Kejti's Factory - Opowiadanie

"Parada cieni"




Copyright ©   Kejti - Katarzyna Kwiecińska


Był rok 1995, a mnie wydawało się, że wszystko się kończy.

Marii nie chciało się obudzić. Było jej tak dobrze, tak błogo. Odczuwała zupełny spokój. Po co miała się budzić? Chciała spokoju, chciała zachować to, co miała w sobie, a potem mieć nowe, barwne wizje. Niestety szarpnięcia za ramię i przesadnie znajomy głos coraz wyraźniej docierały do jej świadomości.
- Mario, już czas. Musisz wstać – powtarzał Per wciąż i wciąż.
Nie chciało jej się. Sama przed sobą udawała, że jeszcze nie słyszy, nie rozumie. Przeciągnęła się powoli, ziewnęła, potarła nogą o nogę. Musiała się obudzić, ale dlaczego szybko? Chciała sprawiać wrażenie, że przychodzi jej to z trudem.
Per dał jej spokój, powtórzył tylko: - Już czas.
- Czas na co? – Ziewnęła szeroko, otwierając oczy. Nie zobaczyła jednak niczego, oprócz ciemności i jego jak gdyby fosforyzującej twarzy.
- Musimy iść do nowej historii.
- Znowu?
(Maria i Per, gdy powstawała pierwsza wersja tego tekstu, byli bohaterami opowiadań: „Sylwester samotnej kobiety”, „Tablica rejestracyjna”, „Epizod z psem”, „Spojrzenie”, „Dzień, w którym umarło słońce” i „Łańcuch życia i śmierci”. Część z tych tekstów została potem uznana za nie nadające się do rozpowszechniania, a w pozostałych bohaterom zmieniłam imiona.)
Maria jeszcze raz się przeciągnęła. Ciągle czuła się błogo.
Nagle znieruchomiała. Patrzyła na tę, jakby się zdawało, do przesady znajomą twarz, a jednak takim go jeszcze nie widziała. Nie znała długich, jasnych włosów czesanych z przedziałkiem na środku, nie znała siwizny, nie znała gęstej siateczki zabawnych zmarszczek wokół oczu, ani zwiotczałej skóry na policzkach chłopca, którym mimo wszystko wciąż pozostał. Sięgnęła do swojej głowy. Przeciągnęła ręką po włosach obciętych na jeża.
- Nie podobają mi się te nowe fryzury – oznajmiła.
- Wyglądasz całkiem nieźle – stwierdził on.
- Nie mów. – Machnęła ręką i usiadła. Ten ból w krzyżu, korzonki dawały o sobie znać.
- Nie chcę się starzeć – rzuciła gniewnie. – Skoro należę do historii, to przecież nie muszę się starzeć. Zawsze mogłabym być młoda, ale nie. Tyle od ciebie wymagają, musisz być na każde skinienie, zmieniać się. Co z tego masz? Nic. Jeszcze się zestarzejesz. Nie wiem, co oni widzą w tym przyjemnego, mieć nas takich.
- Ja też nie wiem – powiedział Per cicho. – Może chcą, żebyśmy byli tacy, jak oni. Oni się starzeją, oni umierają naprawdę, nie tak jak my.
- Sadyści! – Maria zerwała się na równe nogi i w chwilę później pochyliła się łapiąc za plecy. – Tego w żadnej historii nie miałam – syknęła.
- Miałaś – powiedział Per z naciskiem – ale autorka historii o tym nie wiedziała, a teraz już wie.
(Osoba, która posłużyła mi za wzór przy tworzeniu tej postaci, cierpi na korzonki.)
- Zgadnij, co ja myślę? – Wyprostowała się powoli. – Chcę być znowu młoda! Chcę mieć jędrne piersi!
Per uśmiechnął się szeroko, ukazując krzywe zęby.
- Wiem czemu nie masz do niej pretensji. – Teraz Maria zaatakowała jego. – To proste. Ona ciebie lubi!
- Ciekawe? – W jego głosie nie brzmiała złość. - Kto zawsze obrywał po głowie, kto oślepł? Może ty? Myślisz, że mi się to podoba? Nie, ale ja chcę istnieć. Wiesz, to jest dla mnie najważniejsze. Teraz się cieszę. Mam kolejną szansę. Będę istniał. Rozumiesz to?
- Nie – warknęła. – Ja wiem, że jesteś głupi.
- Zawsze mi to mówisz – wzruszył ramionami. – Chodź już.
- A jak nie pójdę? – Oparła dłonie na biodrach i silniej, niż zwykle, wysunęła do przodu dolną szczękę.
- Pójdziesz, czy chcesz, czy nie – stwierdził.
- A jeśli nie?
- Pójdziesz.
- Wiem. – Potrząsnęła głową. – Bo tak po prostu jest.
Per milczał.
Gdzieś z boku, z zupełnej ciemności, dobiegł głos wojowniczki Dżany:
- Ja mam dobrze, mnie już nigdzie nie ciągają. Wypracowałam swoje.
(W tamtych czasach opowieść o niej kończyła się na rozdziale „Odmieniec” i nie miało być następnych.)
- Zazdroszczę ci – rzuciła Maria.
- Ja nie – stwierdził Per. – Ja wciąż odradzam się na nowo. Chyba nawet to lubię.
- On jest nieźle uszkodzony na umyśle – skomentowała Maria.
Dżana nie zaśmiała się, nie bardzo umiała się śmiać.
- Co to jest, jakaś opowieść? Borykasz się z problemami, ze zbyt wielkimi na ciebie i autora myślami, a potem jest koniec i nic z tego nie wynika. Nic, oprócz tego, co przeszedłeś, a to rzadko jest przyjemne. Miałam już dosyć, byłam zmęczona.
- Chodź. – Per nie chciał tego słuchać, pociągnął Marie za ramię.
- Nie wiem, co ci tak zależy, żeby raz w życiu się nie spóźnić, ale tam spóźnić się nie da – powiedziała Maria.
- Masz chyba dwie lewe nogi – odpowiedział na to.
- Co to ma znaczyć?
- To, że którą nie wstaniesz, jest źle.
- Bardzo delikatna uwaga. Ja po prostu nie lubię wstawać. Wcale. Ale dobra. Możemy już iść. – I poszli, ginąc w ciemności.

Mrok rzedniał, tak, że Dżana mogła dostrzec sylwetkę siedzącego niedaleko niej Ferro. Podciągnął kolana pod brodę i objął je lewym ramieniem, prawe spoczywało bezwładnie. Oczy zatopił w pustce.
- Tu zupełnie niczego nie ma – wyszeptał, ale w ciszy jego szept przeszedł w pomruk.
- Czego byś chciał? – spytała Dżana.
- Zastępczego świata. Może. – Wzruszył lewym ramieniem, prawe się nie poruszyło. – Nie bawi mnie to, tak jak nie bawiła nasza historia, to, co się z niej zrobiło. – Jego głos brzmiał bezbarwnie. – Odebrano mi imię. Wiesz? – Nie spojrzał na nią.
- Wiem – odpowiedziała. – Ale to nie było twoje imię, nie miałeś prawa go nosić.
- Wiele lat nosiłem. Nikomu wtedy nie przeszkadzało.
(Dopóki nie zaczęłam spisywać „Dżany”, Ferro nosił imię głównego bohatera jednej z moich ulubionych książek. Kiedy jednak sam miał się na poważnie stać bohaterem książki, musiałam go nazwać inaczej. Długo mnie samej też to przeszkadzało.)
- Nie mówmy o tym. – Jej głos zabrzmiał stanowczo. – O tym mówić niewolno.
- Wiem, nie mogę wypowiedzieć swojego imienia. Nikt, oprócz nas i Opowiadaczki, nie może wiedzieć, kim jestem naprawdę. Czy spodziewasz się jednak, że ludzie nie zgadną?
- Nie mam pojęcia. – Nie chciała o tym mówić.
- I jeszcze... To, co przetrwało... Nie podoba mi się ta spisana historia – mówił z żalem. – Prawdziwa była inna. Opowiadaczka pominęła moją młodość, bohaterskie czyny, galerię potworów, które pokonaliśmy, zostawiła pustkowie i moje kalectwo.
- To też mało miejsce.
- Ale było coś więcej! – Nadal na nią nie patrzył. – Dżano, a my?! – Teraz się obejrzał, szybko, był coraz bardziej zły, prawe ramię podskoczyło. – Co z nami? Kochałeś mnie, czy nie? Wszystko się tak pogmatwało.
Spojrzała na niego wyblakłymi, błękitnymi oczami, szczęki jej zadrżały.
- Nie wróciłaś. Powiedziałaś, że nie wrócisz...
- Ferro… – Głos jej drżał. – Kocham cię. Naprawdę cię kocham. Ja, nie wymyślona postać, którą byłam. Przecież wiesz, że w pierwszej historii nie było o tym słowa. To, co działo się we mnie, wprowadziło miłość do historii. Musimy robić to, co nam każą, co dla nas wymyślą, ale trochę naprawdę jest w nas. – Teraz on milczał. – Moje ciało ona też uszkodziła. Zabiła mojego konia. Marzenie była dla mnie jak córka... – Potrząsnęła głową. – Córka... Dała mi Gill jako wyrzut sumienia, a potem kazała odesłać naszego syna. Gdzie on teraz jest? Może już w czyimś innym świecie? Może nie ma go wcale? Ja nie wiem. – Rozłożyła ręce. – To, co mogę, a czego nie i to co się dzieje, i czy się dzieje... Rudy, co o tym powiesz? – Szarpnęła za kark lisią skórę, którą nosiła przewieszoną przez ramię.
- Nic – odpowiedziała skóra, unosząc głowę i poruszając metalową szczęką. – W historii też mówię mało i od rzeczy, więc niech tak zostanie.
- Po co ty w ogóle jesteś?
- Nie wiem, ale zawsze byłem.
Ferro podniósł się i podszedł do Dżany.
- Kochasz mnie, ale się boisz. – Usiadł naprzeciwko niej.
- Mam wyrzuty sumienia. – Wzięła w dłonie jego bezwładną rękę. Często to robiła. Od lat dręczyło ją, że został kaleką z jej winy. – W historii nie mogliśmy być delikatni.
- Byliśmy wojownikami.
- Ja chciałam być kobietą.
Dotknął jej twarzy.
- I ta różnica ras.
- Tu już nie musisz się tym przejmować. – Pocałował ją. On, mały rycerz o owłosionych stopach, pocałował tą, w której żyłach płynęła krew zapomnianego leśnego ludu, nieśmiertelnych znachorów i wieszczy.

Stało się nieco jaśniej, ale nowych przybyszów spostrzegli dopiero, gdy ci stanęli na przeciwko nich. Było ich troje. Wysoka, chuda, może trochę niechlujna dziewczyna o długich, rudych włosach, jakby niedomyta, miała brzydką twarz o ostrych rysach, bladą i nakrapianą piegami. Chudy blondyn opierał się na kuli. Grubas o wielkich, smutnych oczach taszczył na rękach brzydkiego, szarego kotem bez ogona. Przy nogach dziewczyny stały dwa psy: białobrązowy kundel o stojących uszach i biały, podobny do owczarka podhalańskiego.
Dżana podniosła się i utykając podeszła do nich. Dłoń trzymała na rękojeści miecza. Nie było jednak światła, które mogłoby rozpalić jego krwawe, rubinowe oko.
- Idźcie stąd – powiedziała ostro.
- Skoro przyszliśmy, to znaczy, że możemy zostać – odpowiedziała zupełnie spokojnie rudowłosa Tina-Dorota.
Dłoń Dżany zacisnęła się na rękojeści miecza.
- Daj spokój – rzucił Ferro zza jej pleców.
- Nie! Musicie odejść. Nie jesteście tacy, jak my. Nie jesteście wielorazowi.
- Ależ oczywiście, że jesteśmy – powiedziała Tina. – Tyle tylko, że opowieści o nas nie zostały spisane, poza tą jedną, w przyszłości, być może.
(Dopiero planowałam napisać „Przytulisko”.)
Dżana uśmiechnęła się tryumfalnie.
- Nie zostaliście opisani, nie ma was. Znikajcie stąd.
- Nie. – Tina potrząsnęła głową. – Skoro możesz rozmawiać z Marią i Perem, możesz rozmawiać i z nami. – W jej głosie brzmiała ni to rozpacz, ni to złość. – Myśmy istnieli wcześniej. Nie przed tobą, ale przed nimi. – Grubas Paweł zwiesił głowę. (Tak, miał się czym martwić. Wymyśliłam go znacznie później niż Tinę i Ireneusza.) - Opowiadaczka stworzyła mnie przed laty i chciała się na mnie wzorować. Tak, jak przedtem podziwiała ciebie, tak potem podziwiała mnie. Jesteśmy prawie równe. I ty, i ja jesteśmy po trosze wojowniczkami. A kim oni są? Oni nas zniszczyli, przyszli ze swoją muzyką niewiadomo komu i do czego potrzebną.
- Ja nawet ich polubiłam – powiedziała Dżana.
- Tak – burknęła Tina. – Są tak paskudni, tak przebiegli ze swoją słabością, brzydotą i pięknymi słowami. Urobią każdego.
- My też nie jesteśmy piękne.
- My jesteśmy twarde.
- A oni są ludzcy, są prawdziwsi. Dlatego nas zastąpili, nas wyidealizowanych, przesadzonych. Nie chciałam być taka, twarda i zimna. Opowieść tak się potoczyła, że zrobił się ze mnie wrak, nigdy kobieta, którą bardzo chciałam być. Oni mają to, czego nam brakowało. Delikatność i siłę, potrafią się śmieć. Kto się śmieje tak, jak Maria? Że nas zniszczyli... Nie oni, czas. Ja rozumiem. Czas płynie w historiach, płynie dla ludzi. Jeżeli masz żal, miej go do Opowiadaczki, nie do nikogo z nas. Nie jesteśmy niczemu winni, wszyscy chcemy tylko istnieć. – Dżana bardzo szybko wyrzuciła z siebie bardzo dużo słów. Na moment zamilkła. Potem dodała - czujesz, że to koniec?
- Czuję - przyznała.
- Ja już nam go za sobą. Teraz jest spokój. Może tak jest lepiej – odwróciła się i podeszła do Ferro. – Jeżeli już musicie, zostańcie. Ale skończy się coś jeszcze, nie tylko nasze opowieści. – Ostatnie zdanie powiedziała już sama do siebie.
Tina poszła za nią, chłopak wsparty na kuli, także. Paweł stał dalej. Tina obejrzała się.
- Co z tobą? – spytała.
- Ja jestem jednorazowy. Zresztą... – Głos mu się załamał. – Mnie prawie nie ma. Jestem tylko cieniem, pozostałością po Perze, jego wadami.
Tina wróciła do niego. Położyła mu dłoń na ramieniu.
- Istniejesz. Jesteś ze mną – powiedziała spokojnie, ciepło. Taka była, najpierw krzyczała, nie czując szacunku wobec nikogo, nagle stawała się opiekuńcza, zupełnie spokojna.
Chłopak skinął głową.
- Ale... – zająknął się. – Ona czasem się nawet myli i nazywa mnie jego imieniem.
- Nie szkodzi. Jesteś tu. Z tego wynika, że istniejesz bardziej niż ci, których tu nie ma.
- A co z nimi? Oni w ogóle są?
- Nie wiem. Byli. Po co pytać. Wszyscy wiemy tak samo mało.
- Ale ty zawsze umiałaś znajdować wytłumaczenia.
- W historii. Nie tu.
Ireneusz opadł w dół. To, na czym siedzieli i to, przez co szli, było tym samym, szarością. Jęknął. Położył sobie kule na kolanach.
- Nie rozumiem – powiedział. – W historii pozbyłem się tego żelastwa. - Nazywał tak kule, od kiedy istniał.
- Widocznie tak istniejesz wyraźniej, takiego cię pamiętają. – Ferro wzruszył jednym ramieniem.

Per i Maria zjawili się nagle w dziwnym półbiegu. Ona zarzuciła w tył głowę, on się uśmiechał, jakoś tak zabawnie, jasno.
- Ale to była historia – rzuciła Maria ni to do zebranych, ni to do Pera. – On chorował na jakieś paskudztwo. Zostały mu dwadzieścia cztery godziny życia. Ściągnął mnie, żebym zaśpiewała jego ostatnią piosenkę, a ja byłam okrutną, zimną kobietą.
(W trakcie tworzenia tego tekstu, napisałam „Pieśń poranną”. Czasem zdarzało mi się i nadal zdarza, pracować nad kilkoma opowiadaniami jednocześnie.)
- Jesteś taka – odpowiedział Per.
- Przecież w końcu przyszłam – przekomarzała się z nim. – Może rzeczywiście już mnie męczy to, co wyrabiamy, tak bym chciała trochę spokoju.
- Tak jak w tej historii?
- Nie wiem. Za każdym razem uczę się, że to nie wychodzi, ale... – Traciła werwę, smutniały jej wąskie oczy, kąciki warg Pera także zaczęły opadać. – Potem bawiliśmy się w miłość, w paranoiczne sentymenty, z których nic dobrego nie wynikało – wróciła do swojej opowieści.
- Ja miałem piękną śmierć – westchnął Per. – Nie każdy ma takie szczęście.
- Może nie zasłużyłeś. – Nie podniosła głosu.
- Mario...
- Ciągle za tobą latam, opiekuję się tobą...
- Ładna opieka.
- Per! – Nagle się obróciła i spojrzała mu prosto w oczy. – Dlaczego my się zawsze kłócimy?
- Ty chcesz.
- Bo ty nie ustępujesz. Widzisz, znowu się zaczyna.
- W każdym razie – chciał z tym skończyć, więc wrócił do streszczania opowieści – umierałem na ulicy, jak żebrak, a ludzie mnie mijali. To było straszne.
- Dobrze – powiedziała Dżana. – Usiądźcie z nami. Opowiem wam coś. Wymyśliłam, że przecież możemy się zbuntować.
(Ona zawsze chciała zmieniać świat.)
- Tina podsunęła mi pewną myśl. Skoro myślimy, rozmawiamy i poruszamy się, to możemy się zbuntować. A ja wam jeszcze pokażę, że my taż jesteśmy... No, że my też możemy wymyślać...
- Kreatywni – podsunął Per.
- Kreatywni – powtórzyła Dżana. – Wymyśliłam opowieść.
Dosiedli się do kręgu.
- Skąd oni się wzięli? – spytała jeszcze Maria wskazując nowoprzybyłych.
- Przyszliśmy, bo jesteśmy tacy, jak wy – wycedziła Tina przez zęby.
- Aha – przyjęła to Maria.
- Teraz słuchajcie – uciszyła ich Dżana i zaczęła opowiadać. - Kiedyś, dawno, żyła sobie dziewczyna. Miała na imię Eru, co w języku Ludzi Lasu znaczy Jedyna. Jej rodzice nie byli zamożni. Mieli kawałek ziemi, tylko kawałek i trudno im było się z niego wyżywić. Eru pomagała im w pracy na polu. Eru wszystkim pomagała. W całe wsi znano jej uczynność i nigdy nie znikający z ust uśmiech. Nie było jej lekko. Często pracowała od wschodu do zachodu słońca, często bolał ją kark. Ale nigdy nie narzekała. Trudno czasy w jakich żyła nazwać dla niej dobrymi, ale przyszły jeszcze gorsze. Przyszła zaraza. Śmierć wrosła w pejzaż wsi, tak jak przedtem ciężka praca. Często można było zobaczyć Eru idącą drogą z łopatą na ramieniu i poszarzałą twarzą. Pochowała swoje rodzeństwo. Pochowała rodziców, potem całą wieś. Sama nie zachorowała. Nie pytała dlaczego. Tak jak i ja nigdy nie pytałam. – Dżana na chwilę zawiesiła głos. Ferro położył jej dłoń na kolanie. – Eru już się nie uśmiechała, ale również nie płakała. Zamknęła się w sobie, zamilkła, wędrowała od wioski do wioski. Ludzie litowali się nad nią, dawali jedzenie i wypędzali dalej. Mówiono, że jest szalona. Wszystko zmieniło się, kiedy poznała Tancerza. Tak nazwała go w myślach, gdy tylko go zobaczyła. To był koń, dziki koń. Po prostu spotkała go pewnego dnia na pustkowiu. Stał przed nią, wielki, gniady ogier o długiej, lekko falującej grzywie. Jego sierść lśniła. Mięśnie grały lekko pod skórą. Parskał, rozdymając chrapy, prężył szyję...
- Nauczyłaś się pięknie mówić – ostrym głosem zauważała Tina.
- Zawsze umiałam, tylko nie było okazji – odcięła się Dżana. – Mogę opowiadać dalej?
- Tak.
- Eru podeszła do niego powolutku, a on pozwolił dotknąć swoich jedwabistych chrap. Jej dłoń była dla niego zimna, bardzo zimna, jak każda ludzka dłoń, dla każdego konia. Ale jej delikatny dotyk sprawił mu przyjemność. Po paru dniach pozwolił się jej dosiąść i gnali razem galopem na wyścigi z wiatrem. Eru znowu się śmiała. Eru już nie przestała się śmiać. Ona i Tancerz, od razu tak go nazwała w myślach, gdy tylko go zobaczyła...
- Powtarzasz się.
- Wiem, ale miałam to opowiedzieć inaczej, tylko zapomniałam... Ona i Tancerz wpadali do wsi z tętentem kopyt i chmurą pyłu. Ona wybuchała śmiechem. Już nie żebrała. Nauczyła się polować. Na plecach nosiła łuk i strzały, przy boku miała nóż. Ludzie zaczęli mówić, że jest nawiedzona przez demony, że w jej żyłach płynie czarna krew. Gdzie by się nie pojawiła, ludzie przeganiali ją. – Dżana zamilkła na chwilę. – Dalszego ciągu nie wymyśliłam. Tylko takie zarysy – oznajmiła. – Potem pojawi się miłość, bo Eru koń przecież na całe życie nie może wystarczyć. Pojawi się chłopak, ale nic z tego nie wyjdzie. Ludzie ją zaszczują. Będą powtarzać, że ma czarną krew. Żeby im udowodnić, że jest człowiekiem takim, jak wszyscy, Eru utnie sobie rękę i ludzie zobaczą czerwień, ale i tak jej nie uwierzą. Ukamienują ją.
Zapadła cisza.
- To wszystko – wyszeptała Dżana.
- A morał? – upomniała się Tina.
- Chyba nie ma. – Dżana wzruszyła ramionami. – To wam chciałam pokazać. Opowiadanie historii to tylko zabawa słowami i postaciami. Nie musi mieć sensu.
- A czy tu nie chodzi... Bo ja pomyślałem... – zaczął niepewnie Paweł.
- Nie. – Dżana nie dała mu skończyć. – Morału nie ma.
- Wiesz, Dżano – rzucił Per – w historiach pisałem piosenki, ale one nie były prawdziwe, jak wszystko co jest w historii i nie świadczyły o mojej kreatywności, tylko postaci, którą odtwarzałem.
- Ale my nie jesteśmy w historii.
- Skąd możesz wiedzieć?
- Jestem już na miejscu? – Ktoś za ich plecami zadał pytanie histerycznym głosem. Obejrzeli się.
- Piotr! – zdziwiła się Tina.
- Tak, Piotr. – Stał przed nimi blondyn o ładnej twarzy, przykuty do inwalidzkiego wózka. Dziwnie długie wydawały się jego ręce oparte o koła, dziwnie duże wydawały się jego dłonie.
- Ty już na pewno nie jesteś wielorazowy – powiedziała Dżana podnosząc się. – Odejdź.
- Może odjedź? – poprawił ją. – Nie jestem aż taki jednorazowy, zresztą, czy to ma znaczenie? Jestem cieniem. Tino, ty mnie znałaś po to, żebyś mogła mnie polubić. Tyle. Pojawiłem się jeszcze w jednej historii w tle, pod innym imieniem. Ale, tak w ogóle, to była jedna opowieść tylko o mnie. Opowiadaczka wystąpiła obok mnie. O co chodziło, o trochę miłości, poświęcenie, takie bzdury, których naprawdę nie ma. A zakończenie! Praktycznie nic się nie zmieniło, bo dla takich jak ja, nic się nie zmienia.
(Piotr był wtedy bohater opowiadania „Centaur”. Pojawił się też, w nie napisanym jeszcze „Przytulisko” i pod innym imieniem w „Królowej rock’n rolla”, tekście, który później uznałam za nieudany.)
- Piotr... – Tina chciała coś powiedzieć.
- Nie. Bez litości – warknął.
- Ja nigdy się nie litowałam.
- Może. Ty chciałaś nieść dobro światu i wpadłaś na mnie. Mogę istnieć po to, żeby ubarwiać dusze innych. Sam jestem tylko cieniem, pikantnym dodatkiem, inwalidą. Przyszedłem wam to powiedzieć, bo nadszedł czas, żeby o tym mówić i zostaję.
- Niech cię. – Dżana machnęła ręką, a za plecami Piotra stanęła para nowych przybyszów.
Ubrany na czarno, wysoki blondyn o długich włosach i chłopięcej, ale dziwnie napiętej twarzy nosił ciemne okulary. Był niewidomy. Poznali to po długiej, białej lasce w jego dłoni i stojącym koło niego kremowym wilczurze w dziwacznej uprzęży.
Per coś sobie przypomniał, on znał tego psa, a raczej znał takiego psa, kiedyś w pewnej historii – „Epizod z psem”.
Blondynowi towarzyszyła dziewczyna o kocich ruchach, otulona czarnymi, lśniącymi włosami jak płaszczem.
- A wy czego chcecie? – zaatakowała Dżana, jakby z przyzwyczajenia.
- Przyszliśmy – odpowiedział chłopak, Klarens. – Wszyscy przyjdą. – Dotknął końcami palców dłoni dziewczyny.
- Jest? – spytał.
- Jest – odpowiedziała czarnowłosa Olga. Oboje pochodzili z opowiadania „Limit na cuda został wyczerpany”.
- Per – powiedział, nie trafiając słowami w twarz – Olga i ja dostaliśmy całe życie, ale ja jestem pozostałością po tobie, a ona wypełniaczem pustki. Wiesz o tym? Dlaczego mamy się na to zgadzać? Dlaczego jesteście najważniejsi?
Per przez chwilę nie potrafił znaleźć odpowiedzi. Maria pogładziła dłonią włosy.
- Nie wiem – powiedział Per po chwili milczenia, ciepłym, lekko zachrypniętym głosem. – To chyba nie moja wina, tylko Opowiadaczki. Ona nas wymyśla. Wszystkich tak samo.
- Ale jedni dostają więcej, inni mniej – zauważył Piotr.
- Nie było tak źle. – Klarens uśmiechnął się dziwacznym, dziecięcym uśmiechem. – Nasza historia nie była taka zła. Czegoś się nauczyłem. Chyba wszyscy się nauczyli. Była mądra. Tyle tylko, że sam chciałbym być czymś więcej.
- Może kiedyś – powiedział Per.
- Może już nigdy – dodała Dżana.
- Ale to prawda, że prawie wszyscy mamy coś wspólnego z Perem – odezwał się nowy głos. Zjawiła się kolejna para wędrowców. Chłopak z gitarą na ramieniu, bardzo podobny do Klarensa, też niewidomy, ale bez psa. O pół kroku przed nim szła dziewczyna o brzydkiej twarzy i tłustych, rzadkich, ciemnych włosach – bohaterowie opowiadania „Przyjaciel”.
- Ja – rzuciła ona – ja nie jestem cieniem Marii, nie czuję się tak. – Maria przyglądała jej się zdziwiona. – Mam tylko twój zgryz – oznajmiła tamta, wysuwając do przodu dolną szczękę. – Ale ludzie mas mylą. Mój Przyjaciel i ja naprawdę istniejemy, a ludzie nas mylą.
- Ja gram starego rock’n rolla – dodał on. – Ale ludzie widzą we mnie tylko Pera. Dlaczego?
Per też zobaczył siebie, swoją twarz ze starych zdjęć. Nie zdążył jednak się nad tym zastanowić, bo pojawili się następni. Przyszedł kolejny chłopak o jego twarzy, z gitarą, tyle, że brunet ostrzyżony tak, jak i on się kiedyś strzygł, z włosami sterczącymi we wszystkie strony. Ten, tak jak poprzedni, był niewidomy. Przy jego nodze szedł długowłosy wilczur. On sam prowadził wielkiego, karego ogiera o złym, niespokojnym spojrzeniu, strzygącego uszami i rozdymającego chrapy. To był Ardż, koń, który w świetle zobaczył zło świata. Była z nimi jeszcze dziewczyna z blizną na twarzy, niepewna, trzymała się o krok z tyłu. Przyszli z opowiadania „Patrzeć w gwiazdy”.
Nie zdążyli powiedzieć niczego, bo za nimi przybyła podobna para: niewidomy chłopak i dziewczyna z blizną, ale inna niż ta pierwsza, dynamiczna, pełna werwy. Oni pochodzili z „Królowej rock’n rolla”.
- Znam cię. Byliśmy razem w historii – rzuciła Tina na powitanie pierwszego.
- Byłaś moją ciotką – odpowiedział on, Clarence. – To była okropna historia, bez nadziei. Zastrzeliłaś mojego konia.
- Musiałam.
- Wiem. Sam go jadłem. Mój pies też zginął i ja zginąłem. O to chodziło: cierpieć i zginąć. Nie ma powrotu, nie ma mnie. Jestem kolejny w pochodzie cieni. Ja też jestem jakimś szczątkiem Pera i jego wypadku, ale dla niego był ratunek.
- Nie prosiłem o to – jęknął Per.
- Dajcie spokój – rzucił Ferro, ginący w tłumie dużych ludzi. Większości z nich nie sięgał nawet do ramienia. – To polega na sile istnienia. Per zostaje w pamięci zdrowy, ty martwy.
- Niestety – przyznał Clarence, w jego głosie nie słychać było żalu, ani gniewu.
- Ja nawet nie bardzo jestem Marią – powiedziała pierwsza dziewczyna z blizną, Marlen, spuszczając głowę. – Mam bliznę na twarzy, miałam złą przeszłość, poza tym jestem mało ważna.
- Bez ciebie nie byłoby historii – powiedziała Tina.
- Ale nie ja byłam w niej ważna. – Nie podniosła spojrzenia, bała się napotkać oczy Tiny.
- Fakt, ja byłam ważniejsza – rzuciła druga dziewczyna z blizna, Marlena, podchodząc bliżej. – Dostałam twoją twarz. Ludzie wytykali mnie palcami, a ja chciałam tylko tańczyć rock’n rolla. Zabiłam się przez twoją twarz. Zostałam sama, baz szansy, bez miłości, bez Boga.
- Nie mogłem cię kochać – powiedział ten, który z nią przyszedł, Kamil.
- Wiem – odpowiedziała. – Na ile mogłeś, na tyle byłeś w porządku. – Na chwilę zawiesiła głos. – Ta opowieść miała przesłanie, ale była pomieszana. Jesteśmy waszymi odbiciami, przeróbkami – zwróciła się do Clarenca i Marlen. – I ty tam byłaś Tino.
- Byłam. Krystyna z mojej historii też i Piotr...
- A ja kochałem Olgę – dodał Kamil.
- To ty już nie masz nic ze mnie? – spytała Maria Marlenę, tracąc pewność siebie.
- Coś na pewno, ale nie jestem twoim odbiciem, tylko jej – powiedziała Marlena, wskazując Marlen.
- Skąd nagle masz tyle siły, tak dużo mówisz? – spytał swoją towarzyszkę Kamil. – W historii zawsze to ja musiałem dbać o twoje sprawy.
- Nie wiem – powiedziała ona. – Tu już nikt nie będzie się ze mnie śmiał. – Niepewnie potoczyła wzrokiem po zebranych. Nikt się nie zaśmiał. Nie było z czego się śmiać. Byli tacy sami.
- Czy to już wszyscy?
Nie. Wraz z rozpraszającym się coraz bardziej mrokiem przyszła kolejna para. Chudy chłopak o długich, ciemnorudych włosach wpadających w odcień dojrzałej wiśni opierał się na kulach. Jego oczy były tak samo szare, jak pustka, która ich otaczała. Była z nim dziewczyna, czarnowłosa, o oryginalnej urodzie i wielkich, lśniących niepokojem oczach. Oni należeli do opowiadania „Nie dogonię was, czyli dzieje Eryka i Bandy Sztywniaka”.
- My istniejemy naprawdę. Jesteśmy czymś – powiedział chłopak, Eryk, jego głos brzmiał ostro. – Nacierpiałem się w historii, było warto, istnieję. Tyle tylko, że tam zdarzył się cud, a tu znowu opieram się na kulach i nie ma dla mnie nadziei.
- Już to przerabialiśmy – powiedział Ireneusz, pokazując swoją kule. – Ferro mówił, że to siła istnienia.
- Tylko po co? – spytał Eryk.
Dziewczyna, Nancy-Wampirzyca, patrzyła ze smutkiem w dal.
- Nie umiałeś mnie kochać – wyszeptała, jakby bez związku.
- Kochałem cię całym sercem – odpowiedział.
- A te inne?
- To była pomyłka.
- Może. – Wzruszyła ramionami. – Przecież to moja wina, bo nie wierzyłam w miłość.
Na chwilę zapadła cisza. Potem znowu ktoś się zjawił, tym razem samotna kobieta o ciemnych, krótkich włosach i brudnej twarzy. Jedynym ubraniem, jakie miała na sobie, był rozpięty u dołu, czarny płaszcz. Z pod jego pół widoczne były wilcze, porośnięte szarą sierścią łapy i ogon. Podeszła wprost do Pera. Położyła mu dłoń na ramieniu. To była Morel z opowiadania „Łańcuch życia i śmierci”.
- Pamiętasz mnie? – spytała ostro.
- Pamiętam – odpowiedział.
- A pamiętasz swoją szarowłosą Elbereth?
- Pamiętam – powiedział.
- To miała być wielka historia. Został taki skrawek.
- Tak – powiedział cicho. Zbyt trudne było dla niego to, co się działo.
- Ja byłam w niej Panią Miasta – powiedziała Maria.
- I... – zaczęła Morel.
- I jak zawsze zdradzaliśmy, porzucaliśmy, traciliśmy – nie dała jej skończyć Maria. – My to zawsze robimy.
- Więc nie będę miała żalu – powiedziała Morel.
Per jej już nie słuchał, patrzył gdzie indziej. Z szarości bowiem nadchodziła drobna brunetka o puszystych włosach, ta, którą zawsze kochał, zawsze zawodził, którą zawsze porzucał dla złej Marii, dla swojej prawdziwej miłości. To była Asa.
(Historie w tym jednym szczególe kłamały. Osoby, które stały się dla mnie pierwowzorami dla Pera i Asy kochają się i są ze sobą szczęśliwe. Imię Asy, tak jak i Pera zostało później w opowiadaniach zmienione.)
Wyszedł jej na spotkanie krok, dwa, trzy kroki, potem zatrzymał się, czekał na nią.
- Jesteś – wyszeptał na powitanie.
Zatrzymała się bardzo blisko niego.
- W historiach zawsze byłam tylko tłem – wyszeptała. – Nic nie dostałam za swoją miłość, a przecież, gdybym tak bardzo cię nie kochała, odeszłabym już dawno.
- To były tylko historie – powiedział spokojnie, ciepło. – Kocham cię i to ty powinnaś być ze mną. – Objął ją, mocno przycisnął do siebie. Ona westchnęła, z jej oczu wytoczyły się pojedyncze łzy wzruszenia.
- Tak mnie oczerniałeś w historiach...
- Musieliśmy być tacy. – Żeby zamknąć jej usta, założył na nich pocałunek i stali całując się namiętnie, długo, jeśli w ich pustce istniał czas.
Maria patrzyła na nich beznamiętnym wzrokiem. W historiach dostała własne życie, chyba nawet pełniejsze, niż on i myślała, że potrzebowała Pera mniej, niż on jej potrzebował, ale jakoś zawsze czuła się samotna, teraz też.
Per i Asa stali złączeni z sobą, dopóki ich uwagi nie odwrócił pomruk tłumu. Spojrzeli tam, gdzie patrzyli wszyscy. Teraz nadchodziła grupa koni. Z przodu szedł kary, kudłaty i nieco zbyt tłusty ogier z kolczykiem w uchu, a obok niego srokata klacz. Jedna z łat oplatała jej klatkę piersiową i przednie nogi do nadgarstków, druga pokrywała zad i tylne nogi po pęciny, resztę sierści miała śnieżnobiałą, a krótko przyciętą grzywę i ogon żółtawe. Była brzydka. Miała wysuniętą do przodu dolną szczęką, ostro zarysowane ganasze i wąskie oczy. Per i Maria poznali w tych koniach siebie z opowieści: „Uciekinierzy”, „Wygnaniec”, „Cienie”, „Dzieci wiatru” i „Elejn-Nikt”.
Wraz z nimi szedł drobny, kary ogier o lśniącej sierści - King, zielona wyłupiastooka Ziuta, ogier w brązowo-czarne łaty z bujną, rudą grzywą i zbyt krótką jedną z tylnych nóg - Rudy, szara klacz z okrągłym koralem na szyi - Arabissa, kasztanowata źrebiczka z konopiastą grzywą o smutnych oczach - Tait i biały wilk Goj.
- Nie – jęknęła Dżana. – Przyjęłam wszystkich, ale wy odejdźcie. Wy nie jesteście tacy, jak my. Macie plastykowe ciała. Wszyscy wiedzą, że jesteście zabawkami.
- Występowaliśmy w historiach, tak jak i wy – powiedział Per-koń. – A że jesteśmy zabawkami, jeszcze trudniej zabiegać nam o istnienie. Łatwiej odrzucić nasze plastykowe ciała, niż wasze bycie... duchowe.
- Jego i Marii to może nie dotyczy tak zupełnie – zauważył Rudy, podrzucając grzywkę na czole. Jasnobłękitne oczy łypnęły złym spojrzeniem. – Oni są czymś pośrednim. Ale nas tak.
- Wyście mieli historie o istnieniu. Wracajcie na swój stół - rzuciła Dżana mając na myśli opowiadanie „Elejn-Nikt”. Mogło się wydawać, że nic do niej nie dotarło i całe istnienie chciała uczynić swoją własnością.
- Historie o istnieniu tak, ale nie istnienie – poprawił ją King. – Zresztą... Dżano, ty to mówisz? – spytał potem. – Ty i ja istniejemy prawie tak samo długo. Byliśmy z naszą Opowiadaczką-Opiekunką, kiedy była małym dzieckiem. Co z twoim światem, tego nie wiem. Wiem, że mój odchodzi. Pozwól mam zostać i istnieć nadal.
Pytanie do następnego przybysza zagłuszyło ich słowa.
- Kim jesteś?
- Jeszcze nikim. Nie wymyślono mnie. Jestem postacią z nieistniejącej historii. – Był tylko cieniem, szarym jak świat wokół, cieniem bez twarzy, bez szczególnych znaków, bez płci.
- Zbuntujmy się! – krzyknął ktoś, może Tina, powtarzając poprzedni pomysł Dżany, z którego ta zrezygnowała zbita przez Pera z tropu. Dżana zdawała sobie sprawę, że zawsze wiedziała za mało.
- Jest nas tylu! Przecież dalibyśmy radę!
- Tak! – Ktoś jej zawtórował, to był Klarens.
Nie wiedzieli tylko, co zrobić na znak buntu i dokąd iść, choć dokądś iść przecież powinni.
- Zbuntujmy się! – wołała Tina. – Jesteśmy iluzją, zmyśleniem! Jesteśmy zabawkami, bawią się nami! Dżano! Czy o to chodziło w opowieści o Eru? Bawiłaś się jej losem, tak jak Opowiadaczka bawi się nami!
- Tak było! – przyznawała Dżana, krzycząc ponad tłumem.
- Przecież to chciałem powiedzieć. – Pawła znowu nikt nie usłyszał.
- Tyle tylko, że zbuntować się nie możecie – zabrzmiał nowy głos, nie mocny, nie dobitny, ale zmuszający, by słuchać, przemawiający wprost do duszy i serca. Zobaczyli ją. To była klacz, szara, jak animowany rysunek ołówkiem. Jej pysk był zdeformowany oparzeniem. Jej chrapy i uszy zatraciły swój kształt, a jedno pozbawione powieki oko zapadło się na zawsze. – To, co tu mówicie i to, że się spotkaliście, też stało się za sprawą Opowiadaczki.
Milczeli. Pojęli nagle, że klacz przyszła objawić im tajemnice, że wiedziała więcej, niż którekolwiek z nich.
- Elejn – nazwał ją po imieniu Per-koń, który zawsze odzywał się nie w tym momencie, co trzeba. - Nie zginęłaś? Myślałem, że nie można przeżyć w Świecie Prawdziwym, że nie ma powrotu.
(Kiedyś sporządziłam serie ilustracji do opowiadania „Elej-Nikt”, na których wszystkie zwierzęta były rysowane flamastrami, a tylko Elejn ołówkiem.)
Uśmiechnęła się smutno.
- Nie mogłam zginąć tak, jak ty to rozumiesz. Świat Prawdziwy niszczy wasze ciała, ale ja, gdy o mnie opowiadano, nie miałam plastykowego ciała. Nie dotykały mnie dłonie Opiekunki i nie stałam na stole. Byłam tylko częścią opowieści. – Zamilkła na chwilę. – Choć… Tak. Kiedyś, bardzo dawno, miałam ciało. Byłam figurką, którą Opiekunka chciała mieć, ale nigdy nie miała. – Znowu na moment zamilkła. – Przyszłam, coś wam wyjaśnić. Przede wszystkim, to, czy jesteście wielo-, czy jednorazowi nie ma żadnego znaczenia. Nie potrzebnie się złościłaś, Dżano. Nie ważne jest, czy jesteście głównymi bohaterami, czy epizodycznymi. Wszyscy jesteście tylko-aż istnieniem.
- Ale jak długo będziemy jeszcze istnieć? – spytał Per-koń.
- I czy nasze istnienie ma sens? – chciał wiedzieć Klarens.
- Och – teraz Elejn uśmiechnęła się jaśniej. – To prawda, że historie, w których występujecie, to tylko iluzja. Ich treść może ulec przedawnieniu. Opowiadaczka może zmienić zdanie, może nauczyć się czegoś nowego i świat wokół niej może się zupełnie zmienić. Przesłanie może stracić sens, lub zatrzeć się z biegiem czasu. Wasze imiona mogą ulec zapomnieniu, ale wy zawsze będziecie istnieć. Każde istnienie ma sens i nawet jeśli nikt nie zdaje sobie z tego sprawy, zostaje w ludziach na zawsze, zmienia ich wnętrza. Wszyscy zostajecie w ludziach, niektórzy może tylko w Opowiadaczce, ale wszyscy jesteście tak samo ważni.
- No dobrze – powiedziała Dżana. – To dodaje nadziei, ale...
- Wszystko ma sens – wyszeptał Eryk w pustkę, wpadając jej w słowo. Podobało mu się to. – Wszystko ma sens. – Jego kalectwo, jego skok też. Stracił nogę wskakując do pociągu. To był głupi zakład, bardzo głupi, ale w ostatecznym rozrachunku...
- ...chciałam zapytać, czy w takim razie to, co teraz się dzieje, to też historia? – skończyła Dżana, zataczając krąg ramieniem.
- Tak, to też historia. Opowiadaczka nazwała ją „Paradą cieni”.
- Dlaczego „cieni”, skoro my istniejemy? – spytała Olga.
- Zmieńmy jej tytuł! – rzuciła Tina, do której nie dotarło, że to Opowiadaczka krzyczy jej ustami, chcąc jeszcze jedną rzecz wyjaśnić. – Nazwijmy ją „Paradą postaci”.
Elejn zaśmiała się smutno.
- Nie, to za proste – powiedziała. – Ten tytuł jest przewrotny, zawiera w sobie ukrytą treść. Jeśli na początku pojawiacie się jako cienie, a potem okażecie się naprawdę postaciami, to jest więcej warte, niż gdybyście od początku nazwali się postaciami, a nie byłoby pewne, czy nimi jesteście. Może, gdyby tak to przedstawić, do końca nie stałoby się to pewne. Wierzcie, Opowiadaczka wie co robi.
Tak, istnieli i wszystko miało sens, wszystko było na swoim miejscu. Rozglądali się, poruszając jakby w zwolnionym tempie. Ze wszystkich stron przychodzili bohaterowie historii, może nie ważnych i pięknych opowieści, może nie postaci pierwszoplanowe jak oni, ale równe im swoim istnieniem. Przyszedł chłopak o twarzy Pera, o jego imieniu i niebieskich włosach z „Błękitnego wilka”, a wraz z nim wilcze stado, wśród którego była suka, owczarek niemiecki, wlekąca za sobą łańcuch – Greta. Przyszła suczka coli, Liza, która straciła swojego idola i klacz z komisariatu, którą Per tak podle oszukał w „Cieniach”. Przyszła Rzucająca Radiem, co podcięła sobie żyły i dziewczyna, która poszła do ślubu w sukience swojej babci w „Spojrzeniu”. Przybiegł Joy, pies przewodnik, którego Per zawiódł w „Epizodzie z psem”. Przyszły konie: Elbereth Strażniczka Kluczy, Argon, mędrzec JC, wszyscy nazwani bluźniercami w „Strażniczce kluczy”, a także wszystkie konie, które kiedykolwiek stanęły na stole, przemierzały pustkowie, czy wystartowały w Wyścigu (o którym wtedy jeszcze nie napisałam). Przyszła dziewczyna o brudnej twarzy i stalowoszarych włosach, ta która śpiewała wilcze pieśni w opowieści „Wybaczcie”. Przyszedł pies, którego porzuciła Pani Miasta, a który nie należał do niej w „Łańcuchu życia i śmierci”. Przyszedł Mery Odmieniec, prowadząc z sobą zieloną Evę, zębatą bestię i dwie klacze, swoją Róże i matki ogromną, tarantowatą Marzenie. Przyszli wszyscy kumple Eryka, jego siostra, a także okrutny Wyjec i Gina, która nie wiedziała, co to miłość. Przyszedł Ced, którego połowę ciała pochłonął żrący kwas w „Wygnańcu”. Przybiegł biały ogier Duch wydostawszy się w Międzybagna, gdzie zagubił się z własnego wyboru w opowieści o Dżanie. Przyszli wszyscy współlokatorzy Tiny z „Przytuliska” i drużyna Dżany, śmiertelnie chory syn leśniczego z „W pogoni za bólem” i ogromna klacz Diana, rzucająca z oczu płomienie z opowieści „Elejn-Nikt”. Przyjechała Eru dosiadająca Tancerza i wszyscy inni. Przyleciał nawet samotny ptak, który wzniósł się nad drapaczami chmur jedynego miasta, nad głowami Marii i Pera w „Dzieciach wiatru”, a obok Perów stanęli inni Perowie młodzi i starsi, jasno- i ciemnowłosi, a obok Marii stanęły inne Marie z wielu historii.
Potem od przeciwnej strony, niż Elejn, nadeszło oślepiające światło. Wszyscy zwrócili ku niemu twarze, znieruchomieli. Tylko Ardż stanął dęba i zarżał dziko, kładąc po sobie uszy. Inni też jednak się bali. Nawet Elejn cofnęła się o krok, bo oto nadeszło Nowe, piękniejsze i lepsze.
- To koniec.
- To nasz koniec. – Przez tłum przeszedł szmer.
- Nie – wyszeptała Elejn, sama nie do końca pewna. – Istnienie, nawet gdy się zatrze, rozpadnie w pył, przeminie, zmieniając się w nieistnienie, nie straci wartości. W ludziach zostajemy na zawsze. – Jej głos łamał się, sama przestawała wierzyć w to, co mówiła.
Światłość ogarnęła ich wszystkich, otoczyła gęściejsza od poprzedniego, szarego mroku. Nowe pochłonęło ich wszystkich i wszystkich zniszczyło, przyjmując ich do siebie, w lepszy, pełniejszy świat.

W świecie, w którym nikt już nie istniał, a wszyscy istnieli wciąż, bo na pozór nic się nie zmieniło, w zupełnej ciszy, zabrzmiał głos Pera:
- Mario, musimy iść – pociągnął ją za ramie.
- Dokąd? - spytała. – Przecież to już koniec.
- Do nowej historii.
- Po co?
- Żeby znowu nie znaleźć miłości i samotnie zginąć.
- Nie chcę.
- Mario, my znowu istniejemy, znowu jest o nas opowieść – wyszeptał Per. – Mario, nic się nie zmieniło.
- A jaki będzie mieć tytuł?
- „Plama na asfalcie”.
- Słodki – burknęła. Potem poszła za Perem, zostawiając za sobą ciszę. Niedługo znowu wypełnią ją głosy, marzenia i żale. Nowe zniszczyło wszystko i wszystko stworzyło powtórnie, lepsze, ważniejsze, sensowniejsze. Elejn w każdym słowie miała rację, tyle tylko, że jeszcze lata miały minąć, zanim oni się zatrą i w swoich apelach umilkną.

Był rok 1995 a mnie wydawało się, że wszystko się kończy, dopiero się jednak zaczynało.

14.04.1995 – Warszawa
26.11.2015 – Warszawa

Powrót do pierwszej strony
www.kejti.pl ... Nie zapomnij zajrzeć tu za miesiąc ...