Kejti's Factory - Opowiadanie |
Copyright ©   Kejti - Katarzyna Kwiecińska
Rzadko już śniły mu się koszmary, ale równomierny stukot przywołał obrazy z przeszłości. Znowu biegł przez peron. Roztrącał ludzi łokciami. Wiedział, co chce zrobić i był przekonany, że mu się uda. Jego nogi były sprawne, takie elastyczne, wspaniałe. Odbił się od krawędzi peronu i skoczył. Jego stopa trafiła na stopnie wagonu. Tak, udało mu się. Odwrócił się. Podniósł rękę w geście zwycięstwa i wtedy stracił równowagę. Próbował się jeszcze ratować, ale nie zdołał. Tak jak zawsze, od lat, runął w ciemność. Łoskot kół pociągu rozdarł mu czaszkę.
- Nie! – wrzasnął.
Nie czuł bólu, ale wiedział, że kiedy znowu zacznie widzieć, zobaczy swoją nogę leżącą na szynach.
- Nie! – własny krzyk obudził go. Usiadł na łóżku zlany potem. Oddychał szybko, szeroko rozwierając oczy. Chciał obudzić się zupełnie, jak najszybciej uciec od łoskotu rozsadzającego mu czaszkę, ale nie mógł. Wciąż słyszał łomotanie.
- Eryku, co się stało? – Nancy też obudził jego krzyk.
- Nic, to tylko koszmar – odparł półprzytomnie. Wciąż nie rozumiał, czemu łomotanie nie chce ucichnąć.
Nancy objęła go. Nie powiedziała ani słowa. Jego młoda żona zawsze go obejmowała, kiedy w nocy krzyczał. Milczała. Nie było słów, które by go uspokoiły. Nosił w sobie lęki i sam tylko mógł je pokonać. Tym razem nie wtulił się w nią jednak, pozostał sztywny i wyprostowany.
- Słyszysz? – zapytał. Powoli zaczynał rozumieć, że łomot nie rodzi się w jego głowie.
Nancy zaczęła nasłuchiwać.
- Ktoś wali w nasze drzwi – wyszeptała w końcu.
- Zobaczę kto to – zdecydował. Odsunął Nancy od siebie. Wyrzucił nogi z pod kołdry, prawa kończyła się tuż za kolanem. Sięgnął po protezę takim ruchem, jak inni ludzie sięgają po kapcie. Wstał i kulawym krokiem podszedł do drzwi. Nie miał na sobie nic, oprócz slipek i protezy nogi. Był wysoki i chudy. Długie, ciemnorude włosy sięgały mu ramion, mocnych, żylastych, twardych jak ze stali.
- Kto tam?! – krzyknął.
- Eryk, wpuść! Ja, Yoshi! – wrzasnął człowiek zza drzwi, nie przestając w nie walić.
Eryk otworzył tak szybko, że człowiek zza drzwi wpadł na niego i teraz zaczął bębnić pięściami w jego wąską klatkę piersiową. To faktycznie był Yoshi, Wietnamczyk, który grał w jego zespole na klawiszach. Eryk schwycił go za nadgarstki, unieruchomił.
- Co się stało? – spytał ostro.
- Policja – wyrzucił z siebie Yoshi. – Moi rodzice, ja, nie być tu legalnie. My pracować na czarno. Policja przyjść, zabrać ich. Ja uciec okno. Ja biegł. Pomórz mi. Ja nie chcieć, oni mnie deportować.
- Uspokój się – powiedział Eryk, a kiedy Yoshi zamilkł i przestał się szamotać, puścił go i zamknął drzwi. „Pomórz mi” – brzmiało wciąż w jego głowie, tak samo złowrogie, jak łoskot kół pociągu. Jak miał to zrobić? Nagle w jego sercu zrodził się gniew. Dlaczego coś takiego musiało zdarzyć się właśnie teraz? Przecież jutro mieli wyruszyć w trasę, w pierwszą prawdziwą trasę jego zespołu, w trasę Bandy Sztywniaka. Miał nadzieję, że życie wreszcie stanie się łatwiejsze. Przeszedł już tyle, że wydawało mu się, że szczęście musi się do niego w końcu uśmiechnąć. Cierpienie, ból, samotność i śmierć towarzyszyły mu od lat, a teraz przydarzyło się jeszcze to.
- Co się stało? – Nancy stanęła w drzwiach ich jedynego pokoju. Miała na sobie cieniutki, fioletowy szlafrok. Wyglądała na zdenerwowaną. Nigdy nie lubiła fanaberii Eryka i jego kolegów z zespołu.
- Powiedz jej – nakazał Eryk Yoshiemu.
- Nie – jęknął Wietnamczyk. – Ty. – Piękna i demoniczna Nancy o czarnych włosach i ogromnych oczach zawsze go onieśmielała.
Świt powitali kawą w malutkiej kuchni. Nie wyspali się, nie mogli. Rozmawiali o Yoshiem. Eryk wymyślił nawet jak rozwiązać jego problem, nie wiedział tylko, czy innym w zespole ten pomysł się spodoba.
Kiedy zadzwonił dzwonek u drzwi, Yoshie wrzasnął: „nie otwierać, policja!” i ukrył się w łazience. Eryk jednak podszedł do drzwi i uchylił je, choć najpierw nie zdjął łańcucha.
- Co się wygłupiasz, chłopie? – zawołał zza drzwi rudowłosy Mats, najlepszy przyjaciel Eryka i basista w jego zespole. Eryk zwolnił łańcuch.
- W nocy wynikły pewne problemy – wyjaśnił. – Opowiem, jak już będziemy wszyscy.
- Dobra – zgodził się Mats, problemy na razie go nie interesowały. Zbyt podniecała go myśl o trasie. – Chodźcie, pora ruszać. W furgonetce mam już Pit. Teraz skoczymy po Yoshiego.
- Nie byłeś jeszcze pod jego blokiem? – spytał Eryk nieco bez sensu.
- Nie. – Mats wybałuszył oczy. Nie mógł pojąć reakcji przyjaciela.
- To dobrze. – Eryk odetchnął z ulgą. – Yoshie, wyjdź z łazienki. To tylko Mats! – krzyknął, nie wyjaśniając niczego rudzielcowi. – Ruszamy! – zakomenderował.
Wszedł do swojego jedynego pokoju. Zarzucił na ramie gitarę, reszta sprzętu zespołu była w garażu u ich perkusistki Słonicy. Złapał swoją walizkę w jedną rękę, a Nancy w drugą. Spojrzał na stojące w rogu pokoju kule.
Może powinienem je zabrać – pomyślał. Jeszcze do niedawna były mu potrzebne. Przez lata jego lewa noga była prawie zupełnie bezwładna, aż do nocy, gdy zdarzył się cud. Tak, jeszcze parę miesięcy wcześniej nie mógłby wziąć żadnej z trzymanych przez niego teraz walizek.
Nie, na co mi one – odrzucił od siebie tę myśl. – Teraz moja noga mnie słucha. Nie będę zapeszał. Jeśli słucha mnie teraz, będzie słuchać już zawsze.
Wychodząc z domu Eryk zabrał jeszcze ze skrzynki dwa listy. Jeden był bez nadawcy, ale on wiedział, kto do niego napisał.
Załadowali się do furgonetki i pojechali zabrać sprzęt od Słonicy. Noszenie wzmacniaczy nie należało do przyjemnych, ale Eryka cieszyło i to. Owszem, miał w sobie wciąż lęk o Yoshiego i przyszłość zespołu, ale czerpał radość z noszenia bagaży, z czegoś, czego nigdy wcześniej nie doświadczył, zawsze wsparty na kulach, stojący obok, zawadzający.
Wreszcie byli w komplecie, ruszyli. Eryk opowiedział o problemach Yoshiego i znowu poczuł się gorzej. Dlaczego życie nie mogło być proste?
- Musimy coś z tym zrobić – takimi słowami zakończył swoją opowieść.
Nikt nie zareagował. Wszyscy milczeli.
- Nawet wymyśliłem co. – Już wtedy czuł się, jakby mówił do ściany. Samochód prowadzony przez Matsa cicho łykał kilometry drogi. – Żeby Yoshie dostał obywatelstwo, wystarczy, żeby się ożenił. Z tym chyba nie powinno być problemu, bo mamy w zespole wolne dziewczęta, prawda? – Nie usłyszał aplauzu. – Słonica, to co, zostaniesz żona Yoshiego?
- Dlaczego ja? Dlaczego nie Pit? – zaprotestowała gwałtownie wysoka i stanowczo za gruba blondynka.
Pit nie powiedziała niczego, tylko odwróciła głowę, patrząc w bok. W zespole grała na gitarze rytmicznej i śpiewała drugi głos. Nie była ładna. Zawsze zbierała w warkocz kręcone, gęste włosy i nie rozstawała się z czarnym, skórzanym kapeluszem, co bynajmniej nie poprawiał jej wyglądu. Chłopcy nigdy nie zwracali na nią uwagi. Co prawda, sama była sobie winna. Ubierała się i żyła jak chłopak, ale nosiła w sobie wywołane tym faktem kompleksy.
- Tak po prostu – rzucił Eryk. – To bez znaczenia, która z was. No i co się ciskacie, chodzi o ratowanie przyjaciela.
- Nie zgadzam się! – ryknęła Słonica.
Pit nadal milczała.
Yoshi zwiesił głowę i zagryzł wargi. On też milczał.
Oszołomiony Eryk ścisnął sobie palcami skronie. Znowu zrobił to, w czym był najlepszy, namieszał. Jego słowa zraniły Słonice i Pit, a odmowa dziewczyn sprawiła ból Yoshiemu. On sam też poczuł się źle, tak, jakby walił głową w ścianę, chcąc niemożliwego. Robił to całe życie. Dlaczego nie zmądrzał? Nancy go nie pocieszyła. Obrzuciła go złym spojrzeniem. Nie lubiła, gdy się tak szarpał, gdy walczył z wiatrakami i chciał zbawić świat. Ona chciała mieć ciche, spokojne życie.
„Eryku – pisała jego siostra Marydith. – Przesyłam tylko kilka słów, bo ostatnio mam bardzo mało czasu – sesja. Mam nadzieję, że wszystkie egzaminy uda mi się zdać w terminie. Do domu w wakacje nie przyjadę. Mimo wszystko, nie mam odwagi mieszkać u ojca, gdy Ciebie nie ma w pobliżu. Chcę spędzić lato z Mario. Myślę, że wybierzemy się do Edenburga. Czytałam w gazecie, że będziecie tam grać. Myślę więc, że się spotkamy. Być może przyjdę na wasz koncert. Czy to nie śmieszne, że nigdy nie słyszałam, jak grasz na żywo, nigdzie poza naszym garażem?
Trzymaj się. Może wreszcie przyszła pora, żeby wszystko Ci się udawało. Marydith”.
Eryk uśmiechnął się pod nosem. Gdyby Marydith wiedziała, że znowu ma problemy. Potem otworzył list bez nadawcy. Od razu rozpoznał chwiejne pismo Mary.
„Hej – napisała w nagłówku listu. – Wiem, że nie powinnam do Ciebie pisać, że to nic nie da ani Tobie, ani mnie, chociaż… Chcę się zwierzyć. Wyjec się nie zorientuje. Siedzę w kawiarni, a on nie powinien się tu zjawić. Nadal gramy po klubach. Są z tego pieniądze, ale ja chciałabym prawdziwej sławy. Zazdroszczę Ci. Dlatego zagryzam zęby. Może z Wyjcem daleko zajdę? On w każdym razie umie komponować i umie załatwiać różne sprawy, z którymi ja bym sobie nie poradziła. Nadal od niego obrywam, ale sama na to zapracowuje. Powinnam go słuchać, a nie ciągle się stawiać i go okłamywać. Przecież teraz też to robię. Słyszałam w radiu twoją piosenkę o naiwnych dziewczynach szukających szczęścia, o takich, jak ja. Jest niezła. W gazecie czytałam, że będziecie w Edenburgu. Zniszczyłam tę gazetę, żeby Wyjec nie wiedział, bo my też tam jedziemy. Pewnie się nie spotkamy. Za to Wyjec wybiłby mi zęby. Ale dobrze wiedzieć, że będziesz blisko. Mary.”
No tak. Eryk czuł się coraz gorzej. On i Mary to była dziwna historia. Raz mu pomogła, a jemu wydawało się, że się w niej zakochał. Potem oboje nie postępowali mądrze. W każdym razie Mary szukała w nim oparcia, a on czuł się za nią odpowiedzialny. Jeśli zaś chodzi o Wyjca, kiedyś byli przyjaciółmi. Potem stali się rywalami, największymi wrogami, jakich można sobie wyobrazić. Wyjec nie mógł przeboleć, że Eryk, którego kiedyś uważał tylko za żałosnego kalekę, osiągnął więcej niż on, wydał płytę, ruszył w prawdziwą trasę, no i zdobył serce i rękę najpiękniejszej dziewczyny w ich rodzinnym mieście.
- Od kogo dostałeś listy? – spytała Nancy.
- Czemu ona wciąż do Ciebie pisze? – Nancy była zazdrosna. Zawsze była zazdrosna o Mary.
- Bo nie ma nikogo innego – powiedział cicho, czując, że popełnia ten sam błąd, co zawsze. – To biedna dziewczyna, która pogubiła się w życiu. Ale... – Wziął za ręce swoją piękną, młodą żonę. Byli sami, w małym pokoju hotelowym w pierwszym mieście, w którym mieli zagrać. – Nancy, przecież ja nic do niej nie czuję. Ja kocham tylko ciebie.
Dziewczyna skrzywiła się.
- Wiem, że mnie kochasz – powiedziała cicho. – Wciąż tylko nie umiem zrozumieć, czemu tak się szarpiesz, czemu dbasz o wszystkich, tylko nie o nas. Zamęczysz w ten sposób siebie i mnie.
- Ja… - zająknął się. – Nie mogę zostawiać ludzi, gdy mnie potrzebują. Ale uwierz we mnie. Wreszcie we mnie uwierz. Nie zawiodę cię i zawsze ty będziesz pierwsza przed innymi, ale na nas świat się nie kończy. Nie martw się, poradzę sobie ze wszystkim, co na siebie biorę. Naprawdę we mnie uwierz.
Nancy pozwoliła się objąć, ale mu nie uwierzyła. Czy mogła uwierzyć w siłę człowieka, który tak często popadał w depresje i mdlał na pogrzebach? Czy mogła mu zaufać, gdy sama była słaba i nie ufała własnym siłom, gdy każdy dzień samodzielnego życia, pełnego wyzwań, wydawał jej się zbyt trudny. Jej rodzicee byli bogaci. Rozpieszczana nie musiała się o nic martwić. Nie mogła zaufać jego szalonemu umysłowi zdobywcy, który, jak się zdawało, gnał ku samounicestwieniu i sięgał po to, co wydawało się nie być dla niego.
Pit podeszła do niego, gdy podłączał wzmacniacz.
- Muszę ci coś powiedzieć – zaczęła niepewnie.
Eryk znieruchomiał i spojrzał na nią. Znowu szykowały się kłopoty.
- Przepraszam, że nie chciałam zostać żoną Yoshiego – wyjąkała. – Ale… - Na moment się zacięła. Eryk tylko na nią patrzył. Nie zamierzał jej pomóc w tym wyzwaniu. – Wiesz, że nigdy nie interesował się mną żaden chłopak, jestem brzydka, ale wiesz, umówiłam się raz z Matsem. Może mogłoby coś z tego być. – Znowu na chwilę zamilkła. - Po prostu pomyśl, czy zdobyłbyś się na coś takiego przedtem, kiedy chodziłeś o kulach – wypaliła w końcu.
Eryka zatkało. O tym nie pomyślał. Ładna dziewczyna może się zgodzić na papierowe małżeństwo, brzydką to upokorzy. Chyba tak. Chyba by się na coś takiego nie zdobył, gdyby był „biednym kaleką”. Wyjec tak go nazywał. Nosił wtedy w sobie zbyt wiele lęków i upokorzeń. Czuł się gorszy, nawet, gdy tryumfował na scenie, czuł się gorszy, tak jak Pit wciąż się czuła. Nie wiedział, że zmienił się aż tak bardzo od nocy, gdy zdarzył się cud. Nagle to sobie uświadomił. Teraz bardziej wierzył w siebie i częściej się śmiał. Czy tylko wciąż jeszcze był sobą?
- Zapomnij o tym, Pit – powiedział tylko. Nie znalazł innych słów.
„Marydith – napisał do siostry. – Może to szalone, ale nie mam wybory. Yoshi potrzebuje żony, angielki, inaczej go deportują. Prosiłem Słonice i Pit, żeby za niego wyszły, żeby przez pewien czas poudawali, zanim on nie dostanie obywatelstwa. Nie zgodziły się. Pit mi uświadomiła, że nie powinienem ich o to prosić. One mają wiele kompleksów. Czułyby się podle udając, bo chcą kochać naprawdę, mieć prawdziwych mężów. Tylko ich nikt nie chce. Pit była w swoim życiu tylko na kilku randkach i na wszystkich w tym miesiącu – z Matsem. Pomyślałem sobie, że Ty mogłabyś zostać żoną Yoshiego. Ty nie jesteś brzydka, ani samotna. Mam nadzieję, że Mario to zrozumie. Proszę, przemyśl to. W końcu Yoshiego trzeba ratować. Eryk.”
Przez wiele dni nie wracali do sprawy Wietnamczyka, ale coś się między nimi zepsuło. Pit była cicha, wszystkim schodziła z drogi, jak ktoś, kto czuje się czemuś winny. Słonica chodziła dumnie zadzierając nosa i prezentując fochy osoby głęboko urażonej. Yoshie wydawał się ciągle wystraszony. W hotelach prawie nie wychodził z pokoju. Nancy śledziła wzrokiem poczynania Eryka tak, jakby go kontrolowała, jakby chciała przewidzieć, kiedy się rozsypie, czy też wybuchnie. Mats udawał, że nic się nie stało, ale na dłuższą metę dla Eryka i ta postawa była nie do zniesienia. Już nie świętowali po koncertach, nie pili razem.
W końcu Eryk postanowił coś z tym zrobić.
Rozumiem, że nie wszyscy są tak szaleni jak ja. Rozumiem, że na wiele rzeczy nie są gotowi. Najważniejsze jest jednak, żeby o tym rozmawiać. W ogóle najważniejsze jest, żeby rozmawiać – powiedział sobie, po czym postanowił, że kupi dwie butelki wina. – Nic tak nie rozwiązuje języków, jak alkohol – pomyślał. – A może dzisiaj napije się z nami Marydith? – Tego wieczora grali w Edenburgu. Eryk liczył na spotkanie z młodszą siostrą. Warunki, w jakich dorastali, wytworzyły między nimi bardzo silną więź. Po wypadku, po tym, jak stracił nogę, to ona była dla niego wsparciem, gdy matka tylko płakała, a ojciec krzyczał.
Niestety Erykowi nie udało się swojego postanowienia wprowadzić w życie. To znaczy wyszedł po wino i nawet je kupił, ale wracając do hotelu spotkał dziewczynę o blond włosach. Szła z naprzeciwka ze zwieszoną głową. Nieuczesane włosy spadały jej na twarz, ale on i tak ją rozpoznał. To była Mary.
- Hej! – zawołał, w ogóle nie myśląc, co może z tego wyniknąć.
Ona podniosła głowę i ich oczy na moment się spotkały. Eryka wmurowało w ziemię. Jasne oczy dziewczyny były wilgotne od łez, wokół lewego widniał ciemnofioletowy siniec. Miała też rozciętą i spuchniętą wargę.
Znowu spuściła głowę, chciała minąć Eryka. Przeraził ją sam fakt, że przypadkiem spotkali się na ulicy. On jednak nie pozwolił jej odejść. Złapał ją za ramiona.
- Mary, co z tobą? To Wyjec ci zrobił?
Nie odpowiedziała.
- To on? – Eryk potrząsnął nią, chciał wiedzieć.
- Zostaw mnie – spróbowała mu się wyrwać – Wszystko tylko pogorszysz. Nie mogę się z tobą spotykać.
- Mary, nie możesz pozwolić się bić! Nie możesz tego dalej ciągnąć! – powiedział. Jego szare oczy płonęły żywym ogniem.
- A co mam zrobić?! – Teraz ona też zaczęła krzyczeć. – Nie pomożesz mi! Nie dasz mi sławy! Nie dasz mi wsparcia!
- Mary… - Nie znalazł słów, bo przecież dziewczyna miała rację. Oprócz dobrych rad, nie mógł jej dać niczego.
- Zostaw mnie! – W końcu mu się wyrwała i pobiegła przed siebie, uciekając od niego i od jego słów. Niestety dwójka obserwatorów ich spotkania, nie zobaczyła już tej ostatniej sceny. Wycofali się wcześniej, uznając, że gdy zobaczyli Mary w ramionach Eryka, to wiedzą już wszystko. Obserwatorami tymi byli Wyjec i Nancy.
Kiedy Eryk wrócił do hotelu, nie było tam już nikogo. Spojrzenie na zegarek wyjaśniło mu, że zaraz spóźni się na własny koncert. Zostawił więc wino, porwał swoją gitarę i pognał ku hali koncertowej. Cały czas myślał o Mary, o jej podbitym oku i rozciętej wardze, ale cieszył się też faktem, że może biec. Zresztą dzięki temu, że mógł biec, dotarł do celu spóźniony tylko o trzy minuty. Usłyszał za to parę słów nagany od managera i organizatora trasy. Zbyt się spieszył, by spostrzec, że Nancy jest rozgniewana.
Wyszli na scenę. Zaczęli grać. Wszystko miało być w porządku, bo przecież byli najlepsi, na scenie wciąż byli najlepsi, żywiołowi i dzicy. Widownia skandowała: „Banda Sztywniaka! Banda Sztywniaka!” Nic nie mogło pójść źle, ale poszło.
Nikt nigdy się nie dowie, jaki mundur zobaczył Yoshie. Czy to naprawdę był policjant, czy może tylko ktoś z ochrony. W każdym razie spanikował, odskoczył od elektrycznego pianina i galopem wypadł ze sceny. Mats rzucił bas i pognał za Yoshiem. Co jego pchnęło do działania? Może to był impuls, może sam nie wiedział, czemu to zrobił, a może poczuł się za Yoshiego odpowiedzialny. To on przecież sprowadził Wietnamczyka do zespołu, on znał go najlepiej. No i obaj byli emigrantami. Tylko, że Mats przyjechał do Anglii legalnie.
Na scenie zostali we troje: Eryk, Pit i Słonica, dwie gitary i perkusja. Dograli tak koncert do końca. Nie przerwali nawet na chwilę. Sami chyba też był w szoku. Nie bisowali jednak. Widownia gwizdała. Nie spodobał się jej ich wyczyn, bo przecież nie mógł.
- Czy wyście zdurnieli! – krzyczał na nich manager, gdy tylko zeszli ze sceny – Jesteście nieodpowiedzialni! Gdzie są Yoshie i Mats?!
Nie wiedzieli gdzie, więc nie mogli odpowiedzieć.
- Witaj! – To Marydith uratowała Eryka od przeciągającej się awantury. Rzuciła mu się na szyję. Mógł ją objąć. Przyszła za kulisy razem ze swoim chłopakiem.
- Jak się tu dostałaś? – spytał.
Uśmiechnęła się. Nie odpowiedziała.
- Mam swoje sposoby. Poznaj Mario – przedstawiła mu towarzyszącego jej wysokiego blondyna o łagodnej, ładnej twarzy. Uścisnęli sobie dłonie.
- Nie wierzyłem jej, że może mieć takiego brata – powiedział Mario.
Eryk przyjął to jako komplement.
- Dlaczego wy mnie w ogóle nie słuchacie?! – manager znowu doszedł do głosu. – Gracie o wielkie pieniądze i o swoją przyszłość!
Naburmuszona Nancy wciąż milczała, mierząc Eryka złym wzrokiem.
Nagle wpadł Yoshie. Był brudny i miał rozciętą wargę.
- Wyjec pobić Mary. Ja i Mats bronić, ale… Ja słyszał wycie z wóz policja. Ja uciekł – wydyszał.
- Gdzie oni są?! – krzyknął Eryk.
Managera znowu nikt nie słuchał.
- Nie wiedzieć – jęknął Yoshie. – Ja biegł cały czas prosto.
- Muszę iść – rzucił Eryk tylko i wypadł na ulice, choć nikt, nawet on sam, nie wiedział dlaczego i dokąd wyruszał.
- Nie waż się! – ryknęła Nancy w końcu nie wytrzymując, ale Eryk nie zawrócił. – Bardziej kochasz ją, niż mnie, więc idź do niej! – To też jeszcze usłyszał, ale słowa jego młodej żony do niego nie dotarły. Wszyscy inni jakby skamieniali. Nawet manager był zbyt oszołomiony, żeby coś powiedzieć. Nagle wszystko się zawaliło, wszystko się pomieszało. Wydawało im się, że stali i milczeli przez lata, ale to trwało tylko kilka sekund.
- Pobiegnę za nim! – rzuciła Pit. Sama nie rozumiała swojej reakcji. To był impuls. Tego dnia nimi wszystkimi kierowały tylko i wyłącznie impulsy. W każdym razie Pit wiedziała, do jakich szaleństw Eryk jest zdolny i chciała chyba go ochronić przed nim samym. Poza tym, jakoś chciała odkupić swoje winy, fakt, że nie zgodziła się zostać żoną Yoshiego.
Eryk biegł. Chciał zobaczyć,, co się stało, wspomóc Mary i Matsa, może zdążyć przed policją. W miarę jak pędził przed siebie, emocje zaczynały w nim stygnąć. Powoli pojmował, że nie zdąży na czas, że nie wie, dokąd biegnie. Zaczynał też postrzegać możliwe konsekwencje zdarzeń tego dnia. Jeśli policja zgarnie Matsa i Wyjca, Wyjec zezna, że był tam też Yoshie. Mats tego nie potwierdzi. Policja trafi w końcu na Yoshiego i wyjdzie na jaw, że biedny Wietnamczyk przebywa w Anglii nielegalnie, no a Mats będzie miał problemy przez złożenie fałszywych zeznań. Co stanie się z Mary? Znowu oberwie?
Mary. Czemu miał takiego hopla na punkcie tej dziewczyny? Razem byli na dnie. Przedtem nawet grali w tym samym zespole. On był gitarzystą, ona śpiewała w chórku. Jemu się jednak powiodło, a jej nie. Czy to, że życzył szczęścia wszystkim słabym i utalentowanym ludziom, takim jak on sam, nie wystarczało?
Pit pędziła za nim, powoli dostając zadyszki. Nie mogła zrozumieć, jakim cudem Eryk z protezą nogi mógł przemieszczać się tak szybko. Owszem, jego sposób poruszania się był dość dziwaczny, nienaturalny, ale jednak skuteczny. Ile on miał w sobie energii. O tym pomyślała. Jaki musiał być nieszczęśliwy, gdy wspierał się na kulach.
Myśli Eryka uciekły od Mary. „Bardziej kochasz ją, niż mnie”. – W głębi umysłu słyszał słowa swojej żony. Dopiero zaczynał je rozumieć.
Ja nie kocham Mary, to nie to – pomyślał. – Ja kocham tylko Nancy.
Taka była prawda. Kochał do szaleństwa swoją demoniczną i trochę dziką żonę. To dla niej chciał cudu i cud się zdarzył. Nancy była słabsza, niż on i bała się życia, bała się wyzwań. Dlatego nie mogli się wciąż porozumieć. Eryk chciał ją chronić, ale dla niego istniały tylko trudne drogi. „Idź do niej” – krzyknęła Nancy. Chciała go zostawić. Już zostawiła. Znowu był sam. Znowu się pomylił. Był sam i był słaby. Zawsze był słaby i zawsze się mylił. Yoshi, zespół, Nancy – wszystko zawirowało mu w głowie.
„Ty nieszczęsny kaleko” – powiedział w głębi jego głowy Wyjec i nagle nogi złożyły się pod nim. Runął na płask. Nie bronił się. Po tym, jak zdarzył się cud, był u lekarza. Ten twierdził, że stan jego nogi się nie zmienił i nie rozumiał, czemu Eryk zaczął chodzić. Powiedział, że to może minąć i minęło. Eryka popychała w przód wiara i miłość, ale teraz je stracił, więc i nogi zawiodły.
- Eryku, nic ci nie jest? – Jego pleców dotknęły kobiece dłonie. To już się kiedyś zdarzyło. Wtedy to była Mary. Raz podniosła go z ziemi, posadziła na wózku inwalidzkim. Tak ich los się połączył.
Tym razem nie była to jednak Mary, tylko Pit.
- Eryku… - potrząsnęła nim. Nie zareagował. Dla niego właśnie wszystko się skończyło. Pozwolił się jednak Pit posadzić. – Co jest?
Przez moment patrzył na twarz dziewczyny. W jego mózgu znowu wszystko musiało się ułożyć.
- Nancy mnie zostawiła, a moje nogi przestały mnie słuchać – wyjęczał i przytulił głowę do piersi Pit. Ona go objęła, ale nie pocieszyła. Nie było właściwych słów. Przez moment poczuła się nawet całemu zajściu winna. Czy Eryk mógł znowu stracić władzę w nogach, bo ona zazdrościła mu cudu?
Długo siedzieli na środku chodnika. Eryk tulił się do Pit, a ona kołysała się z nim w objęciach, jakby uspakajała dziecko. Ludzie mijali ich, nie rozpoznając w nich wschodzących gwiazd rocka. Brali ich za bezdomnych, alkoholików, narkomanów, lub pomyleńców i woleli omijać z daleka.
- Nie możesz tak tu siedzieć – powiedziała w końcu Pit, cicho, spokojnie. – Musimy się ruszyć.
- Ja nie dam rady iść – wyjęczał Eryk. – Moja lewa noga znowu mnie nie słucha.
- Potrzymam cię – zapewniła Pit. Oprzesz się na moim ramieniu i jakoś cię doholuję do hotelu.
Eryk tylko skinął głową.
Choć wcale nie było to łatwe, Pit w końcu doprowadziła Eryka do hotelu. Nie zastanawiała się nad tym wiele, zabierając go do pokoju, który zajmowała razem ze Słonicą. Okazała się, że jej decyzja była słuszna, tam bowiem zebrali się wszyscy pozostali, czyli: Słonica, Yoshi, Marydith i Mario. Pytali ją wzrokiem, co się stało, ale nie udzieliła żadnych wyjaśnień. Doprowadziła Eryka do swojego łóżka i posadziła go na jego krawędzi. On siedział tylko przez chwilę, potem zwalił się na bok. Długie włosy zasłoniły mu twarz.
- Nogi odmówiły mu posłuszeństwa – powiedziała Pit w ramach wyjaśnień. To było wszystko.
Zebranymi chyba wstrząsnęły jej słowa, ale tego dnia przeżyli zbyt wiele, by żywo na nie zareagować. Marydith podniosła się i podeszła do Eryka.
- Mówiłam ci, że musisz trochę myśleć nad tym, co robisz – zaczęła go łajać, jakby nie do końca przyjmując sytuację, jaka zaistniała. - Musisz zdejmować protezę, kiedy z niej nie korzystasz. Inaczej znowu odparzysz sobie nogę. – To już się kiedyś zdarzyło, po imprezie, na której poznał Nancy. Eryk zacisnął mocno powieki. Wąziutka strużka łez wytoczyła się na jego policzki. Marydith uklękła przy nim i zdjęła mu protezę. Jej chłopak, Mario, przyglądał się temu z osłupieniem, zastanawiając się, czy powinien być zazdrosny, gdy jego dziewczyna zdejmuje protezę nogi innemu mężczyźnie. Zapomniał, że Eryk był jej bratem, a raczej nie przyjął do wiadomości, że taki dziwoląg i ekscentryk mógł być bratem jego dziewczyny.
- Teraz jest źle – ciągnęła swój monolog Marydith. – Ale ty jesteś silny i wszystko przetrzymasz, a ja ci pomogę…
- Pomożesz mi? – Eryk otworzył oczy i wsparł się na łokciu. Te słowa przywróciły go na moment rzeczywistości. – Wyjdziesz za Yoshiego?
- Co?! – wyrwało się jednocześnie z piersi Marydith i Mario.
- Przecież pisałem ci, że Yoshi potrzebuje żony, Angielki, żeby go nie deportowali. To mogłabyś być ty…
- Nie dostałam takiego listu – rzuciła szybko Marydith zbyt zaskoczona, by odpowiedzieć sensowniej.
- Ona wyjdzie za mnie! – ryknął Mario, podrywając się z miejsca.
Eryk znowu opadł na bok, tracąc zainteresowanie światem.
- Dajcie spokój – powiedziała Pit bardzo, a to bardzo cicho. W jej oczach lśniły łzy. – Ja wyjdę za Yoshiego.
- Tak? – Wietnamczyk podbiegł do niej i ją uściskał. – Ja się cieszyć. Ty dobra, bardzo dobra. Ja ci być wdzięczny po śmierć.
W tym momencie drzwi do pokoju otworzyły się i wszedł Mats. Na głowie miał bandaż. Wszystkie oczy, oprócz oczu Eryka, zwróciły się ku niemu.
- Nie jest wesoło – rzucił od progu. – Wyjec jest w areszcie, a Mary w szpitalu. Musimy szybko pomyśleć o żonie dla Yoshiego, bo mogą być problemy. Wyjec zeznał, że Yoshi był zamieszany w tę całą awanturę. Poza tym, musimy zając się Mary, żeby znowu nie wpadła w jego ręce.
- Nie musimy szukać żony dla Yoshiego – weszła mu w słowo Pit. – Zdecydowałam się.
- A co ze mną? – spytał Mats po raz pierwszy otwarcie przyznając, że coś między nimi było.
- Przepraszam – wyszeptała Pit.
- Jeśli tak... – szczęki Matsa zadrgały. Nie chciał jednak nikomu pokazać, że jemu ten pomysł się nie podoba. Rozejrzał się i jego wzrok spoczął na Eryku.
- Co z nim? – spytał.
- Kiedy przybiegł Yoshi i opowiedział nam, co zaszło, wybiegł, chciał chyba dotrzeć do was przed policją – wyjaśniła Słonica. – Nagle nogi odmówiły mu znowu posłuszeństwa.
- Rany – wyrwało się z piersi Matsa.
- Chyba się załamał – dodała Słonica.
Wariat – pomyślał Mario.
- Co by nie było, trzeba zacząć działać – zawyrokował Mats, co sprawiło, że Mario i jego uznał za wariata. – Yoshi i Pit muszą się pobrać tej nocy. Plan mamy taki: pojedziemy do Mary. Jak się uda, zabierzemy ją ze szpitala, żeby nie trafiła znowu między kumpli Wyjca. Potem załatwimy ślub Pit i Yoshiego, do tego wystarczy nas troje, oni i ja, jako ich kierowca. Może się też przydam, jako świadek. Poszukamy jakiegoś miejsca, gdzie udzielają ślubów od ręki. Słyszałem, że w Szkocji to możliwe.
- Musisz uwzględnić jeszcze jeden szczegół – dodała Słonica. – Nancy odeszła od Eryka. Zabrała swoje rzeczy. Powiedziała, że jeśli Erykowi na niej zależy, niech spróbuje ją zatrzymać, chce wyjechać stąd pociągiem o 6.30.
Kogo obchodzi ten wariat i jego pomylona żona? – pomyślał Mario.
- To Eryk będzie musiał sam załatwić – powiedział Mats, jakby zapominając, w jakim stanie znajdował się jego przyjaciel. – Przecież się nie rozdwoję.
Podszedł do łóżka i wziął Eryka na ręce. Długie i chude ciało nie warzyło zbyt wiele.
- No, chłopie – powiedział. – Musisz się pozbierać, nie masz za dużo czasu.
Wyszli wszyscy, choć nie wszyscy musieli. Marydith zabrała protezę Eryka, bo Mats o niej zapomniał. To ona też założyła ją bratu w furgonetce, choć nie miało to sensu, bo bez kul i tak nie mógł się samodzielnie poruszać. Mario stwierdził, że z Erykiem wszyscy przesadnie się cackają.
Do szpitala, do Mary poszli w czwórkę, tak zarządził Mats, w czwórkę, czyli on, Yoshi, Słonica i Eryk. Zabieranie Yoshiego gdziekolwiek było ryzykowne, ale on uparł się, że musi iść po Mary. Mats taszczył Eryka, bo ten nie tylko nie był się w stanie poruszać, ale popadł też w jakiś dziwaczny stan otępienia. Może zachowywał się jak wariat, ale tak było łatwiej, gdy został pozbawiony jakiejkolwiek możliwości działania. Czemu Mats zabrał Eryka ze sobą, było wiadome tylko jemu samemu. Można jednak podejrzewać, że wiedział, czego jego przyjaciel potrzebuje. Nie raz bowiem wyciągał Eryka z dołków psychicznych.
Do szpitala nie weszli żadną oficjalną drogą, bo w nocy nikt by ich nią nie wpuścił.
- Trzymajcie się mnie i o nic nie pytajcie – nakazał pozostałym Mats, przeprowadzając ich przez izbę przyjęć pełną ludzi z wypadków. Tam z Erykiem na rękach nawet nie wyglądał podejrzanie. Później miał im wyjaśnić, że specjalnie pozwolił przyjąć się na oddział, choć jego stan zdrowia tego nie wymagał, żeby zbadać szpital od środka. Do pojedynczej sali, gdzie leżała Mary, weszli we troje. Słonica została na czatach. Miała ich ostrzec, gdyby pojawił się lekarz.
Mats posadził Eryka na szafce nocnej przy łóżku Mary. Dopiero wtedy wszyscy trzej spojrzeli na dziewczynę. Była w opłakanym stanie, cała posiniaczona, z podbitym okiem i napuchniętą rozciętą wargą. Chociaż jednak dla Eryka przedstawiała obraz nędzy i rozpaczy jak on sam, to dla Yoshiego pozostała najpiękniejszą z kobiet pod słońcem. Wietnamczyk kochał ją już wtedy, gdy jeszcze nie potrafił powiedzieć tego po angielsku.
- Czemu przyszliście? – spytała słabo. Sama była zbyt zbolała, by spostrzec, że coś jest nie tak z Erykiem.
- Żeby cię stąd zabrać – oznajmił Mats. – Nie możemy dopuścić, żeby Wyjec jeszcze choć raz ośmielił się ciebie tknąć, a kiedy wypuszczą go z aresztu, pewnie będzie wściekły i nie jedna osoba od niego obskoczy.
- Tak. – Yoshi podszedł do łóżka Mary. – On nie może więcej bić ciebie, nigdy.
- Och. – Dziewczyna uśmiechnęła się, wyciągnęła dłoń w stronę Yoshiego i wzięła go za rękę. – Dziękuję. Ty mnie uratowałeś. Wyjec mógł mnie wtedy zabić, ale… - Na chwilę zamilkła. – Ja muszę zostać z nim. – Te słowa z trudem przeszły jej przez gardło. - Tylko on może dać mi sławę.
Eryk milczał, wpatrując się tępo w dziewczynę i trudno było powiedzieć, czy słowa Mary w ogóle docierały do jego świadomości. Gdyby docierały, powinien jakoś na nie zareagować. On też mógł dać Mary sławę. Kiedyś, dawno, zaproponował jej, że będą śpiewać w duecie. Wtedy odmówiła. Nigdy później jej tego nie proponował. Zdążył osiągnąć coś z Bandą Sztywniaka i nie chciał zmieniać charakteru zespołu. Może bał się reakcji publiczności, a może nie chciał dzielić się sławą z kimś, kto w jej narodzinach nie miał udziału.
- Ja wiedzieć, życie jest złe – powiedział Yoshi, zaskakując swymi słowami Matsa, który jako jedyny w miarę kontrolował sytuację. – Ja cię kochać, ale ja dzisiaj żenić się z inna kobieta. Ja musieć, bo ja potrzebować obywatelstwo. To być fałszywy ślub. Ja zawsze będę się tobą opiekować i nie dam bić Wyjec.
Po tym wyznaniu Matsa nagle olśniło, choć być może tak to wyglądać mogło tylko dla obserwatora z zewnątrz. Mats mógł bowiem wszystko przewidzieć i dokładnie zaplanować. Nigdy się do tego nie przyznał, ale przecież to on zabrał do Mary Yoshiego i Eryka, tym samym zmieniając ich życie.
- Mary, a ty nie mogłabyś zostać żoną Yoshiego? – spytał.
- Ja? – zdziwiła się dziewczyna.
- Ty – potwierdził Wietnamczyk. – Ja prosić. - Od razu podchwycił ten pomysł, choć był nim zdziwiony równie mocno, jak Mary.
- Chciałabym, ale… - Mary miała wątpliwości.
- Zadbamy o ciebie – zapewnił ją tym razem Mats. – Nie, Eryk, da się coś zrobić?
Eryk nie odpowiedział, wciąż patrząc tempo przed siebie. Nie mógł na razie decydować o sprawach zespołu. Według niego, nie było przecież pewne, czy zespół nadal istnieje. Nie wiedział, czy bez Nancy i znów wsparty na kulach znajdzie w sobie siłę, by ciągnąć to wszystko dalej. A raczej podejrzewał, że nie znajdzie.
- Co z nim? – spytała Mary.
- Chyba zbyt przejął się tym, co się dziś zdarzyło i nogi znów odmówiły mu posłuszeństwa – wyjaśnił Mats. – To co z tym ślubem?
- To nie musi być prawdziwe, my móc udawać, choć ja kochać ciebie – zapewnił Yoshi.
- Dobrze – zgodziła się Mary. Instynkt samozachowawczy jednak wciąż działał u niej prawidłowo i kazał nie wracać do Wyjca.
- To ja skoczę, skombinuje kule dla Eryka i ruszamy na ślub – oznajmił rozradowany Mats. Zatarł ręce, jak ktoś, kogo plan się powiódł i wyszedł, zostawiając ich samym sobie.
Mats znalazł dyżurnego lekarza w pokoju socjalnym i zaczął mu mętnie tłumaczyć skąd się wziął i o co mu tak naprawdę chodzi. Lekarz z początku chciał go wyrzucić, ale w końcu uległ potokowi wymowy rudzielca z bandażem na głowie, bowiem to, co ten mówił, było zbyt nierealne, by mogło być kłamstwem.
Tym czasem Słonica przepuściła wroga, ponieważ w ogóle się go nie spodziewała, wypatrując białych fartuchów. Te zresztą pojawiły się także.
- Co pani tu robi? – zapytała postawna pielęgniarka.
- Stoję – odparła Słonica, patrząc hardo w twarz kobiety, która o dziwo przewyższała ją wzrostem i wagą.
- Jakim cudem w ogóle się tu pani znalazła? – Pielęgniarka nie zamierzała ustąpić. – Do czego by to doszło, gdyby wszyscy się tak włóczyli po nocy po szpitalu…
Do pokoju Mary wszedł Martin, chłopak z zespołu Wyjca, który tak samo, jak oni, dostał się nielegalnie do szpitala. Dziewczyna na jego widok skuliła się w sobie. Eryk obdarzył przybysza pustym spojrzeniem.
- Mary, zbieraj się – zarządził Martin. – Zostaw tę bandę niedorajdów i tak masz przez nich wystarczająco dużo kłopotów. Musisz wrócić i odwołać swoje zeznania przeciwko Johnowi. – Tak brzmiało prawdziwe imię Wyjca.
- Nie – wyszeptała dziewczyna, kuląc się jeszcze mocniej. Yoshi instynktownie osłonił ją własnym ciałem.
- Nie zadzieraj ze mną i z Johnem! – ryknął Martin. – Chcesz oberwać mocniej?!
W tym momencie stało się kilka rzeczy na raz. Dziewczyna poddała się i usiadła. Chciała wstać i wyjść z Martinem. Mimo, że naprawdę nie czuła się dobrze. Zbyt się bała, żeby zaprotestować.
- Ona nigdzie nie iść – zaprotestował stanowczo Yoshi.
- Czy wy potraficie tylko bić? – spytał Eryk. Jego głos brzmiał ostro.
Yoshiego i Mary zatkało. Nie spodziewali się, że Eryk pogrążony w świecie swojego bólu w ogóle wie, co się wokół niego dzieje. On jednak podjął grę, choć nie miał po swojej stronie żadnego atutu. Nie mógł przecież wstać, nie miał też pod ręką kul, którymi potrafił posłużyć się jak bronią. Kiedyś to zrobił. Miał silne ręce i ciosem zadanym kulą złamał napastnikowi obojczyk.
- A co ci do tego, kaleko? – wycedził przez zęby Martin. – Zajmuj się lepiej swoimi sprawami, bo może być z tobą krucho. Mary, idziemy!
Dziewczyna chciała się podnieść, ale Yoshi ją powstrzymał.
- Ona nigdzie nie pójdzie – powiedział Eryk.
- Oczywiście, że pójdzie! Nie zatrzymasz nas! – Martin chciał złapać Mary za rękę, ale w tym momencie do akcji wkroczył Yoshi i wymierzył chłopakowi fangę w nos. Eryk też zadał cios. Grając w słowa zdążył znaleźć sobie niezły oręż. Zdzielił więc Martina w głowę metalową lampką nocną, która jeszcze przed chwilą była przykręcona przy łóżku Mary.
W momencie, gdy Martin osuwał się na kolana, do pokoju wpadli depcząc się i klinując w drzwiach: lekarz dyżurny, Mats z kulami pod pachą, Słonica, pielęgniarka i kilku pacjentów, którzy mogli przemieszczać się o własnych siłach. Wszystkich ich zaniepokoił hałas i krzyki.
- Co się tu dzieje?
- Do czego to podobne?
- Czy wszystko w porządku? – pytali jedni przez drugich.
- Chłopie, co robisz z tą lampą? – O to zapytał Mats.
Eryk nie odpowiedział. Chciał ukryć narzędzie przestępstwa, ale nie było to możliwe. Martin siedział na podłodze, trzymając się za głowę. Przyszła pora na wyjaśnienia. To co zdarzyło się w sali zajmowanej przez Mary zrelacjonowali: Yoshi łamaną angielszczyzną i Eryk, który znów był gotowy brać czynny udział w życiu. Może był tylko kaleką, który musiał wspierać się na kulach, ale przecież były rzeczy, które mimo to pozostawały ważne i z którymi mógł sobie poradzić. Szczegóły wyjaśniające powiązania między nimi dopowiadał Mats. Ich opowieść zszokowała tak pielęgniarkę i pacjentów, jak i lekarza, który już coś niecoś wcześniej usłyszał od Matsa. Kiedy już wszystko było jasne, lekarz obejrzał głowę Martina.
- Obrażeń zewnętrznych nie ma – orzekł. – A jakby pan miał mdłości, proszę zgłosić się rano, wtedy hospitalizujemy pod podejrzeniem wstrząśnienia mózgu.
Martin pozbierał się z ziemi. Nie podziękował za diagnozę.
- John jeszcze się z tobą policzy, tania dziwko – rzucił w stronę Mary. – Ucieszy go też, że znowu opierasz się na kulach, kaleko. – Tymi słowami pożegnał Eryka i wyszedł.
- To my zabieramy dziewczynę i znikamy – oznajmił Mats.
Lekarz nie oponował.
- To chyba nie jest rozsądne – powiedziała pielęgniarka.
- Są młodzi, są szaleni – wzruszył ramionami lekarz. – Niech idą. – Trochę im zazdrościł. Sam nawet w młodości nie robił rzeczy aż tak niecodziennych, wciąż tylko wkuwał.
- Poradzisz sobie, chłopie? – spytał Mats, wręczając Erykowi kule.
- Tak. – Eryk skinął głową. Jego głos brzmiał słabo.
- Nie przejmuj się tym, co mówił ten głupek. Ty sam wiesz, ile jesteś wart – powiedział Mats i klepnął Eryka w ramie. Na bladej twarzy kalekiego rockowa na moment pojawił się nawet uśmiech.
Kiedy wychodzili, kilku z pacjentów życzyło Mary i Yoshiemu szczęścia na nowej drodze życia.
Kiedy Pit dowiedziała się, że nie musi zostać żoną Yoshiego, była bardzo uradowana. Pocałowała nawet Matsa usta, na co ten nie zaprotestował. W furgonetce zrobiono przegrupowanie. W dalszą drogę mieli ruszyć tylko Mats, Joshi i Mary. Rudzielec żegnając się z Erykiem położył mu dłonie na ramionach.
- Trzymaj się, chłopie – powiedział. – Uda ci się zatrzymać Nancy. Sam wiesz, że jesteś wspaniałym gościem. – Dziwnie brzmiały te słowa wypowiadane do człowieka wspartego na kulach i wyglądającego jak kupka nieszczęścia. Nic nie zostało z dynamicznego rockowa, którego jeszcze przed kilkoma godzinami tłum mógł podziwiać na scenie. Eryk uśmiechnął się słabo. Nie odpowiedział. Rudzielec wsiadł do furgonetki.
Przyszła pora by Eryk ruszył w swoją stronę, poszukać dworca, z którego miał odjechać pociąg Nancy. Miał na to jeszcze trzy i pół godziny. Ruszyli przez nocne miasto. Wsparty na kulach Eryk prowadził. Wyrzucał w przód kule i w niezdarnym podrygu dostawiał do nich nogi. Jego lewa stopa zawijała się do środka. Wszystko przypominało zły sen. Odwykł od takiego sposobu poruszania się. Był niezdarny i powolny, szybko też zaczął odczuwać ból w ramionach, które zdążyły już zapomnieć, jak to jest, gdy dźwiga się ciężar całego ciała. Pit, Słonica, Marydith i Mario szli za nim, chociaż nie byli pewni, dlaczego to robią i czy w ogóle pościg Eryka za Nancy ma sens. On sam też się nad tym zastanawiał. Czy istniała szansa, że zdąży?
Na początku próbował znaleźć taksówkę, ale to okazało się niewykonalne. Pytał ludzi o drogę na dworzec, choć tych nie było w środku nocy na ulicach zbyt wielu, a jak już byli, to pijani. Odpowiadali mu, że to daleko. Jedni twierdzili, że trzeba iść w prawo, inni, że w lewo, jeszcze inni, że co by nie robił, to tam nie dojdzie.
Zastanawiał się, co ma powiedzieć Nancy. Może tylko go sprawdzała, a może naprawdę miała dość życia u jego boku? Kochał ją, ale nigdy nie potrafili się porozumieć.
- Dlaczego nie moglibyśmy, jak normalni ludzie pójść spać?! – spytał Mario podniesionym głosem. On i Marydith kłócili się przez cały czas. – Dlaczego musimy łazić, za tym twoim pomylonym bratem?!
- On może potrzebować naszej pomocy.
- Też mógłby pójść spać, a nie latać po nocy! – zauważył Mario. – Już jest kulawy, a chce jeszcze oberwać.
- On chce czegoś od życia i walczy o to – rzuciła Marydith. – Wszyscy powinniśmy tak żyć!
- Jak byśmy wszyscy brali z niego przykład, to byłoby za ciasno w psychiatrykach.
- Zamknijcie się! – próbowała uciszyć ich Pit.
Eryk tego wszystkiego nie słyszał. On miał swój cel, do którego zmierzał, choć wiele razy w ciągu tej nocy chciał usiąść na ziemi, rozpłakać się i zacząć krzyczeć: „Ja już dłużej nie mogę!”
W końcu zobaczył budynek dworca. Dniało już, a jemu zostało piętnaście minut. Przyśpieszył, choć ramiona omdlewały mu ze zmęczenia.
Kiedy weszli na dworzec do odjazdu pociągu zostały trzy minuty. Eryk rozpaczliwym zrywem rzucił się ku wejściu na perony. Poruszanie się po schodach było zawsze najtrudniejsze. Najpierw spuszczał w dół kule, potem nogi. Myślał, że runie i spadnie na głowę. Kiedy znalazł się na peronie, zrozumiał, że cały jego wysiłek poszedł na marne. Był na niewłaściwym. Od Nancy oddzielał go tor. Była tam. Zobaczył ją. Jej pociąg stał już gotowy do odjazdu. Pasażerowie powoli znikali w jego wnętrzu.
- Nancy! – krzyknął.
Ona obejrzała się, ale nie opuściła swojego miejsca w tłumie powoli sunącym do wnętrza pociągu. Po plecach Eryka przeszedł dreszcz. Był słaby, był bezradny. Pociągi zawsze coś mu zabierały. Pociągi uczyniły go tym, kim był, żałosnym strzępem człowieka.
- Nancy! – krzyknął raz jeszcze. Zaraz miał stracić ją z oczu. Na rozdzielający ich tor za chwile miał wtoczyć się ekspres. Światła pociągu zabłysły już w mroku tunelu. Eryk usłyszał jego złowrogi pomruk.. – Nancy! – Ona była ważniejsza, niż pociągi, niż strach, niż wspomnienie bólu i widok swojej własnej nogi na torach. Rzucił się w przód. Najpierw kule, potem nogi. Ludzie patrzyli na niego. Usłyszeli przedtem jego krzyk, a teraz przyglądali się jego żałosnemu podrygowi, nie pojmując jego sensu. Ekspres był coraz bliżej. Jedna z kul wypadła Erykowi z ręki, ale nie upadł. Odrzucił drugą. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że znowu jest sprawny, że biegnie. W przód pchała go wola i wiara, nic innego się nie liczyło. – Nancy!
- Nie! - przeciągły krzyk wyrwał się z piersi Pit.
Marydith podniosła tylko rękę do ust. Przerażenie odebrało jej głos. Eryk biegł na spotkanie z ekspresem, który mknął już przez stację.
Skoczył tuż przed pociąg, znikając z oczu towarzyszą swej drogi przez noc. Cała stacja zamarła. Mogło wydawać się, że wszyscy zobaczyli skok samobójcy.
Eryk lądując na torach usłyszał trzask, mimo, że pieśń pociągu już go prawie ogłuszyła. Zrozumiał, że jego proteza, nie przystosowana do takiego użytkowania, nie wytrzymała skoku i pękła. Nie mógł się jednak nad tym zastanawiać. Nie miał czasu. Rzucił się w przód. Na rękach wyciągnął się na peron. Ekspres przemknął tuż za nim.
- Nancy.
Była już przy nim. Podbiegła, porzucając swoje bagaże i przykucnęła koło niego.
- Eryku, nic ci nie jest?
- Proteza mi pękła – odparł.
- Przepraszam – wyszeptała.
- Zostaniesz? Zostaniesz ze mną? Uwierzysz we mnie wreszcie? Kocham cię.
Nancy nie odpowiedziała. Żarliwe obietnice nie były w jej stylu. Pocałowała Eryka prosto w usta, żeby go uciszyć. Takich, całujących się na krawędzi peronu, odsłonił ich ekspres tym, którzy sądzili już, że Eryk nie żyje. Pit, Słonica, Marydith i Mario podbiegli do krawędzi peronu.
- Czyś ty zgłupiał?! – krzyknęła Marydith.
- Nic ci nie jest? – spytała Pit.
- Pękła mi proteza – wyjaśnił Eryk z uśmiechem, w ogóle ignorując pytanie Marydith. Znowu odzyskał werwę, znowu był szalonym, młodym człowiekiem, którego rozpierała energia.
- Mogłeś zginąć! – produkowała się dalej Marydith.
- Daj mu spokój, nie zginął – rzuciła Nancy. – A to co zrobił, było rycerskie.
- Rycerskie, ale głupie i zrobił to przez ciebie. – Siostra i żona zaczęły kłócić się nad głową Eryka. Tłum wciąż ich obserwował. Wzdłuż składu pociągu, którym miała odjechać Nancy ruszył konduktor, zatrzaskując drzwi.
Eryk zdjął pękniętą protezę i obejrzał kikut nogi, sprawdzając, czy nigdzie nie obtarł sobie skóry.
- Zamknijcie się. Chodźmy wreszcie wszyscy spać – zarządziła Słonica.
Pociąg ruszył parskając z cicha. Pit podała Erykowi kule ponad torami. Nancy pomogła mu wstać. To było dziwne. Po raz pierwszy miał iść o kulach, używając tylko i wyłącznie lewej nogi, tej, która przez lata nie była mu posłuszna. Nie zastanawiał się jednak nad tym wiele. Kiedyś zrobi sobie nową protezę, a teraz znowu ma przy sobie Nancy, tę piękną, demoniczną i dziką dziewczynę podobną do nocnego zwierzątka, które dopiero musiał oswoić.
Tysięczny tłum zaczął piszczeć i gwizdać, gdy Eryk wyszedł na scenę wsparty na kulach. Przez ramie miał przewieszoną gitarę elektryczną. Prawa nogawka jego spodni była podpięta z tyłu. Wszyscy mogli zobaczyć, że nie miał stopy. Po raz pierwszy w życiu tak wyszedł na scenę. Usiadł na wysokim stołku ustawionym przed znajdującym się na środku sceny mikrofonem. Odłożył kule na ziemie. Oparł sobie gitarę na kolanach.
- Witajcie! – krzyknął.
Tłum odpowiedział mu straszliwym wrzaskiem.
- Przepraszam za swój stan – powiedział. – Historia o tym, jak straciłem protezę nogi, jest za długa, żebym was nią teraz zanudzał, zresztą i tak pewnie niedługo opiszą ją brukowce.
Tłum ryknął, co należało odebrać jako wybuch śmiechu.
- Postaram się wam jednak wynagrodzić swój stan – obiecał. – Damy dzisiaj czadu!
Sala ryknęła, co oznaczało aplauz.
Faktycznie dali czadu. Byli dzicy, a ich mocne brzmienie porwało tłum. Eryk nie musiał się poruszać, Pit doskonale robiła to za niego.
„Marydith – napisał Eryk do siostry. – Przepraszam, że przez nasze szalone pomysły nie spędziłaś spokojnie czasu w Edenburgu. Może jednak spojrzysz na mnie życzliwszym okiem, kiedy dowiesz się, jakie były pozytywne efekty tej nocy, której przeze mnie nie przespałaś. Po pierwsze Yoshi i Mary są małżeństwem i to nie fikcyjnym! Mary kuruje swoje rany, a kiedy będzie się już dobrze czuła, stanie z nami na scenie. Dyskutowaliśmy nad tym w zespole. Zdecydowałem, że żeby pomóc Mary, a jednocześnie zostać wiernym naszym fanom i wypracowanemu stylowi Bandy Sztywniaka, no i nie robić krzywdy Pit śpiewającej drugi głos, nie będę śpiewał z Mary w duecie. Po prostu pozwolimy jej zaśpiewać kilka piosenek solo. Będziemy jej tylko akompaniować. Tak samo nagramy kilka jej piosenek na naszej nowej płycie. Ja będę nadal śpiewał z Pit. Mam nadzieję, że będzie to tylko etap przejściowy, że Mary usamodzielni się i zrobi karierę solową. Nancy o dziwo zaakceptowała takie rozwiązanie. Po tym, co zrobiłem na dworcu oczywiście nie przestała uważać, że żyję zbyt szybko i na wariackich papierach, ale silniej wierzy w moją miłość. A od kiedy Mary i Yoshi zaczęli ze sobą sypiać, nawet nie jest tak o Mary zazdrosna. Wszystkim nie jest nam łatwo znaleźć się w nowej sytuacji, ale myślę, że to się z czasem ułoży.
Po drugie, Wyjec poszedł do paki na kilka miesięcy. Czy to nie piękne, że wreszcie dostało mu się za to, jak traktował Mary?
Po trzecie, Mats i Pit na dobre zostali parą.
Po czwarte, ja już nie boję się pociągów! Zrobiłem to, skoczyłem prawie pod koła i odkryłem, że nie każde zetknięcie z pociągami będzie kończyć się dla mnie cierpieniem i bólem. Pokonałem pociągi i nie śnią mi się już koszmary. Eryk.”
„Eryku – odpisała mu. – Cieszę się, że opanowałeś swój lęk, po tym jednak co widziałam w Edenburgu, uważam, że wszyscy jesteście nieodpowiedzialni i pomyleni. Ty nie masz nastu lat. Na dłuższą metę tak żyć się nie da. Mario też nie ma o was, a zwłaszcza o Tobie, dobrego zdania. Jak na pierwsze spotkanie, nie zrobiłeś dobrego wrażenia i trudno będzie to teraz zmienić…” – Eryk nie czytał dalej. Nie interesowały go wynurzenia siostry. Wiedział, jak chciał żyć. Miał też zbyt wiele prawdziwych problemów do rozwiązania, by interesowało go, jakie wrażenie zrobił na Mario. Nietolerancyjni, małostkowi ludzie nie obchodzili go, on miał swoich wiernych przyjaciół, a przede wszystkim miał Nancy.
- Co pisze Marydith? – spytała jego demoniczna, młoda żona, obejmując go od tyłu w pasie i kładąc mu głowę na ramieniu.
- Nic ważnego – odpowiedział, składając list i odwracając się w stronę Nancy – Czy wiesz, że cię kocham? – spytał.
- Wiem – odpowiedziała, składając pocałunek na jego wargach.
17.02.2002 – Wołczyny