. – Zapewne posiadanie imienia cieszy, ale dlaczego miałoby to być aż tak ważne, żebyś porywał się na coś aż tak... szalonego?
- Jesteś częścią świata, a nie rozumiesz co to naprawdę znaczy? – imperator odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Nie. – Riauk potrząsnął głową. – Czy chcesz przez to powiedzieć, że Truggena obowiązują wszystkie prawa naszego świata? – Zapytał jednak w chwilę później. – Że będzie żył po śmierci?
- To cię gnębi? – Imperator roześmiał się. – Nie wiem. Tego nikt nie wie. Przecież nigdy jeszcze nic takiego się nie wydarzyło. Ale... Może ja też na to liczę.
- W porządku. Porzućmy przypuszczenia. – Głos Riauka mimo oszołomienia brzmiał rzeczowo. – Czy spotkanie z twoimi podwładnymi nie będzie dla Truggena niebezpieczne?
- Jeszcze pytasz? – Imperator znowu się roześmiał. – Obcowanie z demonami zawsze jest niebezpieczne.
- W takim razie chcę być przy waszym spotkaniu – zażądał Riauk.
- Żartujesz? – Teraz on o to spytał. Nadal się przy tym śmiał. – Co niby miałbyś tam robić? Jako kogo miałbym cię przedstawić? Mojego doradcę? Po czymś takim już nikt nie traktowałby mnie poważnie. A teraz serio. Czy wydaje ci się, że gdyby twój dzieciak znalazł się w niebezpieczeństwie, byłbyś w stanie go obronić? Przed takimi jak ja?
- Jak zwykle powiem, że do twojego rozumowania nie można się przyczepić. Ponieważ jednak dożyłem do dnia dzisiejszego i gram z tobą w szachy, choć ani jedno, ani drugie nie powinno się wydarzyć, to może mógłbym jakoś Truggenowi pomóc. Może mam szczęście, a może Opowiadaczka mnie lubi. Co by to nie było, będę się upierał, że chcę być przy tym spotkaniu. Ale mogę pozostać w ukryciu.
- Co ja z tobą mam. Ale w porządku. Tylko nie narozrabiaj.
To wydarzyło się dawno temu w jego własnej stajni, tuż przed jednym z rodzinnych spotkań. Wszyscy zebrali się już w chacie, tylko on oporządzał jeszcze konie. Po prostu się tam pojawiła. Kiedy uniósł głowę znad nóg Cienia, zobaczył ją stojącą w przejściu. Poznał, choć nie miała już czerwonych włosów. Była też stanowczo starsza, niż kiedy widział ją poprzednio. Wyprostował się. Wyszedł z przegrody konia i stanął przed nią. Nie wiedział, co powiedzieć. To ona w końcu się odezwała.
- Wiem, że czasy kiedy było mi wolno przychodzić do twojego świata minęły, ale nie mogłam się powstrzymać. Bardzo chciałam cię jeszcze raz zobaczyć. – Wzięła go za rękę, tak jak przed laty, gdy spotkali się w Świecie Prawdziwym. On nadal czuł się bardzo niepewnie stojąc oko w oko z tą, która stworzyła jego świat. Ona umiała już patrzeć mu w twarz. – Nie dałam ci łatwego życia – mówiąc to uśmiechnęła się lekko, jakby przepraszająco.
- To nic – powiedział, a może tylko zdawało mu się, że to zrobił. To nie miało jednak znaczenia. Ona i tak wiedziała, co czuł. Była w końcu Opowiadaczką i zawsze wiedziała, co akurat robił i myślał.
- Pewnie wiesz, że każdy świat Opowiadacze kiedyś porzucą – powiedziała. – Tak już jest i nic tego nie zmieni. Chcę jednak, żebyś wiedział, że będę patrzeć na ciebie tak długo, jak tylko zdołam. Jesteś dla mnie ważny.
Nie odpowiedział, tylko skinął głową. Nie znalazł właściwych słów. To, co powiedziała Opowiadaczka, brzmiało zarazem jak wyznanie miłości i zapowiedź końca świata. Kobieta objęła go nagle. Na chwilę wtuliła twarz w jego szyję. Nie było to trudne, bo była tylko odrobinę od niego wyższa. Zanim zdążył jakoś na to zareagować, już jej nie było.
Znajdowali się we wnętrzu twierdzy wykutej w stoku góry. Riauk podejrzewał, że było to miejsce, w które przed laty został zwabiony i gdzie walczył z jednym z podwładnych imperatora. Wtedy jednak przemierzał zupełnie inne sale i korytarze niż te, które teraz dane mu było zobaczyć.
Przed sobą miał zamknięte drzwi. Imperator pod żadnym pozorem nie pozwolił mu ich przekroczyć. Doskonale przez nie słyszał, co działo się w sali zebrań, zobaczyć mógł jednak niewiele i to tylko wtedy, gdy przyciskał oko do szpary przy framudze.
Truggen został posadzony za stołem obok imperatora. Był blady. Riauk wiedział, że chłopak się denerwuje.
- Nie musisz się z nimi spotkać, jeśli nie chcesz – powiedział od razu po tym, jak przekazał Truggenowi propozycję imperatora i zobaczył w oczach młodzieńcza strach.
- Myślę, że muszę – odparł Truggen, choć głos mu drżał. – To może być ważne nie tylko dla niego, ale i dla mnie. Nie wiem, ale to może być początek czegoś.
- A jeśli coś ci się stanie? – Guld też się bała.
- Ja tam będę – zapewnił ją Riauk.
- I co z tego? Czy mężczyźni zawsze muszą być tacy naiwni i narwani? – Zdenerwowała się. – Czy zawsze muszą sięgać po to, co jest nie do zdobycia? Żaden z was nie jest w stanie obronić się przed bandą potężnych demonów.
- Ale te demony nie chcą nas zabić, a wykorzystać – zauważył Truggen. – Boję się. To jest silniejsze ode mnie. Myślę jednak, że nic złego się nie zdarzy.
Kiedy o propozycji imperatora i decyzji Truggena usłyszeli rodzice chłopaka, Morel także była zaniepokojona.
- Czy to mimo wszystko nie jest zbyt niebezpieczne? – spytała. – I czy my naprawdę musimy mieszać się do tak wielkich spraw? Czy już i tak nie narozrabialiśmy tutaj za dużo?
- Musimy – zapewnił ją Riauk. – Nie jesteśmy tacy jak wszyscy, musimy więc pilnować, by przy ustalaniu porządku światów pozostało w nich dla nas miejsce. I ty akurat powinnaś wiedzieć to doskonale.
Morel skinęła głową. Wiedziała. Roztrząsanie spraw dobra ich wioski szło jej jednak znacznie lepiej, gdy nie chodziło o bezpieczeństwo własnego syna.
- Nie podchodziłbym do tego aż tak ambitnie. – Truggen roześmiał się słabo. – Ale to może być dla mnie szansa.
- Jeśli jednak coś ci się stanie?
- Jakbyś go nie postrzegała, Truggen jest mężczyzną i musi podejmować wyzwania – powiedział Loravandil stanowczym tonem. – Jeśli oczywiście chce – dodał już łagodniej.
Jego słowa wszystkich zaskoczyły do tego stopnia, że nie kontynuowano już dyskusji.
- Chcę – zapewnił ich jeszcze tylko Truggen.
Zanim jednak doszło do tej rozmowy, Riauk musiał powiedzieć o ich planach Teenie.
- Jeśli zginiesz, spiorę cię po drugiej stronie bytu – oznajmiła. Mocno zacisnęła szczęki, walcząc ze łzami nabiegającymi jej do oczu. Bała się o Riauka, ale wiedziała już, że nie zdoła odwieść go od jego zamiarów.
A on pomyślał, że znając Teenę, naprawdę była gotowa to zrobić. Objął ją więc i pocałował. Trochę wzruszyły go jej słowa, obudziły też lekkie wyrzuty sumienia.
- Kocham cię – powiedział.
Nie odpowiedziała. Nie odwzajemniła też pocałunku. Było dokładnie tak, jak zawsze.
Oprócz imperatora i Truggena w sali zebrań było jeszcze kilkudziesięciu innych mężczyzn. Wszyscy wyglądali jak ludzie, ale to nie musiała być ich prawdziwa postać.
- Zebrałem was tu, bo jest pewna ważna kwestia, którą musimy omówić – zagrzmiał imperator. W tym samym momencie ucichł panujący dotąd gwar. – Zanim jednak przejdę do rzeczy, chciałbym wam kogoś przedstawić. Nie da się ukryć, że to jest demon. – Wskazał na Truggena. Pozostali mężczyźni spojrzeli na młodzieńca, który pobladł jeszcze bardziej. – A teraz twoja kolej – zwrócił się do chłopca. – Podaj im swoje imię.
- Jestem Truggen. – Młodzieniec starał się wyglądać dumnie, a jednak głos mu zadrżał.
Przez sale przeszedł szmer.
- Chcesz nam powiedzieć, że on ma imię? – spytał ktoś.
- Widzieliście i słyszeliście to co ja.
- Jak to możliwe?
- Mam co do tego swoją teorię – stwierdził imperator. – Ten dzieciak urodził się w Świecie zza Morza Ognia i Krwi, żył wśród słabych istot, żył tak jak one. Został przez nie w pełni zaakceptowany. Myślę, że w ten sposób zwrócił uwagę Opowiadaczy. Dzięki nim otrzymał imię, a przez nie miejsce w świecie. Co ty o tym powiesz, Truggenie?
- Myślę, że jest dokładnie tak, jak powiedzieliście, Wasza Wysokość – przyznał lekko się zacinając.
Imperator roześmiał się.
- Ja też chcę mieć imię! – oznajmił stanowczo. – A czy tak naprawdę każdy z was tego nie chcę? Pomyślałem, że jeśli nieco mocniej zatroszczymy się o ludzi, my też możemy stać się częścią opowieści, a tym samym i świata, możemy stać się pełnoprawnymi istotami. Chcę zacząć od tego, żeby pokazać ludziom, że demony nie muszą kojarzyć się z istotami, które zabijają w mroku nocy. Najpierw powiem im, że wśród moich doradców jest demon. Będę musiał im kogoś pokazać. Pokażę więc tego chłopca. Nikt z nas w ten sposób nie zostanie zdemaskowany. A gdyby ktoś miał wątpliwości, tak naprawdę ten podrzędny demon nie będzie mi doradzał. Z czasem sam przyznam się im, kim jestem. Oczywiście to będzie za dziesiątki, a może setki lat. Chcę, żeby zaakceptowali we mnie władcę. Chcę, żebyśmy w końcu mogli przestać ukrywać swoją tożsamość.
- Znowu próbujesz zwodzić nas nową mrzonką? – zapytał ktoś z sali. – Ile już lat obiecujesz nam potęgę? Mówiłeś, że nasza droga wiedzie przez Świat zza Morza Ognia i Krwi. Mówiłeś, że niedługo przeprowadzimy inwazję. Ale się rozleniwiłeś i przestałeś robić cokolwiek. A teraz proponujesz nam coś, co nie jest możliwe. Nie jesteśmy ludźmi, żeby wierzyć w cuda.
Riauk zacisnął szczęki. Czyżby przez niego imperator naraził się innym demonom? Do tej pory myślał, że dla potężnego władcy stanowi zabawkę, ale ten musiał go naprawdę lubić.,br>
- Czy chłopak to cud, czy sprytna sztuczka? – Głos imperatora był pełen mocy. – Jak byście sami siebie nie chcieli zwodzić, on tu jest i wiecie, że to pierwszy demon, który nosi prawdziwe imię. Zresztą, mówicie, że obiecałem wam potęgę? Macie władzę. Ten świat jest w waszych rękach.
- Jest w twoich rękach! – Mężczyzna, którego Riauk nie mógł zobaczyć, był nieustępliwy. – Ma być tak, jak ty chcesz. Nie pozwalasz nam korzystać z naszej władzy.
- Bo żądze należy czasem pohamować. Światy trzeba kształtować, a nie pochłaniać.
- Czyli zmierzamy do tego, że chcesz nałożyć na nas kolejne ograniczenia?
- Chcę żebyście je zrozumieli.
- A może powinieneś zastanowić się, czego my chcemy?
- Czego chcecie?
- Chcemy przywrócenia autonomii naszej władzy w prowincjach. Będziemy odprowadzać pieniądze z podatków do twojej kasy. Będziemy też utrzymywać armię na twoje rozkazy. Ale z naszymi poddanymi będziemy robić, co nam tylko przyjdzie do głowy. Tego chcemy.
- Jeśli będziecie wykorzystywać ich ponad miarę, zahamujecie rozwój tego świata. Nie sięgniecie po prawdziwą potęgę.
- A może nam starczy to, co mamy?
- Jesteście krótkowzroczni.
- A ty zadufany w sobie.
- Czy mam rozumieć, że nie podporządkujecie się mojej woli nawet pod groźbą kary?
Nagle szurnęły odsuwane krzesła. W stronę imperatora skoczyło kilka gigantycznych stworzeń przypominających niedźwiedzie i wilki. On jednak też nie miał już kruchego, ludzkiego ciała. Przemienił się w gigantyczną, rogatą bestię o grubej, lśniącej, czerwonej skórze i rozłożystych czarnych rogach. Jego zęby zwarły się na karku jednego z przeciwników. Potężne ciało sflaczało. To jednak nie powstrzymało innych przed walką.
Truggen odskoczył w tył i przytulił się do ściany. Nogi trzęsły się pod nim.
Riauk pchnął drzwi, których miał nie przekraczać, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi.
Imperator rozdarł pazurami kolejnego napastnika.
Nie wszyscy obecni na sali zmienili swoje kształty. Część mężczyzn wycofała się pod przeciwległą ścianę. Wydobyli broń nieco podobną do karabinów, jakimi posługiwali się ludzie z Jakiegoś Miejsca.
Czy imperator mógł zwyciężyć w tym starciu? Był potężny. I nie walczył sam. Nie wszyscy zebrani stanęli przeciwko niemu. Część tych upiornych istot była po jego stronie. Równe siłą i wzrostem stwory wczepione w siebie tarzały się po podłodze przewracając i łamiąc meble.
Riauk gorączkowo zastanawiał się, czy mógł zrobić coś dla imperatora. A może nie powinien myśleć o nim, tylko ewakuować stamtąd Truggena? Nie potrafił się jednak zdobyć na ucieczkę.
Odpalono dziwaczną broń. Z łap i barków imperatora pociekła krew. Nie zatrzymało go to, nawet się nie wzdrygnął. A jednak rany na jego ciele nie zagoiły się w sposób natychmiastowy, tak jak powinny. Czym do niego strzelano?
Coś uderzyło w ścianę obok Truggena. Chłopak krzyknął.
Strop sali zadrżał. Na walczących posypały się kamienie. Przez powstałą dziurę do środka wdarła się gigantyczna, uzbrojona w potężne pazury łapa, a za nią pysk pełen długich zębów. To był smok, smok imperatora. Ale co on robił? Pazury próbowały dosięgnąć tego, który do niedawna wydawał rozkazy. Dlaczego smok także stanął przeciw niemu?
Do środka posypało się jeszcze więcej kamieni. Smok mógł sięgnąć dalej. Czy imperator naprawdę miał zakończyć tu życie w tak banalny sposób? Pewnie w walce jeden na jednego bez trudu pokonałby smoka. Ale być może cios pazurów zadany od tyłu mógł być dla niego śmiertelny.
Znowu odpalono broń. Na ciele imperatora powstały kolejne rany, lecz i one go nie powstrzymały. W chwilę później jednym ciosem zmiażdżył kilku ze strzelców.
Pazury smoka były coraz bliżej. Stwór ryczał i cały czas próbował przecisnąć się przez za mały otwór w stropie. Nagle czarna strzała uderzyła w pysk smoka. Coś uczepiło się jego nozdrzy. Stwór ryknął i rzucił głową, próbując się uwolnić, ale drobna, kosmata istota mocno wpiła się w niego zębami i pazurami. To był Truggen przemieniony teraz w wielkiego, czarnego kota.
Nie dyskutuj. O nic nie pytaj. Chodzi o życie Truggena i ład w Dominium. Musisz tu przybyć i pokonać smoka – przekazał Riauk w myślomowie do Kita. Nie wiedział, co innego mógłby zrobić.
Kit pojawił się w sali nagle. W jednym momencie Riauk patrzył na rozgrywającą się scenę, w następnym wszystko przesłoniły mu plecy przyjaciela.
- Kawaleria przybyła – oznajmił Kit nie odwracając się do niego.
- Kto przybył?
- Ja przybyłem. Ale mam problem z motywacją. Wnuka sam potrafiłbyś stąd wyciągnąć. A stabilność polityczna tego Dominium mało mnie obchodzi.
- Miałeś nie dyskutować – rzucił Riauk. Zanim jednak skończył wypowiadać te słowa poczuł, że były zupełnie zbędne. Musiał szybko znaleźć wystarczająco dobrą odpowiedź. – Mnie obchodzi, a ty jesteś moim przyjacielem.
- Przyjaźń to dobry powód. Ale forma twojej prośby pozostawia wiele do życzenia. Będziemy musieli kiedyś o tym porozmawiać.
Kit minął kilka ciał i zbliżył się do smoka. Obok jego stóp upadł z głuchym odgłosem wielki czarny kot.
- Odejdź na bok, dzieciaku.
Kot podniósł się ciężko i kuśtykając wycofał z powrotem pod ścianę.
Kit spojrzał w górę na paszczę próbującą go dosięgnąć.
- Potrafisz pamiętać, nie tylko o tym co było, ale też o tym, co być może będzie.
Smok znieruchomiał.
- Powinieneś wiedzieć, do czego jestem zdolny. Poznałem tajemnicę smoków – kontynuował łysy mężczyzna. – Nawet jeśli sam nie wiesz, o czym mówię, to przynajmniej musisz zdawać sobie sprawę, że zabiję cię bardzo szybko. To jak będzie?
Smok zaryczał. Zdawało się jednak, że nie była to groźba, a wyraz rozpaczy.
Cios imperatora zmiótł z nóg kolejnego ze strzelców. Kilku mężczyzn znikło, ratując się ucieczką. Wciąż jednak byli tacy, którzy dzierżyli broń.
Riauk przyglądał się wszystkiemu bez ruchu. Nie było niczego, co mógłby sam zrobić. Czy na pewno? Przez chwilę cieszył się tryumfem Kita nad smokiem. To była jednak tylko chwila. Spostrzegł, co zaraz się zdarzy.
Rzucił się w przód. Przypadł do przyjaciela, chwycił go za ubranie. Dokładnie wtedy po raz kolejny padły strzały. Riauk wrzasnął przeraźliwie i zawisł na Kicie.
Zabieram cię stąd – jednocześnie przekazał do jego umysłu. Pozbawione nagle czucia nogi odmówiły Riaukowi posłuszeństwa, a placami targnął ból jakiego wcześniej nigdy nie doświadczył.
W chwilę później znaleźli się w pełnej przepychu komnacie, której Kit nigdy wcześniej nie widział. Na podłodze leżały skóry dziwacznych zwierząt. Ściany zdobiła misternie wykonana broń, której zapewne nikt nigdy nie używał.
Riauk puścił się Kita i runął na ziemię. W powietrzu rozszedł się ostry, nieprzyjemny zapach fekaliów. Coś sterczało z podstawy pleców Riauka. Jego bluza szybko nasiąkał krwią.
- Wyjmij to ze mnie – wycharczał.
Kit posłuchał go. Sprawa nie okazała się jednak prosta. Riauk znowu krzyknął. Prostokątny przedmiot był zaopatrzony w dwa haczyki, które wczepiły się w skórę. Pomiędzy nimi znajdowało się ruchome ostrze.
Plama krwi na bluzie przestała się powiększać, ale Riauk jeszcze przez chwilę leżał nieruchomo.
- Co to jest, do stu zdechłych... Zaraz. To mogło... Szybkie trzy uderzenia w to samo miejsce... Wziąłeś to na siebie! Co ja mam teraz począć? Być może ocaliłeś mi skórę, ale mam ochotę rozbić ci łeb za to, że się tak narażasz. To, że nie jesteś demonem, nie znaczy... A, zresztą... Dziękuję. Dasz radę wstać? Gdzie my jesteśmy?
Riauk usiadł. Pochylił się w przód. Mięśnie mu drżały.
- Zaraz będzie dobrze – powiedział nie całkiem z sensem. – A to... To są prywatne komnaty imperatora. Muszę na niego poczekać i dowiedzieć się, jak to wszystko się skończy.
- Nie powinniśmy tam wrócić? Smok potrafi myśleć nieliniowo, więc wątpię, żeby uznał atak na mnie za okazję do ponownego buntu. Ale co z innymi? Co z Truggenem?
- Czułbym, gdyby coś mu się stało.
- W porządku, jest mi jednak źle z tym, że przeze mnie zbuntowany niewolnik, pozostanie niewolnikiem.
Riauk zamknął oczy. Przez chwilę milczał. Było tyle spraw, nad którymi powinien się zastanowić. Nie czuł już bólu, a jednak wspomnienie o nim wciąż tkwiło w każdym zakamarku jego ciała. Czy naprawdę musiał osłonić Kita? Mógł spróbować od razu przenieść go w przestrzeni. Gdyby jednak Kit mu się oparł... Wolał nie myśleć o tym, co mogłoby się wydarzyć. Zresztą, chyba miał pomyśleć o czymś innym. Miał coś zrobić. Skoncentrował się.
- Truggen mówi, że smok zaprzestał walki. Mówi też, że odczuł jego emocje. Masz rację, że on cierpi... Ale może tę sprawę da się załatwić pokojowo. Wiesz, imperator z czasem staje się coraz bardziej... ludzki. W sumie dlatego oni zaczęli strzelać.
Kit nie odpowiedział, skinął tylko głową. Riauk w końcu się podniósł, choć przyszło mu to z trudem. Na podłodze, tam gdzie przedtem siedział, pozostała bura, cuchnąca plama. Używając mocy, przemienił ją w pył. Przestała przynajmniej śmierdzieć. Podobnie zrobił z plamami na swoich spodniach. Otrzepał je, pogarszając stan podłogi. Rozkopał pył stopą, żeby nie rzucał się w oczy. Kit, widząc to, parsknął śmiechem.
Na imperatora nie musieli długo czekać. Już po chwili zjawił się w swojej komnacie. Znowu przybrał postać złotowłosego młodzieńca. Na ubraniu miał krew. Towarzyszył mu Truggen, który cały czas masował sobie łokieć.
- Kiedy wydaje mi się, że niczym mnie już nie zaskoczysz, ty udowadniasz, że twoja bezczelność nie zna granic – zwrócił się do Riauka. Jego głos brzmiał dziwnie lekko. – Najpierw sprowadzasz swojego kumpla włóczęgę, a potem obaj uciekacie z pola walki i to do moich osobistych komnat.
- Kto niby jest włóczęgą, ty prowincjonalny szlachciuro?
- Myślisz, że zdołasz mnie zirytować, wyrażając się w prostacki sposób o mnie i moim Dominium?
- Takie to czasy, że byle awanturnik może sobie podbić kilka peryferyjnych grajdołów i ogłosić się ich imperatorem. Równie dobrze ja bym mógł podbić te twoje ziemie i przepędzić cię na drugi koniec Magistrali, ale mam zbyt wiele godności i szkoda mi czasu na głupoty.
- Podbić to mógłbyś sobie co najwyżej oko.
Riauk ukrył twarz w dłoniach.
- Co to ma znaczyć?! – warknęli równocześnie Kit i imperator.
- Dziadek pewnie chciał przez to powiedzieć – odezwał się Truggen – że jakieś sto uderzeń serca temu przebywał w tej sali z dwoma najbardziej godnymi szacunku istotami, jakie spotkał w swoim życiu.
Zapadła niezręczna cisza.
- Może porozmawialibyśmy jakoś sensowniej – zaproponował w końcu Riauk.
- O tym, że uciekłeś z pola walki? – spytał imperator. – Nie jestem zły. – Potrząsnął głową. – Na nic już byś się tam nie przydał. – Wciąż zwracał się do Riauka zupełnie ignorując Kita. – Myślałem, że to spotkanie będzie wyglądało inaczej. Ale w sumie nie było tak źle. Ziarno samo odsiało się od plew. Zostali ze mną ci, którzy naprawdę są mi wierni. I ci, którzy mają na tyle oleju w głowach, żeby rozumieć, że nie są w stanie mnie pokonać ani przemienieni w zwierzaki, ani posługując się zabawkami z odległych światów.
- A co ze stanowiskami...
- Zajmowanymi przez tych, którzy stracili życie? – Imperator wyglądał na zadowolonego z siebie, choć z rękawa jego koszuli na dłoń wciąż sączyła się strużka krwi. – Znajdą się inni chętni. Nie jest nas tak mało, bym musiał się tym martwić.
Kit znalazł coś interesującego za swoimi paznokciami.
- Nie, żeby to była moja sprawa, ale niektóre z tych stanowisk mogłyby zająć Wojowniczki Nocy, albo potomkowie obecnego tu białowłosego wojownika.
- Masz rację, to nie twoja sprawa.
- A ci, którzy uciekli? – spytał Riauk, próbując zmienić temat.
- Fakt – zgodził się imperator. – Skoro raz byli tak niemądrzy, by podnieść na mnie rękę, pewnie spróbują to zrobić ponownie. Ale to będzie koniec ich egzystencji. Poradziłbym sobie z nimi, nawet gdybym był sam, a mam przecież was.
Riauk tego nie skomentował. Uważał, że imperator wszystko bierze zbyt lekko. Choć może, gdy było się tak potężną istotą, nie trzeba było się niczym zbytnio przejmować. Ale... Takie zachowanie mogło pociągać za sobą ryzyko. Na przykład, czy Kit musiał podchodzić tak blisko smoka, pchać się w wir walki i narażać na trafienie? Riauk wciąż nie mógł dojść do siebie po tym, co się wydarzyło. Tego dnia Kit mógł przestać istnieć. I jak on poradziłby sobie z otaczającymi go światami bez Kita? Nie. Nie o to mu chodziło. Po prostu nie chciał sprawdzać empirycznie, czy Opowiadaczka przewidziała już w krainach zmarłych miejsce dla Kita. Jeśli w ogóle mogła to zrobić. Jeśli to, w co wierzył imperator mogło się ziścić.
- Teraz pomówmy o przyszłości... - Chyba coś z tego, co mówił imperator mu umknęło.
- A czy nie powinniśmy zająć się twoimi ranami – przypomniał sobie.
- Nie. – Imperator machnął ręką. – To nic takiego, zresztą, przydadzą się. Moi dworzanie myślą, że wybrałem się na polowanie. Nie wyprowadzę ich z błędu. Powiem, że podjęto próbę zamachu na moje życie i że ten oto młodzieniec – wskazał na Truggena – mnie ocalił. To nawet nie będą kłamstwa, nie tak do końca. Powiem im też, czym jest Truggen. Potem on będzie pojawiał się na różnych uroczystościach jako powiedzmy mój... ochroniarz. Tak zaczniemy oswajać ich z naszą naturą.
- Ale ja się jeszcze nie zgodziłem – zaprotestował chłopak. – Najpierw musimy porozmawiać o smoczycy.
- Widzisz go? – Imperator zwrócił się do Riauka. – Ładnie go wychowałeś. Jest jeszcze gorszy, niż ty. – Potem spojrzał na Truggena. – O co ci chodzi z tym smokiem? - spytał szorstko.
- Smoczycą – poprawił go chłopak. – Ona jest stara i chciałaby wrócić do swoich. Nie zgodzę się pracować dla ciebie, jeśli nie pozwolisz jej odejść.
- Miałem być lepszy, więc pozwolę jej odejść – zdecydował imperator lekkim, prawie beztroskim tonem. - Postawie jej jednak warunek. Ma mi przysłać na służbę jakiegoś swojego młodego pobratymca, na powiedzmy kilkadziesiąt lat. A potem i jego odeślę, stawiając mu ten sam warunek. Jeśli się nie wywiąże z umowy, dopadnę ją i zabiję. – Spojrzał na Truggena. – Może tak być?
- Tak – zgodził się chłopak.
- Zapomniałeś dodać Wasza Wysokość – upomniał go imperator. – Teraz tak będziesz musiał się do mnie zwracać.
- Tak, Wasza Wysokość.
- Naprawdę chcesz brać w tym udział? – Riauk w końcu doszedł do głosu.
- Tak – powiedział Truggen. – Chyba się do tego nadaję. Zresztą, w końcu moje istnienie może mieć sens.
- Brawo dzieciaku. – Imperator uśmiechnął się. – A teraz koniec gadania. My ruszamy przygotować przedstawienie dla moich dworzan, a wy wracacie do swoich spraw.
- Tak, Wasza Wysokość – powiedział Kit.
Imperator chciał coś powiedzieć, ale się rozmyślił.
- Nie mów o niczym Guld – poprosił Truggen, zwracając się do Riauka. – Ja się z nią skontaktuję. Najpierw się zezłości, ale myślę, że spodoba jej się życie w pałacu. Dworzanie imperatora poznają przy okazji istotę, o której istnieniu nie mieli pojęcia. Poza tym, zostanie im przedstawiona kobieta walcząca z demonami, która wyszła za demona. To może dobrze wypaść.
- Czy ty nie przesadzasz?
Truggen nie zwrócił uwagi na słowa imperatora i mówił dalej.
- Z czasem zapewne wszyscy zaczniemy bywać na dworze.
- Z czasem. – Imperator westchnął. – Ale zanim oficjalnie zaproszę do siebie Riauka, musi minąć jeszcze jedno ludzkie pokolenie, żeby moi poddani zapomnieli o zbrodniarzu Białym Płomieniu. No, chyba, że usuniesz to. – Imperator spojrzał na Riauka i dotknął końcem palca lewego policzka.
- Nie.
Imperator zaśmiał się głośno.
- Nie nadajesz się na polityka.
- Wiem kim jestem – powiedział Riauk twardo.
- Ty się jak zawsze złościsz. – W oczach imperatora tańczyły wesołe ogniki. – Nie powiedziałem ci przecież, że jesteś do niczego. Nie nadajesz się na polityka, ale nadajesz się na bohatera opowieści. Jakby mi nie było ciężko tego przyznać, nie byłoby dziś nas tutaj bez ciebie.
02.11.2011 – Warszawa
C.D.N.