Kejti's Factory - Opowiadanie
"Wyścig"

Copyright ©   Kejti - Katarzyna Kwiecińska


8. Dolina Wyścigu - sezon jesienny
Niespodzianki przyniósł już pierwszy start. Z lokatą trzydziestą odpadła Wolna, z dwudziestą dziewiątą zwycięzca poprzedniego sezonu Kak, ale głównym tematem rozmów wcale nie był Wyścig. King, mimo niechęci do starca, podzielił się z Trójnogiem swoim lękiem. To był jedyny sposób wprowadzenia zmian w życiu Doliny.
- Widzisz, Trójnogu – powiedział. - Starzejemy się, a nasze dzieci są słabe i nam nie dorównują. Dobrze by było, gdyby to miał być koniec naszych zmartwień, ale nie jest. Od pewnego czasu wśród nas w ogóle nie rodzą się źrebięta, tymczasem na Pustkowiu byłem właśnie świadkiem narodzin.
- Mam klaczą kazać rodzić? - spytał Trójnóg.
- Nie, to nic nie da. - King potrząsnął głową. - Nie możemy mieć dzieci między sobą. Potrzebujemy nowej krwi.
- Ale nas więcej nie ma - zauważył starzec.
- Są Tułacze.
- Chcesz, żebyśmy się z nimi krzyżowali?
- Tak. - King był tego pewny. - Naszej rasy nie da się już ocalić, ale możemy ocalić Wyścig.
- Ranią mnie twoje słowa - rzekł najstarszy rangą uprzęży. - I nie podzielam twojego zdania. Jeśli tak ma być, umrzyjmy wraz z naszymi tradycjami.
- To nie nasza tradycja! - Mistrz podniósł głos. – Zapomniałeś, Trójnogu, że Wyścig jest starszy, niż nasza rasa, że miał chronić konie przed wojną?
- Kto dziś może prowadzić wojny? - rzucił Trójnóg. - Cały ten świat umiera, nie tylko my. Nie zatrzymasz tego, King, po co wzbudzać niepokój?
King nie powiedział nic, spojrzał tylko na Trójnoga z wyrzutem.
- Zawsze mogę zwołać radę - oznajmił starzec.
- Zrób to. - King wciąż wierzył w przyszłość.

Kolejny bieg wyeliminował Marion z lokatą dwudziestą ósmą. Drobna klaczka nadal nie znalazła dla siebie miejsca w Dolinie. Lokata dwudziesta siódma przypadła Wiatrowi.
- Nie poszło mi. - Potrząsnął głową ogier o złotej sierści, nie był zły.
Czołówka wciąż się zmieniała, jedno było niezmienne, nie zawierała ani Kinga, ani Mortigana. Za to Wietrznica rwała w przód. Odrzuciła żal i była gotowa wygrywać.
Mortigan wędrował po łąkach z Różą.
- Moglibyśmy stworzyć własną drużynę - zaproponował.
- Moglibyśmy - odpowiedziała Róża. - Ale po co? Źle ci u Kinga?
- Źle – westchnął. - Duszę się, chcę być bardziej niezależny.
Róża kiwnęła głową. Nagle zatrzymała się i spojrzała mu w oczy. Coś przyszło jej do głowy.
- Drużyna, dobrze – wyszeptała. - Ale ja myślałam, że to tylko zabawa, że nie jesteśmy naprawdę razem. Przecież nie zrobiłeś niczego, żeby rozwieść się z Wietrznicą.
- I nie zrobię. - Ruchem głowy uciekł od spojrzenia kasztanki. - To ona odeszła, nie ja, ja nie odmieniłem swoich uczuć, ja… Może ciągle czekam, aż ona wróci. Wybacz.
- Ja jestem tymczasem. - W jej głosie brzmiała gorycz.
- Nie chciałem, żebyś to tak zrozumiała. - Mortigan był zakłopotany.
- Co tu rozumieć, tak jest - wyszeptała Róża, po jej ganaszach popłynęły łzy.
- Wybacz kochanie - spróbował ją pocałować, ale klacz uciekła, zanosząc się szlochem.

Dwudziesty szósty odpadł młodziutki kasztan Indianek, dwudziesta piąta - Ziuta. Schodząc z Toru miała pysk obojętny, wzniesiony w dumnej pozie. Nie dała po sobie poznać, że dla niej Wyścig też coś znaczył.
Trójnóg wezwał do siebie Kinga.
- Zwołam radę – powiedział. - Jeśli ty nie zmienisz zdania, po tym, co ci wyznam.
- Nie sądzę.
- Najpierw posłuchaj - powiedział starzec. - Powiedz mi, czy wiesz, kim jestem?
- Jesteś bratem Ziuty, ojcem City’i i Błyskawicy, choć niektórych z tych rzeczy się wypierasz. Jesteś też najstarszym rangą uprzęży i wiekiem spośród nas - padła odpowiedź.
- Znasz moje imię? - spytał znowu starzec.
- Nie.
- Moje imię brzmiało King.
Mistrz wzdrygnął się.
- Jak to możliwe? - wyszeptał.
- Byłem młody, miałem piękną żonę, wspaniałego syna…
- Syna? - zdziwił się mistrz toru.
- Syna - powtórzył Trójnóg. - Byłem podobny do ciebie, chciałem zmieniać świat. Już wtedy mówiło się o zamknięciu Doliny, ja byłem temu przeciwny. Nie opowiem ci tego dokładnie, wciąż nie potrafię. Skończyło się tym, że mnie wygnano, starszyzna mnie wygnała, oficjalnie ogłaszając moją śmierć. Ruszyłem wtedy w góry. Tam poznałem brata Ziuty. - Mistrz toru słuchał z coraz większym zdziwieniem. - Przez pewien czas wędrowaliśmy razem, potem przyszła lawina. On zginął, ja straciłem nogę. Nie odebrałem tego jako wielkiej tragedii. To była maja szansa. Musisz wiedzieć, że i ja, i brat Ziuty, byliśmy tej samej maści. Wróciłem na Tor, podając się za niego. To nie było trudne. Nie musiałem za wiele udawać. Zgorzkniałem, a mój zapał ostygł. Zrozumiałem, że nie zmienię kolei rzeczy. Ty też musisz to zrozumieć. - Trójnóg westchnął. - Minęło tyle zim, nikt mnie nie rozpoznał.
- Nie rozumiem - wyszeptał King.
- Nie wiesz jeszcze, kto jest moim synem?
- Nie. - Jego wargi tylko zadrgały, wiedział, ale sam przed sobą nie chciał się do tego przyznać. To wytrącało go z równowagi, burzyło jego świat.
- Ty jesteś moim synem.
King przełknął ślinę.
- Dalej nie rozumiem – powiedział. - Po co mi to mówisz? Co się po tym zmieni? Mój ojciec był dobry, ale umarł. Ty zawsze traktowałeś mnie jak wroga.
- Może dlatego, że chciałem, żebyś się zmienił.
- Żebym zgorzkniał, jak ty? - King podniósł głos, był zły.
- Może tak. - King ojciec nie dał wyprowadzić się z równowagi. - Musisz pojąć, że wszystkie twoje starania wprowadzają tylko zamęt. Chyba odczułeś to na swojej skórze? - Mistrz toru skinął głową. – Odczułeś. - Uśmiechnął się starzec. - Nie ocalisz świata, raz jeszcze ci to powtórzę. Nikt z nas nie pamięta już historii koni, ale wiemy, że było wiele cywilizacji i wszystkie upadły. Tak widać musi być. Nie wszczynaj zamętu, pozwól nam spokojnie poumierać.
- Nie będę się godził! - Mistrz rzucił głową - Nie chcę!
- Przykro mi, synu.
- Nie synu! Zapomnijmy o tej rozmowie! Mój ojciec umarł – powtórzył. - Zwołaj radę. Zobaczymy czego chcą inni.
- Będziesz tego żałował - wyszeptał starzec.
King strzelił ogonem i odszedł. W jego wnętrzu wrzało. Wciąż jeszcze pamiętał dzień, w którym powiedziano mu, że stracił ojca. To był wypadek w górach. Tam zostało ciało - tak mu powiedziano. Przyniesiono mu uprząż. Po raz pierwszy miał ją na sobie, gdy stanął na Torze i pokonał Gryfa, on, najwyżej utytułowany z młodych koni, on, taki samotny. Matka odeszła na Pustkowie, powiedziała, żeby jej nie szukał. Była załamana. Może zwariowała. On płakał. Może Trójnoga - tylko tak umiał o nim myśleć - naprawdę wygnano, ale mógł dać znak życia. Mógł, ale dawny King reformator zgorzkniał, powiedział, że trzeba się godzić, przyjął filozofię Tułaczy, tę jej część, której King syn nie akceptował. Byli z dumnej rasy, powinni nosić wysoko głowy i nigdy się nie uginać, powinni walczyć do końca.
Ból przeszywał pierś Kinga i gniótł mu oczy. Nie umiał wymazać z pamięci wszystkiego, co usłyszał. Nie umiał przejść nad tym do porządku dziennego. Nie umiał też zachować tego tylko dla siebie. Komu jednak miał się zwierzyć? Nagle zdał sobie sprawę, że nie miał przyjaciół.
Istniała jednak Ziuta, z którą nigdy się nie rozwiódł. Poszedł do Ziuty. Poprosił ją, żeby udała się z nim nad morze, a ona się zgodziła, wyższa od niego, wyniosła, odległa klacz, a jego najlepsza przyjaciółka.
- Ziut - zaczął niepewnie - trudno mi uwierzyć w to, co usłyszałem od Trójnoga. Ty pewnie też nie uwierzysz.
- Co takiego mógł ci powiedzieć?
- Że nie jest twoim bratem, że ten umarł w górach.
- Możliwe – rzuciła. - Nie wiem. Nie znałam go, zanim wyruszył. Kim jednak jest?
- Moim ojcem. Twierdzi, że został wygnany, bo był buntownikiem, bo chciał zmienić świat i potem wrócił jako twój brat. Powiedział też, że z czasem zrozumiał, że niczego nie jest w stanie zmienić. Powiedział mi to, żebym i ja pogodził się z porządkiem rzeczy, zapomniał o otwarciu Doliny.
Ziuta znieruchomiała.
- Rzeczywiście trudno mi w to uwierzyć – stwierdziła. - Powiedział ci, żebyś nic nie robił?
- Tak. Powiedział, żebym pozwolił wszystkim spokojnie umrzeć, bo to i tak się stanie.
- Dziękuję. - Klacz potrząsnęła głową. - Może on ma rację, ale nie możemy się zatrzymać.
- Co powiesz o tym, że to nie twój brat?
- Tak naprawdę to mnie to nie obchodzi - przyznała.
- Ja jestem zdezorientowany - jęknął King.
Ziuta pozwoliła mu przytulić się do jej szyi i złożyć pysk na jej kłębie.
- Och - westchnął tylko.
Tej nocy nie wrócili do Miejsca Zatrzymania. King obsypał ją pocałunkami, a ona pozwoliła mu na to. Potem sama wzięła udział w tej pieszczocie. To było szalone. Odrzucili wszystkie przeszłe dni, znowu byli dziećmi, tyle tylko, że dzieci nie znały dziesiątek tajemnic, które dla nich nie były niczym nowym. Umieli sprawić sobie przyjemność - zima klacz i ogier, którego serce należało do zmarłej. Kochali się w zagłębieniu między wydmami, tarzając się w wilgotnym piasku.
Po spełnieniu zasnęli wtuleni w siebie, czując zapach swojego potu i ziemi.
Obudzili się w różowym świetle świtu. Napięcie minęło. Poprzedni dzień wydał się Kingowi odległym, zapomnianym snem. Nie chciał w niego wierzyć i nie wierzył. To był tylko zły sen. Otrząsnął się i drobnym kłusem pobiegł obmyć pęciny w morskiej pianie. Zanurzył w niej łeb i otrząsnął wodę z gęstej grzywy. To go orzeźwiło.
Ziuta przeciągnęła się ziewając, trochę zmarzła.
Każde z nich wróciło do swojego życia, swojej drużyny. King stanął na Torze. Ziuta spacerowała po łąkach. Ani wieczorem, ani następnego dnia nie rozmawiali, nie było o czym. Już dawno ustalili, jak będą żyć.

Z lokatą dwudziestą czwartą odpadł Czarny Diament, brat Wolnej, z dwudziestą trzecią kary Strzałbarnaba, partner City’i.
Mortigan spróbował przeprosić Różę, ale ona znowu płakała.
Roland podszedł do Wietrznicy. Był przystojnym, dość wysokim kasztanem bez odmian. Nosił uprząż czwartego stopnia.
- Czy możemy porozmawiać? - spytał.
- Tak. - Klacz była zdziwiona jego propozycją.
- Może to dziwnie zabrzmi, co powiem, ale krzywdzisz moją siostrę. Widzisz, ona znowu płacze, bo Mortigan nie może się zdecydować, czy chce być z nią, czy czekać na ciebie.
- Czekać na mnie? - zdziwiła się jeszcze bardziej. - Powinien wiedzieć…
- On mówi, że ty odeszłaś, nie on, więc niczego nie zrobi, póki nie będzie wiedział, co zrobisz ty, czego chcesz. Twierdzi, że wciąż cię kocham. Zrób wreszcie coś konkretnego. Wróć do niego, albo znajdź kogoś innego, na przykład mnie.
- Wybrałeś dziwny sposób oświadczyn. - Klacz potrząsnęła głową.
- Naprawdę mi się podobasz - wyznał.
Zaśmiała się.
- Jesteś niezłym numerem, mówisz o siostrze, a załatwiasz swoje sprawy. Lubię cię, to fakt, ale… Nie wiem, czy mogę być z kimkolwiek.
- Więc, kochasz go?
Milczała.
- Wrócisz?
- Roland – jęknęła. - Wybacz, gdyby nie to moje uparte serce byłyby dwie pary. Tak będzie jedna. Różę też lubię… Powiedz jej, że Wiatr jest sam…
- Wracasz? - Roland spytał raz jeszcze.
- Uświadomiłeś mi, że nie pokocham nikogo innego, ale nie wiem, jak wrócić, co powiedzieć… - Rzuciła się w bok, jakby chciała zerwać się do biegu, ale została w miejscu. Czuła się jakby przez długi czas żyła zapominając czym są uczucia, a teraz odkryła je na nowo. Roland stał przed nią, dobry koń i dobry biegacz. Serce powinno jej zadrżeć. Zadrżało, ale widziała nie kasztana, lecz siwka.
- Nie pomogę ci, nigdy nikogo nie miałem - wyznał.
- Wybacz, Roland - pocałowała go w ganasz i poszła do Mortigana. Kiedy stanęła przed nim, tylko wybałuszył oczy. Nie wiedziała, co powiedzieć, więc oznajmiła po prostu:
- Wróciłam. Nawet jeśli nie jest mi z tobą dobrze, nie umiem kochać nikogo innego.
- Zmienię się - obiecał niecałkiem przekonany.
Wietrznica rozpłakała się w chwilę później.
- Byłam taka samotna.
On czuł się jak zupełny dureń. Niestety zrozumiał, że skrzywdził Różę, próbując czymś wypełnić swoje puste dni.
- Wracam do Kinga - oznajmiła Wietrznika, stając przed Ziutą.
- Wiedziałam, że długo u mnie nie pobędziesz. - Nieznacznie uśmiechnęła się zielona dama.
- Wracam - usłyszał od Wietrznicy King.
Nocą Mortigan i kara klacz tulili się do siebie. On nie mówił nic, niczego nie umiał powiedzieć.
Wietrznica czuła się, jakby znowu popełniła błąd. Samej było jej źle. Ale z Mortiganem też nie czuła się szczęśliwa. Jednak powinno się żyć razem, a nie oddzielnie. Bycie razem leżało w ich naturze. Tyle wiedziała, pocierając pyskiem o miękką sierść Mortigana.
Róża płakała. Została sama, nie usłyszawszy nawet słowa wyjaśnienia.
Roland zagryzł wargi. Sam nie wiedział, czy postąpił dobrze, czy nie.

Minął kolejny dzień Wyścigu. Jako dwudziesty drugi odpadł młody Robol, dwudziesta pierwsza była Błyskawica.
Po południu Trójnóg zebrał konie w największej sali Miejsca Zatrzymania.
- Jest coś, czym King chciałby się z wami podzielić - powiedział tylko i cofnął się do szeregu zebranych, na środek wystąpił mistrz toru. Chrząknął, nie wiedział jak zacząć.
- Nas, Koni Wysokiego Rodu, zostało już niewiele - powiedział w końcu. - Od wielu zim nie urodziło się pośród nas ani jedno źrebię, a dzieci z przed tego okresu są słabe i nigdy nie dorównają szybkością i siłą swoim rodzicom. Jeśli nadal będziemy izolować się od zewnętrznego świata, wymrzemy, a Wyścig, tradycja uwielbiona przez naszą rasę, bo przecież nie przez nią stworzona - przez sale przeszedł pomruk, mimo to King mówił dalej bez zająknienia - Wyścig, który ma nas uchronić od wojen i niesnasek, pójdzie w zapomnienie. Uważam, że naszej rasy nie da się ocalić. Nie możemy zmusić klaczy, by rodziły źrebięta, nie kochając ich ojców. Nie możemy też zapewnić sobie, żeby źrebięta te były silne i zdrowe, ale możemy otworzyć wrota Doliny, jak niegdyś i wpuścić do niej Tułaczy, krzyżować się z nimi. To zniszczy naszą rasę, ale ocali tradycję. Musimy zadać sobie pytanie, co jest ważniejsze: to by jeszcze przez sześćdziesiąt sezonów stawały na Torze Konie Wysokiego Rodu, bo tyle sezonów może jeszcze nas czeka, ale nie więcej, czy żeby Wyścig trwał wiecznie? Tułacze nie wymierają. Tego lata tu, niedaleko, za łańcuchem gór, przyszło na świat zdrowe źrebię. Podejmijcie decyzję. Kto jest za otwarciem Doliny, niech wystąpi. - Przemówienie było skończone, zapanowała cisza.
Konie popatrzyły po sobie i dalej stały bez ruchy. Nie chciały widzieć świata tak, jak widział go King.
- Kto jest za otwarciem Doliny? - powtórzył mistrz toru raz jeszcze tracąc nieco na pewności siebie.
- Ja. - Ziuta postąpiła krok na przód.
- Ja - rzucił Sylab, by poprzeć ojca, choć nic nie obchodził go Wyścig.
- Ja. - Rozynad również wystąpił. Nie bardzo rozumiał, o czym mówił King, bo w ogóle nie był koniem o lotnym umyśle, ale wiedział, co znaczy pojęcie solidarności w drużynie.
Hajzum nie odezwał się, ale też postąpił o krok na przód. Pamiętał dobre konie z poza Doliny.
Za wychowankiem poszedł Mortigan, a za nim podążyła Wietrznica, choć i oni nie rozumieli, o co naprawdę chodziło.
Wiatr wystąpił solidaryzując się z siostrą.
City’i nie drgnęła, przymknęła tylko oczy, by powstrzymać łzy. Słowa o Tułaczach przywołały wspomnienia o innym życiu, o pięknych, szalonych czasach. Była wtedy z Rudym. Z paroma innymi końmi tworzyli coś w rodzaju grupy. Tylko w jej żyłach płynęła szlachetna krew. Kiedy zobaczyła śmierć, okrutną, czyniącą ją bezsilną i zmuszającą do obojętności, bo żyć dalej trzeba - stchórzyła. Wróciła na Tor. Poznała Strzałbarnabę. Wymazała przeszłość z pamięci. Było jej dobrze. O Rudym nie myślała, o tym że musiał tam zostać. Może czasem, w chwilach takich jak ta. Bała się spotkania z Tułaczami, bała się, że zobaczy swoich dawnych towarzyszy lub, że ktoś przyniesie wieść o ich śmierci. Dziwnie czuła się ze świadomością, że ze względu na swoje urodzenie mogła żyć w lepszym, łatwiejszym świecie, że mogła wybierać. O tak, była i tam szczęśliwa, nawet bardzo, ale tylko dlatego, że nie musiała tam zostać i została tylko tak długo, jak ją to bawiło.
Stargeyzer, Milton i Marion nie poparli Kinga, przyszli przecież na Tor, by ukryć się przed Tułaczami.
- Więc - tryumfował Trójnóg - siedem do dwudziestu jeden. Przykro mi, King. Dolina nie zostanie otwarta. Posiedzenie skończone. Możecie się rozejść - oznajmił i konie szepcząc między sobą zaczęły zbierać się do opuszczenia Miejsca Zatrzymania.
- Co teraz? - spytała Kinga Ziuta.
- Nie wiem – odpowiedział, potrząsając głową. - Będę dalej przekonywał. Mogłabyś mi w tym pomóc – zaproponował. - A co dalej, pokaże czas.
- Pomogę – obiecała. - Zaczynam wierzyć w to, co mówisz. Coś w tym jest, że gdy spokrewnione z sobą konie mają razem źrebię, to jest chorowite i słabe, a my prawie wszyscy jesteśmy z sobą spokrewnieni.
- Niestety - westchnął King.

Następne dni minęły względnie spokojnie. King i Ziuta opowiadali o zaletach otworzenia Doliny i próbowali przekonać Konie do tej idei.
Wyścig trwał dalej, nie przynosząc niespodzianek. Tak nadeszła chwila, gdy na Torze zostali tylko najlepsi. Był wśród nich King, był Mortigan, który choć w tym sezonie nie biegł najlepiej targany dziesiątkami zmartwień, to potrafił nie odpaść. Była Wietrznica. Klacz zaczynała rozumieć, dlaczego Mortigan potrafił rozmawiać tylko o wygrywaniu. Wyścig stawał się treścią życia, zwłaszcza, gdy było się dobrym biegaczem. Sennymi marzeniami nie dało się żyć. Można za to było żyć Wyścigiem. Był Milton. Była Biała Gwiazda. Był też młodziutki Demoniak, co już stanowiło pewną niespodziankę, tym bardziej, że to nie on, lecz Milton odpadł z lokatą szóstą. Z lokatą piątą odpadła Biała Gwiazda.
Na metę pierwszy wpadł Mortigan. Wietrznica biegła o pół długości za nim, tak, że nie miała nawet straty czasu. Byli razem, byli swobodni i biegli bez wysiłku, które z nich wygra, nie miało znaczenia. Byli w czołówce. Byli młodzi. Strzelali ogonami, pozwalając, by czesał je wiatr. Uśmiechali się do siebie, nagle hamując.
Trzeci był King, zmęczony i zły. Jego ciało nie nadążało już za wolą. Tego biegu nie miał wygrać, już nie. Cały dzień gryzł się ze swoją słabością, stroniąc od koni, cały dzień przed ostatnim startem.
- Wyścig nie ma żadnego znaczenia - powiedział jego syn, ale do ex mistrza to nie dotarło.
King przeżył długi, ciężki dzień sam w zupełnej ciszy. Mimo to, ostatni poranek sezonu przyszedł jak dla niego stanowczo zbyt szybko. Stanęli na Torze. Trójnóg dał znak do startu. Ruszyli z kopyta, oszalały widmem zwycięstwa Mortigan i znów dynamiczna Wietrznica.
King sprężył się w sobie, wyciągał nogi, prężył szyję zlany potem i dyszący. Może będzie trzeci. Nie uznawał Demoniaka za groźnego przeciwnika, zostawiając źrebca za sobą. Nie wiedział, że ten zbliża się do niego powoli, ale uparcie, wciąż i wciąż.
Nagle Demoniak przyspieszył. Wyprzedził Kinga, on - złota strzała o płynącym ogonie.
King stanął na półmetku, było po wszystkim. Przegrał, a Demoniak pędził dalej. Na moment zrównał się z biegnącymi razem Mortiganem i Wietrznicą. Dłużej nie wytrzymał tępa, które sobie narzucił. Był szybki, ale był słaby.
Walka o zwycięstwo rozegrała się między Mortiganem i Wietrznicą. Tego dnia klacz była w lepszej formie i to ona wygrała, było to jej pierwsze w życiu zwycięstwo w Wyścigu. Stanęła dęba na mecie, wyrzuciła w górę głową i zarżała dumna z siebie, radosna.
Wtedy, na stoku jednej z gór otaczających Dolinę, pojawił się ciemny cień. To na niego zwróciły się oczy wszystkich. Przybysz zbliżał się galopem, rosły, piękny koń. Słoneczne światło odbijało się od jego kopyt. Poznali go. To był Gryf - wygnany mistrz.
King zwiesił głowę. On też pokonał Gryfa, dawno, dawno temu, ale teraz zestarzał się, gdy wielki ogier zachował witalność i siłę, a nawet lśniąca sierść mimo nieustannych wędrówek po Pustkowiu. Ex mistrz odwrócił się i odszedł, znikając w murach Miejsca Zatrzymania. Jego sława minęła, gdy Gryfa Dolina wciąż uwielbiała. Nie byłoby tak, gdyby Gryf nie został wygnany. King gryzł wargi. Może Gryf nie był już koniem, a duchem biegu przemieniony przez jakąś potężną siłę, przez istotę władającą Mocą?
Demoniaka dalsze wydarzenia też nie obchodziły. Patrzył na swoje kopyta.
Kiedyś wygram, kiedyś ja się z nim zmierzę - postanowił w myślach.
- Odejdź. - Trójnóg zastąpił Gryfowi drogę. - Dolina nie została otwarta.
- Nie pobiegnę po Torze, ale pobiegnę. - Gryf tańczył na tylnych nogach. - Obserwowałem cię, piękna - rzucił ponad Trójnogiem. - Być może jesteś pierwszą klaczą, która dorówna mistrzom.
Zawstydzona Wietrznica pochyliła głowę. Otworzyła pysk, chciała znaleźć odpowiedz grzeczną i oficjalną, nie zdążyła.
- Chcę się z tobą zmierzyć tu i teraz - rzucił kary przybysz. - Przyjmiesz wyzwanie?
- Tak.
Trójnóg już nie oponował. To nie miało sensu. Mortiganowi pozwolił ścigać się z Gryfem, jej więc też musiał.
Pobiegli. Dwa kare konie, dynamiczne i doskonale zbudowane, z daleka tak do siebie podobne, że gdyby nie białe skarpetki Wietrznicy, nie dałoby się ich odróżnić.
Klacz była zmęczona, obficie zlana potem. Czuła ból w nogach, mimo to zmuszała swoje mięśnie do maksymalnego wysiłku i wyrzucała nogi daleko przed siebie. Zwycięstwo było ważne, bardzo ważne. Zmieniłoby jej życie, zyskałaby szacunek w Dolinie.
Gryf wydawał się biec bez wysiłku, w każdym razie na początku. Był raz przed klaczą, raz tuż za nią, raz obok niej. Tak trwało do półmetka, potem ogier zaczął charczeć. Oddychanie sprawiało mu trudność, rozdzierało płuca. Dla niego też płynął czas. Klacz zyskiwała coraz większą przewagę, ścigała się już nie z Gryfem, ale z wiatrem, tak jakby była na Torze sama i tylko bawiła się w Wyścig.
Gryf nie ukończył biegu. Zatrzymał się. Rzucił głową, spojrzał na konie stojące wzdłuż Toru. W jego oczach pojawił się blask rozpaczy. Skoczył w bok i tak jak się zjawił, tak też odszedł. Wietrznica dopadła do mety. Nie rozumiała, czemu nie towarzyszyły temu gratulacje. Odwróciła się, spojrzała za siebie. Ujrzała tylko ciemny ogon, a potem oślepił ją promień słońca odbity od kopyta Gryfa. Żaden inny koń nie miał takich kopyt, żaden nie miał już mieć.
King słyszał głosy koni wracających do Miejsca Zatrzymania.
- Wygrałam. - Wietrznica mimo wszystko była podniecona.
- Wygrałaś, ale pokonałaś nie mistrza, tylko starca - odpowiedział Mortigan.
Wietrznica posmutniała nagle.
- Nie martw się. - Siwek pocałował ją w zagłębienie między ganaszem, a szyją. - Pokonałaś przecież mnie i Kinga.

Po obliczeniu średniej okazało się, że tytuł mistrza przypadł Mortiganowi. King spadł na drugą pozycję. Wietrznica okazała się być trzecia, Milton czwarty, a młodziutki Demoniak dopiero siódmy. Takie zasady panowały na Torze i nie dało się ich zmienić.
King nie był zadowolony. Wiedział, że jest na początku końca. W tym sezonie poniósł klęskę nie tylko na Torze, ale i w dyskusji na radzie. Nie ocali Wyścigu, tego Wyścigu, który przynosi tak wiele bólu. Nie ocali dumnej rasy, niewartej ocalenia, gardzącej całym światem. Nie ocali świata, w którym się urodził i wyrósł, świata, który stanowił treść jego życia. Nie ocali rasy, która była jego rasą.
Wieczorem wymknął się z Doliny, jak po poprzednim sezonie. Z nikim nie chciał się pożegnać. Sylas szedł przy jego boku - milczał. Obaj mieli nadzieję, że nikt nie spostrzeże momentu ich odejścia, ale stało się inaczej. Tuż przed granicą Doliny dopędziła ich Ziuta.
- Odchodzisz? - spytała zdyszana zielona klacz, przez moment mniej niż zwykle wyniosła.
- Tak - odpowiedział King. - Teraz odchodzę na dobre, zestarzałem się, zniszczyło mnie życie na Pustkowiu. Nie chciałem się go wyrzec, bo było piękne, a teraz tylko ono mi zostało. Nie chcę biegać, jeśli nie mogę wygrywać. Tak mnie wychowano, nauczono, że muszę być najlepszy.
- Żałujesz?
- Nie - potrząsnął głową. - Miałem cudowne życie, ale już po wszystkim. Jeśli czegoś żałuję, to tego, że płynie czas, i że nie ocaliłem Wyścigu… - Na moment zawiesił głos. - Ziut… - rzucił nagle podniecony głosem proszącym o pomoc. - Kontynuuj to, co zacząłem. Namawiaj do otwarcia Doliny. To ważne, wiesz.
- Tak - Ziuta skinęła głową. - Będę.
Na chwilę zamilkli oboje. To była straszna chwila. Przed oczami przebiegło im całe dotychczasowe życie. Oboje chcieli się rozpłakać, ale byli na to zbyt dumni. Serca przez moment dały znać o sobie. My się kochamy. Co to jest ta miłość? Czemu King musi odejść? Czemu musi wygrywać? Na co nam Wyścig, wszystkie prawa i zasady? Na co nam wspomnienia, to co boli? Córka Ziuty. Żona Kinga. To co blokuje i zniewala.
- Zobaczymy się jeszcze kiedyś? - spytała w końcu Ziuta, burząc ciszę. Jej głos był lekko schrypnięty.
Niebo krwawiło, zatapiając klacz w czerwonym świetle i nadając jej sierści stalowoszarą barwę.
- Tak - odpowiedział King dźwiękiem wyrwanym z głębi piersi. - Tak, jeśli Dolina zostanie otwarta, lub jeśli ty przyjdziesz na Pustkowie.
Klacz nie odpowiedziała, skinęła tylko głową. Jeszcze przez moment stali naprzeciwko siebie, potem King odwrócił się i odszedł po chwili ginąc w mroku.
Z oka dumnej klaczy wytoczyła się pojedyncza łza. Nikt jednak nie zobaczył, jak płakała. Kiedy przekroczyła próg Miejsca Zatrzymania, znów była wyniosłą, odległą i bardzo samotną damą, której nikt nie znał, a której życie pozornie pełne zajęć, było zupełnie puste.

C.D.N.

Drugi opisany sezon jesienny
imię lokata średnia miejsce
Biała Gwiazda 5 13,5 9
Czarny Diament 24 17 15
Wolna 30 18,5 18
Chandra 11 15 12
Czarny 9 14,5 11
Lotna 8 15 12
Indianek 26 22 20
Kak 29 17,5 16
King 4 2,5 2
Biały 15 8,5 5
Mortigan 2 2 1
Rozynand 12 14 10
Sylas 20 17,5 16
Wietrznica 1 3 3
Milton 6 4,5 4
Marion 28 25 23
Roland 13 8,5 5
Gamoń 10 12,5 8
Róża 19 12,5 8
Stargeyzer 14 15,5 13
Trójnóg 17 19 19
Arwena 7 9,5 6
Wicher Północny 16 12,5 8
Demoniak 3 10 7
Robol 22 18 17
Ziuta 25 15,5 13
Błyskawica 21 22 20
City’i 18 16 14
Strzałbarnaba 23 17 15
Wiatr 27 18,5 18
Powrót do poprzedniej strony
www.kejti.pl ... Nie zapomnij zajrzeć tu za miesiąc ...