Copyright ©   Kejti - Katarzyna Kwiecińska
7. Pustkowie
Lato było już w pełni. King prowadził długie rozmowy z Maciejem-Gwiazdorem.
- Chciałbym, żeby twoja grupa tego lata powędrowała w stronę Doliny - powiedział któregoś dnia.
- Po co mielibyśmy to zrobić? - spytał Maciej-Gwiazdor. Latem z reguły nie wędrowali, nie mieli takiej potrzeby. Trawy wszędzie było pod dostatkiem.
- Przechodzimy kryzys i nie wiem, czy z niego wyjdziemy - powiedział King. - Kiedy zapadło postanowienie o izolacji, zapanowała euforia. Ja miałem wtedy piętnaście zim za sobą i pokonałem Gryfa, do tej pory niepokonanego. Nic innego mnie nie obchodziło. Zresztą nie rozumiałem, co właściwie się stało. Nic prócz tego, że Gryf został wypędzony. Najstarszy z nas rangą uprzęży chciał ocalić Konie Wysokiego Rodu przed zmieszaniem się naszej krwi z krwią Tułaczy. To się nie powiodło. Od tamtego dnia wielu z nas umarło i wielu odeszło. Nie mamy dzieci, wymieramy. Ja jestem za otwarciem Doliny, ale ogłosić otwarcie nie wystarczy. Przez otwarte wrota ktoś musi wejść. Chciałbym, żeby to była twoja grupa. Przecież nie znam innych Tułaczy. Zaprowadziłbym do Doliny swoją grupę i grupę Robisa, gdyby jeszcze istniały, gdyby Robis żył, ale Robis nie żyje, ani nikt z jego towarzyszy i ciebie proszę o pomoc.
- O pomoc w ocaleniu twojej rasy? - Maciej-Gwiazdor miał pewne wątpliwości. - Powiedz mi, King, dlaczego miałbym to zrobić?
- Może dlatego, że wszyscy jesteśmy końmi - padła odpowiedź. - A może dlatego, że uważam cię za przyjaciela. Zrozum, to naturalne, że chcę ocalić swoją rasę. Ja też jestem Koniem Wysokiego Rodu.
- I dlatego mam ci pomóc, bo należysz do dumnej rasy, bo patrzysz na nas z góry? – Maciej-Gwiazdor był nieustępliwy.
- To nie tak. - King potrząsnął głową. - Nie wywyższam się. Nazywam tylko swoją rasę jedyną znaną mi nazwą. Jeśli dla was źle brzmi, nadajcie jej inną, nikomu tego nie bronie. Jeśli chodzi o wędrówkę w stronę Doliny, to przecież nie jest to wielkie poświęcenie. Nie wiem też, czy ktoś poprze mój pomysł otwarcia, to na razie tylko i wyłącznie mój plan. Poznacie nowe pastwiska. To wszystko.
- Nie wiem, kim jesteś i dokąd zmierzasz, King. Wydaję mi się, że masz tylko swoje poglądy i swoją drogę, nie zgadzasz się z nikim i niczym. Jesteś jedyny King, jedyny na świecie, a jedyny nie znaczy najlepszy, jedyny znaczy sam.
King zwiesił głowę.
- Może masz rację - odpowiedział pokornie. - To ty jesteś Mędrcem. Ja jestem marzycielem, idealistą, chciałbym żyć w innym świecie, ale nie wiem w jakim. Może więc to ty masz rację, ale idź ze swoimi ku Dolinie. To nic nie kosztuje.
- To też prawda - odpowiedział Maciej-Gwiazdor.
Sylas włóczył się z Tait po górach. Próbował ją pocałować, ale dzika klaczka była niedostępna, patrzyła w niebo, mówiła, że życie wygląda tak, jak powinno wyglądać. Mówiła o przyjmowaniu losu z pokorą, a Sylas z trudem dostrzegał tą, którą kochał, widział tylko tą, która piła krew, a jednak był z nią. Próbował uczyć się jej wizji świata. Wyścig w jego myślach stawał się czymś coraz bardziej bezsensownym. Prawdziwe życie było w górach. Życie - walka ze sobą, nie ze swoimi braćmi. To prawda, że Tait zabijała, ale zabijała by żyć, nie by wygrywać. To miało sens. Sylas, syn dumnej rasy, postanowił już na serio skończyć z bieganiem.
Ociężała Maria grzała pysk w promieniach popołudniowego słońca. Dzień rozwiązania był coraz bliższy.
- Czy myślałeś o tym - nie patrzyła na Pera, mówiła zamyślona, właściwie sama do siebie - nasze dziecko urodzi się Tułaczem.
- Niezupełnie – odpowiedział. - Ono będzie miało świadomość istnienia innego świata, muzykę i wiedzę jakiej nie ma żaden Tułacz. Dopiero jego dzieci będą takie, jak dzieci tego świata. Myślałem o tym. Jesteśmy bezsilni, przeraża mnie to każdego dnia, ale…
Maria spojrzała na niego.
- Chciałeś powiedzieć, że powinniśmy mimo wszystko trochę się do nich upodobnić?
- Nie - potrząsnął głową. - Już byłaś Tułaczką i wcale mi się to nie podobało, ale… Pomyślałem, że kiedy urodzi się nasze dziecko, znajdziemy sens w życiu i… Wiesz, po swojemu, ale tu. Powiedzmy sobie, jesteśmy sobą, nie zmienimy się, ale pewnie możemy nauczyć się tu żyć, a nie tylko myśleć o przeszłości.
- Nie wiem - uśmiechnęła się. - Teraz ja myślę o przeszłości, a ty masz piękne wizje, przedtem było odwrotnie. - Zaśmiała się cicho - Klacze przed porodem boją się różnych rzeczy. Przecież przyszłości w ogóle może nie być. Jeśli umrę?
- Co ty mówisz? - Per wybałuszył oczy.
- Przecież w naszym świecie rodziłabym w szpitalu, przy asyście lekarzy, położnych i pielęgniarek wyposażonych w specjalistyczny sprzęt, a tu…
- Przecież w ogóle jeszcze nie rodziłaś – zauważył. - Nie masz praktyki, więc warunki powinny być ci obojętne.
- Znalazł się spec od porodów - zaśmiała się. - Och, Per, rozbawiasz mnie.
- To dobrze. Powinnaś się śmiać i cieszyć życiem, jakie by nie było i jak długo nie miałoby trwać - mówiąc to przewrócił się na bok i zaczął tarzać, wyrzucając nogi w niebo.
- Ale mnie pocieszyłeś – burknęła. - Ci mężczyźni.
Per śmiał się. Piękna pogoda nie pozwalała na prowadzenie poważnych rozmów. Lęki nie mogły długo zagościć w ich sercach.
- Och, Mario… - rzucił.
Minął już ponad rok od katastrofy statku i mimo wielu targających nimi wątpliwości, powoli aklimatyzowali się w nowym świecie.
Per przeciągnął się, leżąc na boku, potarł przednią nogą o drugą przednią nogę.
- To jest dobre - powiedział sam do siebie. - To, że możemy leżeć na ziemi i grzać się w słońcu, że nie musimy się spieszyć…
- Przecież to ty zawsze się spieszyłeś - zauważyła Maria.
- Tak – westchnął. - Chciałem realizować swoje wizje, a one uciekały. Teraz nadchodzi wieczór i gram ci nową melodię, a następnego dnia gram kolejną, nie muszę się spieszyć, bo piosenkę wystarczy zagrać, żeby zaistniała dla ciebie i dla mnie. To mi wystarcza, bo właściwie tego zawsze chciałem, tylko tego. To cywilizacja, świat pieniędzy i świat sławy wmówiły mi, że muszę robić karierę i stawać na coraz większych scenach, przed coraz większym tłumem.
- Kopnięty poeta – rzuciła. - Lubiłeś tłumy, to ty mówiłeś: „mój zespół musi grać na żywo” - przedrzeźniała go.
- To był rodzaj reklamy. Tamto myślenie! - znowu się zerwał. – Mario, dajmy spokój. Może ja nie wiem, co mówię.
- Ty nie wiesz, co mówisz, ty, chodząca doskonałość? - zaśmiała się Maria. - „Co myślisz o Perze?” „Och - w miejscu przecinka cmoknęła, tak jak kiedyś w czasie wywiadów - Per, on nie wie co mówi, ja tego nie myślę, ja to wiem.”
Per tarzał się, parskając ze śmiechu.
Silver Blue wąchał dal. Stał wyprostowany, cały spięty, w szalonym rozmarzeniu myślał o całym świecie, którego nie znał.
- Arabello – odezwał się nagle, przywołując do siebie klacz. Razem włóczyli się po Pustkowiu, rozmawiali, czasem bawili się, tak jak bawił się z Marion. Tego dnia też stawali przed sobą dęba, ocierali się o siebie barkami i szyjami. Wszystko to trwało do momentu, aż coś nie urzekło go w dali. Zastygł wtedy i zaczął węszyć. Węszył i węszył poznając odległy świat.
- Jestem. - Piękna klacz stanęła przy jego boku. Ona też przez moment marzyła.
- Czy myślisz, że mógłbym żyć sam poza grupą? - spytał szeptem.
- Mógłbyś, już byś mógł - odpowiedziała.
- To dobrze - uśmiechnął się. - Myślałem właśnie, że powinienem odejść, poszukać swojej drogi, sprawdzić się.
- A co powie na to Maria? - spytała piękna kasztanka.
- Nie wiem - potrząsnął głową. - Ona będzie miała dziecko. Nie jestem zazdrosny, to nie to, ja… - Spuścił głowę. - nie umiem ci tego wytłumaczyć. Maria mnie zatrzyma, a przecież dwoje dzieci w zupełności jej wystarczy. Ja chcę być dorosły, chcę być wolny i… Tu dla wszystkich jestem kimś gorszym, tym, który stoi przy ogniu w drugim rzędzie, tym, który nie otrzyma pomocy, banitą.
Klacz słuchała go uważnie, przechylając głowę i nadstawiając uszu.
- Myślisz, że gdzie indziej będzie lepiej?
- Tak. - Był pewny, uwierzył w swoją wizję. - Jeśli uda mi się przeżyć, gdzieś dotrzeć, kogoś poznać, będą mnie szanować, tak jak tu szanuje się Judasza.
- Może - westchnęła Arabella. - A czy ja mogę iść z tobą?
- Nie - potrząsnął głową. - Chcę być sam, chcę się sprawdzić. Muszę być sam.
- Silver… - Dźgnęła go nosem w zagłębienie pomiędzy ganaszem i szyją. - Nie kocham cię, wciąż myślę o Włóczędze – wyznała. - Ale nie chcę znowu kogoś stracić, chcę być z tobą.
- Ale ja chcę być sam - podniósł głowę, jego ślepe, lśniące wilgocią oczy w rozpaczliwym geście szukały klaczy, chciał jej powiedzieć w ten sposób, że tak musi być. - Muszę się sprawdzić - powtórzył.
- Zostań - poprosiła.
Silver Blue wyczuł drzemiący w niej niepokój i żal. Nie mógł zobaczyć jej łez, ale słyszał, jak drżał jej głos.
- Zostań. Ja chcę być z tobą. Maria też nie chce cię stracić, to pewne. Mówili mi, że bez przerwy siedziała przy tobie, gdy leżałeś nieprzytomny. Tu też możesz się sprawdzić, udowodnić wszystkim, że możesz żyć, być kimś. Wtedy przyjmą cię do ognia i tu.
Przestąpił z nogi na nogę.
- Nie opuścisz mnie? - spytał zupełnie bez sensu.
- Nie. – odparła zaskoczona Arabella. - Będę z tobą, zawsze.
- To dobrze – westchnął. - Kocham cię. - Przylgnął do klaczy, położył jej łeb na kłębie. – Nigdzie nie pójdę - wyszeptał prawie bezdźwięcznie. – Nigdzie nie pójdę, bo się boję, boję się śmierci, boję się że mnie dopadnie, kiedy będę sam, że się nie obronie, bo jestem ślepy.
- Spokojnie, Silver - ona też szeptała. - Jestem z tobą, zawsze będę, obronię cię.
- To ja chcę cię bronić - płakał zupełnie jawnie. Łzy płynęły po jego pysku, mocząc sierść klaczy.
Maciej-Gwiazdor rzeczywiście poprowadził grupę w stronę Doliny, nikomu jednak nie powiedział dokąd i po co zmierzają.
- Tam są lepsze pastwiska - oznajmił, a konie nie miały powodu w to wątpić, ani dalej pytać.
Pewnego dnia wędrówki spotkali srokatą klacz ze lśniącą obręczą na szyi. Może był to rodzaj ozdoby, może talizman, a może rodzaj wyróżnika informujący - jestem inna. King poznał ją od razu, bo już ją kiedyś spotkał, przez pewien czas była nawet w jego grupie.
- Witaj, Ares-pilono - powitał ją.
- Witaj, King. Nie nazwę tego miłym spotkaniem.
- Nie jestem winien niczemu w twoim życiu. Sama wybrałaś swoją drogę - odpowiedział na to.
- Możesz tak się tłumaczyć - rzuciła klacz, potrząsając głowę. - Ale jak mogłam wybrać inną? Napiętnowaliście mnie, bo byłam niechcianym dzieckiem, bo byłam chora, bo nie ciągnęło mnie do ogierów.
- Sama starałaś się o swoje piętno.
- Kim ona jest? - Maciej-Gwiazdor zbliżył się do nich.
- Jestem Ares-pilona - oznajmiła klacz - córka Ziuty, przypadkowe dziecko klaczy Wysokiego Rodu.
Szlachetna krew nie ujawniła się u niej jednak. Postawą i zmatowiałą sierścią była podobna do wszystkich Tułaczy.
- Znasz ją, King? - zapytał Maciej-Gwiazdor.
- Możesz to tak nazwać - padła odpowiedź. - Jest zła na cały świat i pyskata, ale nie trzeba zwracać na to uwagi.
- Dobra rekomendacja - zauważyła Ares-pilona. - Powiedz mu więcej.
- Nic więcej nie powiem - rzucił King. - Nie ma niczego więcej do powiedzenia. Chcesz zostać, to zostań. Maciej-Gwiazdor cię przyjmie.
Klacz zaśmiała się sztucznie, histerycznie.
Maciej-Gwiazdor nie był tego pewny, nie rozumiał gry Kinga, ale nie zaprotestował.
- Chcę zostać - oznajmiła pewnie. - Należy mi się to. Jesteś mi winien opiekę - zwróciła się do Kinga.
- Nie sądzę, nie ja jestem twoim ojcem, ale zostań.
- Co to za sprawa? - zapytał później Maciej-Gwiazdor.
- Ona ma żal do całego świata - odpowiedział King. - Jej życie jest wynikiem gwałtu, nosi też w sobie dziwną chorobę, która jej nie zabija, ale osłabia i przyprawia o bóle. Nikt jej nigdy nie kochał, dlatego jest taka, jaka jest.
- Ty też nie okazujesz jej zbyt wiele uczuć - zauważył Maciej-Gwiazdor.
- Nie potrafię - przyznał King. - Jest tak krnąbrna, że nie umiem być dla niej miły. Poza tym, byłem z jej matką, zanim to się stało.
- Ona nie ponosi za nic winy. Nie możesz jej krzywdzić.
- Więc ją przyjmuję. - King czuł się zakłopotany.
- To nie wystarczy - powiedział Maciej-Gwiazdor.
- Nie wystarczy. - King potrząsnął głową. - Ale życie jest trudne, a ja nie muszę być doskonały.
- Musisz - odpowiedział Maciej-Gwiazdor. - Żąda tego od ciebie Pustkowie i twoja rasa. Doskonali żyją, tylko oni. Jesteś zagubiony, jesteś jedyny, jesteś sam. Pamiętaj o tym, King.
Mistrz Toru nie odpowiedział.
- Rudy, a więc ty też tu jesteś. - Ares-pilona stanęła przed kulawym ogierem. - Pamiętasz mnie jeszcze?
- Pamiętam, niestety – odpowiedział, podrzucając grzywkę na czole.
- Musisz więc pamiętać, że obiecałeś się mną opiekować.
Pamiętał. To było dawno, w grupie Kinga. Nie znał wtedy jeszcze Arabissy. Był sam, od rozstania z City’i, był sam od wielu zim. Bardzo go wtedy bolało jego kalectwo. Gorycz i żal wypełniały jego dni. Nie marzył o Wyścigu, ale tęsknił za tymi, z którymi się wychował, za swoimi braćmi szlachetnej rasy. Często przypominał sobie lata dzieciństwa, zabawy z Cremoną, Kingiem i Ziutą. Niektóre konie już wtedy źle go traktowały, ale nie ta trójka. Potem… Potem wypędzono go z Doliny. Nigdy nie nauczył się biegać. To bolało.
Wtedy przyszła. Była słaba, chora, mówiła, że nie chce miłości, że jej nie zna, że jej nie czuje w stosunku do ogierów. Była jeszcze młodziutka. Powiedział, że się nią zajmie. Potrzebował tego, tak samo jak ona. Czasem przytulała się do niego. Lubił te chwilę. Czasem płakała, ale częściej złorzeczyła. Nic nie potrafiło jej pocieszyć. Żal w niej wzbierał. Dorastała i atakowała cały świat, jego też. To bolało bardziej, niż samotność. Tak było może przez trzy zimy. Potem odeszła.
- To ty odeszłaś. Wybrałaś wolność. Nazywałaś mnie kulasem. Zapomniałaś? - W jego głosie brzmiał żal.
- Mówiłam prawdę - odparła.
- I myślisz, że tak powinno się robić?
- A jak inaczej? - zdziwiła się.
- Znacie się? Skąd? – Nagle podeszła do nich Arabissa.
- A skąd ty go znasz? - odpowiedziała pytaniem na pytanie Ares-pilona, nie zbiła jednak Arabissy z tropu.
- Ja jestem jego żoną.
- Ożeniłeś się? - jęknęła Ares-pilona.
- Ożeniłem się - przyznał Rudy. - Dlaczego miałbym tego nie zrobić? Dlaczego miałbym pamiętać o klaczy, która odeszła, która zarzekała się, że nie pokocha ogiera?
- Nie mogę kochać - oznajmiła srokata klacz - tak jest moja natura.
- Wszystko jedno. - Rudy trzepnął głową. - Podjęłaś decyzję. Zostawiłaś mnie, więc ułożyłem sobie życie bez ciebie. Nie ma do czego wracać. Nie jestem już wygnańcem z Doliny, jestem Tułaczem. Ty też stań się wreszcie Tułaczką. Nikim więcej nie będziesz. Zapanuj nad swoją chorą duszą.
- Nie chcę - taka była jej odpowiedź.
- Co to za jedna? - spytała potem Arabissa.
- To dziwna historia. - Rudemu trudno było o tym opowiedzieć, ale zrobił to, zaczynając od początku. Nie pominął nawet swojego związku z City’i i rozpaczy, którą się zakończył. Po raz pierwszy wszystko przed Arabissą odkrył. Klacz wzdychała i całowała go w szyję. „Och, Rudy” - szeptała, nie mogąc znaleźć słów, a chcąc dać mu do zrozumienia, że będzie, że złe dni to przeszłość.
W połowie lata dotarli do wrót Doliny. Część koni mówiła o Wyścigu, szczególnie młodych fascynował jako coś egzotycznego, obcego i trudnego do zrozumienia. Ares-pilona przeklinała dumną rasę, używając mało wyszukanych słów.
Rudy był zły.
- Czemu tu przyszliśmy? - zapytał Kinga pewnego wieczoru.
- Tobie powiem, jesteś przecież moim przyjacielem - zaczął King tajemniczo. - Ale jeszcze tego nikomu nie powtarzaj. Mieszkańcy Doliny duszą się, chcę doprowadzić do jej otwarcia dla wszystkich. Chcę, żebyśmy przestali bawić się w lepszą rasę. Nie ważna jest nasza krew. Jesteśmy końmi. Ważna jest pokojowa tradycja, Wyścig.
- Pokojowa i dla wszystkich? - Rudy prychnął. - To bzdura. Jeśli ci w Dolinie to dla ciebie nie rasa, to czego chcesz bronić?
- Dobrze. - King wyprostował się, jakby starał się być wyższy. - Jesteśmy rasą, ale nie chcę, by łączyła, lub dzieliła nas budowa kopyt, czy rodzaj sierści, tylko idea.
- Ja się i tak nie łapię. - Rudy był zły, jego oczy zwęziły się bardziej, niż zwykle. - King, czy ty wiesz, co mówisz? Nazwałeś mnie przyjacielem.
- Bo jesteś moim przyjacielem - zapewnił King. - A gdybyś żył w Dolinie, zauważyłbyś, o czym mówię. Gdy widzi się umierający świat, to wszystko jedno, czy chce się ocalić rasę, czy ideę, ważne, że chce się coś ocalić.
- Czyżbyś zapomniał, czemu nie jestem mieszkańcem Doliny? - zdziwił się Rudy. - Oszczędź mi więc swoich wywodów, jesteś szalony, już jako dziecko taki byłeś, a do tego uwierzyłeś w ten swój świat…
- Rudy… - King nie znalazł słów na swoje usprawiedliwienie.
- Czasem zgrywasz Tułacza. Nie wiem po co - wyrzucił z siebie rudzielec. - Jesteś wielkim oszustem. Obchodzi cię tylko ten twój bieg i sentymentalne, bezsensowne gadki. Jeśli szukasz idealnego świata, to on jest tutaj, tylko nie umiesz tego spostrzec.
- Rudy… - powtórzył raz jeszcze starzejący się mistrz.
- Nie mam o czym z tobą rozmawiać. - Rudy strzelił ogonem i odszedł, podrzucając zadem.
King został sam, ostatnio zdarzało mu się to zbyt często.
Cry wypuszczał się w góry okalające Dolinę. Z reguły był sam w czasie tych wędrówek, czasami z Aresem lub młodziutkim Karinem.
Czarnuch i Pięknotka patrzyli sobie w oczy, nie dbając o cały otaczający ich świat. Ich miłość była wszystkim, co mieli i jednocześnie wszystkim, czego potrzebowali.
Sylas, syn dumnej rasy, poznawał tajemnice gór razem z Tait.
Metali tymczasem nie chciała chodzić nigdzie. Całe dnie spędzała z Andere. Próbowała z nim rozmawiać, próbowała, bo choremu kasztanowi przekazanie każdej, nawet najprostszej myśli zajmowało bardzo wiele czasu. Cry nie potrafił zrozumieć, co Metali pociągało w Andere, ale coś ją pociągało, taka była prawda.
Tego dnia Cry był sam. Takich dni było najwięcej. Towarzystwo brutalnego Aresa o wątpliwym poczuciu humoru i wciąż brykającego, niepoważnego Karina, na dłuższą metę drażniło go. Nie spodziewał się, że kogoś spotka, a na pewno nie, że kogoś obcego.
Zawędrował w dość wysokie partie gór. Lubił wysokość, bliskość chmur i nieba. Zadzierał głowę, głęboko oddychał, grzał się w słońcu. Nie śpiewał Pieśni Tułaczy, był na to jeszcze za młody. Wśród młodych koni tylko Tait śpiewała, ale ona widziała już w swoim życiu więcej, niż nie jeden dorosły. Cry po prostu zastygał w bezruchu i właśnie tak zastygł tego dnia, potem przeciągnął się, opuścił głowę i spostrzegł skulonego siwego źrebca. Obcy nie był chyba od niego starszy. Na pewno za to był piękniejszy, może nawet najpiękniejszy spośród koni, które Cry w swoim życiu spotkał. Na jego gładkiej sierści tańczyły promienie słońca.
- Kim jesteś? - spytał Cry, ale nie usłyszał odpowiedzi. Obcy cofnął się tylko o krok.
- Ja mam na imię Cry – powiedział. - Jestem Tułaczem. Powiedz coś. Jesteś niemy?
- Nie - wyszeptał prawie bezdźwięcznie obcy siwek. - Jestem Hajzum, Koń Wysokiego Rodu. Co to znaczy Tułacz?
- Tułacz to ktoś inny, niż wy - odpowiedział Cry. – Ktoś, kto nie biega na Torze, ktoś, kto wędruje gdzie chce. - Spróbował podejść do Hajzuma, ale ten znowu się cofnął. - Czemu się mnie boisz? - spytał w końcu.
- Nie znam cię - padła odpowiedź.
- Jeśli będziesz uciekał, nie poznasz mnie, ani nikogo innego. Chodź, przedstawię cię moim przyjaciołom.
- Przyjaciołom? - powtórzył Hajzum.
- Tak, mam wielu przyjaciół - pochwalił się Cry.
- Masz szczęście - wyszeptał siwek. - Jak u was zdobywa się przyjaciół?
- Nie zdobywa się. - Cry potrząsnął głową. - Oni po prostu są.
- A co szanują, jeśli nie macie Wyścigu?
Cry wybałuszył oczy. Przez moment nie rozumiał pytania. Kiedy zrozumiał, przeraził się.
Czy tam, w Dolinie, nie liczy się nic, oprócz nóg?
- Dobroć, wiedzę, znajomość górskich dróg, to, że po prostu się jesteś, to jest u nas ważne - odpowiedział po chwili zastanowienia.
- I wszyscy jesteście dobrzy? - spytał Hajzum.
Cry był coraz bardziej zdziwiony.
- Nie wszyscy – odpowiedział. - Ale większość z nas. Chodź, poznam cię z nimi.
Hajzum nie podszedł blisko do Cry’a, ale poszedł za nim, schodząc z gór na Pustkowie.
Cry przedstawił go Metali i Andere, a potem Czarnuchowi, Pięknotce, Białej i Aresowi. Wystraszony siwek zadziwiony był tym, jak byli od niego inni i jak różnili się między sobą. Każde inaczej wyglądało, o czym innym mówiło. Nie wiedzieli, co to duma, nie pytali o pochodzenie. Powoli przestawał się ich bać. Widział przecież, że nie krzywdzili Andere, ani malutkiej Białej, czemu więc mieliby skrzywdzić jego?
Zamilkł znowu i skulił się, kiedy przyszedł Sylas.
- Daleko się wypuściłeś - rzucił syn mistrza.
Hajzum nie odpowiedział, tylko się cofnął.
- Co się stało? - spytał Cry. - Co on ci zrobił?
Nie było odpowiedzi.
- Sylas, o co chodzi?
- O nic. – Kary źrebiec parsknął. - On jest chory na umyśle. Boi się wszystkiego i wszystkich. Wam zaufał, bo jesteście inni, może wydajecie mu się słabi. Ja jestem jednym z tych z Doliny, to wszystko.
- On też stamtąd jest - zdziwił się Cry.
- I dlatego nie lubi nikogo, kto przypomina mu tamto miejsce, mimo, że go nie opuścił i nie opuści.
- To ja już pójdę - wyszeptał siwek.
- Poczekaj - poprosił Cry.
- Nie, już pójdę - rzucił Hajzum i zniknął.
- Chory na umyśle? - powtórzył Cry.
- Matka go katowała - oznajmił szybko Sylas. - A jego ojczym myśli tylko o Wyścigu.
- Jak twój ojciec - zauważył Ares.
- Nie całkiem - burknął Sylas. - King nie myśli tylko o biegu, Wyścig to połowa jego życia, druga połowa to Pustkowie, a Mortigan ma tylko wygrywanie.
- Co my tu robimy? - zapytał Silver Blue Arebellę, kiedy zatrzymali się po długiej wspinaczce.
- Ty tylko mi towarzyszysz - odpowiedziała klacz. - Ja przyszłam popatrzeć na biegaczy.
Te słowa zabolały ogiera o niebieskiej sierści.
- Zawsze, chyba zawsze wiedziałam o istnieniu Wyścigu i o tym, że konie z Doliny są od nas piękniejsze i większe - mówiła dalej Arabella. - Chciałabym je zobaczyć.
- Ja nie zobaczę - wyszeptał Silver Blue.
- Opowiem ci o nich – obiecała. - Połóż się teraz, chyba nie powinni nas spostrzec.
Położył się i oboje podczołgali się do krawędzi urwiska. Arabella z wielkiej wysokości ujrzała konie ćwiczące na Torze. Przez chwilę patrzyła bez słowa, wstrzymując oddech, łowiąc każdy szczegół ruchu w dole.
- Oni… - wyszeptała w końcu. - Z góry nie widać różnic… Są mali, wszyscy z góry są mali, a piękni… Nie wiem… Biegają i biegają bez przerwy. Jak oni mogą tak żyć?
Silver Blue nie odpowiedział na jej pytanie, sformułował własne.
- Chciałabyś tam pójść, gdybyś mogła?
- Tak. - Zamyśliła się na chwilę. - Tak, chciałabym zobaczyć ich z bliska, bo stąd…
Silver Blue nie podobało się to jej oczarowanie innym światem i to, że ciągle mówiła tylko o tym, co widzialne. Złościła go jego wieczna ciemność.
- A nie są po prostu tacy jak King? - spytał.
- Nie - potrząsnęła głową. - Podobno na Pustkowiu ziemia jest chora, a w Dolinie nie. Dlatego wszyscy z poza Doliny są słabi, słabsi niż tam, pewnie i King, przecież nie różni się niczym od Tułaczy w jego wieku, tylko sierść mu lśni. Im podobno wszystkim tak lśni sierść. - Dla Silver Blue nic nie znaczył ten potok słów. - Moja matka biegała na Torze, zanim go zamknięto dla Tułaczy. Biegała jeden sezon, miała wtedy piętnaście przeżytych zim…
Silver Blue wyłączył się. Nie słuchał. Nie rozumiał dlaczego nagle znikła dobra i romantyczna klacz, a zostało proste stworzenie wpatrzone w nieosiągalny i dla niego nieistniejący, bo nie do dotknięcia świat. Zresztą, gdyby nawet widział, nie zobaczyłby świata, o którym czasem śnił. Wyścig nic go nie obchodził. Sądził, że życie w Dolinie jest właściwie takie samo, jak na Pustkowiu. Tak to sobie wyobrażał, przecież jemu, gdy był dzieckiem, nikt nie opowiadał o biegu. Po pierwsze, nigdy nie był dzieckiem, po drugie, jeśli coś mu opowiadano, to o czasach, które przeminęły, o miastach, o koncertach, o barwnych światłach. To o światłach śnił, od kiedy był ślepy, tak, o światłach, tylko o światłach i czasem o wolności. Chciał wyruszyć w drogę, na poszukiwanie krainy świateł. Co z tego, że ona nie istniała, skoro on i tak nie mógł wyruszyć. Arabella powiedziała, że poszłaby biegać, gdyby było jej wolno. Ona by poszła, a on by został, bo on zawsze musiał zostawać tylko ze snem o świetle.
Inaz, córka Marii i Pera przyszła na świat jednego z ostatnich dni lata. Poród odebrały Niosąca Radość i Strzała, która w tych kwestiach miała spore doświadczenie. Wszystko odbyło się bardzo szybko i bez komplikacji.
- Ona jest bardzo silna, może urodzić jeszcze wiele dzieci - stwierdziła Strzała.
Sama Maria bynajmniej nie czuła się silna, nie w tym momencie. Ale była szczęśliwa, jak chyba nigdy dotąd, po prostu szczęśliwa mimo tego wszystkiego, co straciła i co na co dzień bolało. Pomogła swojemu źrebięciu stanąć i patrzyła na jego bezradne podrygi na rozjeżdżających się, nieporadnych nóżkach. To było ważne, źrebię musiało stanąć od razu po porodzie, inaczej nie mogłoby ssać. W czasach w wielkomiejskiej cywilizacji, które Maria znała, lekarze znaleźli sposoby, żeby ocalić życie każdemu źrebięciu, ale teraz przeżywały tylko te, które miały siłę, by żyć. Inez miała. Imię otrzymała z przeszłości, po matce Marii. Per nie zaprotestował. Zresztą niewiele do niego docierało. Był tak podniecony, że mówił od rzeczy, a nogi pod nim drżały.
- To moje dziecko? - pytał wciąż, całując Marię. – Na pewno moje?
Ona śmiała się, nie mając siły odpowiedzieć.
- Jaka ona piękna.
Była piękna, jasnokasztanowata, ze skarpetkami i łysiną, mała, bezradna istotka, nowe dziecko grupy, jeszcze jeden Tułacz, nadzieja na istnienie nowych pokoleń.
King zwiesił głowę. Koniom Wysokiego Rodu od dawna nie rodziły się dzieci.
C.D.N.