Copyright ©   Kejti - Katarzyna Kwiecińska
6. Dolina wyścigu - sezon wiosenny.
Pory roku następowały po sobie nieubłaganie i niezmiennie. Dolina znowu rozkwitła. Morze uspokoiło się, a King był o zimę starszy. Z bólem przyjmował płynący czas, w myślach licząc ile mogło zostać mu jeszcze zwycięstw.
Mortigan za to rozkwitał. Jego mięśnie grały lekko pod skórą, kipiał energią, śmiał się. To już nie był ten zastraszony młodzieniec bez imienia, to był młody mistrz. Ćwiczył na Torze z Białym.
- To jak, Hajzumie? - dźgnął źrebca nosem. - Jesteś gotowy do biegu?
- Tak, ale przecież i tak nie wygram - odpowiedział tamten. Głowy co prawda nie podniósł, ale zaczął mówić. Nie był głupi, tylko tak bardzo przez Białą Gwiazdę zastraszony. Wiele pracy Mortigan włożył, by ten strach przełamać. Na początku Biały nie dawał się nawet dotknąć. Teraz spał z pyskiem wtulonym w bok swojego przybranego ojca. Potrzebował ciepła i czerpał je z tego dotyku. O przeszłość Mortigan nie pytał, a i Biały nigdy nie mówił o matce.
Wietrznica patrzyła nieprzychylnie na poczynania swojego męża. Może nie miała nic przeciw źrebcowi, ale czuła się zaniedbywana. Dla niej zabrakło miejsca. Pocałunki i dotyki były dla dziecka, dla niej oficjalne słowa i rzadko uśmiech.
Jej bratu w sprawach sercowych nie powodziło się lepiej.
- Jak możesz pozwalać, żeby twoja siostra żyła z kimś takim, jak Frajer? - spytała Wiatra Chandra o złotej sierści, jego partnerka.
- On już ma imię - odpowiedział.
- Widzisz, jak zajmuje się tym dzieckiem - mówiła dalej Chandra. - To właśnie świadczy o jego winie. A wy cackacie się z tym gwałcicielem, jakby nie można było tego raz na zawsze skończyć.
- Właśnie - oznajmił Wiatr. - Skończyć. Przestań o tym mówić. Ta sprawa została wyjaśniona.
- Zgadzasz się na takie rozwiązanie? - spytała.
- Nie mów nic. Mam tego dość - odwrócił się od niej. Sentymenty rozwiały się. Jak miał kochać tak głupią i bezduszną istotę? Wystarczająco długo już znosił to, co mówiła. Myślał, że czegoś się w końcu nauczy, ale nie. Ona nie miała zamiaru się uczyć. Było jej dobrze z głupotą i bezdusznością.
- Ja skończę tę sprawę również - oznajmiła wyniośle Ziuta, zjawiając się nagle. – Żegnaj, Chandro. Nie chcę cię w swojej drużynie. To wszystko.
- Dlatego, że mam inne poglądy, niż ty?
- Tak, dlatego. - Ziucie zabrakło cierpliwości. - Należysz do mojej drużyny, więc mam prawo cię wyrzucić, jeśli nie spełniasz moich oczekiwań, a ty nawet dobrze nie biegasz. - Było po wszystkim.
Rozbitych i zagniewanych zastała ich wiosna. Związek między Wiatrem i Chandrą przestał istnieć, bo nie było niczego, co mogłoby ich jeszcze łączyć. Kiedyś Wiatr wybrał Chandrę, bo była jedyną wolną klaczą w jego wieku. Teraz została mu niedostępna, zawsze zamyślona Róża, klacze starsze od niego jak choćby Wolna lub te, które były jeszcze dziećmi, na przykład Wicher Północny. Było ich zbyt mało. Wiatr zostanie sam, to już wiedział. Nie będzie miał potomka. Widmo końca rasy pojawiało się czasem, myśleli o tym, ale jeszcze nie mówili. To był ich błąd.
Dolina zachwyciła i zadziwiła Miltona i Marion. Wkroczyli w jej granice z szeroko rozwartymi oczami i niedomkniętymi pyskami. Oto były łąki, które nie znały zimy, grzane słońcem i tylko czasem smagane rześkim wiatrem od morza.
- Nigdy nie myślałam, że istnieje takie miejsce - wyszeptała Marion.
- Ja też nie. - Milton pokiwał głową w zadumie.
Nagle znieruchomieli oboje. Spostrzegli dom Koni Wysokiego Rodu, kamienny prostokąt, przypominający dziwnie uformowaną górę, a u jej stóp żółte koło wydeptanej ziemi bez ani źdźbła trawy - Tor. Wszystko to razem wydało im się nierealne.
- Słyszałeś kiedyś to, co opowiadali Per i Maria? - zapytała Marion, wciąż nie podnosząc głosu. - Czy tak kiedyś wyglądał cały świat?
- Nie wiem więcej, niż ty, ale może… - westchnął. - To musiał być piękny świat.
Poszli dalej, wstępując pomiędzy rosłe konie o lśniącej sierści.
- Szukamy najstarszego wiekiem - poinformował Milton pierwszego z brzegu.
- Trójnóg jest w Miejscu Zatrzymania - oznajmił kasztan z szeroką łysiną na pysku.
- W tym? - Milton wskazał kamienny prostokąt.
- Tak. Nigdy tu jeszcze nie byłeś? - spytał kasztan.
- Nie. Wychowałem się na Pustkowiu.
- Więc witaj wśród swoich. Ja jestem Gamoń.
- Ja jestem Milton, a to Marion - przedstawił klacz, bo ona spuściła nieśmiało głowę. Przytłaczał ją nowy, obcy świat.
Weszli do budynku, chociaż sami tak tego w myślach nie nazwali, nie znając słowa „budynek”. Chwilę błądzili, potem wyrósł przed nimi stary, skarogniady koń o wyłupiastych, błękitnych oczach. Przeraziła ich jego postać tonąca w obcym im mroku.
- Ty jesteś Trójnóg, najstarszy wiekiem? - spytał Milton.
- Tak ja, a kim wy jesteście i po co przychodzicie?
- Jestem Milton, a to Marion. Wychowaliśmy się na Pustkowiu, ale w naszych żyłach płynie szlachetna krew. Nie znamy wszystkich waszych praw, mimo to przyszliśmy prosić o przyjęcie nas do społeczeństwa Toru i zezwolenie na wzięcie udziału w Wyścigu.
- Macie je - powiedział Trójnóg. - Jest nas coraz mniej, potrzebujemy nowych, a widzę, że rzeczywiście jesteście szlachetnej krwi. Kim byli wasi rodzice?
- Nie wiem - odpowiedział Milton. - Na Pustkowiu życie jest krótkie.
- Ja też swoich nie znałam - wyjąkała Marion.
- Chcecie stworzyć drużynę, czy biegać samodzielnie? - spytał starzec.
- Nie wiem, co to daje - przyznał wielki siwek.
- To coś jak wasza grupa, wspieranie się…
- Tak, chcemy. - Milton nie był pewny, co robi, ale wydawało mu się, że to słuszne. Chciał zaopiekować się Marion.
- I ty będziesz przywódcą?
- Tak, ja.
- Jeśli będziecie mieć jakieś wątpliwości, pytajcie. Tu każdy chętnie udzieli wam wyjaśnień.
Stargeyzer nie dziwił świat Toru, gdy zjawiła się parę dni później. Ona przecież nie błądziła, nie szukała drogi, ona wracała do domu.
- Witaj, Trójnogu – rzekła, stając przed starcem. - Znam cię, bo już biegałam. Nosiłam wtedy inne imię, ale straciłam je. Dziś jestem Stargeyzer i proszę o zezwolenie na starty na własne kopyto.
- Witaj i biegaj dobrze. Nie mogę jednak sobie ciebie przypomnieć.
- To i lepiej - odpowiedziała klacz. - Teraz jestem Stargeyzer, nikogo innego nigdy nie było. A jeśli, to nie chcę tego pamiętać. To wszystko. Proszę, nie pytaj - rzuciła i by skończyć rozmowę, odwróciła się na zadzie, zarzuciła ogonem i odeszła ćwiczyć. Początek sezonu był już blisko.
King z Sylasem jak zwykle zjawili się ostatni, zaledwie na parę dni przed rozpoczęciem sezonu. Stary mistrz nie czuł się dobrze i gdy zaczął się Wyścig, oszczędzał siły, starając się utrzymać w środku stawki. Ciągle myślał, że stać go na ostry finisz, to, dzięki czemu dotąd pokonywał wszystkich rywali.
Na początku tempo biegu nie było zbyt szybkie. Walka rozgrywała się między ostatnimi - kto odpadnie, a kto utrzyma się jeszcze jeden, jeszcze dwa dni.
Pierwszy start wyeliminował Błyskawicę i Lotną.
Po drugim odpadł Demoniak. Ciało kościstego źrebca o rudej grzywie było jeszcze zbyt słabe. Zagryzł zęby. Będzie walczył, z czasem nabierze sił, wierzył w to.
Kolejny odpadł Czarny, mąż Lotnej, a po nim Trójnóg. Dla starca nie było to nic szczególnego. On nie potrzebował niepewnych przywilejów związanych z tytułem mistrza, był najstarszy wiekiem i rangą uprzęży, konie do śmierci będą mu winne szacunek.
Z początku powolne tempo narastało z dnia na dzień. Na czele stawki prowadziły z sobą walkę dwa siwe konie: Mortigan - utykający w kłusie, ale pewny swoich nóg w galopie i wielki, chudy przybysz z Pustkowia - Milton. Konie zaczęły mówić, że Milton ma talent, że może wygrać. King też to widział. Znał go przecież, konia zaprawionego życiem na jałowym Pustkowiu, konia, który z pewnością przeżył mniej zim, niż on.
Marion nie była tak dobra. Odpadła z lokatą dwudziestą drugą na trzydzieści koni. Była zbyt drobna i słaba, by mierzyć się w biegu z mieszkańcami Doliny. Płakała po swojej porażce. Nigdy nie nauczyła się Tułaczej Pieśni, nigdy nie nauczyła się żyć w surowym, pustym świecie, więc tym łatwiej uwierzyła w Wyścig. Stał się treścią jej życia i śniła o zwycięstwie zagubiona w nowym otoczeniu, zamykając się w sobie i milknąc prawie zupełnie. Przedtem nie znalazła w sobie Mocy, teraz nie sprawdziła się na Torze. Nie była w stanie być kimś szczególnym, była tylko jedną z tłumu i bolało ją to. Wiele koni żyło zupełnie spokojnie, nigdy nie wygrywając Wyścigu, ona nie umiała być jednak jedną z nich.
Hajzum spisywał się całkiem nieźle, lepiej zresztą niż Wietrznica. Coś stało się z niegdyś dynamiczną klaczą - posmutniała, a tym samym zabrakło jej werwy, by biegać i wygrywać. Tak jak kiedyś ona mijała Mortigana, tak teraz on mijał ją.
- Biegnij, dasz radę - szeptał przez zaciśnięte z wysiłku zęby i zostawiał ją w tyle. Po biegu najpierw podchodził do źrebca.
- Dobrze ci poszło - mówił niezależnie od wyniku. - Jeszcze nie teraz, ale kiedyś zostaniesz mistrzem. Jesteś przecież jeszcze bardzo młody.
Źrebiec tylko się uśmiechał, nie unosił głowy. Kiedy mógł, wciąż wolał nic nie mówić.
Dla Wietrznicy nie było słów pocieszenia. Wieczorem całował ją tylko w ganasz lub w zagłębienie między ganaszem, a szyją. Gdy zasypiał do jego boku tulił się Hajzum, nie ona. Miała tego dosyć. Kiedy go pokochała był kimś innym, był bezimiennym bez szans zostania mistrzem. Mimo to, on tego dokonał, on… Kiedyś był taki nieśmiały, teraz… Teraz nie było już czego w nim kochać. Można go było tylko podziwiać, za to jak biegał, jak opiekował się małym. Może tego właśnie chciał, może to było mu potrzebne do oczyszczenia z podejrzeń, ale Wietrznica nie chciała mieć idealnego męża, chciała kochać i być kochaną, tak, żeby to nie było puste słowo. Tymczasem on mówił tylko o Wyścigu. Oczywiście, dla niej bieg też był treścią życia, ale chciała, żeby to jednak miłość stała na pierwszym miejscu.
Wór żalów Wietrznicy przepełnił się, gdy odpadła z lokatą dwunastą. Martigan nic jej nie powiedział, może nawet nie zauważył, co się stało.
Dalszy ciąg biegu zapowiadał się ciekawie, ale już nie dla niej. Następnego ranka po swojej porażce stała z boku Toru, przypatrując się biegnącym, a smutek zmienił się w niej w gniew. Patrzyła na wciąż ścigającą się dziesiątkę. Oczywiście musieli być w niej Mortigan i King, a także Hajzum, powód jej nieszczęścia. Nie. Nie Hajzuma nienawidziła. Nie on zawinił. Zawinił Mortigan, tylko on. Na Torze był też Milton - prowadził. Była Róża, gorsza od Wietrznicy, słabsza. Był brat Róży, kasztan Roland, też nie najlepszy biegacz. Była kasztanka Wolna, całkiem niezła, ale już nie młoda. Była nienawidząca całego świata Wicher Północny. Była Ziuta, też nie najlepsza w biegach klacz o sztywnych stawach i w końcu był też kasztan Kak, zupełny outsider. Właściwie skoro ta dziwaczna zbieranina pokonała Wietrznicę, mogła pokonać też Mortigana i tego mu właśnie życzyła. Niech przegra, niech zrozumie, że jest jeszcze coś oprócz biegu.
Ostatnia na półmetku była Wolna, ostatni na mecie… Nie! Nie wierzyła, ale taka była prawda.
King bronił tytułu mistrza, Milton o niego walczył, reszta doszła tak daleko, jak jeszcze nigdy w życiu, więc chciała jak najlepiej to wykorzystać. Wszyscy wpadli w szał i gnali na złamanie karku, szybciej i szybciej.
Mortigan zorientował się za późno. Przyspieszył, ale zabrakło mu sił. On wciąż myślał logicznie o przywilejach zwycięstwa i konsekwencjach porażki, o swoim imieniu i dziecku, gdy resztę gnał szał chorej ambicji. To on został sam na Torze, to on był ostatni.
Zatrzymał się, nie dobiegając do mety. W jego oczach malowało się przerażenie. Wpadł w panikę. Co ma robić? Co z nim będzie? Był dziewiąty!
Wietrznica zagryzła wargi. Stał daleko od niej, jak kiedyś słaby. Może chciała go pocieszyć, odnaleźć tego, którym przestał być. Nagle odezwał się żal. On jej nie pocieszał, więc i ona nie zamierzała go pocieszyć.
Podeszła do niego powoli, bardzo powoli. Wiedziała, co chciała zrobić, ale przyszło jej to z trudem. Nie mogła już dłużej z nim być, nie tak, mino, że wciąż go kochała.
- Odchodzę - powiedziała po prostu, nie chciała mówić nic więcej.
- Bo przegrałem? - rzucił przerażony. Teraz sam był podobny do Hajzuma z szeroko rozwartymi oczami, nastroszoną grzywą, pochyloną głową, na szeroko rozstawionych nogach, jakby obawiał się upadku.
- Nie – jęknęła, z trudem przełknęła ślinę, kulkę goryczy. - Dlatego, że tak myślisz - odwróciła się i odeszła, z jej oczu potoczyły się łzy.
Mortigan został naprawdę sam na środku Toru.
Dolina zawrzała nagle.
- Nie wygrał! Nie jest mistrzem! - zaczęła wołać Biała Gwiazda. - Odbierzcie mu imię, nie zasłużył na nie! Odbierzcie mu Białego!
Hajzum przypadł do piersi Mortigana.
- Nie - wyszeptał tylko.
Mortigan milczał z wybałuszonymi oczami i rozwartym pyskiem.
Łzy płynęły po ganaszach Wietrznicy, a po chwili wybuchła histerycznym płaczem, ale nie wystąpiła w jego obronie.
Obok Mortigana stanęła nagle Róża.
- Zostawcie go! - zawołała słabym głosem, bo część koni podchwyciła już hasła rzucone przez Białą Gwiazdę. - Czyście powariowali? Cały czas mówicie tylko o nim, bo wasze życie jest nieciekawe i puste. Szukacie rozrywki cudzym kosztem. - Skąd wzięło się nagle tyle odwagi w zawsze nieśmiałej klaczy? Korzystała z okazji. Kiedy po raz pierwszy zobaczyła Mortigana, spodobał jej się, tak jak i Wietrznicy, tylko, że ona nie miała wtedy wystarczająco dużo odwagi, by stanąć obok niego. Teraz… Teraz Wietrznica odeszła, a jej dopiekła samotność.
- Posłuchajcie Róży! - zawołał King, gdy Mortigan już mu nie zagrażał, mógł go bronić, on zawsze bronił słabszych.
- Cisza - zażądał Trójnóg, tupiąc nogą. - Wyścig jeszcze się nie zakończył, średnie nie są wyliczone, a wszystkie wyniki są nieoficjalne. Do sprawy wrócimy po zakończeniu sezonu.
Konie posłuchały, zaczęły się rozchodzić. Biała Gwiazda wściekle parskała. Mortigan chciał podziękować Róży, ale już jej przy nim nie było, był tylko trzęsący się Hajzum.
- Nie martw się - wyszeptał Mortigan, choć i pod nim drżały nogi. - Nie dam cię skrzywdzić, możesz być pewny.
- Ziuto - Wietrznica wciąż chlipała - przyjmiesz mnie do swojej drużyny? Nie mogę zostać u Kinga. - Pociągnięcie nosa. - Nie mogę dłużej być z Mortiganem. – Chlipnięcie. - On jest inny, niż ja… Chciałabym go chronić, ale… Nie wiem. - Zwiesiła głowę.
- Przyjmę cię - powiedziała Ziuta spokojnie, wyniosła i zdawałoby się obojętna. - Przyjmę cię, na tak długo, jak będziesz chciała u mnie pozostać. - Dojrzała klacz wiedziała, że taki porządek rzeczy nie na długo zadowoli Wietrznicę. Może wróci do Mortigana, może znajdzie innego ogiera, może odejdzie z Doliny. Ziuta wiedziała, że w młodej klaczy kołacze się niespokojny duch. Jej obce już były tak intensywne napady uczuć, ale jak przez mgłę pamiętała je z czasów młodości. To prawda, że dorosła szybko. Gorycz piętna jakie na niej ciążyło ścisnęło za gardło.
- Nie płacz - skarciła Wietrznicę, bardziej siebie niż ją uspakajając. - Jesteś z dumnej rasy.
- Tak, z dumnej… - powtórzyła Wietrznica z powątpiewaniem unosząc lepki od łez pysk.
- Znowu mamy tylko siebie, siostrzyczko. - Wiatr ocierał się szyją o jej szyję, chciał ją pokrzepić.
Złożyła mu głowę na kłębie. Jej mięśnie rozluźniły się, oddech uspokoił, łzy wyschły.
- To dziwne – wyszeptała. - Właściwie nie wiem, co się stało. Kochaliśmy się, a potem… On mówił tylko o Wyścigu, tak jak wszyscy… No i był Hajzum. Mortigan tłumaczył, że muszę zrozumieć i może nawet rozumiałam, ale… Wiesz, rodził się we mnie taki ciężar i nie mogłam dłużej biegać. Było mi lepiej, gdy byłam sama, może dlatego, że po samotności niczego nie oczekiwałam. Szkoda, że jest nas tak mało - dodała na koniec bez związku.
- Tak, szkoda, siostrzyczko - westchnął ogier o złotej sierści. - Szkoda.
Trwali przytuleni do siebie, jedni z ostatnich ze szlachetnej rasy. Schyłek ich czasów coraz mocniej dawał się we znaki. Nadchodziły puste dni, wyzbyte z uczuć, gdy Wyścig nie miał być już namiętnością, a jedynie zajmującą czas tradycją.
King dowiedział się o wszystkim ostatni. Dopiero o zachodzie słońca Wietrznica poszła do niego. Uspokoiła się już do tego czasu, a jej oczy zupełnie obeschły.
- Mistrzu - powiedziała cicho - nie mogę dłużej zostać w twojej drużynie. Nie jestem już tak dobra, jak kiedyś. Rozstałam się też z Mortiganem.
- Co się między wami stało? - spytał King.
- Nie wiem. - Potrząsnęła głową. - On ma bieg i ma syna, ja byłam dla niego czymś dodatkowym, z czym nie wiedział jak postępować. Zresztą… To po prostu koniec. Mam nadzieję, że nie masz do mnie żalu.
- Nie, Wietrznico, nie mam - powiedział cicho. - Życzę ci też, żebyś odnalazła szczęście i spokój.
- Dziękuję - uśmiechnęła się. - Przyda mi się.
- Będziesz biegać sama? - spytał, gdy miała już odejść.
- Nie, Ziuta mnie przyjęła - powiedziała to spokojnie, prawie beztrosko, jej problemy skończyły się, była sama, ale była wolna. Niczego nie oczekiwała, więc i nic nie mogło jej zawieść.
Tej nocy spała w pomieszczeniu drużyny Ziuty, obok swojego brata.
Mortigan miał przy boku Hajzuma, ale nagle poczuł się samotny. Czegoś mu brakowało. Brakowało mu zimnego spojrzenia karej klaczy. Kochał ją. Co to znaczyło? Chciał krzyczeć, rzucać się na ściany, mimo to nie poszedł do niej następnego ranka. Nie wiedział, co chciał jej powiedzieć i czy w ogóle coś chciał powiedzieć. Skoro odeszła, znaczyło, że tego właśnie pragnęła, że już go nie potrzebowała. To koniec. Był sam. Znowu czuł się słaby i zagubiony, jak wtedy gdy był w Dolinie po raz pierwszy. Tak jak wtedy potrzebował pomocy. Zastanawiał się, gdzie jej szukać i w myślach zobaczył Różę krzyczącą słabym głosem w jego obronie. Poszedł do Róży.
Słońce zaczynało właśnie wędrówkę po widnokręgu. Konie zatopione w różowym świetle ćwiczyły na Torze. On już nie musiał. Stał z brzegu, patrząc na delikatną kasztankę. Biegła lekkim galopem. Jej grzywa podskakiwała, była gęsta i sypka, poruszały ją nawet najmniejsze podmuchy wiatru. Sierść kasztanki w świetle poranka połyskiwała różem i purpurą.
To ona do niego podbiegła. Zatrzymała się naprzeciwko i tańczyła w miejscu, brakowało jej pewności siebie, żeby się zatrzymać. Pot parował z jej sierści. Milczała. Patrzyła mu w oczy. On też patrzył w jej. Czegoś szukali w brunatnych głębiach swoich tęczówek.
- Dziękuję - to on wyszeptał. - Dziękuję, że stanęłaś w mojej obranie.
- To nic takiego. - Spuściła głowę, pesząc się. - Musiałam. Oni wciąż na ciebie naskakują, a ja nie wierzę w twoją winę.
- Nie jestem winny.
- Nie musisz tego mówić. Bardziej wierzę twoim oczom, niż słowom.
Uśmiechnął się.
- Różo…
- Muszę ćwiczyć, porozmawiamy później. - Zabrakło jej odwagi, żeby kontynuować rozmowę. - Bardzo cię lubię, wiesz – rzuciła jeszcze.
Nie zdążył jej odpowiedzieć, bo znów ruszyła zebranym galopem, powiewając za sobą bujnym ogonem.
Światło słońca stawało się złote. Promienie zaczęły wypełniać ciepłem członki, mimo to Mortigan zadrżał. Róża, to nie była jego Wietrznica, ta która pierwsza w niego uwierzyła. Tyle tylko, że Wietrznica już nie wierzyła, a Róża była piękna. Tak to widział.
Wyścig trwał nadal, choć nikogo już nie pasjonował. King miał pozostać mistrzem niezależnie od miejsca, jakie by zajął. Wynikało to z jego przypuszczalnej średniej. Zagrozić mu mógł tylko Milton. Jemu nie było z czego średniej liczyć, miał jeden start i miał mieć jeden jedyny brany pod uwagę wynik, a mógł przecież być pierwszy.
Róża odpadła z lokatą ósmą. To był jej najlepszy wynik w życiu, więc mimo porażki promieniała radości. Z ulgą przyjmowała też koniec codziennych zmagań na Torze. Teraz mogła biegać po łąkach, tarzać się w trawie i bawić, rozbijając morskie fale, korzystając z ciepłych dni początku lata. W gonitwach tych towarzyszył jej Mortigan, gdy Wietrznica wydeptywała górskie ścieżki w czasie samotnych wędrówek.
Mortigan po prostu podszedł do Róży pewnego dnia.
- Mogę przejść się z tobą? - zapytał.
- Oczywiście. - Klacz spuściła oczy.
Swoją gonitwę zaczęli tuż za terenem Toru, ale wtedy jeszcze nic się między nimi nie wydarzyło. Ścigali się, nie chwytając zębami, wręcz tak, by się nie dotykać. Tańczyli przed sobą, stawali dęba, prężyli szyje, wyrzucali głowy wysoko w niebo, chcąc schwycić chmury i znowu opadali na cztery nogi. Znowu biegli. Rzucali się w trawę. Galopowali po niebie, leżąc na plecach. Czas na pocałunki przyszedł później. To Mortigan zaczął, skubiąc jej ganasz. Nie myślał o tym, że to Wietrznica nauczyła go całować. Róża o tym myślała.
- Chyba nie powinniśmy - wyszeptał.
- W tym nie ma niczego złego - odparł.
- A Wietrznica? - spytała zaniepokojona. To prawda, że świetnie się z Mortiganem bawiła i chciałaby go mieć na własność, ale rozumiała, że kara klacz była pierwsza, i że czuła tak samo, jak ona. Nie chciała jej skrzywdzić.
- Przecież to ona odeszła - w głosie Mortigana zabrzmiał żal. - To ona mnie nie chce.
- A ty? Jeśli kochasz ją, nie wiem, czemu tu jesteś. - Róża miała wątpliwości.
- Ja też nie wiem - potrząsnął głową.
- Gdyby wróciła… - męczyła go Róża.
- Nie wiem. Bawmy się. Nie chcę o tym myśleć. Obiecuję ci, że nie posunę się zbyt daleko.
„Nie zranię cię” - tak to Róża zrozumiała, ale on już ją zranił. Zbyt dobrze pojęła to, czego w jego słowach na pozór nie było - kochał Wietrznicę i to z nią chciał dzielić życie. Może więc mówił: „nie wezmę cię siłą, pozwól mi się odprężyć”? To było okropne. Bardzo chciała być z nim choć przez chwilę, więc nie dbała o to, a gdy zaczęli wędrować wargami po swoich ciałach wbrew zapewnień, nie oparli się pokusie złączenia ich razem. Drżeli oboje, a mimo to całowali się długo. Kto odpowie, co czuli: on, który chciał być z inną i ona, która chciała być z nim, ale nigdy nie mogła go mieć na wyłączność? To nie miało znaczenia. Następnego dnia znowu byli razem, a Wietrznica była sama.
On się bawi – myślała. - Nie odczuwa wszystkiego tak silnie, jak ja, nie angażuje się i tak nie cierpi.
Czy nie cierpiał? Na swój dziwaczny sposób tęsknił za nią.
Może Róża będzie miała więcej szczęścia, niż ja - mówiła sobie w myślach Wietrznica. Chwila euforii, jaką dała jej wolność od zmartwień, już minęła. Teraz była pustka.
Z lokatą siódmą odpadł Hajzum.
- Będziesz mistrzem - powiedział mu Mortigan. - Pobiegłeś lepiej, niż większość młodych koni, lepiej nawet, niż ja. - Mimo to młodzieniec posmutniał.
Kolejny bieg ku zdziwieniu wszystkich wyeliminował Miltona z lokatą szóstą i Kinga z piątą. Obaj zbyt szarżowali. Zabrakło im sił. Tyle tylko, że Milton zdobywał dopiero doświadczenie. W następnym sezonie mógł być zwycięzcą. Tymczasem King starzał się. To była jego pierwsza tak wielka porażka. Jego, jego mistrza, tego, który pokonał Gryfa, tego, który nie spadał dotąd niżej, niż do drugiego miejsca, tego, który nie znał życia bez tytułu. Na Pustkowiu nie był mu potrzebny, ale w Dolinie nie mógł być jednym z wielu. Nie on! Nie King syn Kinga syna Kinga, mistrz z pokolenia na pokolenie, noszący uprząż drugiego stopnia. Było w nim wiele dumy.
Stanął ze zwieszoną głową, z trudem łapał oddech. Jego mokre, lśniące potem boki unosiły się ciężko, gdy tymczasem Marion obskakiwała z radością Miltona.
- Wspaniale pobiegłeś.
Dalszy Wyścig nie miał już żadnego znaczenia. Czwarty był Roland, trzecia Wicher Północny, druga Ziuta, a pierwszy zwycięski outsider Kak. Nie miało to jednak wiele zmienić w życiu tych koni.
Przez moment, gdy Kak wpadł na metę pierwszy, zwrócone były na niego oczy wszystkich. Przyglądali mu się też, gdy stał, oddychając szybko. Uśmiechnął się. Był zwycięzcą. Tak mówił mu każdy mięsień jego ciała. Sam dla siebie stał się Kingiem. Dokonał niemożliwego. Potem konie rozeszły się do swoich spraw. On został sam ze wspomnieniem zwycięstwa jako rzeczą minioną, już należącą do przeszłości.
Obliczona prze Trójnoga średnia była bezlitosna. King mimo poczucia porażki zachował tytuł, drugie miejsce zajęli Mortigan i Hajzum, trzeci był Milton.
Biała Gwiazda próbowała raz jeszcze wystąpić przeciw swemu bratu, tłumacząc, że przecież nie został mistrzem, stracił tytuł, który dzielił z Kingiem, powinien więc stracić i imię.
- Stracił tytuł, ale nie poniósł klęski - oznajmił Trójnóg. Zawsze był wrogo nastawiony do Mortigana, ale był też tym, który egzekwował i tłumaczył prawo, a prawo stało po stronie młodego siwka. Była też jeszcze jedna strona tej sprawy. Trójnóg był zmęczony ciągłymi sporami i chciał je raz na zawsze zakończyć. Nie mógł zadowolić obu stron, ale zdawał sobie sprawę, że Białą Gwiazdę usatysfakcjonowałby dopiero łamiąc prawo. Tego zrobić nie mógł, mógł za to pokazać innym koniom, co mówi to prawo, uświadomić, że siwek nawet gdyby był winny, zmazał już swoje winy na Torze. Jeśli Biała Gwiazda straci poparcie, chcąc czy nie chcąc uspokoi się. Trójnóg nie liczył na to, by mogła powstrzymać się od kąsliwych komentarzy i przekonywania, jak bardzo została skrzywdzona, ale mógł chociaż starać się, żeby nikt jej nie słuchał. Sama jedna rewolucji nie przeprowadzi - to pewne. W pojedynkę nie da się tego zrobić.
Wyścig zakończył się. King bez pożegnania wyruszył w drogę, a Sylas wraz z nim. Nie mieli z kim się pożegnać.
Wietrznica kryła się w górach. Jakiś etap jej życia właśnie się zamknął. Próbowała nauczyć się z tym żyć. Potrzebowała czasu i samotności.
Mortigan, przyjaciel przez słabość i wróg na Torze biegał po łąkach z Różą.
Stargeyzer King uznał za nieznajomą i wymazał z pamięci wraz z dotyczącymi jej fantazjami.
Z Ziutą rozmowa mogłaby okazać się zbyt trudna, ale to właśnie ona go dopędziła u wyjścia z Doliny.
- Uciekasz? - spytała spokojna i wyniosła. Była brzydka, a jej sierść biła w oczy zielenią, a mimo to nie istniała klacz doskonalsza od niej.
- Nie. - King potrząsnął głową. - Chcę odpocząć. To wszystko.
- Nie wiem, co dziej się w twojej głowie i czego szukasz - powiedziała cicho - ale wydaje mi się, że ty w ciągu jednej zimy przeżywasz dwie. Ciągle za czymś gonisz. Jeśli jesteś jednym z nas, powinieneś skupić się na biegu i pielęgnować swoją duszę i ciało.
- Och, Ziut… - westchnął, przerywając jej. - Ja po prostu chcę żyć.
Przyjrzała mu się uważnie, ciemnymi, lśniącymi oczami.
- Jesteś szalony, King - stwierdziła w końcu. - Ile przeżyłeś zim?
- Trzydzieści siedem.
- A ja trzydzieści dziewięć, ale ja nigdy dobrze nie biegałam. Pomyśl o tym.
Nie odpowiedział, a ona odwróciła się i odeszła w stronę domu Koni Wysokiego Rodu. Wiedział, że w jakiś sposób wciąż go kochała i myślała o nim, brzydka klacz z przeszłości. Zmusiła go, żeby zastanowił się nad tym, kim był naprawdę. Nie wiedział tego. Chciał żyć, żyć dobrze, zdobyć wszystko i dać wszystko, co było możliwe do zdobycia i dania. Tyle tylko, że tak się nie dało.
Westchnął i wlokąc się naga za nogą ruszył ku Pustkowiu, a zachodzące słońce towarzyszyło mu w tej drodze.
- Czy nie moglibyśmy skończyć z Wyścigiem? - spytał Sylas, podrzucając na czole grzywkę. Jego oczy zwęziły się. Próbował ostro widzieć, gdy świat zalewało krwawe światło, a kształty zacierały się.
- Ja mimo wszystko nie chcę. Ty możesz - odpowiedział King, nie patrząc na syna. Myślał o Ziucie.
- Będę biegał tak długo, jak ty.
- Nie mów tego. - King podniósł nagle głowę. - Zwiastujesz mój koniec. Wiem, że nadchodzi, ale nie chcę o nim mówić.
Sylas skinął głową.
- Myślałeś kiedyś o świecie, który minął, tym, którego nie są zdolne opisać legendy Macieja-Gwiazdora? - spytał źrebiec.
- Nie. Nie myślałem.
- Mogło być łatwiej? - pytał dalej Sylas.
- Nie sądzę, żeby gdziekolwiek i kiedykolwiek było łatwiej.
- Nie było Wyścigu - westchnął nieudany syn mistrza, którego czas minął.
- Ale pewnie było coś innego - powiedział King, patrząc na ciemniejące niebo. Nie mógł już dostrzec linii horyzontu. - Zawsze coś jest, zawsze trzeba wybierać, szukać siebie, starać się żyć w zgodzie z sobą. We mnie są tylko sprzeczności.
Sylas nie powiedział już nic. Wyczuł, że ojciec nie rozmawiał z nim, lecz na głos roztrząsał swoje myśli. Spuścił głowę i zaczął zastanawiać się, czy naprawdę nie powinien skończyć z biegiem. Byłby wtedy Tułaczem, wiódłby spokojne życie, a Tait uczyłaby go patrzeć na świat inaczej. Pokazywałaby mu nowe drogi, a on by ją oswajał. Może mogłaby być z niej dobra żona, czuła i delikatna. Potrafił to dostrzec w tej, która znała smak krwi. Kochał ją. Wydawało mu się, że wie, co to znaczy, mino, że był bardzo młody. Może i wiedział, jeśli wiedział to ktoś w tym świecie, jeśli wiedział to ktoś w jakimkolwiek świecie, jeśli to słowo kiedykolwiek nie było puste. Może było ciepłe i wielkie? To było zbyt trudne pytanie, by znaleźć na nie odpowiedz, ale odpowiedzi są niepotrzebne, gdy tuli się drogą istotę. Sylasowi również udzieliła się nostalgia wieczoru.
C.D.N.
Drugi opisany sezon jesienny
imię |
lokata |
średnia |
miejsce |
Biała Gwiazda |
23 |
21 |
22 |
Czarny Diament |
13 |
11,5 |
8 |
Wolna |
10 |
9,5 |
7 |
Chandra |
19 |
18,5 |
19 |
Czarny |
27 |
20 |
20 |
Lotna |
29 |
22 |
22 |
Indianek |
25 |
18 |
18 |
Kak |
1 |
8 |
6 |
King |
5 |
3 |
1 |
Biały |
7 |
5 |
2 |
Mortigan |
9 |
5 |
2 |
Rozynand |
18 |
16,5 |
16 |
Sylas |
15 |
16 |
15 |
Milton |
6 |
6 |
3 |
Marion |
22 |
22 |
22 |
Roland |
4 |
6,5 |
4 |
Gamoń |
14 |
15 |
13 |
Róża |
8 |
8 |
6 |
Trójnóg |
26 |
20,5 |
21 |
Arwena |
24 |
14 |
12 |
Wicher Północny |
3 |
12 |
9 |
Demoniak |
28 |
17 |
17 |
Robol |
11 |
15,5 |
14 |
Ziuta |
2 |
8 |
6 |
Błyskawica |
30 |
24 |
23 |
City’i |
16 |
15 |
13 |
Chandra |
19 |
18,5 |
19 |
Strzałbarnaba |
20 |
13,5 |
11 |
Wiatr |
21 |
13 |
10 |
Wietrznica |
12 |
7 |
5 |