Kejti's Factory - Opowiadanie

"Referat z filozofii"


Copyright ©   Kejti - Katarzyna Kwiecińska

Pięcioletnia Natalka ze skupieniem przyglądała się stronie rodzinnego albumu. Jej matka, Bożena, w tej kwestii była osobą staromodną. Wciąż jeszcze, w dobie aparatów cyfrowych, wywoływała zdjęcia i wklejała je do albumu, który miał opowiadać historię jej życia. Była to jednak jedyna kwestia w jakiej Bożena była staromodna. Poza tym prezentowała model kobiety nowoczesnej, wyemancypowanej bizneswoman, która umiała dzielić swój czas pomiędzy macierzyństwo i karierę zawodową.
- Kto to jest? – spytała Natalka wskazując palcem lekko nieostrą fotografię ukazującą świat w przekłamanych, zielonkawych barwach. Została ona wykonana telefonem komórkowym w czasach, gdy umieszczane w nich aparaty stanowiły zabawne gadżety, którymi nie sposób było zrobić udanego zdjęcia. Przedstawiała chudego chłopaka o ciemnych, półdługich włosach siedzącego na brzegu jeziora lub rzeki.
- To mój kuzyn – wyjaśniła córeczce Bożena.
- Czemu nigdy go nie widziałam?
- Bo on już nie żyje. – Bożena wiele razy zastanawiała się, czy dzieciom powinno mówić się o śmierci, czy też nie. Nie doszła jednak do żadnego sensownego wniosku, poza tym, że prawda chyba zawsze jest lepsza od kłamstwa. Oczywiście wiele spraw najlepiej przemilczeć.
- Dlaczego umarł?
- Był bardzo chory.
- I jest teraz w niebie?
- Tak. – Bożena nie miała zamiaru powiedzieć swojej córce, że szczerze wątpi w istnienie nieba. Natalka była jeszcze za mała na tego typu rozważania. Poza tym, Bożena postanowiła, że pozwoli córce samej ukształtować swój światopogląd.
Natalka przerzuciła stronę w albumie. To co usłyszała jak na razie w zupełności jej wystarczyło. Kiedyś pewnie wysłucha opowieści matki o tym, jak ona i Tomek jeździli razem na zimnokrwistej klaczy. To było coś, co mogła swojej córce opowiedzieć.

Dziesięcioletni chłopiec wyprowadził na podwórko masywną, kasztanowatą klacz. On był drobny i chudy, a ona ogromna i trochę też zbyt gruba. Wyglądał przy niej, jak zabawka. Mimo to klacz pozwalała mu się prowadzić na sznurku przywiązanym do skórzanego kantara.
- Choć – powiedział. – Tata nie będzie dziś potrzebował Jutrzenki. Możemy zabrać ją na pastwisko.
- W porządku – zgodziła się Bożena. Odłożyła na ławkę książkę, którą do tej pory czytała opalając przy okazji długie, kościste nogi. Wstała. Miała wtedy trzynaście lat. Każde wakacje spędzała u rodziny we wsi Kania. Trochę się tam nudziła, ale w sumie lubiła te wyjazdy.
Kiedy była młodsza wyjeżdżała na wieś razem z matką. Mieszkały wtedy w domu starszego brata matki. Potem, kiedy miała siedem czy osiem lat wyjeżdżała na wieś już sama. Jej matka chciała awansować w pracy. Mówiła, że chce mieć lepsze życie, niż jej rodzina. Bożena w wieku trzynastu lat nie mogła pojąć, co w życiu matki było lepsze, skoro ta nigdy nie miała czasu i zawsze była zmęczona. Jej ojciec z resztą też zawsze był zabiegany. Tym czasem życie tej gorszej, wiejskiej rodziny, choć czasem nudne, wydawało się Bożenie dużo spokojniejsze i szczęśliwsze. Kiedy miała piętnaście czy szesnaście lat wiedziała już jednak, że spokój to nie wszystko. Sama zaczęła myśleć o karierze. Zrozumiała, że świat wsi jest światem bez przyszłości.
Kiedy wyjeżdżała sama nie mieszkała już u brata matki, a u jego syna Ludwika. Nie wiedziała dlaczego tak postanowiono. Może dlatego, że Ludwik miał syna, a w domu brata jej matki, wuja Roberta nie było już dzieci. W każdym razie od lat miała w domu Ludwika własny pokój, z którego korzystała w czasie wakacji i ferii zimowych.
Ciekawą sprawę stanowił fakt, że syn Ludwika był od niej tylko o trzy lata młodszy, choć właściwie była dla niego ciotką.
Chłopiec podprowadził klacz do stojącego na podwórku wozu drabiniastego. Potem wspiął się na wóz, a z niego na szeroki koński grzbiet.
- Teraz ty – rzucił.
Klacz stała bez ruchu czekając na Bożenę. Zawsze śmieszyło ją, że to poczciwe zwierze z konopiastą grzywą i szeroką łysiną na pysku nosi imię Jutrzenka. Ale wszystkie zwierzęta w obejściu Ludwika miały równie patetyczne imiona.
Matka Bożeny mówiła, że Ludwik kiedyś chciał być poetą, a potem gwiazdą rocka. Zostało mu z tego tyle, że grywał na weselach, a cała wieś się z niego podśmiewała. Nie bez powodu to nie jego, a jego żonę Marlenę wybrano sołtysem.
Kiedy Bożena dosiadła klaczy Tomek stuknął zwierze piętami i Jutrzenka majestatycznym stępem ruszyła w stronę bramy. Nie pojechali drogą. Tomek powodując klaczą tylko przy użyciu sznurka przywiązanego do kantara nakłonił ją, żeby wspięła się na nasyp biegnący wzdłuż brzegu rzeki. Zanim dotarli na szczyt z sąsiedniego gospodarstwa wypadło dwóch identycznych, rudowłosych chłopców.
- Poczekajcie na nas! – krzyczeli jeden przez drugiego.
Na stromym stoku poruszali się szybciej, niż ciężki koń, tak więc dotarli na szczyt nasypu prawie w tym samym momencie co Jutrzenka.
- Pozwólcie nam też wsiąść – poprosił jeden z nich. Ani Tomek, ani Bożena nie wiedzieli, czy odezwał się Romek, czy jego brat bliźniak Radek. Chłopcy byli synami Franciszka, starszego brata Ludwika i jego najbliższego sąsiada.
- Nie dacie teraz rady wdrapać się na górę – oznajmił nie bez racji Tomek. – Możecie pobiec za nami. Jedziemy na pastwisko. Tam dam wam wsiąść.
Romek i Radek byli od Tomka starsi, ale nie tylko dlatego byli od niego silniejsi i sprawniejsi. Nie raz się z niego śmiali. Tomek odgrywał się więc na nich, kiedy tylko mógł, a mógł tylko dzięki Jutrzence. Klacz należała do jego ojca, więc on w jego zastępstwie decydował kto i kiedy może jej dosiąść. W gospodarstwie Franciszka też był koń, ale kary, agresywny ogier nie nadawał się na wierzchowca dla dzieci. Romek i Radek zazdrościli Tomkowi Jutrzenki i chłopiec doskonale o tym wiedział.
Teraz zabębnił piętami w boki klaczy i kasztanka ruszyła przed siebie nieśpiesznym truchtem. Tomek próbował nakłonić ją, żeby jeszcze zwiększyła prędkość, ale klacz nie zamierzała się śpieszyć. Jakiś czas jechali wzdłuż rzeki oddalając się od wsi. Potem nagle klacz zahamowała i ruszyła w dół nasypu. Tomek zawsze jeździł na niej na pastwisko i nie zamierzała pójść nigdzie dalej. Przeprawili się przez mostek nad wąziutkim kanałkiem i znaleźli się na należących do wsi podmokłych łąkach. Tam zeskoczyli z grzbietu klaczy.
Tomek otworzył bramkę prowadzącą na ogrodzone drutem kolczastym pastwisko i wprowadził na nie Jutrzenkę. Bożena zamknęła za nimi. Tomek oplątał sznurek wokół szyi klaczy, tak żeby nie mogła na niego nadepnąć. Potem usiadł pod płotem. Wyjął z kieszeni inhalator i włożył sobie rurkę do ust. Był blady.
- Źle się czujesz? – spytała Bożena.
- Nie. – Tomek pokręcił głową, a ona pomyślała, że mógł mówić prawdę. To, co dla innych stanowiło problem, dla niego było codziennością.
Przez chwilę milczeli.
- Chciałbym mieć kiedyś prawdziwego konia – powiedział w końcu patrząc na klacz.
- Jutrzenka jest prawdziwa.
- Ale ja chciałbym mieć takiego konia, jak pokazują w telewizji, takiego jak te, co skaczą przez przeszkody, czy biegają na wyścigach.
- Kiedyś sobie kupisz – rzuciła Bożena bezmyślnie.
- Pewnie nie – odparł chłopiec. – Taki koń mógłby żyć dłużej ode mnie. Konie żyją długą.
Widmo śmierci było z nimi przez cały czas. Tego dnie jednak o niej nie rozmawiali. Zziajani bliźniacy dotarli właśnie na pastwisko.
- Dawaj klacz – zażądał jeden z nich.
- Bez pośpiechu. – Tomek podszedł do Jutrzenki, odplątał sznurek z jej szyi, a potem podprowadził ją do płotu. Z dumnie wypiętą piersią zamierzał nadzorować dosiadanie jej przez kuzynów.

Bożena nie miała pojęcia, kiedy Tomek dowiedział się, że umrze i kiedy zrozumiał, co to znaczy. Ona dowiedziała się, kiedy miała dziewięć lat. Zupełnie przez przypadek, a raczej przez wrodzoną wścibskość, podsłuchała rozmowę rodziców Tomka. Wstrząsnęło nią to, co usłyszała. Od razu poczuła, że musi o tym z chłopcem porozmawiać. Liczyła chyba, że Tomek wyjaśni jej, że wszystko źle zrozumiała, że to nie prawda. Ruszyła go poszukać. Najpierw przemierzyła dom. Potem zajrzała do stajni. Kiedy i tam nie zastała Tomka, poszła nad rzekę. Chłopiec bardzo lubił siedzieć na nasypie. Nieraz razem wynosili tam żołnierzyki, czy figurki z Gwiezdnych Wojen, żeby bawić się nad wodą.
Nie pomyliła się. Tomek faktycznie tam był. Tego dnia jednak się nie bawił. Po prostu siedział bez ruchu i patrzył na płynącą powoli lekko zmarszczoną Narew. Bożena usiadła koło niego. Oplotła kolana ramionami i oparła na nich brodę.
- To prawda, że umrzesz? – Kiedy jest się dzieckiem, jeszcze się nie wie, że o niektóre rzeczy nie powinno się pytać.
Tomek spojrzał na nią.
- Tak – odpowiedział tylko.
- Dlaczego?
Wzruszył ramionami.
- Jestem chory.
- I niczego nie da się zrobić?
- Niczego. Lekarze mówią, że nie będę żył dłużej, niż trzydzieści lat.
- To chyba nie jest tak źle. – Bożena odetchnęła z ulgą. – Trzydzieści lat to kupa czasu.
- Pewnie. – Tomek uśmiechnął się i wstał. – Przeszłabyś się w stronę wsi na plażę?
- Zgoda. – Bożena też wstała. – Mam jakieś drobne. Możemy kupić sobie lody.

Dwudziestoletnia Bożena pochylała się nad pustym arkuszem papieru. Miała napisać referat na ćwiczenia z filozofii, ale nie potrafiła się za to zabrać. Któryś już raz z rzędu czytała temat: „Czym jest miłość?” i czuła, że jest to jedno z pytań, na które nigdy nie zdoła odpowiedzieć. Emocje gotowały się w niej, smutek, żal i złość, które nosiła w sobie od miesięcy, a z których istnienia nie zdawała sobie sprawy.
„Zapewne powinnam posłużyć się odpowiednimi cytatami z literatury, a zwłaszcza z dzieła Fromma „O sztuce miłości”, by przedstawić jak różni filozofowie postrzegali zjawisko jakim jest miłość” – napisała w końcu. – „Czy jednak wtedy udzieliłabym odpowiedzi na pytanie zawarte w temacie?
Nie sądzę. Mam przecież napisać pracę o tym, czym jest miłość, a nie jak miłość była postrzegana przez nowożytnych filozofów. Problem w tym, że ja nie wiem, czym jest miłość”
– zagryzła dolną wargę. Czy naprawdę powinna napisać o tym, co czuła?
Nie. Nie zadawała sobie tego pytania na poważnie. Już wiedziała, że to napisze. Wiedziała, że tego potrzebuje. Może tylko bała się konsekwencji, jakie mogło pociągać za sobą jej wyznanie.
„Największy problem stanowi fakt, że takie pojęcie jak miłość określa wiele zjawisk w swojej istocie bardzo do siebie podobnych, a jednocześnie diametralnie od siebie różnych. Miłością nazywamy przecież to, co dziecko czuje do swoich rodziców i to, co rodzice czują wobec dzieci, a także, a może przede wszystkim to, co dzieje się między mężczyzną i kobietą. Najgorsze jest jednak to, że czasem wszystkie te rodzaje miłości mieszają się ze sobą nie pozwalając nam odróżnić co i dlaczego tak naprawdę czujemy.
Wydaje się, że uczucia, jakimi dziecko darzy rodziców, a rodzice dziecko są najprostsze do przeanalizowania. Pomijając rodziny patologiczne, rodzice odczuwają potrzebę otoczenia swych pociech opieką i ofiarowują dzieciom poczucie bezpieczeństwa, a w zamian dzieci obdarzają ich zaufaniem i szacunkiem. Tego typu uczucia rozciągają się na dalszych członków rodziny dzieląc ich na dorosłych, czyli tych, którzy czują potrzebę opiekowania się kimś i dzieci, czyli tych, którzy tej opieki potrzebują.
Co jednak te uczucia odróżnia od tego, co dzieje się między mężczyzną i kobietą? Nie umiem znaleźć na to odpowiedzi. Między dwojgiem ludzi stanowiących parę też powinno istnieć zaufanie i szacunek, oni także powinni chcieć się sobą opiekować.
Czy więc chodzi o namiętność? Ale czy wszyscy ją odczuwają? Czy może wielu ludzi nie idzie w szale uniesień dalej, niż do dostrzeżenia fizycznej atrakcyjności partnera?”

Po cichu weszła do pokoju Tomka. Chłopak leżał w pościeli, miał półprzymknięte oczy, ale nie spał. Tego lata było z nim naprawdę źle. Infekcje przyplątywały mu się jedna po drugiej z ogromną siłą atakując osłabiony organizm.
- Potrzebujesz czegoś? – spytała. – Mogłabym przynieść ci kawałek ciasta, albo nawet kieliszek wina – zaoferowała. – Tam na dole i tak nikt już tego nie zauważy.
Liczna rodzina świętowała właśnie urodziny Ludwika sowicie zakrapiając je alkoholem.
Tomek uśmiechnął się słabo.
- Dziękuję. Niczego mi nie przynoś.
- Zupełnie niczego nie potrzebujesz? – Zadając to pytanie Bożena myślała, że wyświadczy Tomkowi jakąś drobną przysługę, a potem będzie mogła zaszyć się w koncie z książką.
- Mogłabyś mnie przytulić – powiedział chłopak cicho.
Spojrzała na niego. Pewnie gdyby czuł się lepiej, parsknęłaby i powiedziała, żeby się nie wygłupiał. Tak zdjęła buty i weszła na jego łóżko, przeszła nad nim i ulokowała się od strony ściany. Chłopak oparł głowę na jej piersi, a ona oplotła go ramionami. Jego chude ciało było rozpalone gorączką.
- Chciałbym mieć dziewczynę – powiedział płaczliwym tonem.
Bożena tylko mocniej zwarła ramiona na jego plecach. Co miała mu powiedzieć? Przecież wiedziała, że nie będzie miał dziewczyny, że nie zdąży. Kiedy ma się sześć lat, myśli się, że trzydziestoletni ludzie są naprawdę starzy i że zanim dożyje się do trzydziestki doświadczy się wielu fascynujących rzeczy. Kiedy ma się lat piętnaście, wie się już, że umierając przed trzydziestką nie zazna się wielu ważnych w życiu rzeczy.
Tomek drżał lekko, a Bożena nie wiedziała, czy przyczyną tego była gorączka, czy też strach, albo żal. Nie mogła dać mu niczego poza ciepłem swojego ciała i świadomość tego przeraziła ją. Chyba dopiero tamtego dnia zrozumiała, co to znaczy, że Tomek umrze wcześniej, niż inni.

„Czy mnie i mojego kuzyna naprawdę mogła łączyć miłość? A może wszystko się nam pomieszało? Byłam od niego starsza, a jego ojciec był moim ciotecznym bratem. To mogło powodować, że czułam się za Tomka odpowiedzialna i chciałam się nim opiekować. Nie mógł mieć dziewczyny, lub może tylko ja tak myślałam. Chciałam jakoś mu to wynagrodzić, dać to, czego nie mógł dostać.
Być może to, że byliśmy z sobą spokrewnieni lub to, że razem się wychowywaliśmy powinno nas powstrzymać. Choć jakie to tak naprawdę mogło mieć znaczenie? Nie mieliśmy być z sobą długo. Nie mogliśmy i nie zamierzaliśmy mieć z sobą dzieci. Ludzie chorzy na mukowiscydozę z reguły są bezpłodni. Poza tym, byliśmy na takie sprawy zbyt młodzi.
Tamtego lata Tomek miał piętnaście lat, a ja osiemnaście. Przyszłość tym czasem była czymś, co nie miało nas dotyczyć. On umierał. To też było ważne. Nasza przeszłość, wszystkie dziecięce przygody, zbudowały pomiędzy nami bliskość i zaufanie i raczej przyciągały nas ku sobie, niż odpychały. Co z fizycznym pożądaniem? Czy nie mogło wystarczyć, że się sobie podobaliśmy? Tomek wiele razy mówił, nawet gdy byliśmy młodsi, że jestem ładna. On też miał coś w sobie. Ciemne, prawie czarne włosy, które rak wcześniej zaczął zapuszczać silnie kontrastowały z jego jasną cerą i zielonymi oczami. Nie podobają mi się zielone oczy u mężczyzn, ale do Tomka pasowały, czyniąc jego urodę intrygującą.”

Tamtego lata jednak do niczego między nimi nie doszło. Grali razem w szachy i przeróżne gry komputerowe raz ścigając się samochodami, czy strzelając do siebie, innym razem wspólnie przechodząc rolpleje. Tomek był dużo lepszy w rozwiązywaniu wszelkiego rodzaju łamigłówek. Bożena lubiła toczyć walki i szybciej udawało jej się uporać z wyjątkowo trudnymi przeciwnikami. Dyskutowali też o książkach i o filmach. Gdy Tomek poczuł się lepiej chodzili też na spacery wzdłuż brzegu Narwi, a nawet parę razy przejechali się na grzbiecie leciwej już Jutrzenki. Czasem jednak, gdy spotykały się ich dłonie i oczy, spotykały się inaczej niż dłonie i oczy kolegów, czy rodzeństwa. A kiedy wakacje się skończyły i Tomek wylądował w szpitalu w Warszawie, Bożena pojechała go odwiedzić. Nie zrobiła tego nigdy wcześniej, mimo że on każdego roku spędzał w szpitalu dłuższy lub krótszy okres czasu, który miał podreperować jego odporność.
- Czuję się jak debilka w tej maseczce na twarzy. – Takimi słowami go powitała.
- A wyglądasz jak pielęgniarka z filmu porno.
- Dzięki – burknęła.
- Nie rób min. I tak ich spod tego nie widać – żartowali. Byli młodzi.
- Musisz wziąć się za siebie i szybko stąd wyjść, bo nie uśmiecha mi się perspektywa zakładania tego częściej.
Zawsze spędzali z sobą wakacje i ferie zimowe, a także spotykali się w czasie świąt. To jednak było wszystko. Chodzili do innych szkół, mieli własne towarzystwa, swoje odrębne światy. Bożena bardzo wyraźnie oddzielała życie na wsi od życia w mieście. Inaczej się ubierała i mówiła. Wieś stanowiła spokojne miejsce odpoczynku. Ale właściwe, prawdziwe życie, swoją przyszłość Bożena wiązała z miastem. W jej miejskim życiu do tej pory nie było miejsca dla Tomka. On należał do świata wsi, który tak jak matka zamierzała zostawić za sobą, gdy dorośnie. Wtedy jednak przestała myśleć o sobie i zaczęła myśleć o nim.
Choć od lat oboje mieli komórki i dostęp do internetu w wirtualnych kontaktach ograniczali się do przesyłanie sobie życzeń urodzinowych i imieninowych, dowcipów, czy śmiesznych obrazków. Teraz nagle zaczęli rozmawiać z sobą przez internet. Na początku kontynuowali po prostu letnie dyskusje o książkach, filmach i muzyce. Potem zaczęli poruszać tematy bardziej filozoficzne. Pisali o sensie życia i o tym co jest po śmierci. Nie wspominali jednak ani razu o miłości, ani o strachu przed śmiercią. Do wszystkiego podchodzili teoretycznie i z dystansem.

Kiedy Tomek wyszedł ze szpitala pojechała do Kani go odwiedzić. Nigdy wcześniej coś takiego nie miało miejsca, więc oboje nie bardzo wiedzieli, jak powinni się zachować, gdy zostali sami w pokoju Tomka.
- Jak się czujesz? – spytała przekonana, że powtarza to pytanie zbyt często.
- Teraz dobrze - odpowiedział. - Ale w tym roku będę się uczył w domu. Lekarze twierdzą, że tak będzie dla mnie lepiej. Wydaje mi się, że mają rację. Nie mam teraz zbyt dużo siły i czuję, że mógłbym nie podołać szkolnemu życiu. Jest mi jednak żal. To jest tak, jakby sugerowano mi, że to koniec.
- Przesadzasz – rzuciła szybko. – Podleczysz się i za rok wrócisz do szkoły.
- Pewnie tak. – Tomek uśmiechnął się słabo. – Pokażę ci mojego nowego rolpleja – zmienił temat. - Chcesz?
- Chcę.
Kiedy sięgnął do myszki ich twarze znalazły się nagle bardzo blisko siebie. Potem żadne z nich nie potrafiło stwierdzić, które zainicjowało pocałunek. W każdym razie stało się. Pocałowali się najpierw nieśmiało i bardzo delikatnie, potem mocniej, namiętnej. Ciepło warg tej drugiej istoty stało się ich całym światem. Pochłonięci pieszczotą nie zwrócili najmniejszej uwagi na intro rozpoczynającej się gry.
To Tomek przerwał pocałunek. Nagle odwrócił głowę. Pochylił się. Przycisnął dłoń do piersi. Kaszel wstrząsnął jego ciałem. Bożena przyglądała mu się z niepokojem. Wydawało jej się, że chłopak nigdy nie zdoła już złapać oddechu. Jemu się to jednak udało. Kiedy przestał kasłać i znowu zwrócił twarz ku Bożenie miał wilgotne oczy.
Dziewczyna nie wiedziała, czy łzy wezbrały w nich z bólu, czy też z żalu i wcale nie chciała tego wiedzieć. Ona coś mu dawała, a on to przyjmował. Nie mógł jednak nie rozumieć, że to co dostawał było namiastką życia.
Ogromna pojedyncza łza wytoczyła się na jego policzek. Bożena wyciągnęła rękę i otarła ją kciukiem. Uśmiechnęła się do niego i on odpowiedział jej smutnym uśmiechem, a potem raz jeszcze włączył intro gry.

„Bardzo chciałam z kimś porozmawiać o tym, co się między nami działo, ale nigdy nie miałam odwagi. Jeździłam do Tomka regularnie co dwa tygodnie. Musiało to wyglądać podejrzanie, skoro nigdy wcześniej tego nie robiłam. Nikt mnie jednak o to nie zapytał, ani moi rodzice, ani jego. Może wiedzieli, że coś jest nie tak, jak być powinno, ale sami przed sobą nie chcieli się do tego przyznać. Oficjalnie nikt nas nie przyłapał. A my całowaliśmy się, trzymaliśmy za ręce, a czasem nawet badaliśmy swoje ciała. Oczywiście jeśli Tomek miał na to siłę.
Dlaczego chciałam z kimś o tym porozmawiać? Może chciałam zrozumieć, dlaczego do czegoś takiego w ogóle doszło? A może chciałam usłyszeć z czyichś ust słowa aprobaty? Czy jednak ktokolwiek mógł aprobować związek z kuzynem?
Obawiałam się, że gdyby ktoś dowiedział się o tym, co nas łączy, zasugerowałby mi, żebym więcej się z Tomkiem nie spotykała, lub nawet by mi tego zabronił. Nie mogłam do tego dopuścić. On mnie potrzebował. Zapewne też wysłano by mnie do psychologa. Ale czy psycholog mógł mi pomóc? Co by mi powiedział? Że to, co robię jest chore? Sama to wiedziałam. A jednak chciałam być z Tomkiem, chciałam być z nim, dopóki żył.
Czy jednak to, co nas łączyło, można nazwać miłością? Nigdy tego nie ustaliliśmy. Nie rozmawialiśmy o tym, nie próbowaliśmy tego roztrząsać. Korzystaliśmy z czasu, jaki został nam dany. On nie dostał od życia szansy, żeby zdobyć inną dziewczynę, niż ja. Ja czułam się za niego odpowiedzialna. Był inteligentny i dowcipny, jak na swój wiek dojrzały, a przy tym mógł wyrosnąć na naprawdę przystojnego mężczyznę. Może nie zadziałała u mnie jakaś psychiczna blokada, która większości ludzi nie pozwala dostrzegać w bliskiej rodzinie atrakcyjnych partnerów i naprawdę go kochałam? A może na wszystko wpływ miała sytuacja, w jakiej się znaleźliśmy? Nie wiem. Nie wiem też, czy taka wiedza w czymś by mi pomogła. Mogę powiedzieć tylko, że niezależnie od tego, co nami kierowało, postępowaliśmy źle. Ja jednak tego nie żałuję.”

Był koniec maja. Siedzieli razem na wale, na brzegu Narwi, tam gdzie bawili się jako dzieci. Tomek od miesiąca nie wychodził z domu, był na to zbyt słaby. Tego dnia uparł się jednak, żeby pójść nad rzekę. Przejście przez podwórko i wspięcie się na nasyp stanowiło dla niego nie lada wysiłek i pewnie nie dałby rady tego dokonać, gdyby nie wspierające go ramię Bożeny. Kiedy usiedli na ziemi dziewczyna zauważyła, że lekko drżał.
- Nie jest ci zimno? – spytała.
- Nie. To z wysiłku – odparł.
- I na pewno mi tu nie zmarzniesz?
- Nie. Lubię takie dni, jak ten. W takie dni wydaje mi się, że czuję jak wiosna budzi świat do życia.
Promienie słońca pełzające po ich skórze docierały w głąb ciał i sprawiały, że po kościach rozlewało się przyjemne ciepło. Coś takiego można było poczuć każdej wiosny, ale też uczucie to było związane tylko i wyłącznie z wiosną.
- Wydaje mi się, że dobrze znam otaczający mnie świat – ciągnął dalej Tomek. – Czemu więc mimo to zostałem wystawiony poza nawias życia?
- Nie mów tak – poprosiła.
- Czemu? – Nie patrzył na nią, a na wodę. – Pamiętasz, że kiedyś chciałem mieć konia?
- Tak, ale… Masz Jutrzenkę…
- I ciebie, i rzekę. Szkoda tylko, że rzeka nie wie, że jestem jej właścicielem.
- Rzeka nie wie, ale my wiemy. – Tknięta jakimś nagłym impulsem wyciągnęła z kieszeni telefon komórkowy i zrobiła nim Tomkowi zdjęcie na tle wody.
- Co, szpanujesz, że masz telefon z aparatem? – spytał z lekką kpiną w głosie.
- Nie. Ale stwierdziłam, że skoro mam już ten aparat, mogę go wykorzystać i uwieczniłam cię z twoją rzeką.
- Zatrzymałaś jej kawałek – stwierdził. – Nigdy nie wiedziałem, czy to dobrze, czy źle, że nie można zatrzymać całej. – Bożena zadrżała. Pomyślała też wtedy, że Tomek miał ogromne szczęście będąc synem niedoszłego poety. Chyba nikt nigdy nie traktował poważnie tego szczupłego, cichego mężczyzny, ale był on na pewno najlepszym ojcem, jakiego Tomek mógł mieć. To dzięki Ludwikowi chłopak umiał dostrzec piękno i poezję we wszystkim, co go otaczało. – Ta rzeka zawsze była ze mną – ciągnął Tomek dalej. - Zawsze taka sama i zawsze inna. Nie byłem tam skąd przypływa, ani tam dokąd płynie. Zawsze miałem dla siebie bardzo mały kawałek świata, dobry kawałek, ale mały. I w sumie, nawet jeśli to zabrzmi niewdzięcznie, chciałbym mieć więcej.
- Będziesz miał. – Słowa Bożeny były pełne mocy, choć sama wiedziała, że są kłamstwem.
- Nie. – Tomek potrząsnął głową. – Przecież teraz brakuje mi nawet siły, żeby przyjść tu samemu.
- Liczę, że to jednak minie. – Teraz Bożena nie pocieszała jego, a siebie. – Przede mną ostatnie wakacje przed studiami. Kto wie, co będzie potem. Liczę więc, że chociaż raz wybierzemy się we dwoje na bagna. – Bagnami od zawsze nazywali podmokłe pastwiska. Nazwa ta była trochę przesadzona, choć były tam miejsca, gdzie można było nieźle przemoczyć buty i żeby przeprawić się przez podmokłe pastwiska należało skakać z jednaj kępy trzciny na drugą, lub czepiać się gałęzi krzewów i drzew.
- Ja też – powiedział Tomek tylko. – A jak tam twoja matura? – zmienił temat.
- Jeszcze nie ma wyników. Była bez sensu, wiesz. Na pewno jednak zdałam – machnęła ręką. – Pytanie tylko jak.
- Nie powinnaś uczyć się do ustnej?
- Nie teraz. Teraz jestem z tobą.
Nie odpowiedział. Oparł się o nią barkiem i położył głowę na jej ramieniu, a ona go objęła. Siedzieli tak przytuleni do siebie patrząc na wodę. Jak zwykle nie było właściwych słów.

Wieczorem przesłała Tomkowi przez internet zdjęcie zrobione nad Narwią.
„Byłoby bardzo fajne, gdyby nie to, że jest całe zielone:)” – odpisał jej na to. – „Coś uchwyciłaś. To ja i moja rzeka. Czasem, kiedy patrzę na wodę… Nie, nie napiszę tego. Tak będzie lepiej.” „O co ci chodzi z tym patrzeniem na wodę?” – napisała w odpowiedzi. Pod sercem poczuła ukucie. Niedobre przeczucie uderzyło w nią, ale zaraz je odrzuciła.
Tomek jednak nie odpowiedział na jej pytanie. W e-mailu, który przyszedł dziesięć minut później zakomunikował tylko:
„Nie ucz się dziś za długo. O 23.10 na TVP2 jest niezły film – „Hotel Newhampshire”. Powinnaś go zobaczyć. Ja go już widziałem, ale obejrzę jeszcze raz. Dwoje bohaterów ma tam podobny problem co my. Rozwiązali go inaczej. No, ale oni byli w innej sytuacji.”
„Ja też postaram się go obejrzeć” – odpisała i wyłączyła komputer. Po czym z książką do biologii wygodnie ulokowała się na swoim łóżku. Nie zastanawiała się nad tym, o co Tomkowi chodziło. Czas uciekał. Kiedyś trzeba było wziąć się za naukę.

Filmu nie udało jej się obejrzeć. Szczerze mówiąc, zupełnie o nim zapomniała. Uczyła się do trzeciej w nocy, a potem spała do dziesiątej. Ostatnio często tak robiła. Czasem nawet się nie ubierała, tylko cały dzień spędzała w łóżku w koszuli nocnej obłożona podręcznikami.
Tego dnia jednak zanim sięgnęła po książki wstała i pomaszerowała do kuchni. Nie myślała o śniadaniu. Zaniepokoiła ją jednak cisza panująca w domu. Była niedziela. Jej matka powinna krzątać się po mieszkaniu nadrabiając zaległości z całego tygodnia, a przy tym słuchać radia.
Kiedy Bożena weszła do kuchni jej matka bynajmniej się nie krzątała. Siedziała przy oknie i piła kawę. Była blada.
- Co się stało?
- Tomek nie żyje – padło w odpowiedzi. – Po prostu się rano nie obudził.
Bożena nie zapytała o nic więcej. Nic też nie powiedziała. Wszystko, co powinno, zostało już powiedziane. Po prostu stała w koszuli nocnej bosymi stopami na zimnej podłodze kuchni. W umyśle miała zupełną pustkę. Już nigdy nie zobaczy Tomka. Nigdy z nim nie porozmawia.
Co to naprawdę dla niej znaczyło? Była pewna tylko tego, że coraz bardziej marzły jej stopy.
Przez moment chciała runąć na ziemię i zanieść się szlochem. Co by to jednak mogło zmienić? Poza tym, nie powinna dać po sobie poznać, jak był dla niej ważny. Jego życie się skończyło. Jej dopiero się zaczynało.
Gdyby była w Kani poszłaby w tej chwili na brzeg Narwi. Usiadłaby na nasypie i patrzyła na wodę.
Nie była jednak w Kani. Odwróciła się i wyszła.
Jak długo stała w kuchni? Minutę? Dziesięć minut? Godzinę? Nie wiedziała.
Poszła do swojego pokoju i rozciągnęła się na łóżku z podręcznikiem do biologii w ręce. Miała do zdania maturę.

Profesor uniósł głowę z nad papierów i uważnie przyjrzał się siedzącej naprzeciwko niego młodej kobiecie. Gładko zaczesane blond włosy, lekki makijaż, obcisły sweterek, modne spodnie z materiału, wszystko w niej było stonowane i eleganckie. Stanowiła żywe wyobrażenie przyszłej bizneswoman. Profesor nie lubił takich studentek. Wszystko co robiły było poprawne, brakowało im jednak pasji.
Spuścił wzrok na tekst referatu. Może ta była jednak inna?
- Czy to, co pani opisała, wydarzyło się naprawdę?
Profesor znów spojrzał na nią. Zmarszczył czoło.
- Dlaczego opisała pani tę historię, zamiast napisać normalny referat?
- Chciałam wytłumaczyć, dlaczego nie jestem w stanie wypowiadać się na temat miłości.
Przez moment oboje milczeli. Bożena czuła jednak, że coś jeszcze powinna wyjaśnić.
- Widzi pan, nigdy jeszcze nikomu tego nie opowiedziałam. Po prostu poczułam, że muszę.
- Nie korzystała pani z pomocy psychologa?
- Nie. – Bożena pokręciła głową. – Uznałam, że nie ma takiej potrzeby. Zdałam maturę. Dostałam się na studia. Funkcjonuję. W czym mógłby mi pomóc psycholog?
- A ja?
- Pan? – Bożena zastanowiła się przez chwilę. – Nie wiem. Po prostu musiałam komuś o tym opowiedzieć. Może chciałabym, żeby ktoś powiedział mi, że aprobuje to, co zrobiłam? Ale na to nie mogę raczej liczyć. Wystarczy, że mnie pan nie potępi.
- Widzi pani – powiedział profesor powoli – największy problem leży w tym, że nie wie pani, co panią kierowało. Czy to była prawdziwa miłość? Czy litość? Gdyby Tomek był moim synem, na pewno by mi się to nie podobało. Gdyby pani była moją córką, również bym tego nie poparł. Kiedy jednak zapomina się o tych wszystkich uwarunkowaniach, można stwierdzić, że to, co pani zrobiła, było piękne.
- Dziękuję.
- Zdaje sobie pani jednak sprawę, że pani tekst nie spełnia norm pracy zaliczeniowej?
- Tak.
- Czy ocena trzy plus będzie panią satysfakcjonować?
- Tak.
- W takim razie to wszystko.
- Dziękuję i do widzenia. – Bożena wstała i wyszła.
Pod drzwiami gabinetu profesora czekała na nią koleżanka z roku. Była tam, żeby dodać Bożenie odwagi przed tym spotkaniem.
- I o co chodziło? Czemu cię wezwał? – spytała.
- Chciał porozmawiać o moim referacie. Nie za bardzo mi wyszedł.
- Ale zaliczyłaś?
- Tak. – Bożena roześmiała się. Pewne sprawy na zawsze miały pozostać w ukryciu.

04.04.2009 - Warszawa

Powrót do pierwszej strony
www.kejti.pl ... Nie zapomnij zajrzeć tu za miesiąc ...