Kejti's Factory - Opowiadanie

"Ślepak"



Copyright ©   Kejti - Katarzyna Kwiecińska


Mieliśmy wyjechać w teren w szesnaście koni. Nawet w Gładyszowie, gdzie latem przyjeżdżały zgraje turystów, bardzo rzadko formowano tak długie zastępy. Instruktor miał niemały problem, żeby dobrać wszystkim odpowiednie wierzchowce.
- Ty, dostaniesz tego – oznajmił, pokazując mojej przyjaciółce Joannie małego, gniadego wałacha. – Nie widzi na jedno oko, ale jest w porządku.
- Nie mogę mieć ślepego konia – zaprotestowała Joanna. – Sama kiepsko widzę – dodała. – To nie byłoby bezpieczne.
Instruktor się z nią zgodził.
Żadna z nas nie dosiadła ślepego wałacha. Tamtego dnia Joannę niósł na grzbiecie malutki, ambitny, myszaty Nil, a mnie chimeryczny, ciemnogniady Jacht.
Gdy następnego dnia zajrzałyśmy do klubowej stajni, rozpoznałyśmy ślepego konika w tłumie innych.
- Zobacz jaki ma pokaleczony pysk – pokazała mi Joanna. – Rozerwał sobie też powiekę. Musi być pechowcem.
Tak. Ślepak był pechowcem. Sezonowo zatrudnieni instruktorzy tak go właśnie nazwali. Nie zapamiętali jego imienia. Latem w Gładyszowie o wielu młodych koniach mówiło się używając przezwisk. Nie warto było uczyć się ich imion. Większość z nich bowiem miała zostać sprzedana na wrześniowej aukcji.
Kiedy jednego z kolejnych dni byłam w biurze stadniny zaczynając gromadzić dane do pracy doktorskiej, przybiegła młoda instruktorka.
- Koń wymiotuje! – krzyknęła.
- Który? – spytała jedna z pań pracujących w biurze, a ja pomyślałam: „przecież konie nie wymiotują.” Na studiach nie raz nam powtarzano, że konie wymiotują tylko raz w życiu, kiedy pęknie im żołądek.
- Ślepak – rzuciła instruktorka.
- Źrebak? – zaciekawiła się druga z pań pracujących w biurze.
- Nie. Wałach – wyjaśniła pierwsza, bardziej zorientowana w końskich przezwiskach, a potem wypadła na dwór z młodą instruktorką.
Pobiegłam za nimi, choć nie byłam pewna, czy powinnam.
Instruktorka weszła do stajni.
- To ten – złapała konia za kantar. – Zwyczajnie jadł…
- Co?
- Owies. Nagle tak jakby się zakrztusił, a potem wszystko takie lekko przetrawione poszło mu z nosa i z pyska.
Koń zakasłał. Zielona piana potoczyła się z jego pyska. Faktycznie wyglądał, jakby wymiotował. Zrobiło mi się niedobrze.
Pękł mu żołądek – o tym pomyślałam, choć dotąd była to dla mnie abstrakcyjna, książkowa diagnoza, coś, co naprawdę się nie zdarza.
Pani z biura zdecydowała, że trzeba wezwać weterynarza. Zadzwoniła.
- Koń wymiotuje – rzuciła.
Dyrektor stadniny wypadł ze swojego gabinetu.
- Daj mi słuchawkę – wyjął ją kobiecie z ręki. Był wściekły. Nie dziwiłam mu się. Też kiedyś skończył mój wydział i wiedział jakie jego pracownica gada głupoty. – Podejrzewam pęknięcie żołądka – powiedział do słuchawki.
- Jak ten ślepy wałach? – zapytałam, kiedy następnego dnia rano przyszłam do biura.
- W porządku – usłyszałam od pracujących tam pań. – Tylko się zakrztusił.
Nie było jednak w porządku.
- On ma jakieś zgrubienie w połowie szyi – pokazałam Joannie, kiedy znowu zajrzałyśmy do klubowej stajni. Ślepak miał też znowu zieloną pianę w nosie.
- Może ma jakąś przetokę – zasugerowała Joanna. – Dlatego jest taki pokaleczony, pokopały go inne, bo jest słabszy.
To brzmiało logicznie. Uczepiłam się słów Joanny, chcąc w nie wierzyć.
- Ciężko jest – powiedziała sprzedawczyni w bufecie przy klubie, kiedy przyszłyśmy zapisać się na wyjazd w teren. – Mamy mało koni do pracy. Ślepak pojechał do Uścia Gorlickiego.
- Do weterynarza? – spytała niemądrze Joanna.
Sprzedawczyni uśmiechnęła się głupio nie do końca pewna, czy może nam powiedzieć.
- Na rzeź. Nie można już mu było pomóc.
Wtedy przypomniałam sobie kołyszącą się pod plandeką stara małą figurkę gniadego konia. Rano widziałam ruszającego w swoją ostatnią drogę bezimiennego Ślepaka.

21.08.2002 – Łacha

Powrót do pierwszej strony
www.kejti.pl ... Nie zapomnij zajrzeć tu za miesiąc ...