czyli to, co Oiolose przepisał z umysłu Opowiadaczki, choć nie w pełni zrozumiał
"To, że nie wierzysz, że twój świat istnieje,
nie znaczy, że nie wierzysz w niego."
- Lech Kwieciński
2. Pieśń, której nie będzie
Copyright ©   Kejti - Katarzyna Kwiecińska
Tak, jak to zdarzało się już wiele razy, tak też zdarzyło się i teraz. Miałam zakończyć tę opowieść, ale nie udało mi się. Jest to prawdziwa historia i jak to prawdziwe historie, po prostu toczy się, czy tego chcę, czy nie.
Po zakończeniu opisu zmagań Axii i Dżany z synem mroku, Paulina koniecznie chciała pisać dalej. Ja nie. Po pierwsze, miałam już dosyć skrytego pisania na lekcjach. To było zbyt ryzykowne, szczególnie tuż przed końcem roku, gdy nauczyciele ciągle pytali. Poza tym, moja opowieść o Dżanie była już zakończona. Nie mogłam tego jednak wytłumaczyć Paulinie, bo nie wiedziałam, jak jej powiedzieć, co Dżana dla mnie znaczy. Tym czasem ona wciąż nalegała, żeby pisać.
W końcu uległam. Paulina należy do ludzi, którym trudno odmówić. Wiedziałam jednak, że Dżany już nie ruszę. Musiałam znaleźć sobie nowego bohatera. Kto mógł pasować do Axii? Tylko ktoś ze świata Dżany. Mery? O Merym nie powinnam pisać. Obiecałam go przecież Tobie, Czytelniku. Ty miałeś wymyślić ciąg dalszy jego historii, sposób, w jaki wypełni przepowiednie. Nie znalazłam jednak żadnego innego bohatera. Powiedziałam sobie - przecież mogę z Pauliną pisać o Merym, ale nie muszę tego traktować poważnie. Nie muszę opisanych przez nas zdarzeń, dołączać do historii. I tak to się zaczęło.
Wzięłyśmy się za pisanie. Historia była jakaś taka pomylona, zdarzenia nie kleiły się w całość. Nie ma co się temu dziwić. Nie wkładałam serca w to, co robiłyśmy. Nasza nowa opowieść urwała się zresztą, zanim wymyśliłyśmy dla niej jakieś rozsądne zakończenie. To ja nie dałam rady tego ciągnąć. Pomysły Pauliny nie pasowały do mojego świata.
Wszystko wskazywało na to, że historia o Dżanie zakończy się rzeczywiście na „Wojowniczce Nocy”. Bardzo szybko zdecydowałam się napisać swoją wersję tej opowieści, bo faktycznie spodobało mi się to, co wyszło z naszego wspólnego pisania. Los nie chciał jednak pozwolić, by „Wojowniczka Nocy” była ostatnią opowieścią.
Latem, tak jak i rok wcześniej, pojechałam na obóz do Murzasichla. Na górskich szlakach jest wiele czasu, żeby myśleć, więc myślałam. To było gdzieś w połowie Doliny Chochołowskiej. W mojej głowie pojawił się Mery. Poznałam go w tych historiach z lekcji. Łatwiej było pisać o nim, niż o Dżanie. Mniej wiedział o świecie, mniej bronił się przed moją ingerencją w jego losy. Nie był jednak pozbawiony osobowości: porywczy, honorowy i szczery, chłopak o czystym sercu. Polubiłam go i zapragnęłam napisać o nim naprawdę. Odkryłam też wtedy, że w tej napisanej przez nas na lekcjach historii jest pewien piękny moment. Czy mogłam pozwolić, żeby przepadł w niepamięci dziejów? Przepadł? Przecież to się zdarzyło, zdarzyło się naprawdę, bo poruszyło moje serce, bo było we mnie i przez to, że było we mnie, było prawdziwe.
Miałam jeszcze parę wątpliwości. Czytelniku, czy mogę ci to zrobić? Czy mogę złamać obietnicę? Wybacz, ale stwierdziłam, że mogę. Znalazłam bowiem lepsze rozwiązanie, lepsze zakończenie dla tej opowieści, która towarzyszyła mi od lat, rozwiązanie dla mnie piękniejsze, a dla Ciebie, jak myślę, łatwiejsze. Człowiek uczy się całe życie. Tak właśnie jest.
Opowieść ta przybrała ostateczną formę w czasie wspinaczki czerwonym szlakiem na Halę Gąsienicową.
Mery i Axia spotkali się na Pustkowiu, niedaleko od Morza Ognia i Krwi. Mery był sam, bez Evy. Kiedy pisałam z Pauliną, operowanie dwójką bohaterów było zbyt kłopotliwe. Potem musiałam szybko wymyślić, co stało się z Evą. Zrobiłam to. Mery zostawił ją na wybrzeżu wśród glumów. Był tam, rozmawiał z nimi. Postanowił rozpocząć na nowo dzieło matki. To było jednak zadanie na później. Teraz był w drodze na Półwysep, tam, gdzie wysyłała go przepowiednia, szedł w ogień.
Pojawia się tu drobna niespójność. Dżana wysłała Merego na Półwysep po ich ostatnim starciu z ciemną armią. Dlaczego wybierał się tam dopiero w tej chwili? Tak, walczył z jeźdźcami w czerni, bronił przed nimi wieśniaków, odwiedził Ferro i glumy, a Dżana w tym czasie poznała Axię i zmierzyła się z synem mroku. Dlaczego ociągał się z tą wyprawą? Nie było żadnego powodu, improwizowałam i fakty się z sobą nie zeszły. Potem próbowałam to uładzić. Mery jak mógł opóźniał termin wyruszenia na Półwysep, bo wiele słyszał o przejściu przez ogień i bał się go. Wciąż był przecież tylko dzieckiem.
Axia tym czasem wędrowała przez Pustkowie bez żadnego celu. Po rozstaniu z Dżaną popadła w lekkie otępienie. Nie wiedziała dokąd powinna pójść. Nie chciała wrócić do domu. Tam każdy kąt przypominał o tym, co straciła. Jej miłość nie mogła już nigdy znaleźć spełnienia. Nie wiedziała, co począć. Chciała walczyć ze złem, ale jak mogła to robić, skoro zło było w niej? Syn mroku patrzył na to, na co i ona patrzyła. Atakował to, co ona chciała ocalić. Jak mogła uwolnić się od Bezdennej Studni, od swojego serca? Jak mogła uwolnić się od zrodzonego w niej demona? Jak choćby mogła próbować walczyć z demonem tak potężnym, że choć zrodzony z myśli potrafił sam oblec się w ciało? Nie znajdowała odpowiedzi na te pytania. Najgorsze było to, że nie mogła nawet zabić się, była przecież nieśmiertelna. Szła więc tylko przed siebie. Nie spała, bo nie mogła spać. Nie odpoczywała, bo nie potrzebowała odpoczynku. Milczała. Nie miała zresztą do kogo mówić. Taką właśnie spotkał ją Mery.
Podjechał do niej bardzo blisko, ale nawet nie zwróciła na niego uwagi.
- Hej, ty! - zawołał. Nic mądrzejszego nie przyszło mu do głowy. Zaniepokoił go los kobiety wybierającej się na Pustkowie samotnie bez broni i wierzchowca. Jeśli nie była szalona, musiało spotkać ją jakieś nieszczęście.
Axia nie zareagowała.
- Słyszysz mnie?! - Nie dał jej spokoju. Nie mógł jej przecież tak zostawić.
Piękna Róża, klacz Merego, tańczyła w miejscu prężąc szyję.
Axia uniosła głowę i spojrzała na niego. Oczy miała stalowoszare i zimne. Mery zadrżał pod ich spojrzeniem. Czarne włosy spadały Axii na twarz. Trochę pochylona w przód, wyglądała jak dzikie zwierze.
Wniknęła do jego świadomości. Chciała sprawdzić, czy jej nie zagrażał, on, dziwna istota o szpiczastych uszach i złotych włosach na stopach.
Nie. Nie był groźny. Znalazła w nim strach.
Zostaw mnie - powiedziała do niego w myślomowie.
Mery rozejrzał się nerwowo. Wydawało mu się, że usłyszał jej głos. Kobieta nie otworzyła jednak ust. Musiało mu się to przywidzieć.
- Co ci się stało? - spytał cicho.
Czego ty ode mnie chcesz?
- Niczego nie chcę! – krzyknął. Pragnął uwolnić się od głosu mówiącego we wnętrzu jego głowy, zwłaszcza, że brzmiała w nim wyraźna wrogość. Zwariował, czy naprawdę słyszał myśli tej kobiety? - Chciałem ci tylko pomóc. Niebezpiecznie jest tak wędrować.
Otrząsnęła się jak zwierze. Opamiętała się. Chłopak mówił rozsądnie, zresztą, co ona najlepszego robiła? Nie mogła tak postępować. Nie mogła uciec od zła w swoim sercu, ale mogła próbować, chociaż próbować, czynić dobro i pielęgnować je. Tak, pielęgnować. Powinna wrócić do swojej roli Wojowniczki Nocy. Było coś w tym chłopcu, co jej o tym przypomniało, jakaś czystość i... Coś znajomego.
- Kim jesteś? - spytała.
- Odmieńcem – odparł. - Na imię mi Mery.
- Dokąd zmierzasz i czego chcesz ode mnie?
- Czego ja chcę? - zdziwił się. - Ty mi to lepiej powiedz. Dokąd ty zmierzasz? Nie jesteś stąd. Nie znasz tego świata. Ja jestem stąd i idę drogą, którą prowadzi mnie przepowiednia - mówił zbyt wiele, ale nie mógł się pohamować. Jeszcze nie przywykł do samotności, choć właściwie od dwóch lat wciąż był sam, tylko z Evą i klaczą.
- Ja jestem Axia, Wojowniczka Nocy – odparła. - Od wieków wędruję po wszystkich z dostępnych światów walcząc ze złem.
- W tym jeszcze cię nie było - stwierdził szybko, może z nutą pogardy. Za ten świat przecież jego matka przelewała krew.
- Jesteś zbyt młody i zbyt pochopny - odpowiedziała na to, a on miał wrażenie, że czytała mu w myślach. Chociaż właściwie wcale nie musiała. Był pochopny, w tej kwestii nie dało się dyskutować. - W ten sposób daleko nie dotrzesz.
- W porządku – rzucił. - Pomyśl jednak lepiej, dokąd ty dotrzesz? Nie masz broni, ani wierzchowca. Jeśli nikt cię nie napadnie, zabije cię słońce.
- Nie bądź taki pewny – powiedziała. - Zostawmy to jednak. Może wiesz, gdzie mogę być potrzebna? Gdzie panoszy się zło?
Mery wybałuszył oczy i przez moment nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Ta kobieta albo naprawdę była szalona, albo wiedziała o czymś, o czym on nie miał pojęcia.
- Ja jadę na Półwysep - wydusił w końcu. - Tam jest wielu złych i wielu głupich ludzi. Tak, w każdym razie, twierdzi moja matka. - Kobieta milczała, więc pomyślał, że to on powinien wyjść z jakąś propozycją. - Wydaje mi się, że nie masz wielkiego wyboru i powinnaś pojechać ze mną. Nie zostawię cię tutaj samej.
Axia zawahała się. Nie potrzebowała przecież wierzchowca. Mogła skupić się i w mgnieniu oka znaleźć na tym Półwyspie, gdyby tylko Mery jej o nim opowiedział. Czy jednak powinna od razu ujawniać się ze swą mocą? Czy powinna zmieniać zasady, na jakich od wieków funkcjonował ten świat?
- Jedziesz? - spytał młodzieniec, wyrzucając nogę ze strzemienia i tym samym dając jej możliwość wspięcia się na siodło. Nie był jednak przekonany, czy to słuszne, że ją ze sobą zabierał. Martwił się co prawda nie o siebie, tylko o Różę. Klacz była nieco zbyt słaba, by nieść dwóch jeźdźców.
- Tak. - Axia zdecydowała się i ulokowała za nim, odkrywając, że młodzieniec jest od niej niższy co najmniej o głowę.
Klacz ruszyła stępa. Oni milczeli przez chwilę.
- Może opowiesz mi o tej twojej przepowiedni? - spytała w końcu Axia. Chciała dowiedzieć się czegoś o swoim nowym towarzyszu. Poza tym, nieprzyzwyczajona do takiego sposobu podróżowania straszliwie się nudziła.
Mery zastanowił się przez moment, czy powinien o tym opowiadać. Właściwie, czy mogło mu to zaszkodzić?
- Było powiedziane, że dziecko narodzone z martwego ciała, owoc niespełnionej miłości, ten który oswoił dziką bestię i zaprzyjaźnił się z nią, przeszedł przez lód i ogień, ocali świat. To dziecko, to ja. Przez lód już przeszedłem, teraz idę w ogień - wyjaśnił.
- Ach - rzuciła Axia ironicznie. - To bardzo ogólna przepowiednia. Od czego masz uratować świat?
- Od zagłady, a od czego? - Kobieta, siedząca za nim, nieco go drażniła. - Przepowiednia zaczyna się od słów: „Zanim w krwawej agonii skonają wszystkie krainy...”. Nie sądzę, żeby była ogólna. Jest o mnie, a wroga muszę już znaleźć sam i sam muszę znaleźć sens swojego istnienia, jak wszyscy z ludu mojej matki. Niczego bym się nie nauczył, gdybym wszystko dostał podane na dłoni. – Mery nie był już tylko rozpieszczonym smarkaczem. Zdążył przemyśleć opowieści Dżany i chociaż częściowo pogodzić się ze swoim losem.
Spędzili razem w siodle trzy dni. Róża cierpliwie znosiła dodatkowy ciężar, czule zresztą doglądana przez Merego.
Młody wojownik źle się czuł w towarzystwie wyniosłej, milczącej kobiety.
Czwartego dnia stanęli na brzegu Morza Ognia i Krwi. Smród nie pozwalał im złapać oddechu. Wrząca krew buzowała, formowała się w ogromne kule, które odrywały się od powierzchni i wznosiły w górę, gdzie pękały z hukiem.
- Poszukamy teraz przejścia na Półwysep - powiedział, sam siebie uspakajając głosem. - To wąski pasek lądu. Moja matka myśli, że to właśnie przepowiedziane przejście przez ogień.
Axia nie powiedziała niczego. Znowu rozważała, czy nie skorzystać z mocy. Skąpa zawartość żołądka podeszła jej do gardła. Nigdy, w czasie swych długich wędrówek, nie widziała niczego tak odrażającego.
Róża zatańczyła w miejscu. Jej też się tam nie podobało.
- Spokojnie, mała, spokojnie – wyszeptał Mery, klepiąc klacz po szyi i popychając łydkami naprzód. Róża ruszyła stępa, podrzucając nerwowo głowę.
Na szczęście dotarli do morza niedaleko przejścia na Półwysep. Mery szybko je wypatrzył.
- To tu.
Pobladł. Był przerażony. Miał nadzieję, że będzie szersze.
- Boisz się? - spytała Axia.
- Nie - odparł kłamiąc. – Pochylił się na siodle. - Nie zawiedź mnie - wyszeptał do klaczy. Teraz wszystko zależało od niej.
Wyprostował się. Jedną ręką ciągle głaskał szyję Róży. Nie mógł stać w miejscu przez wieczność, zbyt się jednak bał, by podjąć działanie. Przyszło mu do głowy, że zawróci, że wróci do życia, jakie wiódł przez ostatnie dwa lata. Nie wiedział, czy powinien nazywać się najemnikiem, czy włóczęgą. Pomagał ludziom. Walczył z tym, z czym oni sami nie mieli odwagi walczyć. W zamian dostawał coś do jedzenia, a czasem też kont do spania w stodole. Choć, chyba wolał spać pod gołym niebem. Było mu dobrze, gdy przemierzał Pustkowie w tą i z powrotem. Nie trafił też jeszcze na naprawdę groźnych przeciwników. Czasem był głodny i zmarznięty, ale rzadko czegoś się bał. Dlaczego nie mógł zapomnieć słów przepowiedni? Jak bardzo by się jednak nie starał, wracały do niego w ciszy nocy i nie dawały spokoju. Wiele razy je analizował. Pasowały do niego, czy tego chciał, czy nie.
Nagle zebrał wodze i ścisnął klacz łydkami, zmusił do galopu. Wpadli w ogień. Oboje z Axią nie mogli złapać oddechu, dusząc się od gorąca i smrodu. Mery myślał, że jego życie zaraz się skończy. Nie mógł uwierzyć, że matka mogła pokonać tę drogę wiele razy. Róża gnała jak oszalała. Położyła po sobie uszy. Strach rozdął jej chrapy. Mery nie musiał jej już popędzać. Sama przeszła w cwał. Całej trójce zdawało się, że to nigdy się nie skończy, że przez wieczność będą tak gnać przerażeni i bliscy śmierci przez uduszenie, jak i obłędu. Nie czekała ich jednak taka wieczność, tylko chwila.
Wypadli wreszcie na równinę. Mery ściągnął wodze i Róża zahamowała, zarywając kopytami w ziemie. Axia łapczywie pochwyciła powietrze. Klacz rzuciła głową, potrząsając długą, białą grzywą, potem parsknęła.
- Oto jesteśmy na Półwyspie - oznajmił Mery.
Nie ujechali daleko. Od razu musiało się coś zdarzyć i zdarzyło się.
Oczy Merego, widzące lepiej niż ludzkie, ale nie dorównujące oczom Ludzi Lasu, uchwyciły ruch na równinie.
- Wojskowi - wyszeptał.
- Czy nam zagraża? - spytała Axia też szeptem.
- Nie wiem – odparł. - Zaraz się przekonamy.
Tak stało się rzeczywiście. Zbrojny zastęp w purpurowych płaszczach, na rosłych, karych koniach, zmierzał ku nim, a może raczej ku przejściu na Półwysep.
Osadzili konie tuż przed nimi.
- Kim jesteście? - spytał, jadący na czele.
- Wędrowcami - odparł Mery pewnie.
Axia milczała.
- Po co tu przybyliście?
- Od tak - skłamał. - Bez żadnego powodu.
- Nikt nie przekracza granicy bez powodu - zauważył dowódca oddziału.
- Ja nie mam żadnego.
- Wszystko jedno. - Żołnierz był zniecierpliwiony. - Pojedziecie z nami. Obcym nie wolno poruszać się po Półwyspie.
Mery obejrzał się na Axię. Nie był pewny, co począć. Jechać z nimi? Jeśli to źle się skończy? Jeśli wtrącą ich do lochów? Dlaczego? Czy to nie wszystko jedno? Nie jechać? Jeśli nie pojedzie, nie dowie się, czego od niego chcą. Może nie znajdzie wroga, którego ma pokonać?
Jedźmy z nimi - powiedziała do niego Wojowniczka Nocy nie otwierając ust i nie wydając żadnego dźwięku. Mery uważał, że nawet jeśli jej zdolność była praktyczna, to była też jednak bardzo nieprzyjemna. - Może ich właśnie szukasz. - On też przed momentem o tym pomyślał. - W każdym razie, nic nam się już nie przydarzy po drodze. A jeśli naprawdę potrafisz posługiwać się mieczem, poradzisz sobie, gdy okaże się, że popełniliśmy błąd. - To brzmiało rozsądnie. Mery wiedział, że w tej kwestii nie powinien działać pochopnie. Matka często zbyt szybko sięgała po broń.
- Oddajcie broń - zażądał dowódca oddziału.
Mery znowu obejrzał się na Axię. Co teraz? Mógł dobyć miecza i porozbijać łby żołnierzom. Może był w stanie pokonać ich wszystkich. Matka by była. Właściwie czemu miałby tego nie zrobić? Trochę wiedział o ludziach z Półwyspu. To oni kiedyś skatowali jego ojca, oni okaleczyli wspaniałą klacz matki, a ją samą więzili. A przecież żadne z nich, nie zrobiło niczego złego. To też ludzie z Półwyspu toczyli wojnę z Jedynym Miastem Pustkowia. Byli źli i szaleni – tak mówiła matka. Gdyby zaatakował, byłaby to tylko zemsta. Zemsta. Szczęka mu zadrgała. Przecież jeśli odda broń, nie będzie miał już szans.
Nie! - zawołała Axia w jego głowie. - Oddaj im miecz. Tak będzie lepiej. Jeśli będzie trzeba, poradzę sobie z nimi bez broni.
Mery nie zrozumiał, o co mogło jej chodzić. Ale jeśli potrafiła przemawiać do niego w myślach, mogła potrafić jeszcze coś. Jakoś przecież walczyła ze złem. O ile oczywiście mówiła prawdę i nie była po prostu szalona. Nie wiedział, co powinien o niej myśleć. Z reguły nie odpowiadała na jego pytania. Wydawała się też lekko nieprzytomna, jakby myślami wciąż przebywała w innym świecie.
Odpiął miecz, ale go nie oddał. Trzymał go w ręce. Wahał się. Była jeszcze jedna możliwość. Mógłby popędzić Różę i próbować ucieczki. Chociaż nie. To odpadało. Róża była zbyt słaba, by niosąc dwóch jeźdźców umknąć pogoni. Matka mówiła, że powinien mieć innego konia. Miała rację. Dlaczego musiał być tak uparty i się z nią nie zgodzić? Dlaczego? Kochał Różę. Miłość była odpowiedzią. Miłość wpędzała w tarapaty.
- Oddaj miecz - powtórzył dowódca oddziału.
Będzie walczył? Nie. Jednak nie. Nie powinien zabijać bez powodu.
Oddaj – ponagliła go Axia.
Oddał. Oddał miecz, który kiedyś należał do jego matki. Zwiesił głowę. Trudno. Niech się dzieje, co ma się dziać. Stracił miecz matki. Pewnie nigdy nie był go godzien.
Oddział otoczył ich i poczłapali naprzód, ku nieznanemu losowi.
Zbrojny zastęp doprowadził ich do Czarnej Twierdzy, w której kiedyś więzieni byli matka i ojciec Merego. Oczywiście był to mój pomysł. Paulina zmusiła mnie, żebym zdecydowała, co będzie celem wędrówki. Powiedziała - to ty znasz ten świat. Wybrałam więc Czarną Twierdzę.
Wcale nie zapomniałam o dniach drogi, które trzeba było przebyć, by do niej dotrzeć. Nie zapomniałam o co najmniej dwóch znajdujących się bliżej wybrzeża zamkach, z których jeden powstał na wzór zamku w Trokach. Nie zapomniałam też o paśmie gór, wsi u jego stóp i wąwozie. Tyle tylko, że Paulina zbyt się niecierpliwiła. Zabrakło czasu na te opisy. Pomyślałam sobie - przecież Świat zza Morza Ognia i Krwi jest światem fantazji, a w światach fantazji wszystko jest możliwe, nawet to, że drogi są raz długie, a raz krótkie. Pomyślałam też, że jeśli spróbuję w to uwierzyć, dobrze mi to zrobi, że ocali coś z dziecka we mnie.
W mgnieniu oka dotarli więc do celu wędrówki. Czarne, grube mury pięły się w górę, zasłaniając niebo. Mery zadrżał.
- Mamy więźniów - oznajmił dowódca patrolu sennemu stróżowi przy bramie.
Krata szczęknęła i powoli uniosła się w górę. Wjechali do wnętrza fortecy. Owiał ich chłód i zapach zgnilizny. Kopyta koni zadudniły na bruku.
Co teraz? - pomyślał Mery.
Axia westchnęła. Jaki ten chłopak był niecierpliwy. Nie mogła zrozumieć dręczącego go niepokoju, chociaż jego powody były bardzo proste. On nie władał mocą. Był śmiertelny. Nie znał też odpowiedzi na wiele nurtujących go pytań. Ona mogła czekać na wyjaśnienia nawet lata. Były mgnieniem, w porównaniu z wiecznością jej życia, z czasem, jaki ją czekał, z czasem, który nie miał przynieść starości, a jedynie przekrwione białka oczu.
Przekroczyli następną bramę.
- Zsiądźcie z konia.
Zsiedli. Ktoś chwycił Róże przy pysku i spróbował odprowadzić na bok. Klacz wyrwała się i stanęła dęba, rżąc dziko. Nie zgodziła się, by dotykały jej ciężkie, brutalne dłonie. Uderzyła kopytami o bruk i znów stanęła dęba. Jej rżenie odbiło się echem od kamiennych ścian.
Silna dłoń żołnierza ściągnęła ją w dół. Ktoś uderzył po zadzie. Kwiknęła.
- Róża! - wyrwało się z piersi Merego.
Ktoś dźgnął go pod żebro, pociągnął w bok. Klacz odprowadzono w inną stroną. Próbowała się jeszcze wyswobodzić, odwróciła głowę, oglądając się za swym panem. Dłoń trzymająca wędzidło rozdarła pysk. Ogromne, ciemne oko błysnęło w mroku. To było ich pożegnanie.
Ktoś pociągnął Merego za ramie.
- Idziemy.
Ze zwieszoną głową poszedł, gdzie go poprowadzono. Przekroczył jakiś próg i pozwolił się wprowadzić do pachnącego zgnilizną podziemia o ścianach porośniętych grzybem i pleśnią. To stamtąd Dżana wyrwała kiedyś Ferro, Mata, Pepo i Annę.
Wtrącono ich do celi, zakuto w kajdany. Brama szczęknęła i zostali sami w zupełnej ciemności.
- Gratuluję, kobieto! - krzyknął nagle. Był zły. Przecież to przez jej rady się tu znalazł. - Stąd nie da się uciec! Zgnijemy tutaj! - Szarpnął łańcuchy. - Mam je przegryźć?! - Był bliski płaczu. Co się z nim stanie? Co stanie się z jego Różą?
Szarpnął łańcuchy raz jeszcze, ku swojemu zdziwieniu oswabadzając się. Łańcuchy Axii również opadły. W ciemności nie mógł zobaczyć jej uśmiechu, ani błysku tryumfu w oczach. Nie mógł też wiedzieć, że w myślach nazywała go malcem i że nie wierzyła, by mógł uratować świat, on, mały robaczek, on promień światła w ciemnej wieczności. Usłyszał jednak jej cichy śmiech.
Axia zmieniła się od rozstania z Dżaną, choć sama tego jeszcze nie spostrzegła. Zgorzkniała. Coraz rzadziej myślała o Szkarłatnej Wstędze. Jeszcze chciała działać w imię sił dobra, ale jej zła natura powoli zaczynała brać w niej górę. Chwilowe zwycięstwo nad synem mroku nie wystarczyło, choć tak, wiele sobie po nim obiecywała. Gdyby tak nie było, nie wciągnęłaby w swoje sprawy naiwnej wojowniczki z Pustkowia. Zwycięstwo okazało się jednak zwycięstwem Dżany. Myśl, że Bezdenna Studnia jest jej sercem, zżerała Axię od środka, choć powinna mobilizować do walki.
- Jak ty to zrobiłaś? – zapytał Mery, wybałuszając oczy, choć dzięki temu wcale nie widział lepiej.
- Mówiłam ci, że poradzę sobie bez broni. Mówiłam też, że jestem Wojowniczką Nocy. Mam moc. Wiele mogę zdziałać przy jej użyciu.
- Wydostać się stąd też?
- Tak.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym wcześniej?
Axia jak zwykle nie odpowiedziała. Wzruszyła ramionami, ale on nie mógł tego zobaczyć.
- Nie pomyślałam, że nie wiesz, kim są Wojowniczki Nocy. Choć, faktycznie, śmiertelni z reguły tego nie wiedzą.
- Więc kim są?
- Potężnymi kobietami. Przemierzamy dostępne nam światy, polujemy na demony, naprawiamy skutki ich poczynań. – Axia mówiła prawdę, choć nie całą. Tym powinny zajmować się Wojowniczki Nocy, ale jej matka zboczyła z wyznaczonej im drogi i chciała, żeby Axia postąpiła tak samo. Dlatego zasiała w niej ziarno zła.
Mery podniósł się, by rozprostować kości. Przemierzył parę razy cele. Nierówna, kamienna podłoga raniła mu stopy.
- Chciałbym wiedzieć, czego oni od nas chcą - wyszeptał sam do siebie.
- Jeśli będziesz cierpliwy, dowiesz się.
Mery zdawał się nie słyszeć uwagi Axii i mówił dalej:
- Pan, zdaje się tego zamku, chciał kiedyś uwięzić i zgładzić mają matkę.
Taka mała dygresja. Axia umiała czytać w myślach, ale nie umiała tłumaczyć ich znaczeń. Tego nikt nie potrafi. Ponieważ podświadomość Dżany nazywała Merego synem, a podświadomość Merego Dżanę - matką, Axia nie była w stanie ich z sobą połączyć. Mogła dostrzec coś znajomego w oczach i słowach chłopca, ale nic poza tym. Niestety, nie wiedziała, kto zabrał ją z Pustkowia.
- Tylko ona mogła przeszkodzić ludziom z Półwyspu w zapanowaniu nad Jedynym Miastem Pustkowia - mówił dalej Mery. – Udało jej się uciec. Myślała, że zabiła władcę tego zamku, ale tylko go zraniła. Potem była wojna, w której wzięła udział. Tę wojnę Półwysep przegrał. Może znowu chcą ją tu zwabić? Są pewni, że przyjdzie po mnie, tak, jak kiedyś przyszła po mojego ojca. - Urwał nagle. Nie wytrzymywał towarzystwa Axii, tego jej wyniosłego milczenie. Miał, całkiem zresztą słuszne, wrażenie, że w głębi duszy naśmiewała się z niego. Nie miała do tego prawa! Może był Odmieńcem, ale przecież jego matka była największą wojowniczką swojego świata. On sam starał się nauczyć od niej jak najwięcej.
- To nieuczciwe - rzucił z goryczą. - Gdzie byłaś ty i tobie podobne, gdy moi rodzice przelewali krew i oddawali zdrowie w walce z siłami zła? Przecież to, co dla nich było nadludzkim czynem, dla ciebie zapewne jest drobnostką. Dlaczego nie pojawiłaś się wcześniej?! I dlaczego, kiedy już się pojawiłaś, musiałaś mnie wciągnąć w kłopoty?! Lepiej więc mnie stąd wyciągnij. Przecież to, co się wydarzyło, jest twoją winą.
- Nie tak szybko. – W końcu przerwała jego monolog. - Nie muszę ci pomagać, tylko chcę. Czy myślisz, że takich, jak ja, obchodzą wasze wojny i wasz świat, jeden spośród milionów, nie największy i nie najbogatszy?
- Jeśli nazywasz się wojowniczką, powinien cię obchodzić! - rzucił Mery zapalczywie. - Mówiłaś, że walczysz ze złem.
- Uspokój się - powiedziała łagodniej. Przesadziła, a to było przecież tylko dziecko. - W ten sposób do niczego nie dojdziesz. - Podeszła do niego, chciała go wziąć za rękę, ale jej nie pozwolił. - Nie złość się już na mnie. Nikt nie może być wszędzie. Jestem tu teraz.
Przez chwilę milczał.
- Wszystko jedno – rzucił. W końcu, może sam nie wiedział, co mówił. - Po prostu zrób coś.
- Po co? Kiedyś przyjdą po nas i wtedy dowiemy się wszystkiego. Naucz się cierpliwości.
W tym momencie szczęknął zamek i ciężkie drzwi otworzyły się, wpuszczając odrobinę światła. Do celi wkroczyło dwóch ludzi w purpurowych płaszczach. Spojrzeli na rozpięte kajdany, ale nie skomentowali tego.
- Idziemy. - Wypchnęli Merego i Axię na korytarz. Poprowadzili ich po stromych, krętych schodach, chyba na wieżę, bo droga ta trwała bardzo długo. Potem były jeszcze jedne drzwi, przed którymi stał strażnik.
- To tych dwoje złapanych na wybrzeżu. Nasz pan chciał ich widzieć.
- Wejdźcie.
Weszli i znaleźli się przed obliczem monarchy, monstrualnie grubego mężczyzny w czarnym stroju.
Mery miał wrażenie, jakby znalazł się w jednej z historii opowiadanych przez matkę. Ona wyrwała się strażnikowi. Wbiła miecz w brzuch grubasa i wyskoczyła oknem. Przeżyła, bo była nieśmiertelna. On wolałby tak nie ryzykować.
- Kim jesteście i czego tu szukacie? - spytał monarcha, patrząc w stronę Axii. Gdy mówił jego skrywający szyję podbródek trząsł się.
- Jestem Axia - oznajmiła Wojowniczka Nocy. - Przybyliśmy tu razem, by cię pokonać i jeśli nas natychmiast nie wypuścisz, zginiesz. - Mówiąc to dumnie zadarła głowę.
- Pokonać?! Mnie?! - Gigantyczny brzuch monarchy trząsł się jeszcze długo po tym, jak ten przestał się śmiać. - Nie jesteście w odpowiednim położeniu, by mi grozić. Skąd ją wziąłeś, głupcze?! - zwrócił się do Merego.
- Przybłąkała się. - Chłopak wzruszył ramionami. - Czy położenie jest odpowiednie, to nie wiem - dodał jeszcze. - Powinieneś jednak potraktować poważnie to, co ona mówi. Ma wielką moc. - Mery nie wiedział, co planowała Wojowniczka Nocy, ale podjął jej grę. Zaufał jej, bo nie miał innego wyboru.
- Zabijcie ją - rozkazał grubas, gniew wykrzywił tłustą, czerwoną twarz. - Zabijcie, nowy błazen nie jest mi potrzebny. Jemu zróbcie jakąś krzywdę, utnijcie mu rękę, albo nogę, co wam się podoba. - Po wydaniu rozporządzeń, znów zwrócił się do Merego. - Masz tupet, pokurczu. - Śmiech zabulgotał mu w gardle. - Zróbcie to tutaj i teraz. Chcę widzieć, jak go okaleczacie. Jestem ciekawy, czy jest twardy - rzucił do ludzi w purpurowych płaszczach.
Jeden z nich schwycił Merego za rękę i pchnął tak, że ten upadł na kolana. Monarcha uśmiechnął się, przyglądając tej operacji i oblizując wargi. Drugi z mężczyzn podszedł do Axii.
Mery rzucił jej pytające spojrzenie. Teraz będzie walczył. Teraz już chyba może. Czy sobie poradzi, to inna spawa, jest przecież tylko pokurczem. Wszystko jedno. Lepiej zginąć w walce.
Axia wiedziała, że to niewłaściwy moment, ale zbierało jej się na śmiech. Czym był bowiem pan tej twierdzy w porównaniu z synem mroku? Czy o kimś tak marnym mogła w ogóle mówić przepowiednia?
Człowiek trzymający Merego za rękę wzniósł w górę miecz. Chłopak widział ostrze tnące powietrze. Zaraz miał stracić dłoń. To było nieuniknione.
Zebrał wszystkie siły. Szarpnął się, wyrywając rękę z silnej dłoni oprawcy. Miecz uderzył w posadzkę, sypiąc skry. Człowiek, zadający cios, stracił równowagę. Mery to wykorzystał. Skoczył na równe nogi. Pochwycił ręką za klingę miecza i szarpnął, wyrywając go niczemu nie spodziewającemu się żołnierzowi. Poczuł ból. Myślał, że go nie zniesie, ale zniósł, bo nie miał innej możliwości. Żelazo po raz pierwszy rozcięło mu skórę. Nie wypuścił jednak miecza. Przerzucił go do drugiej ręki, zadał cios i rozpłatał brzuch zdezorientowanego mężczyzny. Ten zwalił się na ziemię w przedśmiertnych drgawkach. Drugi ze strażników ruszył w jego stronę, zapominając o czarnowłosej kobiecie. Mery cofnął się pod ścianę, gotowy do dalszej walki.
- Rób coś! - krzyknął do Axii.
Wojowniczka Nocy stała do tej pory bezczynnie. Oceniała jego poczynania. Był chyba wart tego, by mu pomóc. Może mógł wyrosnąć na prawdziwego wojownika. Może faktycznie zostało mu przepowiedziane uratowanie przed zagładą tego nieważnego świata.
Wkroczyła do akcji, używając mocy. Nie ruszając się z miejsca, zamknęła drzwi prowadzące na wieżę, tak, żeby strażnik ze schodów nie dostał się do środka. Potem weszła do świadomości pozostałego przy życiu człowieka w purpurowym płaszczu. Zadała mu ból tak ogromny, że runął na ziemię, obejmując rękami głowę, a potem sam się zabił.
Mery w swym krótkim życiu zdążył już przywyknąć do widoku śmierci, więc nawet nie zadrżał. Spojrzał tylko pytająco na Axię.
- Możesz zrobić wszystko, nie kiwnąwszy palcem?
- Wszystko nie, ale wiele.
Przez chwilę milczeli oboje. Potem Mery podniósł do ust zranioną rękę. Krew oblepiła palce. Oblizał dłoń, a potem przyssał się do rany. Krew była słodka i gęsta. Ślina dostając się pod skórę, spowodowała pieczenie, ale przyniosła pewną ulgę.
- Boli? - spytała Axia łagodnie.
- Nie - skłamał. - To tylko draśnięcie. - Dla kogoś nieprzyzwyczajonego do bólu nawet najmniejsze draśnięcie, jest jednak nie do zniesienia.
Axia uśmiechnęła się. Mery odjął rękę od ust, nie czując już smaku krwi. Przyjrzał się swojej dłoni. Rana znikła.
- To ty?
- Ja.
- Dziękuję.
Axia znów obdarzyła go uśmiechem.
- Za dużo marudzisz – powiedziała. – Rób, co do ciebie należy i zmywajmy się stąd.
- Co do mnie należy? - Mery obrócił się w stronę przerażonej kupy tłuszczu, która nawet nie była w stanie się podnieść. Gniew wezbrał w nim nagle. Serce zabiło. To przecież on chciał go okaleczyć. To przez niego bito jego ojca, chciano zabić matkę, okaleczono jej wspaniałą klacz. Czy śmierć to nie za mało, za to wszystko?
Nie. Gniew minął wraz z tym, jak jego oddech uspokoił się. Chciał tylko wyjść stamtąd, zostawiając samemu sobie to coś, co nawet nie było już człowiekiem. Tak jednak nie mógł postąpić. Wiedział, że jeśli po prostu wyjdzie i niczego nie zmieni, wszystko zacznie się od nowa. Co miał zrobić? Może były jakieś inne rozwiązania?
- Mam go zabić? - spytał, a góra tłuszczu zatrzęsła się, chcąc skurczyć się w sobie, co jednak nie było możliwe.
- Zabić? - zdziwiła się Axia. - Nie – zaprotestowała. - Zapytaj go.
- O co mam go zapytać? - Mery nie zrozumiał.
- O przepowiednie. Jeśli on jest złem, które masz pokonać, to powinien o tym wiedzieć. Może dlatego cię pojmał?
Mery wybałuszył oczy ze zdziwienia. Władca Czarnej Twierdzy również to zrobił. Przecież to, że się tam znaleźli, to był tylko przypadek. Przypadek? Nie. Przepowiednie przewidują to, co ma się zdarzyć. Przy przepowiedniach nie ma miejsca na przypadki. Więc naprawdę miał ocalić świat?
- On ma znać przepowiednie? To nie może być takie proste – zaprotestował jednak.
- Zapytaj. Co ci szkodzi?
Mery zastanowił się przez chwilę.
- Chciałeś zapanować nad Pustkowiem? - spytał, opierając koniec miecza o ogromny brzuch monarchy.
- Chciałem.
- Czy myślałeś o kimś, kto mógłby ci w tym przeszkodzić?
- Tak. O tej demonicy Dżanie.
- A o jej ludzie?
- Oni odeszli.
- Ja jestem! - Mery dumnie wypiął pierś.
Axia spojrzała na niego zaskoczona.
Jesteś z ludu Dżany? - spytała w myślomowie.
- Ty, pokurczu? - Monarcha zaśmiał się. Czemu nie miałby się śmiać, nic innego już mu nie pozostało.
Mery pogroził mu ostrzem miecza. Nie odpowiedział Axii. Nie zdążył. Przez moment wydało mu się dziwne, że czarnowłosa nie znała jego świata, a znała imię jego matki. Wszystko działo się jednak zbyt szybko, by mógł się nad tym zastanowić.
- Znałeś przepowiednie? - spytał.
- Przepowiednie to bzdury. - Grubas wydął usta, po czym parsknął śmiechem. - To tylko rymowanki. Bawił się w nie świat, którego zmierzch już nadszedł. - Nie miał niczego do stracenia, ale mógł jeszcze czerpać przyjemność z drwin, jakie stroił sobie z Merego. - Walczysz o coś, czego nie ma. Ludzie Lasu odeszli. Trwa tylko to. - Potrząsnął Meremu przed oczami złotym berłem.
Od tego momentu zmieniam fakty bardziej, niż dotąd. Podaje inne wytłumaczenia i konsekwencje zdarzeń, wymyślone w Dolinie Chochołowskiej.
Wzrok Axii zawisł na berle. Serce zabiło szybciej. To był zły klejnot. Nie wiedziała tego, ale czuła. Doskonale znała siły zła. Teraz syn mroku szeptał jej na ucho, że potęga o jakiej nie miała dotąd pojęcia, znalazła się w zasięgu jej ręki. Nie chciała o tym myśleć. Starała się powtarzać sobie w duchu, że teraz ma możliwość spłacić dług, jaki zaciągnęła u Dżany.
To berło spowodowało, że dzierżący je w dłoni człowiek upodobnił się do Ich Wielmożności Ciemności. Skąd wzięło się w jego posiadaniu? Nie wiem. Nie wiem też niczego o istotach, które je wykonały. Może miało coś wspólnego z pierścieniem, mieczem i zbroją, w których zaklęto zło Świata zza Morza Ognia i Krwi? Od tego zaczęły się opowieści o Dżanie. Ferro, moje koleżanki i ja mieliśmy wielką misję. Moja przyjaciółka Bożena i ja wrzuciłyśmy miecz i pierścień do Morze Ognia i Krwi, by je zniszczyć. Zbroja zaginęła przez zdradę Beaty, z którą się właśnie wtedy pokłóciłam w szkole i przemieniła w szarą klacz, Jedyną. Z kału Jedynej wyrósł Ich Wielmożność Ciemność. Nigdy o tym nie napisałam. Kiedy zaczęłam pracować nad „Dżaną”, ta opowieść wydawała mi się już zbyt mało wiarygodna. Zbyt wiele rzeczy pozostawało w niej niewyjaśnionych. Kiedy opowiadałam sobie o pierścieniu, mieczu i zbroi, miałam siedem lat i nie interesowało mnie, skąd się wzięły. Wystarczyło, że były. Niech i berło o złej mocy po prostu będzie, choć mój umysł dorastającego człowieka, domaga się więcej wyjaśnień. Chociaż... Kilku mogę udzielić. Być może berło to powstało w tym samym, co tamte przedmioty, czasie. Może wykonała je ta sama ręka. Mogło zostać przeoczone przez tego, który wyznaczył misję Ferro i mnie. Może dlatego w Świecie zza Morza Ognia i Krwi istniało zło nawet wtedy, gdy Światem Dyktującym władał Ich Wielmożność Jasność?
- Posłuchaj - mówił dalej monarcha do Merego - wieczne jest tylko zło. Możesz mnie zabić, ale po mnie przyjdą następni, a po nich kolejni i tak dalej, gdy tacy jak ty przeminą.
Meremu zadrgały szczęki. Uniósł miecz.
Axia poczuła lęk. Nie rozumiała dlaczego, ale wiedziała, że nie zniesie chwili, gdy berło pozostanie bez właściciela.
Nie rób tego - chciała zawołać, ale nie zdążyła.
- A wojownicy zawsze będą popełniać te same błędy - wycedził przez zęby Mery i zadał cios. Głowa grubasa odskoczyła w tył i runęła na podłogę. Krew obryzgała chłopcu twarz.
- Coś ty zrobił! - krzyknęła Axia w ostatniej chwili, gdy jeszcze panowała nad swą złą naturą. Potem jej oczy rozbłysły. Przypadła do grubasa i wyrwała berło z jego dłoni.
- Co ty robisz? - Mery nie rozumiał, co się stało.
- Obejmuje panowanie nad tym światem - oznajmiła Axia, parskając dzikim śmiechem. - O biedny głupcze. - Odchyliła w tył głowę, śmiech bulgotał jej w gardle. - Myślałeś, że jestem dobra. Może i taka byłam. Moje serce to jednak Bezdenna Studnia. Urodziłam się po to, by swą mocą służyć ciemnym siłą. - Centra mogła być z niej dumna. - Teraz nikt już mnie nie powstrzyma. Nikt mi nie przeszkodzi w zdobyciu władzy nad światami. Przecież nie ty. - Znów się zaśmiała. - Zbroja wystarczyła, by stworzyć Świat Dyktujący – zawołała, potrząsając berłem. - Czy myślisz, że istniał wcześniej? Powiem ci, nie istniał, a ja stworzę teraz nowy. – Jeszcze przed chwilą Axia nie wiedziała wiele o Świecie zza Morza Ognia i Krwi, ale poznała go w mgnieniu oka, gdy berło znalazło się w jej dłoni.
Mery wciąż nie potrafił pojąć, co się działo. Może ta kobieta była pomylona, ale nie mógł uwierzyć, że była zła. To dzięki niej rana znikła z jego dłoni.
- Axio, opanuj się - powiedział cicho. - Ty nie jesteś zła. Nie jesteś i ja o tym wiem.
- Nie jestem zła? Ależ oczywiście, że jestem! – krzyknęła. - Być złym jest łatwo, sam spróbuj.
- Może miłość jest trudniejsza - odparł Mery. - Ale ma większą moc, niż zło. - Mówiąc to, nagle poczuł się silny i pewny sensu swoich czynów, jak nigdy dotąd. On znał moc miłości. W wyobraźni zobaczył Evę czekającą na niego nad Morzem Ognia i Krwi, Evę, krwiożerczą bestię, którą przemienił w kobietę. Miał ją w swoim sercu i wiedział, że miłość do niej go ochroni. - Znasz siłę miłości. Masz ją w sobie - powiedział, był tego pewny.
Axia zadrżała. Przed oczami stanął jej Szkarłatna Wstęga, raz jeszcze usłyszała, jak mówił - zawsze będę z tobą.
Ale jak?! - Ten wewnętrzny krzyk. Odrzuciła to.
- Może kochałam - powiedziała, wysuwając w przód dolną szczękę. - Ale on umarł. Oni zawsze umierają, a miłość wraz z nimi. Tylko zło jest wieczne!
- Gorycz mówi przez ciebie - wyszeptał Mery. - Oddaj mi berło - zażądał, postępując krok naprzód.
- Nie zbliżaj się! – rozkazała. - Odejdź! - Coś się w niej jeszcze tliło.
- Nie po to przeszedłem przez lód i ogień, by teraz, gdy jestem światu potrzebny, cofnąć się.
- Nie podchodź! - powtórzyła, ale on jej nie posłuchał. Bardzo powoli zrobił jeszcze jeden krok naprzód.
- Oddaj mi berło. – Uparł się. - Posłuchaj mnie, Axio. Jeśli w ogóle coś ma sens, to miłość, nie zło. – Szedł ku niej, tak jak jego matka szła z wyciągniętą ręką do wilkołaka. Jeśli walczył naprawdę za słuszną sprawę, musiał wygrać. Inaczej być nie mogło, po prostu nie. Szedł, a w głębi jego umysłu Eva szła z nim na zwierzęcych nogach porośniętych zieloną sierścią. Uśmiechała się ustami, z których wyrwano zęby jadowe.
- Nie podchodź! - krzyknęła Axia. - Nie podchodź, bo zrobię ci krzywdę! - Jeszcze było w niej coś z Wojowniczki Nocy.
Mery nie posłuchał.
Axia weszła do jego umysłu, ale nie była jeszcze gotowa położyć kresu ich zmaganiom. Jakaś jej część wciąż chciała go ocalić.
Ugnij się - przemówiła wprost do jego świadomości. - Oddaj duszę siłą zła. Oddam ci we władanie ten zamek. Albo cały ten świat. Ludzie będą pełzać przed tobą i bić czołami w ziemię, a ty będziesz panem ich życia. Będziesz też młody przez setki lat.
- Nie chcę tego - odpowiedział pewnie.
Nie chcesz żyć całe wieki? Mogę ci zapewnić, że się nie zestarzejesz, że twoje mięśnie nigdy nie zwiędną.
- Nie chcę tego - powtórzył.
Oddaj się siłą zła. - Axia traciła cierpliwość. - Nie chcę zrobić ci krzywdy, ale będę musiała. Umrzesz powoli, w mękach, poznasz, jak jestem okrutna.
Mery pozostał nieugięty. Cóż z tego, że nadszedł moment, w którym wiedział już, że zwycięstwo nie będzie należało do niego? Jeśli tak miało być, niech tak będzie. Wychowano go na wojownika, na obrońcę tego, co słabe i kruche, na pogromcę ciemnych mocy. Nie mógł się poddać. Jego matka by się nie poddała.
Axia uśmiechnęła się chytrze. Młodzieniec przebrał miarę. Odrzuciła wszystkie skrupuły i wspomnienia. W jej umyśle pozostało tylko pragnienie, by go okaleczyć, by zadać mu ból nie do zniesienia. Oderwała mięśnie od jego piszczeli, a te uczyniła kruchymi. Kości trzasnęły, łamiąc się w pół. Ich ostre końce przecięły skórę.
Mery runął na kolana. Sam nie wiedział, czemu nie krzyknął. Ból był jednak tak wielki, że aż na niego zobojętniał. To jeszcze jednak nie był koniec. Palce u rąk zaczęły mu pęcznieć, a potem eksplodować jeden po drugim. Jego własna krew ochlapała mu piersi i twarz.
- Boli? - spytała Axia z drwiną. Uśmiech nie zniknął z jej twarzy.
Już kiedyś go o to zapytała, ale wtedy jej głos brzmiał inaczej. Zapytała go o to i wygoiła jego ranę. Tylko ona mogła go teraz ocalić, tylko ona. Wystarczyło, żeby sobie przypomniała, że potrafi współczuć, że potrafi kochać. Uniósł głowę i spojrzał jej w twarz. Pozostał dumny i czysty, choć chciała, żeby prosił o litość, żeby zwijał się z bólu. Myślała, że był słaby i on też tak myślał. Teraz jednak znalazł się w położeniu, gdy nie mógł już być słabym.
- Ja nadal wierzę w miłość - powiedział. Trudno, jego droga była krótka, ale widać tak musiało być. Choć może to dobrze, że przepowiednia nie mówiła o nim.
Pod spojrzeniem niebieskich oczu chłopca Axia zadrżała. Co ona robiła? Zabijała go. Tego chciała. Czy na pewno? Czuła w umyśle czyjąś obecność.
Kim jesteś? - spytała sama siebie.
Jestem częścią ciebie - padła odpowiedź. - Znasz mnie.
Nie, nie znam cię.
Zabij go. Na co czekasz?
Zabić? - miała przecież walczyć ze złem, uciec od swej ciemnej natury. Uciec! Walczyć! Dlaczego uległa? Nie było w niej już gniewu. Pojawiły się strach i żal. Co ona zrobiła?
Chciałaś go zabić.
Ja? Chciałam?
- Nie! Nie chciałam! To ty mnie podkusiłaś! Centro, zostaw mnie! - krzyknęła. Ból rozdarł jej czaszkę. - Zostaw mnie! - Runęła na ziemię i zaczęła rzucać się jak w drgawkach.
Jej moc nie obejmowała już Merego, ale i tak było za późno na cokolwiek. Próbował czołgać się wsparty na łokciach. Okaleczone dłonie trzymał uniesione tuż nad ziemią. Ciągnął za sobą to, co jeszcze zostało z jego nóg. Pozostawała za nim krwawa smuga. Już tylko ona łączyła go ze stopami porośniętymi złotym włosiem. Zapomniał, że drzwi są zamknięte, ale i tak nie był w stanie podnieść się, by sięgnąć do klamki. Poddał się, opuścił głowę i złożył ją na zimnej posadzce.
Co będzie, jeśli jednak jestem nieśmiertelny, jak matka? Tylko nie to.
Zamknął oczy. Był spokojny. Nie czuł już bólu.
- Mamo, zrobiłem wszystko, co mogłem - wyszeptał.
Zobaczył Dżanę. Wysoka kobieta przyzywała go gestem ręki.
- Mamo...
- Wiem - powiedziała cicho. - Bądź spokojny.
- Mamo... - To było zbyt wiele. Był młody, za młody na to, co go spotkało, co musiało go spotkać. Potrzebował ramion Dżany, potrzebował pocieszenia.
- Mamo! - Biegł ku niej, a ona stała, uśmiechając się lekko.
Gdzieś tam daleko szumiało morze. Na wydmie stały osiodłane konie. Potrząsały głowami. Wędzidła pobrzękiwały cicho. Poznał je. To były Róża, Marzenie i Klusek. Zaraz mieli wyruszyć w drogę.
Przypadł do piersi Dżany. Był od niej niższy i zawsze już tak miało pozostać. Objęła go. Ozdobioną okrągłą blizną dłonią zmierzwiła jego jasne włosy.
Róża szarpnęła sznur, próbując stanąć dęba i rozpaczliwie bijąc kopytami w ścianę swego więzienia. Jej rżenie powtórzone echem przez kamienne mury, pożegnało Merego, gdy ten przechodził na drugą stronę bytu.
Przepowiednia wypełniła się. Odmieniec ocalił świat i odszedł przez nikogo nie spostrzeżony. Nie będą śpiewać o nim pieśni. Wieśniacy nie będą z pokolenia na pokolenie przekazywać sobie jego imienia. Dla niego szumieć będą tylko drzewa w lasach, do których nie zdążył się zapuścić. Za nim płakało będzie tylko niebo wiosennym deszczem, od którego podnoszą się wysokie trawy Pustkowia. Mery ocalił swój świat, ocalił go w dwójnasób. Nie tylko powstrzymał Axie, ale również...
Nie wiem, jak to wyrazić i nie jestem pewna, czy tak jest w rzeczywistości. Pomyślałam jednak, że lepiej, żeby Mery zginął w ten sposób, niż gdybym pozostawiła go Tobie, Czytelniku. Chciałam zapewnić Dżanie i jej towarzyszą nieśmiertelność poprzez twoją wyobraźnię i ocalić historię swojego dzieciństwa. Pomyślałam jednak, że Mery oddany Tobie do dyspozycji w rzeczywistości nie istniał i nie było powodu, żebyś o nim myślał. Dlaczego bowiem miałbyś to robić?
Teraz mam nadzieję, że jego śmierć cię wzruszyła, że znalazł miejsce w twoim sercu i umyśle. Czy to nie jest łatwiejszy sposób na nieśmiertelność? Mam nadzieję, że będziesz myślał o Merym. Ja bym myślała.
Przyznam ci się teraz, miałam się nie przyznawać, ale chcę być uczciwa. Ferro trafił do mojego świata z pewnej książki, w której nosił co prawda inne imię. Wzruszył mnie jego los, gdy był tamtym bohaterem, poruszyło jego męstwo. Tworząc z tamtej postaci Ferro, dałam mu wieczne życie w sobie. Jeśli ty o nim pomyślisz, zrobisz to dla niego raz jeszcze. Jeśli możesz, pomyśl. Pomyśl o Dżanie, Ferro i Merym. To, że ja zabiłam Merego, nie znaczy, że wciąż nie żyje w mojej wyobraźni i nie mógłby żyć w Twojej. Ja ciągle widzę ich takich samych. Dżana pędzi przez Pustkowie dosiadając Marzenia, u pasa ma miecz z rubinem osadzonym w rękojeści. Wiatr czesze płomiennie rudą grzywę klaczy. Mery galopuje obok matki, Róża niesie go lekko. Ferro na Klusku został nieco za nimi. Jest też z nimi Max na swoim koniu z drewnianą nogą, takiego najlepiej go pamiętam. Jest Anna o ośmiu palcach, a nawet ich syn Roland. Jest Mat i nieszczęśliwie zakochany Pepo. Jest uciekinierka Efna i jej chory koń Wiatr. Jest gniewna Gill, jej stary Golding i mały Lini. Jest John ze swoim niebieskim koniem. Jest też Duch, śnieżnobiały wierzchowiec niestrudzenie galopujący przez Międzybagno. On wciąż na mnie czeka i może jeszcze kiedyś mnie poniesie.
Axia podniosła się. Potrząsnęła głową. Popatrzyła na ciało chłopca. Kto mu to zrobił? Tak, pamiętała. Była za to odpowiedzialna. Chciała naprawić swój błąd, ale już nie mogła. Wyrwała się ze szpon zła. Oparła się o cembrowinę Bezdennej Studni i zawaliła ją, grzebiąc w niej syna mroku, ale zapłaciła za to mocą.
Spojrzała na berło, które wciąż trzymała w dłoni. Skrzywiła się i odrzuciła je za siebie. Podeszła do drzwi, otworzyła je i stanęła oko w oko ze strażnikiem. Było jej wszystko jedno.
Co tymczasem stało się ze mną? Cóż, za trzy dni odbieram dowód. Niektórzy mówią mi już pani, inni ciągle na ty. Słyszałam parę razy, że jestem piękna. Przyjmuje to z uśmiechem i jestem gotowa się z tym zgodzić. Nie wyobrażam sobie jeszcze swojej przyszłości. Przerażona perspektywą egzaminu maturalnego wolę nie wybiegać myślami dalej wprzód, niż na miesiąc. Jak na razie, nie jest mi źle i nie mogę się skarżyć na nudę.
Czy skończyłam „Dżanę” definitywnie? Nie wiem, tak jak nie wiem, co będzie z moją maturą. Być może będę jeszcze o Dżanie opowiadać i pisać. To, co teraz wydaje mi się dobrym zakończeniem, może okazać się z czasem niedoskonałe, tak, jak to bywało wiele razy do tej pory. Przecież wszystkie z tych spisanych historii są próbą zakończenia tasiemcowych opowieści na dobranoc. Poza tym, w Dżanie drzemie niespokojny duch wiecznej poszukiwaczki, tak jak i we mnie.
Czy będę jeszcze mogła te historie wymyślać? Nie wiem. Wiem już jednak, że choć z czasem zmieniam się i nie jestem w stanie tego uniknąć, nie muszę porzucać swoich dziecięcych wizji. One wcale nie umierają. Wiek, ani ten dowód nie mają znaczenia. Wystarczy zasiać ziarnko fantazji, uchwycić słowo wypowiedziane przez człowieka z sąsiedztwa, zapamiętać sen, czy rozczulić się, patrząc w niebo, by powstała kolejna opowieść. Może w niej znów dosiądę Ducha? Skąd mam wiedzieć? Wiem tylko, że dorosłości bać się nie trzeba, bo przecież, jeśli tylko chcę, zawsze mogę być sobą. Czy ma jakieś znaczenie, że zabiłam Merego, skoro widziałam go potem dosiadającego Róży? Świat fantazji taki właśnie jest – nielogiczny, a ja mogę do niego wracać, tak długo, jak długo tylko będę to w stanie zaakceptować.
27.07.1996 - Łacha
C.D.N.