Copyright ©   Kejti - Katarzyna Kwiecińska
6. Czas bólu
Kościół był wielki i zimny. Ksiądz mówił swoje, ale dla Eryka żadne z jego słów nie miało sensu. W ogóle niewiele rozumiał i niewiele dostrzegał, ale jedno dostrzegł. Kościół był prawie pusty. Kto mógł przyjść?
Dzwonki kazały klękać i wstawać. Zostanie na miejscu było upokarzające, podporządkowanie się im zbyt trudne, a raczej niemożliwe. Było mu niedobrze. Ramie Marydith służyło mu pomocą. Stała obok niego sinoblada, płakała i to on powinien ją obejmować. Ojciec chyba po raz pierwszy od lat elegancko się ubrał. Eryk nie chciał szydzić z niego tą myślą. Ojciec naprawdę się zmienił, naprawdę cierpiał.
W umyśle Eryka wciąż dzwonił telefon. To on odebrał. Usłyszał w słuchawce swoje nazwisko, a potem „bardzo nam przykro, pańska matka umarła, niczego nie dało się już zrobić.” Na początku nie zrozumiał. Matka umarła? To przecież nie mogło się zdarzyć.
Teraz bombardowały go słowa o wiecznym odpoczynku, zbawieniu i Raju. Czy miały jakieś znaczenie? Życzył matce, żeby trafiła do Raju. Zasłużyła na to. To on był zły. Ona była tylko słaba. Ludzie niosący trumnę chwiali się, tego dnia już swoje wypili. Za nimi szło kilka starych kobiet. Skąd one ją znała? I czy znały? Na pewno. Były do niej podobne, szare, zmęczone życiem, z zaczerwienionymi od płaczu oczami. Śpiewały żałobne pieśni potwornie fałszując, ale tylko one jedne pasowały do miejsca i nastroju. Erykowi przyszło jednak do głowy, że przychodziły na wszystkie pogrzeby, nie mając w życiu innej rozrywki.
Na cmentarz droga wiodła pod górę. Niosący trumnę ślizgali się na rozmiękłej po deszczach ziemi.
Stanęli nad grobem. Trumnę opuszczono na dół. Ksiądz zaczął wygłaszać mowę. Czy był ktoś, kto słuchał?
Gdzieś za wciąż fałszującymi kobietami, zjawiły się znajome sylwetki. Czarny kapelusz Pit, ruda czupryna Matsa, blada Mary i Yoshi. On z pewnością nawet nie wiedział, co się stało. Ale przyszedł. Może go nie doceniali?
Dopóki trwała oficjalna część uroczystości Nancy stała na uboczu szczupła i wiotka, otulona długim czarnym płaszczem. Jej oczy zdawały się większe, niż zwykle. Była taka piękna. Kiedy przyszła pora na kondolencję podeszła i stanęła obok niego. Położyła mu dłoń na plecach.
Niebo stało się szare, lecz tego dnia deszcz nie padał. Co chciała przez to powiedzieć przyroda?
Ludzie podchodzili do nich, coś mówili. „Co za tragedia.” „Bardzo mi przykro.” „Jak teraz sobie poradzicie?” Znowu czuł, że brakuje mu sił, że zaraz runie. Nie powinien zemdleć, jak na pogrzebie Giny. Niech mu chociaż ci wszyscy ludzie dadzą spokój. Bez nich wiedział, że będzie mu ciężko.
Ktoś wysoki i barczysty znalazł się za nim. Już mógł runąć, ten ktoś by go podtrzymał.
- Chodź stąd. To nie dla ciebie – usłyszał z tyłu głos Matsa.
- Przepraszam – wyszeptał do Nancy, lub tylko mu się tak wydawało.
Odwrócił się i znikł w tłumie. Zdążył jeszcze tylko poczuć na sobie gniewne spojrzenie Marydith, zawierające w sobie niewypowiedzianą myśl „nie zostawiaj mnie samej.” Nie wiedział, dokąd szli, zależało mu tylko na opuszczeniu cmentarza i tych wszystkich ludzi przesuwających się przed jego oczami i odklepujących swoje role tak, jakby wszystko było sztuką i tylko on jeden nie zorientował się, że to już nie jest życie. Dopiero kiedy Mats poprosił go o klucze, zrozumiał, że stoi przed swoim domem. W końcu znaleźli się w kuchni. Milczał, nie chciał niczego mówić. Mats szczękał czajnikiem, robiąc herbatę.
- Nie umiem pocieszać, ale ty, chłopie, nie możesz się tak cały czas zamartwiać. Tak do niczego dobrego nie dojdziesz.
Eryk uniósł głowę, uśmiechając się słabo.
- To już minęło. Życie toczy się dalej, a my dokonamy czegoś wielkiego.
Mats przyjrzał mu się uważnie.
- Szczerze to mówisz?
- Szczerze. – Eryk otrząsnął się, jak gdyby próbował pozbyć się przyczajonych na ramionach lęków. – Kiedyś musi być lepiej. – Wyprostował się. – Musicie mieć ze mną ciężkie życie – stwierdził.
- Da się znieść – odpowiedział rudzielec.
- Dobrze, że przyszliście na pogrzeb. Nie wiem, jak to by się skończyło – przyznał.
- Nie mogliśmy zostawić cię tym sępom – zażartował Mats, a on zaśmiał się cicho.
Marydith znalazła go wciąż siedzącego w kuchni. Wyglądała na bardzo zmęczoną.
- Pięknie mnie zrobiłeś. Wszystkich kondolencji musiałam wysłuchać sama – oznajmiła.
- Nie miałem siły. Gdzie ojciec? – Szybko zmienił temat.
- Położył się.
- Matsowi powiedziałem, że wierzę – zaczął ni stąd ni zowąd. – Ale chyba nie umiem. Wszystko bierze się z braku nadziei. – Marydith cierpliwie go słuchała. – Gdybym wiedział, że pomogą pieniądze, wiedziałbym, że jest o co walczyć. Gdybym wiedział, że zdarzają się cuda, mógłbym wierzyć i przeszedłbym przez życie, nawet gdyby nic się nie zmieniło. A tak? Jest tylko coraz gorzej, a ludzie potrafią powiedzieć „co za straszna tragedia.”
Marydith zadrżała, przypominając sobie kobietę z pociągu, ale nie była pewna, czy o tym właśnie mówił.
- O co tak naprawdę ci chodzi?
- O moje nogi – jęknął, a ona dostrzegła wilgotny błysk w jego oczach. – Czym więcej zdobywam, tym więcej chcę, ale nie ma nadziei – rozpaczał. – A teraz zostałem z tym domem. Co ja mam robić? Nie mogę Nancy do niczego zmuszać. Nie mogę też zostawić ojca. Nie jestem w stanie zajmować się tym domem, a na razie nie będę miał pieniędzy na gosposię. Ciebie też nie mogę do niczego zmuszać. Jedź! – oznajmił kładąc twarz na blacie stołu. – Nie mam siły – wyjęczał. – Nie mam nadziei.
Przyłożyła dłoń na jego twardym ramieniu. Wiedziała, że nie radził sobie z rzeczywistością. Widziała jak się miotał od wiary i pogodzenia do rozpaczy. Nie umiała mu pomóc. Zresztą... Ona też nie była bez winy. W końcu powiedziała, że nie wróci.
- Przestań – wyszeptała. – Znajdziemy jakiś sposób.
- Nie ma sposobu! – odepchnął jej dłoń.
- A na razie sprzedaj dom. Tak musi być. Ojciec jakoś zrozumie. Może będzie krzyczał, ale zrozumie. Musi zrozumieć.
Podniósł głowę i spojrzał na nią szarymi, potwornie smutnymi oczami.
- Jesteś pewna?
- Przecież wiesz, że żadne z nas tu nie zostanie.
Skinął głową.
- Ale nawet mnie będzie trudno stąd odejść – oznajmił.
- Tak musi być.
Dotknęła jego włosów.
- Zrób coś z sobą – poprosiła. – Ja muszę już wracać.
Wyszła z kuchni i ruszyła na obchód domu. Okrążyła zakurzony salon, dotykając mebli tak, jakby żegnała się ze zwierzętami. Zostawiała na nich ślady palców. Tam bawiła się będąc dzieckiem. Zajrzała do swojego pokoju, który przez pewien czas był pokojem Eryka. To tam dzieliła łóżko z Robertem. To był błąd. Podeszła do biurka. Otworzyła jedną z szuflad. Niczego już w niej nie było, a jednak stała chwilę, wpatrując się w jej dno. Usiadła na łóżku, próbując sprężyn. Potem ruszyła dalej. Pokój ojca minęła, w pokoju matki zatrzymała się na progu. Jego widok napawał ją lękiem. Wycofała się. Przed nią było wejście na schody – długie, drewniane, złowrogie, rozcinające dom na dwie połowy, stanowiące jego złe serce. To nie było dobre miejsce i ona nie związała z nim dobrych wspomnień, ale żeby tak odejść, zamknąć drzwi i już nie wrócić? To trudne. Może za trudne. Zadrżała. Ten dom zawsze był taki pusty i zimny, pełen zamkniętych drzwi, nakazów i zakazów, których nikt nigdy nie wypowiedział. Tak jednak mogło patrzeć na to tylko samotne, smutne dziecko. Tam właśnie byli samotnymi, smutnymi dziećmi. Nawet przedtem, wiedzieli już, że kiedyś trzeba będzie uciec. Tak mogło myśleć dziecko, a dorosły mógł odejść. Wyrośli już z tego domu.
Wróciła do kuchni i zobaczyła Eryka wciąż trwającego z twarzą przyciśniętą do blatu stołu. Takiego miała brata, taki miała dom, taki kawałek świata przypadł jej w udziale.
- Sprzedamy go – oznajmiła stanowczo. Pożegnała się i nabrała pewności, że to słuszne.
Odprowadził ją na stację. Nie mówił niczego, a ona obserwując go, dostrzegła zmianę. Nagle zobojętniał. Wydawało się, że nie odczuwał strachu przed pociągami, a ona nie wiedziała, czy oznaczało to coś dobrego, czy też wręcz przeciwnie.
- Kiedy znowu się zobaczymy, świat będzie zupełnie inny – oznajmił nagle.
- Wiem. – Uśmiechnęła się, choć w jej oczach zaświeciły łzy. - Powodzenia. Poprzestawiaj na listach przebojów.
- Dziękuję.
Objęła go, na chwilę oparła głowę o jego ramię.
Pociąg wtoczył się na stację leniwie sapiąc. On odruchowo zadrżał, ale nie pobladł. Chwyciła bagaże i podobna do cienia znikła w drzwiach pociągu, by w chwilę później wychylić się z okna.
- Nie sprzedawaj go byle komu! – krzyknęła.
- W porządku! – odkrzyknął, a gdy pociąg ruszył, poszedł za nim, by dłużej mieć przed oczami bladą twarz siostry. I tak jednak znikła zbyt szybko. Został sam z pieśnią pociągu. Pociągi odbierały i dawały: ludzi, nadzieję. Tam dokąd biegły szyny, był inny świat. Może warto było go zdobyć, może warto było się pozbierać i wystartować? Nagle ni stąd ni zowąd pomyślał o ojcu. Czekała ich ciężka rozmowa. Ojciec przecież jeszcze nie wiedział, co postanowili. A wystartować znaczyło tyle samo, co odejść, prędzej czy później. Odwrócił się i najszybciej jak mógł poszedł do domu.
Ojca znalazł w jego pokoju.
- Tato – zaczął niepewnie. – Musimy poważnie porozmawiać. – Ulokował się na rogu łóżka ojca w miarę blisko wyjścia.
- Co się stało? – Ten głos nie brzmiał zachęcająco.
- Musimy porozmawiać o domu. My dwaj nie jesteśmy w stanie utrzymać tu porządku. Na gosposie nas nie stać. Ja sobie ze wszystkim nie poradzę. Poza tym, jest dla nas za duży.
- Co ty wygadujesz? – Ojciec był zły.
- Powinniśmy go sprzedać – oznajmił, rozpętując burzę.
- I po to ja tyle lat harowałem?! – zaczął ojciec. – Po to tak szarpałem swoją krwawicę?! Cały czas! Wszystkie pieniądze! Wszystko włożyłem w ten dom! Budowałem go dla was, żebyście nie musieli zaczynać od zera. A ty tak mi się odpłacasz?! Nigdy nie wiedziałeś, co to szacunek dla ludzkiej pracy! Ty nigdy nie pracowałeś!
- Tato! – spróbował go uciszyć. – Przestań! Nawet gdybym chciał zatrzymać ten dom, to nie mogę. Nie poradzę sobie! Czy nie myślisz?!
- To ty nie myślałeś!
- Znowu to?! Wiesz ile minęła lat?! Sklerotyk! – Ojciec już się poderwał, żeby uderzyć go w twarz, ale Eryk zasłonił się ręką.
- Mam złamać ci obojczyk, jak Robertowi? – spytał. – Porozmawiajmy spokojnie – wyrzucił z siebie z rozpaczą w głosie, jakby myślał, że cios cięgle jeszcze może spaść. Ale ojciec już dawno opadł z powrotem na krzesło. – Tato, doceniam to, co dla nas zrobiłeś. – „Wszystkie wieczory, które matka przez ciebie przepłakała” dodał w myślach. – Ale czasem trzeba odejść tylko dlatego, że nie można już zostać. Tak właśnie jest.
Ojciec patrzył na niego, jakby nie wszystko zrozumiał.
- Kupimy dwa małe mieszkanka – powiedział Eryk. – Będziemy mieszkać blisko siebie, ale oddzielne, żebyśmy nie wchodzili sobie na głowę. Będę ci pomagał, a posiłki możesz jeść w pracy. Jakoś będzie. Zgadzasz się?
- Zostawiłeś mi jakiś wybór? – rzucił zrezygnowany, niemłody, łysy, gruby mężczyzna, którego oczy też były w stanie posmutnieć i zrobiły to.
- Tato – głos Eryka drżał. – To nie miało tak brzmieć. Nigdy nie chciałem być złym synem, ale ty nigdy też nie próbowałeś zrozumieć. – Podniósł się.
- Co zrozumieć? To nie miało sensu! – rzucił twardo.
- Tato, czas płynie. Ile razy mam ci o tym przypominać? – Wyszedł, potrząsając głową. Pomyślał, że nigdy nie dojdą do porozumienia.
Noc zapadła nad światem. Siedział w kuchni z gitarą, grając smutną melodię, którą właśnie wymyślił. Ostatnio często siedział do późna. Czasem coś grał, czasem pisał, czasem po prostu siedział i wpatrywał się w znajome ściany. Niedługo miał je opuścić i to już na zawsze.
Nagle rozległo się pukanie. Nie podniósł się. Pomyślał, że musiało mu się tylko wydawać. Kto mógłby przyjść o tej porze?
Pukanie rozległo się raz jeszcze. Odstawił gitarę. Pozbierał się i poszedł otworzyć. Na progu zastał zapłakaną Mary.
- Co się stało?
- Wyrzucili mnie – odpowiedziała bełkotliwie, opierając się o framugę. Nie mogła utrzymać się na nogach.
- Piłaś?
- Tylko trochę – powiedziała, wchodząc. Sunęła dłonią po ścianie, żeby nie upaść.
Zaprowadził ją do kuchni i kazał usiąść. Oparła głowę na łokciach i znikła pod lawiną potarganych włosów.
- Co się u diabła stało? – spytał, stojąc nad nią.
- Wylali mnie – chlipnęła. Język wciąż jej się plątał. – Zapiłam. Nie dałam rady tak śpiewać, noc po nocy. Te obleśne typy patrzyły na mnie. Wszyscy by chcieli mnie przelecieć... – głos zamarł jej w gardle, a kuchnie wypełnił już tylko szloch.
Eryk usiadł na przeciwko niej, chciał ją wziąć za rękę, ale mu ją wyrwała.
- Życie jest trudne, ale wszystko się jakoś ułoży – powiedział spokojnie, chcąc ją pocieszyć, gdy jego dusza krzyczała „nie ma pociechy, jest źle, tobie też jest bardzo źle.” – Pomogę ci. Poszukamy innego klubu...
- Nie chcę śpiewać w klubie! – krzyknęła histerycznie, wymachując ramionami tak, jakby odganiała od siebie natrętne owady. – Nie chcę.
- Nie musisz – powiedział. – Wymyślimy coś innego, ale więcej nie pij. To nie ma sensu.
Nie zareagowała, więc on wstał i ruszył w stronę kuchenki, ciągnąc za sobą krzesło.
- Zrobię ci kawy.
Nie drgnęła mimo hałasu, jaki robił.
- Mary, co ja mam z tobą zrobić? – spytał później, gdy jej oczy obeschły.
- Nie wiem – odpowiadała, wyginając twarz w grymasie, który miał być uśmiechem i poprawiając fryzurę, której już nic nie mogło pomóc. – Nie wiem, czego chcę, co zrobię. Lubię pić. Potem jest lepiej. Już się tak nie boję.
Patrzyli na siebie. Trudno było znaleźć właściwe słowa.
- Czy mogę ci jakoś pomóc? – spytał Eryk.
- Chyba nie – zastanowiła się. – Przenocuj mnie – poprosiła tonem rozkapryszonego dziecka. – Nie chcę pokazać się Lilly w takim stanie – dodała już normalnie.
Kiedy rano wychodził do studia, wciąż jeszcze spała na kanapce w salonie. Zatrzymał się nad nią i przyjrzał jej brudnej twarzy. Przypomniał sobie tamtą noc, gdy razem pili, gdy powiedział, że nie ma ludzi, którym się udaje, że to wszystko to kłamstwa. Gdy ją teraz widział, zaczynał się zastanawiać, czy przypadkiem nie miał racji. W życiu Mary były wzloty, chwile dobre i złe, ale wszystko kończyło się przy butelce. Wiedział o tym. Patrzył na nią taką. Nic nie mógł zmienić. Nie radził sobie przecież nawet z własnym życiem.
Mary, niech ci się wreszcie uda – pomyślał, a kiedy wieczorem wrócił, zastał kanapę pustą i gniewną twarz ojca. Jej już nie było. Mary znikła bez słowa.
- Co to za jedna?! – zaczęło się. – Mówisz, że się żenisz, a potem panienki sobie do domu sprowadzasz?!
- To przyjaciółka – jęczał i chętnie by objął głowę ramionami, ale stojąc nie mógł tego zrobić.
- Przyjaciółka?! Ładna mi przyjaciółka!
„Marydith – czytała siedząc na biurku. – Byli już pierwsi ludzie oglądać dom, para w średnim wieku. On wyglądał jak urzędnik, ona była strasznie odpacykowana. Ciągle narzekali. Mówili, że dom jest źle rozplanowany. Strasznie nie podobały im się schody i sam fakt, że jest piętro. Nie potrafili mi spojrzeć w twarz, ciągle się rozglądali na boki. Czekałem, aż powiedzą „co za straszna tragedia”. Na szczęście nie powiedzieli. Za to kiedy chciałem pokazać im górę, oznajmili, żebym się nie męczył. Wtedy to już byłem wściekły. Przecież ja tam mieszkam. Cieszę się, że w końcu nie zdecydowali się na dom. Takim ludziom chyba bym powiedział, że się rozmyśliłem i go nie sprzedaję. Co by się tu nie wydarzyło, to jednak nasz dom. Mamy też przecież parę dobrych wspomnień. Ojciec bardzo źle przyjął naszą decyzję. Kłóciliśmy się. Chciał mnie uderzyć. W sumie to nic nadzwyczajnego. Jest tak, jak zawsze. Psychicznie nie czuję się najlepiej. Coś nie tak jest między mną i Nancy. Ostatnio się od siebie bardzo odsunęliśmy. Nie wiem, czy się pobierzemy. Nie wiem, czy zdołamy się odnaleźć. Ona jest obok mnie, ja płonę, ale moje słowa trafiają w pustkę. Nancy jest coraz bardziej oziębła i znowu gryzie. Ma do mnie pretensje, że pozwoliłem Mary u nas nocować. Nie potrafi zrozumieć, że Mary jest tylko moją przyjaciółką. Ojciec też, jest za to wściekły, a ja wariuję. Sam nie wiem, co robię, co czuję. Na pewno nie czuję niczego do Mary. Ale ludzie powinni sobie pomagać. Szukam pomocy, ale nie wierzę, że ktoś może mi pomóc, nawet jeśli by chciał. Samo jednak wyżalenie się Tobie daje ulgę.”
Masz rację – pomyślała Marydith. – Tu tylko ty sam możesz sobie pomóc.
„Jutro przychodzą następni ludzie z ogłoszenia. Mam nadzieję, że będą sympatyczniejsi i nie będą mi się tak przyglądać. Najwyżej naprawdę powiem „rozmyśliłem się” i będzie po wszystkim. Myślę, że wszystko mi się miesza przez ten brak nadziei. Kiedyś Ci już o tym mówiłem. Patrzę na swoje nogi, a potem na kule, bez których nie ruszę się z miejsca i wiem, że nigdy nie będzie lepiej. Sam ten fakt nawet by mi nie przeszkadzał, raczej to, ile razy musiałem przez te swoje nogi zawieść i ile razy jeszcze zawiodę. Ja tego nie wytrzymuję. Gdyby istniało choć trochę nadziei, byłoby mi łatwiej. Myślę, że u Ciebie lepiej. Eryk.”
Opuściła ręce i przez chwilę siedziała wpatrując się w ścianę.
- Co pisze twój brat? – spytała nagle Jacky, powodując tym, że Marydith podskoczyła.
- Nic ciekawego. – Wzruszyła ramionami i złożyła list. Trudno jej było ukryć niepokój.
- A co z płytą? – dopytywała się Jacky.
- Jeszcze nic. Pracują – odpowiedziała zdawkowo.
- Ile można czekać? Wszyscy zapomną. – Dziewczyna zaczęła marudzić.
- Czekać można długo! – ucięła to Marydith. – Pracują. Ty myślisz, że wszystko się samo robi?
- Co cię ugryzło? – Jacky wstała. – Zapytać nie można? A żebyś się więcej nie złościła, zniknę ci na chwilę z oczu – oznajmiła wychodząc.
Niech idzie – pomyślała Marydith. – Ludzie są naprawdę okropni. – Na żadne logiczniejsze stwierdzenie nie mogła się zdobyć.
Siedział na paczkach w swoim nowym mieszkaniu rozmiarami przypominającym więzienną celę. Dawne życie zostało za nim, a nowe składało się jak na razie z nierozpakowanych pudeł. Myślał, że zamieszka z Nancy, ale na razie był sam ze ścianami i kolejny raz czytał list od siostry.
„Eryku – pisała. – Jeśli chodzi o dom, nie sprzedawaj go pierwszemu lepszemu chętnemu. To muszą być dobrzy ludzie. Nie śpiesz się. To w końcu nasz dom, masz rację.”
Trochę za późno – powiedział sobie w duchu.
„Jeśli chodzi o Nancy, zastanów się, co robisz źle i napraw to. Może jeszcze jest czas. Kto wie, myślę, że ona naprawdę Cię kocha. Pamiętaj, że z żadnym nie była tak długo. Ja to wiem. Chodziłyśmy do jednej klasy. Jeszcze więc nic straconego. Nadziei nie możesz tracić nigdy. Zawsze jest jakaś szansa.”
Czy ona upadła na głowę? – zastanowił się.
„Cuda też się czasem zdarzają. A tak w ogóle, to na którymś kanale leci program z energoterapeutą. Zapomniałam jak on się nazywa. Pooglądaj to. Niektórzy w to wierzą. Niektórym pomogło. U mnie niewiele lepiej. Jestem zła na cały świat. Jacky się dopytuje o płytę, mówi, że to za długo trwa. Denerwują mnie ludzie, tak niewiele ich obchodzi, tak niewiele rozumieją. Teraz Alicja dużo mówi o tym, co robisz, ale nie dlatego, że podoba jej się „Wampirzyca”, dlatego, że wie, jaki jesteś. Alicja mówi, że to wspaniale, że można i tak dalej, ale to przecież nie o to chodzi. Ty wiesz, że to wredne podejście do sprawy. Zresztą, mnie też się wszystko pomieszało. Oglądaj ten program. Gdybym wiedziała, z czego chcę się wyleczyć, też bym oglądała. Trzymaj się. Marydith.”
Złożył list i przyjrzał się paczkom. Nie powinien pisać Marydith o swoich wątpliwościach. Wiedział, że mimo wszystko, mimo, że kiedyś powiedziała „jesteśmy za młodzi, żeby to był koniec”, była słabsza, niż on. Tymczasem, przerzucał wszystkie problemy na ramiona tej dziewczyny. A przecież miała dosyć własnych. Nie potrafił powiedzieć „przepraszam”. Zwinął dłoń w pięści i uderzył nią w bezwładne kolano.
- A niech to. – Wydobyło się z jego gardła. Jacky miała rację. Nagranie płyty trwało zbyt długo. Tak, że on sam przestał wierzyć i przestało mu naprawdę zależeć. Ostatnimi czasy marzył tylko o chwili spokoju, kiedy nie będzie ani bólu, ani lęku. Tylko tego chciał, tylko tego.
Nagle zrodziły się inne pomysły i nowa siła. Musi być ich widać. Będzie działał, będzie walczył, a jeśli mu się nie uda, gorzej niż w tej chwili być już nie może.
„Marydith – pisał Eryk. – Twój list dostałem już trochę za późno, dom był sprzedany. Ale w sumie podobali mi się jego nabywcy – wspaniała, kochająca się rodzina. Mieli dwoje małych dzieci. Mówili, że na górze urządzą sobie sypialnię, a dół będzie dla dzieci. W pakowaniu pomógł mi Mats, ale nie osobiście, tylko swoimi pomysłami. On ma naprawdę wspaniałe pomysły. Poradził mi zaopatrzyć się w obrotowy stołek na kółkach i pakowanie poszło raz dwa. Instrumenty złożyliśmy u Słonicy. Teraz siedzę na paczkach, a całe tamto życie wydaje mi się niesamowicie odległe. Mieszkanie mam małe na pierwszym piętrze, bez windy, takie, jakie są w ubogich dzielnicach. Betonowe schody, na których zostać nie można, to jeszcze trudniejsze wyzwanie. Ojciec strasznie się ciskał. Nagle zaczął mówić „nie zgadzam się”, ale teraz jest wszystko w porządku. Między mną, a Nancy nic nowego. To się wali. Tak naprawdę jest tak, jakbyśmy już się rozstali, tylko, że ona wciąż nosi mój pierścionek. Energoterapeutę oglądam. Nie wiem jeszcze, czy w niego wierzę. Zawsze na początku pokazują tych, których uzdrowił, ale nie wiem, czy to nie oszustwo, coś w stylu reklamy, żeby program miał oglądalność. Gdyby to jednak była prawda, to byłoby piękne. Przypomniałem też sobie, że przez pierwszy rok po wypadku chodziłem na masarze i na basen. Zacząłem sobie sam masować tę nogę. Chodzę też na basen. Parę razy była ze mną Nancy. Na początku się je podobało. Teraz się wykręca. Jacky możesz powiedzieć, że miała rację. Nas musi być widać i musi być słychać. Płyta niedługo już będzie gotowa, a na razie nakręcimy film promocyjny. Samemu jest mi w to trudno uwierzyć, ale to prawda. Może będzie lepiej. Nie przejmuj się tak bardzo ludźmi. Tak naprawdę to, co oni myślą, ma bardzo małe znaczenie. Czasem tylko trochę boli. Eryk.”
- Hej! Jacky! – zawołała Marydith, wymachując listem. – Mam dla ciebie dobrą nowinę!
- Co się stało?! – spytała tamta podniecona.
- Banda Sztywniaka kręci film promocyjny! – oświadczyła z dumą.
- Naprawdę? – Jacky rozwarła szeroko usta i wpatrzyła się w Marydith, jak w ósmy cud świata.
- Naprawdę – potwierdziła, uśmiechając się, choć ręce i ramiona przeszywał jej dreszcz niepokoju, z którego chciała się otrząsnąć. Wciąż przecież nie było dobrze.
„Eryku – przeczytał w odpowiedzi na swój list. – W moim życiu znowu lepiej. Zakochałam się, to znaczy, tak myślę. On jest wspaniały. Może nie jest zbyt przystojny. Ma twarz dzieciaka, ale jest bardzo miły i bardzo czuły. To chłopak z mojego roku. Spotykamy się dosyć często. Nie śpieszy mu się z pójściem do łóżka. W ogóle nie mówi o seksie. Przestałam się więc bać tego, że nie jestem dziewicą. Ma na imię Mario. Ma piękne, błękitne oczy i bardzo delikatne dłonie. Dotykał mnie, więcej nie chciał, a jego dotyk był bardzo przyjemny. Nie umiem teraz myśleć o niczym oprócz niego.”
Eryk przebiegał list siostry wzrokiem. Nie pisała o niczym innym. A on? Nie miała dla niego ani słowa pocieszenia. Nie miała dla niego żadnej rady.
Pierś wypełnił mu żal. Może, żeby zapomnieć o bólu, powinien zacząć się w końcu rozpakowywać? To wcale nie był taki zły pomysł. Dosiadł obrotowego stołka i ruszył między pudła.
Kiedy zjawili się ludzie z kamerami, był przerażony. Był przerażony tym bardziej, że nie wszystkie pomysły reżysera mu odpowiadały. Miał wystąpić w krótkich spodniach, pokazując blizny i swoją plastykową nogę. Mieli być sobą. Miał to być chwyt reklamowy, ukazanie inności, oryginalności, a za razem bliskości zwyczajnym ludziom i nadziei. Tak mu tłumaczono. On nazwał to w myślach „braniem na litość”, ale się zgodził.
- Teraz podłączycie sprzęt, przygotujecie się, potem będziecie grać, a my to wszystko zarejestrujemy i potem zrobi się montaż – poinformował reżyser, ale Eryk spostrzegł, że jedna z kamer już pracowała. – Potem, to będzie dobra scena na zakończenie, staniecie razem w rzędzie, zakładając sobie ręce na ramiona. To jak? Ruszamy!
I ruszyli. Najpierw przypiął się do wynalazku Matsa, po raz pierwszy przy tej czynności obserwowany przez obcych. Czuł się tym trochę upokorzony. Potem grali „Wampirzycę” tak samo, jak zawsze. Pit miotała się między nim, a Matsem, zaczepiając to jednego, to drugiego. Wtedy już się nie bał. Wszystko wyglądało jak zawsze, więc czemu miał się bać?
Wszystko? Do studia wsunęła się cicho blada dziewczyna o smutnych oczach i usiadła z boku, obserwując ich. Ją też ktoś sfilmował, nie bardzo jeszcze wiedząc po co. Ale przecież czarnowłosa mogłaby być tytułową Wampirzycą. Eryk dostrzegł ją kątem oka, zrozumiał, że coś było nie tak. Zagryzła wargi i bawiła się pierścionkiem od niego, nie wsuwając go na palec.
W końcu ostatnia scena. Wyswobodził się z wynalazku Matsa. Pit mu w tym pomogła. Potem zawisł pomiędzy ramionami Matsa i Słonicy. Pit zabrała mu kule, położyła rękę na ramieniu rudzielca, Yoshi spróbował dosięgnąć ramienia Słonicy. Śmiali się, kołysząc lekko w tył i w przód.
Padło „dziękuję”.
- Muszę iść – rzucił Eryk, nie słuchając, co do niego mówią. Znowu miał w rękach kule. Ruszył w stronę dziewczyny.
- Musimy porozmawiać – oznajmiła stanowczo. Wyszła ze studia pierwsza. On poszedł za nią.
- Muszę ci to oddać – powiedziała, gdy stanęli naprzeciwko siebie na ulicy i w chwilę później włożyła mu do kieszeni koszuli pierścionek zaręczynowy.
- Nancy, co się dzieje? – spytał.
- Wiesz – zaczęła niepewnie. – Myślę, że się zmieniliśmy. To znaczy nie. Myśmy myśleli, że jesteśmy inni, że czego innego szukamy. Ty myślałeś, że jestem szalona, że prowadzam wszystkich chłopców na szosę – powiedziała, wykręcając sobie palce. – Ale tak nie jest. Wtedy, nie wiem... Chciałam cię sprawdzić. Ale ty chcesz i potrzebujesz takiej szalonej dziewczyny. Ja myślałam, że jesteś słaby, że w końcu odpuścisz, że będziesz żył powoli. Dlatego cię wybrałam.
Może te słowa powinny go zaboleć, a może ucieszyć. Nie wiedział, nie chciał się nad tym zastanawiać. Zastanawiał się, jak jej nie stracić.
- Nancy, to nie ma znaczenia. Kocham cię.
Popatrzyła na niego. Poruszała wargami, jakby chciała coś powiedzieć, ale milczała. Jej oczy robiły się coraz większe.
- Nie jest nam razem dobrze – wykrztusiła w końcu. – Ja nie chcę być dziewczyną lidera grupy. Nie chcę żyć z facetem, który wierzy w telewizor i martwi się takimi bzdurami. Dlaczego nie zerwiesz z przeszłością? Dlaczego po prostu nie zaczniesz cieszyć się życiem? Masz, co masz, więcej niż ja. – Męczyła się, nie umiejąc wyrazić tego, o co naprawdę jej chodziło. – Zawsze drażniło mnie to, kim jestem. Chcę mieć normalne, spokojne życie. Ogródek. Dzieci. Psa. Nie chcę tego wszystkiego, na czym tobie tak zależy, o co się tak zabijasz. – Stał, patrząc na nią i rozwierając szeroko usta. Nic z tego nie pojmował. – Może chciałabym chcieć żyć tak, jak ty, ale nie umiem, mimo to... – Wykręcała sobie palce aż do bólu. – Kocham cię. – Przyskoczyła do niego i na pożegnanie ukąsiła lekko w szyję.
„Żegnaj” – niedopowiedziane, niedosłyszane ugrzęzło w jej gardle, zmieniło się w bulgot. Odwróciła się i odbiegła z pochyloną głową, a on został sam na środku ulicy. Nic nie rozumiał. Pamiętał noc, gdy kochali się na szosie, a on tak strasznie się bał. Stał przed nią drżąc, a ona tuliła go, gdy za nimi pędziła ciężarówka, spod której kół cudem umknęli. Pamiętał chwilę, gdy dzięki wynalazkowi Matsa, w garażu, który już nie należał do niego, po raz pierwszy ją objął. Pamiętał, jak przyszła z jego pierwszym singlem w ręku i krzyczała. Jak siedzieli obok siebie na trawie, najpierw się kłócili, potem poprosił ją o rękę. Powiedział matce „żenię się”, a ona się uśmiechnęła. Biegł w rozpaczliwej pogoni, by pochwycić Nancy i na wieki zatrzymać przy sobie. Dogonił ją, tulił do siebie, miał ją, a teraz odeszła i nie rozumiał dlaczego.
Beznamiętnie przyglądał się ścianą swojego nowego mieszkania. Zaczynał żałować, że sprzedał dom. Przecież zrobił to dla Nancy, właśnie dla niej. To ona nie chciała mieszkać z ojcem, on by się jakoś przyzwyczaił. Jakoś też by sobie poradził, a korzystając z obrotowego stołka, nawet sprzątać by się nauczył. Jeśli chciał, sam mógł zrobić wszystko. Zdobywanie i zatrzymywanie nie było już takie proste. Sprawy zespołu toczyły się, ale wcale mu tak na tym nie zależało, stracił dom, stracił dziewczynę, pochował matkę i zawiódł ojca, którego całe życie zawodził. Co z tego, że sam był cięgle zawodzony. Chciał być lepszy, ale nic z tego nie wychodziło. Znowu przegrał.
Nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Kto to? O tej porze?! W ogóle, do niego?
Poszedł otworzyć.
- Przyszliśmy się zabawić! – rzucił na powitanie Mats, wywijając mu przed oczami butelką szampana. Za nim stała cała reszta: Słonica, Pit, Yoshi i nawet Mary. – Będziemy świętować!
- Nie ma czego – odburknął, wpuszczając ich do środka. Usadowił się na blacie stołu i wpatrzył w gości z pochmurną miną.
Matsa nagle opuściła werwa.
- Co się stało, chłopie? Będziemy mieć film promocyjny, to piękne – oznajmił już bez przekonania.
- Jak chcecie, to świętujcie – burknął Eryk. – Mnie nie jest do śmiechu.
Milczeli, wymieniając badawcze spojrzenia. Nagle Yoshi podszedł do niego. Nie rozumiał z pewnością co mówili, ale wiedział, że coś było nie tak, choć powinno być dobrze. Położył Erykowi dłoń na ramieniu i wpatrując się swoimi wąskimi, świdrującymi oczkami w jego twarz oznajmił bardzo poważnie:
- Ty jest najlepszy.
Nagle atmosfera rozrzedziła się. Eryk się roześmiał. Mats klepnął Wietnamczyka w ramię.
- Chłopie, to twoje pierwsze słowa po naszemu.
- Masz rację, masz rację – poparła Wietnamczyka Mary. – Eryku, my wszyscy tak myślimy.
- Umiesz się znaleźć w sytuacji – objęła Wietnamczyka Pit, a on rozglądał się wystraszony i uśmiechał nieśmiało.
- Nie o to chodzi – zaczął tłumaczyć Eryk. – Z wami wszystko jest w porządku. To wy jesteście najlepsi. Przepraszam, że jestem w złym nastroju. Ale Nancy odeszła.
Nagle wszyscy zamilkli.
- Dlaczego? – spytał Mats.
- Sam nie wiem – wzruszył ramionami. – Nie pasowaliśmy do siebie.
- Nie martw się, dziewczyny takie są – oznajmił rudzielec z naprawdę zakłopotaną miną.
- Nie zapominaj, że my tu jesteśmy – przypomniała Słonica.
Rudy machnął ręką.
- Jesteście prawie jak faceci.
- No wiesz! – oburzyła się Słonica i już chciała go udusić, kiedy Eryk zaproponował.
- Mats, może otworzysz tego szampana. Wypić zawsze można. – Jego głos brzmiał już trochę weselej.
Jedni przez drugich zaczęli nagle krzyczeć, że tak właśnie trzeba zrobić. Przez tę wrzawę przedarł się cienki głos Mary:
- Ale ja nie piję.
Nikt nie zwrócił na to uwagi, tylko Eryk puścił do niej oko i uniósł w górę kciuk, oznajmiając tym „trzymaj tak dalej”. W chwilę później wystrzelił korek i piana pociekła po rękach Matsa. Pit wydobyła z kieszeni plastykowe kubki, nie liczyła, że Eryk mógł mieć tyle kieliszków, czy szklanek i nie myliła się.
Siedział u ojca, przyglądając się swoim stopom i międląc w dłoniach otwartą kopertę.
- Marydith chciałaby przyjechać – oznajmił w stronę podłogi. Ojciec milczał. Ciężko szło im rozmawianie tym bardziej, że widywali się stanowczo za często i starali się nie kłócić. – Chciałaby zatrzymać się u ciebie.
- A co ze studiami? – padło rzucone stanowczym tonem pytanie.
- Ona chce przyjechać na wiosnę, jak już wszystko zaliczy – oznajmił Eryk. – Ale wolała się zapowiedzieć. Boi się ciebie.
- Czego ona u diabła się boi? – Ojciec już zaczął się denerwować.
- Tego co jej powiesz. Ma nowego chłopaka i...
- Z nim przyjedzie?
- Nie.
- Na szczęście. Mam dosyć tych jej facetów...
- Był dopiero jeden – przypomniał Eryk.
- Wystarczy – zawyrokował ojciec.
- To jak? Czy ona może się u ciebie zatrzymać?
- Czemu nie zamieszka u ciebie, skoro mnie się boi? – Z ojcem niczego nie można było załatwić wprost.
- Chce ci pomóc – powiedział Eryk. – Zresztą, mnie ciągle nie ma.
- Dobrze. Napisz jej, że może tu zamieszkać. Ale bez chłopaka.
- Oczywiście. – Eryk skinął głową.
- Co jeszcze ciekawego pisze?
- Nic. Cięgle o tym chłopaku. – Ojciec skrzywił się. – Podobno ten jest już idealny. – Bronił siostry, przyszedł z jej interesem. Wszystko, co robiła, przedstawiał w różowych barwach, a tak naprawdę sam miał jej dosyć. Przez to nowe uczucie przestała odpowiadać na jego listy. To znaczy, odpowiedzi przychodziły, ale nie poruszały problemów, które on poruszał. Przestał czekać na jej listy. Czytał je już z czystego obowiązku.
W telewizji wyemitowali ich film promocyjny. Marydith napisała:
„Kiedy zobaczyłyśmy „Wampirzycę” po raz pierwszy, Jacky zaczęła piszczeć i się popłakała. Potem chodziła jakby była półprzytomna. Mówiła tylko o tobie „to wspaniałe”, „to nierealne”, a potem zaczynała się śmiać, albo płakać i tak aż do wieczora. Zawsze potem, gdy tylko was puszczano, wpatrywała się w ekran jak zaczarowana”.
Z pewnością nie ona jedna. Do Eryka to jednak nie docierało. Sam też chodził jak nieprzytomny po zalanych słońcem ulicach i niestety nie było tak ze szczęścia. Ciągle jeszcze tęsknił za Nancy. Świat budził się do życia, a w nim ożywały wspomnienia. Pomyśleć, że znowu minął rok. Pomyśleć, że tak wiele dokonał. Jeszcze parę dni i album ukaże się na rynku, album Bandy Sztywniaka. Osiągnął to. On? Chyba najmniej się do tego przyczynił. Niestety.
Mary zjawiła się tak, jak zawsze podobna do słonecznego promienia.
- Hej – rzuciła, stając przed nim. Od jej twarzy biło ciepło i jasność.
- Hej – odpowiedział ostrym, chrapliwym głosem.
- Ładny mamy dzień – zaczęła.
- Ładny – odparł. Rozmowa się nie kleiła.
- Wiesz, że Wyjec znowu zaczyna montować kapelę? – zagadnęła Mary.
- Nie wiem. Czy powinienem?
- Powinieneś. To twój wróg numer jeden i jest bardzo sprytny.
- O co ci chodzi? – zrozumiał, że coś ukrywała.
- Szukałam cię, bo musimy pogadać. Muszę się ciebie poradzić. – Brakowało jej odwagi, żeby przejść do konkretów. – Wiesz, Wyjec zaproponował mi, żebym została jego solistką. Nawet mi się to podoba, ale nie wiem, czy mogę się zgodzić ze względu na ciebie.
- A co ja mam do tego? – zdziwił się.
- Wyjec jest twoim wrogiem. Zresztą, on wie, że chciałeś, żebym dla ciebie śpiewała. Może i dlatego mnie wybrał. No, a my jesteśmy przyjaciółmi – przypomniała mu. – Wyjec startuje rok później, ale chce ci dorównać, potem cię wyprzedzić.
- Nie uda mu się – uśmiechnął się Eryk. – Ale trochę wywalczyć może. To byłby dla ciebie naprawdę niezły angaż. Warto spróbować.
- Nie wiem – rzuciła, spuszczając oczy.
- Nie kryguj się – powiedział. Jego głos brzmiał ciepło. Dla wszystkich był taki dobry, że aż mu się od tego robiło niedobrze. – Zepsułem ci już dosyć karierę. Nie oglądaj się, nie miej skrupułów.
- Zepsułeś? – spytała, uśmiechając się. – Myślisz, że Nawiedzeni mogli mieć jakąś przyszłość?
- Nie mam pojęcia. Ale gdyby umieli się polubić, to kto wie.
- I gdybyście obaj nie kochali tej samej dziewczyny – zauważyła.
- Nie mów mi o miłości – rzucił gwałtownie i zmienił temat. – Jak się nazywacie?
- Jeszcze się nie nazywamy. Wyjec myśli – uśmiechnęła się.
- Poradź mu Zmartwychwstałych, albo Reinkarnację.
- Poradzę, na pewno. – Jej oczy zabłyszczały. Gdyby Wyjec przyjął jedną z tych propozycji, byłby to niezły numer. Chybaby ją zabił, gdyby się dowiedział, że to pomysł Eryka. – A czemu mam nie mówić o miłości?
- Bo jej nie ma – zawyrokował Eryk głosem pełnym goryczy.
- Co się stało? – Czy było możliwe, że nie zrozumiała od razu?
- Co? – zezłościło go to pytanie. – Co? Nancy odeszła. Powiedziała, że się zmieniliśmy, że wszystko było jedną wielką pomyłką. A mieliśmy spędzić razem całe życie.
Mary milczała.
- Przecież już mi to mówiłeś – zauważyła w chwilę potem. – Mówiłeś to parę miesięcy temu. Daj z nią spokój. Nie była widać warta uczucia. Ty zawsze przesadzasz, ale szczęścia nie masz naprawdę.
- Dziękuję za uznanie. – Ułożył wargi w coś, co może miało przypominać uśmiech.
- Ja też nieźle przesadzałam – przyznała. – Ale samej nie jest mi wcale tak źle.
- Mary, nie wysilaj się. Sam widziałem, co wyprawiałaś.
- Fakt – rzuciła, jakby nagle przestraszona. – To ja znikam. Hej.
- Hej.
I znikła jak dobry duch spłoszony jego sarkazmem. Trudno.
- Eryk! – zawołał na niego znajomy męski głos. To był ojciec Nancy. Tego mu tylko brakowało.
- Dzień dobry – rzucił takim tonem, jakby wymordował przed chwilą pół miasta.
- Dzień dobry. Czemu tak długo się u nas nie pokazywałeś?
- Pan nie wie? Nancy nic nie mówiła? – Za trudne były rozmowy, które musiał przeprowadzić tego dnia. – Rozstaliśmy się.
- Naprawdę? Nie wiedziałem – powiedział tamten. – Czy mogę wiedzieć dlaczego?
- Nie pasowaliśmy do siebie. To wszystko. Zresztą, niech się pan zapyta córki. To ona tak postanowiła. – Minął mężczyznę, nie chcąc dalej z nim rozmawiać. To było zupełne bez sensu. Bez sensu była i gorycz, i gniew.
Chyba w tydzień później znowu spotkał Mary. Tym razem pod swoim domem.
- Hej – rzuciła jak zawsze.
- Hej. Jak z Wyjcem? – spytał.
- W porządku. Nie przyjął twoich propozycji, poznał się. Był zły. Mówił „nie rób mi więcej takich numerów” i tak dalej. W końcu kapela nazywa się Paziowie, że to niby oni mi służą.
- Nie brzmi najlepiej – stwierdził Eryk, ściągając wargi i potrząsając głową.
- Sama to wiem – roześmiała się. – Trudno. Tak w ogóle to mam dla ciebie informację. Wampirzyca wróciła da starych zwyczajów.
- I co z tego?
- Urządza imprezę. Zaprosiła całą Bandę Sztywniaka, oczywiście bez ciebie. Mats ci nie mówił?
- Nie.
- To może nie powinnam cię informować – zaniepokoiła się. – Mnie oczywiście też nie zaprosiła, ale idę z Wyjcem – paplała dalej. – Pomyślałam, że chciałbyś wiedzieć. Mógłbyś pójść. Nikt przecież nie sprawdza, kto był zaproszony, a kto nie.
- Może. Dziękuję. Dobrze mieć przyjaciół. – Wstawił sobie kule pod pachę i wyciągnął do niej rękę. Uścisnęła jego silną, szorstką dłoń. Uśmiechnęła się.
- Dobrze mieć przyjaciół – potwierdziła.
Hałas wniósł niepokój w tą dobrą chwilę. To kula wysunęła się Erykowi z pod pachy. Zachwiał się. Mary od razu pochyliła się, by ją podnieść. Kiedy znowu zobaczył jasne oczy dziewczyny, wyczytał z nich zakłopotanie.
- Wiesz, ale nie myślę, żeby Mats... – wyjąkała, chcąc odwrócić uwagę od przedmiotu który trzymała.
- Nie – uśmiechnął się. – On milczał, też chcąc mojego dobra.
- Rozumiem – skinęła głową. – Więc może nie zrobiłam najlepiej. Ale trudno. No ale teraz masz wybór. To jak, pójdziesz?
- Pójdę. Kto wie, co się wydarzy.
- Właśnie – przytaknęła Mary.
- Tak w ogóle, to czemu tu stoimy? Wejdziesz na górę? Może coś zaplanujemy?
- Chętnie – odpowiedziała, ale kiedy oparł się o framugę, szukając po kieszeniach kluczy, przez chwilę żałowała swojej decyzji. Na co dzień zapominała, że był inny, a potem widziała jego słabość i nie wiedziała, jak się zachować. Nie przyszło jej do głowy, że on mógł tego nie zauważać.
- Właź, na co jeszcze czekasz? – Wyrwał ją z odrętwienia i przywrócił światu.
- Zamyśliłam się.
C.D.N.