Kejti's Factory - Opowiadanie

"Epizod z psem"



Copyright ©   Kejti - Katarzyna Kwiecińska


Obudził się. Był zupełnie spokojny. Leżał w miękkiej ciemności, w puchu, daleko w dole, poniżej świata. Nie czół bólu.
Niestety z powrotem świadomości powróciły wspomnienia. Wiedział, że powinien otworzyć oczy, zobaczyć co się z nim stało, gdzie był. Powinien się dowiedzieć, co stało się z nią. Wielu rzeczy powinien się dowiedzieć, ale bał się.
Jego serce biło coraz szybciej, rozrywało piersi. Otworzy oczy, otworzy, zaraz, jeszcze nie w tej chwili.
Zdecydował się. Wstrzymał oddech. Powoli uniósł powieki. Nie zobaczył jednak niczego. Wciąż otaczała go aksamitna ciemność. Czy to noc? Noc nigdy nie jest taka ciemna. A więc może miał bandaż na oczach? Z pewnym trudem uniósł rękę i przesunął palcami po twarzy. Nie było żadnego bandaża, nic nie przesłaniało jego szeroko rozwartych oczu. On po prostu nie widział, był ślepy. Strach nagle minął. Nigdy niczego już nie zobaczy. Nie zobaczy niczego strasznego. Nie zobaczy jej mózgu roztrzaskanego na przedniej szybie samochodu.

Nasłuchiwał. Gdzieś niedaleko, ale z pewnością za ścianą, rozbrzmiewały głosy. Nie był w stanie zrozumieć słów, które wypowiadano. Pierwszy był poważny, rzeczowy, zupełnie obojętny - to na pewno lekarz. Odpowiadał mu stanowczy, mocny głos kobiety podekscytowanej i zdenerwowanej. Co jakiś czas ten, tak by się zdawało pewny głos, załamywał się. Znał go. To musiała być Britta. A więc żyła. Żyła i była w lepszym stanie niż on. Niekiedy dołączał do nich trzeci głos, męski, monotonny - to Olav, jej mąż. Dlaczego ona musiała mieć męża?!
Słyszał skrzypnięcie drzwi, potem rozbrzmiały szybkie, stanowcze kroki. Britta musiała wejść do pokoju. Gdzieś w połowie drogi zawahała się, zwolniła, uderzenia butów przycichły. Usiadła obok niego na skraju łóżka, czuł jak zafalował materac. Wzięła go za rękę. Milczała i to on spytał w końcu:
- Nic ci się nie stało? - zawiesił głos, ale nie oczekiwał odpowiedzi. - To dobrze - wyszeptał.
Ona dalej milczała.
- A twój samochód?
- Poszedł do kasacji.
- Przepraszam.
- To nic. Ważne, że ty żyjesz.
- Mogę? - spytał, unosząc z pewnym trudem rękę i dotykając palcami jej twarzy. Odpowiedziała lekkim skinieniem głowy. Miał poznać ją na nowo. Położył jej dłoń na skroni, kciukiem przeciągnął wzdłuż wąskiej brwi. Potem jego palce powędrowały niżej. Miała delikatną, suchą skórę. Zbadał jej ostro zarysowane kości policzkowe, mocną, zbyt daleko wysuniętą do przodu dolną szczękę, wąskie, twarde jak z żelaza wargi, zawsze wymalowane szminką. Znów powrócił do jej oczu. Na powieki miała grubo nałożony makijaż. Wolałby dotykać jej skóry zupełnie czystej, odsłoniętej, nagiej, tej prawdziwej. Wyczuł nagle jakąś dziwną wilgotność wokół jej oczu, to były łzy.
- Co się stało? - zapytał.
- Twoja twarz... - wyszeptała bezdźwięcznie.
- Mam jakieś blizny? - Zbadał palcami skórę wokół oczu. Na skroniach wyczuł strupy.
- Nie, to zejdzie – zapewniła. - Ale Ivar... Twoje oczy... - Takich rzeczy nie powinno się mówić nigdy, a w każdym razie nie tak od razu. Tych dwoje nie obowiązywały jednak żadne zasady, byli wiecznymi przestępcami. - Kochałam je, a teraz, gdy są nieruchome, przerażają mnie. - Rozpłakała się nagle. Oparła czoło o jego pierś i płakała, a on położył jej dłoń na głowie, głaszcząc krótkie, zniszczone włosy. Jego wielkie, brązowo-zielone oczy nieruchomo wpatrywały się w sufit. Nie bolało go to, co powiedziała. Dlaczego miało go boleć? Teraz już nic nie będzie tak bolało, teraz, gdy był zupełnie bezpieczny w swojej ciemności.
Uniosła głowę, jej policzki były lepkie od łez.
- Muszę już iść - rzekła uśmiechając się z trudem.
Wstała i chciała wyjść, on ją zatrzymał.
- Jakby się denerwowali to uspokój zespół. Nic się nie stało, ja wrócę i znowu będziemy walczyć. Tylko nie rób niczego beze mnie - poprosił.
To nie był człowiek, którego znała. Zmienił się, a ona wcale nie wiedziała, czy ta zmiana jej się podoba.
- Dobrze, to przecież twój zespół - odparła i wyszła.
Słyszał, jak płakała na zewnątrz z pewnością w ramionach swego męża. Coś było nie tak.

Jakiś czas później poprosił ją, by przyniosła mu do szpitala gitarę i maszynę do pisania. Dziwnie się czuła, gdy to mówił. Nie widziała dla nich żadnej przyszłości. Nie chciała tego ukrywać, nie musiała być miła i kłamać dla dobra sprawy, niczego nie musiała. Teraz nie była już jednak tak pewna siebie, jak zawsze i zdołała wyjąkać tylko: „ale”, bo potem jej przerwał:
- Przecież umiem pisać na maszynie.
Nie zaprotestowała. Znała go, zawsze był uparty.

Mimo łomotu jaki robił maszyną do pisania, słyszał ciche kroki, to pielęgniarka, Anika. Była młoda i delikatna. Lubił ją, ale uważał, że była zbyt wrażliwa do takiej pracy.
Skrzypnęły drzwi. Wiedział, że teraz stała obok niego. Zwrócił ku niej głowę, a jego oczy trafiły gdzieś obok.
- Mogłabyś to przeczytać – poprosił, podając jej kartkę.
Wzięła ją i przez chwilę wpatrywała się w maszynopis. Miała mały problem z rozpoznaniem słów pełnych literówek. W końcu bardzo powoli zaczęła czytać:

Pogrążony w ciemności,
Odcięty od świata,
Nie jestem niemy i mogę krzyczeć,
Jest parę drobnych rzeczy, które straciłem,
Jesteśmy razem,
Trzymam cię za rękę,
A ty powiesz mi, gdy staniemy na szczycie, że dalej nie można już iść.

- To piękne - wyszeptała cicho.
Uśmiechnął się.
- Jak skończysz, przyjdziesz jeszcze? – zapytał. - Mam parę innych rzeczy do przeczytania.
- Tak – zgodziła się. - Ale teraz muszę już iść.
Wyszła, a on jaszcze chwilę nasłuchiwał. Odchodząc pociągała nosem, a przedtem, gdy czytała, słyszał jak drżał jej głos. Znikła tak szybko, bo nie chciała się przy nim rozpłakać. Wzruszył ją jego nowy przebój.

Anika siedziała obok niego i czytała na głos to, co on wcześniej napisał. Nie przeszkadzało mu, że sam nie mógł tego zrobić. Lubił jej obecność. Zawsze lubił mieć kogoś obok siebie.
Nagle rozległy się kroki, szybkie, stanowcze. To była Britta. Nie spodziewał się jej, nie dziś, nie o tej porze. Co tu robiła? Szybkim ruchem szarpnęła za klamkę, weszła, a drzwi zamknęły się same. Ona nigdy nie pukała, ani nie zamykała za sobą drzwi. Wyczuł, że Anice nie podoba się jej wizyta.
- Co tu robisz? - spytał.
- Wpadłam ot tak, chciałam podrzucić ci pewien drobiazg - i zanim zdążył się odezwać, podeszła do niego i założyła mu okulary. - Żebym już więcej się nie bała. Mają czarne szkła – oznajmiła. - Muszę lecieć – dodała. - Będę w poniedziałek - i wyszła, a drzwi znowu zamknęły się same.
- Ona jest okropna - rzuciła Ginger.
- Może - wyszeptał, widząc wewnątrz umysłu odległy, miniony świat. Potrząsnął głową. - Ona jest wspaniała.

Siedział na przeciwko Britty, trzymając jej dłoń na twarzy. Na początku jej się to nie podobało.
- To nieuczciwe – powiedziała. - Kiedyś, gdy dostrzegałeś mnie oczami, mogłam grać, udawać. Tak nie jestem w stanie niczego ukryć.
- I tak byś nie była – stwierdził. – Znam cię. Zawsze wszystko o tobie wiedziałem. Nawet jeśli nie pozwolisz mi się dotykać, dowiem się, co dzieje się w twoim wnętrzu. Zajmie mi to tylko więcej czasu, ale się dowiem.
Nie odpowiedziała.
- Chciałbym ci coś pokazać – oznajmił on. - Zamknij oczy i powiedz, jak się czujesz. Mów prawdę.
Przez chwilę się opierała. Nie chciała wziąć udziału w jego grze. W końcu jednak uległa.
- Czuję się zagubiona – powiedziała. - Trochę się boję. Nie wiem, co dzieje się wokół mnie, czego mogę się spodziewać. Nie wiem, czego ty chcesz.
Podniósł jej dłoń i położył sobie na twarzy.
- A teraz?
Delikatnie dotknęła palcami jego skroni, zdjęła mu okulary i zaczęła badać twarz, gęste brwi, miękkie policzki i wąskie wargi. Naprawdę w takim dotyku było coś wyjątkowego.
- Teraz jest lepiej - powiedziała cicho. – Czuję spokój. Jest mi dobrze. Wiem, że jesteś koło mnie. To jest coś, czego mi brakuje, coś, czego nie ma w zwyczajnym życiu.
- Teraz więc wiesz, że jestem bogatszy o swoją ciemność - oznajmił.
- Obyś miał szczęście - odpowiedziała tylko.
- Co przez to rozumiesz? - zaniepokoił się.
- To ty to powinieneś wiedzieć
Ale on nie wiedział.

Niestety życie poza szpitalem nie było takie proste. Britta i Anika nie stanowiły całego świata. Była jeszcze jego żona i cała reszta.
Siedział pogrążony w swojej ciemności, słuchał radia. Nagle odezwał się dzwonek domofonu. Wstał, żeby otworzyć. To była Britta. Nie musiał długo czekać, żeby usłyszeć dudnienie jej butów na obcasach na klatce schodowej. Nie była jednak sama. Usłyszał jaszcze inne kroki, ciche, przepełnione gracją, kroki, którym towarzyszył cichy skrobot. Otworzył jej.
- Przyprowadziłam psa – oznajmiła pomijając jakąkolwiek frazę powitania.
- Jakiego psa?
- Psa przewodnika.
- Jak to? – nie bardzo ją zrozumiał.
- No, po prostu, kupiłam ci psa. Z psem będzie ci łatwiej.
- A czy takiego psa nie trzeba jakoś specjalnie wyszkolić? – zaniepokoił się.
- Pewnie tak. – Nie mógł tego zobaczyć, ale był pewny, że wzruszyła ramionami. – Ale ten piej już czegoś tam był uczony i zapewniono mnie, że jest bardzo inteligentny. Pewnie lepszy jest pies nie w pełni wyszkolony, niż żaden.
- I ty myślisz, że ja z nim wyjdę na ulicę?
- Oto przecież chodzi.
- Czyś ty oszalała?
- Pogłaszcz go. – Nakazała mu. – Nie mamy o czym dyskutować, póki tego nie zrobisz.
Pochylił się i wyciągnął rękę w stronę psa. Pogładził go po głowie. Zwierzak miał szorstką, krótką sierść. Jednak włosy na ogromnych i niezupełnie sztywnych uszach były miękkie. Delikatnie dotknął jego długiego pyska i wąsów. Pies polizał go po ręce ciepłym, szorstkim językiem, w sercu stopniały lody. Dłonie Ivara powędrowały niżej, jego palce zatopiły się w gęstym kołnierzu wokół szyi psa. Opadł na kolana. Wtulił twarz w sierść, a pies zaczął lizać go za uchem. Zawsze lubił psy, tylko od lat brakowało mu czasu, żeby trzymać w domu jakiegoś zwierzaka.
- Jak ma na imię? – spytał, unosząc głowę.
- Joyride – odparła. - Jakby inaczej? To w końcu nasz pies.
Uśmiechnął się.
- A jak wygląda?
- To kremowy wilczur – powiedziała, kucając obok psa i też kładąc mu rękę na karku.
- Nietypowy, tak jak my - podsumował Ivar i wtedy znowu rozległy się kroki. Tym razem to była Lena, jego żona.
- Co to ma być? – spytała, a jego zabolało, że nazwała czymś jego Joya.
- Nasz pies – oznajmiła Britta.
- To znaczy czyj? Nie zapominajcie, że to mój dom i ja tu sprzątam.
- Przecież ci nie pomogę - przerwał jej.
- Zacznij zmywać talerze, jak wytłuczesz połowę, będzie cię prosić, żebyś jej już więcej nie pomagał - rzuciła Britta, trącając go w ramię i wybuchając śmiechem. On też się zaśmiał, choć powinno boleć go to, co usłyszał. W tym domu kuchnia zarezerwowana była tylko i wyłącznie dla Leny. Słusznie zresztą. Ivar nawet wtedy, gdy widział, miał problemy nawet z zaparzeniem herbaty.
- To będzie mój pies przewodnik – powiedział.
- Przecież nie wyjdziesz z nim na ulicę.
- Chyba po to on tu jest. Dookoła stołu mogę chodzić sam - odciął się.
Britta przestała się śmiać.
- Jeszcze chwila, a każesz mi wybierać ty, czy pies, ja wybieram psa, idę się pakować – wstał. – Chodź, Joy - rzucił krótko i razem zatrzasnęli się w pokoju zajmowanym przez jego kolekcję gitar.
- Jesteś głupia – syknęła Britta patrząc na Lenę. - On potrzebuje pomocy, ale prawdziwej pomocy, nie kłamstw. My będziemy walczyć, walczyć do końca. Dostałaś skarb, a ty... - wyszła, a drzwi z trzaskiem, jak zwykle same, zamknęły się za nią.
Lena stała przez chwilę bez ruchu, nie mogąc ogarnąć umysłem tego, co się wydarzyło. Chciała dobrze, tak się o niego bała.
Jakiś czas później weszła cicho do niego. Siedział na wersalce wciąż gładząc dłonią gęsty kołnierz Joy'a. Jego martwe oczy wpatrywały się w ścianę na której wisiały gitary.
Odwrócił głowę w jej stronę, z twarzy pałała złość, a oczy trafiły obok celu. Podeszła i usiadła obok niego, po przeciwnej stronie, niż leżał pies.
- Ivar, ja nie chciałam. Ja tak strasznie się boję.
Rozpłakała się. Objął ją i przytulił, pogładził dłonią jej miękkie, długie włosy.
- Nie ma czego się bać. Teraz trzeba się przyzwyczaić - powiedział, a ona płakała.

Życie powoli wracało do normy. Jak niegdyś wyruszył rano po bułeczki.
- O Ivar, witaj, myślałem, że już cię nie zobaczę - zawołał piekarz.
- Ale jestem. - Coś nie podobało mu się w głosie tamtego.
- To co zwykle?
- Tak.
Chciał zgarnąć resztę i pójść sobie, ale coś mu nie pasowało.
- Ceny poszły w górę? - spytał niepewnie.
- Nie...
- Joy, ile to jest? - spytał psa, a ten wspiął się przednimi łapami na ladę i szczeknął trzy razy.
- Chyba powinno być więcej?
- Przepraszam. Pomyliłem się – powiedział piekarz dokładając na ladzie kolejne monety.
- Dziękuję.
Wychodząc słyszał, że cała kolejka, która zdążyła się ustawić, mówiła o nim.
- Wspaniały pies - stwierdziła jakaś kobieta.
- Ale on wcześniej się zorientował, że coś jest nie tak. Jak to zrobił? - zastanawiał się ktoś inny.
- Niewidomi mają bardzo dobrą pamięć - ktoś chciał zaimponować wiedzą.
Nie wiedział dlaczego, ale śmieszyło go to, co słyszał, słowa widzących ludzi, nie mających pojęcia, jak piękna może być ciemność.
- Jedna jest wczorajsza - stwierdziła Lena po rozpakowaniu zakupów, zamiast go pochwalić.
- Żaden problem. - Zdenerwowała go jej uwaga. - Sam ją zjem. - Zrobił to, zresztą bez masła. To nie miał akt protest, po prostu Lena pochowała wszystkie noże, żeby przypadkiem nie zrobił sobie krzywdy.

- Załatwiłem wszystkie formalności. Płyta sprzedana – oznajmił, stojąc w progu mieszkania Britty.
- We właściwym miejscu? - spytała ironicznie.
Nie zabolało go to, żadna zasada nie została złamana, bo żadnej nie było, a więc jak miało boleć?
- We właściwym - zapewnił wyciągając z kieszeni dyktafon. – A jakby co, wszystko mam. Teraz możemy świętować. - Schował dyktafon i z drugiej kieszeni marynarki wyciągnął kluczyki.
- Co to ma być? - spytała Britta.
- Kluczyki do mojego samochodu - wyjaśnił.
- Nie sprzedałeś go? Przecież mówiłeś, że Lena boi się go prowadzić - zdziwiła się.
- Lena jeździ golfem, tym nie jeździ nikt. Ale ja go nigdy nie sprzedam - jego głos zadrżał, przez tę jedną chwilę był tym, kogo niegdyś znała. - Przecież kiedy jest nam potrzebny, ty możesz go prowadzić - rzucił jej kluczyki. - Jedziemy?
- Jedziemy – zgodziła się. - Tylko zostawię wiadomość Olavowi.
Wzięła kartkę i szybko nakreśliła kilka słów, szepcząc cicho to, co pisała:

"Olav, połóż Herbie spać sam. Nie czekajcie na mnie. Muszę załatwić parę spraw związanych z nową płytą. Powinnam wrócić przed dziewiątą. Britta."

- No to mamy prawie sześć godzin - oznajmiła z uśmiechem na ustach.

Jakiś czas później znaleźli się w jego garażu. Każdy krok wzbijał tumany kurzu. Porsche wydawało się szare - dla niej, on czuł tylko zapach powrotu do przeszłości.
- Kiedy ktoś go ruszał po raz ostatni? - spytała.
- Przed naszym wypadkiem.
- Masz tu jakąś szmatę?
- Po co ci?
- Przecież takim brudnym nie wyjedziemy.
- Kurz to się strzepie w ruchu - stwierdził.
- Flejtuch.
Rozejrzała się po garażu. Znalazła szmatę, przetarła światła, maskę i klamki. Od razu było widać, że ten samochód kiedyś był czerwony. Złożyła dach, znów wzbijając w górę kurz. Samochód najpierw nie chciał zapalić, w końcu jednak mu się udało i prawie tak lekko, jak niegdyś, odszedł z miejsca.

Młody chłopak na stacji benzynowej spytał Britty ze śmiechem:
- Skąd wzięliście tak zakurzony samochód?
- Z magazynów Wytwórni Filmowej - odparła też się śmiejąc. - Oni i tak nie zauważą, a wozikowi przyda się trochę ruchu. - Chwilę później odpłynęła, pozostawiając za sobą jedynie zapach spalin króla szos.

Ivar położył jej głowę na ramieniu. Czuł na twarzy wiatr. Zawsze przeszkadzały mu obrazy migające po obu stronach głowy. Teraz miał tylko wiatr i pęd w ciemności, niepojęty, fascynujący, nie tak przyziemny jak pęd ludzi widzących. Pomyślał wtedy, że ludzkość jest niedoskonała, i że wiatr jest jedyną rzeczą, której nie da się utrwalić, nie da się zatrzymać. Poczuł się mały w porównaniu z wiatrem, którego nie sposób było okiełznać. Nie przeszkadzał mu jednak taki stan rzeczy. Było dobrze tak, jak było. Wszystko znajdowało się na swoich miejsca, a on przełamywał granice poznawania i dowiadywał się rzeczy, których widzący nigdy się nie dowiedzą.
Britta zjechała z autostrady. Samochód z pewnym trudem wspiął się na wzgórze. Zatrzymali się.
- Jesteśmy na miejscu – stwierdziła. - Myślę, że się nadaje.
- Jak wygląda okolica?
- Jesteśmy na wzgórzu, w dole, po przeciwnej stronie niż autostrada, jest las, a nad nami chmury.
Rozłożyli siedzenia i leżeli obok siebie. Ona wpatrywała się w niebo. Na jego twarzy tańczyły promienie Słońca. Ich dotyku też nie można było utrwalić, ani opisać.
- Opowiedz mi o chmurach - poprosił.
- Ja nie umiem opowiadać - chciała się wykręcić.
- Proszę.
- Niebo jest błękitne - zaczęła powoli. - Nie takie jak co dzień, nie szarawe, jest jak...
- Jak aksamit?
- Tak, jak aksamit, a chmury... Białe, pierzaste, nie jak wata, takie jakieś pełniejsze, też nie jak cukrowa wata... Gdyby przez nie przejść, nie poczułoby się niczego, tylko zniszczyłoby się ich wyjątkowy kształt. Jedna z nich, wprost nad nami, wygląda jak chiński smok z długim wężowatym ciałem, a w oddali jest łeb gończego psa, to wyżeł...
- Czy wyżeł to gończy pies?
- Nie wiem. Między nimi niebo robi się różowe, nie tak intensywnie różowe jak przy zachodzie słońca i nie tak blade jak kobiece majtki...
Roześmiał się krótko.
- Wystarczy - wyszeptał.
Pchnął Joy'a, mówiąc: "zostaw nas samych". Pies warknąwszy cicho i wyskoczył na zewnątrz. Był zazdrosny. Ivar objął ją. Gdy rozpinała mu koszulę, wcisnął swoje duże dłonie o długich palcach pod jej obcisłą podkoszulkę, rozpięły stanik i zaczął pieścić rozciągnięte, sflaczałe piersi. Niżej były ostro zarysowane żebra, a wyżej mocne ramiona. Lubił ją taką, nawet jeśli nie była piękna. Całował ją po szyi, wyczuwając zapach potu. Palce Britty zagłębiały się w jego miękkiej skórze. Byli odwiecznymi przestępcami. Wiecznie popełniali ten sam błąd. Wiecznie chcieli go popełniać. Nawet jeśli ceną za to było przeżywanie chwil szczęścia poza realnym światem, w miejscach powstałym tylko w ich wyobraźni. Nie potrafili zrozumieć, że krzywdzili tym nie tylko siebie.
W szczytowym momencie ich zbliżenia Joy wył.

- Musimy już jechać – powiedziała Britta.
Poczuł ruch powietrza i usłyszał skrzypnięcie. Wiedział, że musiała usiąść. Nie poruszył się jednak. Jeszcze nie chciał. Nagle usłyszał jej jęk. Runęła z powrotem na siedzenia, jej oddech był przyśpieszony.
- Co się stało? - spytał i nie usłyszał żadnej odpowiedzi, prócz dyszenia. Coś działo się obok niego, coś czego nie był w stanie dostrzec. Zaczął się bać. Po raz pierwszy, od czasu przebudzenia w szpitalu się bał.
- Co się stało? - powtórzył, jego głos drżał.
- Nic – jęknęła. - To przejdzie, zaraz pojedziemy, to zawsze przechodzi. - Ale tym razem nie przechodziło, a on był sam z dala od ludzi, sam na autostradzie, zagubiony w ciemności.
- Joy! - krzyknął rozpaczliwie, ale pies nie przyszedł. - Joy! - głos mu się załamał. W wyczulonych uszach narastał jęk Britty. - Joy!
Pies lekko wskoczył do wnętrza samochodu. Ivar zatopił dłonie i twarz w jego gęstym kołnierzu na szyi. Trwał tak przez chwilę. Potem podjął decyzję.
- Musisz usiąść – powiedział cicho, ale stanowczo. – Ja poprowadzę samochód, ale musisz mi mówić kiedy skręcić i takie tam.
- Jesteś szalony – syknęła.
- A mamy inny wybór?
Nie odpowiedziała.
Ivar złożył siedzenia. Britta jęczała, kiedy zmusił ją, żeby usiadła. Potem zasiadł za kierownicą swojego samochodu. Bał się, nie tylko jednak potrzeba poszukania pomocy dla Britty popychała go do działania. Perspektywa powrotu na autostradę, poczucia tej wspaniałej maszyny, była nie do odrzucenia.
Zapalił i ruszył. Słyszał obok siebie przyspieszony oddech Britty. Komenderowanie nim przychodziło jej z trudem. Coraz bardziej przerażony przedzierał się przez ciemność.

- W samą porę - stwierdził lekarz. - To ostry atak wyrostka, gdyby czekać jeszcze jakiś czas, mógłby się rozlać i wywiązałyby się komplikacje. Mówiąc szczerze, uratował ją pan.
- Nie ja, Joy – oznajmił, poklepując psa po szyi. Był moment, kiedy ból tak zamroczył Brittę, że opuściła głowę na piersi kuląc się w sobie. Nie zauważyłaby, że pora skręcić, gdyby Joy nie zaszczekał. Gdyby go tam nie było, zwaliliby się z wiaduktu i razem zginęli.
- Pan naprawdę jest...
- Proszę się tym tak bardzo nie przejmować. - Nie mógł już powiedzieć: "proszę się nie bać", bo wszyscy się bali, on też. - Jestem ślepy.
Na chwilę zapadło milczenie. Potem spytał:
- Czy mógłbym z nią dzisiaj porozmawiać? - Głupio było powiedzieć "zobaczyć".
- Lepiej nie, jutro.
- Dziękuję. - Wstając. – Dowidzenia. – To też brzmiało dziwnie.
Ruszył ku wyjściu z gabinetu. Na zewnątrz czekał go sąd. Lena i Olav byli wściekli. Tylko dlaczego na niego? To był wypadek. Nie miał wyboru. Czy woleliby, żeby umarła, a on przyznał, że jest kaleką i niczego nie może dokonać? To prawda, że się bał, ale mógł żyć dalej i walczyć. Zamierzał to robić.
- Czym przyjechaliście? – spytał, chcąc uniknąć awantury, no i zadbać o swój samochód.
- Ja przywiozłam Olava - poinformowała Lena.
- Więc ty odprowadzisz mój wóz – stwierdził, wręczając Olavowi kluczyki. Usłyszał zgrzyt zębów. - Tylko nie rozbij - upomniał go.
- Kiedy sam prowadziłeś, nie martwiłeś się o to, co? - stwierdził tamten złośliwie.
- Nie - odparł spokojnie, jakby wcale nie dotknęła go ta uwaga. - Ja go znam, a niektórym odbija, gdy dosiadają króla szos.
- Lepiej się więcej nie odzywaj – Lena była zdenerwowana. Doskonale wiedziała, co zawsze działo się w tym samochodzie za miastem.

Ivar leżał na wersalce w pokoju z gitarami. Oczu miał szeroko rozwarte, a jego dłoń wędrowała po karku Joy'a. Co prawda czy miał oczy zamknięte, czy otwarte nie sprawiało żadnej różnicy i tak otaczała go aksamitna ciemność, a jednak, to był jakiś symbol, zamknięcie oczu, znaczyło poddanie się choćby na przykład nocy, która zapadła nad światem. Zegary już dawno biły jedenastą, a teraz szykowały się do dwunastej.
Wspominał, a raczej odkrywał, jak w różny sposób wydarzenia przetrwały w jego głowie. Te odległe, to były obrazy, pejzaże, postaci, widział je w głębi duszy, tak samo jak niegdyś. Ostatnie były inne, delikatniejsze, pozbawione obrazów. Słyszał głosy, szum morza, czuł dotyk jego chłodnych fal na stopach. Najpierw przeszywał dreszczem, potem pieścił, najdelikatniejszy, najwspanialszy. Kochał morze. W zwykłym, małym domku nad brzegiem znajdowało się ich studio nagrań. Zimą fale wdzierały się prawie pod sam próg. Praca tam, naprawdę była przyjemnością, tym bardziej, że jeśli chcieli, nie musieli niczego robić. Stanowili tam wielką, radosną rodzinę. Mógł dotykać każdego, z kim rozmawiał. To stwarzało poczucie wspólnoty. Tam był częścią czegoś, bardzo ważną częścią, a oni wypełniali jego ciemność życiem.
Britta, Choć starała się spać osiem godzin na dobę, wstawała pierwsza, jechała po zakupy i robiła wszystkim kawę. Ze śniadaniem nie było już tak łatwo. Gdy każdy walczył z produktami, które udało mu się od niej wydębić i wykorzystać w sposób jadalny, Britta czytała na głos gazetę. Najpierw nie szło jej to najlepiej.
- Musisz się wprawiać - śmiał się Bernard. - Niedługo będziesz musiała zacząć czytać książki Herbie.
Potem pracowali, albo taż nie, gdy nie mieli żadnego pomysłu, ani ochoty. Rocky wykleił zapałkami szachownicę, tak by można było wyczuć palcami pola. Była to żmudna robota, ale Rocky lubił bawić się zapałkami, no i przynajmniej nie wkładał ich do nosa.
- Tylko pamiętaj - powiedział Ivar, gdy po raz pierwszy zasiadł z Brittą przy szachownicy - gramy na serio i jeśli przegrasz, zabiję cię.
W szachy zbytnio oszukiwać się nie da, a gdy Britta przekonała się, że on posługując się tylko palcami, lepiej orientuje się na szachownicy, niż ona widząc, zawzięła się i naprawdę starała wygrać. Jednak mimo usilnych starań udało jej się go pokonać dopiero za czwartym razem.
Kjell przepuścił talię kart przez maszynę do pisania pismem Braille'a. Bernard mało go za to nie zabił, bo przyjaciel - przyjacielem, ale talia Piatnika była jego. Dodatkowe oznaczenie kart ułatwiało oszukiwanie, ale i tak jedyną osobą, która oszukiwała był Ivar i to dzięki Joy'owi. Pies okrążał stół, a potem wracał i siadał obok nogi pana. Warczał cicho, gdy ten robił coś głupiego, jak na przykład podnoszenie stawki w pokerze z dwiema parami, gdy ktoś inny miał karetę.
Bardzo często wyruszali na wędrówki wzdłuż morza, pozwalając mu obmywać ich stopy lodowatą wodą. Joy najpierw podszedł do morza niepewnie, bał się. Piszcząc cicho odskoczył w tył, gdy woda uderzyła go w łapy. Potem przemógł się i sam skoczył w fale, dał się im przekoziołkować. On też pokochał morze. Britta twierdziła, że trochę swobody jest mu potrzebne, a Ivar zgodził się z nią. Tu, na brzegu morza Joy dostawał urlop i mógł być po prostu psem. Wskakiwał w fale, tarzał się w piasku, biegł przed siebie do utraty tchu, by potem zawrócić i skoczyć swemu panu na piersi lub owinąć się wokół jego nóg. Tak, tam byli szczęśliwi, on, Joy, Britta, szkoda tylko, że to nie mogło trwać wiecznie. Trzeba było przejść w końcu do profesjonalnego studia, potem załatwić jeszcze parę spraw i w końcu ruszyć w trasę, przestawało być zabawnie.
Tęsknił teraz za szum morza, mokrą sierścią Joy'a i dotykiem lodowatej wody na stopach.
Zamyślony, zajęty swoimi wspomnieniami, nie usłyszał Leny, która cicho wsunęła się do pokoju. Usłyszał jedynie pstryknięcie włącznika i jego oczy wypełniło światło. Trudno nazywać je oślepiającym, skoro już był ślepy, zadało jednak ból jego oczom. Zwinął się w kłębek, przyciskając dłonie do oczu i zaciskając powieki.
- Moje oczy - wyjęczał, a Joy nie rozumiejąc co się dzieje, zaskomlił cicho.
Lena wahała się przez chwilę. Przyszła w końcu zrobić mu awanturę, nawciskać, może nawet się z nim pożegnać na zawsze. Przemogła się jednak, podeszła i usiadła obok niego, kładąc mu dłoń na ramieniu.
- Co się stało? - spytała cicho.
- Widziałem światło – jęknął nie poruszywszy się.
Przygarnęła do siebie jego głowę, położyła sobie na kolanach, a on wtulił się w nią, wielki, wystraszony dzieciak.
- Już dobrze - wyszeptała głaszcząc go po włosach.
- Zastań ze mną – poprosił, obejmując ją w pół. Doskonale wiedział, co się z nimi działo.
Została. Joy zeskoczył z wersalki i wychodząc zgasił nosem światło.

Następnego dnia Ivar poszedł odwiedzić Brittę.
- ...może pan, ale bez psa - powiedział lekarz.
- Ale to on uratował jej życie, no i jest mi potrzebny.
- Wiem. Ona zdąży mu jeszcze podziękować. Nie mogę panu pozwolić, inni będą mieli pretensje.
Joy został więc w gabinecie lekarza cicho skomląc.
- Łóżko jest po lewej, jakieś pięć kroków od drzwi - poinformował go lekarz, gdy miał wejść. Znalazł się więc po drugiej stronie drzwi, ale nie był pewny, co zrobić dalej, naprawdę potrzebował Joy'a.
- Czy mogłabyś się odezwać? – poprosił. - Nie wiem, gdzie jesteś?
Usłyszał jej cichy śmiech.
- Jestem tutaj.
Niepewnie podszedł do niej i zanim usiadł na krawędzi łóżka, sprawdził ręką, czy na pewno tam było.
- Jak się czujesz? - spytał cicho.
- Lepiej niż wczoraj – odparła. - A co do wczoraj... Jesteś szalony.
- Przecież musiałem.
- Byli wściekli?
- Jeszcze jak.
- Tak, Olav nigdy by czegoś takiego nie zrobił - powiedziała smutno.
- Wiesz - zmienił temat - wczoraj przydarzyło mi się coś dziwnego.
- Co?
- Zobaczyłem światło.
- To dobrze - uśmiechnęła się. - Może...
- Ale ja nie wiem czy chcę - przerwał jej, głos mu drżał. – Jakoś wszystko się ułożyło. Boję się, że...
- Powinieneś z tym pójść do okulisty – teraz ona mu przerwała.
- Muszę już iść - rzucił jakby wystraszony.
- Tylko nie rozbij się o drzwi - roześmiała się.
- Britto...
- Po tobie wszystkiego można się spodziewać. Jednego dnia dokonujesz wielkich rzeczy, drugiego... - żartowała.
- Uda mi się - rzucił tylko.
Stojąc przy drzwiach pogroził jej pięścią, by chwilę potem potknąć się o próg.

Po nagraniu płyty jak zwykle trzeba było ruszyć w trasę. Na pozór nic się nie zmieniło. Ludzie na ich widok deptali po sobie i krzyczeli. Kiedyś trudno było znieść, cały otaczający ich tłum ludzi, tych, którzy do szaleństwa ich kochali i tych, którzy dla pieniędzy szukali skandali, ale teraz było stanowczo gorzej. Tysiące głosów huczało w głowie Ivara. Nie był w stanie zapamiętać ich wszystkich, ani wyłonić znajomych kroków spośród otaczającego go gwaru. Joy też nie w tym nie odnajdywał. Przeszkadzał mu wszechobecny tłumy i robiony przez niego hałas.
Przed koncertem obchodził scenę z Joy'em, musiał się zorientować gdzie co było.
- Żadnych kabli! - krzyczała Britta, miotając się w tą i z powrotem.
Ivar wolał tego nie słyszeć. Potem była próba, jedna piosenka, którą śpiewali tylko dla siebie. Chyba tylko to było takie jak kiedyś. Znowu wchodzili za kulisy, Britta go malowała. Kiedyś też to robiła.
- Wpadnij czasem do mnie - prosił ją przed wyjściem na scenę.
- Wpadnę we właściwym momencie - obiecywała.
Joy zostawał w garderobie, a oni zaczynali koncert. Ivar czuł się trochę nieswojo. Zawsze lubił biegać po scenie. Teraz nie mógł tego robić. Gdy tylko ruszył się z miejsca, musiał pamiętać o ile kroków i w którą stronę się przesunąć wracając. No, ale tam, mimo wszystko byli ci ludzie, którzy ich kochali.
- Miło znowu was słyszeć! – wołał - pokrzyczcie jeszcze trochę! - a oni krzyczeli, jak tylko mogli najgłośniej. To było dobre, ale wspólnota znad morza znikła. Czuł się dla wszystkich ciężarem.

Niedługo mieli jechać dalej, to znaczy kiedy Malin wróci, bo ta wpadła w szał zakupów i znikła.
Ivar siedział naprzeciwko okna wypełnionego światłem porannego słońca. Wiedział, że na niebie nie było chmur, czuł ciepłe promienie na twarzy. Ciemność przestała być aksamitna, stała się matowa, wdarły się w nią żółć i brąz.
Słyszał kroki. Britta powinna przejść teraz przed nim. Zobaczył ją. Część ciemność stała się aksamitna, układając się w jej postać.
- Widziałem - wyszeptał zaskoczone.
Britta podbiegła do niego.
- Coś ty powiedział? – spytała, łapiąc go za ramiona i potrząsając nim.
- Widziałem - powtórzył.
- Co?
- Ciebie, na tle okna.
Zdjęła mu ciemne okulary i wykręciła twarzą w stronę okna. Powoli przesunęła mu palcem przed oczami. Jego źrenice zadrgały. Nie musiał nic mówić, oboje wiedzieli. Rzuciła mu się na szyję i razem poturlali się po łóżku, by spaść na podłogę przy jego końcu i leżeć tam, śmiejąc się szaleńczo z radości, oni dwoje, wieczne dzieci, które nigdy nie dorosły i już nie miały tego zrobić. Mężowie i żony znowu zostali odsunięci na drugi plan. Joy stał wystraszony, z przednią łapą uniesioną w górę i uszami położonymi po sobie. Nie bardzo rozumiał, co się wydarzyło, a może rozumiał zbyt dobrze i bał się o swoją pozycję?

Nadeszły święta. Na moment mogli wrócić do domu. Ivar znowu chodził z Joy'em rano na zakupy.
- Ivar. - Ktoś położył mu rękę na ramieniu. Czy zrobił to zbyt szybko, czy zbyt niespodziewanie, w każdym razie Joy odwrócił się nagle i rzucił się do gardła obcego człowieka.
- Joy! - Stanowczo szarpnął psa. Wiedział, że obcy upadł. - Nic ci się nie stało? - spytał niepewnie.
- Nic - rzuciła zdenerwowana ofiara. - Ale ta bestia nie nadaje się...
- On nie jest zły - powiedział spokojnie, poklepując psa po karku. – Jest przemęczony życiem w trasie.
Chłopak zamruczał coś pod nosem.
- Ale czego ty tak naprawdę chciałeś?
- Autograf.
Dostał o co prosił. Odchodząc, Ivar słyszał, jak koledzy krzyczeli na biedaka:
- Jak mogłeś?!
Zaśmiał się pod nosem, choć na dłuższą metę nie miał powodów do radości. Był się o Joy’a.

Dalsza trasa była na pozór podróżą ku szczęściu. Ciemność rozrzedziła się. Ivar znów czuł się bezpieczniej. Znajdował się w miejscu między dwoma światami. To, co miało nadejść w przyszłości, nie miało znaczenia, teraz było mu dobrze. Znowu mógł poruszać się po scenie, mógł sam zająć się sobą, a pewnego dnia jego ex ciemność rozjaśniła swą obecnością biel. Po niej przyszły kolory i choć otaczający świat był potwornie nieostry, to jednak znów był i znów istniały barwy. Zobaczył Joy'a, choć wiedział jaki był, cieszyło go to, że wreszcie dowiedział się, co Britta miała na myśli, mówiąc, że jest kremowy. Mógł też podziwiać wschody słońca.
Gdzieś, w jakimś następnym mieście, w jakimś następnym hotelu, stał wraz z Leną na tarasie. Słońce wschodziło. Nie mógł dostrzec jeszcze tych najwspanialszych, najdrobniejszych połączeń barw, ale i tak znów rozumiał to piękno. Joy wybiegł z pokoju i wpychając się między nich, postawił przednie łapy na barierce, a pysk wsunął Ivarowi pod pachę. Ivar i Lena położyli psu dłonie na karku. Wydawało się, że ich życie będzie teraz sielanką. Pojawił się jednak nowe problem.
Joy nie był już psem przewodnikiem, musiał więc podlegać takim samym prawom, jak wszystkie inne psy. Był teraz czyimś widzimisię, kłopotliwą maskotką zespołu. Ivar nie mógł go już wszędzie ze sobą zabierać. Często zdarzało się, że zapomniany i już nie potrzebny wył na parkingu zamknięty w ich autobusie.
Nadszedł dzień, gdy pies zupełnie nie był już potrzebny. Britta, Malin, Rocky i Kjell grali w brydża. Ivar obszedł stół, tak, jak kiedyś robił to Joy, potem pochylił się i podał Brittcie na ucho parę informacji dotyczących kart przeciwników. Rzuciła wachlarz na stół.
- Widziałeś? - spytała.
- Jakoś tak - wzruszył ramionami.
Objęła go, świat znowu wyglądał jak niegdyś, tylko Joy...
Trasa dobiegła końca, znów minął rok.
- Nie oszukasz mnie już więcej - rzucił Ivar na powitanie, wchodząc do piekarni.

- Teraz, tu, myślę, że nic się nie wydarzyło - powiedział cicho, leżąc koło Britty na rozłożonych siedzeniach swojego samochodu i wpatrując się w niebo - że to wciąż ten dzień, w którym mieliśmy wypadek. Wtedy było tak samo.
- Nie było. Pojechaliśmy moim samochodem, który już nie istnieje. Nie tylko to jednak było inne. My też. – Głos Britty brzmiał zimno. - Postarzeliśmy się, Herbie urosła, mamy za sobą następną płytę, następną trasę, następne przeboje, ty masz Joy'a. Myślisz, że może być jeszcze tak samo?
- Nie wiem. Ale czy my nie jesteśmy znowu w tym samym miejscu i chmury nie są takie same? Tu wydarzyło się tak wiele...
- Miałam atak wyrostka - roześmiała się.
- Daj spokój - skarcił ją. - Może się zmieniliśmy, może w "zewnętrznym świecie", ale tu... Ty i ja... Zawsze tak było, zawsze tak będzie, tu jesteśmy poza...
- Kto ci powiedział, że zawsze? - rzuciła ostro.
- A potrafisz powiedzieć, że już nigdy się tu nie spotkamy?
- Nie powiedziałam, że teraz ze wszystkim skończymy. Ale kiedyś to powiem. A może rzeczy chwilowe są właśnie wieczne? - zamyśliła się.
- Tak jak Joy - powiedział cicho.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytała szybko.
- Muszę go oddać.
- Komu?
- Myślałem o Magnusie, to mój siostrzeniec. Myślę, że marzenie o psie jest dziedziczne. Wszyscy przez nie przechodziliśmy.
- Joy go zna?
- Nawet ja nie znam go dobrze.
- Jak więc możesz?
- Mam oddać go komuś zupełnie obcemu? Wiesz jak my żyjemy. Pół roku w domu, pół roku w studio, rok w trasie i od początku. Życie psa jest krótkie. Dla niego rok znaczy więcej niż dla nas. Joy nie lubi tras, nie wytrzymuje tego. Ile czasu on pożyje? Najwyżej jeszcze dziesięć lat. A ile czasu będziemy grać? Póki będziemy mogli, może i ze dwadzieścia. Joy'owi nie wystarczy miejsce, do którego może wracać, tak jak mnie. On potrzebuje prawdziwego domu. - To była czcza gadka, chciał się usprawiedliwić.
- No tak – stwierdziła Britta. - Ty taki jesteś, kobieta, pies, wykorzystujesz ich, gdy tego potrzebujesz, potem, jak ładnie mówisz, oddajesz.
Nie odpowiedział. Usiadł. Zaczął się ubierać.
- Musimy już jechać - oznajmił.
Dziś znów on prowadził, ale to nie było już to. Wiatr na jego twarzy nie był tak wyjątkowy, jak kiedy był ślepy, nie umiał już tak tego odczuwać.

Czerwone porsche, teraz już z rozłożonym dachem, zatrzymało się przed małym domkiem. Z wnętrza wysiadł mężczyzna, a za nim wyskoczył kremowy wilczur. Pies pobiegł pod drzwi domu, pokręcił się tam w kółko, po czym wrócił do nóg pana. Dziś nie mieli tam wejść. Nie przyjechali tu, by nagrywać, nie zaczynała się znowu era życia nad morzem, ale Joy nie mógł to wiedzieć. Poszli w stronę morza, wspięli się na niską wydmę porośniętą ostrą trawą. Bezmiar wód rozciągał się przed nimi. Joy otworzył pysk i szczeknął radośnie, ale nie pobiegł, by zanurzyć się w fale, został przy panu. Ivar usiadł, by zdjąć buty i podwinąć spodnie. Joy siedział przy nim, a jego ogon wędrował w tą i z powrotem po piasku. Ivar wstał, nie zabrał z sobą butów. Wiedział, że na plażę nie przyjdzie nikt, oprócz nich. Lodowate fale obmyły jego stopy i zmoczyły spodnie, bo te dały się podwinąć tylko do połowy łydki. Joy skakał w wodę. Szczekał, bawił się łapiąc białą pianę. Ivar po raz pierwszy mógł zobaczyć go takim. Teraz naprawdę rozumiał, jak ten pies kochał morze.
- Ja kiedyś będę miał dom nad morzem, a co z tobą piesku? - wyszeptał.
Wędrował przez chwilę brzegiem, a Joy biegł przed nim. Potem pies zawrócił i niosąc na łapach piasek i wodę, skoczył mu na piersi. Wtedy ruszył w pościg Joy’em. Po drodze uchwycił jakiś konar wyrzucony przez wodę. Rzucił go w fale. Joy skoczył za drągiem, on zatrzymał się, by złapać oddech. Biegli dalej, walcząc o kij, w końcu obaj zmęczeni padli na piasek i szamotali się dalej walcząc o zdobycz. Potem już tylko leżeli. Ivar wpatrywał się w niebo, a jego dłoń wędrowała po karku psa, który trzymał mu pysk na piersi. Czuł oddech Joy'a, to jak poruszały się jego boki, czuł zapach bijący z jego pyska, zapach psa, lubił go, kiedyś go czuł wyraźniej, kiedyś zapach był bardzo ważną częścią Joy'a, kiedyś, gdy był ślepy.
Joyride. Joy. Joyek. Jego przyjaciel. Może Britta miała rację? On nie mógł zatrzymać Joy'a, przecież... Nie, przed sobą nie będzie się usprawiedliwiał. Miał popełnić błąd, ale wiedział, że musi, era Joy'a się skończyła. Epizod z psem dobiegł końca. W życiu są różne ery: sposobów ubierania się, jakiejś muzyki, ery pewnych ludzi, ery psów także, ale o muzyce i ubraniach się zapomina, ludzie odchodzą sami, a psa trzeba oddać. Co by ludzie nie mówili, tak musi być. Znowu usprawiedliwienie?
- No, Joy, musimy już iść - rzucił.
Wstali i poszli razem w stronę jego butów. Nie powiedział jeszcze psu, że to koniec, ale Joy wyczuwał smutek swego pana. Ivarowi serce ciążyło, chyba rzeczywiście... Nie.
Żegnaj Joy, przyjacielu.
Jeszcze raz spojrzeli razem na morze, na ten szarobłękitny bezmiar wód.

Stał chwilę przed drzwiami, zanim zdecydował się zapukać, ale jeszcze przed tym ukucnął i wtulił twarz w kołnierz Joy'a.
- Pamiętaj, bądź dobrym psem i wiedz, że kocham cię, co bym nie zrobił, nie zapomnę cię. - Był przekonany, że pies rozumiał wszystkie jego słowa.
Spróbował strzepnąć piasek z marynarki. Piasek spadł, plama została. Otarł oczy i zapukał.
Otworzyła mu wysoka, nie najszczuplejsza i już nie najmłodsza kobieta o ciemnych włosach nieporządnie zebranych w koński ogon. To była Ingrid, jego starsza siostra.
- Ivar! - zawołała radośnie. - Ile czasu żeśmy się nie widzieli?
- Ty mnie rok, ja ciebie trochę dłużej - oznajmił.
- Jesteś okropny – stwierdziła. - Że odzyskałeś wzrok dowiedziałam się z gazet - spojrzała na Joy'a. - A to kto? - Ucieszyło go, że nazwała Joy'a kimś.
- Joyride – przedstawił psa. - To przez niego tu przychodzę.
- A właśnie, wejdź.
Wszedł.
- Co do tego imienia - powiedziała Ingrid - to jesteś naprawdę okropny. Jak ty byś mógł inaczej nazwać psa, prawda?
- To nie ja go tak nazwałem, tylko Britta.
- Ty i Britta, ja już lepiej nie będę mówić, co o tym myślę.
- Nie mów, ja wiem.
- Przemilczmy to więc. A o co chodzi z tym psem?
- Magnus ma teraz jedenaście lat...
- Dwanaście - poprawiła go.
- Ale na pewno chce mieć psa, każdy chłopak chce mieć psa. A wy macie dom. Chciałbym, żebyście zaopiekowali się Joy'em, ale już na zawsze. To bardzo wrażliwy pies. On potrzebuje domu, miłości i kupy czasu, dlatego nie mogę go zatrzymać. Magnus będzie miał z niego pożytek. Umie liczyć, grać w szachy nie chciał się nauczyć, ale umie grać w pokera i brydża, chętnie pozna i inne gry w karty. Je wszystko, ale sypia tylko w łóżku...
Ingrid zaśmiała się.
- Ty zawsze taki byłeś.
- Mamo! - W przedpokoju rozległ się głos Magnusa. Chłopak wpadł do pokoju i zatrzymał się w progu.
- Dzień dobry - powiedział cicho.
- Cześć. - Ivar uśmiechnął się. - Co byś powiedział na psa?
Magnus podbiegł do niego, zostawiając ślady na czystym dywanie. Ukucnął obok psa. Ivar zsunął się z krzesła.
- Podoba ci się? - spytał.
Chłopak pogładził psa po szyi, jego palce zatopiły się w gęstym kołnierzu. Joy odwrócił głowę i spojrzał pytająco na Ivara.
- Tak, to twój nowy pan - powiedział cicho.
Pies patrzył na Ivara przez chwilę, potem odwrócił głowę i polizał chłopca po ręce, tak jak jego, gdy spotkali się po raz pierwszy. Magnus uśmiechnął się, a Ivar raz jeszcze wyrecytował listę zalet Joy'a. Potem po raz ostatni go objął.
- Nie zapomnę o tobie. Jeszcze kiedyś się spotkamy - przekonywał bardziej siebie, niż psa.
- Nic mu lepiej nie obiecuj - roześmiała się Ingrid. - Ty przecież tak rzadko pojawiasz się gdziekolwiek.
- No, idźcie się pobawić - Ivar rzucił nagle. - Przekonasz się, że to wspaniały pies.
Matka dała chłopcu jakiś porozumiewawczy znak i Magnus wyszedł, a Joy poszedł z nim, obejrzał się tylko raz. Miał takie duże, brązowe, smutne oczy.
Ivar ukrył nagle twarz w dłoniach, jego plecy zadrgały.
- Ty nigdy nie dorosłeś - stwierdziła Ingrid.

Prawie rok minął, zanim Ivarowi udało się wyrwać od swych spraw i pojechać do Joy'a. Ten, mimo upływu czasu, poznał go, zanim Ingrid otworzyła drzwi, a gdy Ivar stanął w progu, skoczył mu na piersi, objął w pasie tylnymi łapami i wsunął mu pysk pod pachę. Potem razem pojechali nad morze. Joy znowu mógł bawić się wśród fal. Joy - przyjaciel, który wciąż kochał i wciąż czekał, mimo że został zdradzony.

09.04.1993 - Warszawa

Powrót do pierwszej strony
www.kejti.pl ... Nie zapomnij zajrzeć tu za miesiąc ...