Kejti's Factory - Opowiadanie
"Wyścig"

Copyright ©   Kejti - Katarzyna Kwiecińska


9. Wyścig pojednania
Grupa Macieja-Gwiazdora dwie zimy spędziła w pobliżu Doliny. Obie nie przyniosły zbyt dużych opadów śniegu, ani wysokiego mrozu. Blisko morza klimat był łagodniejszy. Grupy nie wpuszczono do Raju, ale im, nauczonym żyć w trudnych warunkach, i przedpola Raju wydawały się cudowną krainą. Od dwóch zim nie pojawił się powód do wędrówki. Pokarmu było wszędzie pod dostatkiem. King nie mówił o Wyścigu, ale czasem patrzył na południe, na coś czekał, a cała grupa zdawała się czekać razem z nim.
To był właśnie jeden z takich dni, gdy czuło się atmosferę oczekiwania. King stał wpatrzony w dal, zwracając głowę ku Dolinie. Powoli nadchodziła wiosna i świat wokół rozkwitał. Zbliżał się dzień rozpoczęcia sezonu. Sam wybrał swój los, a mimo to, wspomnienie już nieosiągalnych tryumfów na Torze bolało. Nie pocieszały nawet słoneczne promienie rozlewające ciepło po zastanych kościach. Był sam i był samotny, zatopiony w swoich myślach.
Nagle w jego świat wdarł się ruch. Rosły koń o złotej sierści zbliżał się od strony Doliny zebranym galopem nie sprawiającym mu wysiłku. King poznał go od razu - to był Wiatr. Stary mistrz ruszył mu na spotkanie.
- Witaj, King - zarżał tamten na powitanie.
- Witaj, co cię tu sprowadza?
- Decyzja Trójnoga - odpowiedział lekko zdyszany ogier o złotej sierści. - Zresztą, wszyscy to przemyśleliśmy. Nadszedł koniec naszej rasy, nie mamy i nie będziemy mieć dzieci, więc otwieramy Dolinę, tak jak tego chciałeś. Spróbujemy ocalić Wyścig.
- Chodź z tą informacją do grupy - powiedział King i poprowadził Wiatra do ogniska. W chwilę później Maciej-Gwiazdor zebrał wszystkich wokół ognia.
- Posłuchajcie - zaczął King - Konie Wysokiego Rodu zrozumiały już, że nie są w stanie podtrzymać swojej izolacji i przetrwać. Otworzyły Dolinę, możecie iść i brać udział w Wyścigu.
- Konie Wysokiego Rodu proszą o to - dodał Wiatr. - Ale nie są jeszcze pewne, czy ta decyzja naprawdę jest słuszna. Najwyższy z nas stopniem uprzęży postanowił, że wystawi reprezentację najlepszych na Torze w takiej liczbie, ilu was przyjdzie. Chce najpierw sprawdzić wasze umiejętności. Jeśli okażecie się nam równi, lub lepsi, uznamy, że izolacja była błędem, i że nie istnieją dwie rasy, jeśli gorsi, z przykrością stwierdzimy, że nie ma już koni godnych Toru i Wyścig umrze wraz z nami.
- I niech umiera - burknął Rudy.
- Czy są wśród was tacy, którzy przyjdą na Tor? - spytał Wiatr. - Jedynym warunkiem jest przeżycie piętnastu zim.
- Na pewno nie ja - rzuciła Arabissa. - Rozumiem wasz plan. Chcecie klaczy, żeby rodziły wam dzieci. - King spuścił głowę, po części była to prawda. - A ja nie mogę rodzić, tak mi powiedziano, że albo ja umrę, albo moje dziecko umrze.
Wiatra zaszokowało to wyzwanie, a pysk Rudego rozjaśnił uśmiech.
- A ja pójdę. - Ares-pilona potrząsnęła głową, złota obręcz na jej szyi zadźwięczała. - Niech mnie zobaczą, co się narodziło z ich krwi.
Czarnuch odwrócił się. Może chciałby pobiec, ale jego pokrzywione nogi nie były mu posłuszne.
- Ja nie pójdę - powiedziała cicho Tait, której niedawno minęła piętnasta zima. - Bieganie w kółko to bzdura.
Tu Andere. Wszystko jedno, bzdura, czy nie - nadał w myślomowie kasztan o powykręcanych przez chorobę nogach. - Zawsze liczy się tylko sprawność ciała, jakby nie było niczego innego.
Tu Rudy. Może nie ma? Zawsze i wszędzie mówi się tylko o tym - odpowiedział mu Rudy też w myślach.
Tu Tait. Dajcie spokój - zalśniła Tait. - Są rzeczy ważniejsze. Zdrowe ciało ułatwia przetrwanie, ale sprawność można zastąpić Mocą. Wyścig to brednie. Prawdziwe życie jest w górach, a wy je znacie.
Tu Per. Trochę mi głupio, że was słyszę - włączał się do rozmowy Per. - Może Wyścig to bzdura, ale ja pobiegnę. Nie miejcie mi tego za złe. Potraktuję to jako wypełnienie życia, bo ono wciąż jest puste. Mój świat przecież też był światem rywalizacji.
Tu Tait. Ciągle żyjesz wspomnieniami, mówiłam ci, że powinieneś spróbować pogodzić się z losem. Jest tak, jak musiało być.
Tu Rudy. Nie mów do niego. On jest dumny, jak Konie Wysokiego Rodu. Idziesz wygrywać, prawda, Per?
Tu Per. Może. Raczej nie mam tyle sił, ale posłuchaj, w moim świecie czasem trzeba było iść w górę, po zwycięstwo, nie dbając na to, kogo pozostawiało się za sobą. Tak było zawsze, ale ja nauczyłem się, że można wracać.
Tu Rudy. I zniżać się do poziomu gorszych braci?
Tu Per. Nie. Po prostu wracać. Jeśli wygram, nie będę kimś innym, nie zmienię się. Przeżyję tylko chwilę szczęścia.
Tu Rudy. To twoja wersja świata. Wierz w to, jeśli chcesz, ja nie muszę - gorycz mówiła przez rudzielca, ale obaj czuli, że to ten drugi może mieć rację.
- Pójdę - rzucił Per w ciszę, bo pozostałe konie nie były pewne, co powinny powiedzieć, a Wiatrowi i Kingowi to co już usłyszeli, odebrało mowę.
- Posłuchajcie - zabrał głos Maciej-Gwiazdor - ja nie będę bawił się w coś takiego. Nie taka droga została wyznaczona Tułaczom. Moje zadanie to palenie ognisk i czekanie na zbłąkane dusze. To przecież takie ognisko ocaliło życie Marii i Pera, takie ognisko przywiodło do nas Judasza i Eunice. Ja będę palił ogniska, ale kto chce, niech idzie na Tor, nikogo za to nie potępię. To wasze prawo. Tylko ciebie, King, zapytam, czy wiesz, co robisz? Wniosłeś zamęt w nasze życie. Czy było warto?
- Zawsze warto - odpowiedział King, choć nie był już tego pewny.
Konie nieśmiało, półszeptem zaczęły zgłaszać się do reprezentacji Pustkowia, byli wśród nich Strzała i Robotek, którzy już raz, gdy byli młodzi, stali na Torze i teraz chcieli wrócić pamięcią do tamtych dni, byli Maria i Per szukający sposobu na wypełnienie czymś swojego życia, były młode konie: Cry, Metali, Red i Pięknotka.
Czarnuch zobaczył jak oczy jej płoną z podniecenia i żalu. Chciała zostać z nim, ta jej część, która logicznie myślała i kochała czułą, wierną miłością, ale szalone serce rwało się w przód. Czarnuch powiedział: „idź.”
- Nie będziesz na mnie zły? - spytała zmieszana.
- Nie, idź, to ważne - powiedział, choć przyszło mu to z trudem.
- Dziękuję - pisnęła Pięknotka i pocałowała go w czarną plamkę na nosie.
On stał nieruchomy. Na więcej nie mógł już się zdobyć.
- Chciałbyś biegać, Ciarnuchu? - Nocą spytała Biała, przytulając się do jego potężnej szyi.
- Bardzo bym chciał - wyszeptał i ogromna, pojedyncza łza wytoczyła się na jego ganasz.
Wśród tych, którzy zgłosili się do reprezentacji byli też Eunice i Judasz, był Rols, Ten Co Najlepiej Zna Świat musiał przecież spróbować wszystkiego.
Lotna stała wpatrzona w sylwetkę szarego ogiera, marzyła o tym, by móc biec przy jego boku i przeklinała swoje pogruchotane nogi.
Był Don Kichot, który chyba więcej myślał o tym, że spotka tam Marion, niż o samym biegu.
Zgłosiła się też Arabella.
- Czy ja mogę iść z tobą? - spytał Silver Blue nieśmiało.
- A poradzisz sobie na Torze? - odpowiedziała pytaniem na pytanie. Zawsze marzyła o zobaczeniu życia w Dolinie, na progu spełnienia marzeń obietnice składane młodemu ogierowi przestawały być dla niej ważne. Czasem potrzebowała Silver Blue, zapełniał jej dni, odrywał od wspomnień, ale jej serce zabrał ze sobą w zaświaty Włóczęga.
- Galopowałem z tobą.
- Więc chodź, przekonamy się - rzuciła tylko.
Zebrali się i ruszyli ku Dolinie, szybko, cicho, wszyscy podnieceni, mimo, że każdego co innego pchało do drogi. King poszedł z nimi.
- Wracasz? - spytał zdziwiony Wiatr.
- Powiedziałem, że wrócę. - King maskował lęk dumą. Wiedział, że teraz przegra z kretesem, a mimo to chciał zaryzykować. Może wierzył w cud, a może chciał sprawdzić, czy koniec jest rzeczywisty i nieodwołalny.
- Powodzenia, ojcze - pożegnał go zimno Sylas. - Ja nie pójdę. Tait wiele mnie nauczyła. Dla mnie prawdziwe życie jest tu na Pustkowiu. - Kary nie był już źrebcem, powoli stawał się ogierem.
- Chciałbym, żeby i dla mnie było to takie proste - odpowiedział mu King. - Ale nie jest.
- Niech sobie idą i biegają, szaleńcy - parsknął Rudy, podrzucając na czole grzywkę.
- Nie mów tak. - Maciej-Gwiazdor wydawał się być zupełnie spokojny. - Jak wszyscy mają prawo szukać. Może nie są Końmi Wysokiego Rodu, ale nie są też Tułaczami, ich dusze są niespokojne, ich myśli chodzą drogami, których nawet oni sami nie znają, mają w sobie lęk i gniew. Nie wyklinaj ich, bo staniesz się im podobny. Przecież wiesz, że wszystko jest takie, jakie być powinno, a jeśli ściągną na siebie nieszczęście, to ściągną je tylko na siebie i to też słuszne. - Ostatnie słowa wypowiedział szeptem, a potem znieruchomiał wpatrzony w ogień.
Rudy parsknął raz jeszcze, niezadowolony z tego, co usłyszał.
Wysoko w górach Arabissa podjęła pieśń Tułaczy potężną i piękną. Nie używając słów śpiewała o Wyścigu i o zbłąkanych duszach szukających szczęścia, którego nie da się znaleźć, gdy się szuka.

Tułaczy w Dolinie nikt nie witał, po prostu przyszli i byli. Nie zaproponowano im także miejsca w Domu Koni Wysokiego Rodu, więc za nim rozpalili ognisko. Piękny, wyniosły świat pełen żywych barw przytłaczał ich i napawał nie tylko podziwem, lecz i strachem. Prawowici mieszkańcy Doliny patrzyli na nich z niezadowoleniem. Nikt z Tułaczy nie rozumiał, o co w tym wszystkim chodziło - zostali przecież zaproszeni. Trójnóg wyłożył im zasady Wyścigu, to, że dwójka koni odpada po każdym biegu - ostatni na półmetku i ostatni na mecie. Wyjaśnił czym są straty czasu, mówiąc, że konie wbiegające na metę obok siebie przybywają do celu jak gdyby w jednej jednostce czasu, a każdy, który przybiegnie po chwili przerwy, jest opóźniony w stosunku do nich i potem, w następnym biegu, później startuje. Wyjaśnił także to, że wynik końcowy nie jest miejscem, z którym skończyło się bieg, ale porównaniem średnich wyliczonych z obecnej lokaty i poprzednio zajmowanego miejsca.
- Wam oczywiście nie ma z czego liczyć średniej – dodał – więc wasze lokaty będą waszą średnią.
Przedstawił im też listę tych, którzy mieli się z nimi zmierzyć na Torze, był na niej Mortigan, młody mistrz i jego wiatronoga żona Wietrznika, był Biały, najmłodszy ze stawki, byli: Wiatr, Wolna i Milton z daleka patrzący na przybyszy, wyniosły i dumny. Kiedyś był jednym z nich, teraz nie chciał mieć z nimi nic wspólnego. Oni wiedzieli bowiem o jego słabości, którą teraz ukrywał. Był Demoniak marzący o dniu, w którym sam zostanie mistrzem. Był Kak, jedno jedyne zwycięstwo jakie odniósł, bardzo poprawiło mu średnią. Reszta trafiła do stawki całkiem przypadkowo i start dla nich samych był wielkim zaskoczeniem. Była wśród nich Ziuta i cała drużyna Rolanda, czyli on, jego siostra Róża i Gamoń, była też niemłoda już i niezbyt urodziwa, ciemnogniada Arwena, kochanka Trójnoga. Listę zamykał Strzałbarnaba, który nigdy nie biegał zbyt dobrze i chyba cudem uzyskał tak dobrą średnią.
- Piętnasty będziesz ty, King - oznajmił Trójnóg. - Jeśli jeszcze chcesz biegać. Twoja średnia wciąż jest jedną z najlepszych.
- Bo odszedłem w porę – odpowiedział były mistrz. - Teraz jednak pobiegnę.
Tułacze nie pytali o nic. Mieli zbyt wiele wątpliwości i nie wiedzieli od czego zacząć. Poza tym Trójnóg napawał ich grozą. Uznali, że lepiej będzie milczeć.
- King, jak to jest, że pobiegniesz w reprezentacji nam przeciwnej? - spytała Eunice, kiedy Trójnóg się oddalił.
- Nie startuję przeciwko wam - odpowiedział na to. - Na Torze wszyscy są przeciwko wszystkim. Oto chodzi w Wyścigu. Zapomina się o miłości, przyjaźni i pokrewieństwie. Na Torze chodzi tylko o to, żeby być najlepszym.
- I ty chcesz ocalić świat, w którym szybkość jest prawem? - rzuciła gniewnie Maria. - Myślałam, że jesteś filozofem.
- Zrozumiesz, kiedy pobiegniesz - odpowiedział King. - Nie mów, że nie wiedziałaś, o co w tym chodzi. Nikt ci tylko tego tak nie przedstawił, jak Trójnóg i ja dzisiaj. Wiedziałaś, o co w tym chodzi. Jakbyś nie wiedziała, to byś nie przyszła. Czy nie mam racji? - Maria zamyśliła się. - Opowiadałaś mi o swoim świecie - ciągnął dalej King. - Tam miałaś środki do życia, bo dobrze śpiewałaś. Czy to nie to samo?
- To samo - przyznała zdziwiona, ale mimo, że rzeczywiście to zrozumiała, nie było w jej głosie pewności.
Ex mistrz spuścił głowę. Może był szaleńcem. Tylko on jeden wierzył jeszcze w bieg, on jeden go rozumiał, on, dumny i próżny. Lubił czuć wiatr na pysku, mierzyć się z nim. Lubił czuć swoją siłę i być zwycięzcą. Czasem żałował, że jego syn nie był do niego podobny.
- Niech więc wszyscy biegną najlepiej jak mogą - rzuciła Eunice. - A potem zobaczymy, co z tego wyniknie.
Zgodzili się z nią. Przyszli, by biegać i zamierzali biegać. Może świat stworzony przez Tułaczy był światem doskonałym, akceptującym wszystkich, którzy są tylko w stanie żyć, ale im przecież czegoś w tym świecie brakowało.

Don Kichot patrzył z daleka na Marion. Wciąż coś do niej czuł, może żałował, że ją stracił. Czy była wierna, czy nie, dobrze było kogoś mieć. Szara klacz mijała go wzrokiem, udawała, że nigdy się nie spotkali.

Ziuta przywitała się z Kingiem.
- Cieszę się, że przyszedłeś. Może to dziwne, ale tęskniłam. Dlaczego tylko przyprowadziłeś z sobą Ares-pilonę?
- Chciała – odpowiedział. - Nie traktuj tego jak piętna. To było dawno. Może powinnaś się z nią pogodzić, wszystko jej wytłumaczyć.
- Ona wie chyba wystarczająco dużo. Zresztą, nie umiałabym z nią o tym rozmawiać. Daj spokój, King.
- Tak, tak będzie lepiej - przyznał.
Zielona klacz uśmiechnęła się słabo.
- Głupio mi, King. Kiedy cię nie było, dużo o tobie myślałam. Kiedy jesteś, nie wiem, co mam powiedzieć.
On też się uśmiechnął.
- Och, Ziut - westchnął, ale nie miał tyle odwagi, żeby ją pocałować, ani nawet dotknąć. Ona była odległa i zimna, a on słaby i niepewny, on, ten który kiedyś był mistrzem. Stali tylko na przeciwko siebie i wiedzieli, że istnieją, a sama ta wiedza była czymś wielkim dla nich obojga.
- Mnie też cię brakowało - westchnął w końcu i złożył pysk na jej kłębie. To trwało tylko chwilę, potem się rozeszli, każde do swoich myśli. Nie umieli się już kochać jak młode konie. Oboje za dużo przeżyli.

Wyścig Pojednania rozpoczął się. Wyścig Pojednania - tak nazwał go Trójnóg - to było pomylone przedsięwzięcie. Trójnóg i King ratowali tradycję, której słuszności nie byli już pewni, reszta po prostu biegła, nie wiedząc co z tego wyniknie. O pojednaniu nie było mowy. Obie reprezentacje odnosiły się do siebie wrogo. Nawet ci, którzy głosowali za otwarciem Doliny, obrzucali Tułaczy złymi spojrzeniami. Duma, której ich nauczona od najmłodszych lat, nie pozwalała pogodzić się z faktem, że mogliby zostać pokonani przez przedstawicieli gorszej rasy, byli przecież Końmi Wysokiego Rodu.
Po pierwszym biegu odpadli Silver Blue i Demoniak. Młodzieniec jak zawsze zbyt szarżował na początku i zabrakło mu sił na finisz.
Ogier o niebieskiej sierści stał na półmetku na rozdygotanych nogach. Chciał biec dalej, ale go zatrzymano. Nie widział półmetka, nie widział przeciwników przed sobą, słyszał ich tylko, tętent brzmiący w jego głowie. Wszędzie, z przodu i z tyłu były konie, ale on nie rozpoznawał, kto jest pierwszy, a kto zamyka stawkę. Nie znał ich kroków.
- Jestem ostatni? - spytał nieznacznie poruszywszy wargami.
- Odpadłeś - wyjaśnił mu ktoś obcy.
- Arabello! - zawołał, nie wiedział gdzie jest i dokąd ma iść. Łzy zalśniły w jego czarnych, martwych oczach. - Arabello! Mario!
Zjawiły się obie. Młoda klacz przytuliła się tylko do niego, nic nie powiedziała.
- Nie martw się. To nie ma znaczenia, kto wygra - powiedziała jego matka. - Ważne jest, że mogłeś pobiec. Zrobiłeś coś wielkiego.
Silver Blue płakał.
- Powinni zostać na Pustkowiu, są śmieszni - powiedziała Biała Gwiazda do ucha Czarnego Diamenta, swojego młodego partnera. On się tylko sztucznie uśmiechnął. Jego przeraził widok młodzieńca o niebieskiej sierści.
Marion wolała nie patrzeć w stronę Toru. Nie chciała widzieć upokorzenia tego, którego uczyła miłości. Porzuciła go. Gryzło ją sumienie. On żył dalej, na tyle, na ile mógł, przerażony i słaby. Jego ciało zostawiało wiele do życzenia, ale miał też serce. Serce się nie liczyło, serce tylko bolało. Wąska strużka łez popłynęła po jej ganaszu. To trwało tylko chwilę. Potem przełknęła ślinę i zadarła głowę. Jej oczy wciąż lśniły wilgocią, ale znowu była silną, dumną klaczą Wysokiego Rodu.
- Chcę wrócić na Pustkowie - łkał Silver Blue.
- Odprowadzę cię - zgodziła się Maria. - To żaden problem. Zobaczę też, jak czuje się Inez.
Silver skinął głową. Słowa opływały jego głowę, nie trafiały do mózgu. Chciał opuścić Dolinę, to jedno wiedział, tego był pewny, to krzyczało w nim, rozrywając piersi - uciekać, uciekać!

Był wieczór. Arabella stała na brzegu morza, patrząc, jak na rozedrganym bezmiarze wód kładą się czerwone i żółte smugi światła. Chłodny wiatr przyprawiał ją o dreszcz.
- Czemu jesteś smutna?
Podskoczyła nagle, nie spodziewała się, że ktoś zburzy jej spokój. Odwróciła się. Przed nią stał wysoki, przystojny kasztan Wysokiego Rodu.
- Czemu jesteś smutna? - powtórzył.
- Och - spuściła głowę. - Jestem smutna, bo jestem sama - odparła. Na chwilę zamilkła, on nie znalazł odpowiedzi. - Co to jest? - spytała nagle, wskazując w stronę morza.
- To morze - uśmiechnął się. - Nigdy nie widziałaś morza?
- Nie - zawstydziła się jeszcze bardziej. - To woda? Jest jej aż tyle.
- Tak. U was jest inaczej?
- Inaczej, sucho i zimno.
- Nie chcesz ze mną rozmawiać?
- Nie znam twojego imienia - oznajmiła jakby bez związku. - Poza tym, wy jesteście dumni, gardzicie nami. Tak chyba jest naprawdę. Żyjecie w pięknej części świata, sami jesteście piękni i macie Wyścig. To takie podniecające. Ale to nie moja wina, że nie tu się urodziłam.
- Mam na imię Roland. Przepraszam, że się nie przedstawiłem, ale nie jestem przyzwyczajony do spotkań z obcymi.
- Ja jestem Arabella.
- Jest w tobie taki żal. Czy spotkało cię coś złego?
- Mnie nic się nie stało. - Nie patrzyła na niego. - Ale zrozumiałam to, co wyrażały wasze spojrzenia po biegu, gardziliście Silver Blue, bo przegrał.
- To ktoś ci bliski?
- Wszystko jedno. - Potrząsnęła głową. - Myślałam, że my jesteśmy okrutni, bo wśród nas każdy może liczyć tylko na siebie, ale wy jesteście gorsi. U was nie tylko można liczyć tylko na siebie, ale trzeba jeszcze biegać i wygrywać.
- Do tego zostały stworzone konie - odparł Roland.
- A słabi muszą odejść, wiem. W zasadzie rozumiem, ale czasem wydaje mi się to takie niegodziwe. Istnieją przecież uczucia i…
- Miłość. - Roland uśmiechnął się. - Nie mówmy o smutnych rzeczach. Ty jesteś piękna i zdrowa. Ciesz się życiem. - Przysunął się do niej. - Może zbyt się spieszę, ale dla nas nieznana klacz jest sensacją. Czy…
- Może innym razem. - Odsunęła się. - Jesteś miły, ale dziś chcę być sama. - Odwróciła się i odeszła w stronę Toru.

W kolejnym biegu odpadli Don Kichot i Judasz. Nikt nie panował nad tym, co działo się na Torze. King nie był w stanie utrzymać się w czołówce. Tułacze gnali z całych sił, nie wiedząc nawet, czy to rozsądne. Pozostałe konie, może poza Mortiganem, który nauczył się dumy mistrza, najspokojniej w świecie rozgrywały sezonowy bieg, tak by wypaść jak najlepiej bez zbędnych poświęceń.
Prowadziła Róża. Dobrze wystartowała i była pierwsza od początku do końca biegu. Następny dzień nie przyniósł wielkich zmian. Róża wciąż była niepokonana. Coś takiego nie zdarzyło się od czasów Gryfa.
Odpadli Strzałbarnaba i Pięknotka.
Kolejnego dnia dwudziesta czwarta, ostatnia na półmetku, była Ziuta, dwudziesty trzeci Gamoń.
Róży zabrakło sił. Znalazła się w środku stawki i tam już pozostała. Roland i tak ją pochwalił.
- Bardzo dobrze się spisałaś.
Klacz uśmiechnęła się tylko.
- Jesteś naprawdę wspaniała.
Ona nadal milczała. Trochę się wstydziła. Starała się przecież biec jak najlepiej, żeby popisać się przed Mortiganem. Może rozumiała dlaczego wrócił do Wietrznicy - tamta była pierwsza - ale wciąż za nim tęskniła.
Trudno było powiedzieć, czy lepiej radziły sobie Konie Wysokiego Rodu, czy Tułacze.
King czuł się fatalnie na Torze. Brakowało mu sił, miał problem ze złapaniem oddechu. Wyprzedzało go coraz więcej koni, aż nadszedł dzień, kiedy został ostatni. To było tuż przed półmetkiem.
Przed sobą miał Eunice - Tułaczkę. Z jednej strony wiedział, że lepiej, żeby to ona została w Wyścigu, ale duma kazała mu zawalczyć. Spiął się w sobie. Wyrzucił w przód nogi. Rozciągnął mięśnie aż do bólu. Zacharczał. Nie mógł odpaść, nie teraz. Na Torze wciąż jeszcze było dwadzieścia koni. Zrównał się z Eunice. To nie było łatwe.
Klacz obróciła głowę i rzuciła na niego błagalne spojrzenie. Dla niej utrzymanie tempa też było bardzo trudnym zadaniem.
King wolał na nią nie patrzeć. Powoli zaczął ją wyprzedzać. To przecież był on – mistrz. Marzenie o ponownym zwycięstwie nie dawało mu spokoju.
Eunice jeszcze raz spróbowała przyspieszyć. Zabrakło jej może siły, a może czasu i to ona odpadła jako dwudziesta.

Roland znowu spotkał Arabellę na brzegu morza.
- Witaj. Znowu jesteś smutna?
- Tylko myślę - odpowiedziała.
- O czym?.
- O miłości.
- O miłości? - zdziwił się Roland.
- Tak – westchnęła. - Kiedyś kochałam.
- I co?
- Był dobry i czuły, ale… umarł. Zabrała go zaraza. Wielu spośród nas zabrała.
- Od tamtej pory byłaś sama?
- Nie – wyszeptała. - Był ktoś. On kochał mnie, a ja byłam z nim. Bawiliśmy się, całowaliśmy. Potrzebowałam go, bo czułam się samotna, ale nie mogłam z nim zostać. - Na chwilę zawiesiła głos, ale chwila ta przeciągnęła się nieco dłużej, niż sama klacz się spodziewała. Nagle poczuła, że nie może powiedzieć niczego więcej, zdradzić, co naprawdę czuje.
Może szumiało, a jego szum narastał w głowie Arabelli. Roland stał bez ruchu, patrząc na nią. Arabella pomyślała, że okropne jest żyć nad morzem, gdy nie można uwolnić się od tego szumu.
- Nie mogłam z nim być. Po prostu nie mogłam. Jeszcze mu tego nie powiedziałam, ale… On nie radzi sobie z życiem i… - zwiesiła głowę. Nie powiedziała niczego więcej.
Roland podszedł do niej i pocałował ją w ganasz.
Spojrzała na niego.
- Dlaczego tak ci się spieszy? - spytała.
- Ja jestem sam i ty jesteś sama – odpowiedział. - Nie martw się już, chodź. - Odskoczył w tył. Stanął dęba. Wyrzucił nogi w górę. Opadł z powrotem na cztery i podszedł znowu do klaczy. - Uśmiechnij się – wyszeptał. - Jesteś zdrowa, jesteś piękna, bawmy się.
Ona też stanęła dęba. Otarli się o siebie szyjami, ale Arabella była sztywna i spięta. Musiało minąć trochę czasu zanim jej wargi rozchyliły się w uśmiechu. Sama skoczyła w tył. Dała Rolandowi znak głową, żeby ją gonił. Śmiała się. Nie mówiła niczego. Nie potrzebowali słów. Galopowała, a on ją gonił. Nie myślała ani o miłości, ani o śmierci. Przeżywała dobrą chwilę. On chwytał ją za kłąb. Wyrywała mu się, skacząc w bok. Przez moment oboje byli szczęśliwi.

Byli za półmetkiem. Maria i Per zorientowali się nagle, że są ostatni. Per był ostatni. Maria biegła tuż przed nim.
Przyspieszył. To było trudne. Wyścig bardzo go męczył. Nigdy nie miał dobrej kondycji. Dysząc ciężko zrównywał się z Marią i galopowali ramię w ramię.
- Jedno… z… nas… odpada - wysapał.
- Ja! - rzuciła Maria.
- Dlaczego?! - odkrzyknął Per.
- Dla ciebie to ważniejsze! - Maria dobrze go znała. Wygrywanie było przez całe życie jedynym celem Pera, wygrywanie tak z sobą, jak i z całym światem. Zawsze i we wszystkim, jeśli to tylko było możliwe, chciał być najlepszy. Kiedy nie mógł, bardzo go to bolało.
- Ty lepiej biegasz! - krzyknął.
- Nie mów nic! Biegnij! - rozkazała i biegli.
Pierwsze konie minęły linie mety. Oni mieli przed sobą czarny ogon Wietrznicy. Klacz nie była w dobrej formie. Przyspieszyli oboje, gnając w tym samym tempie. Oboje mogliby próbować pokonać karą klacz. Dynamiczna Maria miała w sobie niespożyty zasób sił, Per - wolę, którą mógł przestawiać góry, ale żadne nie mogło zostawić tego drugiego. Nie byli nigdy parą, której wszystko udawało się bez zgrzytów, ale gdy o coś walczyli, walczyli zawsze razem. Ktoś kiedyś powiedział Marii, że jeśli chce zostać gwiazdą, nie może oglądać się wstecz, na tych, którzy zostają po drodze, kim by nie byli, że do końca drogi dotrą tylko nieliczni. Była wtedy bardzo młoda. Rozstała się z chłopakiem. Razem tworzyli zespół, ale nie szło im najlepiej. On chciał z tym skończyć, ona dostała lepszą propozycję. Właśnie dlatego dochodziło między nimi do nieporozumień. Mark napisał dla niej piosenkę na pożegnanie. To był koniec ich znajomości. Przełom dokonał się bez niego. Maria ruszyła zdobywać szczyt. Przez moment to bolało, ale trzeba było iść dalej i ona zrozumiała, że to słuszne. Z Perem było inaczej. Nigdy nie spotkała kogoś takiego. Wszystko co robił, jeśli już to robił, było dla niego sprawą życia i śmierci. Zawsze w nią wierzył, pomagał jej, ustawiał na scenach przed coraz większymi tłumami. Czasem miała swoje skoki w bok, ale wystarczyło, by spojrzała Perowi w oczy, żeby wróciła do świata jego wizji. Żal w jego oczach działał lepiej, niż wszystkie awantury, jakie robił. Per mógł do tych myśli dołożyć jeszcze jedną, on nigdy nie chciał wygrywać sam, chciał się dzielić, tym co zdobywał.
„Daj mi swoje sny, ja dam ci mój czas i razem przekroczymy granicę” - razem. Stara piosenka ożyła w głowie Marii.
- Per, biegnij! - krzyknęła nagle.
- Ty biegnij!
- Walcz, cholera! Weźmiemy ją oboje!
Przyspieszali z każdym wykrzyczanym słowem, osiągając zawrotne tępo. Nie czuli zmęczenia, potrafili o nim zapomnieć na tyle, na ile to było konieczne.
Doszli Wietrznicę. Per szybko łapał powietrze.
Maria okazała się szybsza. Zrównała się z karą klaczą Wysokiego Rodu.
Per zaczął zwalniać. Pot zalewał mu oczy.
- Walcz! - wrzasnęła Maria. - Walcz!
Wietrznica wykorzystała ten moment, żeby wyjść na prowadzenie o pół długości.
Per raz jeszcze rzucił się w przód.
Wietrznica spróbowała zawalczyć, ale zabrakło jej sił. To ona odpadła z jedenastą lokatą.
Per i Maria przypadali do siebie, przytulając się szyjami. Odnieśli zwycięstwo, odnieśli je razem, oni dwoje. Tylko tłum nie wiwatował.

W dziesiątce najlepszych znalazły się cztery Konie Wysokiego Rodu: Róża, Wolna, Mortigan i King oraz sześciu Tułaczy: Cry, Robotek, Ares-pilona, Arabella, Maria i Per. Przybysze z Pustkowia byli podekscytowani.
- Jesteśmy lepsi - mówił Cry. - To przecież widać.
- Musicie najpierw pokonać Mortigana. - Na Kingu nie robiło to wrażenia. Wzniosłe dążenia stawały się majakami w gorączce. On był słaby, był stary.
- Musimy ciebie pokonać. - Ares-pilona parsknęła histerycznym śmiechem.
King przełknął tylko ślinę. Gorycz rozlała się po jego piersi.
- King, czy my musimy ratować Wyścig? - spytał Per. - Przecież to, czego uczymy się na Torze, jest niegodziwe. To prawda, że to, co robiliśmy w naszym świecie, przypominało nieco Wyścig. Walczyliśmy, współzawodniczyliśmy, czasem byliśmy bezwzględni. Nikt nie litował się nad nikim. Każdy miał tyle, ile zdobył. Ale byliśmy razem, zawsze i wszędzie. Razem walczyliśmy. Na Torze nie możemy być razem, bo zawsze jedno musi wygrać, a drugie przegrać.
- Tak jest w życiu, tak jest na całym świecie - odpowiedział King smutno. - Wyścig pokazuje każdemu, kim jest, otwiera oczy. Per, jakie znaczenie mają dźwięki, które tworzysz? Są i można je lubić, albo nie, to wszystko. Tymczasem jeśli wygrasz Wyścig, znaczy to, że masz siłę, by poradzić sobie z całym światem.
- Ja i tak sobie poradzę, nawet jeśli nie wygram - oznajmił Per pewnie.
- Ani pokorny, ani rozsądny, to ty nie jesteś - spróbował mu dogryźć Rols.
Per nie widział potrzeby na to odpowiedzieć.

King odpadł z lokatą dziewiątą. Było po wszystkim. Jego czas minął. Usiłował się ukryć, żeby nie musieć kogokolwiek oglądać, ani z kimkolwiek rozmawiać. Mimo tego znalazła go Ziuta.
- Dalej będziesz walczył o otwarcie Doliny? - spytała.
- Już go dokonaliśmy – odpowiedział, nie patrząc na nią.
- Jeszcze nic nie jest postanowione – oświadczyła. - Trójnóg musi najpierw policzyć średnie, ale jeśli Dolina zostanie otwarta, nie będziesz miał dokąd odejść.
- Zawszę mogę iść w góry, jak Gryf. Nie męcz mnie – wyszeptał. - To co robię, jest słuszne. Zmieniłaś co do tego zdanie? Ty też byłaś za otwarciem. Czemu mówisz takie dziwne rzeczy?
- Byłam za otwarciem, ale pomyślałam, co mnie obchodzi moja rasa. Jestem już za półmetkiem życia. Po co mam się martwić o to, co stanie się z moją rasą, gdy umrę? Ty jesteś dla mnie ważniejszy.
- Nie mów tak – poprosił. - To bez sensu. Gdybyśmy mieli po szesnaście zim, ty miałabyś więcej szczęścia, a ja nie pokochałbym Cremony, to może miałoby to znaczenie.
- I gdyby Rudy nie urodził się kaleką - skończyła za niego Ziuta. - Świat byłby doskonały, ale nie jest, King, nie jest. - Odwróciła się i odeszła.
King czuł się coraz gorzej. Z jego świata nie zostało już wiele.

Maria odpadła jako ósma.
- Trochę mi głupio - powiedział Per.
- Nie martw się - uśmiechnęła się. - To nie twoja wina. Miałam zły dzień. To wszystko. Biegnij najlepiej, jak możesz i wygraj w moim imieniu – parsknęła. - Mieliśmy chociaż rozrywkę.
Wargi Pera po wędrowały w górę, odsłaniając w uśmiechu krzywe zęby.
- To ważna sprawa – odpowiedział. - Ale tak do tego też można podejść.
Sam odpadł w parę dni później z lokatą piątą.
W finale znaleźli się Wolna, Mortigan, Róża i Cry. Z euforii Tułaczy niewiele zostało. Byli przekonani, że niebieski młodzieniec nie będzie zwycięzcą i rzeczywiście nie był.
Chwila szczęścia na mecie była w tym sezonie udziałem Wolnej, Cry był drugi, Mortigan trzeci. Trójnóg przystąpił do liczenia średnich.
Per zrobił to na własne kopyto, mając do dyspozycji tylko zapamiętane wyniki tego jednego sezonu.
- Jesteśmy lepsi o prawie cały punkt – oświadczył. – Wygraliśmy. - Nie wiedział, co to znaczy, ale i tak go to cieszyło.
- Wyniki Trójnoga i tak będą inne - oznajmił King bez entuzjazmu.
- Więc pokażę mu te - rzucił Per.
- Te są nieważne. Ważne jest Prawo. Prawo jest inne.

- Oficjalnie mistrzami tego sezonu zostają Mortigan i Cry - ogłosił Trójnóg. - Miejsce drugie zajmuje Per. - Kary ogier śmiał się i powtarzał: „to bez sensu, ale jeszcze zostanę mistrzem.” Maria parskała radośnie. - Trzecie miejsce zajmuje King. - Stary mistrz uznał, że to upokarzające. - Mimo wszystko ogólna średnia Koni Wysokiego Rodu, i tych piętnastu, i wszystkich razem jest lepsza…
- Jak on to wyliczył? - spytał Kinga Per.
- Koniom Wysokiego Rodu policzył wyniki z poprzednich sezonów, dlatego wszyscy poszli w górę.
- To jest pomylone.
- Tak wygląda Prawo - wyjaśnił King.
- Z przykrością muszę stwierdzić, że nie jesteście godni naszego Toru. Trudno, widać nadszedł koniec naszej rasy i Wyścigu.
- Nie będzie połączenia!? - rzucił głośno Per, nie mogąc się powstrzymać.
- Nie będzie - odpowiedział Trójnóg.
- Przecież to szalone - stwierdził Per. Może samo bieganie go nie interesowało, ale nie mógł zgodzić się na taką komedię. - Do nas należą pierwsze miejsca i wprost policzona średnia z lokat, też nasza jest większa. Wiem, bo policzyłem. Poza tym, to wam zależy na połączeniu. To wy wymieracie. Pomyślcie więc, czy to nie my, Tułacze, powinniśmy dyktować warunki połączenia.
- Tułacz się znalazł - burknął Rols.
- Nie wiem, o co ci chodzi - odpowiedział Per. - Możesz mnie nie lubić, ale teraz mamy wspólną sprawę.
- Mnie nie obchodzi Wyścig - oznajmił Rols.
- To chociaż siedź cicho. Mnie też to niewiele obchodzi, ale nie mogę patrzeć na ten absurd. King, powiedz coś. Ten twój najstarszy urodzeniem tak policzył średnie, żeby twoja idea upadła. - King milczał. - No, mów coś, podobno to było dla ciebie ważne.
- Cicho, Per. - King nie był pewny, czy chce jeszcze walczyć. Właściwie po co mu Wyścig, skoro nie może wygrywać, a jego syn nie chce biegać? - Trójnogu, posłuchaj, on ma rację – powiedział jednak. – Widziałeś ich biegających. Może mają gorszą średnią, ale na Torze nie było widać między nami różnicy.
- Kingu, znasz chyba Prawo - rzucił Trójnóg.
- Znam, ale zasadę połączenia ty wymyśliłeś. Żądam, by Wyścig Pojednania odbył się raz jeszcze. Teraz wszystkim będzie z czego liczyć średnią i wszyscy będą mieli takie sama szanse.
- A jeśli my nie chcemy już biegać? - spytał Rols.
- To nie przymus - jęknął King. - Wy wszyscy nie rozumiecie. To po prostu jedyny sposób na kontakty w tak dużym i pustym świecie.
- To prawda - poparł Kinga Roland. - Trójnogu, jeżeli odstąpisz od swojego postanowienia, moglibyśmy powtórzyć Wyścig w następnym sezonie.
- Głosujmy - zażądał Trójnóg. - Kto jest za powtórzeniem Wyścigu?
- Zapytaj kto nie jest - rzuciła Ares-pilona.
- To my też głosujemy? - głos Pera brzmiał, nie jakby zadawał pytanie, ale jakby ogłaszał dobrą wiadomość.
- Dobrze - zgodził się Trójnóg. - Kto nie jest za powtórzeniem, niech wystąpi. Konie Prymitywne też głosują.
- On nas obraża - burknęła Eunice.
- Tu tak nazywa się Tułaczy - spróbował wyjaśnić King.
- Uspokójcie się. - Trójnóg podniósł głos. - Przystąpmy do głosowania i to po cichu.
Naprzód wystąpiła Biała Gwiazda i zmuszony przez nią Czarny Diament, Wolna, Czarny, Lotna, Chandra, Milton, Marion i City’i, a także Wicher Północny.
- Nie możemy biegać razem z tą hołotom - rzuciła klacz o czerwonej sierści.
- Moja matka była Wysokiego Rodu - odpowiedziała na to Ares-pilona.
- A jej była Tułaczką - oznajmił Robotek.
Strzała odwróciła pysk.
- Proszę o ciszę! - Trójnóg próbował ich przekrzyczeć. - Wyścig zostanie powtórzony jesienią.

- Przyszłam się pożegnać. - Arabella stanęła przed Rolandem. - Wyścig się skończył, wracam na Pustkowie.
- Ty nie musisz odchodzić - wyszeptał.
- Muszę - odpowiedziała.
- Nie masz tam nikogo, tu masz mnie. Nie mówiłem ci tego, ale kocham cię.
Klacz cofnęła się.
- Kocham cię, od dnia kiedy cię ujrzałem - powiedział Roland.
- To prawda? - spytała ona.
- Prawda. To nie tylko to, że jestem sam, ale kocham cię, jesteś cudowna.
Arabella podeszła do niego powoli, wlokąc za sobą nogi.
- Ty też jesteś cudowny. - Drżały jej wargi. Przytuliła szyję do jego szyi. On pocałował ją w kark i posunął wargami w górę, pieszcząc jej skórę.
- Zostań – poprosił. - Będziemy razem wędrować brzegiem morza. Do niczego cię nie zmuszę, dopóki nie będziesz chętna i gotowa, dopóki i ty naprawdę mnie nie pokochasz. Obronię cię przed wszystkimi niebezpieczeństwami. Nauczę Konie Wysokiego Rodu szacunku do ciebie. Jesteś piękniejsza, niż nasze klacze.
Roland był silny, czuła jego siłę, tuląc się do niego. To prawda, z nim będzie bezpieczna. Jeśliby została, oszczędzone jej też będą ostre zimy Pustkowia. Z czasem pewnie go pokocha. Był co prawda dużo od niej starszy, ale piękny i dobry. Myślał inaczej niż ona, ale to nie była jego wina, tak go wychowano, tak ukształtował go świat, w którym żył. Roland był koniem z marzeń, ideałem każdej młodej klaczy. Po jej ganaszach popłynęły łzy. Zostanie z Rolandem byłoby zbyt łatwe. Poczuła zimno na wargach.
- Chciałabym cię kochać – wyszeptała. - Chciałabym móc z tobą zostać, ale… - Rozszlochała się nagle, odpychając go od siebie. - Ty wiesz, że w moim życiu ktoś jest, ktoś kto mnie potrzebuje.
- Arabello… - jęknął Roland.
- Ja muszę wrócić do niego. - Nagle zrozumiała, o co chodzi w miłości. Miłość to umiejętność zostania z kimś mimo, że inni mają więcej zalet i obiecują życie w raju. Miłość to pewnie też to, czego nie zna jej świat, podniesienie upadającego, podzielenie źdźbłem trawy w czasie głodu i wspólna śmierć, nawet śmierć, jeśli wierność jej wymaga. To i tylko ma sens. Bez tego dni są puste. Idzie się z miejsca na miejsce, od konie do konia, szukając raju, nie mając niczego, prócz ciepła i pokarmu. - On mnie potrzebuje! - krzyknęła histerycznie. Łzy trysnęły z jej oczu, mięśnie napięły się nienaturalnie. – Rolad, wybacz. - Odskoczyła w tył, strzelając ogonem i odbiegła od niego. Następnego dnia do jej szyi przytulił się Silver Blue.
- Ja też nie wygrałam - powiedziała miękko.
On ją całował. Jego pocałunków nie musiała się bać.
Żar lał się z nieba. Dzikie zboża dojrzewały. Bawili się wśród wysokich, pożółkłych traw: piękna klacz i ślepy ogier. Na Pustkowiu zaczęło się lato, lato, które miało należeć do nich.

C. D. N.

imię lokata średnia miejsce
Biała Gwiazda - 9 7
Czarny Diament - 15 18
Wolna 1 9,5 8
Chandra - 12 13
Czarny - 11 10
Lotna - 12 13
Indianek - 20 26
Kak 13 14,5 17
King 9 5,5 3
Biały 22 13,5 15
Mortigan 3 2 1
Rozynand - 10 9
Sylas - 16 20
Wietrznica 11 7 5
Milton 17 10,5 5
Marion - 23 27
Roland 18 11,5 12
Gamoń 23 15,5 19
Róża 4 6 4
Stargeyzer - 15 14
Trójnóg - 19 25
Arwena 16 11 11
Wicher Północny - 8 6
Demoniak 29 18 23
Robol - 17 22
Ziuta 24 18,5 24
Błyskawica - 20 26
City’i - 14 16
Strzałbarnaba 26 20,5 27
Wiatr 15 16,5 21
średnia średnia
15,4 13,4
imię lokata średnia miejsce
Arabella 10 10 9
Ares-pilona 7 7 5
Cry 2 2 1
Don Kichot 28 28 30
Eunice 20 20 25
Judasz 27 27 29
Maria 8 8 6
Metali 21 21 26
Per 5 5 2
Pięknotka 25 25 28
Red 14 14 16
Robotek 6 6 4
Rols 12 12 13
Silver Blue 30 30 31
Strzała 19 19 24
średnia średnia
14,54 16,6

www.kejti.pl ... Nie zapomnij zajrzeć tu za miesiąc ...