Kejti's Factory - Powieść w odcinkach
Dżana
czyli to, co Oiolose przepisał z umysłu Opowiadaczki, choć nie w pełni zrozumiał

"To, że nie wierzysz, że twój świat istnieje,
nie znaczy, że nie wierzysz w niego."
- Lech Kwieciński

* * *


Copyright ©   Kejti - Katarzyna Kwiecińska


Kiedyś, w pewnym wielkim mieście, żyła sobie mała dziewczynka. Miała złote włosy i oczy w kolorze nieba. Na pozór nie różniła się niczym od innych małych dziewczynek. Miała wiele zabawek, ale najbardziej lubiła konia na biegunach, na którym wyruszała w dalekie podróże nieprzetartymi jeszcze szlakami i maminy kołnierz z lisa. Może dopatrywała się życia w szklanych oczach zwierzęcia? Może pociągała ją tajemnica przeszłości, jaką nosił w sobie? Nazwała go po prostu Rudym i prowadziła z nim długie rozmowy, poruszając jego metalową szczęką. Nie tylko jednak na rozmowach poprzestawała. Rudy stał się dla niej przewodnikiem w drodze do Świata zza Morza Ognia i Krwi. Tam wszystko było możliwe. Dosiadała prawdziwego konia. Posługiwała się mieczem. Tam przeżywała przygody, miała przyjaciół. Tam spotykała wojowniczkę Dżanę walczącą ze złem, kobietę, której dłonie czyniły cuda. Gdyby ktoś jej wtedy powiedział, że Dżana może być ranna, że czasem się myli i czasem płacze, że kiedy ta historia się zaczęła, miała na sobie sukienkę, zaprotestowałaby gwałtownie. Podparłaby się pod boki, tupnęła nóżką i posługując się dziesiątkami przykładów, mówiąc szybko i pewnie, przekonywałaby, że to nie możliwe.
To ja byłam tą dziewczynką. Kim jestem teraz?
Minęło dziesięć lat. Moje oczy nadal mają kolor nieba, moje włosy ściemniały i w słońcu lśnią barwą miedzi. Mężczyźni mówią, że jestem piękna. Czasem patrzę wstecz, moje dzieciństwo dobiega końca. Czasem patrzę w przód, ale droga w każdą stronę wygląda tak samo – szary pas asfaltu roztapiający się w słońcu. Po obu jego stronach są drzewa o drżących liściach, drzewa skrywające niewyobrażalne tajemnice. Nade mną, przede mną, za mną, jest błękit nieba wiejący chłodem i pustką, tym wypełniający serce. Kto wie, co tak naprawdę kryje się za horyzontem?
Wędruję różnymi drogami, zwiedzam wielkie miasta, spotykam ludzi. Co stało się z Dżaną? Ona wciąż z mieczem u boku przemierza Pustkowie, ale dla mnie przejście do jej świata zostało zamknięte. Dlaczego? Przychodzi taki wiek, kiedy tak się dzieje. Nie wiek jest jednak główną przyczyną. Po prostu nie potrafię już wierzyć, że to możliwe. Tak podpowiada mi umysł. Coś się w nim zamknęło. Ciągle jednak fakt, że kiedyś odwiedzałam tamten świecie, jest dla mnie rzeczą oczywistą. Postrzegam to jednak inaczej, niż kiedy byłam tamtą dziewczynką. Dziś wiem, że Dżana się myli, że płacze, wiem jak wiele odniosła ran, że jej ciało przypomina mapę kreśloną bliznami i wiem też, że idąc na szczyt wzgórza, by zastanowić się nad swoim życiem, miała na sobie sukienkę z białego płótna w kwiaty. Dziś to wiem, ale nie jestem pewna, czy kiedy dotrę do horyzontu i wmieszam się w tłum nowych ludzi, nie stanie się coś, co sprawi, że o tym zapomnę. Myślę, że czas, kiedy jestem w stanie objąć całą tę historię, całą przyjąć wraz z jej początkiem i końcem, nie będzie trwał długo. Nauczyłam się, że wszystko się zmienia i wszystko mija. Postanowiłam więc, że tę historię opowiem, komuś ofiaruję, żeby wędrówka i walka Dżany nie straciły sensu.
Na początku muszę jeszcze zapowiedzieć, że choć dziś już nie jestem w stanie w tę opowieść wierzyć, wiem, że jest prawdziwa i że przeżyłam to, o czym piszę. Bzdura? Wiem, że nie. Szukam kogoś, kto to stwierdzenie przyjmie. Szukam dziecka. Zastanawiam się jednak, czy dziecku mogę opowiedzieć o Dżanie ze wszystkimi jej słabościami i wadami. Zastanawiam się, czy dziecko tego nie odrzuci tak, jak ja odrzucałam.
Biorę zeszyt i długopis. Spiszę opowieść o Dżanie, opowieść o bohaterce, która towarzyszyła mi przez całe dzieciństwo. Może ktoś, kiedyś to przeczyta? Może jednak dziecko? Na dziecku najbardziej by mi zależało, bo ono mogłoby wymyślić ciąg dalszy, nadać nowy sens istnieniu mojej bohaterki. Chociaż może nie o to mi chodzi. Ciąg dalszy jest ważny, ale ważne jest też zrozumienie, nie tylko mojej opowieści i Dżany, ale i mnie, w której mimo upływu lat, ta historia wciąż żyje. Szukam więc chyba dziecka w dorosłym, a może istoty podobnej do mnie, rozdartej między możliwościami i celami dorosłego życia, a naiwnością dziecięcej wiary. Nie ma się jednak po co nad tym długo zastanawiać. Kiedyś, ktoś przeczyta opowieść o Dżanie i znajdzie w niej coś dla siebie, a ja nie mam na to żadnego wpływu. A może nie przeczyta nikt. Może trud Dżany pójdzie na marne? Niestety nie dowiem się tego teraz.

Była noc. Niebo przybrało fioletową barwę, rozświetlone łuną znad Morza Ognia i Krwi. Młoda kobieta w sukience z białego płótna w niebieskie kwiaty pięła się na szczyt wzgórza. Poza tą sukienką nie miała na sobie niczego, jej stopy były bose. Stąpała pewnie po kamieniach i ostrej trawie. Przyzwyczaiła się do tego już jako dziewczynka, nigdy w życiu nie nosząc butów. Była wysoka i nieproporcjonalnie do swoich szerokich, mocnych ramion szczupła. Jej wysmagana wiatrem twarz o ostrych rysach nie dało się nazwać ładna. Oczy miała jasnobłękitne, spoglądała nimi w dal, widząc stanowczo więcej, niż każdy zwyczajny człowiek. Wargi wąskie i bardzo jasne. Długie włosy spadały w nieładzie na plecy, miały kolor piasku, tak samo jak oczy, słońce i wiatr pozbawiły je blasku.
Powolnym ruchem dłoni o długich, kościstych palcach odgarnęła niesforny kosmyk z czoła i założyła za szpiczasto zakończone ucho. Ludzie nazwaliby ją dojrzałą kobietą, ale czuła się młoda. Nie była przecież w pełni człowiekiem. Jej matka pochodziła z leśnego ludu tajemniczych istot, których życie trwało tak długo, jak długo miały jeszcze coś do zrobienia. To po matce Dżana odziedziczyła swą długowieczność, wiele widzące oczy, szpiczaste uszy, smukłą sylwetkę i tak jasną cerę. Matki zasługą było też jej wychowanie, cała wiedza, którą posiadła, wszystkie pieśni i przepowiednie, miłość do roślin, umiejętność wyszukiwania ziół i sporządzania z nich lekarstw. Lekarstwa te, połączone z dotykiem jej delikatnych dłoni, czyniły cuda, to też było domeną ludu jej matki. Jej ojciec był człowiekiem – wojownikiem. Nigdy go nie poznała, ale domieszka jego krwi wyraźnie odcisnęła się na jej charakterze. To po nim został jej pociąg do koni i chęć noszenia przy boku miecza. To jego wola i upór sprawiły, że dziś jej ramiona były twarde, jak stal. To jego tęsknota wygnała ją na Pustkowie i kazała szukać miejsca dla siebie z dala od lasów.
Dotarła na szczyt wzgórza. Stąd widziała morze. Płomienie strzelały wysoko, wznosząc się ku niebu. Czuła ich ciepło. Dusił ją mdły zapach wrzącej krwi, buzującej i podrywającej się w górę w ogromnych bąblach. To było jedyne morze tego świata.
Co było tam poza nim? Ziemia, ziemia i tylko ziemia wypalona słońcem. Oczywiście były też rzeki. Jak bez nich istniałoby życie? Wypływały spod ziemi i pod ziemią znikały. Ludzie Lasu opowiadali sobie o prawdziwym morzu, o bezmiarze wód. Śpiewali o nim, o nim śnili, ku niemu odeszli drogą przez inne światy, a ona została ze swoją tęsknotą. Także marzyła o morzu, ale bała się niebezpieczeństw czyhających w drodze, bała się przekraczania nieprzekraczalnych granic. Mówiła sobie - nie czas. Cieszyło ją jej życie, a Ludzie Lasu byli zmęczeni trwaniem, gdy odchodzili. Kiedy i ją zmęczy, też pójdzie. Na pewno.
Spojrzała w drugą stronę, ku dolinie. Na jej środku stał rozkraczony żółty autobus, a obok niego mniejszy samochód z przyczepą do przewozu koni. To były jedyne samochody w całym Świecie zza Morza Ognia i Krwi. Dzieci mówiły, że w ich świecie jest dużo samochodów. Ale tu ich nie było i Dżana nie wiedziała o nich wiele. Jeździły. To znaczy żółty autobus przestał. Nie zastanawiała się dlaczego, po prostu tak się stało. Wokół niego kłębiły się niskie, brzuchate glumy o wielkich oczach i szerokich, mięsistych wargach, całe skryte pod grzywami żółtych, zielonych i czerwonych włosów.
Do niedawna myślała, że w jej życiu wszystko jest już uporządkowane. To prawda, że były ciężkie chwile, że kiedyś była sama i nie wiedziała, dokąd zmierza, ale to należało do przeszłości.
Uciekła od Ludzi Lasu, tak jakby trzymali ją siłą w swych nadrzewnych domach. Ukradła im – nigdy nie czuła się jedną z nich – młodego, tarantowatego konia imieniem Golding. Ukradła im wykuty w leśnych kuźniach miecz z rubinem osadzonym w złoconej rękojeści. Ruszyła przed siebie. Była młoda. Była naiwna. Spotkała Johna, mężczyznę z gór marzącego o niebieskich koniach. Urodziła dziecko, ale nie potrafiła go wychować, a tym bardziej pokochać. Tak, i mężczyzna, i dziecko byli dla niej koszmarem, cieniem, którego chciała pozbyć się z pamięci. Oboje straciła. Mężczyzna oznajmił, że jednak chce żyć wśród lodów gór i tam zbudował swój dom. Nie chciała zamieszkać z nim. Góry, w jej oczach, były zimne i puste. Przerażały ją. Dziewczynka o złotych włosach i gniewnych, szarych oczach nigdy nie darzyła Dżany jakimś szczególnym uczuciem, bo i ona była wobec niej oschła. Kiedy miała tyle lat, że była w stanie dosiąść konia i utrzymać miecz, zabrała Goldinga i odeszła. Nie spotkały się już więcej. Dżana cieszyła się z tego. Kiedy Gill znikła z jej życia, po prostu jej ulżyło. Nie potrafiła nawet złożyć warg, by wyszeptać - powodzenia. Odetchnęła tylko głęboko. Miała zbyt wiele spraw na głowie, by zajmować się jeszcze dzieckiem. Miała glumy, one były jej dziećmi, je potrafiła kochać, te mięsożerne, jadowite, niezbyt inteligentne istoty. Uczyła je mówić, uczyła je jak żyć, żeby nie mordować. Oswajała ludzi z ich widokiem, kiedy wraz z nimi wędrowała od wsi do wsi lecząc. Takie było jej życie i lubiła je. Lubiła grube głosy i delikatne, małe rączki glumów. Lubiła doglądać swojej młodziutkiej klaczki, patrzeć jak dorasta i mężnieje, przygotowywać ją do roli konia bojowego. Nazwała ją Marzenie, wierząc, że kiedyś stanie się najlepszą, najwspanialszą klaczą wszystkich światów. Takie było jej życie, spokojne i proste. Takie było, dopóki nie zjawił się Ferro z przyjaciółmi i dziećmi ze Świata Prawdziwego wiedzionymi przez mówiącą lisią skórę.
Mieli do spełnienia misję. Mieli ocalić Świat zza Morza Ognia i Krwi, ale Ferro był ciężko ranny. Leżał na podłodze żółtego autobusu, on – Mały Człowieczek. Na jego ciele nie było jednego miejsca wolnego od ran, zadraśnięć, czy sińców. Robiła, co mogła, ale nie wierzyła, że on przeżyje. Okazał się jednak silniejszy, niż ktokolwiek inny. Otworzył oczy, głębokie i tak ciemne, że prawie nie było widać mu źrenic. Jej serce zadrżało, jak nigdy dotąd i zrozumiała, że nie może pozwolić mu umrzeć.
Ferro przeżył, dosiadł kuca i pogalopował ku linii horyzontu, a ona wraz z nim, by go wesprzeć. Jego misja skończyła się jednak tylko połowicznym sukcesem. Wydarzyło się wtedy wiele rzeczy, których Dżana nie rozumiała. Glumy były zazdrosne. Po raz pierwszy się rozzłościły i choć wydawało się, że polubiły Ferro, zaatakowały go. Próbowała je powstrzymać, ale jeden z nich wbił zęby w ramię Małego Człowieka.
Jad glumów nie zabija, powoduje jedynie paraliż kończyny, w którą wbiły się zęby. Dżana potrafiła przeciwdziałać skutkom ugryzienia, ale efekty leczenia zależały od ilości wpuszczonego jadu, od momentu rozpoczęcia terapii i od predyspozycji organizmu ofiary. Mały wojownik nigdy więcej nie dzierżył miecza w prawej dłoni.
Uniosła głowę i spojrzała w dal. Nie dostrzegła niczego szczególnego. Niczego nie chciała dostrzec.
Co miała zrobić?
Wielu rzeczy dowiedziała się od Ferro i jego towarzyszy.
Zaśmiała się cicho. Oni ją szanowali i rozmawiali z nią z pewną rezerwą. Jej umiejętność leczenia była dla nich niepojętą, tajemniczą wiedzą. Podejrzewała, że gdy będzie z nimi przebywać, zawsze będą słuchać jej słów, będą przyjmować jej decyzje. To Ferro jednak został wybrany, to on i dzieci mieli walczyć, by ocalić Świat zza Morza Ognia i Krwi. To nie była jej sprawa, ona nawet nie wiedziała, że trzeba walczyć, a jednak… W jej sercu zagościła tęsknota. Chciała wyruszyć przed siebie, chciała walczyć.
Czy powinna? Wspięła się na wzgórze, by znaleźć odpowiedź na to pytanie, ale nie znalazła. Wspięła się na wzgórze, żeby nad wszystkim się zastanowić, choć decyzję podjęła już wcześniej – ruszy. Wahała się jeszcze, a raczej wydawało jej się, że się waha. Co z glumami? Czy może zostawić je same? Czy może je porzucić? Nie powinna, skoro wzięła na siebie obowiązek opieki nad nimi. Powinna dotrzymać obietnicy.
Nie umiała. Serce podpowiadało jej - idź. Była gotowa rzucić wszystko. Nie potrafiła być wierna. Nie wytrzymywała trwania w jednym miejscu. Tak. Jeszcze przed chwilą myślała, że się waha. Kiedy jednak zrozumiała, że nie ma już niczego więcej do rozważenia, jej serce już nie zadrżało. Nie miała wyrzutów sumienia. Odejdzie. Tak musi być. Nie zastanawiała się nad konsekwencjami.
Gorący wiatr uderzył ją w twarz, rozwiał włosy. Szybkim ruchem ręki znowu umieściła je za uchem. Twarz zapiekła. Przeciągnęła się lekko, odciągając w tył ręce i prostując palce.
Czas iść.

C.D.N.

Powrót do poprzedniej strony
www.kejti.pl ... Nie zapomnij zajrzeć tu za miesiąc ...