Kejti's Factory - Opowiadanie

"Nie dogonię was

czyli Dzieje Eryka i Bandy Sztywniaka"


Copyright ©   Kejti - Katarzyna Kwiecińska

4. Ostatnie wakacje

„Eryku – pisała Marydith. – Wiele się u mnie zmieniło. Poznałam wspaniałego chłopaka i zakochałam się. To znaczy, może Robert nie jest taki znowu wspaniały. Jest bezczelny i za dużo pije. To fakt. Ale czy Ty też za dużo nie pijesz? Coś mnie do niego ciągnie. Coś w nim jest, nie licząc tego, że jest przystojny. Na wakacje przyjadę razem z nim. On mówi, że samej by mnie nie puścił. Jest nawet o Ciebie zazdrosny, o to, że piszę do Ciebie listy. Nie chce uwierzyć, że jesteś moim bratem. A teraz chyba najważniejsza wiadomość! Strasznie głupio jest mi się do tego przyznać, szczególnie Tobie. Pamiętam, że uważałeś dziewice za święte. Ja już nie jestem dziewicą. Teraz, kiedy to piszę, czuję się, jakbym była napiętnowana, ale przecież to się musiało kiedyś zdarzyć. Kiedyś muszę zacząć własne życie. Chyba to rozumiesz? Zmieniając temat, Jacky wywiązuje się ze swojego zadania znakomicie, szczególnie teraz, kiedy znalazła o was dwa zdania w gazecie. Ona po prostu wariuje. W jej umyśle zostałeś wielkim bohaterem i herosem. Można umrzeć ze śmiechu, kiedy słyszy się, co ona opowiada. I to chyba wszystko. Myślę, że z egzaminami szybko sobie poradzę i niedługo przyjadę. Trochę jednak boję się powrotu, to znaczy ojca, co powie na widok Roberta i tak dalej. Dawno do mnie nie pisałeś. Jak twoje sprawy sercowe? Życzę szczęścia. Kiedyś musi nadejść. Marydith.
- Nie miałem czasu – powiedział Eryk sam do siebie, chowając list. Był zły i wiedział, że nie odpisze.
W zasadzie zdarzyło się wiele rzeczy. Naprawdę nagrali singla. Radio zaczęło puszczać ich piosenkę. Mieli też mały lokalik, w którym występowali co drugi wieczór. Większość gości i tak było wszystko jedno, co grali, ale niektórzy ich lubili. Wiedział o tym. Miejsce Marka zajął Wietnamczyk, którego nazywali Yoshi. To zdaje się nie było jego prawdziwe imię, ale Mats tak go przedstawił. Skąd on go w ogóle wytrzasnął? Biedak nie za bardzo ich rozumiał, oni zresztą jego też nie, ale grał na klawiszach i na razie to im musiało wystarczyć. Zresztą, całkiem nieźle grał. Eryk mógł o tym napisać, mógł też spróbować pocieszyć Marydith, powiedzieć jej, że dziewictwo cielesne nie jest taką ważną rzeczą, że najważniejsze jest to, co dzieje się w sercu, delikatność i wiara, których nie powinno tracić się razem z błoną. Myślał przy tym o Nancy, o tym jak źle ją potraktował. Mógł napisać o tym wszystkim, ale nie chciał, bo był zły. Był zły, że Marydith kogoś miała. Mówił sobie „to za wcześnie. Ona zejdzie na psy. A przecież ona musi zostać kimś, mieć godne życie, musi skończyć studia.” Czuł się za nią odpowiedzialny. Zdawał sobie sprawę, że nadrabiała teraz braki, których on był powodem. Kiedy była w domu, żyła dla niego. O to też chodziło. Był o nią zazdrosny. Doskonale wiedział, że to niezdrowe uczucie. Była jego siostrą, ale nic nie mógł na to poradzić. Gdzieś tkwiło w nim przekonanie, że są rzeczy, które po prostu mu się należą. Marydith była jedną z nich. Nie odpisał, nie mógł przemóc w sobie złości.

Może Marydith jakoś zapowiadała datę swojego przyjazdu, ale jej albo nie poznał, albo nie chciał zapamiętać. W każdym razie, gdy pewnego dnia wrócił do domu akurat na kolację, już była, a z nią rosły blondyn, może trochę podobny do Wyjca. Od razu poczuł, że go nie polubi za samą twarz.
- To Robert, to Eryk mój brat – przedstawiła ich sobie.
Blondyn poczuł się trochę niezręcznie, jak większość ludzi na widok kogoś o kulach. Tak już było.
- Rąk chyba sobie nie podamy – zawyrokował Eryk, dziwnie się uśmiechając i dokładnie rejestrując reakcję tamtego. Odpowiedzi nie było żadnej. Blondyn przyjrzał się tylko uważnie jego nogą. Nagle naszła go ochota, żeby usiąść na środku podłogi i zdjąć protezę, ale na szczęście tego nie zrobił.
Matka zagnała ich do stołu. Jedli w milczeniu. Lepiej było się nie odzywać. Ojciec był wyraźnie zły, chrząkał i szczękał sztućcami. Eryk przyglądał się Marydith. Przez ten rok naprawdę wydoroślała. Coś zmieniło się w jej twarzy, przede wszystkim w oczach. Zmienił się także jej sposób poruszania. Powoli naprawdę stawała się kobietą. W końcu wiosną skończyła dziewiętnaście lat. Na szczęście nie zmieniła uczesania i wyglądała naprawdę pięknie.
Za to blondyn przyglądał się jemu i kulą opartym o kant stołu. Eryk zrozumiał, że takie ich umiejscowienie drażni przybysza. Trudno, on zawsze tak je opierał i nie zamierzał robić inaczej. Atmosfera powoli gęstniała, jakby zaraz miało coś się wydarzyć. Marydith wciąż jednak starała się uśmiechała. Oczy matki nieprzytomnie błądziła po twarzach zebranych.
- W tym jest za dużo soli – oznajmił nagle ojciec, gwałtownie odsuwając talerz z jajecznicą.
- Solniczka mi się otworzyła... – chciała wybronić się matka.
- To trzeba było wyrzucić! Jeszcze raz robić! Nie paść ludzi takim świństwem! – Uderzył dłonią w stół, aż podskoczyły naczynia. Wstał i wyszedł, trzaskając drzwiami. Nikt się nawet nie poruszył. W chwilę potem zadzwonił dzwonek u tylnego wejścia.
- To do mnie. – Eryk podniósł się najszybciej, jak to było możliwe. Kiedy wychodził z kuchni, czuł na plecach wrogie spojrzenie Roberta. Zawisł na drzwiach, by je otworzyć, spodziewał się zobaczyć twarz Matsa, ale na progu stała Wampirzyca z ich singlem w ręce.
- Nancy? – wyszeptał nieco osłupiały.
- Kto ci pozwolił tak zatytułować płytę? „Wampirzyca”?! Kto ci pozwolił?! Co ty sobie myślisz?! Wszystko ci wolno?! – Była zła, a on z przerażeniem pomyślał, że jej słowa z pewnością słychać w kuchni.
- Słuchałaś? – spytał tylko.
- Nie! Mam zepsuty gramofon! Zresztą, to i tak wszystko jedno. Nic nas nie łączy! Nic! Nie jestem twoją własnością! – krzyczała.
- Wiem – powiedział. – Wiem, że „przepraszam” nie wystarczy, ale chciałbym, żebyś posłuchała. – Gdyby naprawdę nic ich nie łączyło, to by nie przyszła. – Niczego od ciebie nie chcę, tylko wejdź i posłuchaj.
- W porządku. Niczego sobie jednak nie obiecuj.
- Nie będę.
Kiedy szedł za Wampirzycą na górę, usłyszał głos Roberta:
- Niezła dziewczyna.
- Niezła, ale gryzie – prawie, że odwrzasnęła Marydith. Czy on miał te słowa słyszeć?
Chwilę później domem wstrząsnął dźwięk elektrycznej gitary. Nancy siedziała na krawędzi jego łóżka z oczami spuszczonymi w podłogę. Miękki, lekko zachrypnięty męski głos zaczął opowiadać epizody z ich wspólnego życia. Powoli łzy nabiegły jej do oczu, ale jeszcze nie chciała się rozpłakać.

Nie miałem nadziei,
Przed sobą widziałem tylko pustkę
I wtedy zjawiła się,
Oplotła mnie ramionami,
Zatopiła zęby w mojej szyi –
WAMPIRZYCA. – Przy tym jednym słowie wtórował mu głos Pit.

Powiedziała, że mnie pocieszy,
Powiedziała, że chce tylko mnie
I prowadziła mnie mrocznymi ulicami,
Żeby czekać w krzakach, aż nadjedzie samochód,
Żeby kochać się na szosie –
WAMPIRZYCA.

Kąsała mnie dotkliwie,
A z jej oczu płynęły łzy
I zrozumiałem, że dusi się w swej skórze,
Że potrzebuje delikatności,
Że chciałaby być dziewczyną –
WAMPIRZYCA.

Objąłem ją czule,
Powiedziałem, jak wiele dla mnie znaczy
I jej oczy zasnuły się mgłą.
Lecz me serce należało do innej,
A ona gniewna kąsała –
WAMPIRZYCA.

Czyżby opisał wszystko? – pomyślała. Dlaczego? Coraz trudniej było jej powstrzymać łzy. Eryk siedział naprzeciwko niej. Patrzył na nią. Niczego nie żądał. Na nic nie czekał.

Tak wiele było rzeczy do zrobienia,
Dni upływały w drodze,
Wieczorem należałem do widowni,
Grając dla Dziewczyny o Delikatnych Dłoniach,
A ona bezsilna kąsała –
WAMPIRZYCA.

Potem przyszedł czas śmierci,
Wszystko gnało ku psychicznej chorobie
I nad niczym nie panowałem.
Zapomniałem o niej
I z łzami w oczach odeszła –
WAMPIRZYCA.

Dziś wiem, jakie popełniłem błędy,
Dziś wiem, że była jedyna
I nie zwracała uwagi na pozory.
Chciałem ją odnaleźć,
W mrocznej części miasta powiedzieli mi, że już się nie pojawia –
WAMPIRZYCA.

A więc opisał wszystko. I zrozumiał, co czuła. Wargi jej drżały. Czy powinna teraz wstać i odejść, czy zostać i porozmawiać z nim? Czy powinna mieć żal, że to wszystko napisał?
Po gitarowej solówce, już nie tak chrapliwej jak te, które grał za kotarą, odezwał się znowu:

Jeśli mnie słyszysz, proszę wróć,
Jeśli potrafisz, wybacz.
W ciemności nocy płacze dziewczyna,
Spiłowała swe kły, bo brzydzi się krwią,
Bo już nie może dłużej udawać –
NANCY, NIE WAMPIRZYCA.

Strona skończyła się, a on nie mówiąc nic, odwrócił płytę.

Z miłością kryć nie umiem się przed całym światem,
Nie umiem gładzić dłoni twych, nieśmiałym być,
Nigdy nie będziesz wiedzieć, że
W mych myślach wiele dzieje się,
Jeśli kochasz, to powinnaś tego chcieć.

Od razu poznała piosenkę „Jestem wolny” z filmu „Nashvile”. Oglądała go dwa razy. Dlaczego to śpiewał? Też dla niej? Refren zaczynał razem z Pit.

A ja jestem, jestem na luzie,
Jeśli trzeba, mogę grać, mogę nawet słowo dać,
Bo jestem wolny.

„Jestem wolny.” – Jej wzrok spoczął na kulach, leżących na podłodze i wtedy się rozpłakała.

Dokąd wiedziesz teraz mnie, nie znając drogi,
Także tu możemy przecież kochać się,
Mej dumy już nie wiąże nic,
Nie kryję nawet uczuć swych,
Tak wiele mam w pamięci wspomnieć złych.

Płakała coraz głośniej, w każdym słowie znajdując prawdę o tym, którego opuściła. Potraktowała go jak każdego innego chłopaka. I jak każdego innego oceniła. Nie był jednak taki, jak inni i to wcale nie z powodu niesprawnych nóg, jak jej się kiedyś wydawało. Był wrażliwszy, inteligentniejszy, bardziej spostrzegawczy i na swój sposób niezniszczalny.
Podniósł się i podszedł do niej. W chwilę później już znalazła się w jego ramionach. Nadal płakała.

Pozwól mi zachować twarz,
Zachowaj dystans,
Ja bez ciebie jestem jakiś nie ten sam,
Gdy płoną oczy twe, ja od razu zmieniam się
I przezorność ma wrodzona bierze w łeb.

Przypomniała sobie ich pierwsze spotkanie, to jak go wybrała i dopadła. Uśmiechnęła się przez łzy. Ta piosenka była jakby dla nich napisana.
- Naprawdę cię kocham – wyszeptał, mocno tuląc ją w ramionach. Był taki ciepły i taki smutny. Westchnęła cicho.
- Tak, ja też cię kocham. Kocham cię – wyszeptała wciąż płacząc, jakby chciała łzami zmyć z siebie zło demona nocy, którym dotąd była. Już nigdy nie miało być Wampirzycy. Ona umarła. Teraz była Nancy, a Nancy była do szaleństwa zakochana.
Igła gramofonu zazgrzytała na papierze. Wtedy musiał puścić Nancy. Otarła szybko łzy wierzchem dłoni. Kiedy się odwrócił i spojrzał jej w oczy, wiedział już, że podjęła decyzję.
- Zostaniesz ze mną? – spytał.
- Tak, zostanę – odpowiedziała, wstając. – Ale teraz już pójdę. – I wyszła, zabierając ze sobą płytę, choć przecież miała zepsuty gramofon.

Nad miastem zapadł zmrok. Wydawało się, że życie ustało, ale ono dopiero się zaczynało. W małych klubach w oparach alkoholu i papierosowego dymu właśnie dawano czadu. Chodził do różnych lokali i tych lepszych i tych cieszących się złą sławą. Obserwował zespoły, uczył się, ale tego wieczora nie to było najważniejsze. Tego wieczora wyszedł z Nancy. Uśmiechając się lekko, spoglądał na nią. Chłonął całym sobą jej oryginalną urodę. Ona patrzyła na zespół, ale czując na sobie jego wzrok, przeniosła na niego spojrzenie. Też się uśmiechnęła. Nagle przemożne pragnienie ogarnęło jego umysł.
- Chciałbym z tobą zatańczyć – wyszeptał jakby zupełnie bez sensu.
Nancy przyjrzała mu się uważnie. Spojrzała w głąb jego szarych oczu. Potem zsunęła się z wysokiego, barowego stołka. Podeszła do niego i objęła go w pasie, przytulając głowę do jego piersi. Zakołysali się w rytmie muzyki, powoli obracając się wokół osi stołka. Przyjemne ciepło ciała dziewczyny rozlało się po jego ciele. W piersi coś się rozdarło. Jakaś jego część uważała, że wszystko jest w porządku, że powinien być szczęśliwy, ale pozostała część umysłu i ciała cierpiała, pytając „jak długo może trwać to szczęście? Czy szczęście w ogóle jest dostępne? Czy to co robię, nie jest po prostu żałosne?” Pojawił się żal, który chwycił go za gardło i dławił.
- Kocham cię, Nancy – wyszeptał w puch jej włosów, a ona zadarła głowę i przesłała mu uśmiech. Obracali się dalej, kołysząc się przy tym lekko.
- Co? Tyłka ci się nie chce podnieść? – Ktoś chwycił go za ramię. Nie wiedział kto to był. Wiedział, że był pijany, że był silny, że kiedyś go poznał i się nie lubili. Wszystkie te informacje zjawiły się nagle w jego głowie.
Wyjec!
Przeszył go strach. Musiał się bronić. Jeśli tamten zaatakuje pierwszy, nie będzie miał żadnych szans. Odepchnął od siebie Nancy, chwycił kulę i zadał cios. W ostatniej chwili pomyślał „nie w głowę, bo go przecież zabiję.” Kula uderzyła ofiarę w ramię i pierś. Tamten zachwiał się i runął w tył. Wtedy go poznał. To był Robert, chłopak Marydith.
Skąd on się tutaj wziął?
Robert dźwignął się na klęczki, przyciskając dłoń do ramienia.
- Coś ty zrobił? – syknął, jakby nagle trzeźwiejąc.
Eryk zdążył już zrozumieć, że tamten był pijany i szukał zaczepki i że nie chodziło o niego. Trafili na siebie przypadkiem. Na pełnej cieni twarzy klęczącego chłopaka odbijał się ból i zdziwienie. Eryk czuł się, jakby cios nie spadł na ramie jego ofiary, a jemu na głowę. Nie wiedział, co zrobić. Zwierzęcy instynkt podpowiedział mu „uciekaj” i uciekł.

Przemierzał z Nancy wilgotne ulice zatopione w srebrnym świetle nielicznych działających latarni. Powietrze pachniało deszczem. Dziewczyna pędziła na parę kroków przed nim, a on podążała za nią, nie rozumiejąc, co się dzieje.
- Co ci odbiło? – spytała w końcu.
- Wystraszyłam się – oznajmił, chcąc się usprawiedliwić. – Gdyby on pierwszy uderzył...
- A gdyby nie uderzył? Popadasz w psychozę. Myślisz, że wszyscy chcą ci dać w zęby?
Milczał. Nie umiał znaleźć odpowiedzi.
- Jedno ci powiem – rzuciła nagle z goryczą. – Miałam ci nie mówić, ale powiem ci, co powiedział Mats. Tak, Mats! – Cały ten wstęp był po to, żeby go zdenerwować i żeby ona mogła nabrać rozpędu i bez trudu przejść przez te najważniejsze i najtrudniejsze słowa. – Pomyśl o tym. To było kiedy wracaliśmy z trasy. Ty wtedy spałeś. Mats powiedział, że masz talent udowadniania, że jesteś inwalidą. Miał rację. Miałam ci nie mówić, ale chyba trzeba. Może zaczniesz myśleć – zawyrokowała.
Kolejny cios. Który już tego wieczora? Kręciło mu się w głowie. Mats tak powiedział? Wszyscy to widzieli i w milczeniu obserwowali, jak robił z siebie pośmiewisko. Tylko on nie zdawał sobie z tego sprawy. Pewnie dlatego, że nie chciał. Czemu nikt nie próbował mu w tym przeszkodzić? Było im go żal? Czy może nic ich nie obchodził? Czy to, co łączyło go z innymi, to był tylko interes? Może chociaż niektórzy go lubili? Może dlatego znosili jego wybryki? Znosili? Mówili o nim za jego plecami, mówili nieprzychylnie. Nie chcieli zrozumieć, jak mu było trudno. Nawet nie był zły, był przerażony, rozżalony, ale nie zły. Nancy była zła.
- Czemu za mną leziesz?! – krzyknęła, zatrzymując się.
- Nie za tobą, z tobą – poprawił ją.
- Idź sobie – poprosiła łagodnie. – Mam już dosyć wrażeń na dzisiaj.
- Odprowadzę cię więc do domu – zaproponował.
- No, w sumie powinieneś – zgodziła się po chwili zastanowienia. – Nie jesteś zły? – Chyba pożałowała swoich słów.
- Nie – odpowiedział. – Ale może będę, kiedy wszystko przemyślę.
Uśmiechnęła się słabo.
- Nie chciałam cię zranić.
- Nie zraniłaś – skłamał. – Miałaś rację – przyznał z trudem. – Gdybym wiedział, że mam z nim równe szanse, to bym go olał.
- Ale nie każdy jest psychopatą, jak Wyjec.
- Ten akurat chyba jest.
- Znasz go?
- Niestety.
Kiedy wracał do siebie poczuł lęk. Co on powie Marydith? Jak jej wytłumaczy, co się stało? Nie umiał się tym jednak długo martwić. Martwił się sobą, tym, co ludzie o nim myśleli. Świat wirował wokół niego, wspomnienia niedawnych wydarzeń poruszały czułe punkty, ból rozdzierał serce. A na pytanie „dlaczego?” jak zawsze była jedna i ta sama odpowiedź. Sam był wszystkiemu winny.
W domu panowała ciemność, wszyscy spali, więc i on nie zapalił światła. Korytarz i schody były długie i wiały chłodem. Stopnie skrzypiały cicho, ale tej nocy ten dźwięk wydawał mu się złowrogim rykiem. Drzwi jego pokoju, było tak samo trudno otworzyć, jak zawsze. W końcu dotarł na miejsce. Znalazł się w cichym, ciepłym kącie należącym tylko do niego. Przez odsłonięte okno wpadała wąska smużka srebrnego światła. Pokój wypełniało ciche łkanie. Nie był sam.
Podszedł do łóżka i usiadł obok zrozpaczonej Marydith. Położył na podłodze kule. Pochylił się, by zdjąć but i protezę. Powoli, miękkimi, płynnymi ruchami rozmasował sobie wykręconą w bok stopę. Niesprawna kończyna bez żadnego oparu poddawała się jego dłonią. Wyprostował się i spojrzał na plecy siostry. Nie chciał z nią rozmawiać, a i ona też chyba nie chciała. Nie mógł jej jednak zostawić tak bez słowa.
- Wiesz czym się różnimy? – powiedział w końcu. – Ty sobie nie zasłużyłaś na to, co masz, a ja tak. – Pomagając sobie ręką, wciągnął nogę na łóżko i przykrył się skrawkiem kołdry wystającym spod Marydith. Zanim zasnął, czuł jeszcze na twarzy smugę ulicznego światła. Wiedział, że przebudzenie będzie czymś strasznym, ale pocieszał się myślą, że ma przed sobą jeszcze spory kawał nocy.

Obudził go telefon. Rzucił się w stronę aparatu i wylądował na podłodze. Dopiero wtedy oprzytomniał. Dlaczego zawsze w takim tempie startował do telefonu? Dlaczego zawsze w takich chwilach zapominał o swoim kalectwie? Zupełnie tak, jakby za którymś z tych razów upadł na głowę i coś mu się poprzestawiało. Chciało mu się wyć.
Telefon wciąż dzwonił, budząc również Marydith. Dziewczyna usiadła na łóżku i przetarła oczy. Telefon dzwonił.
Nagle w sercu Eryka zagościła złość. On odbierze. Podczołgał się do aparatu, wlokąc za sobą zupełnie zbędny balast nóg. Z ziemi trudno było mu dosięgnąć słuchawki, ale w końcu znalazła się w jego dłoni, a aparat nie spadł mu na głowę.
- Halo – warknął.
- Hej! Musimy porozmawiać – rozległ się dziewczęcy głos.
- Nancy?
- Tak. Ale nie będziemy rozmawiać o nas, tylko o interesach – powiedziała szybko wyraźnie z siebie zadowolona.
- Nie rozumiem.
- Nie zdążyłam ci wczoraj powiedzieć, nie było kiedy. Umówiłam cię na dzisiaj z wydawcą.
- Z jakim wydawcą?
- Moi rodzice mają wielu wpływowych znajomych – zaśmiała się. – Puściłam mu parę waszych nagrań. Jest zainteresowany. Wpadnij dzisiaj wieczorem.
Chciał zapytać „a co z nami?”, ale zrozumiał, że to nie było dobre pytanie. Skoro dzwoniła, znaczyło to, że ciągle jeszcze z nim była.
- Dobrze, przyjdę. Dziękuję.
- W porządku. Czekam.
Odrzucił za siebie słuchawkę i przez chwilę zastanawiał się, jak ma się ruszyć z miejsca, w którym się znalazł. W informacje, jaką otrzymał, ciągle jeszcze nie był w stanie uwierzyć.
Marydith przyglądała mu się półprzytomnym wzrokiem.
- Kto dzwonił? – zapytała w końcu.
- Nancy.
Skinęła głową, przyjmując tę wiadomość. Chciała o coś zapytać, ale nie zrobiła tego. Czekała, aż on coś powie, aż zapyta, co stało się nocą. Nie doczekała się. Przełknęła ślinę, była gorzka, a sam zabieg łykania rozdarł jej gardło. Zagryzła wargi. Była bardzo blada. Oczy miała podpuchnięte. Nagle pomyślał, że była podobna do matki, taka delikatna. Wstała.
- Idę pod prysznic – oznajmiła i wyszła, a on został na podłodze oparty plecami o biurko. Nie wiedział, co powinien myśleć, czy czuć. Gdzieś w nim kipiała złość, której nie potrafił zrozumieć.
Przy śniadaniu panowała cisza tak samo złowroga, jak zawsze. Mogłoby się wydawać, że nic się nie zdarzyło. Tak jednak nie było. Jedno miejsce zostało puste. Robert nie wrócił na noc. Tylko Eryk wiedział dlaczego i trochę go to dręczyło. Nie powiedział jednak niczego. Nikt niczego nie powiedział.

Nancy powitała go przy drzwiach, uśmiechając się drapieżnie. Była taka piękna.
- On już jest – oznajmiła teatralnym szeptem.
- Nie wierzę. – Był podniecony i zdenerwowany.
- To prawda. Nagracie płytę.
Dziewczyna śmiała się, wprowadzając go do salonu. Jasnoszara kanapa uginała się pod grubym, łysiejącym człowiekiem w szarym garniturze.
- Nancy, kochanie, zabierz stąd kolegę, umówiłaś mnie z kimś, więc traktuj to poważnie.
- A czemu to nie mogę być ja? – spytał z goryczą Eryk, zajmując krzesło i składając kule na podłodze. - Tak w ogóle, to dzień dobry. Ręki panu raczej nie uścisnę. – Wziął głęboki oddech. Co on robił? – Zanim zaczniemy rozmawiać, chcę zostać przeproszony.
Grubas pochylił się w przód, zacierając ręce.
- Lubię młodych, ambitnych ludzi, ale ty jesteś bezczelny.
Eryk uśmiechnął się.
- Może pomówimy o płycie?

Było już ciemno, kiedy przemierzał ulice, drżąc na całym ciele. Ciągle jeszcze nie wierzył w to, co się stało. Noc była ciepła i cicha. Nagle każda ulica wydawała się miła i bezpieczna. Przecież miał szczęście. Nie liczyła się cała przeszłość, dziś miał szczęście i sądził, że już zawsze będzie je miał. Wkroczył właśnie w biedniejszą część miasta, ale i tam był u siebie. Mats mieszkał w jednym z długich, szarych, piętrowych bloków, gdzie roiło się od emigrantów z różnych stron świata. Zmierzał do jego drzwi. Klatka schodowa była szara i brudna, a kroki rozbrzmiewały nieprzyjaznym echem. Nawet teraz to wyczuł, kiedy wiedział, że będzie miał szczęście. Drzwi otworzył mu Mats.
- Co tu robisz? – powitał go pytaniem.
- Przynoszę dobrą wiadomość. – Uśmiechnął się. – W przyszłym tygodniu wchodzimy do studia. Nagramy płytę.
- Nie? Żartujesz?
- Głupie byłyby to żarty. – Zaśmiał się. – Podpisałem umowę. Teraz zaczynamy naprawdę.
- Wychodzę! – rzucił za siebie rudzielec i na szarej ulicy było ich już dwóch. Mats zadawał pytania, całą masę pytań. Musiał wiedzieć wszystko.
Wypytywanie zaczęło się raz jeszcze, gdy wyciągnęli z domu Pit.
- Nie wierzę, nie wierzę – powtarzała dziewczyna, łapiąc się za głowę. – Kurcze, przecież to nie może być prawda.
- Ale jest – odpowiadał Eryk, a oni pierwszy raz widzieli go szczęśliwym.
Yoshiemu nie mówili, aż tak wiele i tak by nie zrozumiał. Mats oznajmił „świętujemy” i Wietnamczyk poszedł razem z nimi.
Ostatecznie zatrzymali się w kuchni Słonicy, znowu wróciwszy pomiędzy wille.
- Sam nie mogę w to uwierzyć – powiedział Eryk. – Człowiek po prostu się rozpływał w pochwałach. Podobał mu się twój głos – zwrócił się do Pit – a raczej zestawienie go z moim, kontrast jaki to tworzy. Narzekał tylko na nasz sprzęt.
- W porządku, chłopie, ale nie powiedziałeś nam, jak do niego trafiłeś – zauważył Mats. – Producentów nie spotyka się na ulicy.
- Nancy mnie z nim umówiła. Powiedziała „moi rodzice mają wielu wpływowych znajomych.”
- Więc to wszystko jest po znajomości – skrzywiła się Pit.
- Przeszkadza wam?
- W zasadzie nie – wyskrzeczała dziewczyna. Tego wieczoru jej głos brzmiał jeszcze ostrzej, niż zwykle. – No, ale normalnie by się nam nie udało.
- Daj spokój – rzucił Mats.
- Jeszcze macie pretensje – zdenerwował się Eryk. – Pewnie, że inaczej by się nie udało, ale gdybyśmy nie byli dobrzy, to i znajomości by nie pomogły.
Długo jeszcze rozmawiali podniesionymi głosami, nie zwracając uwagi na kuchenny zegar wybijający nocne godziny. Było tyle wątpliwości, tyle pytań i tyle nadziei.
- I pomyśleć – powiedziała Słonica, wznosząc oczy ku sufitowi. – Kiedyś ogłoszą „za najlepszy zespół roku zostaje jednogłośnie uznana Banda Sztywniaka!”
Pit wybuchła gulgoczącym śmiechem, a Mats machnął ręką mówiąc „nie przesadzaj.”
- Tak będzie. Tak musi być – rzucił Eryk również porwany przez tę wizję. – Napiszcie już sobie przemówienia.
- Yoshi będzie miał najdłuższe – zażartował rudzielec, a Wietnamczyk tylko się uśmiechnął i zakołysał lekko w przód i w tył. Nie rozumiał tego, co mówili, ale skoro byli zadowoleni, on także powinien być zadowolony.
Kuchnie wypełniało ciemne światło małej lampki. Otaczające ich kolory były ciepłe. Przez tą jedną chwilę świat był im przyjazny. Wszystko wydawało się wspaniałe, może nawet wspanialsze, niż gdyby naprawdę dostali tę nagrodę, już teraz, tego wieczora.
Matka Słonicy stanęła w drzwiach.
- Di, choć na chwilę.
Czekali na powrót dziewczyny, milcząc.
- Przepraszam. – Uśmiechnęła się kwaśno, wracając do kuchni. – Rodzice chcieliby pójść spać, a my im nie dajemy.
- W porządku.
Zebrali się szybko.
- Jutro w garażu – zarządził Eryk, a potem się rozstali.
Droga do domu była tą samą drogą co poprzedniego dnia, choć teraz był dużo szczęśliwszy. Mimo to zadrżał. Szedł przez noc, zbliżając się ku domowi, ku pustce milczenia, ku zimnym spojrzeniom.
Dopiero rano po raz kolejny zmierzę się z rodziną – pomyślał, ale wcale go to nie pocieszyło. Chciał z kimś porozmawiać. Chciał, żeby ktoś w domu na niego czekał. W tej chwili był jednak sam na ulicy, w tej chwili był sam i wsparty na kulach przemierzał ciemność. Zmierzał donikąd i to, czy podpisał kontrakt, czy też nie, niczego nie zmieniało.
W kuchni paliło się światło. To go zaniepokoiło. Z każdym krokiem wzrastał w nim lęk. Co mogło się stać? Chciał się tam znaleźć jak najprędzej, ale droga pod wpływem jego woli nie stała się krótsza.
Wewnątrz zastał Marydith płaczącą nad kubkiem kawy. Nie zapytał „co się stało?”, nie był aż tak bezczelny. Usiadł przy stole naprzeciwko niej.
- Przepraszam – powiedział cicho. – Nie chciałem.
Podniosła na niego wzrok.
- Wiesz co mu zrobiłeś? – Nie była zła. – Do pasa zakuli go w gips. A jaki był zły. – Uśmiechnęła się smutno. – On jutro wyjeżdża. Odchodzi. – Znowu zaszlochała, a Eryk wziął ją za rękę. – Ale nie przez ciebie. Rozstaliśmy się zanim go pobiłeś. Dlatego balował sam. Chciał tylko ze mną spać. Chciał się bawić. Za dużo wymagał. Najgorsze jest to, że mu pozwoliłam. To tak, jakbym była napiętnowana. Jakbym sobie przybiła stempel „łatwa dziewczyna”. A ja po prostu jestem taka samotna. Czas płynie. Kiedyś musi zacząć się moje życie. Tylko moje.
- To nie tak – powiedział cicho. – Tak nie wygrasz z samotnością. To nie pomoże, nie pierwszy lepszy chłopak. Należy ci się coś wyjątkowego. A dziewictwo nie jest takie ważne. Ważne jest to, co masz w sercu, to, czego chcesz, to, co dajesz...
- I ty to mówisz? – zaśmiała się przez łzy. – Marzyłeś o dziewicy.
- Ale jej nie spotkam – oznajmił. – Jestem z Nancy i nie obchodzi mnie jej przeszłość. Ważne jest tylko to, czego ona pragnie, a to akurat to samo, czego pragnę ja. To jest ważne.
- Może – westchnęła. – Ale ja jestem samotna. Mówienie tego wszystkiego mi nie pomaga. Jestem samotna i dałam się nabrać. Kiedyś wszystko było proste. Kiedy byłam mała...
- Jak mała i jak proste? Ty śnisz. Sama mówiłaś, że ciąży ci przeszłość.
- Może, ale miałam ciebie i... Dzisiaj myślę, że to było głupie, to, że spaliśmy razem.
- Nic się nie stało, to było normalne.
Zwiesiła głowę.
- Wszystko mi się pomieszało.
- Powiem ci coś na pocieszenie. – Uśmiechnął się. – Nagram płytę, prawdziwą, długą, siedem utworów na stronie.
- Powodzenia – wyszeptała bez entuzjazmu. – W ogóle to masz dziś szczęście.
- Czemu?
- Robert nie złoży na ciebie doniesienia. Nie chce się w tym babrać.
- Miło – stwierdził Eryk. – Ale nawet gdyby złożył... Zasłużyłem sobie.
- Czemu ty jesteś taki obrzydliwie dobry? – do oczu Marydith ponownie nabiegły łzy.
- Nie jestem. Ale dajmy już spokój. Połóż się. I pamiętaj, wszystko się ułoży. Kiedyś musi się ułożyć. Mamy całe życie. Wyśpij się, to pomaga – zapewnił.
- Robert zajął moje łóżko – znowu zaczęła płakać.
- Przestań – powiedział spokojnie. – Jeśli go nie kochałaś, to chyba dobrze, że odchodzi. Przestań. Możesz spać u mnie, tylko już nie płacz.
- Ale nie będziemy spać razem – zastrzegła.
- Prześpię się w salonie.
Wyprostowała się i spojrzała mu w oczy. Nie pamiętała już, jak dawno nikt nie używał tego pokoju, tak, że doszła do wniosku, że jest to zakazane.
- Połóż się – powtórzył. – Wszystko będzie dobrze.
Wstała, ocierając wierzchem dłoni oczy. Skinęła głową i ruszyła w stronę schodów.
Jakie to było dziwne uczucie. Tej nocy nie miał ich pokonać, tak jakby się poddał. Siedział w kuchni jeszcze przez chwilę. Niczego nie rozumiał. Jego umysł i dla niego samego był nieprzeniknioną zagadką.
- Przyniosłam ci koc. – Marydith stanęła w drzwiach, za plecami miała ciemność.
- Dziękuję. – I jeszcze to.
Podniósł się i poszedł za nią, pogrążając się w mroku. Razem przekroczyli zakazany próg. Kanapka w salonie była twarda i pachniała kurzem. Przez zaciągnięte zasłony nie wpadało światło z ulicy. Nie wypowiedzieli żadnego słowa. Myślał, że sen nie będzie chciał przyjść. W głowie huczały zdania zasłyszane tego dnia. To był niesamowity dzień. Miał szczęście? Nie doszedł do tego, bo zasnął.

Kiedy naprawdę weszli do studia, wątpliwości minęły. Był z siebie zadowolony. Ciepłym popołudniem przemierzał ulice naprawdę szczęśliwy. Słoneczne promienie końca lata spadały na jego twarz i przyjemnym ciepłem wypełniały całe ciało. Z boku podbiegła do niego dziewczyna otulona płaszczem złotych włosów.
- Hej! – rzuciła po prostu śpiewnym, radosnym głosem.
- Mary? Co ty tu robisz? – zdziwił się.
- Jestem gotowa, żeby zrobić coś ze swoim życiem – oznajmiła. – Czy twoja propozycja jest jeszcze aktualna?
- Przykro mi, ale nie. – Nagle jego głos zabrzmiał chłodno. – Do czegoś doszliśmy. Nie chcę tego zmieniać. Mamy już kontrakt.
- W porządku – odpowiedziała. – Rozumiem.
- Ale mogę załatwić ci miejsce, gdzie mogłabyś śpiewać. Grasz na gitarze?
- Tak.
- A potem poznam cię z wydawcą. Może coś z tego będzie? – Chłodny ton należał już do przeszłości.
- Dlaczego to robisz?
- Może wiem, że dobrze śpiewasz. – Uśmiechnął się. – A może po prostu cię lubię.
- Daj spokój. – Coś się z nią stało. Cień zagościł na jej twarzy, tak jakby ciągle bała się przeszłości, tej jego pogoni. Powiedział jej jednak prawdę. Nic się między nimi nie wydarzyło i mógł ją lubić za sam fakt, że istniała.
- A niby czemu? To nie jest tak, jak myślisz, już nie. Nie jestem sam.
- Słyszałam waszą piosenkę w radiu. – Częściowo zmieniła temat. – Czy wszystko o czym śpiewałeś, naprawdę się zdarzyło?
- Tak. – Uśmiechnął się. – I jeszcze więcej. Ona wróciła.
Radosny, nieokiełznany uśmiech zjawił się na twarzy dziewczyny.
- To mówisz, że znasz ludzi w interesie? – Przestała się bać.
- Tak i napiszę dla ciebie piosenkę.
- Tu skręcam – oznajmiła, nagle się zatrzymując. Oparła dłoń o biodro, żeby dodać sobie pewności. Promienie nisko stojącego słońca zmusiły ją do zmrużenia oczu.
- Jakby co, gdzie cię szukać? – spytał.
- Mieszkam u Lilly.
- Pogodziłyście się?
- Przecież minęło już tyle czasu...
- To mnie też nie wyrzuci?
- Nie wiem. Nigdy cię nie lubiła. – Uśmiechnęła się lekko – Idę.
- Hej!
- Hej!
Ruszyła przed siebie, a lekki wiatr rozwiewał jej piękne, jasne włosy. To był dobry dzień.

- Porozmawiamy? – spytała Marydith, stając w drzwiach jego pokoju.
- Coś się stało?
- Nic. Lato się kończy. – Usiadła na łóżku obok niego. – Zawsze jestem smutna, kiedy lato się kończy. Zawsze czuję się starsza, a to mnie przygnębia.
- I pomyśleć, że już od roku mieszkam na górze – westchnął, opierając się o ścianę.
Chwilę milczeli.
- Powinno cię jednak cieszyć mijanie i zapominanie – powiedział w końcu. - Po tym jak...
- Chodzi ci o to, że ból mija?
- Tak. Przecież mówiłem ci o tym, kiedy Robert odszedł. Powinno pojawić się w tobie coś pozytywnego, nowa siła.
- Nie wiem – westchnęła. – Ale zaczynam rozumieć, co miałam na myśli mówiąc, że kiedyś było łatwiej. Nawet nie chodzi o to, że byłeś, bo dalej jesteś i w zasadzie to były straszne czasy, ale jakby więcej rzeczy było na miejscu i niektórymi sprawami nie musiałam się martwić, a teraz... Przeraża mnie dorosłość. To niby już się zaczęło, ale ja ciągle nie zdaje sobie z tego sprawy i niczego nie umiem z tym zrobić.
- Ja nie pamiętam jak było kiedyś – wyszeptał nie do końca nawiązując do jej słów.
- Co przez to rozumiesz? – Nagle się wyprostowała i spojrzała na niego, jakby lekko zaniepokojona.
- Cokolwiek. – Wzruszył ramionami. – Każde czasy. Wydaje mi się, że zawsze było tak, jak teraz, że zawsze mieszkałem w tym pokoju, chodziłem po schodach... Chociaż doskonale wiem, że było inaczej.
- A dla mnie zawsze wyraźniejsza jest przeszłość – oznajmiła.
Teraz i on się wyprostował.
- Tak nie wolno. Zawsze będziesz widziała tylko te złe chwile. W twojej przeszłości są tylko złe chwile!
- Dlatego tak rozpaczliwie chcę się od tego odciąć! – rzuciła w płaczliwy sposób.
- Daj sobie z tym spokój – poprosił. – Chcesz rozdrapywać rany?
- Nie wiem. – Potarła ręką oczy. Znowu chciało jej się płakać. – Nie mogę zapomnieć. To jest naprawdę jak piętno. Poszłam do łóżka z pierwszym lepszym...
- Tylko nie opowiadaj tego z marszu każdemu chłopakowi – upomniał ją. – To minęło. Ile razy mam ci to powtarzać? Coś o tym wiem. Jestem w końcu facetem. – Udawał, że się złości.
- Nie umiem... – płakała, ocierając oczy i pociągając nosem.
- Daj już spokój. – Objął ją ramieniem, a ona złożyła mu głowę na piersi i płakała cicho. Długo trwali przytuleni do siebie, a świat gnał w przód bez ich udziału.
- Przyjedziesz na święta? – spytał cicho po wiekach milczenia.
- Nie – odpowiedziała i podniosła głowę. – Po tym wszystkim, co mi powiedział ojciec, nie chcę przyjeżdżać. Może latem. Ale nie na całe wakacje. Chcę uciec.
- I zostawić mnie z tym wszystkim na głowie. – Roześmiał się i ona się roześmiała. Dziwna jasność zjawiła się na jej twarzy, jakiś promień, tak jakby naprawdę umiała zapomnieć. Przez chwilę milczeli. Potem Marydth się podniosła.
- Już się położę – powiedziała. – Jutro muszę wcześnie wstać. Może to dobrze, że czas mija. – Jej wargi zadrgały w próbie uśmiechu. – Nie wiem. Na pewno dobrze, że mam ciebie.
Odwróciła się i znikła za drzwiami. Myślał o niej. Martwił się. Chciał, żeby była szczęśliwa. Chciał jej pomóc, ale wiedział, że jego słowa niewiele mogły zdziałać. Słyszał jej kroki, jak biegła po schodach. Coś mijało? Miała rację. Oczami wyobraźni widział ją, jak biegła i falowały za nią długie, ciemne włosy. Może przeszłość była zła, ale kiedy myśli Marydith wymykały mu się przez palce, a jej umysł i ciało gnały gdzieś daleko, czuł, że mijała epoka, gdy stanowili jedność i mimo wszystko nagle zaczynał rozumieć, że była to dobra epoka. Teraz miał być sam ze swoimi decyzjami. To było trudne.

Rano zaofiarował się, że odprowadzi Marydith na stacje. Trochę się zdziwiła, ale przyjęła to bez protestu. Może zrozumiała, że po prostu chciał być z nią jeszcze przez chwilę. Nie rozmawiali. Po prostu byli razem. Poranne powietrze było chłodne, a rześki wietrzyk napełniał pierś spokojem. Dawało wyczuć się zapach deszczu. Na dworcu panował ruch i gwar. Przed siedmiu laty było tak samo. To był ten dworzec.
Zagubili się w tłumie mali i nieważni – chłopak wsparty na kulach i dziewczyna obwieszona bagażami. Ludzie kłębili się wokół, mijając ich, zmierzając raz w jedną, raz w drugą stronę. Przez megafon nadawano mało zrozumiałe informacje. Pociąg wtoczył się na stację parskając i dysząc. Eryk zadrżał.
- Napiszesz? – spytał.
- Oczywiście – uśmiechnęła się.
Zdał sobie sprawę, że po plecach płynie mu zimny pot, ale kiedyś musiał przełamać ten irracjonalny strach.
- Nie szalej. – Upomniał ją, a ona znowu się uśmiechnęła.
- Trzymaj się – rzuciła i ruszyła w stronę pociągu.
On stał, patrząc za nią. Taka jak była tego dnia, już nie miała powrócić.
Pociąg sapnął, zatrząsł się i ruszył, powoli nabierając rozpędu.
Nagle o wszystkim zapomniał. Mijając ludzi w szaleńczym pędzie biegł chłopiec. Miał może jedenaście lat, a on wiedział, co zrobi. Wiedział, że skoczy. Jego umysł runął w ciemność, uszy rozdarł śpiew kół pociągu. Zobaczył krew.
- Nie! – wrzasnął. – Nie skacz!
Ludzie mijali go zupełnie spokojnie. Pociąg podążał w swoją stronę. Chłopiec biegł, a on czuł się jak otoczony przez prąd rwącej rzeki, którego nie mógł zawrócić. Nikt na niego nie spojrzał. Nikt go nie usłyszał.
- Nie skacz!
Dlaczego w ogóle ktoś zostawił otwarte drzwi? Ludzie nie powinni tego robić.
Chłopiec skoczył. Odbił się pewnie od krawędzi peronu. Miał problem ze złapaniem równowagi na stopniach, ale nie runął w dół. Powiodło mu się. Eryk został rozdygotany, z krzykiem zamierającym w gardle, z oczami wpatrzonymi w znikający pociąg. Ludzie mijali go. Czuł się jak głupiec. Przejął się, nic nie znaczącym wydarzeniem. Może nawet jako jedyny je zauważył. Tylko po co krzyczał? Gdyby wtedy ktoś krzyknął... Nie było się co oszukiwać. Nie zatrzymałby się.
Marydith słyszała jego krzyk. Dlatego wyjęła z podręcznej torebki książkę i otworzyła ją w miejscu założonym zdjęciem. Nie miała zamiaru czytać, chodziło jej o to zdjęcie, które zawsze nosiła przy sobie – ona i Eryk z przed paru lat. Siedziała tak po prostu i wpatrywał się w nie. Nie myślała niczego konkretnego. Uświadamiała sobie tylko, że istniał, że był taki, jaki był, miał swoje lęki, razem z nimi został daleko za nią.
Pociąg gnał, w przedziale robiło się ciasno. Zadbana, starsza kobieta zajęła miejsce obok niej i spoglądając ponad jej ramieniem, przyjrzała się zdjęciu.
- To straszna tragedia – powiedziała ściągając pomarszczone wargi.
Marydith spojrzała na nią półprzytomnie, jakby właśnie wyrwana ze snu.
- Niech mi pani da spokój – powiedziała zatrzaskując książkę. Nie potrafiła znaleźć innej odpowiedzi.

C.D.N.
Powrót do pierwszej strony
www.kejti.pl ... Nie zapomnij zajrzeć tu za miesiąc ...