Kejti's Factory - Opowiadanie
"Wyścig"

Copyright ©   Kejti - Katarzyna Kwiecińska


10. Drugi Wyścig Pojednania
Jesienią Tułacze znowu przybyli do Doliny. Nie było jednak wśród nich Silver Blue.
- Nie radzę sobie na Torze, po co próbować i przegrywać - powiedział Arabelli. - Nie mogę żyć tam, ale mogę żyć tu, tak jak Czarnuch i Rudy.
- Wiem. - Arabella uśmiechnęła się, on poczuł szybko wydmuchnięte powietrza z jej chrap.
- Mam nadzieję, że wrócisz do mnie - wyszeptał.
- Wrócę. Zawsze będziemy razem, do końca świata - oznajmiła i złożyła pocałunek na jego wargach. Teraz była już pewna.
Miejsce Silver Blue w drużynie zajął King.
- To co robię, robię dla waszego dobra, by was ocalić, bo jestem jednym z was – oznajmił, stając przed Końmi Wysokiego Rodu. - Ale wy traktujecie mnie jak wroga, a skoro jestem waszym wrogiem i przychodzę z Pustkowia, możecie uważać mnie za Tułacza.
- Niech tak będzie - odpowiedział Trójnóg bez chwili zawahania, ale tak naprawdę w głębi serca współczuł swemu jedynemu synowi.
Przeciwko Tułaczom znów stanęła piętnastka Koni Wysokiego Rodu, ale jej skład był nieco inny. Po zeszłym sezonie średnie się zmieniły, a Trójnóg chciał znowu wybrać najlepszych. Byli wśród nich: Mortigan, Wietrznica, Biały, Biała Gwiazda, Wolna, Róża i Roland, Milton oraz Arwena, małżeństwo Lotna i Czarny, gniewna Chandra, Rozynand i konie, które w poprzednim sezonie nie biegały: niezrównoważona Wicher Północny i udająca, że nigdy nie spotkała Kinga, ani innych Tułaczy Stargeyzer.
Po pierwszym biegu odpadły Arwena i Pięknotka.
Prowadzenie długo należało do Mortigana, potem zaczął słabnąć, ale i tak utrzymał się w czołówce.
Wietrznica nie czuła się dobrze i nie biegła najlepiej. Dziwaczne podniecenie i jednoczesne znużenie sprawą Wyścigu Pojednania nie wpływały dobrze na jej samopoczucie. Trudno było jej przyjąć fakt, że na Torze pokonują ją istoty gorsze. Całe lata wpajano w nią, że Tułacze są gorsi. Z drugiej strony, King wytłumaczył jej sprawę ratowania Wyścigu i wydawało jej się go rozumie, a nawet popiera. Mimo to nie potrafiła znaleźć między tym rozsądnego środka, bezpiecznego miejsca dla siebie. Tym bardziej, że do tych dwóch teorii mogła dodać jeszcze swoje spostrzeżenie, że Tułacze naprawdę są inni. Nie potrafiła przeniknąć bogactwa ich myśli, przy czym sama za dużo myślała, nie mogąc skupić się na biegu. Kiedy zrównała się z Mortiganem, zaniepokoiła się. Przypomniała sobie czasy, kiedy był nowy na Torze i walczył o imię.
- Biegnij! Przecież jesteś najlepszy! - krzyknęła i sama przyspieszyła. Próbowała zmusić go do zwiększenia tępa, ale nie mógł tego zrobić i to ona wdarła się do czołówki, zostawiając daleko za sobą młodego mistrza.
King był gdzieś w środku. Ćwiczył całe lato, ale prowadzenie wciąż mu się wymykało.
Maria zatryumfowała, była pierwsza na mecie. Per z trudem uratował się przed odpadnięciem.

Sytuacja na Torze zmieniała się szybko. Już drugiego dnia na prowadzenie wyszedł Rols. Biegł tak szybko, że wyprzedził tych, którzy zamykali stawkę - Białego i Rozynanda. Czasem coś takiego zdarzało się na Torze. Wtedy wyprzedzeni odpadali z biegu z kolejnymi lokatami, tak jakby byli ostatni na półmetku, czy mecie. Rolsowi to, czego dokonał sprawiło przyjemność.
To dobrze, że Konie Wysokiego Rodu odpadają, bardzo dobrze. Będziemy mieć lepszą średnią. Otworzą przed nami Dolinę - myślał, choć nie zależało mu na tym. Chciał tylko upokorzyć dumną rasę. Prawo do dumy mógł mieć tylko on. Tak wyglądało jego spojrzenie na sprawę. Gnał dalej napawając się swoją siłą, prędkością i wiatrem, który rozwiewał mu grzywę. Szybko jednak spostrzegł, że dopędza go długonogi Milton i dwie ciężkie klacze, które, gdy już się rozpędziły, osiągały zastraszające prędkości. Rols przyspieszył. Jeszcze był w stanie.
Znów zaczął się zbliżać do koni zamykających stawkę. Tym razem to byli Tułacze: młodziutka Metali, Strzała, Robotek i Ares-pilona, zostający daleko za innymi.
Swoich przecież nie mógł wyeliminować z biegu. Zahamował gwałtownie tuż za nimi.
- Przyspieszcie! – zawołał. - Przyspieszcie! Muszę biec, ale nie mogę was wyprzedzić! - W jego głosie brzmiała rozpacz, wkradła się do niego też nutka szaleństwa. Dla niego, skoncentrowanego na Mocy, coś takiego, jak Wyścig, nie powinno mieć znaczenia. Ale miało. Pęd do zwycięstwa stawał się zaraźliwą chorobą. Opanował się. Zrozumiał, że tak naprawdę nie chce wygrywać.
Konie rzeczywiście przyspieszyły, ale nie na tyle, by Rols mógł się rozpędzić i uciec przed pościgiem. Najpierw minął go Milton, potem Wolna i Biała Gwiazda. Wszystkie trzy konie wyprzedziły też Metali. Rols również mógł to zrobić, miałby zapewniony start bez straty czasu następnego dnia, a dla Metali nic by to nie zmieniło. Na to jednak nie mógł się zgodzić. Wygrywanie było w porządku, ale nie za wszelką cenę. Swoi to swoi, obcy to obcy. Mimo panującego na Torze Prawa nie potrafił tego rozdzielić i wcale nie chciał.

Niebo poszarzało. Dni stały się chłodniejsze, niż zazwyczaj o tej porze roku. Zima nadchodziła bardzo szybko. Trójnóg zaniepokojony patrzył w niebo.
- Może spaść śnieg, nawet tu - mówił sam do siebie, a oficjalnie ogłaszał - będziemy rozgrywać po dwa biegi dziennie. Musimy szybko zakończyć ten sezon. Potem może stać się za zimno na rozgrywki.
- To będzie ostra zima, prawda? - spytała Maria Kinga.
- Tak, bardzo ostra – przyznał on.
- Co zrobi grupa? - pytała dalej, martwiąc się o swoje dzieci.
- Wyruszą na poszukiwanie pokarmu. W drodze też zapomina się o zimnie. Nie martw się. Nic im nie będzie. Nie zapominaj, że Inez to dziecko Pustkowia. Znajdziemy ich wiosną.
- Wiosną? - Maria wpadła w panikę. Wspięła się na tylnych nogach, jakby już chciała dokądś biec. Rzuciła na boki głową - Dlaczego wiosną?
- Uspokój się - powiedział cicho King. - Jeśli spadnie śnieg, nie wydostaniemy się stąd. Wiesz przecież, że brama do Doliny jest podwójna, to dwa wąskie przejścia między szczytami. Śnieg się tam gromadzi. Zimą są nie do przebycia. Posłuchaj, teraz nie możesz się wycofać, to co robimy, jest ważne. Nie zapominaj też, że Maciej-Gwiazdor jest rozsądny. Pewnie już ruszyli, żeby śnieg nie odciął im drogi na Pustkowie.
- Może - westchnęła Maria. - Ale wolałabym być teraz ze wszystkimi moimi dziećmi. Jeśli ich nie znajdziemy? To duży, pusty świat. Gdzieś coś takiego słyszałam.
- Znajdziemy ich - zapewnił King. - Przecież co roku znajdowałem grupę. Przestań się już niepokoić.

Prowadzenie po Rolsie przejęła Strzała, której udało się przedrzeć z ostatniej pozycji na pierwszą. Wietrznica była tuż za nią. Kiedy raz udało jej się wedrzeć do czołówki, już tam została. Za to Mortigan nie potrafił się pozbierać. Sam siebie przekonywał, że jest najlepszy, ale nagle brakowało mu sił, by sięgnąć po zwycięstwo.
Stawkę zamykali Maria i Per, znów stając przed takim samym dylematem jak w poprzednim sezonie.
- No, przybyszu z przeszłości! - krzyknęła Maria. - Pokaż im!
Per gnał. Ona też gnała. Nie walczyli z sobą, nie, oni byli razem, razem walczyli ze wszystkimi innymi. Ich mięśnie grały pod skórą. Nozdrza wypełniał mdły zapach potu. Bawili się tym zmaganiem. Tuż przed metą wyprzedzili Mortigana nawet nie wiedząc, co to znaczy. Młody siwek odpadł z lokatą piętnastą. Oni przypadali do siebie. Było jak na koncercie, razem odnieśli sukces. Mieli biec dalej.
Nocą Mortigan płakał złożywszy głowę na kłębie Wietrznicy.
- Jestem nikim – szeptał. - Byłem taki dumny, taki pewny, myślałem, że jestem najlepszy, lepszy od Kinga, od wszystkich. Teraz wiem, że on po prostu pozwolił mi wygrywać. Byłem kimś, bo byłem z nim, teraz…
- Cicho - szeptała klacz. - Cicho. Nie mów nic. Już wygrywałeś. Konie tego nie zapomną. Zresztą, to nie jest najważniejsze. Masz mnie.
- Nie wierzysz w to - wyjęczał.
- Nie, nie wierzę, może… Kocham cię. To wiem na pewno.
Podniósł głowę i popatrzył wilgotnymi oczami w oczy Wietrznicy. Pocałowała go.
- Chciałbym, żeby Wyścig nie miał znaczenia, ale ma. Chyba nie da się żyć inaczej. Nie mów nic. - Teraz poprosił o to Mortigan. Z jego oczu wciąż płynęły łzy. Światło księżyca wpadające przez wąskie okno, sprawiło, że jego sierść lśniła, a cała sylwetka upodobniła się do zjawy ze snu. Drżał i Wietrznica też drżała, ona, szybka klacz, która miała wyrzuty sumienia, że wygrywała, wraz ze swą czarną sierścią ginęła w mroku, tak jakby jej nie było. Nie było jej. Nie mogła Mortiganowi pomóc.
Maria odpadła następnego dnia z lokatą trzynastą.

W dziesiątce najlepszych spośród Koni Wysokiego Rodu znaleźli się: Wietrznica, Biała Gwiazda, Wolna, Milton i ku zdziwieniu wszystkich Czarny, a z tułaczy: Per, Strzała, Arabella, Judasz i King. Pięcioro na pięcioro. Nic jeszcze nie było pewne.
Tymczasem niebo ciemniało coraz bardziej i w końcu zaczął padać śnieg. Duże, białe płatki wirowały na wietrze, osiadały na dachu Miejsca Zatrzymania i Torze.
Arabella zwróciła głowę na północ ku Pustkowiu. King oficjalnie powtórzył to, co mówił przedtem Marii, że zostaną w Dolinie na zimę.
- Silver Blue mnie potrzebuje - powiedziała Arabella do Marii. - Nie poradzi sobie sam w śnieżycy.
- Poradzi sobie - zapewniła srokata klacz. - W przeżyciu zimy nie pomagają oczy. On jest silny - przekonywała może nie Arabellę, ale siebie. - Po wypadku wszyscy mówili, że umrze, ale on przeżył. On przeżyje wszystko. O niego nie trzeba się bać, nie o jego ciało na pewno.
- Tak, o duszę. - Arabella nie mogła się uspokoić. - Ja mu obiecałam, że będziemy razem do końca świata. Chcę dotrzymać słowa.
- Dotrzymasz. Spotkacie się wiosną – przekonywała srokata klacz.
- Już o tym rozmawiałem z Marią - włączał się do rozmowy King. - Maciej-Gwiazdor zajmie się wszystkim, uwierz mi. Zresztą teraz drogi są już nie do przebycia. Nie powinnaś ryzykować. Tu jesteś bezpieczna, a poza tym, dobrze ci idzie na Torze. Robisz coś ważnego, a Silver Blue jest zapewne bezpieczny na Pustkowiu.
- Może. - Klacz nie patrzyła na Kinga, a ku bramie do Doliny.
- Ja też się martwię - powiedziała cicho Maria. - Ale nie można przecież panikować, do wszystkiego trzeba podejść rozsądnie. - Sama nie była pewna sensu swoich słów.
Tymczasem Wyścig trwał, a młoda klacz utrzymywała się w stawce, gdy jej serce rwało się do drogi. Po biegu chodziła zamyślona nie mogąc znaleźć sobie miejsca.
- Czemu jesteś smutna? - zagadnął ją Roland.
- Smutna? - rzuciła przelotne spojrzenie na pięknego kasztana. - Ja jestem smutna?
Rolanda zdziwiła jej odpowiedz. Nie zdążył znaleźć właściwych słów.
Przez głowę klaczy przetoczył się potok myśli. Marzyła o Wyścigu i wzięła w nim udział. Zachłysnęła się tym przez chwilę, potem pojęła, o co naprawdę chodzi w życiu. Ważny był Silver Blue i życie u jego boku. Niejasne, niepokojące przeczucie ukuło ją w serce.
- Roland - poprosiła - powiedz wszystkim, że poszłam tam, gdzie jest moje miejsce. - Odwróciła się i galopem rzuciła ku Pustkowiu.
- Arabello! - krzyknął za nią. - Arabello! - Nie odwróciła się, w ogóle nie zareagowała.
- Ta dziewczyna oszalała - rzucił później King. Denerwował się.
- Ona może zamarznąć. - Maria była przerażona.
Trójnóg przyznał Arabelli szóstą lokatę, bo ta by się jej należała, gdyby w tym momencie odpadła z biegu. To było wszystko. Wyścig trwał dalej, a śnieg padał.

Na Torze została piątka koni: Wietrznica, Wolna, Judasz, oraz zamykający stawkę King i Per. Dokładniej mówiąc, stawkę zamykał stary mistrz. Tuż przed półmetkiem dopędził Pera, ale nie udało mu się z nim zrównać. Był zdyszany. Jego oddech stał się chrapliwy, a z boków odrywały się płaty piany. Per też był zmęczony, ale wiedział, że na tyle jest w stanie nad sobą zapanować, żeby pokonać ex mistrza.
King próbował przyspieszyć, Per biegł rytmicznie i spokojnie, wciąż nie tracąc przewagi. Nagle jednak coś wybuchło w jego głowie. Co on robił? Czy jeszcze był sobą? Kiedyś biegł równo z Marią, a ona krzyknęła - „biegnij, dla ciebie to ważniejsze.” Dla ciebie to ważniejsze? Po co mu zwycięstwo nad Kingiem? Nie był Koniem Wysokiego Rodu walczącym o honor, ani Tułaczem, biegnącym dla idei, której nie rozumie. Był przybyszem z przeszłości, który szukał sensu, a może tylko rozrywki w swoim pustym życiu. Ale przecież jego życie nie było tak naprawdę puste. Znalazł też w nim sens. Bycie z Marią miało sens, opieka nad dziećmi też. Nie umiał być jeszcze ojcem, ale z czasem się tego nauczy. Pisanie piosenek, dla samego ich pisania, też miało sens, choćby dlatego, że te piosenki były piękne i on o tym wiedział. Sława nie miała znaczenia. Już to kiedyś powiedział. Niech więc King biegnie. On rozumie, co to wszystko dla Kinga znaczy. Nawet jeśli to niezgodne z prawem, King bardziej potrzebuje zwycięstwa, niż on.
Zwolnił. Drobny, kary ogier wyprzedził go prawie w ostatniej chwili, oglądając się ze zdziwienia.
Per uśmiechnął się, świecąc rzędem krzywych zębów i zatrzymał się na półmetku, odpadając z lokatą piątą.
Inne konie wyraźnie osłabły, bo Kingowi udało się też wyprzedzić Wolną i Judasza. W ostatnim biegu tego sezonu przybył na metę drugi za Wietrznicą.
- Co ty zrobiłeś? - spytał później Pera.
- Nic - przybysz z przeszłości uśmiechnął się, lekko pochylając głowę i prężąc szyję. - Noga mnie zabolała. Mam pewne problemy, to od gry na gitarze. Zawsze w trasie nadwerężałem pęcinę i to się czasem odzywa. - Kłamstwo brzmiało całkiem logicznie.
- Co to jest trasa? - spytał King. - Dla mnie to znaczy tyle co odległość lub Tor.
Maria parsknęła cicho rozbawiona.
- Trasa to podróż, w czasie której daje się wiele koncertów, codziennie gdzie indziej, żeby wszyscy mieli szansę nas usłyszeć - wyjaśnił Per.
- Wszyscy? - powtórzył King. - Wiele koni przychodziło?
- Czterdzieści tysięcy na jeden koncert - roześmiał się Per.
- Ile to jest tysiąc? - King nie wiedział.
- Tysiąc to dziesięć setek - wyjaśnił przybysz z przeszłości.
- Musiało być ciasno - westchnął King.
- Na koncertach tak, w życiu nie aż tak bardzo. To duży świat - oznajmił Per.
King nie odpowiedział. Może na ratowanie czegokolwiek było już za późno? Ten świat umierał. Trzydzieści Koni Wysokiego Rodu, cóż to było przy czterdziestu tysiącach, które chciały oglądać Marię i Pera. Po co ich oglądali? Ta muzyka była czymś aż tak wielkim? Nie rozumiał tego.

Po wyliczeniu średnich tytuł mistrza znowu wrócił do Kinga, druga była Wietrznica, trzeci ku swemu wielkiemu rozbawieniu Per. Mortigan spadł na piąte miejsce. Trójnóg ogłosił otwarcie Doliny, ale nie spotkało się to z wielkim aplauzem.
- Znowu wygrałeś - powiedziała do Kinga zielona dama. - Jesteś naprawdę niesamowity. Pokonałeś dwa światy, siebie i czas.
- I wszystko oprócz czasu zniszczyłem - odpowiedział kary ogier. - Ziut, ja nie wygrałem. Tobie jednej to powiem. Per twierdził, że bolała go noga, ale ja wiem, że kłamał, że mnie przepuścił. Jestem słaby. Dobrze, że zdobyłem ten tytuł, bo mogę odejść z podniesioną głową, mogę odejść i odejdę.
- Co z twoim dziełem?
- Dokonało się. Reszta zależy od was. Zobaczyliście, że jesteśmy równi. Część Tułaczy będzie tu przychodzić, ale niewielu, reszta odejdzie. Jeśli chcecie żyć, musicie wyjść do nich, na świat.
- Dlaczego nie chcą biegać? - zdziwiła się Ziuta.
- Uważają, że Wyścig jest czymś złym, amoralnym. Ich uczono nieść pomoc, do pewnych granic, ale zawsze jednak. Rols już mi powiedział, że wie o Wyścigu wszystko, więc więcej biegać nie musi. Młode konie też raczej tu nie wrócą. One żyją wzniosłymi ideami. Nie rozumieją Wyścigu. Może Strzała i Robotek będą przychodzić, może też Maria i Per, bo ich Wyścig zaczął bawić. To wszystko.
- King, Konie Wysokiego Rodu nie opuszczą Doliny, nie wiesz o tym? Nikt dobrowolnie nie opuści Raju.
- Nic na to nie poradzę. - King potrząsnął głową. - Nie mogę nikomu kazać żyć, ani biegać. Zresztą widzę, że to nie pomaga. Tułacze tu są, ale Konie Wysokiego Rodu nawet z nimi nie rozmawiają, a co tu mówić o połączeniu. To bez szans, Ziut.
- Może - westchnęła klacz. - To dziwne wiedzieć, że jesteśmy ostatni i że sami jesteśmy sobie winni.
- Może - powtórzył King. - Ale nie chcę myśleć już o świecie. Robiąc tak, nie zyskałem właściwie niczego, nikt nie zyskał, a ja straciłem przyjaciół.
- O czym mówisz? - Ziuta zmarszczyła czoło.
- O Rudym, on nie wybaczy mi połączenia światów.
- Nawet jeśli ci nie wybaczy, to nie ma w tym twojej winy.
- Tak - odpowiedział King. - To on jest winny, ta jego część, która pochodzi od Koni Wysokiego Rodu, chora duma, taka sama jak moja. Przecież niczego mu nie zarzucałem, nie szydziłem z niego. Chciałem tylko żyć po swojemu, a on był zły, bo nie mógł też tak żyć. To jego wina i losu, ale co z tego, skoro mnie to też boli. Ziut… - westchnął. - Dlaczego wszystko co robię, obraca się przeciwko mnie?
Klacz zamyśliła się.
- Może tak jest zawsze. A może nie? Powinieneś być szczęśliwy. Dopiąłeś swego, zostałeś mistrzem, wszystko jedno jak. Tymczasem ty jesteś niezadowolony. Może więc robisz coś innego, niż w rzeczywistości chcesz.
- Więc, czego ja chcę?
- To ty powinieneś wiedzieć.

Śnieg grubym kobiercem pokrył Dolinę. Konie Wysokiego Rodu i Tułacze cisnęli się razem w murach Miejsca Zatrzymania.
- Duszę się - mówiła Maria. - Ciągle myślę o Inez i Silver Blue, o tym jak sobie radzą. Żałuję, że nie poszłam do nich z Arabellą i teraz korzystam z ciepła tych ścian.
- To co zrobiła Arabella, było szalone - odpowiedział Per.
- A ty co, nie jesteś szalony? - zdziwiła się Maria.
- Dobrze, jestem – przyznał. - Ale ten jeden raz pomyślałem. Śmiej się, jeśli chcesz, ale boję się o swoje życie, a o twoje jeszcze bardziej. Zresztą King mnie przekonał.
- Naprawdę dziękuję za szczerość, mięczaku. - Maria uśmiechnęła się. - Mnie też wydawało się, że King mnie przekonał, ale to nie prawda. Poszłabym jeszcze dziś, gdyby nie to, że śnieg sięga mi po szyję.
Per zaśmiał się. Właściwie to była poważna rozmowa, ale śmiali się oboje.
- Zobaczysz - marzył - będzie piękna wiosna, a my wszyscy szczęśliwi i zdrowi spotkamy się na łące pokrytej kobiercem kwiatów.
- Jak w twojej piosence?
- Tak, jak w piosence. Czemu świat nie miałby tak wyglądać? Czemu nie moglibyśmy w to wierzyć?
- Wierzyć możemy lub nie - rzuciła sceptycznie Maria. - Ale to nie zmieni tego, co się stanie, a ja się boję, że stanie się coś złego.
- Z tobą nie da się rozmawiać - obraził się Per.
- Pewnie, bo jestem odpowiedzialna.
- Ty i odpowiedzialna? Nie rozśmieszaj mnie - złościł się Per. - Kto zawsze nie w porę chciał mieć urlop i kto nawymyślał sobie dzieci?
Maria nie odpowiedziała, tylko go ugryzła.
- Ał! Jesteś stuknięta - rzucił gniewnie.
- A ty nie?
Kłócili się tak całą zimę, spędzając tak długie, niekończące się dni, zlewające się w jeden, wieczny okres śniegu i szarego nieba, bez wyjścia, bez nadziei. Ich świat został drastycznie ograniczony i nie potrafili tego znieść.
Czterdzieści pięć koni gnieździło się w sześciu pomieszczeniach, czterdzieści pięć niespokojnych umysłów, czterdzieści pięć dusz, z których wiele nie znalazło spokoju. Nosiły w sobie wiele niespełnionych ambicji, wiele żali i tylko odrobinę. Pochodziły z dwóch światów, które zdążyły się znienawidzić, choć nie mogły bez siebie istnieć. Wszystko to stanowiło wybuchową mieszankę i nie było dnia bez starć. Kłócili się wszyscy i ze wszystkimi.

Kiedy nadeszła odwilż, koniom trudno w nią było uwierzyć. Właściwie czekali na wiosnę, ale z drugiej strony w pustce niekończących się dni przestali wierzyć, że ta kiedykolwiek nadejdzie.
Grunt Doliny rozmiękł, a powstałe w wyniku roztopów rwące strumienie płynęły ku morzu, ścigając się ze sobą, jakby i ona zaraziły się obsesją na punkcie wyścigu. Konie Wysokiego Rodu zaczęły przygotowywać się do wiosennego sezonu. Tułacze zbierali się do drogi.
- Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę Inez - mówiła podniecona Maria. - Pewnie bardzo urosła.
Tu Per. Wracamy. Wracamy z Doliny Wyścigu – kary ogier uśmiechał się lśniąc, ale nie otrzymywał odpowiedzi. – Tu Per. Posłuchajcie, Tait, Rudy, Andere, wracamy, koniec z Wyścigiem. - Była tylko cisza.
- Odchodzę. - King stanął przed Końmi Wysokiego Rodu. - Pokazałem wam, że Tułacze niewiele się od was różnią. Niestety oni uznali, że Wyścig nie może być sensem ich życia. Myślę, że wyciągniecie z tego jakieś wnioski. Jeśli chcecie żyć, musicie wyjść z Doliny. Nie mówię, że zrezygnować z Wyścigu, ale wyjść na zewnątrz, by ten nie był centrum i jedyną treścią waszego życia. - Czy naprawdę tak myślał? Sam się pogubił i nie wiedział już co było sensowną myślą, a co maską, pod którą chciał ukryć własną słabość.
- Zmieniłeś zdanie, Kingu? - zdziwił się Trójnóg.
- Uczymy się całe życie - odpowiedział kary ogier, dumnie unosząc głowę. Tak wyglądało jego oficjalne pożegnanie z Torem.
- Żegnaj. Dobrze się razem biegało - powiedział Kingowi Rozynand.
- Żegnaj - rzekł King w odpowiedzi. Nie miał niczego więcej Rozynandowi do powiedzenia, choć przecież lubił poważnego, niemłodego już konia.
- Żegnaj, mistrzu - wyszeptała drżącym głosem Wietrznica. - Dziękuję za wszystko.
King uśmiechnął się.
- Nie ma za co. Wszystko co zdobyłaś, zdobyłaś sama.
Wietrznica skłoniła się lekko.
Mortigan mocno zacisnął szczęki. Nie umiał znaleźć słów. Był zły. King spojrzał mu w oczy. Siwek wzdrygnął się.
- King, ja już wiem - wyrwało się w końcu z jego piersi.
Mistrz potrząsnął głową.
- Myślałem, że to słuszne.
- Chyba było, ale…
- Jesteś dobry. Jeden nieudany sezon nic nie znaczy - powiedział King na pocieszenie.
Ziuta jak zawsze przybyła w ostatniej chwili.
- Już na pewno nie wrócisz? - spytała.
- Tak, na pewno - odpowiedział.
- Więc nie zobaczymy się więcej?
- Nie, chyba że ty przyjdziesz na Pustkowie.
- Ja… - Zielona dama zamyśliła się.
- Będę czekał - zapewnił King. - Nic więcej mi nie zostało.
- Może przyjdę - odparła ociągając się. - Ale jeszcze nie teraz, nie po tym sezonie. Nie czuję się gotowa, to… zbyt poważna decyzja.
- W porządku - zgodził się King. - Chyba nie da się odrobić tego, co straciliśmy.
- Nie mów o tym – poprosiła. - Minęło tyle czasu. Ja nawet nie wiem już, o co nam chodziło.
- Byliśmy młodzi, ja myślałem, że są idee…
- A nie ma?
- Nie jestem pewny.
Klacz pokiwała głową.
- Dowidzenia.
- Dowidzenia, kiedyś - dodała Ziuta. To było wszystko.
O świcie następnego dnia umazani błotem i zmęczeni stanęli na Pustkowiu. Jasne promienie młodego słońca zatańczyły na ich sierści, zbyt słabe jeszcze, by ich rozgrzać. Wiatr uderzył w pyski, rozwiał grzywy, oczyścił myśli. Piersi uniósł głęboki oddech, a wraz z wydechem otrzymali z powrotem wolność. Tak, tęsknili za Pustkowiem, za jałową ziemią biegnącą aż po horyzont. Tu było ich miejsce. Już o tym wiedzieli.
Metali bryknęła w miejscu. Chciała od razu pogalopować przed siebie. Wszyscy czuli podniecenie. Nie mogli ustać bez ruchu. Coś miał z tym wspólnego chłodny wiatr, pobudzający do działania dziką cząstkę ich natury, ożywiający marzenie o wiecznym pędzie i tęsknotę za odległym światem.
- Gdzie jest grupa? - spytała Maria nagle. Wszyscy znieruchomieli. King wpatrzył się w horyzont.
- Nie wiem - wyszeptał. Zadrgały tylko jego wargi, mięśnie zostały napięte, oczy nieruchome. - Znajdziemy ich. Znajdziemy, musimy po prostu gdzieś pójść i kiedyś ich znajdziemy.
- King! - krzyknęła Maria przerażona. - Powiedziałeś, że ich znajdziemy, że wszystko będzie w porządku! - Przyskoczyła do niego. - Z nimi jest moja córka!
King zachwiał się, jakby nie mógł utrzymać równowagi.
- Znajdziemy ich - powtórzył półprzytomnie. - W tym świecie nie można się śpieszyć.
Tu Per. Gdzie jesteście? Powiedzcie, gdzie jesteście, Rudy, Tait, Andere - lśnił Per, ale i tym razem nie odpowiedzieli.

Lato było w pełni, gdy pewnej nocy spostrzegli ogień.
- Ognisko - to Metali rzuciła pierwsza.
- Znaleźliśmy ich - wyszeptał Per. - Wróciliśmy, udało się.
Wróciliśmy? Czyżby to już było ich miejsce w świecie? Czyżby zagubieni w czasie i przestrzeni znaleźli nowy dom?
Serca zabiły szybciej. Przyspieszyli kroku, ale ognisko nie płonęło tak blisko nich, jak się tego spodziewali. Dopiero o świcie następnego dnia zmęczeni i niewyspani stanęli przed Maciejem-Gwiazdorem.
- Witajcie - powiedział kasztan. - Myślałem już, że zostaliście na stałe w Dolinie.
- Witaj, Macieju-Gwiazdorze - ukłonił mu się King. - Śnieg nas zatrzymał. Dostaliśmy prawo wstępu do Doliny, ale z Wyścigiem już koniec.
- Skąd takie postanowienie?
- Może się starzeje - odpowiedział King ze śmiechem. - A może się uczę.
- Zbyt wolno i mało skutecznie. – Maciej-Gwiazdor potrząsnął głową. King już go nie słuchał, bo właśnie przytulał do piersi Sylasa.
- Tato - szeptał młodzieniec. - Tato, bałem się o ciebie.
King uśmiechał się lekko. Może jego syn nie był do niego podobny, ale był przecież jego synem.
- Mama - mała Inez przypadła do Marii. – Mama. - Klacz pocałowała szyję źrebiczki.
Rudy, dlaczego nie odpowiadałeś? - zalśnił Per.
- Nie było warto - odpowiedział rudzielec gniewnie.
Per rzucił głową na boki. Coś mu się nie zgadzało. Zresztą nie tylko jemu. Wiele oczu szukało znajomych pysków i nie znajdowało ich.
- Gdzie się wszyscy podzieli? - spytała Strzała.
- Tu są wszyscy - odpowiedział Maciej-Gwiazdor. - Czekaliśmy na was zbyt długo. Śnieg nas zaskoczył. Czarnuch, Biała, Arabissa i Andere umarli, byli za słabi.
Nagle wszystko zaczęło dziać się bardzo szybko.
- Andere! - wykrzyknęła Eunice i zaniosła się płaczem. Judasz próbował ją pocieszyć, ale go odepchnęła.
Metali schyliła głowę. Nikt nigdy nie miał się dowiedzieć, jakie uczucia żywiła do kalekiego młodzieńca.
- Czarnuch - powtórzył Rols zawsze tak zimny i obojętny. - Przecież złamaliśmy tyle praw, ja, Yoko, myślałem, że to co robimy, jest trwalsze i bardziej sensowne…
- Rols, nawet ty nie zmienisz kolei rzeczy - powiedział Maciej-Gwiazdor.
- To boli.
- To widać też jest konieczne.
Pięknotka płakała cicho.
- Był sam - łkała.
To nie była jednak prawda. Nie był sam, był z Białą Dobrą Wróżką, z tą małą istotką o wielkim sercu, z tą, za którą nikt nie płakał. Razem wyruszyli w ostatnią, najdalszą drogę, najzupełniej pogodzeni z losem. Kto wie, czy po drugiej stronie nie miała ich spotkać nagroda za pokorę. To prawda, że Czarnuch wyszeptał imię Pięknotki w chwilę przed śmiercią, że z jego oka wyciekła łza, przez pamięć przetoczyły się wspomnienia z dziesiątków dobrych dni, ale była w nim też zgoda na wszystko.
- Żegnaj, Pięknotko, jest jak musiało być. Kocham cię, bądź szczęśliwa.
- A mnie, mnie teź kochaś? - spytała Biała.
- Tak, kocham.
Przez chwilę milczeli.
- Boiś się?
- Nie. - Czarnuch był spokojny. Nie czół bólu, po prostu zasypiał, pewny, że więcej się nie obudzi. - Ty też się nie bój.
- Dobzie.
O świcie grupa poszła dalej, a ich ciała przysypał śnieg.
Red położyła pysk na kłębie Pięknotki.
- Nie pomogłabyś mu - tłumaczyła.
- Byłabym z nim. - Płacz tłumił słowa.
- On nie chciał, żebyś widziała go, gdy był słaby.
- Czarnuch! - Pięknotka nagle wpadła w histerię. - Czarnuch, ja go kochałam! - krzyknęła.
- Cicho, to nie pomorze. - Red nie wiedziała, jak wesprzeć przyjaciółkę.
- Nie było warto odpowiadać - powtórzył Rudy zwracając się do Pera. - Nie warto też żyć. Ty się bawiłeś, wygrywałeś sobie Wyścig, a ja dostałem to, co zawsze dostaję od życia. Ból to wszystko, co mam. Mogę sobie wymyślać jakieś pocieszające teorie, ale to nie pomaga. Urodziłem się, żeby cierpieć.
Per nie odpowiedział, nie potrafił.
- Gdzie jest Silver Blue? - Przez gwar głosów przebiło się głośno zadane pytanie Marii - Gdzie on jest?
- A gdzie jest Arabella? - wtórowała jej Strzała. - Czy w ogóle do was dotarła?
- Dotarła - odpowiedział Maciej-Gwiazdor. Wszyscy zamilkli nagle i tylko raz po raz rozlegało się pociągnięcie nosem Eunice lub Pięknotki. - Był wysoki śnieg - powiedział potężny kasztan, jego głos brzmiał, jakby dochodził z zaświatów. - Szliśmy przez przejście między górami. Silver Blue upadł. Nie radził sobie ze swoją ślepotą, niestety. Złamał nogę. Nie mógł się podnieść. Nie mogliśmy mu pomóc. Wiecie co mówi nasze prawo. Nikt nie mógł go nieść, narażałby swoje życie, zużywając Energię. Arabella została z nim. Powiedziała, że go kocha, że chciałaby wyjść za niego i stać się z nim jednością. Położyła się obok niego na śniegu. Zamarzli.
- Wy i wasze Prawo! - wrzasnęła Maria, z jej oczu płynęły łzy.
- Łamaliśmy je tyle razy - powiedział sam do siebie Rols. To prawda, że nie lubił Marii, a Silver Blue nie był dla niego nawet prawdziwym koniem, ale… Kiedyś godził się ze wszystkim. Jest tak, jak być powinno, jak jest, jest najlepiej. Kiedyś złamał Prawo, przeciwstawił się temu poglądowi, by rotować Czarnucha. Czarnucha chciał ratować, jego lubili i cenili wszyscy. Silver nie pomogli, bo był stworem z wyobraźni Marii. Oni nazwali go obcym i nie obchodziło ich nic więcej. Tak, Rols to zrozumiał, nie odczuł, on jeśli miał opłakiwać stratę, to tylko tą dawną - Wróżki i dzisiejszą Czarnucha, ale zrozumiał. Przecież każdy z nich kogoś kochał, za kogoś oddałby życie, tak jak Arabella. Ale gdyby naprawdę zaczęli sobie pomagać, może wtedy aż tak wielkie poświęcenia nie byłyby potrzebne.
Strzała złożyła Robotkowi głowę na kłębie, płakała i on też płakał.
- Nasza córka – wyszeptała. - Nasza mała córeczka.
- Straciliśmy ją - głos Robotka był odległy i bezbarwny. - Straciliśmy.
- Ufałam wam! - krzyknęła Maria. - Zostawiłam wam moje dziecko, a wy pozwoliliście mu umrzeć! Wiecie, gdzie ja mam wasze Prawo?! Per… - jej głos się załamał. - Per, myśmy się bawili, a…
- Nie mogliśmy wiedzieć.
- Mogliśmy! – wciąż krzyczała. - Ale zapomnieliśmy, że oni nie walczą ze śmiercią!
- Mario... - Podszedł do niej, spróbował ją przytulić.
Odepchnęła go. Nie chciała pocieszenia.
- A nie mówiłem, że jest tylko ból - skomentował to co się działo Rudy.
- Per, uspokój ją, oboje znacie Prawo - powiedział spokojnie Maciej-Gwiazdor.
- Ty zawsze zasłaniasz się Prawem - wybuchnął w końcu przybysz z przeszłości. - Ono jest wygodnym wytłumaczeniem zawsze, gdy nie chce wam się kiwnąć kopytem. Więcej ci na pewno nie zaufamy. Gdzie widzisz granice, skąd wiesz które życie warte jest ratowania, a które nie? Niosąca Radość! – zawołał. - A ty? Mnie ocaliłaś. Dlaczego nie ocaliłaś mojego syna!? - Z jego szeroko rozwartych oczu popłynęły łzy. - Niosąca Radość!
- Jemu nie można już było pomóc - powiedziała siwa klacz, pochylając głowę.
- Jesteś taka sama jak wszyscy! Mordercy bez serc! - krzyknęła Maria, odwróciła się i puściła galopem przed siebie.
- Mario! - Per chciał pobiec za nią.
- Zostaw ją. - King złapał go zębami za grzywę. - Ona wróci.
- Pseudo filozof. - Per wyrwał mu się, otrząsnął, jakby wyszedł z wody. - Mówiłeś, że wszystko będzie w porządku. Ty i ten twój Wyścig. Czy ty rozumiesz, co zrobiłeś? Ja nie rozumiem, co chciałeś zrobić! - Per płakał.
- Opanuj się - powiedział King tylko, bo nie umiał odpowiedzieć inaczej.
- Co stało się mamie? - spytała Inez, zadzierając głowę.
Per pochylił się nad nią. Z jego oczu wciąż płynęły łzy, ale spróbował się uśmiechnąć.
- To nic. To minie. Nie martw się. Chodź. Zagram ci wesołą piosenkę, a ty zaśpiewasz. Wspaniale śpiewasz, kochanie - wziął gitarę i usiadł na uboczu, z dala od ognia.
- Ja zapomniałam słowa. - Inez przysuwała się do niego.
- Nie szkodzi - uśmiechnął się. - Przypomnę ci.
- „Możemy udawać, że jesteś gwiazdą, a życie jest łatwe jak la la la.” - zaśpiewała mała piskliwym, dziecięcym głosem. Zaśmiała się.
Tait patrzyła na Pera zimno.
Nauczyłeś się czegoś? - spytała w myślomowie.
Nie musiałem. Ja żyję, a to wystarczy - zalśnił, a skoro lśnił było to prawdą. - Nie waż się opowiadać tego, co mnie, mojej córce. Ona pozna moją wersję świata.
Per, jesteś szalonym marzycielem.
Może ty jesteś szalona? - odpowiadał.
- Będę gwiazdą? - spytała Inez.
- Tak, wszyscy będą cię podziwiać.
Inez przytuliła się do niego, on pocałował ją w czoło.
- Zagraj jeszcze coś - poprosiła.
Wysoko w górach Maria podjęła Pieśń Tułaczy, a jej głos wzbił się ponad Pustkowiem. Śpiewała o bólu, o tych, co odeszli, o tęsknocie i o wątpliwościach czy da się żyć dalej. Czy da się żyć? Żyć się pewnie da, ale ile potrzeba na to siły? Czy ona ma tę siłę? Ma. Ona przetrwa, tylko czy warto? Czy warto żyć? Jeśli nie warto, to czemu opłakuje się zmarłych?
Głos Marii przybierał na sile i ona sama stawała się coraz silniejsza. Kim była? Czy pozostała jeszcze piosenkarką pop z przeszłości? Czy była Tułaczką? Czy była istotą zagubioną w czasie i przestrzeni? Czy to było ważne? Ważne było, że żyła, że kochała, że chciała żyć i kochać. Jej pieśń o śmierci przerodziła się w pieśń o życiu, w wielką pieśń, potężną i szaloną, prawie świętą. Wszystko było w tej pieśni.
Kiedyś to Arabissa wyśpiewałaby opowieść o tym, co przeszli, dziś ona ją zastąpiła. Ktoś musiał zastąpić Arabissę. Taka była kolej rzeczy.
Judasz zadarł głowę i rozpoczął własną pieśń powtarzając frazy Marii i tworząc własne. On, Judasz, widział ogień, on, Judasz, zdradził, a teraz przy jego boku stała Eunice. Eunice płakała. Eunice straciła brata, ale sama wciąż żyła. On też żył. Dlatego śpiewał hymn sławiący życie.
Wspólna pieśń wzbijała się ku niebu, wyżej i wyżej. Mogłoby się zdawać, że porwie wszystkich, że uspokoi wszystkie dusze, ale tak się nie stało.
Pięknotka płakała, myśląc tylko o swojej stracie.
Strzała i Robotek patrząc na siebie wilgotnymi oczami przypominali sobie młodzieńczą miłość.
Rudy dusił w sobie gniew.
Tait patrzyła w dal, ona nie znała uniesień, jej pieśń była monotonna.
Rols znowu biegał. Ten Co Najlepiej Zna Świat zrozumiał, że wcale nie wie tak dużo, jak myślał. Musiał więc nad sobą popracować, wszystko uporządkować, zrozumieć dokąd coś ma sens, a odkąd już nie.
Lotna śledziła go wzrokiem jak zawsze. Chciała pobiec z nim. Dlaczego myślała o nim, nie o przybyszu z przeszłości, banicie, który stracił syna? Per miał rację, mogła zrobić więcej. Zawsze można.
Maciej-Gwiazdor rozmyślał, jak Rols nie znając odpowiedzi.
King nie mógł znaleźć ukojenia dla swej skołatanej duszy. Pomieszał wszystko. Podejrzewał, że już nie odnajdzie w sobie spokoju.
Per miał swoją własną piosenkę.
- „Życie jest łatwe jak la la la” - zaśmiewała się Inez.
Tej nocy Biała Wiedźma długo musiała czekać, zanim wszyscy ułożą się do snu i zanim będzie mogła podejść do swojego syna. W środku nocy tańczyła na tylnych nogach, jedynym okiem spoglądając na uśpionego Macieja-Gwiazdora.
- Nie posłuchałeś mojej lekcji - wyszeptała bezdźwięcznie. - Ale to nie twoja wina. Myślałeś, że robisz słusznie, wierząc w Prawa swojego świata. Nie ty jeden zbłądziłeś. Szkoda tylko, że tak jak i ja nie zaznasz spokoju.
Potem odwróciła się i lekkim galopem ruszyła w stronę gór. Kolejnej nocy wróciła jak wracała każdej poprzedniej i jak miała wracać każdej następnej.
Może zmieniło się wszystko, a może nie zmieniło się nic. Słońce wstawało o świcie, a nocą były na niebie gwiazdy. Pory roku następowały po sobie. Ostatnie Konie Wysokiego Rodu stawały na Torze, a Tułacze wędrowali po jałowej ziemi.
Ziuta zwróciła głowę na północ, ku Pustkowiu. Ona i King, co było między nimi? Czy coś jeszcze w ogóle było? Nieważne. Wiedziała, że kiedyś odejdzie z Doliny, ale jeszcze nie tego dnia i nie następnego. Kiedy będzie gotowa, kiedyś, w przyszłości. Właściwie nie miała po co zostawać w Dolinie. Nigdy nie biegała dobrze. Mimo to jeszcze nie umiała wyruszyć w drogę.
Coś wreszcie w życiu mieć, czy to nie za trudne?

12.07.1995 - Łacha

W tekście zostały wykorzystane fragmenty tekstów piosenek Pera Gessle (Roxette): „Hotblooded”, „Cinnamon street”, „Cry”, „Spending my time”, „Voices” i „June afternoon”.

imię lokata średnia miejsce
Biała Gwiazda 8 7,5 5
Czarny Diament - 18 21
Wolna 4 6 4
Chandra 20 14 15
Czarny 10 10 8
Lotna 17 15 16
Indianek - 24,5 29
Kak - 17 20
Mortigan 15 8 5
Biały 25 20 23
Rozynand 24 16,5 19
Sylas - 20 23
Wietrznica 1 3 2
Milton 9 10 8
Marion - 27 32
Roland 26 19 22
Gamoń - 19 22
Róża 18 11 12
Stargeyzer 12 13 14
Trójnóg - 20,5 24
Arwena 30 20,5 24
Wicher Północny 27 16,5 19
Demoniak - 23 27
Robol - 22 26
Ziuta - 24 28
Błyskawica - 26 31
City’i - 16 18
Strzałbarnaba - 27 32
Wiatr - 21 25
średnia średnia
16,4 18,7
imię lokata średnia miejsce
Arabella 6 7,5 5
Ares-pilona 16 10,5 11
Cry 19 10 8
Don Kichot 14 22 26
Eunice 21 23 27
Judasz 3 16 18
King 2 2,5 1
Maria 13 9,5 7
Metali 23 24,5 29
Per 5 3,5 3
Pięknotka 29 28,5 33
Red 28 22 26
Robotek 22 13 14
Rols 11 12 13
Strzała 7 15,5 17
średnia średnia
14,6 15,9

www.kejti.pl ... Nie zapomnij zajrzeć tu za miesiąc ...