Kejti's Factory - Powieść w odcinkach
"Riauk"




28. Do jakich uczuć zdolna jest śmiercionośna mgła?


Copyright ©   Kejti - Katarzyna Kwiecińska

Jeździec odziany na miejską modłę ledwo trzymał się w siodle, a pokryty pianą koń miał rozdęte chrapy i przekrwione, wybałuszone oczy, gdy w szaleńczym galopie wpadli pomiędzy chaty. Obaj byli zmęczeni do granic możliwości. Jak długo gnali? I dlaczego?
- Szukam Riauka! – zaczął krzyczeć jeździec, gdy tylko dostrzegł ruch w mijanych obejściach. Wciąż jeszcze nie wyhamował konia.
- Za daleko pojechaliście – stwierdził gruby, łysiejący mężczyzna podchodząc do płotu skleconego z cienkich gałązek. Przed chwilą jeszcze poprawiał coś przy jednej z malowanych na niebiesko i powycinanych we wzory okiennic.
- Co?
Jeździec ściągnął wodze. Koń zarył kopytami w pył drogi. Ciężko robił bokami. Piana odrywała się z jego pyska i piersi.
- Riauk mieszka w pierwszej chacie, tam – wieśniak wyciągnął rękę w stronę, z której przybył jeździec. Kiedy jego dłoń opadła, znalazła podparcie w szczycie płotu.
- Czyli on istnieje? – odetchnął z ulgą jeździec.
- Przecież go szukacie, to jak ma nie istnieć?
Jeździec i wieśniak przyglądali się sobie przez chwilę lekko skonsternowani.
- Co się stało?
Obaj spojrzeli w stronę Pustkowia. Na drodze, za plecami jeźdźca, stał niski, szczupły mężczyzna o białych włosach zebranych w kucyk. Jego lewy policzek przecinała blizna.
- On cię szuka – powiedział wieśniak, a potem przeniósł wzrok na jeźdźca. – To on. – dodał.
- Wy jesteście strażnikiem Świata zza Morza Ognia i Krwi?
Przez wąskie wargi mężczyzny przemknął uśmiech brzydki, jak cała jego blada twarz.
- Jeszcze oficjalnie nikt mnie tak nie nazwał. Co się stało, że tak zgoniłeś to biedne zwierzę?
Jeździec nie odpowiedział od razu. Chyba sam siebie musiał przekonać, że miejscowi nie stroją sobie żartów. Czy ten drobny człowiek, ubrany jak zwykły wieśniak, mógł być potężnym wojownikiem?
Człowiek? To nie był człowiek! Jeździec dostrzegł szpiczaste uszy i dziwnie długie włosy wyłażące z sandałów. Coś tam słyszał, że ten Riauk jest czymś innym, czymś, czego wcześniej nie było. Nie bardzo jednak w to wierzył. Ludzie różne głupoty mówili, a nawet pisali, choć w księgach miała tkwić mądrość.
- Zamek w Jedynym Mieście zaatakował dziwny stwór. Zabił żołnierzy i damy dworu. Zmienia kształt – wyrecytował wiadomość, którą kazano mu przekazać Riaukowi.
- Demon! A my tu...
Jeździec rozdziawił usta i zagapił się na pustą drogę. Białowłosy naprawdę tam stał, a teraz zniknął.
- Nie popisałeś się jako posłaniec – powiedział łysiejący wieśniak.

Chłopiec rzucił kamień, którym przed chwilą rysował w piasku. Podszedł do Truggena. Zadarł głowę i popatrzył na niego intensywnie zielonymi oczami.
- Dlaczego chcesz, żebym wyglądał jak człowiek? – spytał.
- To bezpieczny i wygodny kształt – odpowiedział Truggen.
Väner nie raz to słyszał, a jednak uparcie wracał do tematu. Zwłaszcza po tym, jak ojciec wymógł na nim, by zawsze wybierał ten sam kolor skóry i włosów. Z początku mały Väner gwałtownie zaprotestował, twierdząc, że to nudne. Argumenty Truggena, dotyczące bezpieczeństwa, nie od razu do niego trafiły. Najpierw był płacz, tupanie nogami i walenie macką w ścianę. W końcu jednak zdecydował, że będzie pokazywał się ze złotymi włosami i jasną skórą. Oczy i tak zawsze wybierał zielone.
Potem zaczął pytać o prawdziwe kształty wszystkie znane mu demony. Imperatora i Kita też to nie ominęło. Imperator twierdził, że zmieniał kształt tyle razy i tak długo żyje, że już go nie pamięta. Kit powiedział coś podobnego, ubierając to w wiele typowych dla siebie słownych ozdobników. Na koniec przyznał jednak, że jego prawdziwy kształt jest z grubsza taki, jaki właśnie widzą. Väner nie czuł się usatysfakcjonowany tymi odpowiedziami.
- Chcesz, żebym wyglądał tak jak ty? – w głosie chłopca zabrzmiała nutka złości.
- Gdybyś nie wyglądał jak człowiek, nie mógłbyś mówić – wyjaśnił Truggen. – A dobrze jest móc mówić.
- Tak – zgodził się chłopiec.
O niektórych rzeczach lepiej było nie rozmawiać wprost. A w każdym razie niezbyt często.
Chłopiec odwrócił się, znowu podniósł kamień. Przez chwilę patrzył na swoje rysunki w piasku. Potem kucnął i zaczął je poprawiać.
Truggen zacisnął szczęki. Vänerowi było ciężko. Ciężej niż jemu. On był dzieckiem miłości. A teraz nie powinien już więcej o tym wspominać.
Jakiś czas wcześniej Väner spytał go, skąd wziął się Pomidor.
- Jak to skąd? – najpierw nie zrozumiał pytania. – Pradziadek dał ci go w prezencie.
Pomidor był płomiennie rudym kucykiem, wyhodowanym przez Riauka, nazwanym na cześć rośliny sprowadzonej ze Świata Prawdziwego. Pomidory dawały smakowite czerwone owoce, a ich uprawa nie była szczególnie trudna, choć pracochłonna.
- Ale skąd on się wziął na świecie? – sprecyzował pytanie chłopiec. – Pradziadek mówił, że ma cztery lata. Czyli przedtem go nie było.
- Przychodzi w roku taki moment, że zwierzęta czują, że powinny się przytulać w specjalny sposób. Potem w brzuchu matki zaczyna rosnąć nowe zwierzątko.
- Ludzie też tak mają?
- U ludzi to bardziej skomplikowane. Ludzie przytulają się tak, kiedy bardzo się lubią, kiedy się kochają, jak ja i mama.
- Więc z demonami też tak jest?
Truggen wahał się chwilę, zanim odpowiedział.
- Z niektórymi.
- A jak było ze mną?
- Choć tutaj. – Posadził sobie chłopca na kolanach. Oplótł ramionami. Przełknął ślinę. – Widzisz, demony nie są takie, jak inne istoty. Ludzie, zwierzęta i inne stwory powstały, bo taki był plan, pasują do swoich światów, stanowią ich ważną część. – Truggen mówił powoli, a każde wypowiadane słowo zwiększało ciężar gniotący jego pierś. – Demonów nie było w planie. Bo... Czasem każdy plan może się nie powieść. Czasem coś idzie źle. I wtedy powstaje demon. Ale nawet demon, jeśli się postara, może być kimś dobrym, potrzebnym i ważnym. Może być kochany tak mocno, jak my ciebie kochamy.
Chłopiec nic nie powiedział. Może był jeszcze za mały, żeby w pełni zrozumieć to, co usłyszał. A może nie umiał znaleźć właściwych słów.
Coś sobie jednak z tej lekcji przyswoił. Kiedy kilka dni później Truggen zabrał go na wycieczkę wierzchem po przylegającym do pałacu Imperatora parku i jak zwykle zaczął opowiadać o czynach Dżany i Ferro, chłopiec zapytał:
- Po co mnie tego uczysz?
- Warto znać dzieje swoich przodków. Poza tym...
- To nie są moi przodkowie – zaprotestował Väner.
- A czy ja jestem twoim tatą? – Truggen z trudem zachował spokój.
- Tak.
Mógł odetchnąć.
- Skoro ja jestem twoim tatą, moi przodkowie są twoimi przodkami. Nie liczy się tylko to, że ciało pochodzi z ciała. Ale kiedy kimś się opiekujesz, kiedy kogoś kochasz, zostawiasz w nim cząstkę siebie. Tak więc ja mam w sobie cząstkę mojego ojca, a ty mnie, a przez to i mojego ojca.
- Gdzie jest ta cząstka?
Truggen uśmiechnął się.
- W sercu. Nie widać jej.
Chłopiec znowu porzucił rysunki i podszedł do Truggena.
- Kiedy zmieniasz się w panterę, twoje ubranie znika – powiedział. – A kiedy ja staję się sobą, moje ubranie spada. Dlaczego? – Czasem pytania chłopca były czysto użytkowe i nie tak trudne.
- Sam sobie odpowiedziałeś – uśmiechnął się Truggen i szybkim ruchem ręki zmierzwił mu włosy.
- Jak?
- Kiedy się coś udaje, można wchłonąć ubranie w siebie. I kiedy znów zaczynam wyglądać jak człowiek, wyrzucam ubranie z wnętrza na siebie. Ale kiedy z formy człowieka wraca się do swojego prawdziwego innego kształtu, już się tak nie da, bo on jest taki, jaki jest. Ubranie nie pasuje. Nie można go też wchłonąć.
- To kłopotliwe.
- Zawsze można zacząć udawać kogoś podobnego do siebie.
Chłopiec roześmiał się.
- Zrobiłbym sobie więcej macek – stwierdził.

Jeszcze przed chwilą na rozległym, zalanym słońcem placu przed zamkiem w Jedynym Mieście panował bezruch i cisza. Teraz jakby znikąd, tuż przy bramie, zaczęły pojawiać się kolejne postaci. Pięciu mężczyzn i kobieta. U pasa mieli miecze, ale w większości ubrani byli jak wieśniacy, w płócienne spodnie i sandały. Tylko jeden z nich nosił srebrzystą kolczugę. Kobieta o długich rudych włosach także była ubrana po męsku. Komuś, kto by ich zobaczył, gdyby ktokolwiek był na tym wielkim, pustym placu, to właśnie jej strój nasunąłby myśl, że to jednak wojownicy, którzy przyszli tu tak szybko, jak tylko mogli, nieprzygotowani, w każdym razie strojem, do walki, na którą się chyba zanosiło.

Dlaczego zaatakowałeś? – spytała chwilę wcześniej myśl Riauka, gdy jego ciało przekraczało drzwi chaty.
Ja? Kogo? – Imperator wydawał się szczerze zdziwiony.
- Co się dzieje? – Teenę, która właśnie zaczynała gotować obiad, zaniepokoiło nagłe wtargnięcie Riauka, tym bardziej, że sięgnął po miecz.
Demony zaatakowały Jedyne Miasto – tym myślowym przekazem objął nie tylko wszystkich dorosłych krewnych, ale także Imperatora.
- Chodźcie do mnie. – Teena zebrała wokół siebie dzieci. Jedną ręką posadziła na biodrze Erlenda, choć był już na to znacznie za duży. W drugiej trzymała miecz. Kiedy Baldwin złapał ją za skraj bluzy, znikli wszyscy troje.
I od razu myślisz, że to moja wina? – Odpowiedź Imperatora zaskoczyła Riauka.
A nie twoja? – Sam przed sobą musiał przyznać, że nie wykazał się szczególną przezornością. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że Świat zza Morza Ognia i Krwi mógłby zaatakować jakiś inny demon niż Imperator. A przecież światy były pełne przeróżnych demonów.
Nie. – Imperator błyskawicznie zaprotestował. – Co by mi z tego przyszło? – zirytował się. – Pomogę ci.
Myśli Riauka zakłębiły się. Nie był w stanie sformułować rozsądnej odpowiedzi.
Mnie też zależy na spokoju na granicy – wyjaśnił Imperator.
Jeszcze nie wiem, czy będę potrzebował pomocy – odpowiedział Riauk. Uporał się w końcu ze sprzączką paska. Wciąż nie bardzo umiał jednocześnie rozmawiać w myślomowie i działać. – Ani czy to słuszne, żebyś nam pomagał w takim momencie.
Poczekam więc na wieści od ciebie.
Spotykamy się przed bramą zamku w Jedynym Mieście – ta ostatnia myśl nie była już skierowana do Imperatora.

- A gdzie straże? – spytał niezbyt mądrze Dröm.
- Nawiały. – Riauk rzucił na boki głową, sprawdzając, czy naprawdę w pobliżu nikogo nie ma. Nacisnął ogromną, zdobioną klamkę, ale drzwi nie drgnęły. – Głupcy – burknął, choć nie był sprawiedliwy wobec uciekinierów z zamku. Skąd mieli wiedzieć, że zaatakował ich demon i że żadne drzwi go nie zatrzymają? Większość z nich nie wierzyła nawet w demony. O powstrzymanym przez Riauka i jego bliskich ataku Imperatora sprzed prawie pięćdziesięciu lat, nikt poza królem i jego najbliższymi doradcami wtedy się nie dowiedział. Potem oczywiście powstała kranika Oiolose i pieśni Loravandila, ale mało kto traktował te dzieła poważnie. A jeśli pominęło się tamte wydarzenia, należało stwierdzić, że Świat zza Morza Ognia i Krwi od ponad czterystu lat nie był przez demony atakowany i większość jego mieszkańców poddawała nawet w wątpliwość, że kiedykolwiek istniały.
Zresztą także Riauka drzwi nie mogły zatrzymać. Kiedy drugi raz nacisnął klamkę, ustąpiły. Skruszył zamek mocą.
Znaleźli się w szerokim i wysokim korytarzu. Na ścianach wisiały proporce, a pod nimi rzędem stały błyszczące zbroje.
- Dokąd teraz? – głos Ferro odbił się echem od kamiennych ścian. Skulili się, jakby mógł spowodować lawinę.
- Ja bym poszedł do sali tronowej – powiedział Riauk szeptem.
- A wiesz gdzie jest?
- Chyba. – Był tam kilka razy. Miał nadzieję, że pamięta drogę. Wcześniej zawsze jednak prowadził go jakiś przewodnik, a umysł miał zaprzątnięty innymi sprawami.
Ruszył przed siebie. Szukał szerokich schodów. Wokół panowała cisza. Słyszał swój oddech i stukot kroków towarzyszy za plecami. Czy wybrał właściwą drogę? I czy podoła temu, co znajdzie? Jeśli coś znajdzie.
Trafił na schody, ale wydawały mu się jakieś inne niż zapamiętał, jakby mroczniejsze. Na ich szczycie leżało ciało kobiety. Obfitą, granatową suknię rozdarły na plecach potężne pazury. A więc demon tu był.
Nie przykucnął przy kobiecie. Wystarczyło, że zobaczył ciemną, zastygłą plamę krwi wokół jej nienaturalnie wąskiej tali. Nie musiał nawet sięgać do mocy, żeby wiedzieć, że nie żyła. Zacisnął szczęki. Odpowiadał za jej śmierć. Zabiła ją jego bezmyślność i beztroska.
Minął ciało. Przyjrzał się wąskiemu korytarzowi. Na ziemi leżały wyrwane drzwi jednej z przylegającej do niego sal. Wokół panowała cisza. Demon tu był, ale czy nadal jest? Minęło sporo czasu od ataku. Chłopak z wiadomością musiał galopować cały dzień. Aż dziw, że jego koń nie padł, zanim dotarł do celu.
Riauk nie chciał iść dalej. Spodziewał się, co znajdzie za wyrwanymi drzwiami. No i przecież miał szukać sali tronowej. Zawrócił.
- To nie tu – powiedział. Zdziwił się, że głos mu nie zadrżał.
Minął swoich towarzyszy. Zszedł na dół. Wrócił na korytarz ze zbrojami i proporcami.

Morel stała przy oknie. Nie patrzyła jednak na chodzące po podwórzu kury i kaczki, a poprzez nie na coś nieokreślonego. Sama nie wiedziała, na co.
Jeszcze przed chwilą rozmawiała z Loravandilem o zmianach, które powinni wprowadzić w swoim gospodarstwie, o płodozmianie i nowocześniejszym opasie trzody. Potem przyszła wiadomość o ataku na Jedyne Miasto. Twarz Loravandila od razu przybrała nieobecny wyraz, jak zawsze, gdy rozmawiał w myślomowie. Płodozmian przestał być ważny.
- Muszę iść – powiedział. Naciągnął srebrzystą kolczugę i przypasał miecz z rubinem w rękojeści. Potem zniknął.
Kiedy ten nadwrażliwy młodzieniec, przerażony światem poeta i śpiewak stał się odpowiedzialnym, silnym mężczyzną? I kiedy przestała go znać?
Wszystko zaczęło się od przyjścia na świat Truggena. Byli wtedy jeszcze młodzi, naiwni i zupełnie nie przygotowani na to, co ich spotkało. To Loravandil zajął się chłopcem. Tak musiało być. To on władał mocą, tak więc był w stanie zapewnić Truggenowi bezpieczeństwo i go uczyć.
Co przeżywali razem jej mąż i syn? Czego doświadczali?
Nie wiedziała. Nie umiała ich słuchać, a oni nie umieli o tym mówić. Poznawali się coraz lepiej i jednocześnie odsuwali się od niej. Była tego świadoma, a jednak nie umiała temu przeciwdziałać. Zbyt skupiała się na swoim bólu i lęku, a także na roli naczelnika wioski. Na tym, co wypadało, a co nie. Tymczasem jej mąż i syn dorośli i zmężnieli. Czy mogła poznać ich na nowo? Czy było już za późno?
Ale co ona właściwie widziała? Jak zwykle porzuciła myśli o sobie i swoim związku. Były ważniejsze sprawy.
Coś przemknęło w jej polu widzenia. I to nie był lis. Ani wilk. Owszem, to coś było szare, ale zignorowało kury. Chyba biegło w głąb wioski. Może to był czyjś pies? Ale dlaczego miałby ją zaniepokoić widok psa? A przecież czuła różne rzeczy, jak jej ojciec. To wciąż ją z nim łączyło, choć nie potrafiła już przypomnieć sobie jego twarzy.
Przez podwórko przebiegło drugie stworzenie. Chyba takie samo. Temu przyjrzała się dokładniej. Miało rozmiar wilka, ale wszystko w nim było dłuższe i chudsze – pysk, tułów, łapy. Nigdy jeszcze czegoś takiego nie widziała, ale jej umysł odnalazł w pamięci opis podobnej istoty. Straszydło!
Niebezpieczeństwo – przekazała w myślomowie Mistral i Tice, a także Stigowi. Potem wypadła na zewnątrz. Tuż za progiem przybrała kształt ogromnej, kudłatej bestii.

Riauk wybrał kolejne schody w górę. Te doprowadziły go do obszernej, pustej sali, w której kiedyś już chyba był. Być może znajdujące się na jej przeciwległym końcu drzwi prowadziły właśnie do sali tronowej. A więc trafili?
Nikt nie zdążył zadać na głos takiego pytania. Ani pomyśleć o ludziach, po których zostały tylko halabardy. Podwójne drzwi otworzyły się gwałtownie pchnięte od środka.
W progu sali, którą Riauk uznał za tronową, stanął szczupły człowiek w strojnych szatach. Na głowie miał koronę.
- Tak więc znaleźli się przed moim obliczem najprzedniejsi wojownicy tego świata? – w jego głosie zabrzmiała kpina.
Co się tu działo? Riauk zmarszczył czoło.
To nie był człowiek, z którym dyskutował o obowiązkach i przywilejach Straży Pogranicza. Ale... Życia ludzi były kruche. Może władca zmarł i miejsce na tronie zajął jakiś jego krewny? Czy jednak informacja o tym nie dotarłaby do ich wioski? Może to stało się bardzo niedawno? A może to wcale nie był człowiek, tylko demon przebrany w szaty tego, którego niedawno ukatrupił?
- To miło, że sami tu przyszliście. Szybciej się was pozbędę – powiedział tamten.
- Po co wasza wysokość miał by to robić? – spytał Dröm głupio.
- Może po to, żeby nikt nie przeszkadzał w moich rządach.
- Nie robiliśmy tego.
- Jeszcze.
Riauk powoli wyciągnął miecz. To był demon. Same słowa mężczyzny wystarczyłyby, żeby uzyskał pewność. On jednak przekonał się w czasie tej bezsensownej wymiany zdań, że nie jest w stanie wniknąć mocą do umysłu tamtego. Znalazł też plamy krwi na jego szacie. To nie była krew mężczyzny, bo gdyby krwawił, poprosiłby o pomoc, zamiast popisywać się elokwencją.
- A teraz stoicie tu jak głupcy. Marnujecie czas – ciągnął dalej swoją przemowę strojnie ubrany mężczyzna. – Choć nie. Czas w niczym by wam nie pomógł. Nie bylibyście w stanie pokonać moich braci, którzy zajęli teraz Zieloną Twierdzę i inne miasta-pastwa na Półwyspie. Nie bylibyście też w stanie ocalić swoich bliskich, tak, jak nie jesteście w stanie ocalić siebie.
Riauk rzucił się w przód. Usłyszał wystarczająco dużo, by atakować. Jego przeciwnik nie miał już jednak kształtu człowieka. Skoczyło na niego coś wielkiego i przerażająco szybkiego. Musiał zrobić unik.
Stwór znieruchomiał na chwilę i zaryczał. Porośniętym czerwonawą sierścią karkiem sięgał prawie stropu. Jeszcze przed chwilą stał w drzwiach, ale teraz już by się w nich nie zmieścił. Jego głowa przypominała pysk kota, ale była wielka jak balia. Wieńczyły ją zakrzywione rogi.
Nie dasz rady – w głowie Riauka odezwał się głos Imperatora.
Nie mam wyboru.
Stwór zwrócił pysk w jego stronę. Riauk skoczył w przód. Przez chwilę chciał wycelować między rogi. Błyskawiczny ruch stwora sprawił, że zmienił zdanie. Potwór był szybszy, niż on.
Miecz Dröma spadł na przednią prawą łapę giganta. Chwilę później Ferro i Teena zaatakowali z tylne łapy, a Bluszcz chlasnął mieczem w ogon.
Stwór odwrócił się ku Drömowi, zostawiając odsłonięty lewy bok. Riauk skoczył, tym razem celując w szyję. Ostrze raz przeszło przez ciało. Biały wojownik wyszarpnął miecz. Miał jeszcze raz uderzyć z góry. Nie zdążył.
Potwór był naprawdę szybki. Machnął łapą. Riauk zdołał uskoczyć. Nie miał jednak czasu, żeby wyprowadzić kolejny cios. Krew, która przed chwilą chlusnęła z szyi stwora, pozostała na mieczu i twarzy białego wojownika, ale rana w ciele demona już znikła.
Stwór zaszarżował na Riauka, nic sobie nie robiąc z razów spadających na jego tylne łapy i ogon. Nie był głupi. Już wiedział, kto tu naprawdę mu zagraża. Jeśli zagrażał mu ktokolwiek. Przyparł Riauka rogami do ściany, unieruchamiając go.
Teena rzuciła się w przód. Cięła w szyję stwora. Spróbowała uderzyć drugi raz w to samo miejsce. Nie była jednak ani na tyle szybka, ani precyzyjna, żeby naprawdę zranić demona.
Nie zdążyła uskoczyć, kiedy stwór machnął w jej stronę łapą. Potężne pazury rozdarły jej bok. Krzyknęła. Stwor zwrócił głowę w jej stronę, jednocześnie przewracając Riauka ciosem rogów. Biały wojownik zwinął się w kłębek i odtoczył w róg sali. Teena upadła na kolana, a mimo to chlasnęła mieczem między oczy potwora. Nie zdołała jednak ostrzem rozdzielić jego mózgu. Rana błyskawicznie się zarosła.
Riauk zerwał się z ziemi prawie natychmiast. Znowu przypuścił atak na szyję. Demon zostawił Teenę. Rzucił głową i uderzył rogiem w bok Riauka, ponownie go przewracając. Biały wojownik na moment stracił oddech. Widział, że Teena się podniosła. Z jej boku nie ciekła już krew. Dröm znalazł się przy niej. Teraz on atakował szyję stwora. Był jednak zbyt wolny. Demon doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Dlatego nie atakował Dröma. Uniósł głowę, żeby zadać Riaukowi ostateczny cios. A on wciąż walczył, żeby wciągnąć do płuc powietrze.
Weź się w garść głupku! – głos Imperatora odezwał się w jego głowie. W tym samym momencie w sali zjawił się jeszcze jeden wielki stwor, także rogaty, o mocnym karku obciągniętym, grubą, czerwoną skórą. Zacisnął zęby na karku ich przeciwnika. – To nie jest nikt szczególny. Jest tylko silny i szybki. Naprawdę nie masz na niego sposobu? Dawaj.
Ból rozdarł pierś Riauka. W końcu udało mu się zaczerpnąć powietrza. W oczach stanęły mu łzy, ale zdołał zerwać się z ziemi. Uderzył między rogi, kierując ostrze nieco w bok, tak, żeby obciąć jeden z nich i móc odrzucić w bok skrawek uszkodzonego mózgu.
Udało mu się. Zabił demona. Ale ten drugi mu go przytrzymał. Imperator. Teraz obok ciała rogatego stwora stał jasnowłosy mężczyzna.
- Za bardzo się nad sobą rozczulasz – rzucił w stronę Riauka.
Białowłosy parsknął gniewnie. Coś chyba chciał powiedzieć, ale się rozkasłał. Imperator ruszył do sali tronowej.
- A ty kto? – rzucił za nim Ferro.
Mężczyzna nie zareagował.
- Imperator – powiedziała Teena. Nie widziała go nigdy wcześniej, ale potrafiła się tego domyślić.
- A gdzie Loravandil? – spytał Dröm. Nie potrafił sobie przypomnieć, kiedy stracił wuja z oczu.
- Jak zwykle nawiał? – rzucił Imperator przez ramię. Nie zatrzymał się. Przekroczył próg sali tronowej.
- Co robisz? – Riauk się wykasłał i ruszył za nim. W duchu wyrzucał sobie, że był tak nieuważny i pozwolił się poobijać. Mimo tego, co usłyszał od Imperatora, był przekonany, że mógłby tę walkę wygrać sam, gdyby tylko lepiej się skoncentrował. Mógł też oczywiście być szybszy. Ostatnio znowu za mało ćwiczył.
- Nie powinieneś mi podziękować? – Imperator nie patrzył na niego. Czegoś szukał.
- Loravandil też z kimś walczy – poinformował wszystkich Ferro, który na moment uzyskał z nim myślowe połączenie. – Naszą wioskę zaatakowały demony.
- Co? - Riauk znieruchomiał.
Imperator, nic sobie nie robiąc z tego, co mówili, pochylił się i podniósł z ziemi jakiś błyszczący przedmiot.
- Dzieci na razie są bezpieczne – odpowiedziała Teena po tym, jak szybko skomunikowała się z Njalą. Ale w tym samym momencie odezwał się Imperator i to na jego słowa wszyscy zwrócili uwagę:
- Obejmuję władzę nad Światem zza Morza Ognia i Krwi.
- Nie możesz – rzucił Riauk, zaciskając mocniej dłoń na rękojeści miecza.
- Ja wszystko mogę. – Na ustach Imperatora zatańczył uśmiech.
Riauk mocno zwarł szczęki. Przypomniał sobie chwilę sprzed lat, kiedy klęczał przed Imperatorem. Próbował go zabić, ale nie zdołał. Imperator obiecał jednak, że nie podniesie ręki na niego i jego świat. Czyżby zwodził go przez tyle lat? Po co? Dla tej właśnie chwili, gdy bez wysiłku mógł przejąć władzę?
- Co chcesz zrobić? – spytał Imperator.
Nikt inny nie miał odwagi się odezwać. Stali jak skamieniali, wpatrując się w niego.
- Będę z tobą walczył – powiedział Riauk.
- Przegrasz, tak jak i z nim byś przegrał.
- Jeśli tak musi być.
Przez chwilę w milczeniu mierzyli się wzrokiem. Potem Imperator zakręcił berłem młyńca nad głową.
- Łap! – zawołał, rzucając je w stronę Riauka.
Miecz wypadł białemu wojownikowi z ręki i z brzękiem uderzył o podłogę. Riauk złapał berło, choć nie bardzo wiedział, po co. Jego zaskoczona mina rozbawiła Imperatora, który ryknął śmiechem.
- Zawsze ten sam. Głupi, ale waleczny.
Wszyscy nadal milczeli skonsternowani.
- Żartowałem – dodał Imperator.
- Nie czas teraz na wygłupy – warknęła Teena.
Riauk wcisnął berło w ręce Bluszcza.
- Ktoś musi odszukać władcę i jego ludzi – oznajmił. Schylił się po miecz.
- Ale... – Dröm chciał coś powiedzieć, Riauk mu jednak nie dał.
- Przeżył, czy nie, w sali tronowej go nie ma – rzucił. Wyprostował się. Otarł klingę o spodnie, pozostawiając na nich krwawe smugi, po czym wsunął miecz do pochwy. - Nie zostało tam żadne ciało. Przed chwilą sprawdziłem. - Mówił bardzo szybko i stanowczo. W piersi wciąż czuł ucisk po uderzeniu, a plecy miał mokre od potu. Imperator napędził mu niezłego stracha. Nie chciał dać cokolwiek po sobie poznać.
Drömowi nie o to chyba chodziło, ale już się nie odezwał.
- Zanim coś więcej postanowimy, musimy porozmawiać na osobności. – Riauk spojrzał na Imperatora.
- Gdzie?
- Zobaczysz. Idziesz ze mną.
- Szybko dochodzisz do siebie.
Riauk wykonał ręką ruch w powietrzu, otwierając Magistralę.
- Poczekajcie chwilę – zarządził. – Naprawę krótko nas nie będzie. Ty, ze mną – spojrzał na Imperatora.
Potem obaj znikli.

Morel pędziła przez wioskę w tę samą stronę, co straszydła. Pchało ją w przód przeczucie. Gdzieś tam, na głównej drodze, miało wydarzyć się coś ważnego.
Kątem oka widziała ludzi wybiegających z chat. Albo ktoś już ich zawiadomił, albo sami zorientowali się, co się święci. Prawdziwa bitwa na tym terenie rozegrała się tylko raz, ale z gór Dominium czasem do granicznej wioski schodzili rabusie. Miejscowi potrafili zachować czujność. Mężczyźni wypadali z domów z kosami lub łukami.
Zahamowała nagle. Niedaleko miejsca, które kiedyś było przejściem między światami, stał potężny czerwony byk. Za sobą miał straszydła. Zbite w gromadę przypominały niespokojne, szare jezioro.
Byk zaryczał. Z jego nozdrzy buchnęła para.
Morel nie musiała jednak tego widzieć, żeby pojąć, iż był istotą o podobnej naturze, co ona sama.
Skoczyła mu na kark. Zatopiła pazury i zęby w jego ciele. Poczuła w pysku smak jego krwi. Przez głowę przebiegła jej myśl, że nigdy jeszcze nie stoczyła żadnej walki w ciele kudłatej bestii. Zawsze dotąd wystarczyło, że postraszyła swoim wyglądem. Tylko, że wcześniej jej przeciwnikami byli ludzie, a nie demon, potężniejszy i starszy, niż ona. Błyskawicznie zrozumiała, że ma z nim marne szanse.
Byk rzucił się na ziemię i przeturlał po Morel.
Straciła oddech i musiała rozluźnić uchwyt szczęk. Wtedy się jej wyrwał.
Kiedy tylko jego racice znalazły oparcie, znów na niego skoczyła. Broniła swojej ziemi i po prostu nie mogła się poddać. Broniła swojej ziemi, jakby ta myśl dla demona wydawała się niedorzeczna.
Wgryzła mu się w fałd skóry pod gardłem. Wczepiła się w niego pazurami. Poturlali się razem, dwa ogromne, przerażające stwory szczepione w śmiertelnym uścisku. Zmietli niski płot ogradzający czyjś ogród warzywny. Zgnietli kłącza ziemniaków i wyrwali z ziemi kilka marchewek.
Morel cały czas próbowała poprawić chwyt szczęk na gardle byka. Jego skóra była jednak zbyt gruba.
Gdy na moment znalazł się pod nią, spróbowała innej strategii. Zwolniła chwyt szczęk. Wparła się tylnymi łapami w miękką ziemię grządek, a przednimi spróbowała go dusić.

- Po co odwaliłeś to przedstawienie? – Spytał Riauk, gdy razem z Imperatorem znaleźli się na Magistrali.
- Lubię cię denerwować.
- To chyba nie pora na wygłupy. Nie mamy czasu.
- Myślisz, że go nie mamy? A w ogóle wiesz, co się dzieje?
- Nie wiem. Ale mam nadzieję sporo dowiedzieć się od ciebie.
Przez chwilę szli przez Magistralę w milczeniu. Potem Riauk wybrał jeden z obrazów i wyprowadził Imperatora na zieloną łąkę, zalaną słonecznym blaskiem.
- Gdzie jesteśmy? – spytał Imperator.
- To Miejsce Gdzie Nie Istnieje Czas – wyjaśnił Riauk. – Nie znasz go?
- Wiedziałem, że istnieje, ale... Mnie takie miejsca nie są potrzebne.
- Tu możemy spokojnie porozmawiać.
- Sprytne. – Zgodził się Imperator. – Czasem coś ci wyjdzie. Przy twoich ograniczonych możliwościach... Tym, że umiesz otworzyć Magistralę, też zrobiłeś na mnie wrażenie. Nie zmienia to jednak faktu, że tam, w zamku, się nie popisałeś. Wystarczyło, że palnąłem głupotę, a już straciłeś do mnie zaufanie. Nieładnie. A przecież chyba rozumiesz, czemu ja sam nie pokonałem tego demona, a przytrzymałem go tylko, żebyś to ty mógł go zabić?
Riauk zmarszczył czoło. Oczywiście, że wiedział. Był jednak tak zdenerwowany, że o tym zapomniał.
- Gdybym go pokonał, naprawdę mógłbym przejąć władzę nad twoim światem. Byłbym jego zdobywcą.
Riauk stał przez chwilę bez ruchu. Wiedział, co usłyszy, zanim Imperator się odezwał, a jednak treść tych słów uderzyła w niego z ogromną siłą.
Po chwili skinął głową.
- Przepraszam – powiedział.
- To rozumiem.
- A teraz, wracając do sprawy. Znałeś go?
- Niestety, muszę powiedzieć, że tak – przyznał Imperator. – Był to jeden z tych, którzy próbowali zrobić na mnie zamach.
- Czy to może mieć znaczenie?
- Nie wiem. – Jasnowłosy mężczyzna podrapał się po policzku. – Może tłumaczyć to jego motywacje. Chciał podbić twój świat, by zdobyć potęgę i zagrozić moim rządom w Dominium. Mogło tak być.
- Skoro więc powiedział, że inni zaatakowali na Półwyspie...
- To pewnie tak zrobili.
- I w naszej wiosce – uświadomił sobie Riauk.
- Czyli byli dobrze przygotowani. Zdobyli wiedzę o twoim świecie i chcieli jednocześnie unieszkodliwić wszystkie jego strategicznie ważne punkty.
- U nas są Wojowniczki Nocy i Morel. Powinny dać radę. Więc trzeba się wziąć za Półwysep. Tylko, że ja umiem dostać się tylko do Zielonej Twierdzy. Do innych miast-państw nie.
- Choć nie było mi dane zwiedzać go osobiście, znam na tyle twój świat, że cię tam bez trudu zabiorę.
- Naprawdę to zrobisz? Wciąż ot tak z czystej przyjaźni? – od razu po wypowiedzeniu tych słów Riauk zrozumiał, że przesadził.
- A uważasz mnie za przyjaciela?
Skoro już zaczął, musiał to ciągnąć.
- Jeszcze nie – przyznał. – Wciąż częściej myślę o tobie, jak o byłym wrogu. Ale... Nieśmiertelni żyją długo. Mam czas i myślę, że to się zmieni.
- Cały ty. – Imperator uśmiechnął się pod nosem. – Wciąż się mnie boisz. A jednak powiedziałeś mi prawdę, która nie musi mi się podobać. Jesteś taki szczery i taki naiwny. Bez trudu mógłbym cię oszukać. O tym pomyślałeś tam, w zamku. I tak, mógłbym, ale czy myślisz, że chciałoby mi się z kimś tak małym i słabym bawić w te wszystkie podchody? Nie. Ty, w swej naiwności, jesteś tak rozbrajający, że naprawdę szczerze nie chcę robić ci krzywdy. Jednak to w naiwności między innymi tkwi twoja siła. Fascynuje mnie to od lat. A teraz już nawet cię lubię.
Riauk zagryzł wargi.
- Znowu muszę cię przeprosić.
- Miło mi. Nie powinno mnie to obchodzić, ale obchodzi.
- Odeszliśmy jednak od tematu. – Riaukowi było bardzo głupio, chciał więc jak najszybciej zacząć mówić o czymś innym. - Skąd mogę wiedzieć, że naprawdę ktoś zaatakował na Półwyspie? Mam tylko jego słowa.
- Nie dowiesz się, póki się tam nie znajdziesz. Ale możesz sprawdzić, co naprawdę robi Loravandil.
Riauk na moment opuścił powieki i spojrzał na świat oczami syna.
Zobaczył, jak srebrzyste ostrze miecza odcina głowę szaremu stworowi, czemuś na kształt wilka. Truchło upadło obok innych ciał. Wszędzie była krew. Dużo krwi, a mimo to miecz zadawał kolejne ciosy, a rozświetlony blaskiem słońca rubin rzucał wokół czerwone blaski.
- Co byś o nim nie myślał, teraz z kimś walczy. Nie wiem, czy to demony, ale coś tam się u nas dzieje złego.
- Niejeden z nas ma na swoje usługi pomniejsze istoty.
- To brzmi sensownie – zgodził się Riauk. – Możemy już chyba ruszać.
- W twoim planie jest luka – stwierdził Imperator. – Bo rozumiem, że chcesz wdzierać się do twierdz i eliminować znajdujące się tam demony. Z zaskoczenia pewnie weźmiesz nie więcej, jak jednego. Chcesz walczyć sam?
- A czy mam jakiś wybór?
- Wiem, że jesteś gotowy na śmierć. Udowodniłeś to w zamku. Twoja śmierć nikomu jednak nie pomoże. Pozwoli ci zachować honor, tak, ale nie uratuje świata. Pomyśl też o swoich bliskich.
- Ale przecież nie mam wyboru. Jestem najbieglejszy...
- Może i teraz nie masz. Ale jeśli przeżyjesz, pomyśl jednak o podniesieniu umiejętności swoich synów i wnuków. Przy naszych najszczerszych chęciach, pokój to nie jest coś dane nam raz na zawsze. Nawet ja tego nie załatwię. Nie zawsze będziecie walczyć tylko z ludźmi.
Riauk nie znalazł słów, żeby udzielić odpowiedzi. Imperator miał rację. Mimo nieraz rzucanych deklaracji, wszyscy jego bliscy byli lekkomyślni i gnuśni. On sam oczywiście też.
- Nie możesz wszystkiego dźwigać na swoich barkach - ciągnął dalej jasnowłosy mężczyzna. – Twój umysł i twoja wola temu podołają, ale ciało nie. Powinieneś o tym pamiętać.
Riaukowi krew uderzyła do twarzy. Końce uszu zapłonęły. Było mu bardzo głupio. Nie chciał tego słyszeć. A na pewno nie od Imperatora. I nie wypowiadane ciepłym, spokojnym głosem.
- Ale cóż. To rozważania na przyszłość. Teraz pójdę z tobą, jako twój przyjaciel. Nie mogę walczyć u twojego boku, ale wyciągnę cię z kłopotów, kiedy coś pójdzie źle. A na pewno pójdzie źle. Potem się zobaczy.
- Dziękuję - powiedział Riauk, po czym, chcąc ukryć zmieszanie, dodał szybko – tylko nie odstawiaj już takich wygłupów przy mojej rodzinie, nie będą czuć się z tym dobrze.

- Zachowaj spokój – powiedział Ned, wstając od stołu. Jego słowa nie pasowały do prowadzonej przed chwilą rozmowy o tym, że chciałby zacząć wyrabiać także świeczniki, skoro figurki koni i krów, te będące niepotrzebnymi ozdóbkami, jak i gwizdki w ich kształtach dobrze mu się sprzedawały na targu w Jedynym Mieście. Słowa te nie miały też żadnego odniesienia do posiłku, który właśnie kończyli spożywać.
Anna wybałuszyła oczy i gwałtownie się wyprostowała. Bez słowa patrzyła, jak jej mąż idzie po stający w kącie chaty miecz. Ned wziął kilka lekcji szermierki. Uznał, że skoro zamierza podróżować z towarami, musi być w stanie bronić swojego dobytku i żony.
- Weź łuk, owiń koniec strzały jakąś szmatą. Podpal ją. Potrafisz. – Mówił dalej, zupełnie nie zwracając uwagi na jej minę. Już wiedział o nadciągającym niebezpieczeństwie, choć dotąd siedział plecami do okna. Ostrzegła go myśl Truggena, okraszona przeprosinami. Przyjaciel wykonywał właśnie jakieś ważne zadanie dla Imperatora i nie mógł ruszyć się z pałacu. – Zaraz zostaniemy zaatakowani. Wyjdę na zewnątrz, żeby odciągnąć ich uwagę. Daj mi sygnał, kiedy będziesz gotowa. Jak się im pokażę, otwórz okno i zacznij strzelać do szarych stworów na drodze.
- Nie dam rady – pisnęła. – Wszystko spłonie.
- Nie masz wyboru.
- A ty...?
- Mogę zginąć – dokończył za nią. – Jeśli nie mogę zrobić więcej, zrobię choć tyle. To zawsze więcej, niż nic. Niech moje życie ma sens.
Niedawno powiedział Annie, że coś w ich związku jest nie tak. Kiedy był gruby, ona brzydziła się jego ciałem. Wiedział o tym i potrafił zrozumieć. Była jednak wtedy dla niego czuła. Współczuła mu, była też gotowa go wspierać. Od kiedy jednak wyglądał z grubsza normalnie, miał wrażenie, że Anna stała się wobec niego bardziej oschła. Nie pokochała go tak naprawdę, wydawało mu się to jasne.
Nie zdążyła odpowiedzieć. Był już za drzwiami.
Musiała go posłuchać, choć panicznie się bała. Postawiła pod oknem świecznik. Potem obok niego umieściła kołczan. Drżącymi dłońmi zapaliła jedną ze świec. Oddarła spory pas spódnicy i porwała go na mniejsze kawałki. Potem założyła cięciwę na łuk. Dopiero wtedy wyjrzała na drogę. Coś się nią zbliżało, szare stwory o długich pyskach i kędzierzawej sierści. Anna nigdy wcześniej niczego takiego nie widziała, a mimo to jej serce prawie stanęło ze strachu.
Przecież Ned nie ma z nimi szans – pomyślała. – Może jeśli nic nie zrobimy, to nas miną. Przecież mijają inne domy. Tylko, że ja mogę więcej, niż inni.
Przytulona do ściany obok okna czekała, aż Ned pojawi się w jej polu widzenia, cicho licząc, że obleci go strach i zawróci. Ale on nie zawrócił.
Już – przekazała w myślomowie. To była praktyczna umiejętność i w miarę łatwa do opanowania. Z innymi zastosowaniami mocy szło im znacznie gorzej, choć wiele czasu poświęcali na ćwiczenia.
Przytknęła koniec strzały do świecy, potem otworzyła okno. Chwilę później usłyszała krzyk Neda. Prowokował potwory, żeby go zaatakowały.
Strzeliła. Nie trafiła w żadnego ze stworów. Wystarczyło jednak, że strzała prześlizgnęła się po sierści jednego z nich. Chwilę później stanął w płomieniach. Strzeliła ponownie i raz jeszcze. Po raz pierwszy świadomie użyła swoich wrodzonych umiejętności, świadomie podsyciła ogień.
Straszydła z opętańczym wyciem rzucały się na ziemię i zaczynały tarzać, próbując zagasić swoje futra. Jednak nie były w stanie tego zrobić. Wola Anny nie pozwoliła zgasnąć płomieniom zwęglającym ich ciała.
A więc na coś się przydam. Nawet jeśli wszyscy spłoniemy, one spłoną z nami – przebiegło jej przez głowę.
Do Neda dopadły tyko dwa stwory. Pierwszego zdołał zabić jednym uderzeniem, nie był jednak w stanie wydobyć miecza z jego ciała. Drugi przewrócił go na ziemię. Ned odruchowo wyciągnął przed siebie ręce i zwarł je na szyi straszydła. Próbował powstrzymać stworzenie przed sięgnięciem do jego gardła. Od razu pojął jednak, że ta próba jest skazana na porażkę. Nie miał wystarczająco dużo siły w rękach. Wystarczyło kilka uderzeń serca, by zęby straszydła zacisnęły się na jego szyi, pozbawiając go oddechu. Jeszcze przez moment czuł przerażający ból w płucach, którym zabrakło powietrza. Potem jego umysł odpłynął w niebyt.

Byk okazał się silniejszy od Morel. Dał radę odrzucić ją na bok, a potem przygnieść swoim ciałem. Był ciężki. Próbowała zepchnąć go z siebie, ale nie zdołała. Nie przestała go jednak dusić, choć jej samej z trudem przychodziło złapanie oddechu.
Spróbowała schwycić w zęby jego nogę. Udało jej się. Zwarła na niej szczęki. Nie była jednak w stanie przegryźć kości. A on zdawał się nie czuć bólu.
Długo trwaliby w zwarciu. I kto wie, być może Morel musiałaby oddać życie. Zjawił się jednak wojownik w srebrzystej kolczudze, mężczyzna o wyniosłym spojrzeniu. Miała wrażenie, że nie widziała go nigdy wcześniej, a przecież znała wszystkich mieszkańców wioski i wszystkich Ludzi Lasu. Wiatr rozwiał jego długie, złote włosy. Wzniósł miecz. Ostrze błysnęło odbitym promieniem słońca. A potem opadło.
Morel poczuła ból przeszywający jej lewy nadgarstek, ból nieporównywalny z niczym, czego by dotychczas doświadczyła. Nie od razu zrozumiała, co się dzieje. Puściła jednak byka i cofnęła prawą łapę, przyciskając ją do siebie.
Nagle głowa przeciwnika odłączyła się od ciała i potoczyła w bok. Krew obryzgała jej pysk i pierś. Ciało byka stoczyło się z niej na bok, zupełnie bezwładne. Zacisnęła prawą dłoń, na swojej lewej, krwawiącej ręce, jakby to mogło jej w czymś pomóc. Już nie miała kształtu bestii, była znowu drobną kobietą, małą i samotną, wśród zniszczonych warzyw.
Wstrząsnął nią szloch. Zrozumiała, co się stało. Smukły wojownik był na tyle szybki i precyzyjny, że zadał trzy ciosy w to samo miejsce, pozbawiając jej przeciwnika głowy, a ją dłoni. Był więc też bezwzględny.
Teraz stał i przyglądał się jej beznamiętnie, a ona z przerażeniem odkryła, że rozpoznaje jego twarz. Jasne włosy wojownika falowały na tle błękitnego nieba. Dlaczego to niebo było tak obrzydliwie błękitne?
- Medyk! – zawołał, odwracając się na pięcie. – Potrzebny jest medyk!

- Co to było? – spytał Dröm, gdy tylko Riauk i jasnowłosy mężczyzna znikli.
- Imperatora trzymają się głupie dowcipy – stwierdziła Teena. Nogi wciąż pod nią drżały. – Lubi udowadniać, że jest potężnym demonem, ale jest w porządku.
- Dzięki – burknął Ferro.
W chwilę później biały wojownik i jego towarzysz byli już z powrotem.
- Teena niech poszuka władcy – zarządził Riauk szybko, na tym samym oddechu miał zamiar wydać kolejne rozporządzenia, ale Teena mu przerwała.
- Nie ma mowy. Ja wracam do wioski.
- Ja też – rzucił Dröm, choć nikt go nie pytał.
Imperator przewrócił oczami.
- Ale... – Riauk wypadł z roli przywódcy.
- Tam są nasze dzieci – dodała Teena w ramach wyjaśnienia.
- Więc niech Ferro poszuka władcy – zdecydował Riauk - a Bluszcz niech zajmie się uspokojeniem okolicznych mieszkańców. – Znów próbował nabrać tempa. – Może też w samym zamku został ktoś żywy. Trzeba by go przeszukać.
- Nie chciałbym się wtrącać, ale ktoś powinien zostać tu – zauważył Imperator.
Riauk nie odpowiedział, ale od razu zwrócił się w myślomowie do ojca – spójrz moimi oczami i przenieś się tu, natychmiast, o nic nie pytaj.
Nie czekali długo, zanim tuż obok nich pojawili się: niski mężczyzna o owłosionych stopach i kobieta o czerwonawej skórze. Rodzice wydali się Riaukowi dziwnie starzy, zwłaszcza ojciec, nie miał jednak czasu się nad tym zastanawiać.
- Był atak na Jedyne Miasto – powiedział już głośno. – Ktoś musi zostać tutaj, gdyby demony wróciły do zamku.
- A jednak... – głos ojca brzmiał surowo, ale Riauk nie pozwolił mu skończyć.
- Ruszamy! – rzucił i znów znikł razem z Imperatorem.

Nie mogę żyć bez niego – tego Anna była pewna, nawet jeśli przy nim nie do końca czuła się szczęśliwa. Może po prostu nie wiedziała, czym jest szczęście. Nie raz już dochodziła do wniosku, że zupełnie nie wie, czego chce. A kiedy Ned ostatnio stwierdził, że coś jest między nimi nie tak, nie zaprotestowała. Czy miała mu powiedzieć, że wydawało jej się, że on nie potrzebuje już uścisków i zapewnień, że da radę? Dał. Dotrzymał obietnicy. Sprawa była skończona. Wylewność nie leżała w jej naturze.
Trzęsącymi się rękami przygotowała kolejną płonącą strzałę i wysłała ją w stronę stwora, który przewrócił Neda. Znów nie trafiła, ale i tym razem starczyło, by płomień musnął sierść. Straszydło stanęło w ogniu. Puściło ofiarę i rzuciło się na ziemię, próbując ugasić pochłaniające je płomienie. To nie było możliwe.
Anna porzuciła łuk i wypadła z chaty.
Niech wszystko spłonie. Niech ogień pochłonie potwory, wieś, a nawet ją samą. O tym myślała. Wyskoczyła zza rogu budynku. Zobaczyła tarzające się, wyjące stwory. Ludzie mieszkający po drugiej stronie drogi wybiegli ze swoich domów i próbowali gasić płoty i krzaki, chcąc uratować zabudowania. Na razie niewiele mogli wskórać.
Ned leżał na plecach bez ruchu. Upadła na kolana przy nim. Objęła jego głowę. Z oczu płynęły jej łzy, a płomienie wokół huczały. Niedawny napastnik jej męża przeturlał się przez ich pomidory i złamał płot.
Po tym, co zaszło między nimi na weselu Truggena, dla wszystkich było oczywiste, że się pobiorą, dla wszystkich oprócz Anny. Oczywiście musieli odbyć parę spotkań sam na sam, żeby obyczajowi stało się zadość. Tamte chwile wydawały się teraz jednocześnie czymś bardzo niedawnym i wydarzeniem sprzed wieków. Na pierwszym takim spotkaniu, co do którego Anna do końca liczyła, że nigdy się nie odbędzie, siedzieli obok siebie na pniu zwalonego drzewa. Dla Neda nawet mały spacer stanowił ogromny wysiłek, ale to on lubił chodzić się po lesie. Nie patrzył na nią, ani na roślinny porastające małą polankę, on widział przyszłość. Mówił, że po ślubie zbuduje dla nich dom, że założą własny warsztat garncarski, że będą jeździć na targ do Jedynego Miasta. Ona siedziała sztywno wyprostowana, czuła ostry zapach jego potu i zastanawiała się, co też obok niego robi. A przecież, gdy unosiła wzrok, tak, żeby nie widzieć jego ogromnego brzucha, mogła dostrzec w oczach Neda coś pięknego i zupełnie jej obcego – pasję.
Kiedy, jak kazał zwyczaj, haftowała mu koszulę do ślubu, ogromną jak koc, płakała.
- Nie musisz za niego wychodzić – powiedziała wtedy Tika. Ponieważ jednak Anna nie przerwała ani pracy, ani siąkania nosem, zostawiła ją samej sobie.
A Ned, czy dowiedział się o jej łzach, czy po prostu wyczuł, że coś jest nie tak? Nigdy go o to nie zapytała. Ale następnego dnia, kiedy wyciągała wodę ze studni na podwórzu zagrody jego rodziców, u których wciąż pracowała, podszedł do niej. Był wieczór. Mrok krył ich przed oczami ciekawskich.
- Jeśli myślisz, że nie będziesz ze mną szczęśliwa, jeszcze wszystko możemy odwołać – powiedział. – Nie chcę cię do niczego zmuszać.
Pomyślała wtedy, że jeszcze nikt, przez całe jej życie, nie interesował się, co naprawdę czuła. Nikt, tylko Ned. Zrozumiała, że on jest cudem, którego nie może stracić. Rzuciła mu się na szyję. Mocno się w niego wczepiła.
- Nie, proszę, nie zostawiaj mnie – wyjęczała. – Chcę z tobą żyć.
Ned ją przytulił, pocałował najpierw w czoło, a potem w usta. Długo wtedy stali przy studni, bardzo długo.
A teraz obce stwory odebrały jej ten cud.
Niech wszystko spłonie. Skoro do niczego się nie nadaję, tylko do tego, żeby palić i niszczyć, niech tak będzie – myślała. Bo czy nie sama popchnęła Neda ku temu, co zrobił?

Dröm przeniósł się na skraj wioski. Słyszał odgłosy walki, ale nie od razu wziął w niej udział. Najpierw musiał ustalić, co działo się z jego kobietą.
Wszystko w porządku? – spytał.
Nie. Ale żyję. – Bess powoli formułowała myśli. Myślomowa wciąż była dla niej czymś obcym, dziwacznym i trochę nieprzyjemnym.
Jesteś ranna?
Nie.
A gdzie jesteś?
W karczmie. Z innymi.
Nagle strzępy czyjegoś mózgu ochlapały mu twarz. Nie rozumiał, co się zdarzyło. Pod jego nogi zwaliło się cielsko potwora o długiej, najeżonej zębami paszczy i guzowatej, zielonej skórze.
- Uważaj – rzucił do niego ktoś.
Obrócił głowę w lewo, tak, żeby jego jedyne prawdziwe oko mogło odnaleźć tego, komu zawdzięczał życie. Dzięki mądrym lekarzom z innego świata znów miał oboje oczu, ale jego mózg nie całkiem radził sobie z tym nowym i wyłączał je zawsze wtedy, gdy zbyt wiele spraw zaprzątało myśli Dröma.
Choć od razu poznał głos, miał problem z uwierzeniem, gdy jego wzrok natrafił na twarz wuja Loravandila. Ten był cały umazany krwią, a mimo to się uśmiechał.
- Chyba mnie uratowałeś.
- Nie chyba, tylko na pewno – rzucił lekko Loravandil.
- Dziękuję.
- Co tak stałeś bez ruchu? Zagadałeś się?
- Tak, powinienem wszystko załatwić wcześniej, zanim się tu zjawiłem.
- Właśnie. – Loravandil rzucił na boki głową. Nie zobaczył jednak w pobliżu żadnego ze straszydeł. – Jak tam w mieście, wszystko już w porządku?
- Tak. Wszyscy cali. Demon zabity.
- Oby tu też tak nam dobrze poszło. Bierz się roboty.

- A teraz wyciągaj nogi – nakazał Imperator, gdy ponownie znaleźli się na Magistrali.
Przez chwilę biegli, ale ta chwila wystarczyła, żeby po plecach Riauka znów zaczął płynąć pot. Choć bardzo się starał, nie był w stanie dotrzymać kroku towarzyszowi. Kiedy Imperator w końcu zatrzymał się przy jednym z przejść, Riauk miał wrażenie, że gdyby miał biec choć chwilę dłużej, pewnie by zemdlał.
- Uspokój oddech, zanim tam wejdziemy – powiedział Imperator.
- Nie ma czasu – stwierdził Riauk.
- To twoje życie.
Przeszli przez portal wprost do sali tronowej Zielonej Twierdzy. Riauk stwierdził, że od czasu, kiedy tam był, prawie nic się nie zmieniło. Tylko tron zajmował ktoś inny.
- Jestem Riauk Biały Płomień, łowca demonów, wnuk pani Axii – wydyszał. W żaden sposób nie zabrzmiało to dumnie, zwłaszcza, że zająknął się przed informacją o swoim pochodzeniu. Kontem oka zauważył wtedy, że Imperator nie wygląda już tak, jak przed chwilą. Teraz był krótko ostrzyżonym, siwiejącym, wąsatym mężczyzną z kilkudniowym zarostem. – Już kiedyś tu byłem – dodał Riauk. Tych słów nie kierował do władcy, zdążył się zorientować, że to nie człowiek, a do uzbrojonych w halabardy strażników stojących przy drzwiach.
Władca nie odezwał się. Zerwał się z tronu, przemieniając w coś, na kształt gigantycznego kota i zaatakował. Riauk błyskawicznie dobył miecz. Stwór skoczył jednak wyżej, niż biały wojownik się tego spodziewał. Cios przeznaczony dla głowy przeszedł przez brzuch. Rana zasklepiła się tak szybko, jak powstała. Riauk upadł na plecy i stracił oddech. Stwór obrócił się i skoczyłby mu na twarz, gdyby nie Imperator, który kopnął Riauka w bok. Biały wojownik zwinął się z bólu. Dzięki temu pazury napastnika zgrzytnęły o kamienną podłogę.
Riauk zakasłał. Zdołał jednak zerwać się na nogi i zanim stwór ponownie skoczył, wraził miecz w jego ciało. Mocno naparł na rękojeść. Ostrze przebiło wielkiego kota na wylot i skrzesało skry na kamiennej posadzce. Stwór wył i szarpał się, powiększając ranę. Tylko jej krawędzie mogły się regenerować, kiedy tkwił w niej miecz. Próbował pazurami i zębami dosięgnąć do łydki Riauka.
Imperator bardzo powoli podszedł do jednego ze strażników.
- Uprzejmie przepraszam, ale to będzie nam potrzebne. – Wyjął z rąk tamtego halabardę. Potem przyskoczył do Riauka. – Wbij mu to w serce.
Biały wojownik zostawił lewą rękę na mieczu, a prawą chwycił halabardę. Nie wbił jej jednak w serce, a w głowę, tuż nad okiem. Przez krótką, ale straszną chwilę, potwór szamotał się, a Riauk z całych sił trzymał obie bronie, potem pozbawiony możliwości regeneracji mózg przestał funkcjonować i stwór znieruchomiał.
Strażnicy patrzyli na całe zajście z przerażeniem. Żaden z nich nie ruszył się z miejsca.
- To nie był wasz władca, a podszywający się pod niego demon – powiedział Riauk.
- Nie mamy na to czasu. Musimy pędzić dalej – upomniał go Imperator. Wykonał ręką gest, żeby otworzyć Magistralę. – Wrócimy tu jeszcze – oznajmił, zanim znikli.

Oczy wylęknionych istot zwróciły się w stronę drzwi pchniętych pewną ręką.
Teena wkroczyła do głównej sali gospody. Tłoczyły się tam kobiety i dzieci z całej wioski, te zupełnie ludzkie, jak i noszące w sobie krew innych ras. Było też kilku mężczyzn, którzy w walce doznali ciężkich ran. Ich obrażenia, należały już jednak do przeszłości, dzięki doglądającym całej gromady Mistral, Tice i Cedrze. Gdyby miało zjawić się tu więcej rannych, na posterunku był też Oiolose. Teraz Sasanka poiła mężczyzn wzmacniającymi wywarami przygotowanymi według wskazówek Njali. Dla reszty żona karczmarza przygotowała kawę, a przestraszone dzieci obdarowała słodkimi plackami.
Byli też jednak zabici. Leżeli na stołach przykryci białymi obrusami. Stanowili pięć przerażających wzgórków różnej wielkości, przypominających, że choć nad mieszkańcami Małego Dominium czuwają potężne istoty, to jednak nie wszystko musi kończyć się dobrze.
Teena wniosła z sobą zapach krwi. Nogawka jej płóciennych spodni była zszarpana przez zęby straszydła. Szła szybko, pewnie, jak mężczyzna. Zawsze śmieszyła i złościła kobiety z wioski. Nie wiązała włosów, nie nosiła spódnic. Kiepsko radziła sobie z szyciem, nie mówiąc już o haftowaniu. Brakowało jej wdzięku. Teraz jednak zrobiła na nich wrażenie. Była silna i poczuły się przy niej bezpieczniej.
Baldwin i Erlend zsunęli się z kolan Njali i pobiegli ku matce. Teena podniosła Erlenda i posadziła sobie na biodrze. Baldwinowi zmierzwiła włosy.
- Ferro też wrócił? – spytała Njala.
- Jeszcze nie. – Teena usiadła na ławie obok niej.
Njala pobladła.
- Tam, gdzie jest, jest chyba bezpieczniejszy – dodała Teena.
- Wiesz, co się dzieje? – spytała Morel, podchodząc do nich. Miała sińce pod oczami, ale trzymała się prosto.
- Z grubsza – odparła Teena. – To zaplanowany atak na cały nasz Świat. Ale... Powinno być dobrze. Mamy potężnego sprzymierzeńca.
- Sprawa jest aż tak poważna?
- Na pewno nie jest błaha – stwierdziła Teena. - Opowiem wszystko, co wiem – obiecała.
Kiedy zaczęła zdawać relację z wydarzeń w Jedynym Mieście, uważnie słuchali jej wszyscy, nie tylko Morel i Njala. Wydawało się, że kobiety wręcz wstrzymują oddech, żeby nie uronić żadnego jej słowa.

Mery i Las po Burzy usiedli na stopniach tronu. Długo milczeli, byli w tym dobrzy. W końcu jednak Mery nie wytrzymał ciszy.
- Mówiłem, że to, co wyczynia Riauk, kiedyś źle się skończy.
- Mówiłeś. Ale nie zaproponowałeś mu żadnego rozwiązania. Poza tym, że mógłby umrzeć – zauważyła kwaśno Las po Burzy.
- A ty...
- Tak. Nie umiałam go wychować! – podniosła głos. - Więc to, jaki jest, to tylko twoje dzieło.
Mery zagryzł wargi.
- Powinieneś dać mu spokój – dodała ciszej. – Wszyscy popełniamy błędy. A on o swoich pamięta.
Mery coś burknął pod nosem.
- Gdyby działo się tu coś bardzo nie tak, duchy kazałyby nam wkroczyć. W tym świecie jest tyle Wojowniczek Nocy... – urwała.
Znowu długo milczeli.
- Właściwie to powinieneś być z niego dumny – powiedziała Las po Burzy. – On tyle osiągnął. Ma w sobie tyle siły. Wierzy w to, co robi. I tak, zmienia świat... Ale on chce, żeby ten świat był lepszy. Czasem błądzi. Wszyscy błądzą. My też tyle rzeczy zrobiliśmy źle.
- A kto zginął z naszej winy? – Tym razem udało jej się usłyszeć, co burczy Mery.
- Choćby ten chłopak, którego Riauk zabił po pijaku – odparła. Podciągnęła kolana pod brodę i oplotła je ramionami. – I wielu innych – powiedziała jakby sama do siebie. – Trudno mi uwierzyć, że nie pamiętasz momentów, kiedy zawodziłeś. Trochę ich było. Wszyscy zawodzimy. Ale najważniejsze jest, żebyśmy umieli iść dalej. Nigdy nie byłam w tym dobra, ale myślałam, że ty...
Mery nie odpowiedział.
W sali tronowej znów zapanowała cisza, ciężka, wręcz dotykalna.

Ferro przemierzał miasto, które wciąż wydawało się wymarłe. Liczył, że w końcu znajdzie kogoś, kto choćby podsunie mu pomysł, gdzie szukać władcy. Łomotał do drzwi mijanych domów.
- Już bezpiecznie! Demon ubity! – krzyczał.
Ale albo wszyscy uciekli, albo mu nie wierzyli.
W końcu jednak w polu jego widzenia znaleźli się ludzie. Dwóch mężczyzn z halabardami stało na środku ulicy. Czy wierzyli, że zatrzymają potwora, gdyby ten wydostał się z zamku? Może tylko mieli nie dopuścić ludzi w jego pobliże? To by się im udało. Gdyby oczywiście ktoś chciał znaleźć się w pobliżu demona.
- Demon zabity! – krzyknął w ich stronę, ale oni opuścili tylko halabardy.
- A ty kto?
- Obrońca pogranicza!
- To czemu nie jesteś na granicy?
Ferro wciąż szedł w ich stronę, zwolnił jednak kroku. Uniósł też ręce w górę, dłońmi w ich stronę.
- Umiemy podróżować w przestrzeni.
- Co za brednie.
- A słyszeliście o Riauku?
Mężczyzna, który do tej pory mówił, tylko zmarszczył czoło, ale drugi zapytał:
- O Białym Płomieniu?
- Tak.
- Słyszałem – zgodził się ten drugi. – Po karczmach bardowie śpiewają pieśni o jego czynach. O tym, że ślubował bronić naszego świata też.
- Właśnie – zgodził się Ferro. – A ja jestem jego synem. Pokonaliśmy demona, który zaatakował zamek. Władca może już wrócić, bo... – w tym miejscu na moment się zaciął. – Mamy nadzieję, że schronił się w bezpiecznym miejscu.
- Zostań ze mną. – Nakazał pierwszy z mężczyzn. – A ty – zwrócił się do kolegi - sprowadź mi tu oddział, który mógłby sprawdzić zamek, a potem poszukaj gońca.

Drzwi gospody znów się otwarły. Do wnętrza wszedł smukły wojownik zbryzgany krwią. Miał na sobie kolczugę z jasnego, lekkiego metalu, który umieli wykuwać tylko Ludzie Lasu. Przez moment mogło wydawać się, że przybył właśnie ich wojownik. Nawet Teena nie od razu poznała w nim jednego ze swoich synów.
Morel wyszła mu na spotkanie.
- Słyszałem... – wyciągnął ku niej ręce. Ujął jej dłonie.
- Tak się stało. – Spuściła oczy, jakby czegoś się wstydziła. Jej lewa ręka gwałtownie się skróciła. Dłoń znikła, stając się obłym kikutem.
Rudowłosy mężczyzna przycisnął go do ust. W oczach stanęły mu łzy.
- Gdybym był przy tobie... Ale wiesz, że możemy temu zaradzić.
Jego okaleczony odpowiednik z innej rzeczywistości od jakiegoś czasu znów miał dłoń i stopy. Stało się tak za sprawą młodszego Kita, który, podróżując po światach, nauczył się odtwarzać ciało z budujących je substancji.
- Lora, nie musisz się martwić - odpowiedziała słabo i bez przekonania. – Jestem przecież demonem. To wymaga tylko trochę skupienia...
Poczuł przy ustach jej palce. Odsunął rękę Morel od twarzy. Przyjrzał się jej.
Słabo się uśmiechnął.
- Nie czuję się teraz dobrze – powiedziała przepraszająco. – Dzięki Tice rana błyskawicznie się zagoiła, ale potrzebuję czasu, żeby dojść do siebie.
Smukły wojownik skinął głową.
- Wszystkim się zajmę – obiecał. – Nie martw się. Chciałem cię tylko zobaczyć.
Odwrócił się i ruszył ku drzwiom. Szedł wyprostowany, choć jego twarz poszarzała.

W kolejnej sali tronowej niczego nie zdążyli już powiedzieć. Kiedy tylko się tam zjawili, mężczyzna, który jak się zdawało, piastował władzę, przemienił się w rogatego stwora, na szczęście niezbyt wielkiego. Nawet, gdyby był prawdziwym bykiem, a nie zmiennokształtnym demonem, można byłoby uznać, że jest niski i drobny. Miał jednak błyskawiczny refleks. Zaszarżował na Riauka, to w końcu on dzierżył miecz w dłoni.
Biały wojownik nie zdążył uskoczyć, a może w ogóle nie próbował. Demon wbił mu róg pod żebra i przyparł go do ściany. Riauk wrzasnął z bólu. Z ust pociekła mu krew. Było z nim źle, a na dodatek brakowało mu miejsca, żeby wyprowadzić sensowny cios. Nie stracił jednak głowy, nie poddał się. Wyrzucił miecz rękojeścią w górę. Złapał go w połowie za ostrze i wraził w czaszkę demona. Użył mocy, żeby wzmocnić siłę uderzenia. Ostrze przeszło na wylot przez żuchwę. Stwór próbował uciec w dół, naciskając jednocześnie rogiem na wnętrzności Riauka. Biały Wojownik zawył, ale twardo trzymał miecz. Po ostrzu płynęła jego własna krew. Wszystko to trwało tylko chwilę, ale była to chwila wypełniona strachem i bólem.
Stwór runął na ziemię, pociągając Riauka za sobą. Jeszcze przez chwilę nogi demona drgały, potem znieruchomiał na zawsze. Imperator ukląkł przy Riauku. Otoczył dłońmi ranę na brzuchu i ściągnął jego ciało z rogu.
- Regeneruj się – rzucił. – Szybko.
Riauk leżał jeszcze chwilę po tym, jak rana na jego brzuchu znikła.
- Pośpiesz się – powiedział Imperator, ale nie czekał, aż Riauk da radę wstać o własnych siłach. Zarzucił sobie jego rękę na ramiona. – Dlaczego nie uskoczyłeś?
- On i tak by mnie trafił, a tak miałem dogodne warunki do zadania śmiertelnego ciosu – odpowiedział Riauk słabo.
- Jesteś szalony.
Przenieśli się razem na Magistralę. Riauk nie był w stanie biec ani nawet iść o własnych siłach. Imperator ciągnął go za sobą. Nagle się zatrzymał.
- Wracamy – zarządził.
- Dlaczego? – wysapał Riauk.
- Bo oni już się zorientowali, co jest grane.
- Skąd wiesz?
- Byli moimi sługami. Potrafię wyczuć ich myśli.

Coś złego dzieje się u Neda i Anny – zakomunikował ojcu przelękniony Truggen. – On chyba zginął. Jej myśli wypełniają płomienie.
Wcześniej, kiedy Riauk wzywał ich wszystkich na wyprawę do Jedynego Miasta, syn przekazał i jemy, i dziadkowi, że nie może opuścić zamku, bo właśnie wypełnia polecenia Imperatora. Loravandil nie był z tego zadowolony, ale na pocieszenie pomyślał, że chłopak przynajmniej się odezwał. Młodszy Kit nie dał przecież znaku życia. Może spał. Bo to nie była dobra chwila, żeby zagubił się gdzieś w obcych światach. A synowie Ferro nigdy nie reagowali na takie wezwania.
Potem, kiedy tylko zdał sobie sprawę, że w wiosce dzieje się coś złego, dał też o tym znać Truggenowi.
Teraz naprawdę lepiej nie ruszaj się z zamku. Tu jest niebezpiecznie – przekazał mu w myślomowie.
Ostrzegłem ich, co się dzieje. – Truggen był bliski paniki. – Chciałem się dowiedzieć, czy wszystko w porządku.
Zaraz tam zajrzę – obiecał Loravandil. Nie dodał, że to zaraz może trochę potrwać. Najpierw musiał uporać się z atakującymi go straszydłami.

Ponownie przenieśli się do tej samej sali tronowej. Tym razem naprzeciwko nich stanęło dwóch mężczyzn. Riauk nie zdążył zarejestrować, jak wyglądali i gdyby nie Imperator, poległby już od ich pierwszego ataku. Mężczyźni unieśli dłonie i wystrzelili z nich zabójczym światłem. Imperator odepchnął Riauka. Jedna wiązka przeszła przez pierś Imperatora nie wyrządzając mu krzywdy, druga trafiła w ścianę w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą był biały wojownik. Riauk, przewracając się, przekręcił się na plecy. Dzięki rozpędowi nadanemu mu przez Imperatora przejechał na plecach prawie połowę przestrzeni oddzielającej ich od napastników. Potrzebował jeszcze tylko jednego ruchu nogi, żeby przesunąć się do mężczyzn. Jeden z nich wycelował dłonią w pierś Riauka. Drugi, przemieniony w masywną karykaturę wilka, rzucił się na Imperatora, który, zanim napastnik do niego doskoczył, był już wielkim kotem. Riauk, wciąż leżąc, kopnął atakującego go mężczyznę w przedramię i jednocześnie wbił mu miecz od dołu w żuchwę. Wiązka światła uderzyła w strop, wyrąbując w nim sporą dziurę. Demon nie padł jednak od razu, ostrze weszło zbyt płytko. Dłoń strzelająca światłem zwróciła się w stronę piersi Riauka. Biały Wojownik zebrał wszystkie siły, żeby pchnąć miecz głębiej. Wtedy przeszył go promień.
Myślał, że wie już wszystko o bólu. Kiedy jednak zabójcze światło przebiło jego serce, okazało się, że można cierpieć jeszcze mocniej, niż cierpiał kiedykolwiek dotąd. Mimo to zdołał jednocześnie w zawrotnej prędkości regenerować swoje ciało i pchać w górę miecz. Po chwili, która wydawała mu się wiecznością, napastnik osunął się obok niego na kolana. Miecz wypadł Riaukowi z dłoni, z brzdękiem uderzył o posadzkę.
Tymczasem Imperator i ten drugi przeturlali się razem do ściany. Imperator znalazł się na wierzchu. Przycisnął swojego przeciwnika łapami do ziemi, a zęby zwarł mu na szyi, nie zacisnął ich jednak na tyle mocno, by zadać przeciwnikowi śmierć.
Riauk długo leżał bez ruchu. Na nic nie miał już siły.
Rusz się, masz jeszcze jednego do zabicia – odezwał się Imperator w jego głowie.
Myślał, że nie zdoła się poruszyć. Wstał powoli. Podniósł miecz. Chwiejnym krokiem podszedł do zwartych w uścisku demonów. Musiał jednak użyć mocy do zwiększenia swojej siły, by zamachnąć się mieczem. Uderzył z góry w czaszkę tak, by odciąć i odrzucić na bok kawałek mózgu.
Imperator znów przybrał ludzki kształt i porwał słaniającego się Riauka na ręce.
- Zmarnowaliśmy tu za dużo czasu – burknął.

Ned nagle drgnął. Zacharczał, potem zakasłał.
Jednak nie umarł! Jego zdolne do regeneracji, prawie demonie ciało, dochodziło już do siebie. Anna chciała go pocałować, ale odsunął ją stanowczym ruchem.
- Leć po wiadro – wycharczał. – Trzeba ratować dom.
Jego słowa zadały Annie ból. W tej chwili liczyło się dla niej tylko, że będą mieli jeszcze jedną szansę. Jeszcze nie myślała jasno. Posłuchała go jednak.
Ned potrzebował chwili, żeby się podnieść.
Straszydło przetaczając się przez ich warzywniak, złamało i podpaliło płot. Ściana zajęła się od wciąż przytwierdzonej do budynku żerdki. Ned chwycił za nią i oderwał. Syknął przy tym. Ogień sparzył mu dłonie. Wiedział jednak, że rany za chwilę się wygoją. Dorzucił płonący kawałek drewna, do leżących na ziemi resztek płotu. Ściągnął koszulę. Rzucił ją na nie i przydeptał. Zdusił ogień. Anna zdołała opanować strach i złość, żadna nadprzyrodzona siła nie podsycała już płomieni.
Nagimi plecami przywarł do pochłanianej przez żywioł ściany. Zawył, ale zdusił na moment ogień, zapobiegając jego dalszemu rozprzestrzenianiu.
- Lej na ścianę! – krzyknął do Anny, kiedy zjawiła się z wiadrem i znieruchomiała, patrząc na pęcherze pękające na jego szerokich ramionach.
Chlusnęła wodą, jak kazał.
- Idź po więcej!
Gdy tylko się odwróciła, znów przywarł placami do ściany, tym razem niżej. Żona jednak więcej nie przyszła. Zamiast niej pojawił się Loravandil.
Ned ponownie odsunął się od ściany. Obejrzał się na nią. Ogień nie zgasł jeszcze zupełnie.
- Zabrałem Annę do gospody. Będzie tam bezpieczna – powiedział Loravandil. – Ciebie też mogę tam przenieść.
Ned spojrzał na wyższego od siebie prawie o głowę, smukłego mężczyznę, jednego z braci, w których podkochiwała się kiedyś jego żona. Czy mógł pozwolić się uratować komuś, kto we wszystkim był lepszy? Potem rzucił wzrokiem na tlącą się jeszcze ścianę, na dogasające ciała straszydeł i płomienie pochłaniające wciąż jeszcze stojącą część płotu i pomidory. A przecież w stajni stał koń, w stodole wóz, obok domu był jego zakład, piec i koła garncarskie. Nie mógł stracić tego wszystkiego, na co tak ciężko pracował.
- To jest mój dom – powiedział. – Nie mogę wszystkiego tak zostawić.
- A ja nie mogę ci tu teraz pomóc – powiedział Loravandil. – Mieszkacie blisko puszczy. Tu jeszcze może być niebezpiecznie. Ale walki trwają na terenie całej wioski.
- Zostaw mnie więc – zdecydował Ned.
Loravandil nie powiedział już nic więcej. Użył mocy, żeby przenieść się na drugą stronę drogi i ewakuować mieszkających tam ludzi. Ned znów z sykiem przywarł plecami do tlącej się ściany.

Imperator popędził z Riaukiem na rękach przez Magistralę. Nie odzywał się, dopóki nie znaleźli się w Miejscu Gdzie Nie Istnieje Czas. Dopiero tam postawił Riauka na ziemi.
- Już wiedzą, że ci pomagam i zaczęli uciekać.
- To chyba dobrze – wydyszał półprzytomny Riauk.
- I tak, i nie – odpowiedział Imperator. – Jeśli uciekną za daleko, mogę zgubić ich ślad. Strasznie dużo czasu zmarnowałeś walając się po ziemi.
Riauk tylko prychnął.
- Tam ja też będę mógł ich zabijać – dodał Imperator pojednawczym tonem.
- Czy to naprawdę miałoby takie znaczenie, gdybyś ukatrupił któregoś z nich w moim świecie?
- Twój świat jest niezwykły, więc tak, to mogłoby mieć znaczenie – stwierdził Imperator. – Teraz odpocznij. Tu możesz spać, ile wlezie, jak sam wiesz. Zapewne będziesz miał jeszcze wiele rzeczy do zrobienia. Musisz się do nich przygotować. Ja popędzę za tamtymi.
- W porządku. – Riauk zrobił krok w stronę groty. – Niezły jesteś, od razu zapamiętałeś drogę – stwierdził, odwracając się jeszcze na chwilę. Nie czekał na odpowiedź Imperatora. Znowu zrobił krok w stronę groty. Raz jeszcze się zatrzymał. – Czemu na Półwyspie przybrałeś inny kształt? – spytał jeszcze.
- Starałem się wyglądać jak ktoś anonimowy, ktoś, kto nie miałby nic wspólnego ze mną lub z tobą. Nie na długo starczyło tej maskarady. A ty, czemu nigdy nie celujesz w serce? To szybsza metoda.
- W głowę łatwiej trafić – wybełkotał Riauk, już się nie odwracając. Ostatkiem sił dowlókł się do groty. Wewnątrz po prostu zwalił się na ziemię. Ani to, że wylądował na twardych i zimnych kamieniach, ani że ubranie miał przesiąknięte krwią, nie przeszkodziło mu natychmiast zapaść w głęboki sen.

Ned zagasił ogień na ścianie. Potem zasypał piaskiem resztki tlących się pomidorów. Kopniakiem przewrócił stojącą jeszcze część płotu i również użył piasku, by pokonać ogień. Przez chwilę poczuł dumę. Zaryzykował i udało mu się ocalić własny dom.
Wokół panowały spokój i cisza. Zastanowił się, co powinien robić dalej. Pilnować gospodarstwa czy ruszyć do gospody, do innych? Może jeszcze komuś się do czegoś przyda? A może tylko pocieszy przerażoną Annę. To też będzie ważne. Uśmiechnął się sam do siebie. Bardzo chciał znaleźć się przy niej w roli silnego mężczyzny, obrońcy i pocieszyciela.
Poczuł jednak niezrozumiałe ukucie niepokoju. Uniósł głowę i spojrzał w stronę puszczy. Wtedy zza jednego z domów po przeciwnej stronie drogi wybiegło kilka straszydeł.
Ned wyciągnął miecz. Musiał stanąć do walki. Nie miał innego wyjścia. Czuł jednak, jak serce tłucze mu się w piersi. Teraz był zupełnie sam.
Pierwsze straszydło, które na niego skoczyło, położył jednym cięciem. Drugie jednak wbiło mu zęby głęboko w brzuch po lewej stronie, a kolejne przyskoczyło do nóg.

- Gdzie on jest? – rudobrody wpadł do pomieszczenia, stanowiącego przedsionek do prywatnych komnat Imperatora.
Truggen podniósł wzrok znad księgi o florze i faunie Dominium. Czytając, łatwiej mu było panować nad nerwami.
- Jest u siebie - oznajmił. – Kazał nikogo nie wpuszczać. Pracuje.
- Przecież go tam nie ma!
- Oczywiście, że nie. Jednak nie powinieneś o tym tak krzyczeć – upomniał go Truggen. – Jeszcze ktoś usłyszy. – A przecież każdy ma prawo, zwłaszcza nasz miłościwy władca, trochę podumać w samotności.
Rudobrody zgrzytnął zębami.
- W co wy się bawicie?
- Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie. Jestem tylko jego ochroniarzem i teraz wydano mi polecenia zadbania o spokój naszego...
- Daruj sobie tę gadkę.
- Mogę sobie darować. Ale i tak nie odpowiem – zgodził się Truggen.
- Dlaczego...
- Może powinieneś mu zaufać?
- Może ty powinieneś nauczyć się, gdzie twoje miejsce?
- To akurat idzie mi doskonale. – Truggen uśmiechnął się lekko. – Robię dokładnie to, co mi polecono. Nie zastanawiam się nad tym.
- I przestań wszędzie ciągać za sobą dzieciaka. – Rudobrody musiał mieć ostatnie słowo.
Bawiący się do tej pory w kącie Väner uniósł głowę znad kolekcji ołowianych i drewnianych zwierząt.
- Tato, dlaczego on cię nie lubi? – spytał.
- Zazdrości mi, że Imperator bardziej wierzy mnie, niż jemu.
- To chyba powinien się po prostu poprawić – stwierdził naiwnie chłopiec.

Wszystko u ciebie w porządku? – spytał Bluszcz.
Nie jest idealnie, ale mogło być gorzej – odpowiedziała mu Cedra. Długo, bardzo długo czekała, aż jej mężczyzna się odezwie. Podejrzewała jednak, że najpierw musiał wszystko pomyślnie załatwić. Bluszcz przecież już taki był.
To znaczy?
Zebraliśmy w gospodzie kobiety i dzieci. Większość z nich. Leczymy rannych...
Są ranni? – ta informacja go zaniepokoiła.
Są też zabici – myślowemu przekazowi Cedry towarzyszyła fala wyrzutów sumienia. - W kilku przypadkach nie zdążyłyśmy. A niektórzy oberwali tak, że nie sposób było ich porządnie poskładać. Nawet jedno dziecko.
Bluszcz nie znalazł właściwych słów, żeby jej odpowiedzieć.
Zaatakowały nas tu dziwne stwory. I demony też. Wybuchło kilka pożarów. Jeden wznieciła Anna, drugi Edar, wyczarowując ogień. Ogólnie, nasi ludzie są odważni i dobrze zorganizowani. Ale niektórzy wpadli w panikę. A Ludzie Lasu traktują nas jak powietrze – przekazywała dalej, a on wyczuł, że była bliska załamania. – Albo jeszcze gorzej.
Na pewno zrobiłyście wszystko, co było w waszej mocy – przekazał w końcu, żeby ją uspokoić. – Bądź dzielna. Wiem, że dasz radę.

Imperator wrócił na Magistrale. Ogarnął umysłem przestrzeń. Uśmiechnął się sam do siebie. Było lepiej, niż się spodziewał. Demony, które opanowały pozostałe twierdze Półwyspu, już wiedziały, co się wydarzyło. I, co zupełnie logiczne, wystraszyły się. Wszystkie już opuściły Świat zza Morza Ognia i Krwi. Próbowały się ukryć. I właśnie tym wydały na siebie wyrok. Na Magistrali mógł pokonać je bez trudu.
Ruszył przed siebie, przemieniając się w to, czym naprawdę był – mrok i mgłę. Jako czarna chmura pędził z ogromną prędkością, gotowy pochłonąć wszystko, co znajdzie się na jego drodze. W swojej prawdziwej formie był bardziej przerażający, niż w jakiejkolwiek innej, choć w wielu umiał budzić respekt. Nie lubił być jednak mgłą. Mgła była czymś, bezmyślną masą. A on lubił być kimś. Lubił kombinować i knuć, szydzić i poniżać. Jako mgła mógł sycić się swoją potęgą tylko zabijając, a to na dłuższą metę było bardzo nudne.
W swojej obecnej formie nie umiał ubierać myśli w słowa, bardziej czuł, niż myślał. Chciał unicestwić swoich wrogów. Kiedy próbowali dokonać na niego zamachu, pozwolił im uciec. Teraz nie było już o tym mowy. Nie chodziło o zemstę. Dla własnej satysfakcji wystarczyłoby mu wiedzieć, jak bardzo się go boją i że choć chcą i usilnie próbują, nie mogą mu w żaden sposób zagrozić. Czy chciał ich usunąć, bo zagrażali słabszym istotom, które on zdążył polubić? Nie. Gdyby był teraz zdolny do śmiechu, śmiałby się z takiego pomysłu. Przejmowanie się kruchymi istotami nie było w jego stylu. A jednak, czuł gniew silniejszy niż wtedy, gdy próbowali pozbawić go życia. I to ten gniew pchał go w przód i kazał zabijać jednego byłego spiskowca po drugim. Dopadnięcie ich na arteriach Magistrali, przy jego możliwościach, było dziecinnie łatwe. A gdy otaczał ich jego mrok, na zawsze przepadali w niebycie. Sprawiało mu to satysfakcję. Może nawet cieszyło, ale tylko tak długo, aż pojął, że popełnił błąd.
Poczuł ból, choć w swojej obecnej formie, nie był w stanie czuć fizycznego bólu. To nie był jego ból. On jednak ponosił odpowiedzialność za to, co się stało. Nie był tam, gdzie powinien.

Anna siedziała skulona pod ścianą gospody. Zabrakło dla niej koca. Patrzyła na leżące na stołach wzgórki ciał. Teena opowiadała coś podobnym sobie, potężnym istotom. Ale co to mogło ją obchodzić? Ona czekała na Neda. Liczyła, że Loravandil przeniesie go do gospody tuż po niej. Ale nic takiego się nie wydarzyło. Czy któremuś z nich stała się krzywda? Ile można było czekać?
Drzwi gospody parę razy się otworzyły, za każdym razem budząc tylko nadzieję. Potem przychodziła rozpacz czarniejsza niż do tej pory.
Raz przez te drzwi przeszedł nawet Loravandil. Był w gospodzie tylko chwilę. Całował po rękach swoją żonę. Potem znów gdzieś poszedł. Taki piękny i dumny w swej srebrzystej kolczudze. Nie zaszczycił jej nawet jednym słowem wyjaśnienia.
Kiedy w końcu zjawił się Ned, nie mogła w to przez chwilę uwierzyć. Opierał się prawą ręką na mieczu, lewą przyciskał do brzucha. Spomiędzy palców ciekła mu krew. Krwią był też przesiąknięty prowizoryczny opatrunek na jego prawej nodze, wyraźnie widoczny, bo nogawkę spodni miał oberwaną na wysokości kolana. To z nich zresztą zrobił ten opatrunek.
W końcu rzuciła się w jego stronę.
- Pomocy! – krzyknęła – Pomocy!
Wszyscy wokół byli tak przelęknieni i udręczeni sytuacją, że nie zwrócili na jej wołanie szczególnej uwagi. Parę osób uniosło tylko głowy, patrząc na nią.
Ned osunął na ziemię, zanim do niego dobiegła.
- Pomocy!
Runęła przy nim na kolana. Chciała go przytulić, ale nie wiedziała jak.
Tika błyskawicznie znalazła się przy nich.
- Odsuń rękę – powiedziała.
Chwyciła Neda za nadgarstek, bo nie był gotowy sam wykonać tego ruchu. Ich oczom ukazała się wyszarpana zębami dziura w jego miękkim brzuchu. Było przez nią widać naderwane mięśnie i białe bryłki tłuszczu.
- Nie jest źle – powiedziała Tika, jak na siebie dziwnie łagodnie. – To coś nie dogryzło się do jelit. – Ściągnęła dłońmi krawędzie skóry, tak, żeby je z sobą połączyć. Po chwili rana znikła.
Ned spojrzał na swój brzuch. Nie wyglądał już tak, jak przedtem. Po lewej stronie był nieco mniejszy, a pępek przesunął się na bok.
- Coś zjadło kawałek ciebie – powiedziała Tika. – Ale to się da naprawić, przemodelować. – Wskazała ręką jego brzuch. – Tylko nie teraz. Pokaż nogę.
Ned jednak się nie poruszył. Tika sama musiała zdjąć mu opatrunek. W łydce chłopaka także brakowało sporego kawałka. Wojowniczka Nocy przyjrzała się uważnie ranie.
- Tu nie da się tego tak naciągnąć, jak brzucha – powiedziała zatroskana. – Będziesz miał solidną bliznę i... – Nie dokończyła. – Będziemy się martwić potem.
Rana na nodze zamknęła się, choć nie pokryła skórą, a dzikim mięsem.
- Brak mi materiału – powiedziała Tika.
Anna pomogła Nedowi wstać i usiąść na ławie. Noga nie całkiem go słuchała. Miał problem z zapanowaniem nad stopą i kolanem. Milczał. Anna objęła go i wtuliła twarz w jego miękkie, szerokie ramię. Czuła zapach potu i bicie serca. Żył. Nic innego się dla niej nie liczyło. Nie wiedziała, czy minęło dużo czasu, czy też nie, zanim podszedł do nich karczmarz. Przyniósł Nedowi swoją starą koszulę. Chłopak ubrał się, wciąż milcząc. Anna podziękowała cicho. Potem znów objęła Neda. Poprzecierana, zszarzała koszula była na niego nieco za szeroka.

Grupa Ludzi Lasu zatrzymała się na placu w sercu wioski. Rozglądali się. Jeszcze przed chwilą walczyli ze straszydłami, ale teraz w zasięgu ich wzroku pozostały tylko ciała tych stworzeń.
- Ta banda pajaców zostawiła nas samych – rzucił któryś z nich.
- I dobrze – powiedział spokojnie mężczyzna w srebrzystej kolczudze, ten sam, którego postać Morel zobaczyła na tle nieba. – Kiedy tu wrócą, powiemy im wyraźnie, kto powinien decydować o losie okolicy.
- Nikt was nie zostawił – zaprotestował ktoś twardo.
Nie zauważyli, kiedy nadszedł. Nie było powodu, żeby zwracali uwagę na jakiegoś młodzika. Owszem, także nosił kolczugę, którą musiał wykonać najprzedniejszy spośród ich kowali, ale zapewne nigdy wcześniej w niej nie walczył. Za plecami miał chylące się ku zachodowi słońce. Dlatego nie byli w stanie przyjrzeć się jego twarzy.
- Co ty pleciesz? A niby gdzie jest teraz ten cały Riauk? – spytał mężczyzna, który zaczął wymianę zdań.
- Ma ważniejsze sprawy. – Młodzieniec wszedł w cień rzucany przez jedną z chałup. Wtedy zobaczyli, że choć był wysoki i szczupły jak oni wszyscy, włosy miał rude, nie złote. – Niech wam wystarczy, że ja tu jestem. I że jest tu Morel, która odniosła ciężkie rany, broniąc tej ziemi. A teraz, zamiast gadać, może wyznaczylibyście spośród siebie dwójki, które zajęłyby się patrolowaniem okolicy. Wasi starsi niech przyjdą do gospody i pomogą Wojowniczkom Nocy w zajęciu się rannymi.
- Śmiesz wydawać nam polecenia? – spytał wyniosły wojownik.
- Ktoś musi, skoro, zamiast o pomaganiu innym, myślicie o jakimś bezsensownym przewrocie.
Wojownik postąpił krok naprzód, ale rudowłosy mężczyzna nie cofnął się. Obaj mieli na ubraniu ślady krwi. Młodszy miał na udzie rozdarte spodnie. Nie migał się od walki i sam pewnie także odniósł rany.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Żaden z nich nie wykonał najmniejszego gestu. Żadnemu nie zadrżał mięsień. W końcu błękitne oczy uległy zielonym. Wyniosły wojownik cofnął się o krok.
- Masz rację - przyznał. Po czym odwrócił się do swoich. – Nisse idzie ze mną na południe, Lars i Ivar na wschód, Tjal i Mats na zachód, Lasse i Bosse na północ. A ty, Gosta, poszukaj starej Agnety i wyślij ją do gospody – nakazał swoim.

Na początku Riauk myślał, że to jeden z sennych koszmarów, które nieraz go nawiedzały. Powinien poderwać się z ziemi i stanąć do walki o swoich bliskich, ale nie mógł złapać oddechu. To nie był jednak upiorny majak. Naprawdę nie mógł zaczerpnąć do płuc powietrza. Czyjaś ręka, a może łapa, zaciskała się z ogromną siłą na jego gardle. Nie obudziłby się jednak na tyle, by stawić napastnikowi czynny opór, gdyby ten nie spartolił roboty.
Potężne zęby wbiły się w jego lewe ramię. Widać ten, który go zaatakował, nie tylko chciał go zabić, ale miał też ochotę na odrobinę przyjemności z zadawania komuś bólu. I to właśnie ten ból obudził Riauka. Co jednak mógł zrobić, gdy potężne, kosmate cielsko przyciskało go do ziemi?
Zacisnął dłonie na przedramieniu stwora, ale nie miał dość siły, by oderwać jego łapę od swojego gardła. Musiał wymyślić coś innego.
Podwinął nogi najwyżej jak zdołał i kopnął tamtego w brzuch. Był zbyt słaby, by zrzucić z siebie napastnika, ale stwór na moment stracił równowagę.
Potężna, uzbrojona w pazury łapa zsunęła się z szyi Riauka na pierś. Pazury rozorały skórę. Ciężar stwora sprawił, że Riaukowi trzasnął lewy obojczyk i ze dwa żebra. Ból otrzeźwił go na dobre. Uświadomił, jak mało ma czasu.
Uderzył kantem dłoni w łapę, która właśnie zgniatała mu klatkę piersiową. Wzmocnił ten cios mocą ile się tylko dało. Kość chrupnęła. Stwór odskoczył w tył dziko rycząc. Riauk poderwał się z ziemi. To było trudne zadanie. Myślał, że ból go unieruchomi, ale skończyło się tylko na mroczkach latających przed oczami. Wydobył miecz i chlasnął nim na oślep. Może będzie w stanie walczyć?
Jednak nie. Nie zdołał unieść ostrza po raz drugi. Mroczków było coraz więcej. Aż po chwili wszytko utonęło w czarnej mgle. Nie mógł złapać oddechu i miał przy tym wrażenie, że nie jego choroba była temu winna. Nogi nagle same się pod nim złożyły. A więc tak miał zginąć? Jakoś tak bez sensu, z braku sił? Czy naprawdę aż tak przeszarżował? Czy może dopadło go coś, czego nawet nie zdołał dostrzec?

Był wczesny ranek, kiedy Teena wróciła do chaty.
- Trudno stwierdzić, czy jesteśmy już bezpieczni, ale powinnyśmy dawać przykład innym i wrócić do codziennych zajęć – zarządziła Morel, której wciąż lekko drżał głos.
Od Riauka nie było wieści, ale żył. To dawało nadzieję.
Cedra zakomunikowała, że w podziemiach zamku w Jedynym Mieście znaleziono kilku ukrywających się ludzi, oraz że gońcy zostali wysłani po króla, by ten mógł powrócić do swojej siedziby. Bo król jednak przeżył. Choć nigdy wcześniej nikt nie próbował podnieść ręki na władcę z Jedynego Miasto, ten miał przygotowany plan ewakuacji na wypadek zagrożenia. Miał też na tyle sprawnych podwładnych, by ten plan wprowadzić w życie. Bluszcz i Ferro mieli zaczekać na jego powrót, żeby dokładnie zdać relację z tego, co zaszło. Cedra dodała, że obaj mają nadzieję, że do powrotu króla pojawi się też Riauk i że znajdzie, być może z pomocą Imperatora, jakieś rozwiązanie, jak w przyszłości zapobiec atakom demonów. Co prawda Mery, który też znalazł się w Jedynym Mieście, usilnie twierdził, że już nic nie mogą na to poradzić.
Teena wręczyła chłopcom po pajdzie chleba z masłem i pomogła się rozebrać. Właściwie powinni teraz iść karmić konie i kury, ale nocą niewiele spali. Każdemu z nich tylko na moment udało się zmrużyć oczy, Erlendowi na kolanach Njali, a Baldwinowi przytulonemu do matki. Jednak strach co i rusz podrywał ich powieki w górę. Drzwi gospody raz po raz trzaskały. Przynoszono kolejnych rannych. Niektórzy przychodzili sami. Mężczyźni, choć nie raz uciszani, i tak rozmawiali podniesionymi glosami. Czuć było zapach krwi i spalenizny.
Teraz matka rozścieliła dla chłopców łóżka. Przykrywając ich kocami pomyślała, że powinna porozmawiać z Dżaną i dowiedzieć się, gdzie teraz jest i czy jest bezpieczna.
Nagle poczuła ból Riauka. Zaparł jej dech w piersiach, wycisnął na policzki łzy. Wieczorem parę razy także czuła jego ból. Raz był tak wielki, że prawie odebrał jej zmysły. Dotąd jednak szybko mijał i nie towarzyszył mu strach i poczucie klęski.
Chłopcy, którzy jeszcze przed chwilą już prawie spali, od razu zauważyli, że z matką stało się coś niedobrego. Wpatrywali się w nią wybałuszonymi oczami. Ona na chwilę znieruchomiała. Patrzyła oczami Riauka na ciemne, niezbyt ostre, migające obrazy.
Truggen, musisz tu natychmiast być! – Jej myślowy przekaz podszyty był panicznym lękiem.
Zaraz.
Czekała tylko kilka uderzeń serca, ale jak się jej zdawało, zbyt długo. W końcu jednak Truggen stanął przed nią. Towarzyszył mu Väner. I ojciec i syn wyglądali na wystraszonych.
- Ale ja... – powiedział młodzieniec.
Teena nie dała mu skończyć.
- Przeprowadź mnie przez Magistralę do Miejsca Gdzie Nie Istnieje Czas - zażądała.
Truggen otworzył usta, żeby zaprotestować. Nie powinien opuszczać pałacu Imperatora, ani nawet zdobionego krzesła, na którym pozostała teraz księga o florze i faunie. Poza tym, to było zbyt niebezpieczne. Gdzieś tam walczyły demony, a on miał ze sobą dziecko. Niczego jednak nie musiał mówić. Wystarczyło, że spojrzała mu w oczy. Była przecież matką i doskonale potrafiła go zrozumieć.
- Otwórz tylko dla mnie drogę. Nie chcę, żebyś szedł ze mną. Ktoś musi przecież zająć się Baldwinem i Erlendem.
Truggen skinął głową. Położył dłoń na głowie syna.
- Nie rozrabiajcie za bardzo – powiedział. – My znikniemy tylko na chwilę. A potem zabiorę was wszystkich do pałacu.
- Czemu? – spytała Teena, sięgając po miecz.
- Tak będzie wygodniej – wyjaśnił. – Razem z Guld próbujemy stwarzać wrażenie, że wszystko jest w porządku, a Imperator rozmyśla w swoich komnatach.
- Ubierzcie się – nakazała synom Teena.

Anna i Ned ruszyli do domu o świcie, jak wszyscy inni. A raczej jak ci, którzy przeżyli. Ned prawą ręką opierał się na mieczu, lewą zarzucił Annie na ramiona. Nie był w stanie oprzeć ciężaru ciała na prawej nodze.
Kiedy wychodzili z gospody, Mistral objęła Annę.
- Będzie dobrze – powiedziała bez przekonania.
Tika poklepała swoją wychowankę po ramieniu, choć taka czułość nie była w jej stylu.
- Dbaj o niego – powiedziała, a Anna uświadomiła sobie, że od kiedy opiekunka powiedziała jej, iż nie musi wychodzić za mąż, nic nigdy nie mówiła o Nedzie, nic aż do tej chwili. Czy Tika zdawała sobie sprawę z czegoś, czego ona nie potrafiła pojąć?
Milczeli, przemierzając pełną zniszczeń wioskę.
Przed domem zatrzymali się na drodze. Przez chwilę patrzyli na ślad ognia na ścianie i zniszczony ogródek warzywny. Szczątki ciał straszydeł ktoś już usunął. Zapewne trafiły na jeden ze stosów dopalających się wzdłuż drogi.
- Nie było warto – powiedział Ned.
Anna nie umiała mu odpowiedzieć.
Weszli do środka. Wszystko wyglądało jak wtedy, kiedy opuścili to miejsce. Świecznik wciąż stał pod ścianą. Obok niego leżał porzucony przez Annę kołczan. Nie minęło wiele czasu od chwili, kiedy podjęli walkę ze straszydłami, ale wydawało im się, że było to przed wiekami.
Ned opadł ciężko na ławę.
- I znów nie mogę się ruszać – powiedział płaczliwie. – I pewnie jeszcze zacznę tyć. Teraz rozumiem Truggena – głos lekko mu drżał. – Kiedy byliśmy dziećmi, on ciągle się nad sobą użalał. Śmiałem się z niego. Ja wtedy wszystko miałem gdzieś. On po prostu więcej rozumiał. Był młodszy, ale dojrzalszy ode mnie.
Anna wciąż nie wiedziała, co powiedzieć. Obeszła ławę. Zarzuciła Nedowi od tyłu ręce na ramiona i przytuliła policzek do jego policzka. Kiedy jeszcze był monstrualnie gruby, często go tak obejmowała, żeby nie czuć jego brzucha.
- Wybacz – wyszeptała.
On zacisnął dłoń na jej dłoniach.

Kit również poczuł ból i zwątpienie Riauka. Momentalnie przeniósł się do niego, żeby pomóc, ale okazało się, że ktoś go już uprzedził. Czarna mgła wypełniła połowę jaskini. Pochłonęła potwora, który jeszcze przed chwilą próbował rzucić się na Riauka, spowiła również białego wojownika.
Kit zatrzymał się w bezpiecznej odległości. Riauk żył i to było najważniejsze.
Mgła tymczasem skurczyła się i przybrała kształt jasnowłosego mężczyzny.
- W co ty znowu go wplątałeś?
Imperator z jakże nie pasującym do niego wyrazem zakłopotania na twarzy spojrzał na leżącego Riauka.
- Wszystko jest pod kontrolą – odparł.
- Właśnie widzę.
- Zamiast się kłócić, moglibyście mu pomóc! – Teena nagle pojawiła się obok Kita. Wsunęła za pas obnażony miecz. Zrobiła krok w stronę Riauka, po czym znieruchomiała. Sięgnęła do mocy, by uleczyć jego rany.
- Niebezpieczeństwo zostało zażegnane – skwitował Kit, jakby zapomniał, że przed chwilą miał o to samo pretensję do Imperatora.
- Ale on był ranny! – warknęła Teena. - Teraz obaj znikajcie mi z oczu.
- To ja nie będę już przeszkadzał – stwierdził Kit, po czym spojrzał na Imperatora. – Ty też nie powinieneś. Nikt lepiej nie zadba o wycieńczonego mężczyznę, niż kochająca go kobieta.
Imperator podszedł do Riauka i podniósł go z ziemi.
- Pomogę ci dostarczyć go do domu – powiedział cicho. – Muszę też parę rzeczy wyjaśnić.
- Tylko go nie upuść – rzucił jeszcze Kit, zanim zniknął.
- Może naprawdę zajmij się swoimi sprawami. – Teena podeszła do Imperatora. Wyciągnęła ręce, żeby przejąć od niego Riauka. Pozwolił jej na to. Była silna, nawet nie sapnęła. Obciążona ciałem swojego mężczyzny, wydała się Imperatorowi bardziej spokojna, a nawet pogodniejsza, niż jeszcze przed chwilą. Kruche istoty, zwłaszcza ich kobiety, były takie skomplikowane.
Teenę faktycznie uspokoił fakt, że poczuła bicie serca Riauka. Chociaż wiedziała już, że żyje, to dobrze było to poczuć własnym ciałem.
Imperator podniósł z ziemi długi, srebrzysty miecz. Rzucił nań okiem. Od razu poznał pismo Ludzi Lasu. Śmieszne, ten oręż wykuto dla Wybrańca, który zawiódł. Gdyby mu się udało, Świat zza Morza Ognia i Krwi całkowicie zostałby oczyszczony ze zła, a dla demonów wstęp do niego zostałby na zawsze zamknięty. Tym samym nie gromadziłyby się w jego okolicach, na ziemiach, które dziś stanowiły część Dominium. Imperator nie zyskałby więc wielu przydatnych sług, gdy przybył na te ziemie. Klęska Wybrańca dała początek jego tryumfowi, choć bezpośrednio nie mieli ze sobą nic wspólnego. Dlaczego Riauk używał tego miecza? Owszem, to była broń prosta, lecz na swój sposób piękna, a i niecodzienna lekkość zapewne miała znaczenie dla kogoś tak szczupłego jak Biały Płomień. Ale dało się znaleźć inne wygodne i piękne miecze. Gadatliwy śmiertelnik, który kiedyś włóczył się za Riaukiem, dzierżył w dłoni znacznie lepszy i piękniejszy oręż, kiedy próbował podjęć walkę ze starą smoczycą Imperatora, zabawny głupiec. Czyżby więc chodziło o sentyment? Czy dla Riauka naprawdę było ważne, że ta broń należała do kogoś, kto dawno temu poniósł klęskę i którego imię zostało zapomniane? Ten ktoś był przodkiem Riauka. Więc pewnie to miało znaczenie. Ale jakie?
Razem opuścili Miejsce Gdzie Nie Istnieje Czas i wkroczyli na Magistralę. Teena bez sprzeciwu pozwoliła się prowadzić. Faktycznie, nie była w stanie samodzielnie znaleźć drogi do swojego świata, ale nie chciała o tym mówić.
- Dlaczego jest wciąż nieprzytomny?
- Był zmęczony, stracił dużo krwi – powiedział Imperator.
- Wiem. Ale przecież go znam. Po tym, jak wyleczyłam jego rany, powinien być słaby, ale się ocknąć.
Imperator zagryzł wargi.
- Było jeszcze coś – powiedział. – Wyziewy śmiercionośnej mgły. Nie był długo pod jej działaniem. Kiedyś się obudzi.
- Kiedyś – fuknęła Teena, a na jej policzki wypłynęły dwie, ogromne łzy. – Dlaczego do tego dopuściłeś? – warknęła nagle. – Jesteś niby to potężnym demonem, a jaki z ciebie pożytek?!
- Ocaliłem mu życie i wybiłem wszystkich zamachowców.
Stali już na granicy wioski. Teena ruszyła w stronę chaty. Imperator pomógł jej otworzyć drzwi.
- A więc już po wszystkim – stwierdziła, układając Riauka na łóżku.
- Jeszcze sporo czasu minie, zanim w waszym świecie znów zapanuje ład i porządek.
Zdjęła Riaukowi sandały, odsłaniając jego wąskie stopy porośnięte rzadkim białym włosiem. Odpięła mu pas. Użyła mocy, żeby oczyścić ubranie z krwi. Po jej twarzy wciąż płynęły łzy.
- Odejdź! Daj nam spokój! – rzuciła.
Imperator odwrócił się i ruszył ku drzwiom. Minął stół. Na moment się zatrzymał. Odwrócił się. Położył na blacie miecz, który cały czas dzierżył w dłoni i dopiero wyszedł.
Teena osunęła się na kolana. Oparła czoło o krawędź łóżka. Jej ciałem wstrząsnął szloch. Potem bez reszty oddała się rozpaczy. Jakoś nie mogła uwierzyć zapewnieniom Imperatora. Gdyby była śmiertelna, w końcu być może zmorzyłby ją sen. Tak, będąc Wojowniczką Nocy, mogła szlochać godzinami, tylko jęcząc i zawodząc, gdy zabrakło jej już łez.

Dröm parł naprzód, powalając kolejne straszydła. Przez jakiś czas po lewej ręce miał Loravandila. Później wuj podążył za krzykiem kobiety wzywającej pomocy i skręcił w podwórko mijanej przez nich chaty. Dröm nie poszedł za nim. Musiał walczyć o swoje życie, napierała kolejne straszydła.
W końcu wokół zapanowała cisza i nic już nie chciało go powalić, ugryźć ani rozorać pazurami. Uświadomił sobie, że znajduje się na wschodniej granicy wsi. Poczekał, aż uspokoi mu się oddech. Nie myślał o niczym. Przeżył. Na razie. To wystarczy.
Odwrócił się. Biegnąca przez wieś droga usiana była ciałami straszydeł. Zaczął układać na stos zabite przez siebie stworzenia. Po chwili pojawił się przy nim starszy mężczyzna, ośmielony panującą ciszą.
- Mogę jakoś pomóc? – spytał.
- Trzeba je spalić.
- A walka skończona?
- Chyba.
- To pójdę po żonę. Schowaliśmy się na strychu.
- Dobrze, że przeżyliście.
- Ano.
Dröm zostawił mężczyznę za sobą i ruszył w głąb wioski. Zaczął układać drugi stos. Jego poczynania wywabiły z kolejnego gospodarstwa mężczyznę i kobietę.
- My to zrobimy – zaoferował mężczyzna.
Dröm skinął głową.
Kobieta, lekko pociągając nosem, przyniosła z podwórza ciało łańcuchowego psa zagryzionego przez straszydła. To była suka. Dröm odwrócił głowę. Ciało zwierzęcia przypominało mu o Bess. Dobrze, że to nie dziecko wieśniaczka trzymała na rękach.
Wtedy Dröm zobaczył dziadka. Pojawił się znikąd na drodze, jak zwykle. Zdążył się przebrać w białą koszulę i wysokie, skórzane buty. Gładko też przyczesał włosy. Gdy widzieli się ostatnio, Riauk był poobijany, potargany i zbryzgany krwią.
- Ludzie poradzą sobie ze sprzątaniem – powiedział dziadek dziwnie surowo i stanowczo. – Ty masz ważniejsze zadanie.
- Ja? – zdziwił się Dröm.
- Władca Zielonej Twierdzy zginął.
- Co mam z tym wspólnego?
- Jak wiesz, moja babka Axia była tam władczynią. – Dröm nie odpowiedział. – Moja matka dziedziczy po niej prawo do tronu, a po niej ja, twój ojciec i ty.
- Nie nadaje się na władcę.
- Ty nie. Ani ja, ani Oiolose. Ale twoi synowie, gdyby teraz zacząć ich uczyć... Rozmawiałem już o tym z Las po Burzy. Mogłaby na razie sprawować rządy w ich imieniu.
- Ale czemu w ogóle mielibyśmy upominać się o tron? Nigdy nie chciałeś...
- Sytuacja była inna. Ale pomyślałem, że dobrze by było, gdyby każdy władca umiał korzystać z mocy, lub miał kogoś takiego na swoim dworze. Łatwiej byłoby walczyć, uciekać i wzywać pomocy.
- W sumie...
- A ty częściej byś widywał synów, gdyby zamieszkali w tym świecie.
Dröm skinął głową. Pomyślał, że dziadek ma rację i że bardzo dobrze go zna.
- Więc zajmij się tym – nakazał Riauk. Po czym zniknął.

Drzwi gospody kolejny raz się otwarły. Na wspólnej sali pozostały już tylko ciała, w sumie sześć, ale Tika, Mistral i Cedra pomagały gospodarzom w sprzątaniu.
Na szczęście tym razem nie było nowych rannych. W progu stanął Riauk. Nie wyglądał jak inni przechodzący przez te drzwi. Wydawał się wypoczęty i zupełnie spokojny. Czy nie miał z kimś walczyć?
- Teena poszła już do domu – powiedziała mu Tika na powitanie.
- Wiem, widziałem się z nią. Ale teraz muszę wracać do Jedynego Miasta. Ty i Mistral też powinnyście się tam udać. Zapewne odbędą się poważne rozmowy z władcą i warto, żebyście przy nich były.
- Dlaczego tak myślisz? – Tika nie rozumiała, o co mu chodzi. Zresztą, nie mogła skupić się na słowach Riauka. Dlaczego był taki opanowany? To do niego nie pasowało. I czemu nie przekazał jej tego w myślomowie?
- Trzeba zrobić coś, żeby zabezpieczyć ten świat przed demonami i Wojowniczki Nocy sporo mogą w tym pomóc – powiedział tylko, po czym znikł.

Mery był zdziwiony, że Riauk nie zapowiedział wcześniej swojego przybycia, a teraz zapukał do drzwi. Nie zapytał jednak, co się stało, wpuszczając go do chaty.
- Nie spodziewałem się, że tak szybko wyniesiecie się z Jedynego Miasta – powiedział syn na powitanie.
- Nie byliśmy tam już do niczego potrzebni. Napijesz się czegoś? – zaproponował Mery.
- Nie. Wpadłem tylko na chwilę.
Mimo tej deklaracji Riauk opadł na ławę. Odchylił się w tył i oparł łokciem o blat stołu w swobodnej pozie.
- Zmieniłeś się przez te lata – stwierdził Mery. Ostatnio często to mówił. W tej chwili pomyślał jednak, że jeszcze nigdy nie widział tego tak wyraźnie.
- To naturalna kolej rzeczy. – Uśmiechnął się Riauk krzywo.
- Ale nie jest naturalne, że zmieniasz świat wedle swoich upodobań. Ile osób zginęło, bo ty bratasz się z demonami?
- Świat to nie góry i drzewa – jego syn odpowiedział jakby bez związku. – To nawet nie my i nasi bliscy, choć byśmy tego chcieli. Świat to coś nieuchwytnego, historia, która kiedyś się zaczęła i kiedyś się skończy. A my musimy brać udział w zmianach, żeby nie okazało się, że przestaliśmy pasować do otaczającej nas rzeczywistości.
Przez chwilę obaj milczeli.
- Nie przyszedłem tu po to, żeby się kłócić – powiedział w końcu Riauk, nie zmieniając pozycji. – Mam pewną propozycję.

Gdyby nie to, że Tika świetnie potrafiła panować nad emocjami, zapewne siedziałaby teraz z rozdziawionymi ustami i wybałuszonymi oczami. Ten dzień bezsprzecznie należał do Riauka.
Imperator wpadł na moment do czekających w Jedynym Mieście Bluszcza i Ferro. Poinformował ich, że wszelkie demony z okolicy zostały przepędzone, ale Riauk przy okazji solidnie oberwał. Imperator uważał jednak, że z tego wyjdzie i że prawdopodobnie da radę zjawić się na rozmowie z królem, którą przecież trzeba odbyć jak najszybciej. Potem zniknął. Ferro nie był pewny, o czym mają rozmawiać z władcą. Próbował skontaktować się z ojcem, potem z matką, ale nie dał rady. Bał się o nich, ale też nie czuł się na siłach rozmawiać z królem, a na pewno nie sam. Mógł przecież co najwyżej oznajmić, że zagrożenie minęło.
Chwilę później pojawiły się Mistral, Tika i Cedra, która bardzo chciała zobaczyć się z Bluszczem. Wojowniczki Nocy twierdziły, że to Riauk kazał im przybyć. To było w sumie najdziwniejsze, ale nie rozmawiali o tym zbyt wiele. Dopóki byli w swoim gronie, Tika mówiła głównie o Dżanie, która, gdy zaatakowały demony, uciekła z synkiem na pustkowie i nie wzięła udziału w walce. Tika była na nią za to zła.
Tuż przed rozmową z królem, ku zaskoczeniu wszystkich, Riauk po prostu się zjawił, wyprostowany, skupiony, ale pogodny. I do tego ubrany jak mieszczanin. Skąd on wytrzasnął ten strój? Pomarańczowa koszula z białymi mankietami i fioletowa kamizelka zupełnie do niego nie pasowały. Tak samo jak pomarańczowe rajtuzy, fioletowe, bufiaste spodnie sięgające kolan i czarne buty ze spiczastymi noskami i lekkimi obcasami. A jednak poruszał się w tym wszystkim, jakby nosił to od zawsze.
Spokojnie i rzeczowo zdał królowi relację z wydarzeń. Pominął tylko udział Imperatora. To akurat Tiki nie zdziwiło.
- Można powiedzieć, że wszystko dobrze się skończyło. Odegnaliśmy niebezpieczeństwo grożące Światu zza Morza Ognia i Krwi oraz umożliwiliśmy waszej wysokości powrót do zamku. Jednak zginęli niewinni ludzie, a do tego dojść nie powinno. – Riauk zawsze wyrażał się zbyt pompatycznie, ale tego dnia stanowczo przesadzał. – Uważam, że trzeba wprowadzić systemy komunikacji szybsze niż konni posłańcy. Postulowałbym, żeby na dworze waszej wysokości zamieszkała przynajmniej jedna Wojowniczka Nocy lub ktoś inny, kto jest w stanie błyskawicznie podróżować w przestrzeni i przekazywać informacje w myślomowie. Postaramy się jak najszybciej wybrać spośród nas kogoś odpowiedniego i przedstawić go waszej wysokości. Spróbujemy też nakłonić władców z Półwyspu do przyjęcia takich osób na swoje dwory. O mocy, która na to pozwala, ale ma również wiele innych użytecznych dla dworu zalet, lepiej ode mnie opowiedzą obecne tu panie. Osób obdarzonych takimi zdolnościami jest jednak zbyt mało. Proponuję więc także usypanie kamiennych wież i obsadzenie ich strażnikami, którzy w razie zagrożenia wzniecaliby na ich szczytach widoczne z daleka ogniska. Trzeba by je tak rozlokować, żeby każda wieś Świata zza Morza Ognia i Krwi mogła w ten sposób wzywać pomocy niezależnie od pogody. Kiedy ogień z jednej wieży zostanie dostrzeżony na innej, tam również zostanie rozpalony i w ten sposób informacja o niebezpieczeństwie docierałaby do Jedynego Miasta, a więc i do Wojowniczki Nocy.
Tika słuchała tej przemowy zafascynowana. Niby zauważała, że Riauk bardzo się zmienił od czasów, kiedy go poznała. Do pewnego stopnia zaczął panować nad emocjami i dostrzegać, że istnieje coś takiego, jak poczucie humoru. Ale czy naprawdę nauczył się aż tak wiele, by móc przemawiać do króla w taki sposób, żeby go nie obrazić, a jednocześnie wydawać mu polecenia? Ostatnio wcale nie sprawiał takiego wrażenia. A jeżeli to nie był Riauk, a ktoś, kto potrafi zmieniać kształt? Ale kto? Morel była teraz zbyt rozbita, by zachowywać się tak spokojnie. Truggen? Może czegoś nauczył się na dworze Imperatora? Kto by to jednak nie był, odwalił dobrą robotę.

Wydawało się, że nic nie zdoła wydobyć jej z odmętów rozpaczy, ucichła jednak natychmiast, gdy czyjaś ręka spoczęła na jej głowie.
- Teena...
Choć ochrypły i cichy, ten głos poznałaby zawsze i wszędzie. Uniosła nieco głowę. Spojrzała w twarz Riauka zaczerwienionymi, spuchniętymi od płaczu oczami.
- Co się stało?
Porwała dłoń, która przed chwilą ją głaskała i przytuliła do niej policzek.
- Bałam się.
- O mnie?
- A o kogo?
Zmarszczył czoło.
- Co z innymi?
- Wszyscy żyją. Chłopców zabrał do siebie Truggen. Morel odniosła rany, ale jakoś się trzyma. Loravandil przejął władzę w wiosce – wyrzuciła szybko.
Riauk uśmiechnął się słabo.
- Szkoda, że zostałem wyeliminowany z reszty zdarzeń. Co mi się właściwie stało? Czuję się dziwnie.
- Imperator mówił coś o śmiercionośnej mgle.
- Nie pamiętam mgły. To on mnie uratował?
- Nie wiem. Kiedy dotarłam do Miejsca Gdzie Nie Istnieje Czas, byli przy tobie obaj. On i Kit.
Tym razem uśmiech Riauka był nieco jaśniejszy. Teena z dezaprobatą przewróciła oczami.
- Umiesz dobierać sobie kumpli. Śpij. Imperator mówił, że musisz odpocząć. Że wszystko będzie dobrze. – Czy naprawdę tak powiedział, czy ona tylko chciała w to wierzyć?
Riauk zamknął oczy. Tylko na chwilę.
- Mój miecz...
- Jest.
Powieki znowu mu opadły.
- Ty też odpocznij – wyszeptał jeszcze, zanim zasnął.

Ned, siedząc na wyniesionym z chaty krześle, naprawiał płot. Obok niego leżała laska. Bez niej nie był w stanie chodzić. Anna sadziła nowe pomidory. Znalazła sobie zajęcie w pobliżu Neda, gdyby potrzebował pomocy. Pracowali w milczeniu. Od dnia ataku na wioskę mówili niewiele.
Guld pojawiła się nagle na drodze. Nikt się jej tam nie spodziewał, bo była rzadkim gościem w Małym Dominium. W rękach trzymała konstrukcję z metalowych prętów układających się na kształt ludzkiej nogi.
- Truggen się o was martwił – oznajmiła, pomijając powitanie. – Żadne mu nie odpowiadało, kiedy próbował się skontaktować. Nieładnie. Ale ojciec mu powiedział, co i jak. Teraz nie mógł wyrwać się z pałacu, chociaż bardzo chciał.
- Co to jest? – Anna wskazała trzymany przez Guld przedmiot. Nie zamierzała się z niczego tłumaczyć. Oczywiście, że nie odpowiadali. Nawet między sobą nie potrafili rozmawiać o tym, co się wydarzyło. Ned cierpiał, a ona nie potrafiła mu pomóc, choć bardzo chciała.
- Orteza – rzuciła Guld, jakby to wszystko wyjaśniało. – Nie znalazłam w Świecie Prawdziwym niczego lepszego. Ale powinna być przydatna. – Podeszła do Neda. – Załóż to – poleciła podając mu ortezę. – Na ubranie. Musisz wsadzić w to nogę i wszystko mocno pozapinać.
Choć z lekkim ociąganiem przyjął przedmiot od Guld i powoli zaczął montować ortezę na nodze.
- Będzie ci trudno zginać kolano, ale z czasem nauczysz się z tym poruszać – zapewniła – a noga przynajmniej się pod tobą nie złoży. Wstań.
Ned schylił się po laskę.
- Zostaw to – nakazała mu Guld.
Posłuchał jej i faktycznie udało mu się stanąć. To już było coś. Kuśtykając przeszedł kawałek wzdłuż ogródka warzywnego.
Anna, która jeszcze przed chwilą wycierała o fartuch uwalane ziemią dłonie, teraz znieruchomiała i wpatrzyła się w niego. Na jej usta wypłynął słaby uśmiech.
- Hej – młodszy Kit wyszedł z ich podwórka. Tym razem miał na głowie związane w kucyk dredy, sięgały mu do połowy pleców.
Wszyscy odwrócili głowy w jego stronę, zdziwieni kolejną wizytą.
- Jak zawsze przeniosłeś się do czyjejś chaty, a tam pusto, bo my sobie rozmawiamy na drodze – powiedziała Guld z lekką drwiną w głosie.
- W sumie, głupio wyszło – zgodził się Kit. – Ale czemu moja ciotka nie cieszy się, że żyję? Młodszy brat posłał mnie już do grobu i bardzo wyściskał, kiedy się okazało, że jednak się pośpieszył. Nie odzywałem się, bo medytowałem. Nie dowiedziałem się przez to na czas, że potrzeba wam tu pomocy. Wstyd mi. Ale daliście radę, a teraz jestem.
Anna pomyślała, że jego słowa brzmią zbyt lekko jak na to, co faktycznie się wydarzyło. Owszem, wioska stała nadal, ale byli zabici i okaleczeni. Wielu miało nigdy nie zapomnieć ostatnich dni.
- Nauczyłem się tworzyć ciało z budujących je elementów – mówił dalej Kit, choć nikt go o nic nie pytał. – Paradoksalnie, łatwiej stworzyć ciało od nowa, i to całe, niż naprawić. Takie ciało da się kontrolować umysłem. Ale jest problem z utrzymaniem go przy życiu. Ciało bez duszy samo nic nie robi. Trzeba je regularnie karmić. No a ciężko coś takiego uśmiercić, zwłaszcza, jeśli na wzór przy tworzeniu wzięło się samego siebie. – Kit westchnął. Potem spojrzał na Neda. – Mogę ci pomóc – stwierdził. – Chociaż jest problem z nerwami. Oczywiście, dzięki mocy można sprawić, żeby się zrosły, bo bez niej to nie często się udaje. Ale mózg tak ma, że jak przez jakiś czas czegoś nam brakuje, to o tym czymś zapomina. Więc ten sprzęt od Guld ci się przyda. Zanim noga zacznie działać normalnie, może minąć nawet kilka cykli księżyca. Może też zdarzyć się, że nigdy nie wróci do pełni sprawności. Ty masz ciało prawie jak demon. Masz większe szanse niż inni na pełną regenerację. Ale musiałem to powiedzieć, żebyś potem nie był rozczarowany. – Ponieważ wciąż nikt się nie odezwał, Kit zarządził – Chodźmy do domu. Tam będę mógł rozłożyć swoje rzeczy i wziąć się za robotę.
- Kto właściwie cię przysłał? – spytała w końcu Anna. Podniosła się z ziemi i znów zaczęła wycierać ręce o fartuch, choć już nie musiała.
- A czy to ma jakieś znaczenie? – zdziwił się Kit.
- Trochę ma – stwierdziła.
- Więc, to skomplikowane. Truggen się o was martwił. Nie mógł się z wami skontaktować, więc męczył ojca, żeby się czegoś o was dowiedzieć. Loravandil chciał mnie znaleźć, głównie ze względu na rękę Morel. Ale od Tiki wiedział, co stało się Nedowi, więc mi o tym powiedział – Kit znowu się rozgadał. – Morel nie zdecydowała się na rekonstrukcję dłoni. Uważa, że będzie jej łatwiej zmieniać kształt kikuta, korzystając z wrodzonych zdolności demonów. I pewnie tak jest. Ale Nedowi moje umiejętności się przydadzą.
- Czyli wy naprawdę o nas myślicie? – zdziwiła się Anna.
- My? O was? – Kit zdziwił się jeszcze bardziej.
- Istoty obdarzone mocą, o tych innych – wyjaśniła.
- Właściwie nie ma żadnych innych. Tylko niektórym łatwiej się nauczyć posługiwać mocą.
- Więc nie uważacie się za lepszych?
- Nie. – Kit szczerze się zdziwił. – Skąd ten pomysł?
- Nigdy się ze mną nie bawiliście, gdy byliśmy dziećmi. Potem też się do mnie nie odzywaliście.
Guld przewróciła oczami. Nie mogła pojąć, że komuś chciało się roztrząsać takie sprawy z czasów, zanim się urodziła.
Ned próbował nie patrzeć na Annę i Kita, choć oczy wciąż uciekały mu ku zarumienionym policzkom żony. Sprawdzał przy okazji, na ile może przenieść ciężar ciała na chorą nogę. Z tym akurat było dobrze. Zakute w metalową ramę kolano było w stanie go utrzymać.
- Trudno się było z tobą bawić, jeśli cały czas byłaś nadęta. Rety, byliśmy wtedy dziećmi, ja to ledwo pamiętam! – odpowiedział Kit, ale nie poprzestał na tym stwierdzeniu. – Większość problemów masz tylko w swojej głowie. No, pomijając nogę Neda. Ale tak jest choćby z twoim darem. Mistral i Tika przez lata martwiły się, że ty się martwisz, że zagrażasz okolicy. Tymczasem użyłaś tego daru i nie spaliłaś całej wsi. Kilka płotów i krzewów, nikomu innemu nie poszłoby to lepiej.
Anna zarumieniła się jeszcze mocniej. Ned pozostał jednak milczący i chmurny. Nie odezwał się słowem, kiedy Kit układał na ich stole sakiewki, pudełka i buteleczki, tłumacząc z czego składa się człowiek. Guld także milczała, przyglądając się im, jakby z dezaprobatą.
- To są pierwiastki, substancje, które budują nasze ciała. Większość z nich w czystej formie wygląda jak kamień czy mąka, ale połączone ze sobą tworzą żywe organizmy –objaśniał Kit. – Anno, przynieś wody, ona też jest w naszych ciałach. A ty, Ned, ściągaj to żelastwo i spodnie, żebym mógł przyjrzeć się twojej nodze – komenderował. – Dzięki mocy mogę te substancje połączyć i sprawić, żeby stały się mięśniami, nerwami i skórą. Trzeba jeszcze tylko wiedzieć, jak to wszystko powinno być zbudowane. No i dopasować kształtem do uszkodzonego ciała. Guld, skoro już jesteś, to się przydasz. Spróbuj znieczulić Nedowi nogę. Żeby ją naprawić, muszę ją najpierw bardziej zepsuć, więc będzie bolało.
Guld postarała się wykonać polecenie Kita, a mimo to, gdy rana ponownie się otworzyła, Ned zacisnął dłonie na krawędzi ławy. Musiał czuć ból, ale nawet nie jęknął. Anna z rozdziawionymi ustami przyglądała się substancjom unoszącym się ze stołu i lecącym w powietrzu, by uformować się w ciało jej męża.

To nie byłeś ty?
To nie byłem ja. – Riauk nie zrozumiał myśli matki. – Gdzie nie byłem ja?
Nie ty byłeś u nas ostatnio?
Nie byłem. Trochę oberwałem w walce. – Poczuł niepokój Las po Burzy i szybko dodał – ale wszystko będzie dobrze. Już dochodzę do siebie. – Ona wciąż jednak wydawała się lekko przestraszona. – Co wam powiedziałem? – spytał.
Coś tam plotłeś, że musimy brać udział w przemianach na świecie. Zaproponowałeś mi, żebym na jakiś czas zamieszkała w Zielonej Twierdzy i zaopiekowała się tam synami Dröma, którzy mieliby przejąć władzę.
Imperator! To był Imperator. – Riauk już wiedział, co się stało. Nie miał jednak siły się złościć. W tej chwili nie miał nawet siły podnieść głowy z poduszki.
Mam go posłuchać? – spytała Las po Burzy.
A posłuchałabyś, gdybym to był ja?
Tak. Powiedziałam, że się zgadzam.
To dobrze. A ojciec?
Nie był zadowolony. I był tobą zawiedziony, tym, że się zmieniasz. To nie byłeś ty, ale...
Riauk nie potrafił znaleźć właściwych słów dla matki. Wiedział, co ostatnimi czasy działo się w głowie ojca i nie był z tego zadowolony. Zmienił więc temat. - Imperator chce dobrze. Zapewne do rozmowy z wami popchnęły go wyrzuty sumienia. Bo to przez niego oberwałem. Ale też on mnie potem ocalił.
Wierzysz mu?
Od dawna – przyznał Riauk.
Jesteś taki dobry, jak twój ojciec kiedyś.
Riauk mocno zacisnął szczęki i powieki. Nie pozwolił łzom wypłynąć na policzki. - On nadal jest – przekazał matce. – Jest tylko bardzo zmęczony.
Kocham cię.
Nie umiał jej odpowiedzieć, ale wiedział, że nie musi. Był pewny, że matka czuje jak jego mięśnie się rozluźniają, a ciało napełnia spokój i szczęście.

- Dowiedziałaś się nowych rzeczy o sobie i świecie – powiedział Ned, patrząc na Annę. Ona dopiero co odwróciła się od drzwi, przy których żegnała Guld i Kita. Łydka Neda wyglądała już normalnie, bez ubytku i blizny. Odtworzony kawałek był jednak zupełnie pozbawiony czucia, a noga wciąż pozostała niesprawna. I chociaż Kit mówił, że tak będzie, Ned czuł się zawiedziony. – A Kit jest wolny.
- Jakie to ma znaczenie? – spytała nieruchomiejąc.
- Takie, że mogłabyś spróbować go poderwać.
- Jestem twoją żoną – przypomniała, w jej głosie zabrzmiał ton paniki. Zrozumiała, o co chodziło Nedowi, zanim to wyartykułował. Przeraziła się, że mógł w ogóle o czymś takim pomyśleć.
- Ale nie musisz – powiedział spokojnie.
- Myliłam się co do siebie i co do synów Riauka. – Anna powoli dobierała słowa, żeby nie powiedzieć czegoś nie tak. To była ważna chwila, która mogła zaważyć na całym jej życiu. – Nie byłam dotąd zbyt wartościową istotą, ale ty tak. Ty jeden coś we mnie zobaczyłeś, liczyłeś, że mogę być kimś więcej, dałeś mi szansę.
Podeszła do niego. Zarzuciła mu ręce na ramiona. Przytuliła do piersi jego głowę.
- Kocham cię, głupku.
- Ty nie byłaś nadęta, tylko smutna i przestraszona – powiedział cicho.
Uśmiechnęła się jasno, choć nie mógł tego zobaczyć. Usiadła mu na kolanach. Przytuliła czoło do jego policzka. On objął ją mocno.

Kim dla ciebie jest Ferro? – Riauka dopadło kolejne pytanie zadane w myślomowie, tym razem przez Imperatora. I to w chwili, gdy najbardziej chciał spać.
Moim dziadkiem – odpowiedział bez zastanowienia. Jego myśli zaprzątała inna sprawa. Czy matka i Imperator odezwali się do niego teraz przez przypadek, czy też próbowali już wcześniej i czekali, aż odzyska przytomność?
Ale co to dla ciebie znaczy?
Chyba teraz ja powinienem zapytać cię o wiele innych, ważniejszych rzeczy – stwierdził Riauk.
Ale to ja cię pytam. – Imperator był uparty.
Riauk zamyślił się. Przez chwilę nie potrafił znaleźć odpowiedzi.
Dla śmiertelnych klęski są często nieodwołalną utratą czegoś. Nie tylko przegraną w grze, czy odroczeniem sukcesu w czasie, jak dla ciebie – odpowiedział w końcu, pozornie bez związku. – Czasem nie pozostaje im nic, poza własną godnością. Wydawałoby się, że powinni położyć się na ziemi, szlochać i umrzeć, a oni nadal prą naprzód. Tak właśnie robił Ferro.
Ale ty nie jesteś śmiertelny – zauważył Imperator.
Nie, ale... Wiesz jak słabe jest moje ciało, mimo wszelkich treningów, jakim je poddałem, mimo mocy i sprzętów z innych światów. Nie dałbym rady być tym, kim jestem, gdybym nie miał za wzór kogoś, kto mimo wszystko nigdy się nie poddał.
Ciekawe.
I tylko to masz mi teraz do powiedzenia? – oburzył się Riauk.
Tak.
To może ja zapytam, czemu mnie udawałeś?
Już wiesz. – Imperator nie zapytał, on stwierdził fakt.
Wiem.
Naprawdę sam nie potrafisz znaleźć odpowiedzi na to pytanie? – Imperator wydawał się lekko zawiedziony. – Jesteś aż tak żałosny? Zakuta pała z ciebie.
Ostatnie słowa skojarzyły się Riaukowi z Kitem. Prowadził tę rozmowę cały czas leżąc z zamkniętymi oczami, na granicy jawy i snu. Przed chwilą był gotowy się poddać i zasnąć, ale właśnie zrozumiał, że jeszcze nie może. Nie bez powodu przecież pomyślał o Kicie.
Przepraszam.
Ja myślę.

- Dlaczego muszę zakładać piżamę? – spytał Väner. Półnogi siedział na kolanach ojca. – Twój dziadek sypia nago. Tak jest wygodniej.
- Na wsi tak można – powiedział Truggen spokojnie. – Ale tutaj to nie wypada. Gdyby ktoś zobaczył, źle by o nas pomyślał.
- Ludzie są dziwni – stwierdził chłopiec.
- A wiesz, wydaje mi się, że widziałem prawdziwy kształt Imperatora – Truggen zmienił temat. Liczył, że to, co powie, zainteresuje chłopca na tyle, że przestanie protestować przeciwko piżamie. Zresztą, sam nie bardzo wiedział, dlaczego w pałacu trzeba ubierać się tak, a nie inaczej. – Nie pozwolił mi mówić, jaki jest. Ale powiem ci, że jest dość straszny.
- To może w ogóle nic nie powinieneś mówić – zaniepokoiła się Guld.
- Bez przesady.
- Gorszy niż mój? – zainteresował się chłopiec.
- Twój nie jest taki zły. – Truggen uśmiechnął się. – Jesteś stworem z mackami i oczami na szypułkach, to zapewne wygodne ciało do życia na bagnach. Tym czasem, on jest czymś naprawdę przerażającym, a do tego niezbyt praktycznym.
- I ukrywa swój kształt, żebyśmy się go nie bali?
- Ja i tak się go boję – stwierdził Truggen lekko. – Niezależnie od postaci.
- Więc czemu?
- Nie wiem. Może go nie lubi. Może po prostu bardzo chce być czymś innym. I przecież może, prawda? Nasz kształt nie ma znaczenia, ale to, co chcemy z nim zrobić.
- Ja nie chcę nosić piżamy – przypomniał sobie Väner.
- A wiesz, o ubraniu też się czegoś dowiedziałem. Kiedy jest się demonem, wcale nie trzeba go nosić. Można je wytwarzać ze swojego ciała, takie złudzenie ubrania. I Imperator to robi.
- Czyli mógłbym nie nosić piżamy, tylko udawać? – Oczy chłopca zapłonęły nadzieją.
- Tak. Ale, żeby dać radę, musisz się jeszcze dużo nauczyć. I ja muszę. Bo ja też jeszcze tego nie umiem.
- To będziemy się uczyć – zgodził się chłopiec i pozwolił się ubrać. Truggen mógł być z siebie dumny, że jakoś mu się udało dobrnąć do sensownego morału, nawet jeśli wyszło to przypadkiem.

- Proszę – burknęła Teena, słysząc pukanie. Riauk, który chyba jeszcze przed chwilą drzemał, usiadł na łóżku, ale nie zamierzał wstać. Szczelniej zawinął się kocem.
- Nie wyglądasz dobrze – powiedział Dröm, patrząc na niego. – Może wpadnę kiedy indziej.
- Właśnie – burknęła Teena.
- Trochę przeszarżowałem – powiedział Riauk. – Ale już dochodzę do siebie. Usiądź i powiedz z czym przyszedłeś.
Dröm usiadł przy stole, ale Teena nie zaproponowała mu niczego do picia.
- Zdajesz sobie sprawę, że dziwnie się ostatnio zachowywałeś? – zapytał młody mężczyzna.
- Powiedzmy, że nie byłem sobą – głos Riauk brzmiał słabo. – I właśnie o to chodzi. Zabrakło mi siły.
- Ale właściwie kiedy to było? Rozmawiałeś ze mną już po walkach, byłeś na obradach u władcy z Jedynego Miasta, a potem Teena twierdziła, że nie możesz wstać z łóżka. Nie przyszedłeś na pogrzeb ofiar ataku demonów. Ciotka Morel była zła. Ona straciła dłoń, a jednak dała radę stanąć na wysokości zadania i wygłosić przemowę na ceremonii.
- Dłoń?
- Nie wiesz? – zdziwił się Dröm. – Stig obciął jej dłoń razem z głową demona, z którym walczyła.
- On to potrafi! – Riauk nie pytał, wyraził tym okrzykiem swój gniew. Zwiniętą w pięść dłonią uderzył się w udo.
- Jak widać.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś? – Riauk z wyrzutem spojrzał na Teenę.
- Bo wtedy pewnie przestałbyś odpoczywać.
- To możliwe.
- A dowiem się, co z tobą? – upomniał się Dröm.
- Ganiałem demony po Magistrali, te które zdołały uciec – powiedział Riauk. – I... To było zadanie dla mnie za trudne. Ale... Wybiłem je. Przeżyłem. Tylko powinienem się wyspać, a nie załatwiać te wszystkie sprawy, o których mówiłeś. Bardzo starałem się nie zemdleć publicznie. I wyszło, jak wyszło. Padłem już w domu. – Na razie nie zamierzał nikomu mówić, że parę rzeczy zrobił za niego Imperator. I tak kiedyś wszyscy się tego dowiedzą z kroniki. Albo nie. Może poprosi Oiolose o ukrycie tych faktów, tak jak ukryte zostały wyczyny Loravandila w Dominium. Jeszcze nie był pewny.
- I przespał dwa dni – dodała Teena.
Dröm ze zrozumieniem pokiwał głową. Takie wyjaśnienia w zupełności mu wystarczyły.
- Wiesz, rozmawiałem z Leilą, jak mi sugerowałeś, a raczej próbowałem – zmienił temat.
Riauk skinął głową.
- Chciałem, żebyśmy się spotkali i pogadali tak na żywo, nie tylko w myślomowie. Powiedziała, że nie chce się ze mną widzieć. Karben też nie chciał. Wiesz, on lepiej pamięta, co sobie z Leilą robiliśmy.
- A co robiliście? – spytał Riauk, choć trudno mu było skupić się na słowach młodzieńca. Myślał o Ludziach Lasu i Morel. - Nigdy nam o tym nie mówiłeś.
- Bo nie ma o czym. – Dröm wzruszył ramionami. – Leila lubiła odstawiać histerię. I tak, Truggen zabił jej koleżankę, to musiało być dla niej straszne przeżycie. Ale ona wyjeżdżała z tym przy każdej okazji. Dyskutowaliśmy jak postawić meble, czego powinny uczyć się nasze dzieci i tak dalej, a ona zawsze uważała, że nie mam racji. Zaczynała płakać i wypominała mi, że zadaję się z takim czymś. – Dröm urwał nagle. Chyba zdał sobie sprawę, że mówi coraz głośniej. – Ciekawe, czy Truggen jeszcze o tym pamięta? – dodał po chwili już ciszej.
- Zapewniam cię, że tak – powiedział Riauk. Wyznanie Dröma skutecznie oderwało jego myśli od rozważań o ostatnich wydarzeniach. – Ja wiele rzeczy zapomniałem, ale ciągle pamiętam strach w oczach chłopca, którego zabiłem i mężczyznę, któremu obiecałem, że wszystko będzie dobrze, choć nie byłem w stanie tego zapewnić. A Truggen od tamtej pory tylko raz stanął do walki. W obronie Imperatora. Demony cierpią i czują, jak wszyscy inni.
Dröm przekrzywił głowę, przypatrując się Riaukowi prawym okiem. Przez chwilę trwali w milczeniu. Potem młody mężczyzna westchnął i spuścił wzrok.
- W każdym razie, Karben nie chciał ze mną gadać, ale Noach tak – kontynuował opowieść. – I on jest gotowy zamieszkać w Zielonej Twierdzy. Postawił mi tylko warunek, że chce, byśmy częściej się widywali.
- Ile on ma teraz lat?
- Dziewięć.
- Nieźle.
- No i stwierdziłem, że ja też mógłbym tam zamieszkać. Bess nie była przekonana. Bała się, że ludzie mogą ją źle traktować. Ale powiedziałem, że owszem, ktoś może na nią krzywo patrzeć, ale nikt nie będzie mógł nic jej powiedzieć, bo będzie żoną ojca władcy. No i się zgodziła.

Był już w stanie zwlec się z łóżka, ale wciąż miał za mało siły, żeby użyć mocy czy wędrować przez wieś na piechotę. Dlatego dosiadł konia, chcąc złożyć wizytę naczelnikowi Ludzi Lasu. Stiga nie było w domu, o czym przekonał się, rzucając kamieniami w jego drzwi. Nie zamierzał niepotrzebnie wspinać się do nadrzewnego domu. Usiadł więc pod drzewem, żeby poczekać. Puszczony luzem Szczur pasł się spokojnie koło niego.
- Co tu robisz? – chyba zasnął na moment, bo głos Stiga wywołał u niego wrażenie, jakby spadał w przepaść. Poderwał głowę. Spojrzał w twarz naczelnika.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi, że potrafisz walczyć z demonami? – spytał, podnosząc się. Pominął grzecznościowe formy powitania.
- A dlaczego w ogóle miałbym ci to mówić? – Stig wzruszył ramionami.
Emocje zagotowały się w Riauku do tego stopnia, że gdyby to w ogóle było możliwe, para poszłaby mu z uszu i nosa.
- Chcesz, żebym cię tego nauczył? – spytał Stig, zanim Riauk zdążył cokolwiek powiedzieć.
- Nie mnie – rzucił unosząc się dumą. – Ale moich synów i wszystkich innych mężczyzn, którzy będą tego chcieli.
- Niewielu z was da radę się tego nauczyć.
- Ale każdy powinien spróbować – odpowiedział Riauk, ganiąc się w myślach za swoje dotychczasowe zachowanie. Sprawa była zbyt ważna, by mógł mieszać w nią osobiste uczucia.
- Poczekaj. – Stig uśmiechnął się lekko. – Ja się nie zgodziłem. Bo dlaczego miałbym się zgodzić? My nic z tego byśmy nie mieli.
Ja też nic z tego nie mam, że bronię innych – pomyślał zaskoczony Riauk. Przypomniał sobie jednak o dwunastu błękitnych kubkach i talerzach, które zrobił dla niego Ned w podziękowaniu za zabranie go do lekarzy z innego świata. Żadnej z koszul, jakie posiadał, nie uszyła Teena, ani sam nie kupił. Wszystkie były dziełem rąk żony karczmarza i Njali. A kiedy budował kolejne kosiarki i prysznice, ludzie nie tylko mu za nie płacili, ale zawsze dawali też kawałek ciasta, garnuszek powideł czy miodu albo chociaż osełkę masła. Ale nie chodziło tylko o to. Dziewczyny, z którymi tańczył przez te wszystkie lata, uśmiechały się do niego promiennie, nawet wtedy, gdy ich twarze znaczyły już zmarszczki, a wiek nie pozwalał przychodzić na potańcówki. To nie była zapłata, o którą zabiegał ani której potrzebował, ale coś, co sprawiało, że Małe Dominium było dla niego prawdziwym domem, miejscem, za które czuł się odpowiedzialny i w którym był szczęśliwy.
- Nie chodzi o korzyści, bo to żadna gra polityczna. Chodzi o bezpieczeństwo nas wszystkich. O to, żeby łatwiej było nam przetrwać.
- My przetrwamy, choć wcale nam na tym nie zależy – zauważył Stig.
- Wy, Ludzie Lasu? Tak. A inni już was nie obchodzą?
- Ty o to pytasz? Przecież cię tu nawet nie było, tak jak i większości twoich synów.
- W tej samej sprawie walczyliśmy gdzie indziej – oburzył się Riauk.
- A my wcześniej. Długo i bezskutecznie walczyliśmy o ten świat. Walczyliśmy o ludzi. I już byśmy nie musieli, gdyby Wybraniec nie zawiódł. Ale walczyliśmy o ludzi, a nie o te wszystkie stwory, które tu sprowadziłeś, a które wcale nie powinny się urodzić.
- Tak jak ja – powiedział Riauk cicho. Już wiedział, że dalsza rozmowa ze Stigiem jest bezcelowa. Pomyślał jeszcze, że ma nadzieje, iż sam nie będzie tak małostkowy, gdy Ludzie Lasu zechcą wyruszyć nad morze i będą potrzebować jego pomocy. Nie powiedział jednak tego głośno. Spróbował się uspokoić. Stawka była ważna. – Myślałem, że Loravandil cię przekonał, on powiedział...
- Że go posłuchałem? – zdziwił się Stig. – Gdybym mu się przeciwstawił, gdy spotkaliśmy się po ataku, pewnie wyciągnąłby na mnie miecz. Ale gdyby to zrobił, musiałbym go zabić. Nie chciałem tego. Ale to wszystko. Ty teraz nie wyciągniesz miecza.
- Nie wiem, czy to obelga, czy komplement – stwierdził Riauk.
- Myśl, co chcesz.
Riauk odwrócił się. W sumie, czego innego mógł spodziewać się po mężczyźnie, który kiedyś chciał go zabić za sam wygląd?
- Trudno – burknął jeszcze – ja ich będę uczył.
Podszedł do konia. Podciągnął popręg.
- Przecież nie potrafisz – rzucił za nim Stig.
- Nie umiem zrobić trzech idealnych cięć w jedno miejsce, żeby skutecznie zranić demona, ale nie przeszkodziło mi to zabić wielu z nich. – Dosiadł konia. Nie pożegnał się ze Stigiem.
Najchętniej położyłby się do łóżka, ale miał jeszcze jedną rzecz do zrobienia. Pojechał na cmentarz. Może bogowie nie istnieli, ale ludzie musieli wiedzieć, że szanuje ich obyczaje i że jemu też jest przykro. Złożył bukieciki z kłosów na grobach ofiar ataku demonów. Bardzo chciał, żeby zmarli mogli się z nich ucieszyć, niezależnie od tego kim byli. Naiwnie marzył o zaświatach, w których mógłby nie tylko porozmawiać z dziadkiem, ale też spotkać Człekopsa i wszystkie swoje dotychczasowe wierzchowce. O zaświatach, w których kiedyś dołączyliby do niego Kit i Imperator. Żaden z nich by się do tego nie przyznał, ale oni też o tym marzyli. Było jednak jak było.
Spojrzał w niebo, błękitne i odległe, każdego dnia inne, ale właściwie zawsze takie samo. Westchnął. Otarł dłonią kącik oka. Potem wrócił do pozostawionego przed bramą cmentarza Szczura.

- Źle wyglądasz – powiedziała Dżana, kiedy służąca zostawiła ją sam na sam z Riaukiem w jej małym saloniku w zamku w Jedynym Mieście.
- Oczywiście. Po tym, co ostatnio się działo, nie może być inaczej – stwierdził, szukając wzrokiem swojego najmłodszego wnuka. – Gdzie jest Leif?
- Z niańką – powiedziała Dżana, siadając w miękkim fotelu. Ruchem ręki zaprosiła ojca, żeby także usiadł. Zrobił to, choć było widać, że czuje się nieswojo na miękkim, eleganckim meblu. – Pójdę po niego potem, żeby się z tobą przywitał.
- Wygodnie ci się tu żyje – ni to spytał, ni stwierdził Riauk.
- Normalnie. Mam to, co przysługuje kobiecie w zamku.
- Wiesz, zawsze możemy poszukać kogoś innego...
- Nie to chciałam powiedzieć. – Dżana potrząsnęła głową. – Nie jest mi źle. Jestem tu potrzebna, a w wiosce nie bardzo.
- Nie jesteś szczególnie przywiązana do naszej ziemi – powiedział Riauk ze smutkiem w głosie.
- Też mi będziesz robić wyrzuty, jak Tika i matka?
- Nie...
- Nie jestem biegła w posługiwaniu się bronią. – Dżana nie zwróciła uwagi na to, co powiedział. Miała swoje oświadczenie, które koniecznie chciała wygłosić. – Bałam się o Leifa. Dlatego uciekłam. To wszystko.
- Chciałem tylko wiedzieć, jak się teraz czujesz – dokończył swoją myśl Riauk.
- W wiosce wszystko budzi wspomnienia – powiedziała Dżana już spokojniej. – Jestem nieszczęśliwa. Nie wiem, co ze sobą zrobić. Dlatego mogę teraz być tutaj, to ma przynajmniej sens. A potem... Pewnie będzie potem. Choć może nie. Jestem Wojowniczką Nocy. My mamy mało alternatyw.
Riauk przez chwilę milczał, przyglądając się swoim stopom w wysokich, jeździeckich butach wypastowanych na połysk.
- Jest pewien mężczyzna – powiedział po chwili cicho. – Także z jego powodu cię odwiedziłem. Już raz chciał prosić o twoją rękę. Wtedy jednak mu odmówiłem. Nie byłem pewny, czy jest wystarczająco godzien zaufania. Ale po ostatnich wydarzeniach już wiem, że jest.
- Mężczyzna? – zdziwiła się Dżana. – Skąd ty wziąłeś nieśmiertelnego mężczyznę, o którym ja nic nie wiem? – W jej głosie pobrzmiewała drwina.
- Faktycznie, nie mieliście okazji ze sobą rozmawiać, ale on widział cię przez chwilę i uważa, że jesteś piękna. Sądzi też, że jesteś dla niego dobrą partią.
- Mówisz to poważnie? Swatasz mnie? Ty?
- Tak. To mój przyjaciel i do tego potężny władca. Dlatego chciałbym, żebyś poważnie rozpatrzyła tę propozycję. I oczywiście, możesz mu odmówić. Ale wolałbym, żebyś nadała mu imię...
- To demon?
- Gdybyście się pobrali, nie byłby pierwszym demonem w naszej rodzinie – powiedział Riauk lekko.
- I naprawdę byś tego chciał? – upewniła się Dżana.
- Tak – przyznał Riauk. – On nie ma doświadczenia z kobietami. Myślę jednak, że mogłabyś być z nim szczęśliwa.
Dżana przez chwilę przyglądała się ojcu szeroko otwartymi oczami.
- Słyszałam, że dziadek marudzi, że się zmieniłeś... – Zamknęła oczy. Potarła dłonią twarz, rozmazała przy tym lekko farbkę do powiek. Jeszcze nie przywykła do noszenia makijażu na co dzień. – Miałabym być żoną Imperatora? – zgadła.
- Tylko jeśli chcesz – przypomniał Riauk.
- Na pewno mogę spróbować zostać jego narzeczoną – stwierdziła Dżana już poważnie. – Oczywiście w tej chwili jestem zbyt zszokowana, żeby wiedzieć, co mówię. I tak, dziadek ma rację, zmieniłeś się. Musiałeś chyba się zmienić. Kiedy pomyślę o tym, co jest w kronice... Ale... Jeśli on naprawdę poważnie do tego podejdzie... Dlaczego miałabym nie skorzystać z szansy, kiedy ją dostaję? Miłość przyjdzie z czasem i takie tam.
- Dokładnie. – Riauk uśmiechnął się do niej jasno.

24.03.2019 – Warszawa

Powrót do poprzedniej strony
www.kejti.pl ... Nie zapomnij zajrzeć tu za miesiąc ...