Kejti's Factory - Powieść w odcinkach
"Riauk"




8. Własne miejsce w świecie


Copyright ©   Kejti - Katarzyna Kwiecińska

- Łobuz, puść mój rękaw – zirytował się Kit. – Nie mogę cię czyścić.
- Gorszego kucyka nie mogłeś sobie wybrać – stwierdziła zgryźliwie Dżana.
- Daj mu spokój. – Oiolose rzucił w Dżanę szyszką. – Jego kucyk, jego problem.
- Wy obaj nie znacie się na koniach. Twoja Kluska to taka sama szkapa.
- Tak jakbyś ty miała czym się chwalić. – Głos Ferro brzmiał dobitnie i pewnie, choć chłopiec miał dopiero siedem lat. – I tak mój kucyk jest najlepszy. To jego dosiadał dziadek.
Przekomarzania dzieci rozpraszały Riauka i nie pozwalały mu skupić myśli. Nie wiedział już, jak długo szczotkuje ten sam bok Cienia.
Cień był jego nowym wierzchowcem. Wielki, kościsty, musiał mieć wśród przodków konie szlachetnej rasy, ale sam rasowy nie był. Jego zupełnie białą sierść jedynie na zadzie i łopatce znaczyły pojedyncze drobne cętki, jakby plamki błota. W niczym nie przypominał wspaniałego, dumnego Kvälla. Stanowił namiastkę wierzchowca bojowego. Dlatego Riauk nazwał go Cieniem. I również dlatego go kupił. Miał wrażenie, że właśnie taki koń do niego pasuje. On sam również był namiastką istoty, którą powinien się stać. Wiedział, że musi to zmienić. Ale co mógł zrobić? Dokąd pójść?
Po ucieczce z Dominium jego sąsiedzi i towarzysze zaczynali na nowo układać sobie życie w Świecie zza Morza Ognia i Krwi. Budowali domy tuż przy przejściu do Świata Dyktującego. Wycinali puszczę i orali jałowe ziemie Pustkowia, przygotowując je pod zasiew zbóż. Riauk nie bardzo mógł im pomóc. Nie miał w sobie wystarczająco dużo energii, by transportować drewno przy użyciu mocy, jak robiły to Wojowniczki Nocy, Mistral i Tika. Brakowało mu też męskiej siły, by pracować przy wznoszeniu nowych budynków. On mógł pokrywać dachy i stawiać płoty. Czy było to zadanie aż tak ważne, by warto było mu się poświęcić? Ludzie z wioski nie potrzebowali go teraz. Na nic też nie mógł przydać się córce szefa. Dziewczyna przejęła obowiązki ojca. Opieka nad innymi pozwoliła jej zapomnieć o własnej tragedii.
Owszem, Riauk chciał po prostu żyć z Teeną i dziećmi, chciał je uczyć i patrzeć jak dorastają. Jednak póki istniało zło, póki demony marzyły o objęciu władzy nad Światem zza Morza Ognia i Krwi, nie mógł sobie więcej pozwolić na ani chwilę wytchnienia. Zmarnował za dużo czasu. Uciekał i krył się, zamiast stanąć twarzą w twarz z tym, co było jego obowiązkiem. A przecież już przed laty odkrył, kim powinien być – obrońcą Świata zza Morza Ognia i Krwi. Był jednak na to zbyt słaby. Poza tym w swoim świecie także był uważany za zbrodniarza. Jeśli miał przejąć dzieło przodków i stać się obrońcą Świata zza Morza Ognia i Krwi, musiał to zmienić. Nie wiedział jeszcze, jak to zrobi.
- Riauku...
Podskoczył, gdy Teena dotknęła jego ramienia. Obdarzył ją nieprzytomnym spojrzeniem.
- Nad czym tak dumasz? On jest już zupełnie czysty, zaszorujesz go na śmierć. – Uśmiechnęła się łagodnie.
Potrząsnął głową. Przez moment bardzo chciał się do niej przytulić, przylgnąć do jej ciała i zapomnieć o rzeczywistości.
- Tak sobie rozmyślam, o wielu rzeczach – odparł.

- W czym mogę ci pomóc, panie? – zapytał siwy bibliotekarz, podchodząc do przybysza, który zatrzymał się w holu ogromnego starego budynku, jednego z niewielu w Jedynym Mieście wzniesionych z kamienia.
Przybysz miał na sobie płaszcz z kapturem, który skutecznie zasłaniał mu twarz. Wysokie buty do konnej jazdy i pochwy dwóch mieczy widoczne spod płaszcza świadczyły o tym, że był wojownikiem, wędrowcem. Nieczęsto tacy jak on gościli w bibliotece. Na szczęście buty nie były ubłocone, a w dłoni przybysza coś zabłysło na żółto.
- Interesują mnie wszelkie informacje o Dżanie.
Bibliotekarz wciąż nie widział jego twarzy, ale postawa przybysza świadczyła o tym, że czuje się nieswojo w miejscu, w którym się znalazł. Oby miał więcej takich żółtych przedmiotów. To nie byle karczma, żeby uważać się za króla z powodu monety rzuconej na blat.
- Wybacz pytanie, ale czy potrafisz czytać, panie?
- W powszechnym języku – odparł przybysz. – Mam nadzieję, że to wystarczy.
- Powinno. Proszę ze mną.
Bibliotekarz poprowadził go w głąb budynku do sali, w której na środku stały ciężkie stoły i ławy, a ściany od ziemi po sufit zakrywały półki pełne opasłych tomów. Pomiędzy regałami znajdowały się wysokie okna. Pomieszczenie było bardzo jasne, a mimo to wydawało się zupełnie odgrodzone od zewnętrznego świata.
- Zechciej tu spocząć i zaczekać, panie. Przyniosę kronikę naszego świata.
Po chwili bibliotekarz wrócił, taszcząc ogromną, ozdobnie oprawioną księgę. Nie podszedł jednak od razu do przybysza. Zatrzymał się i popatrzył na niego. Obcy zdjął kaptur odsłaniając długie, białe, związane w kucyk włosy i upiorną twarz o jasnej skórze i wąskich oczach, zeszpeconą jeszcze blizną na lewym policzku.
Przybysz spostrzegł jego wahanie i obdarzył bibliotekarza smutnym uśmiechem. Ten drgnął gwałtownie i ruszył w jego stronę. Położył na blacie księgę. Otworzył ją i przerzucił parę kartek.
- O tu – powiedział. – Tu zaczynają się pierwsze wzmianki o Dżanie. Kończą się koło roku sześćset czterdziestego.
- Dziękuję – wyjąkał przybysz. Był przekonany, że bibliotekarz odejdzie, ten jednak nadal stał przy nim.
Białowłosy mężczyzna coś sobie nagle przypomniał. Zza pazuchy wyjął sakiewkę i położył ją na blacie.
- Jak długo mogę pozostać w bibliotece?
- Aż do zmroku – odparł bibliotekarz. – Tu nie wolno palić lamp ani pochodni, to zbyt niebezpieczne dla książek. Wrócę do ciebie, panie, kiedy zacznie się ściemniać. Gdybym jednak był wcześniej potrzebny, jestem w sali obok – dodał i wreszcie zostawił przybysza samego.

Riauk pogładził stronicę dłonią. Rzadko miał do czynienia z książkami, a ta zdawała mu się czymś na kształt relikwii. Lekko pożółkłe kartki, bogato zdobione ornamentami na marginesach, wypełnione równym, misternym pismem, tchnęły dostojeństwem. Oto miał przed sobą zapiski z przeszłości Świata zza Morza Ognia i Krwi. Pochylił się i zaczął powoli odczytywać słowa.

„W 127 dniu roku 575 o audiencję u Aureliana, władcy Świata zza Morza Ognia i Krwi, poprosiła kobieta, w której żyłach płynęła krew Ludzi Lasu. Na imię miała Dżana. Była w widocznej ciąży.”

Zapewne nosiła w swym łonie starszą siostrę ojca, która była śmiertelna – przemknęło Riaukowi przez głowę.

„Przepędzono by ją, uznając za szaloną, gdyby nie to, że podróżowała nieznanym w naszym świecie wozem, który przemieszczał się, choć nie ciągnęły go konie. Nazywała go samo-chodem. Jest znachorką i zaskarbiła sobie uznanie naszego miłościwego władcy, usuwając kurzajki z jego rąk. Poprosiła o pozwolenie na osiedlenie się nad Morzem Ognia i Krwi, choć musiała wiedzieć, że nikt tu nie potrzebuje na to zgody. Pragnie oswajać żyjące nad brzegiem morza krwiożercze istoty, które zwiemy glumami, by więcej nie polowały na ludzi, a za to nauczyły się w pokoju żyć wśród nas. Powiedziała, że prosi o zgodę na osiedlenie dlatego właśnie, że zdaje sobie sprawę, iż to, co zamierza robić, może budzić niepokój, a nawet przerażenie. Uzyskała zgodę, o którą prosiła.”

Riauk przebiegł wzrokiem kilkanaście stron, zanim trafił na dalsze wzmianki o Dżanie.

„W roku 583 ataki istot zrodzonych z ciemności oraz ich nikczemnych ludzkich sług prawie doprowadziły nasz świat do ruiny. Wsie płoną tak na granicy północnej puszczy, jak i u wybrzeży Morza Ognia i Krwi. Panuje chaos. Sytuacja byłaby jeszcze gorsza, gdyby nie Dżana. Kobieta, którą znaliśmy dotąd jako znachorkę i opiekunkę krwiożerczych bestii, pojawiła się na Pustkowiu z mieczem w dłoni, dosiadając tarantowatej bojowej klaczy o czerwonych ogonie i grzywie. Tam, gdzie nie mogą poradzić sobie nasze wojska, ona przepędza siły ciemności. W walce wspierają ją trzej Mali Ludzie: Jednoręki Ferro, Mat i Pepo.”

Jednoręki. Tylko tyle o nim napisali. Riauk przerwał na moment czytanie i zapatrzył się w przestrzeń. Dlaczego ludzie pisali tylko o Dżanie? Dlaczego tylko jej czyny dostrzegali?

„W 153 dniu roku 587 Dżana przybyła do młodego króla Zenona. Oznajmiła, że zamierza wyruszyć do Świata Dyktującego. Postanowiła obalić panującego tam Ich Wielmożność Ciemność, by tym samym uniemożliwić wstęp istotom zrodzonym z ciemności do naszego świata. Powiedziała, że Ludzie Lasu przewidzieli narodziny Ich Wielmożności Ciemności oraz to, że kiedyś znajdzie się śmiałek, który odważy się go zniszczyć. Najprawdopodobniej nie powróci on żywy z tej wyprawy i zajmie zaszczytne miejsce w Krainie Bohaterów, jednej z Krain Zmarłych.
Wraz z Dżaną do świata Dyktującego wyruszyli jej mali towarzysze.”

Tym razem nie wymieniono nawet ich imion. Riauk czuł narastający żal i gniew. Pominął nazwy zniszczonych wsi i zestawienia strat płodów rolnych.

„Powrócili wszyscy, żywi i tryumfujący. Ich Wielmożność Ciemność poległ. A na jego tronie został osadzony Ich Wielmożność Jasność, który wyrósł z kału śnieżnobiałego rumaka, najszlachetniejszej doskonałości noszącej imię Duch. Dżana odniosła w walce rany, które sprawiły, że jej krok stał się nierówny, ale zdaje się o to nie dbać. Władca nasz, Zenon, wyprawił bal na jej cześć. Zjawiła się na nim w fiołkowej sukni, pokazując nam swoje kolejne oblicze – pięknej kobiety. Oczarowała wszystkich swym tańcem. Niemal nie dostrzegaliśmy, że utyka.”

Dżana tańczyła na balu. A Ferro? Nie napisali o nim, więc pewnie go tam nie było. Zresztą, jak by się tam czuł? Kaleki i niższy od wszystkich. Czy już wtedy kochał Dżanę? Chyba tak. Według tego, co Riauk słyszał, oni zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia. A ona tańczyła z innymi mężczyznami. Czy życie Ferro nie było pasmem upokorzeń? A jednak Mery mówił o nim jak o kimś bez skazy. Ferro musiał więc być twardym mężczyzną. Tak twardym, że nic nie złamało jego ducha.
Riauk zacisnął dłoń na rękojeści miecza, który niegdyś należał do jego dziadka. Miał wspaniałych przodków. Nadeszła w końcu pora, by spróbował im dorównać, zamiast tylko deklarować taką chęć.
Potrząsnął głową, wątpiąc, czy zdoła to zrobić. Wrócił do lektury. Kilka stron dalej natrafił na kolejny interesujący fragment.

„93 dzień roku 590. Wojna! Dopiero co uwolniliśmy się od ataków sił ciemności, lecz nasz świat chyba został przeklęty u jego zarania i nie ma prawa zaznać pokoju. Mieszkańcy Półwyspu, o dziwo pierwszy raz zjednoczeni, wypowiedzieli nam wojnę. Siły nasze starły się w 105 dniu na Pustkowiu. Niektórzy twierdzili, że widzieli na polu walki Dżanę pędzącą do ataku ze wzniesionym w górę mieczem, którego rubinowe oko rzucało krwawe blaski. Żołnierze twierdzili, że jej obecność zagrzewała ich do boju. Nikt z nas nie wie, czy była tam naprawdę. Ważne jest, że tę bitwę wygraliśmy.”

Przerzucił kolejnych parę kartek. Na jednej z nich zmienił się nieco charakter misternych, ozdobnych liter. Zapewne inna osoba przejęła obowiązki kronikarza.

„Od początku roku 594 wioski Świata zza Morza Ognia i Krwi są nękane przez napady jeźdźców w czerni. Pojawiła się Dżana, wojowniczka o której niektórzy z nas zdawali się zapomnieć szybciej, niż na to zasługiwała. Myśleliśmy, że podążyła drogą bez powrotu za swymi pobratymcami, którzy odeszli ku morzu poprzez Świat Dyktujący. Ona jednak wciąż jest gotowa stanąć w naszej obronie.”

Na następnej stronie znów natrafił na wzmiankę o babce.

„Rok 595. Jeźdźcy w czerni wciąż atakują wsie, wędrowców i kupców. Niektórzy twierdzą, że wiosek na południu broni tajemniczy jeździec, nie jest on jednak tak potężny jak Dżana. Zresztą, od dawna nikt jej nie widział.”

Czyżby chodziło o Merego? – przebiegło Riaukowi przez głowę.

„Na Świat zza Morza Ognia i Krwi spadło nowe nieszczęście. Powiadają, że nie pierwsze i na pewno nie ostanie. 89 dnia 598 roku ze wschodu nadciągnęły purpurowe chmury. Zasnuły niebo, a na wioski zaczęli napadać jeźdźcy dosiadający gigantycznych skrzydlatych kotów. Król nasz Zenon wysłał ludzi na poszukiwanie Dżany, sądząc, że tylko ona może nas ocalić. Ci, którzy ruszyli na poszukiwanie, znali Dżanę. Była wśród nich nawet jej córka, Gill, która od lat mieszka w Jedynym Mieście. Król Zenon się nie pomylił. Wysłani przez niego w drogę ludzie odnaleźli Dżanę, a ona zmierzyła się z Władcą Chmur. I po raz kolejny wygrała. Władca Chmur był tajemniczą istotą, której natury nie dane było nam poznać. Dowiedzieliśmy się tylko, że różowi jeźdźcy, jak pogardliwie ich nazwaliśmy, byli jego sługami. Gdy poległ 115 dnia tego roku, rozwiali się na wietrze, tak jak skrywające niebo chmury.”

Jak ten mały świat mógł w ogóle funkcjonować, jeśli cały czas musiał stawiać czoła zagrożeniom? Na ile jeszcze nieszczęść natrafi w tej kronice? Ilu nie zauważył, przebiegając tylko wzrokiem po tekście?

„Krótko cieszyliśmy się spokojem.”

Jakże by inaczej.

„Ataki jeźdźców w czerni stały się tak poważnym problemem, że 137 dnia tego roku władca nasz Zenon ponownie wysłał ludzi na poszukiwanie Dżany. Wyprawił nawet posłów na Półwysep, by w jego imieniu prosili o pomoc.
Już wiemy skąd przybywają najeźdźcy. Pochodzą ze Świata Dyktującego. 152 dnia tego roku na przedpolach tego świata doszło do bitwy. Nasze wojska wspomogła armia leżącej na Półwyspie Błękitnej Twierdzy, dowodzona przez władającą tam panią Axię.
W trakcie walki na polu bitwy zjawiła się także Dżana. Dosiadała śnieżnobiałego konia. Zwycięstwo należało do nas. Rozgromiliśmy ludzi ze Świata Dyktującego. Niektórzy powiadają, że w czasie bitwy Dżana pokonała nie tylko naszych przeciwników, ale także samą śmierć. Faktem jest, że wszyscy, którzy polegli w czasie walki, powstali z ziemi i żywi powrócili do swoich rodzin. Nawet zabitym koniom dane zostało drugie życie. Ten niewyobrażalny cud chyba na zawsze pozostanie poza naszym pojmowaniem.
Po bitwie ustalono, że Dżana i jej towarzysze obejmą straż przy przejściu między światami. Król Zenon 171 dnia tego roku ponownie wyprawił ogromny bal na cześć Dżany, a także na cześć sojuszników z Półwyspu. Dżana gości na zamku w Jedynym Mieście po raz trzeci.”

Znów zmienił się charakter pisma.

„Zbyt łatwo zapomnieliśmy o zagrożeniu czyhającym w sąsiadujących światach. Ludzie ze Świata Dyktującego 81 dnia 640 roku zaatakowali ponownie. Pan nasz Zenobiusz nie dowiedział się tego jednak od tej, na którą wszyscy liczyliśmy. Dżana, ostatnia z Ludzi Lasu, opuściła posterunek przy przejściu między światami. Dlaczego zaniedbała swoje zadanie? Dlaczego po tych wszystkich latach, gdy walczyła za nasz świat, zostawiła go bez pomocy?
Dżana na pewno wciąż żyje. Są świadkowie, którzy twierdzą, że widzieli ją na ulicach Jedynego Miasta.”

Ten król nie kazał jej szukać, jak to zawsze robił jego poprzednik? Co za bzdury!

„W walce znowu wspomogła nas dowodzona przez panią Axię armia Zielonej Twierdzy, dawniej noszącej miano Błękitnej. Zwycięstwo należy do nas.”

Więcej wzmianek o Dżanie nie udało mu się odnaleźć. To było wszystko. A przecież tak być nie powinno! Zalała go fala gniewu. Komu miałoby zależeć na zniesławieniu jego babki?
Przecież Dżana nie porzuciła bezmyślnie swego posterunku. Objął go Mery, a po nim jego młodsza siostra Szeva, śmiertelniczka, także zapomniana przez historię. Z armią do Świata Dyktującego również wyruszył Mery. Wtedy on był obrońcą Świata zza Morza Ognia i Krwi. Przejął obowiązki matki, ale nikt tego nie zauważył.
Riauk uderzył pięścią w blat, poniewczasie przypominając sobie, gdzie jest. Przez chwilę nasłuchiwał, czy nie biegnie ku niemu zaniepokojony hałasem bibliotekarz.
Nie tylko on zapamiętał zbyt mało z tego, co opowiadali jego rodzice. Zapominanie i przekręcanie historii było nie tylko cechą jego rodziny, ale wszystkich ludzi.
Nagle coś go tknęło. Zamknął księgę i odczytał słowa widniejące na jej okładce: „Kronika Świata zza Morza Ognia i Krwi. Tom 1”. Otworzył księgę na pierwszej stronie i zaczął czytać:

„Utrata przeszłości jest tragedią tak straszną, że nikt nie znajdzie odpowiednich słów, by opisać jej ogrom. W 283 roku istnienia Jedynego Miasta Świata zza Morza Ognia i Krwi spłonęła nasza biblioteka, w której zgromadzone były dokumenty i księgi mieszczące w sobie całą naszą historię. Wraz z biblioteką odeszły też bezcenne umysły, opiekunowie ksiąg, którzy zginęli próbując ratować najcenniejszy skarb, jaki im powierzono. Przy życiu pozostało ledwie paru poślednich bibliotekarzy oraz uczniów władających umiejętnością pisania. Do nich należy trudne zadanie przywrócenia wszystkiego, co pozostało w ich pamięci. Mnie przypadło w udziale odtworzenie kronik, bo pamiętam najwięcej, choć jest to tak mały skrawek naszego dziedzictwa, że prawie niewart spisania.
Odczuwam straszliwy wstyd, pisząc te słowa. Wiem, że powinienem uważniej studiować naszą przeszłość, gdy było to jeszcze możliwe. Moja skrucha i żal niczego już jednak nie zmienią.
A oto, co pamiętam:
Nasi przodkowie pochodzili z Dominium. Nie podobały im się jednak panujące tam porządki, bezwzględne rządy ówczesnego imperatora i jego zaufanych podwładnych, w których ręce oddał władzę nad prowincjami. Niektórzy byli gotowi chwycić za broń i dokonać przewrotu. Większość jednak nie chciała rozlewu krwi. Byli to spokojni ludzie, którzy marzyli o życiu bez lęku.
Czego się bali?
Powołań do armii. Kar za niepłacenie zbyt wysokich podatków. Okrutnych wyroków za niewielkie przewinienia.
Nasz pierwszy wódz, który potem obwołał się królem, nosił imię Anzelm. Przeprowadził on naszych przodków z Dominium przez góry na południu do leżącej za nimi krainy, dotąd nieznanej. To był nasz nowy świat – Świat zza Morza Ognia i Krwi.
Anzelm rozpoczął budowę Jedynego Miasta i ustalił prawa, wedle których żyjemy i dziś. Po nim panował jego syn Walezjusz, a dalej kolejni jego potomkowie: Dionizy, Maksym, który umarł młodo, Vincent, który objął tron jako nastolatek i panował mądrze i długo, Dezmond, Natan i w końcu nasz obecny władca, Zenon”.

Riauk przestał czytać i pogrążył się w rozmyślaniach. Nikt tu nie zna korzeni swojego narodu. Nikt nie wie, kim naprawdę byli i skąd przyszli jego przodkowie. A jeśli... Zarządca powiedział Riaukowi, że tacy jak on, twory umysłu ludzi ze Świata Prawdziwego, cały czas muszą potwierdzać swoje istnienie, całe życie muszą walczyć. Zapewne więc zawsze muszą mieć przeciwników. Riauk od dawna zresztą wiedział, że jest nie tylko owocem uczucia swoich rodziców, ale też tworem woli człowieka ze Świata Prawdziwego. Dane mu było nawet spotkać tego człowieka. Czy mogło to jednak znaczyć, że ludzie ze Świata zza Morza Ognia i Krwi nie mieli przeszłości i nie mogli jej pamiętać? Że tak naprawdę przed pożarem biblioteki nie było niczego? Czy on, wielki ignorant, mógł zrozumieć świat, którym kierowała z zewnątrz czyjaś wola? Czy w ogóle ktokolwiek mógł to wszystko zrozumieć?
- Już późno. – Riauk podskoczył, słysząc obok siebie głos bibliotekarza. – O tej porze musimy prosić naszych gości o opuszczenie biblioteki. Czy znalazłeś panie to, czego szukałeś?
- Chyba tak – odparł półprzytomnie. Nie był jeszcze gotowy, żeby wstać i wyjść. Wciąż był nieco oszołomiony. Przez chwilę i on, i bibliotekarz milczeli.
- Czy mogę o coś spytać? – To bibliotekarz odezwał się pierwszy.
- Tak?
- Kim jesteś, panie?
- Spójrz na mnie. – Riauk dotknął końcami palców swojego szpiczastego ucha. Założył nogę na nogę i ściągnął wysoki but do jazdy konnej.
Bibliotekarz skrzywił się zgorszony jego zachowaniem. Riauk przeczesał dłonią rzadkie, białe owłosienie pokrywające jego stopę.
- Prosiłem o informacje o Dżanie. Jeśli połączysz fakty, będziesz wiedział.

Pokłonił skrytą kapturem głowę przed władcą Świata zza Morza Ognia i Krwi. W tej pozie czekał na jego słowa.
Nikt nie kazał mu wcześniej odsłonić twarzy, ani oddać strażnikom broni. W Dominium byłoby to nie do pomyślenia, ale obyczaje Świata zza Morza Ognia i Krwi były znacznie swobodniejsze. Mieszkańcy tej jałowej krainy chcieli zapomnieć o jakimkolwiek przymusie i zrobili to skutecznie. Ich władca, choć otaczany szacunkiem, był traktowany bardziej jak starszy wioski, do którego zwracało się z prośbą o pomoc, a nie jak pan życia i śmierci swoich podwładnych. Jego zamek był wielki, ale pozbawiony przepychu. Większość korytarzy i schodów nie miała żadnych ozdób. Tron był tylko rzeźbionym drewnianym krzesłem z poręczami, wyściełanym skórą. Ściany sali audiencyjnej zasłaniały czerwone proporce z symbolicznym płomieniem. Wysokie, wąskie okna, nie miały zasłon ani szyb z barwionego szkła, jakie Riauk widział w Dominium. Dawny gabinet szefa zawierał więcej ozdób. Nie mówiąc o sypialni zarządcy.
- Kim jesteś? W jakim celu do mnie przybywasz?
- Jestem Riauk, syn Merego i Las po Burzy. Przybyłem z prośbą do waszej wysokości – odparł, prostując się. Jednocześnie odrzucił na plecy kaptur skrywający twarz.
Władca Świata zza Morza Ognia i Krwi, choć nie był człowiekiem młodym i w życiu widział już niejedno, wzdrygnął się.
- Zanim przedstawię waszej wysokości swoją prośbę, opowiem o tym, co w ostatnich tygodniach było moim udziałem. Wasza wysokość wie zapewne, że przed setkami lat to królestwo próbowały opanować siły zła. W walce z nimi wojska Świata zza Morza Ognia i Krwi wspierała wielka wojowniczka Dżana, która wyruszyła potem do Świata Dyktującego, by obalić Ich Wielmożność Ciemność. – Riauk płynnie przytaczał z pamięci kolejne fakty z przeszłości swojej rodziny, które kronika pozwoliła mu uporządkować w umyśle. – Dżana swymi czynami powołała do życia Ich Wielmożność Jasność, tym samym zamykając wstęp do tego świata dla demonów, bo tak powinniśmy nazywać siły zła. Niedawno demony zaatakowały znowu. Moi rodzice, moi przyjaciele, moja kobieta i ja odparliśmy ich atak, a z krwi mojego wierzchowca Kvälla, który oddał za mnie życie, wyrósł nowy Ich Wielmożność. Określa on siebie jako Ich Wielmożność Poświęcenie.
Na chwilę zamilkł.
- To, o czym mówisz jako o niedawnych wydarzeniach, brzmi jak stare legendy – powiedział władca. – Jestem ci jednak gotów wierzyć. Ostrzeżono mnie, że coś takiego może się wydarzyć. Wiem też, że w naszych górach działa jakaś magia, choć przyznaję, że nie wiem, czy jest czymś prastarym, czy nowym. Została zaobserwowana teraz i to jest pewne. Powiedz mi teraz, jaka jest twoja prośba. Czy przybyłeś tu po nagrodę?
- Nie, wasza wysokość. – Riauk pokręcił głową. – Stanąłem w obronie Świata zza Morza Ognia i Krwi, bo jest on także moim światem. Jeśli będzie trzeba, stanę do walki ponownie. Chciałbym jednak, by Wasza Wysokość oficjalnie mianował mnie obrońcą tego świata. O to przyszedłem prosić – powiedział, po czym ukląkł przed władcą i schylił głowę w geście poddaństwa.
- Wiesz chyba, że w Świecie zza Morza Ognia i Krwi nikt nie musi o coś takiego prosić?
- Wiem – przyznał Riauk. – Wiem jednak także, że Dżana również prosiła o coś, o co prosić nie musiała. Powtarzam więc jej prośbę, bo jestem jej dziedzicem. Nie tylko jednak dlatego. Tak w Dominium, jak i na Półwyspie jestem uważany za mordercę. Oskarża się mnie jednak o zbrodnie, których nie popełniłem. Ludzie boją się mojej twarzy, dlatego są gotowi przypisywać mi najgorsze cechy i uczynki. Zamierzam poprzez mą służbę nie tyle odpokutować za zbrodnie, których nie popełniłem, co oczyścić swe imię i udowodnić, że jestem godzien być następcą moich wielkich przodków. Czy wasza wysokość mógłby okazać łaskę i wyrazić oficjalną zgodę, bym stał się obrońcą Świata zza Morza Ognia i Krwi?
- Najpierw może mi powiedz, skąd wiesz tyle o Dżanie i dlaczego uważasz się za jej dziedzica.
- Jestem jej wnukiem.
- Jak to możliwe? Dżana miała jedną jedyną córkę, która była śmiertelną kobietą i umarła chyba dwieście lat temu.
- Wasza wysokość raczy na mnie spojrzeć.
Podobnie jak wcześniej w bibliotece, Riauk dotknął końca swojego szpiczastego ucha.
- Takie uszy mieli tylko Ludzie Lasu, a Dżana była ostatnią z nich. W jaki więc sposób, jeśli nie poprzez nią, ich krew mogłaby płynąć w moich żyłach? Moje stopy, których widoku pozwolę sobie oszczędzić waszej wysokości, są porośnięte włosiem.
Początkowo Riauk jak najbardziej zamierzał pokazać stopy królowi. Wciąż jednak pamiętał minę bibliotekarza i od tego momentu był przekonany, że zdjęcie butów w sali tronowej nie byłoby dobrym pomysłem, niezależnie od tego, jak swobodne zwyczaje panowały na tym dworze.
- Czy Wasza Wysokość domyśla się, kim był ojciec mojego ojca?
- Małym Człowiekiem – wyszeptał władca wyraźnie skonsternowany. Chyba nikt, w żadnym ze światów, nie darzył Małych Ludzi szacunkiem. Twierdzono, że są bojaźliwi i ulegli. Nadawali się na kucharzy, ogrodników i służących.
- Ferro, towarzysz Dżany – sprecyzował Riauk. Kiedy wymawiał imię dziadka, głos lekko mu zadrżał. – Przedstawię teraz ostatni dowód mojego pochodzenia.
Odpiął od pasa jeden z długich mieczy.
Wartownicy stojący po obu stronach tronu postąpili o krok do przodu, ale Riauk nie zwrócił na nich uwagi. Powoli zaczął odkręcać z rękojeści miecza pasek skóry, który szczelnie ją osłaniał. Przez jego palce błysnęło złoto.
Uniósł miecz nad głowę, prezentując jego rękojeść władcy Świata zza Morza Ognia i Krwi. Krwawe blaski, rzucane przez umieszczony w złotej rękojeści rubin, zatańczyły po ścianach i twarzach zebranych.
- Oto miecz Dżany – oznajmił. – Moje dziedzictwo.
Kiedy wypowiedział te słowa, poczuł się podle, choć wiedział, że to, co robi, jest słuszne. Jego prawdziwy oręż, prawdziwe dziedzictwo, miecz Ferro, przez wszystkich zapomniany, spoczywał niepozornie u jego boku. A przecież to po Ferro Riauk odziedziczył brzemię odpowiedzialności za Świat zza Morza Ognia i Krwi. Po Ferro, nie po Dżanie.
- Proszę, wasza wysokość. Mianuj mnie obrońcą tego świata, naszego świata. Przyjmij moją służbę.

Ledwie parę dni wcześniej wszedł w posiadanie tego miecza. Mery mu go oddał tylko dlatego, że Riauk o to poprosił.
Gdy stał u drzwi domu rodziców, serce waliło mu jak młotem. Nie był pewien, co powinien im powiedzieć. Zapukał.
Otworzył mu Mery.
- Matki nie ma w domu?
- Nie. Jest w Świecie Prawdziwym. Wejdź.
Riauk nie wiedział, czy go to cieszy, czy martwi. Wciąż brakowało mu odwagi, by swobodnie rozmawiać z matką. Czuł jednak, że w końcu powinien spróbować.
Przez jakiś czas milczeli obaj, ojciec i syn. Riauk siedział za stołem, przyglądając się Meremu krzątającemu się przy kuchni. Pozbawiony wieku złotowłosy mężczyzna poruszał się szybko i zwinnie, choć sztywność biodra, ślad po nigdy nieuleczonym mocą złamaniu, była wyraźnie widoczna.
Czy jesteśmy tacy mądrzy, czy tacy szaleni, myślał Riauk. On nosił na twarzy bliznę, Mery utykał, a Ferro miał sprawną tylko jedną rękę i żaden z nich tego nie zmienił, choć każdy mógł. Coś łączyło postawy ich trzech, a jednak Riauk nie był jeszcze pewien, czy potrafiłby wskazać tę cechę.
- Co cię do mnie sprowadza? – spytał Mery, stawiając przed synem kubek gorącej kawy i siadając naprzeciw niego.
- Mam prośbę. Jeśli uznasz ją za niewłaściwą, powiedz od razu.
Ojciec lekko się żachnął.
- Słucham.
- Chciałbym cię prosić, żebyś oddał mi, lub tylko wypożyczył, miecz, który niegdyś należał do Dżany.
- W porządku. – W głosie Merego nie było słychać ani śladu protestu, czy wahania. – Po co ci on jednak? Kiedyś mówiłeś, że nie dasz rady się nim posługiwać.
Tak rzeczywiście powiedział. Blaski rzucane przez obsadzony w rękojeści rubin oślepiały go.
- Nie zamierzam nim walczyć. Mam zamiar go pokazać Władcy Świata zza Morza Ognia i Krwi na dowód swojego pochodzenia. Chcę oficjalnie stać się obrońcą tego świata, objąć dziedzictwo Dżany. Nie chcę więcej uciekać ani się kryć. – Gdy to mówił, w jego oczach pojawił się płomień, a głos nabrał mocy. – Muszę spróbować wszystko naprawić, powiedzieć światom, że nie jestem zbrodniarzem ani potworem.
Mery wstał zza stołu i podszedł do Riauka.
- Jestem z ciebie dumny – powiedział, kładąc mu rękę na ramieniu.
Przez chwilę milczeli obaj.
- Wiesz, że nigdy nie czułem się godny tego miecza – powiedział Mery cicho. – Poszedłem zresztą inną drogą... – urwał. Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale nie znalazł właściwych słów. – Jestem z ciebie bardzo dumny, synu – powtórzył.
Riauk milczał. Nie sądził, że kiedykolwiek usłyszy te słowa.

Stary bibliotekarz zatrzymał się przed drzwiami sali audiencyjnej Władcy Świata zza Morza Ognia i Krwi. Był zdyszany. Nie pamiętał już, ile lat minęło od chwili, gdy po raz ostatni tak się śpieszył, ale zapewne minęło ich wiele.
- Muszę się widzieć z władcą! – wychrypiał.
- To niemożliwe – powiedział jeden z wartowników stojących po obu stronach drzwi. – Jego wysokość przyjmuje teraz jakiegoś wędrowca.
- Tym bardziej muszę się z nim zobaczyć – uparł się bibliotekarz. – Czy ten wędrowiec ukrywa twarz pod kapturem?
- Tak.
- A więc wiem o nim coś bardzo ważnego. Musicie mnie wpuścić – nalegał bibliotekarz. – Jego wysokość musi koniecznie się dowiedzieć o tym, co odkryłem!

Niedługo potem, zasapany i spocony bibliotekarz został wprowadzony przez strażnika do sali audiencyjnej. Jego wzrok natychmiast padł na klęczącego Riauka.
- On jest potomkiem Dżany! – wyrzucił z siebie bezceremonialnie, bez żadnego wstępu, czy wyjaśnień.
- Wiem – odparł władca Świata zza Morza Ognia i Krwi, uśmiechając się lekko, i podniósł się z tronu. – Trochę mi jednak przykro, iż pomyślałeś, że sam mogę na to nie wpaść.
- Wasza wysokość raczy mi wybaczyć. – Bibliotekarz przypomniał sobie, gdzie jest. Skłonił głowę.
- Tak, tak, wybaczam ci – rzucił władca, po czym podszedł do Riauka i wyjął miecz z jego dłoni. Dotknął płazem ramienia białowłosego.
- Wstań – powiedział. – Od dziś jesteś obrońcą Świata zza Morza Ognia i Krwi. Obyś dobrze wywiązywał się ze swej roli.
- Panie mój – rzekł Riauk, nie unosząc głowy i pozostając na klęczkach – dziękuję za ten zaszczyt.
Władca sprawiał wrażenie rozbawionego i zakłopotanego zarazem.
- Możesz już powstać. Spójrz mi wreszcie w oczy, jak robi to każdy normalny człowiek w tym zamku.
- Mam jeszcze jedną prośbę. Sprowadziłem do tego świata moich przyjaciół. Budują teraz wioskę na Pustkowiu, tuż przy przejściu do Świata Dyktującego. Chciałbym w ich imieniu prosić o zgodę na osiedlenie.
- W Świecie zza Morza Ognia i Krwi nikt nie potrzebuje takiej zgody. Zresztą twoi towarzysze to wiedzą, skoro już rozpoczęli budowę.
- Oni nie są ludźmi, a w każdym razie nie wszyscy. To pół-ludzie, pół-zwierzęta. W żyłach niektórych płynie krew demonów. Są uciekinierami z Dominium.
- Jesteś przebiegły jak lis – rzekł władca – a swoją aparycją przypominasz węża. Zaczynam mieć wątpliwości, czy powinienem ci ufać. Jednak, przed setkami lat, mój poprzednik zaufał Dżanie, choć wydawała się szalona. Ja zaufam tobie. Niech twoi towarzysze budują wioskę. Nikt nie wyrządzi im krzywdy, jeśli nie będą stanowić zagrożenia. Ci, których pradziadowie byli uchodźcami, wiedzą, czym jest brak bezpiecznego domu. Ilu was jest?
- Jakieś dwadzieścia ludzkich rodzin i około pięćdziesięciu nieludzi, licząc z dziećmi.
- Wielu masz przyjaciół – zauważył władca, uśmiechając się lekko.

Do bramy Zielonej Twierdzy zbliżył się na piechotę i bez broni. Nie chciał troszczyć się ani o konia, ani o miecze. Podejrzewał, że przynajmniej na jakiś czas trafi do lochów. Oczywiście mógłby z nich uciec w jedno uderzenie serca, zresztą nie zamierzał w nich siedzieć w nieskończoność, skoro w sąsiednim świecie pełnił teraz służbę, którą sam sobie wyznaczył. Ale na kilka dni pokory powinien być przygotowany.
Zostawił wszystko w grocie, w której przed setkami lat Leif kurował ranną Dżanę. Leif, mistrz Dżany, jeszcze przed narodzinami Merego wybrał dar śmierci. Czy jeszcze ktokolwiek oprócz nich pamiętał jego imię?
I czy to faktycznie była ta sama grota? A może w okolicy było sporo podobnych? Mery nigdy tu nie był, mógł mu tylko przekazać to, co zapamiętał ze słów Dżany. Mimo to we wnętrzu jaskini, którą odnalazł, Riauk czuł się dziwnie podniośle. Robił coś ważnego, coś co utwierdzało go w przynależności do ziemi Świata zza Morza Ognia i Krwi. Coś, co sprawiało, że zaczynał odbierać siebie jako właściwą istotę na właściwym miejscu.
Tak, podążał w dobrym kierunku. Powołanie do życia Ich Wielmożności Poświęcenia, zapieczętowanie przed demonami przejścia z Dominium... To były wspaniałe czyny. Problem w tym, że cudem udało im się ich dokonać, niewiele dzieliło ich od porażki. W dużej mierze nie wiedzieli, co powinni zrobić. A przecież kiedyś ta wiedza nie była zapomniana. Dżana nie była aż tak bezradna, dzięki naukom Ludzi Lasu. Teraz tylko Mery pamiętał strzępy tego, co jej wpojono. Należałoby przywrócić tak wiele, jak się da, z zapomnianej wiedzy, nie tylko tej pochodzącej od Ludzi Lasu.
A przynajmniej nie można dopuścić, by to, co odkryli oni sami, zostało zapomniane. Będzie musiał tę sprawę przemyśleć. Na razie odsunął ją na później, tak jak obietnicę zabicia zarządcy. Póki co, te sprawy były dla niego za duże. Postanowił nie wybiegać myślami zbyt daleko. Będzie po kolei realizował kolejne cele, które sobie wyznaczył. Kto wie, co będzie potem.
Ujął w dłoń kołatkę i zastukał w bramę twierdzy.
Odsunęło się małe okienko, w którym ukazały się oczy wartownika.
- Coś ty za jeden?
Riauk odrzucił kaptur i dumnie wypiął szczupłą pierś. Wartownik wzdrygnął się na jego widok.
- Jestem tym, którego szukacie i którego posądzacie o zbrodnie. Chcę widzieć się z władcą Zielonej Twierdzy.
Wartownik zatrzasnął okienko. Przez chwilę nic się nie działo, potem okienko otworzyło się ponownie.
- To ten? – zapytał wartownik.
Ktoś inny wyjrzał na zewnątrz.
- Tak wygląda.
- Nagroda miała za niego być – przypomniał wartownik.
- Za znalezienie i pojmanie. On sam przyszedł. Raczej nie mamy na co liczyć.
Riauk stał spokojnie w bezruchu.
- Jestem tu - przypomniał im. - I chcę widzieć się z waszym władcza.
- Zobaczysz się z naszą ciemnicą. Nie wyobrażaj sobie, że każdy może stanąć przed władcą. Może kiedyś tak było, ale nie wyszliśmy na tym dobrze. Sam powinieneś wiedzieć, co tu narozrabiałeś Biały Płomieniu, Oiolose, czy jak cię tam zwą.
Wzdrygnął się. Już nie pamiętał, że takie imię podał, prosząc o audiencję u pani Axii.
Rygle szczęknęły. Brama otworzyła się, a przed nim stanęło pięciu uzbrojonych ludzi w granatowych mundurach.
- Oddaj broń – zażądał jeden z nich.
- Przyszedłem bez broni – odparł Riauk.
- Sprawdźcie – nakazał mężczyzna, który wcześniej mówił, że nie dostaną nagrody. Najwyraźniej dowodził pozostałymi.
Dwóch zbrojnych podeszło do Riauka. Wykręcili mu ręce do tyłu i skrępowali. Ludzie z Półwyspu zawsze byli bardziej nieokrzesani i porywczy niż ci zamieszkujący Pustkowie. Przeszukali go dokładnie. Nie stawiał oporu.
- Naprawdę nie możemy porozmawiać?
- Ty zacznij. Powiedz czego tu chciałeś, a skróci to twoje oczekiwanie na egzekucję.
- Tak od razu? Bez sądu? – Był pewny, że na Półwyspie nie pójdzie mu lekko. Ale tego się nie spodziewał. Nie bał się jednak. Zawsze mógł sięgnąć do mocy.
- Wyrok na ciebie już dawno został wydany. Nie ma nad czym debatować.
Nie odpowiedział.
Trzech z mężczyzn poprowadziło go do wnętrza twierdzy przez jedną bramę i drugą, znajdującą się tuż za nią. Szybko przeszli przez mały dziedziniec, a potem ruszyli w dół, do lochów. Twierdza zdawała się być zbudowana tak, jakby jej główną funkcją było wtrącanie wędrowców za kraty. Z tutejszych lochów przed setkami lat Dżana wyrwała Ferro i jego przyjaciół. Riauk coś kiedyś o tym słyszał, ale nie znał szczegółów. Dżana i Ferro stoczyli zbyt wiele potyczek i bitew z demonami czy szalonymi ludźmi, by mógł wszystko spamiętać. Mery opowiadał mu o dokonaniach jego przodków, ale nawet on nie pamiętał każdego szczegółu. Riauk słuchał tych historii jako chłopiec, który jeszcze nie pojmował, jakie miały znaczenie. Potem opuścił rodzinny dom i już nigdy nie było okazji do rozmowy o przodkach.
Przykuli go łańcuchami do ściany.
- Czy zmieniłeś zdanie?
- Chcę tylko widzieć się z waszym władcą.
- Oczywiście, racz zaczekać panie. – Strażnik pokłonił się teatralnie. – Już tu pędzi, porzuciwszy ciepłe łoże i swą młodą kochanicę.
- A ty skąd znasz takie słowo? – zapytał jego towarzysz.
- „Kochanica”?
- Nie, „porzuciwszy”. Nie odgryzłeś sobie języka, gdy je wymówiłeś?
- Spokój – skarcił ich dowódca. – Nasz gość doczekał się spotkania z władcą.
Do celi wszedł potężny mężczyzna bez koszuli, ale za to w płaszczu z kapturem, który nie zasłaniał mu twarzy. W miejscu prawego oka ział pusty oczodół. W dłoni mężczyzna dzierżył ciężki, gruby bat. U pasa miał przypięty pęk kluczy, długi nóż i kilka drobniejszych narzędzi.
- Władcą? – zapytał. – A tak, jestem tu władcą życia i śmierci.
- Nie pozbaw go życia. I nie okalecz za bardzo – powiedział dowódca zbrojnych. – Musi się dobrze prezentować podczas egzekucji. Miło by jednak było, gdybyś wycisnął z niego, po co się tu ponownie zjawił.
- Da się zrobić. A teraz wynoście się, chłopcy, to zbyt intymna sprawa.
- Jak słyszałeś – powiedział potężny mężczyzna, kiedy zostali sami. – Nic wielkiego ci się nie stanie. Ale będzie bolało. Jeśli jesteś tym, za kogo cię uważamy, zasłużyłeś na cierpienie za swoje czyny.
- Nie zabiłem waszego władcy – zaprotestował Riauk. - Tłumaczyć będę się jednak tylko przed tym, który teraz sprawuje tu rządy.
- Kiedy z tobą skończę, być może będę przekonany o prawdziwości twoich słów. Także temu służy moja praca.
Oprawca uśmiechnął się, jakby uspokajająco. Odstawił bat pod ścianę. Odpiął coś od paska. Kiedy podszedł do Riauka, ten mógł zobaczyć, że trzyma w dłoni niewielkie obcążki.
- Nie waż się mnie dotykać.
- Nie masz jak mnie powstrzymać – powiedział mężczyzna, ale zatrzymał się na moment.
- Władam mocą – ciągnął dalej Riauk – i mogę zabić cię myślą. Nie zrobię tego jednak, bo chcę, żebyś przekazał swojemu panu, że domagam się audiencji.
- Masz mocne nerwy. - Oprawca zrobił krok w stronę przykutego do ściany więźnia. Po kolejnym zwalił się na ziemię z głuchym jękiem. Jego pierś ścisnął ból, jakiego nigdy jeszcze w życiu nie doznał. Minął po chwili, wystarczył jednak, by z ust zniknął mu fałszywy uśmiech. Niedoszły dręczyciel pozbierał się z ziemi i opuścił celę najszybciej, jak tylko mógł. Zapomniał zabrać obcążki.
Riauk skruszył myślą łańcuchy. Odczekał dłuższą chwilę i gdy nikt się nie pojawił, szczelnie opatulony płaszczem ułożył się do snu. Mógł tylko mieć nadzieję, że to wszystko szybko się skończy.

Obudził go szczęk rygli. Błyskawicznie przybrał pozycję siedzącą. W drzwiach stanął oprawca i dwóch zbrojnych. Z korytarza wpadał chybotliwy blask pochodni.
- Rozkułeś go?
- Był przykuty, kiedy go tu zostawiłem. Nie wierzyliście mi, jak mówiłem, że on potrafi czynić cuda.
- Tak, byłem przykuty – powiedział Riauk, podnosząc się powoli. – Ale potrafię władać mocą. Wyzwolę się z każdych kajdan.
- Nie ruszaj się – nakazał jeden z uzbrojonych mężczyzn. – Montano, przykuj go z powrotem.
Oprawca uśmiechnął się przymilnie.
- Wam pozostawię tę przyjemność. Ja nie zamierzam się zbliżać do naszego gościa.
- Żeby cię pokręciło.
Zbrojni musieli sami skuć Riauka. Przeprowadzili go przy tym nieco w głąb celi, do kolejnych wmurowanych w ścianę łańcuchów. Cela była dość spora i można było w niej naraz pomieścić kilkanaście osób. Riauk pomyślał, że długo będą mogli go po niej przesuwać.
- Ja i tak się uwolnię – zapewnił ich. – Pozwólcie mi zobaczyć się z waszym władcą.
- Zbrodniarzom nie przysługuje taki przywilej – usłyszał w odpowiedzi.

Następnego dnia wszystko powtórzyło się od nowa. Strażnicy więzienni znowu zastali go śpiącego na ziemi, a obok niego skruszone łańcuchy.
Tym razem wyglądali na zaniepokojonych.
- Po co ta cała farsa? Skoro jesteś taki potężny, czemu stąd nie uciekniesz? – zapytał jeden z nich.
- Nie chcę – odparł Riauk spokojnie. – Przybyłem tu, żeby zobaczyć się z waszym władcą i nie odejdę, póki tego nie uczynię.
Strażnicy nie skomentowali jego słów, przykuli go tylko nieco dalej od wejścia. Gdy odeszli, on znowu skruszył łańcuchy.

- Co jeszcze mógłbyś zrobić? – spytali go innego dnia.
- Zabić was. Rozwalić ścianę. Przenieść się stąd do sali tronowej – wyliczył.
- Czemu tego nie zrobisz?
- Nie chcę być uznany za waszego wroga. Chcę, żeby wasz władca mnie wysłuchał, a nie żeby się mnie bał.

Czas mijał. Riauk spędzał w lochach właśnie ósmy dzień. Starał się utrzymywać swój organizm w jak najlepszym stanie, mocą przezwyciężając wpływ głodu i zimna. Czasem się zastanawiał, czy gdyby przybył do Zielonej Twierdzy przed dziesięciu laty, tak jak powinien, nie musiałby przez to przechodzić. Dużo spał, regenerując energię. Czuł jednak, że ma jej coraz mniej. Na twardych, zimnych kamieniach nie dało się wyspać. Martwiło go to i napawało lekkim niepokojem, bo wiedział, że będzie jej potrzebował.
- A jednak się doczekałeś. Zobaczysz się z naszym panem. – Tymi słowami powitali go strażnicy więzienni, gdy weszli do celi dziewiątego dnia rano.
Zabrzmiało to niemal przyjaźnie. Z każdym dniem, po każdych kolejnych skruszonych łańcuchach, traktowali go coraz mniej obcesowo. Zwłaszcza że raz zaprezentował to na ich oczach i wyraźnie zakłopotani musieli go podprowadzić do kolejnego stanowiska.
Poszli z nim potem niezliczonymi schodami do sali audiencyjnej, znajdującej się na szczycie wieży. Tymi samymi schodami przed setkami lat prowadzono Dżanę, a jakiś czas potem także Merego, oboje w charakterze więźniów. Również Riauk raz w życiu był już na szczycie tej wieży. Przyszedł wtedy prosić panią Axię, o pomoc, której nie otrzymał. Od tamtej pory nic się w twierdzy nie zmieniło. Wnętrza były tu jeszcze bardziej surowe i puste, niż w zamku w Jedynym Mieście.
Władca Zielonej Twierdzy nie nosił żadnych insygniów. Wyglądał bardzo niepozornie, mówił jednak stanowczym, lodowatym głosem nieznoszącym sprzeciwu.
- Co chce mi powiedzieć morderca mojego poprzednika? – zapytał.
- Że nie jestem winien, panie – odparł Riauk skłaniając głowę.
- Nie wiem, co jest większe, twój tupet, czy twoja szpetota – powiedział władca Zielonej Twierdzy.
Riauk zadrżał z gniewu. Postarał się jednak opanować emocje. Strażnicy z jego eskorty wymienili zaniepokojone spojrzenia. Przecież ze szczegółami opowiadali, że ten dziwny mężczyzna dysponuje tajemną mocą.
- Panie, wysłuchaj mnie do końca, zanim ocenisz moje słowa – powiedział spokojnie i cicho.
- Udzielam ci głosu. Co tak bardzo chcesz mi powiedzieć?
- Jestem Riauk, syn Merego i Las po Burzy. Imię mojej matki zapewne słyszałeś, jest ona bowiem córką władców Zielonej Twierdzy, Axii i Szkarłatnej Wstęgi. To ona powinna, zamiast ciebie, panie, zasiadać teraz na tym tronie. Nie chcę dociekać, czy po śmierci Axii nie mogliście, czy nie chcieliście jej odszukać. Nie dbam o to, bo i ona o to nie dba. Nie lękaj się panie, bo ani ona, ani ja, nie upomnimy się o nasze dziedzictwo. Bardziej obchodzi mnie to, co dziedziczę po przodkach ojca. Mery był bowiem synem Małego Człowieka Ferro i ostatniej z Ludu Lasu, Dżany.
- Dżana nie miała syna – przerwał mu władca Zielonej Twierdzy.
- Moje słowa mogą brzmieć mało wiarygodnie. Władca Świata zza Morza Ognia i Krwi uwierzył jednak w moje pochodzenie. Mam szpiczaste uszy, tak jak Ludzie Lasu, a moje stopy porasta sierść, jak u Małych Ludzi.
Mówiąc to, usiadł na podłodze i ściągnął jeden z wysokich butów. Ocenił, że Mieszkańcy Półwyspu są zbyt prości, by uznać to za nietakt, a jednocześnie nie tak łatwo będzie przekonać ich do czegokolwiek.
- Nie przyszedłem tu jednak mówić o swoim pochodzeniu. Tę kwestię rozstrzygnąłem już z władcą Świata zza Morza Ognia i Krwi, który przyznał mi prawo do objęcia mojego dziedzictwa. Tak jak moi przodkowie, chcę stać się obrońcą Świata zza Morza Ognia i Krwi. Walczyłem już zresztą w jego obronie. Jeśli jednak naprawdę mam bronić tego świata, on musi być moim domem, bezpiecznym miejscem dla mojej rodziny. Nie będzie nim, póki mam w jego granicach wrogów, póki lud Półwyspu uważa mnie za zbrodniarza. Zwłaszcza, że nie jestem winien zarzucanych mi czynów.
Nie założył buta i nie podniósł się z ziemi. Wszystko to było jednak częścią jego planu. Może poza dłonią nerwowo przeczesującą rzadkie włosy porastające stopę.
- Byłem w tej twierdzy tylko raz. Rozmawiałem z Axią. Prosiłem ją o pomoc, której mi nie udzieliła. Nie spowodowałem jednak jej śmierci. Być może moje słowa pchnęły ją ku drugiej stronie bytu, ale śmierć była jej własnym wyborem. Posądzacie mnie także o zabicie jej następcy, lecz ja tego nie zrobiłem. Jego zabójcą był Nimrun, mężczyzna łudząco podobny do mnie. Nie winię bliskich jego ofiar i świadków jego zbrodni, iż nie dostrzegli, że Nimrun nie miał na policzku blizny, a jego oczy nie były czerwone jak moje, lecz ciemne.
- Zdajesz sobie sprawę, że to, co mówisz, choć nie jest pozbawione sensu, nie brzmi też zbyt wiarygodnie? Słowa to tylko słowa. Nie dowodzą niczego.
- Czy jednak, gdybym był winny, przyszedłbym tutaj, by mówić o swojej niewinności? Jaki miałbym mieć w tym interes?
- No właśnie, jaki? Jak powiedziałem, musisz przedstawić jakikolwiek dowód na poparcie tego, co mówisz – skwitował władca Zielonej Twierdzy.
Riauk założył but, ale nie wstał z ziemi.
- W tym cały problem – rzekł. – Nie mam żadnych dowodów. Nie sprowadzę tu Nimruna, bo go pokonałem i zabiłem. Nie mogę też oddać Waszej Wysokości skradzionego przez niego berła, bo je zniszczyłem.
- Co?! – Władca na moment stracił panowanie nad sobą.
- Miało w sobie zaklętą potężną, złą moc – odparł Riauk.
- I ty to wiesz, a mój poprzednik ani pani Axia nie wiedzieli? – spytał władca szyderczo.
- Axia wiedziała. Była jednak w stanie przeciwstawić się jego mocy – powiedział Riauk spokojnie. – Dlaczego nie podzieliła się z nikim swoją wiedzą ani nie zniszczyła berła, tego nie rozumiem. Może jednak nie w pełni mogła opierać się jego potędze. Uważam, że ja byłem zdolny je zniszczyć, tylko dlatego, że miałem je krótko. – Na chwilę zawiesił głos. – Wracając do moich domniemanych win, mogę zrobić jedną rzecz. Mogę pokazać ci, panie, przeszłość. Mogę sprawić, że ujrzysz, co w tej sali zdarzyło się naprawdę, gdy rozmawiałem z Axią oraz gdy zginął twój poprzednik. Owszem, możesz, panie, oskarżyć mnie o tworzenie kłamliwych wizji i zapewne nic nie pomoże, gdy zapewnię, że moje zdolności nie obejmują pokazywania rzeczy nieprawdziwych. To, co chcę zrobić, to sztuka trudna i dokonując jej, narażam swoje życie. Być może zemdleję albo zacznę się dusić.
Władca Zielonej Twierdzy nie odpowiedział. Był tym wszystkim zbyt oszołomiony i w sumie wciąż chciał zapytać o berło. Gdy nagle Riauk znikł, władca nie miał już siły, by się przestraszyć.
Patrzył teraz na tak znajome, a jednak obce wnętrze sali audiencyjnej. Nie wiedział przy tym, w którym jej miejscu się znajdował. Nie mógł siedzieć na tronie, tam bowiem siedziała piękna czarnowłosa kobieta o zmęczonej twarzy i przekrwionych oczach. Czyżby to była pani Axia? Tak. Minęło sporo lat od chwili, gdy widział ją po raz ostatni. Był wtedy jeszcze młody.
Drzwi sali otworzyły się i wszedł przez nie Riauk. U pasa miał miecz. Nikt go nie eskortował.
- Kim jesteś i czego chcesz? – spytała czarnowłosa kobieta, jej głos był zupełnie obojętny.
- Nie dostrzegasz we mnie nic znajomego? – zdziwił się Riauk, a władca Zielonej Twierdzy zdał sobie sprawę, że wyglądał na znacznie młodszego, niż kiedy przed chwilą z nim rozmawiał. Jemu pokaz swoich umiejętności robił mężczyzna, a ten, który stał przed czarnowłosą, był jeszcze młodzikiem. – Jestem twoim wnukiem. Jestem Oiolose.
- Jesteś dzieckiem, które nie powinno się narodzić – odpowiedziała czarnowłosa.
- Jestem Wojownikiem Nocy.
Kobieta zaśmiała się cicho.
Riauk nigdy nie słyszał, żeby ktoś użył mocy w ten sposób. Uznał jednak, że skoro czas można cofnąć, zapewne też można po prostu podejrzeć minione zdarzenia. Okazało się, że to wcale nie jest takie trudne, dopóki oczywiście chciało się oglądać przeszłość w swoim umyśle. No i można było zobaczyć tylko to, co działo się w miejscu, w którym się było. Pokazanie komuś projekcji przeszłości było już sztuką nie lada i pochłaniało przeogromne zasoby energii. Nie nauczyłby się tego przez lata, gdyby nie moment olśnienia. Już raz poświęcił na naukę wieczność, której nie było, teraz skorzystał z podobnego triku. Kombinował i ćwiczył w Miejscu Gdzie Nie Istnieje Czas. Miał je w końcu niedaleko od domu. Wiele razy zobaczył siebie i ojca przejeżdżających przez ten nibyświat. Wyglądał wtedy żałośnie. Starał się jednak o tym nie myśleć. Gdyby sięgnął dalej, pewnie zobaczyłby też dziadka i Dżanę. Teoretycznie mógł się tak pobawić. W końcu tam, gdzie ćwiczył, nie marnował czasu. Choć nazwa tego małego nibyświata nie była do końca trafna. Nie było tam nocy i opuszczało się go zawsze prawie w tej samej chwili, gdy się do niego weszło. Czas musiał jednak istnieć i tam, inaczej wciąż trwałaby ta sama chwila i nie byłoby do czego się cofać. Nie myślał jednak o tym wiele, tak jak i nie myślał o swoich przodkach. Nie chciał się rozpraszać. To, co zaplanował, miało pierwszeństwo.
- Przyszedłem prosić cię o pomoc – powiedział młodszy Riauk w projekcji przeszłości. – Mój ojciec zaginął w Świecie Prawdziwym. Chcę odnaleźć Merego. Jestem w stanie przenieść się do Świata Prawdziwego, będzie mnie to jednak kosztowało sporo energii, a często mi jej brakuje...
- Zabiera ci ją choroba.
- Boję się, że nie zdołam wrócić. Chciałbym, żebyś śledziła mój umysł i wydostała mnie ze Świata Prawdziwego, gdy zabraknie mi sił.
- Czemu nie poprosisz o to swojej matki?
Młody Riauk zagryzł wargi.
- Jest wiele powodów – odparł. – Nie proszę jej. Proszę ciebie.
- Jaki jest twój cel?
- Chcę ocalić ojca.
- A może twój ojciec chce umrzeć? Skąd możesz to wiedzieć? Śmierć jest czymś pięknym. Gdy czeka się na nią setki lat, przyjmuje się ją z ulgą. Niech Mery umrze, jeśli może. Ja muszę żyć, choć nie jestem już w stanie tego znieść.
- Jak możesz tak mówić! – krzyknął młody Riauk. – Jesteś podła. Do tego mylisz się. Możesz umrzeć, każdy może. Przebij mieczem swą pierś, a odejdziesz na drugą stronę bytu. Wojowniczki Nocy prawie się nie starzeją, ich ciała są niemal niezniszczalne. A mimo to umierają.
- To nieprawda.
- Na jakiej podstawie tak twierdzisz? Od kogo zdobyłaś tę wiedzę? Ile spotkałaś w życiu Wojowniczek Nocy? - Czarnowłosa milczała, młody Riauk ciągnął więc dalej. - Spotkałem najstarszą z was, Nanę i dowiedziałem się wielu rzeczy, których ty nie wiesz. Nikt już nie wie, skąd wzięły się pierwsze Wojowniczki Nocy i jaki był wtedy świat. Nie wiadomo, czy powstały po to, by nieść pomoc słabym, czy też przydzielono im tę rolę za karę, dla odkupienia win. Wiadomo tylko, że pierwsze Wojowniczki Nocy wiedziały więcej niż ty, ja czy nawet Nana. Wiedziały, że mogą umierać. Dlatego wiele z nich popełniło samobójstwo, uciekając od swego zadania. W ten sposób zabrały ze sobą swoją wiedzę. Żeby nie zdarzało się to więcej, ich następczynie, te, które pozostały przy życiu, mówiły swoim córkom, że nie mogą umrzeć, że samobójstwo nie jest możliwe. Niektóre Wojowniczki Nocy nadal znają prawdę, ale ich wiedza pozostaje w ukryciu, bo z reguły żyją samotnie, z dala od swoich matek i sióstr. Bunt i gniew, które i ja w sobie noszę, nie pozwalają im pozostawać tam, skąd się wywodzą.
Czarnowłosa nadal milczała.
- Możesz umrzeć – zapewnił ją młody Riauk. – Możesz, jeśli tylko uważasz, że zrobiłaś już wszystko, co miałaś do zrobienia. Odrzuć więc swój ból i pomóż Meremu. A potem będziesz mogła zrobić z wiedzą, którą ci przekazałem, co zechcesz. Czas mojego ojca jeszcze nie nadszedł.
- Skąd wiesz? – Głos czarnowłosej był zimny, gdy w końcu się odezwała.
- Ja wciąż go jeszcze potrzebuję.
- Wielu z nas potrzebuję tych, którzy odeszli – odparła.
- Więc nie pomożesz mi, nawet teraz, gdy wiesz?
- Nie. Odejdź i zostaw mnie z moim bólem.
Młody Riauk odwrócił się i wyszedł bez pożegnania. Czarnowłosa znikła.
Starszy Riauk siedział na podłodze pochylony do przodu i spazmatycznie łapał ustami powietrze. Gdyby dokonał swego pokazu, stojąc, zapewne by upadł. Uderzył się pięścią w pierś i zaniósł się kaszlem.
Władca Zielonej Twierdzy nie zrozumiał wiele z tego, co zobaczył. Wiedział już jednak, że choć słowa przybysza popchnęły panią Axię ku śmierci, nie takie były jego intencje.
Riauk przestał kasłać i uniósł głowę, spoglądając na władcę. W oczach lśniły mu łzy. Wycisnął je ból rozrywający jego pierś.
- Zanim mnie ostatecznie osądzisz, panie, chcę żebyś zobaczył coś jeszcze – powiedział ochrypłym głosem.
Władca Zielonej Twierdzy nie był w głębi serca złym człowiekiem. Chciał powiedzieć, żeby Riauk odpoczął, ale zanim wymówił choć słowo, znów gdzieś z boku zobaczył tron, na którym do tej chwili siedział. Tym razem zajmował go mężczyzna w średnim wieku – jego poprzednik. W ręce ściskał berło, patrząc na nie jakby z czułością. Powszechnie wiedziano, że odczuwał wobec niego jakąś niezdrową fascynację.
Drzwi sali audiencyjnej nie otworzyły się, a jednak na jej środku pojawiła się postać podobna do Riauka, szczupły, drobny mężczyzna o długich, białych włosach. Władca Zielonej Twierdzy z początku myślał nawet, że jest to Riauk, ale kiedy obcy zwrócił głowę w stronę tronu, spostrzegł, że jego twarz była inna. Nie miał na policzku blizny, a pałające gniewem oczy były ciemne, nie czerwone.
- Oddaj mi berło – powiedział przybysz bezceremonialnie.
- Dlaczego miałbym to zrobić? – zapytał poprzedni władca. Podniósł się. – Jak się tu dostałeś? Odpowiadaj, jeżeli tylko chcesz zachować skórę.
- Oddaj berło, jeżeli tylko chcesz żyć.
- Straże! – Krzyk zamarł na wargach władcy Zielonej Twierdzy. Ręka, która dzierżyła berło, opadła bezwładnie. Odcięta jednym uderzeniem głowa potoczyła się w kąt sali. Ciało osunęło się na bok i uderzyło z głuchym odgłosem o ziemię.
Drzwi otworzyły się. Stanęło w nich dwóch uzbrojonych ludzi. Przybysz obdarzył ich przelotnym spojrzeniem. Podszedł do zwłok i wyjął berło z martwej dłoni. Potem znikł tak nagle, jak się pojawił.
Wizja urwała się. Riauk przewrócił się na bok, tracąc przytomność.

Odzyskał świadomość, ale nie otworzył oczu. Czuł się dziwnie i zdawało mu się, że wciąż śni. Nie odczuwał zmęczenia, a ból, który towarzyszył mu prawie przez całe życie, teraz go opuścił. Oddychanie nie sprawiało mu wysiłku, a wszystkie jego członki wypełniał spokój. Na początku sprawiało mu to przyjemność, potem przeraziło. Pomyślał, że jedyną rzeczą, jaka mogła wyzwolić go od bólu, była śmierć.
Gwałtownie otworzył oczy i zobaczył nad sobą twarz Teeny.
- Gdzie jestem? – spytał zupełnie zaskoczony. – Co się ze mną stało?
- Spokojnie. – Teena delikatnie dotknęła jego ramienia i przytrzymała go w łóżku. Uśmiechnęła się przy tym ciepło. To go uspokoiło, choć przemknęło mu przez myśl, że jego ukochana kobieta ma brzydką twarz. Nie wiedział, skąd takie odczucie i zawstydził się go.
- Czy ja w ogóle żyję?
- Niewiele brakowało. Nana cię ocaliła.
- Nana? – zapytał zaskoczony.
Skąd nagle na Półwyspie miałaby się znaleźć najstarsza Wojowniczka Nocy? Dlaczego miałaby go ratować? Spotkał ją tylko raz, bardzo dawno temu, zanim jeszcze związał swoje życie z Teeną. Owszem, niewiele później prosił Nanę o nauki, ale to zdarzyło się w rzeczywistości, w której jakiś inny, nieistniejący Riauk przeżył wieczność z Kitem, uwięziony poza czasem i przestrzenią. Czy Nana również mogła ją pamiętać? Wątpił w to. Tamta nieistniejąca rzeczywistość należała tylko do niego i Kita.
- Tak, Nana – potwierdziła Teena. – Czy wiesz, że ona cały czas śledzi umysły wszystkich trzystu siedemdziesięciu czterech żyjących Wojowniczek Nocy? A także Twój i naszych synów. Przy tym jest tak potężna, że potrafi ukryć swoją obecność w naszych głowach. Ona uważa, że ktoś powinien mieć nad nami wszystkimi nadzór. Paskudna sprawa. Przeraziła mnie myśl, że wie o wszystkim, co robiłam. O tym, że piłam i ćpałam. I że przez tyle lat nie nauczyłam się, jak władać mocą.
Teena odbiegała od tematu. Było bardzo wiele rzeczy, które chciała Riaukowi powiedzieć. Ze spokojem przyjął fakt, że od razu nie dowie się, co się wydarzyło. Zresztą, nie wszystko jeszcze do niego docierało. Przyjmował potok jej słów, jakby to była część snu.
- Nana powiedziała, że to, co zrobiłeś, było szalone – mówiła dalej. – I bardzo oryginalne. Zużyłeś jednak cały swój zasób energii i mogłeś umrzeć. Nana z reguły nie ingeruje w sprawy innych Wojowniczek Nocy, ale do ciebie ma słabość. Może i jesteś dzieckiem, które nigdy nie powinno się narodzić, może i jesteś, jak powiedziała, bardzo słaby, ale też jesteś pierwszym mężczyzną, który urodził się obdarzony mocą. Ona wierzy, że możesz zmienić rzeczywistość. No więc przybyła do ciebie i zabrała cię z Półwyspu.
- A co na to Władca Zielonej Twierdzy? Czy mi uwierzył?
- Nana wiedziała, że o to zapytasz. I choć cała ta sprawa wydawała się jej zupełnie bez znaczenia, porozmawiała z nim. – Teena uśmiechnęła się promiennie, a Riauk poczuł, że w tym momencie traktowała go jak głupiutkie dziecko, a nie jak mężczyznę. – Władca Zielonej Twierdzy był zaskoczony twoim popisem i nagłym pojawieniem się starej kobiety. Miał duże wątpliwości co do waszych sztuczek, ale kiedy zobaczył, w jakim stanie się znalazłeś, poruszyła go twoja determinacja i obiecał, że nikt z jego ludzi nie będzie cię już ścigał. Dopiąłeś, czego chciałeś, ale... – Zielone oczy Teeny przygasły. – To naprawdę nie było mądre. Ogromnie ryzykowałeś i... Czy pomyślałeś o mnie i o dzieciach, o tym, co się z nami stanie, jeśli zginiesz?
- Nie planowałem umrzeć.
- Czy to, jak cię postrzegają obcy ludzie żyjący z dala od ciebie, jest naprawdę aż takie ważne?
- Tak – powiedział Riauk cicho. – To jest bardzo ważne.
Przez chwilę oboje milczeli.
- Co się ze mną stało, że czuję się tak dobrze?
- Ach, to prezent od Nany. Tak zmieniła rzeczywistość, żebyś mógł być zdrowy.
- Zdrowy? Ja? – Riauk usiadł na łóżku i spuścił nogi na ziemię. Przy każdym ruchu odkrywał, że jego ciało się zmieniło. Nie był już tak chudy, a jego mięśnie stały się silniejsze. Spojrzał na swoje stopy. Porastające je rzadkie włosy miały teraz złotą barwę, jak u jego ojca. Przyjrzał się więc swoim dłoniom. Nadal miał jasną skórę, ale teraz nie była pozbawiona pigmentu.
- Jak to możliwe?
- Nana cofnęła czas do momentu twojego poczęcia. Wybrała dla ciebie inny zestaw tego czegoś. Mówiłeś mi kiedyś...
- Genów.
- Tak. Dzięki temu mogłeś urodzić się zdrowy. Na razie tylko na próbę. Jesteśmy poza czasem i przestrzenią, w małym świecie, stworzonym przez Nanę.
- Jak mogło przyjść jej do głowy, że w ogóle rozważę taką propozycję?
- Przecież ona wie, jak często się zamartwiasz, że nie jesteś taki, jak byś chciał. Wstań, powinieneś coś zobaczyć.
Wzięła go za rękę i poprowadziła do wiszącego na ścianie dużego lustra. Utworzony przez Nanę świat był małym pokojem, w którym poza łóżkiem znajdował się jeszcze stół, dwa krzesła i właśnie lustro. Brak drzwi wyjściowych nie od razu rzucał się w oczy, ale zauważony, wzbudzał irracjonalny niepokój.
Riauk z początku nie poznał swojej twarzy. Nie było to też oblicze Nimruna. Z lustra spojrzały na niego oczy wąskie, ale błękitne i spokojne. Z rysów znikły napięcie i gniew. Włosy przybrały barwę złota, a na policzku brakowało blizny. Przez dłuższą chwilę patrzył na siebie z fascynacją. Uświadomił sobie, jak bardzo te wszystkie zmiany upodobniły go do ojca. Twarz, na którą patrzył, choć nieco młodsza i szczuplejsza, właściwie należała do Merego.
To ja? – zapytał sam siebie i nie znalazł odpowiedzi. Teraz był przystojny, był silny. Ale czy pozostał sobą? W swoim umyśle zaczął odnajdywać wspomnienia dotyczące jego nowej przeszłości. Rodzice nie dali mu na imię Oiolose. W języku Ludzi Lasu znaczyło to „śnieżnobiały”, co w tym przypadku w ogóle by do niego nie pasowało. On sam nie nazwał się Riaukiem, gdyż nigdy nie był umierającym. Teraz nosił imię Livlig, co w jednym z języków Świata Prawdziwego znaczyło „pełen życia”.
Jego rodzice nigdy się nie kłócili z jego powodu. Matki nie dręczyły wyrzuty sumienia, że przez swą pychę skazała go na chorobę. Niczego mu nie brakowało. Wyrósł w spokojnym, pełnym miłości domu. Rodzice nauczyli go władać mocą.
Nigdy nie włóczył się po podejrzanych miejscach, nigdy nie miał problemów z piciem. Nie zabił w gniewie. Nie miał na rękach krwi niczyjego brata, ojca czy kuzyna. Nie było ku temu powodu ani okazji.
Nigdy samotnie nie próbował polować na demony, więc ognisty bat nie przeciął jego policzka. Nie powstała blizna, którą nosił jako przestrogę przed pochopnością.
Teenę poznał w inny sposób. W ich pierwszym spotkaniu nie było tyle gniewu, ale też w ogóle towarzyszyło im mniej emocji.
W tej chwili poprzednie życie wciąż było w jego umyśle wyraźniejsze, ale wiedział, że z czasem te wspomnienia zblakną i zastąpią je nowe, dotyczące nowej rzeczywistości. Riauk, czy też może Livlig, spojrzał na Teenę. Jej twarz wydała mu się dziwnie blada w porównaniu ze zdrowym kolorem jego skóry. Dlaczego kochał tę kobietę? I czy kochał w ogóle? W nowej rzeczywistości z nikim nie był tak blisko związany jak w starej. Nie czuł już tak głębokiego przywiązania do ojca, bo jego nowy ojciec nie spędził z nim tyle czasu, co stary. Nie musiał zastępować mu matki.
Nowy, silny Riauk, choć został nauczony, co jest dobre, a co złe, choć był gotowy bronić swojego świata, nie rozumiał uczuć. Nigdy nie doznał braku miłości ani braku akceptacji, nie pojmował więc, jak są ważne. Nigdy nie był też uciekinierem. Nie opuścił swojego świata. Nie walczył z zarządcą. Nie zwrócił na siebie uwagi demonów, a więc te nie zaatakowały Świata zza Morza Ognia i Krwi. Nie narodził się nowy Ich Wielmożność, a Kväll nie oddał życia za swojego pana. Zresztą nie było żadnego Kvälla. Tak jak i nie było w jego życiu Kita.
- Ja... - wyszeptał Riauk. Czuł już, jak ta nowa natura bierze nad nim górę i przeraziło go to.
- Nie musisz przyjąć prezentu Nany – powiedziała Teena. Ona też poczuła, że z jej mężczyzną dzieje się coś złego. Instynktownie zrozumiała, że go traci.
Livlig znowu spojrzał w lustro. Bał się tego, kim teraz był, ale... Czy chciał być Riaukiem? Wszystko musiał przemyśleć. Livligowi brakowało uczuć, jakie dzielił z Teeną, ale czy jej miłość była szczera? Czy przypadkiem jej uczucia wobec Riauka nie opierały się na współczuciu? W jakiś sposób oczarował ją już przy ich pierwszym kontakcie, ale po tym, jak się spotkali, odczuwała względem niego głównie złość. Dopiero potem coś w jej uczuciach się zmieniło. Ocaliła go. Zupełnie wycieńczony spał z głową na jej kolanach. To było dla niego upokarzające, ale takiego go pokochała. Pokochała! Owszem, współczuła mu, ale przede wszystkim go kochała. A on, idiota, o tym wiedział. Przecież nie kryła przed nim swoich myśli.
- Nie – powiedział drżącym z napięcia głosem. – Nie chcę tego daru. To nie jestem ja.
Potem znowu spojrzał w lustro, na swoją nową twarz, na niebieskie oczy i złote włosy Livliga.
- Chciałbym tak wyglądać – powiedział nie patrząc na Teenę. – Chciałbym być przystojny.
- Ty jesteś przystojny – zapewniła go.
Machnął ręką.
- Wiem, że zawsze pociągała cię moja blizna... Co ja mówię, widzisz co się ze mną dzieje?
- Tak, zaczynasz żartować, to okropne. A bliznę zawsze możesz usunąć, jeśli masz przez nią kompleksy. Możemy też porosić Kita, by w innych światach odnalazł kogoś, kto przebuduje twoje ciało bez ingerowania w przeszłość.
- Nie – potrząsnął głową. – I już nie chodzi o to, co miała mi przypominać blizna czy jakikolwiek inny defekt. Nimrun nie miał blizny i wyglądał na zdrowego. Tym się od niego różnię. Chcę się od niego różnić.
- W porządku – zgodziła się Teena. – Z blizną, czy bez, zawsze będziesz przystojny.
Riauk znowu zerknął w lustro. Właściwie nie wyglądał tak dobrze, jak mu się z początku wydawało. Wciąż był niższy od Teeny o pół głowy.
- Będzie mi brakowało spokoju, który teraz czuję, braku bólu, nieograniczonych możliwości korzystania z mocy.
- To da się załatwić, jeśli tylko zapomnisz o swojej dumie – zauważyła Teena. Jej oczy były poważne, a spojrzenie chmurne. Nie chciała żyć z tym nowym, przystojnym mężczyzną. Jej umysł również przeczesywał wspomnienia o nowej przeszłości i nie znajdowała w niej naprawdę szczęśliwych chwil. Owszem, nie musieli przed nikim uciekać. Livlig nie cierpiał z powodu choroby, a ona nie drżała ze strachu, słuchając nocą jego kaszlu. Ich życie było jednak zbyt płytkie, zbyt trywialne. Poza jego matką i babką, była pierwszą Wojowniczką Nocy, jaką spotkał. Dlatego zresztą z nią był. Nie była wystarczająco ładna ani wystarczająco potężna, by Livlig chciał spędzić z nią całą wieczność. Teraz mógł mieć każdą kobietę i Teena czuła, że prędzej czy później poszuka sobie innej.
- Tobie brakuje energii – powiedziała – ale ja mam jej pod dostatkiem, nigdy mi jej nie zabraknie. Mógłbyś wreszcie zgodzić się czerpać ją ze mnie. Będziesz mógł zapanować nad swoją chorobą i korzystać z całej wiedzy Wojowniczek Nocy, jaką posiadłeś.
- Ja... - wyjąkał tylko. Propozycja była kusząca. I przecież składała mu ją już wcześniej. A on nawet raz skorzystał z jej energii. Kiedy walczył z Mistral i Tiką, liczyło się przeżycie, nie emocje. – Chciałbym być samowystarczalny, chciałbym móc radzić sobie bez niczyjej pomocy.
- Ta twoja zasrana duma! – zirytowała się. – Już nie jesteś sam. Masz mnie i dzieci, jesteś częścią czegoś większego, więc przestań bredzić o samodzielności.
Jak mógł pomyśleć, że jego kobieta nie jest ładna?
Już raz wyrzekł się potęgi i zdrowia. Miał przecież w rękach to przeklęte berło. Ale je zniszczył. Odrzucił pokusę. Więc teraz też mógł ją odrzucić. Wszystkiego mógł się wyrzec, ale nie uczuć, nie emocji, nie tego, co wciąż się w nim gotowało i krzyczało.
To była dziwna myśl, ale poczuł, że sam siebie lubi. Gdyby miał to komuś powiedzieć, nie przeszłoby mu przez gardło, że w końcu sam siebie zaakceptował, a jednak taka była prawda. Nie chciał innego życia, niż to, które miał. Nie chciałby żyć z inną kobietą niż Teena, jego Teena. Nie obchodziło go, dlaczego go pokochała. Ważne było tylko to, że ona go rozumie i może być przy niej sobą.
Nagle na jego zdrowej twarzy pojawił się cień.
- Nie pomyślałem! – powiedział, zwieszając głowę na piersi. W jego głosie nie słychać było już lęku, jaki Teena wcześniej w nim wyczuła, a tylko smutek i wahanie. – Nie pomyślałem o Oiolose.
- O Drömie – poprawiła go. Ich najstarszy syn w nowej rzeczywistości urodził się zdrowy i złotowłosy. Otrzymał imię, które oznaczało „marzenie”. Był ich spełnionym marzeniem.
- Odrzucając dar Nany, nie tylko siebie, ale i jego skazuję na cierpienie.
- Ty odnalazłeś sens życia pomimo choroby. Mam nadzieję, że Oiolose też się uda. Nie jest mu łatwo, ale również ma swoje życie, ma przyjaciół i kochający dom.
Teena była matką i myśl o cierpieniach syna, które znała aż za dobrze, nie mogła nie sprawiać jej bólu. A jednak była gotowa zapłacić tę cenę za odzyskanie Riauka, chociaż jej sumienie krzyczało.
- Odnalazłem sens? - Riauk wciąż nie był tego pewien.
Teena skubnęła go wargami w szyję. Choć myśli o chorobie syna napawały ją smutkiem, nie mogły na długo zagościć w jej umyśle. Wiedziała o chorobie Oiolose od momentu jego narodzin, a nawet jeszcze wcześniej i zdążyła do niej przywyknąć. Zdrowy Oiolose, czy też Dröm, istniał w jej umyśle dopiero od niedawna. To było tak naprawdę inne dziecko, tak jak i Riauk przekształcał się w kogoś innego.
Nie chciała tej nowej osoby. Chciała dzielić życie z porywczym, gniewnym, targanym wydumanymi wątpliwościami mężczyzną. Czasem był kruchy i bezbronny, a czasem agresywny i zły, ale kochała w nim to wszystko.
- Przestań. – Odsunął ją od siebie ze śmiechem. Chyba usta Teeny nie pozwoliły jego myślom skupić się na nieszczęsnej Berbel. W nowej rzeczywistości byłaby szczęśliwsza. Czy wszystko zawsze musiało być okupione bólem? Ale skoro mógł wybrać, wybrał szczęście Teeny. – Jeśli uważasz, że jestem przystojny, całuj moje prawdziwe ciało.
- Hej, Nano! – zawołała Teena. – Zabierz nas stąd! Dziękujemy za twój dar. Ale to nie dla nas. Wracamy do domu!
To nie był prezent, a test – odpowiedź pojawiła się w głowach ich obojga.
- Jak to, test? - oburzył się Riauk. – Po co?
To moja sprawa – Nana odpowiedziała w ten sam sposób co poprzednio. - Nazwijcie to kaprysem starej kobiety. Niech ci wystarczy, że zdałeś. Teraz wróćcie do swoich spraw.
Pokój zniknął. Otoczył ich zapach siana, usłyszeli parskanie koni. Odkryli, że oboje leżą na stercie trocin.
- Gdzie my jesteśmy? – Riauk miał bardzo zaniepokojoną minę.
- To... To nasza nowa stajnia. Nana pomyślała o wszystkim.
Trociny służyły ich koniom za podściółkę. Przy wyrębie lasu powstawała ich cała masa. Na słomę musieli poczekać do pierwszych żniw w nowej wiosce.
Riauk uniósł się na łokciu i rzucił głową na boki. Nie spodziewał się zobaczyć tam Cienia, ale jego nowy wierzchowiec był w swojej przegrodzie. Teena i Nana zadbały o wszystko.
- A dzieci? – przypomniał sobie.
- Kit jest z nimi.
- Kit?
- Tak. Złości się, kiedy nazywają go wujkiem, ale chyba też jest z tego trochę dumny – wyjaśniła Teena.
- Czy on się nadaje na niańkę?
- Lepiej niż większość znanych mi osób. Zajmował się nimi już wcześniej, kiedy leżałeś chory po tym, jak powołaliście do życia Ich Wielmożność Poświęcenie. Zostając tu, ze mną, pokażesz, że mu ufasz.
Riauk skinął głową. Teena objęła go.
- Będziemy rozmawiać o twoim przyjacielu czy wreszcie zabierzesz się do roboty?
- Ona będzie nas obserwować – powiedział lekko zmieszany.
- Widziała wszystko, co kiedykolwiek robiliśmy, więc to nie ma znaczenia. – Teena uśmiechnęła się. – Pamiętaj tylko, że nie mam jeszcze ochoty na szóstego syna.
- Będę pamiętał – mruknął.

01.07.2006 – Warszawa

C.D.N. Powrót do poprzedniej strony
www.kejti.pl ... Nie zapomnij zajrzeć tu za miesiąc ...